Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Wikingowie z Grenlandii importowali drewno z Ameryki Północnej

Rekomendowane odpowiedzi

Rosnące na Grenlandii drzewa niezbyt nadają się do wznoszenia budynków czy budowy statków. Dlatego też wikingowie, którzy w latach 985–1450 zamieszkiwali Grenlandię, musieli polegać na drewnie, które przyniosło morze i które importowali. Dzięki szczegółowym badaniom, przeprowadzonym właśnie na 5 stanowiskach archeologicznych, dowiedzieliśmy się, że o ile domy przeciętnych kolonistów wzniesiono głównie z drewna miejscowego oraz przyniesionego przez morze, to farmy elity zbudowano z drewna importowanego z Europy i Ameryki Północnej.

Archeolodzy z Uniwersytetu Islandzkiego przebadali drewno pochodzące z nordyckich farm wybudowanych pomiędzy XI a XIV wiekiem. Chcieli sprawdzić, ile budulca pochodziło z importu, a ile stanowiło drewno miejscowe. Udało im się stwierdzić, że 0,27% drewna to niewątpliwy import, a zza morza przywieziono m.in. dąb, buk, choina i sosna Banksa. Kolejne 27% budulca to stanowił albo import, albo drewno przyniesione przez wody morskie. Tutaj zidentyfikowano takie gatunki jak modrzew, świerk, sosnę i jodłę.

Naukowcy od dawna przypuszczali, że osadnicy na Grenlandii musieli importować żelazo i drewno. Najnowsze badania nie tylko to potwierdzają, ale dowodzą, że drewno przywożono z większej odległości niż dotychczas przypuszczaliśmy. Co więcej, niektóre gatunki to import z Ameryki Północnej. Na przykład choina i sosna Banksa nie występowały wówczas w Europie, zatem jedynym możliwym kierunkiem importu była Ameryka Północna. Tym samym potwierdzono też doniesienia z islandzkich sag, które wspominają, że Leif Erikson (Leifur heppni), Thorfinn Karlsefni Thórdarson (Þorleifur karlsefni) czy Freydís Eiríksdóttir (Freydís) przywieźli drewno z Winlandii.

Przeprowadzone przez islandzkich uczonych badania uzupełniają naszą wiedzę o średniowiecznym handlu na Północnym Atlantyku oraz dowodzą, że grenlandzcy osadnicy mieli odpowiednią wiedzę, środki oraz łodzie, które aż do XIV wieku pozwalały im pływać do Ameryki Północnej.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Często zapominamy, że Dania jest jednym z największych krajów na świecie. W Europie większa jest tylko Rosja. Należy do niej bowiem Grenlandia, a Duńczycy skolonizowali ją pod wpływem legend o zaginionych osadach wikingów. W 985 roku Eryk Rudy poprowadził grupę islandzkich rolników na Grenlandię. Założyli osadę na zachodnim wybrzeżu wyspy i przez ponad 400 lat utrzymywali kontakty z Europą. Urwały się one w XV wieku, ale legendy o osadnikach oraz ich bogactwie przetrwały i stały się siłą napędową XVIII-wiecznej eksploracji Grenlandii.
      Erik Thorvaldsson, zwany Erykiem Rudym, ze swojej osady został wygnany za morderstwo i skazany na 3-letnią banicję. W jej trakcie trafił na tajemniczy ląd, o którym usłyszał od innych. Nie był pierwszym Europejczykiem, który ujrzał Grenlandię. Był jednak pierwszym, który założył tam stałą, kwitnąca kolonię. Udało mu się to dzięki zręcznej propagandzie. Jak czytamy w XII-wiecznej Księdze o Islandczykach (Íslendingabók), kraj ten nazwał Groenland, bo jeśli będzie miał on dobrą nazwę, zachęci to ludzi do osiedlania się tam. Gdy jego banicja się skończyła, namówił część rodaków do założenia osady na Grenlandii.
      Z dowodów archeologicznych wiemy, że osada przetrwała ponad 400 lat. Później utracono z nią kontakt. W czasie wielkich odkryć geograficznych liczne europejskie narody zdobywały i rościły sobie prawa do różnych części świata. Również Grenlandia była celem eksploracji. Głównymi konkurentami Duńczyków byli Holendrzy i Anglicy. Jednak to Duńczycy przechowywali w pamięci zbiorowej legendy o zaginionych osadnikach. Powstało wiele map, ksiąg i manuskryptów, które nie tylko przypominały konkurencyjnym narodom o duńskich ambicjach, ale też promowały pogląd, jakoby potomkowie osadników wciąż mieszkali na Grenlandii i uprawiali tam ziemię.
      Gdy w XV wieku utracono kontakt z osadą na Grenlandii, pojawiły się liczne spekulacje i legendy, dotyczące losu osadników. Ludzie wciąż wierzyli, że osada istnieje. Wielokrotnie próbowano ją odnaleźć i skontaktować się z tamtejszymi mieszkańcami. Król Christian IV, który panował w latach 1588–1648, zorganizował trzy wyprawy poszukiwawcze. I nie były one motywowane wyłącznie ciekawością. O rzekomym bogactwie grenlandzkich osadników krążyły legendy.
      Prawdziwa kolonizacja Grenlandii rozpoczęła się w 1721 roku wraz z założeniem kolonii przez misjonarza Hansa Egede, który chciał nawrócić Inuitów na chrześcijaństwo, a swoją misję miał zamiar finansować dzięki wsparciu legendarnej bogatej osady potomków wikingów oraz eksploracji miejscowych zasobów. Egede nie odnalazł osady, a w XIX wieku opinia publiczna zaczęła akceptować fakt, że na Grenlandii nie ma już potomków wikingów. Wtedy też naukowcy i odkrywcy postanowili rozejrzeć się za innymi częściami Arktyki, do których wikingowie mogli się przenieść. W latach 1870–1920 pojawiło się wiele opowieści przygodowych o izolowanych koloniach potomków wikingów, którzy mieli być niezwykle silni, wytrzymali i imponować wzrostem. W 1912 roku Vilhjalmur Stefansson spotkał na kanadyjskiej Wyspie Wiktorii wysokich Inuitów o rudobrązowych włosach. Wykonał pomiary ich czaszek i stwierdził, że są potomkami zaginionych wikingów, którzy krzyżowali się z miejscową ludnością. Było to sensacyjne odkrycie. Obecne metody DNA wykluczyły jakiekolwiek powinowactwo Inuitów z wikingami.
      A Eryk Rudy? Spłodził syna, Leifa Erikssona, który założył pierwszą europejską osadę w Ameryce Północnej.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Morzu Południowochińskim odkryto wraki dwóch statków z czasów dynastii Ming. Jeden transportował porcelanę, drugi drewno. Jednostki znaleziono w październiku zeszłego roku na głębokości 1500 m u wybrzeży Hajnanu (w pobliżu północno-zachodniego zbocza kontynentalnego). Niedawno zaczęto badania stanowisk i samych wraków.
      Przy wraku nr 1 specjalistom udało się założyć stałą podwodną bazę mapowania. Przeprowadzono też wstępne badania i dokumentację fotograficzną/filmową. Za zgodą odpowiednich organów państwowych, instytuty naukowe i lokalne muzeum zrealizują roczne, 3-etapowe badania.
      Ładunek pierwszej jednostki jest rozrzucony na powierzchni ok. 10 tys. m2 i składa się z ponad 100 tys. przedmiotów z porcelany. Wg wstępnych analiz, datują się one na okres panowania cesarza Zhengde. Dominują wśród nich obiekty pochodzące dwóch ośrodków, w tym z Jingdezhen w prowincji Jiangxi.
      Okręt numer dwa transportował głównie drewno (oprócz tego znaleziono nieliczne artefakty z porcelany). Wszystkie bale są podobnej wielkości. Prawdopodobnie miały zostać wykorzystane w szkutnictwie. Wstępne badania pokazały, że to materiał z importu, kupowany za panowania cesarza Hongzhi.
      Naukowcy podkreślają, że po raz pierwszy na jednym obszarze odkryto statki z ładunkiem na eksport i z importu. Dzięki sąsiadującym ze sobą wrakom - dzieli je odległość ok. 20 km - zespół może więc zbadać, jak wyglądał handel dwustronny na Morzu Południowochińskim 500 lat temu. To pomoże nam w analizie bilateralnego przepływu [dóbr] w ramach tzw. Morskiego Szlaku Jedwabnego - wyjaśnia Tang Wei, dyrektor Chińskiego Narodowego Centrum Archeologii.
      Wg archeologów, statki przemieszczały się w przeciwnych kierunkach. Wraki są stosunkowo dobrze zachowane.
      W misję wyruszył wyposażony w batyskaf Shenhai Yongshi statek badawczy Tansuo 1. Jeden z członków ekipy, Chen Chuanxu, zapowiedział, że do ekspedycji przyłączy się statek Tansuo 2 z batyskafem Fendouzhe.
      Podczas akcji wykorzystano zaawansowane technologie. Naukowcy wspominają o robotach skonstruowanych z bardzo elastycznych materiałów (miękkiej robotyce) czy nowych metodach skanowania i fotografowania. Obecnie badacze testują zdalny monitoring. By chronić stanowiska, nie ujawniono dokładnych koordynat.
      Pierwszy etap zaplanowanych na rok prac obejmuje okres od 20 maja do początku czerwca. Batyskafy określą m.in. obszar, na którym znajdują się szczątki obu jednostek. Drugi i trzeci etap potrwają, odpowiednio, od sierpnia do września br. i od marca do kwietnia przyszłego roku. Wg Songa Jianzhonga z Chińskiego Narodowego Centrum Archeologii, do kwietnia 2024 r. batyskafy wykonają ok. 50 zanurzeń. Najpierw musimy określić stan wraków, a później sporządzić plan wykopalisk i konserwacji. Kolejne ekspedycje zajmą się badaniami geofizycznymi i geologicznymi, a także analizą życia morskiego.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dzięki pracy naukowców z Narodowego Centrum Badań Jądrowych oraz Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego lepiej można będzie chronić zabytki wykonane z materiałów drewnopochodnych, jak np. książki czy rzeźby. Okazuje się, że trwałość wchodzącej w ich skład celulozy można zwiększyć techniką implantacji jonów.
      Drewno to jeden z najważniejszych i najstarszych materiałów konstrukcyjnych ludzkości. Powstawały z niego nie tylko budynki, ale i powozy, okręty czy papier. Główny składnik drewna, celuloza, jest higroskopijna, więc łatwo wiąże wodę, co sprzyja rozwojowi grzybów, w tym i takich, które ją rozkładają.
      Zabieg implantacji polega na modyfikowaniu warstwy wierzchniej materiału wiązką jonów określonych pierwiastków. O ostatecznych właściwościach przekształconej powierzchni decyduje szereg czynników, m.in. umiejętny dobór rodzaju jonów oraz czas i sposób ekspozycji przedmiotu na wiązkę, mówi doktor Marek Barlak z NCBJ.
      Naukowcy postanowili sprawdzić, czy implantacja zmniejsza skłonność materiałów z celulozy do wchłaniania wody oraz czy chroni ona przed rozwojem grzybów. Testy przeprowadzono na celulozie wyprodukowanej w Instytucie Nauk Drzewnych i Meblarstwa SGGW. Implantowano je jonami gazów szlachetnych i metali. Testy prowadzono w komorze próżniowej. Tam celulozę poddano działaniu wiązki o szerokości 6 cm i tak dobranej energii, by jony zagłębiły się w materiał na ściśle określoną głębokość.
      Badania dotyczące nadaniu celulozie właściwości hydrofobowych przeprowadzono za pomocą jonów helu i argonu, implantowanych w osobnych dawkach. Tak przygotowany materiał miał wyraźnie mniejszą zwilżalność niż celuloza nie poddana zabiegu implantacji. Szczegółowe badania pokazały, że jony argonu wnikały na głębokość ok. 70 nm, a jony helu nawet na 600 nm. Dzięki tego typu badaniom naukowcy nauczą się lepiej dopasować rodzaj implantacji do właściwości i stanu materiału.
      Z kolei do implantacji pod kątem ochrony przed grzybami wybrano jony miedzi, cynku i srebra. Nasze testy biologiczne wykazały, że jony srebra zaimplantowane na powierzchni celulozy działają biobójczo na jeden z ważniejszych grzybów odpowiedzialnych za rozkład celulozy, mianowicie Trichoderma viride. W naturze te mikroskopijne grzyby można znaleźć na powierzchni rozłożonego drewna, powszechnie występują także w glebie, mówi doktor Izabela Betlej z SGGW.
      Co ważne, żaden z zabiegów nie zagroził próbkom. Temperatura ich powierzchni nie przekroczyła 50 stopni Celsjusza. Naukowcy z NCBJ i SGGW mówią, że jedynym ograniczeniem jest wielkość komory próżniowej, która musi pomieścić cały przedmiot poddany implantacji.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po raz pierwszy udało się zidentyfikować DNA sprzed 2 milionów lat. Mikroskopijne fragmenty genomu znaleziono w osadach z epoki lodowej z północnej Grenlandii. Jest więc ono aż o milion lat starsze, niż DNA pozyskane ze szczątkow syberyjskiego mamuta.
      Odkrywcy najstarszego DNA, naukowcy z University of Cambridge, wykorzystali je do zbadania ekosystemu sprzed dwóch milionów lat. Klimat podlegał wówczas dużym zmianom, mają więc najdzieję, że uda się dzięki temu lepiej przewidzieć skutki obecnych zmian klimatycznych.
      Odkrycia dokonał zespół profesorów Eske Willersleva i Kurt Kjæra. Otworzyliśmy nowy rozdział historii rozciągający się o milion lat dłużej niż dotychczas. Po raz pierwszy możemy bezpośrednio analizować tak stare DNA ekosystemu przeszłości. DNA ulega szybkiej degradacji, ale wykazaliśmy, że w odpowiednich warunkach możemy cofnąć się bardziej, niż sobie wyobrażaliśmy, stwierdził Willerslev. DNA zachowało się głęboko pod osadami, które nadbudowywały się przez ponad 20 000 lat. Osady zostały następnie zamknięte w lodzie lub wiecznej zmarzlinie, dzięki czemu przez 2 miliony lat nie zostały naruszone przez ludzi", dodaje Kjær.
      Niekompletne próbki, o długości milionowych części milimetra, pozyskano z Formacji København. Ma ona grubość około 100 metrów i znajduje się u ujścia fiordu wychodzącego na Ocean Arktyczny w najbardziej na północ wysuniętym miejscu Grenlandii. W czasach, gdy znalezione DNA tam trafiło, klimat był bardzo zmienny, a średnie temperatury na Grenlandii były o 10 do 17 stopni wyższe niż obecnie.
      Do mrówcze pracy przy poszukiwaniu i analizowaniu fragmentów DNA zaangażowano 40 naukowców z Wielkiej Brytanii, Danii, Francji, Szwecji, Norwegii, USA i Niemiec. Uczeni musieli najpierw sprawdzić, czy w osadach jest DNA, a jeśli jest, to czy uda się je z osadów wyizolować i zbadać. Po wyizolowaniu porównali każdy fragment z bazami danych zawierających kod genetyczny współczesnych roślin, zwierząt i mikroorganizmów. Dzięki temu zidentyfikowali zające, renifery, lemingi, brzozy i inne rośliny. Znaleziono też fragment DNA mastodonta, co było niespodzianką, gdyż dotychczas nie wiedziano, że te żyjące w Ameryce Północnej i Centralnej zwierzęta dotarły aż do Grenlandii.
      Niektóre z fragmentów DNA z łatwością można było sklasyfikować jako kod genetyczny przodków obecnie żyjących konkretnych gatunków, inne fragmenty zaś pozwalały na określenie jedynie rodzaju. Jeszcze inne zaś należały do organizmów, których w żaden sposób nie udało się umiejscowić w bazach danych współcześnie żyjących roślin czy zwierząt.
      Próbki sprzed 2 milionów lat pozwolą naukowcom lepiej zrozumieć ewolucję wielu obecnie istniejących gatunków. Ekosystem Kap København sprzed 2 milionów lat nie ma swojego dzisiejszego odpowiednika, organizmy żyły tam w znacząco wyższych temperaturach niż obecnie. Dlatego też te badania mogą nam pokazać, czego należy się spodziewać w przyszłości w związku z globalnym ociepleniem, dodaje profesor Mikkel Pedersen z Lundbeck Foundation GeoGenetics Centre. Kluczowe pytanie brzmi, do jakiego stopnia gatunki są w stanie zaadaptować się do zmian klimatu i przystosować do wyższych temperatur. Uzyskane przez nas dane wskazują, że może to zrobić więcej gatunków, niż sądziliśmy. Jednak pokazują one też, że gatunki potrzebują czasu, na adaptację. Tempo obecnego globalnego ocieplenia jest tak duże, że wiele organizmów nie będzie miało czasu na adaptację, więc zmiany klimatu to olbrzymie zagrożenie dla bioróżnorodności. Niektóre gatunki, w tym rośliny, czeka zagłada, dodaje uczony.
      Odkrycie z Formacji København otwiera nowe możliwości przed ekspertami zajmującymi się prehistorycznym DNA. Wiemy, że materiał genetyczny najlepiej przechowuje się w chłodnym, suchym otoczeniu. Jednak skoro udało się nam pozyskać DNA z gliny i kwarcu, być może uda się to też w przypadku wilgotnych gorących miejsc w Afryce. Jeśli wydobylibyśmy DNA z afrykańskiej gleby, moglibyśmy zdobyć przełomowe informacje o pochodzeniu wielu gatunków, może nawet o pierwszych ludziach i ich przodkach. Możliwości są nieograniczone, dodaje Willerslev.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...