-
Similar Content
-
By KopalniaWiedzy.pl
Po największej na świecie akcji tępienia inwazyjnych szkodników wyspa Georgia Południowa została uwolniona od szczurów i myszy. Podczas ostatnio prowadzonego monitoringu nie zauważono na wyspie żadnych gryzoni ani ich śladów, poinformowali przedstawiciele South Georgia Heritage Trust (SGHT) z Dundee.
W ciągu ostatnich lat organizacja ta rozmieściła na wyspie 300 ton trucizny przeciwko gryzoniom. Inwazyjne szczury i myszy stanowiły zagrożenie dla rodzimych ptaków Georgii Południowej. Praca SGHT spotkała się z poparciem organizacji chroniących środowisko naturalne.
To niezwykle ekscytujące, że Georgia Południowa jest wolna od gryzoni. Mieliśmy nadzieję, że tak się stanie, mówi Clare Stringer, dyrektor wydziału odradzania gatunków z Royal Society for the Protecion of Birds.
Gryzonie trafiły na bezludną Georgię Południową w XVIII wieku na pokładach brytyjskich statków wielorybniczych. Bardzo szybko się rozmnożyły i zaczęły zagrażać miejscowym ptakom, pożerając ich jaja i atakując młode. W 2011 roku SGHT przeznaczyła 10 milionów funtów na projekt wytępienia gryzoni. W ramach akcji z helikopterów zrzucano nad wyspą truciznę. Operacją powtórzono w roku 2013 i 2015. Jak mówi Mike Richardson, przewodniczący SGHT Habitat Restoration Project Steering Committee, działania takie były możliwe dzięki lodowcom, które stanowią naturalne bariery dla gryzoni. Dzięki temu nie było ryzyka, że oczyszczone ze szkodników części wyspy zostaną przez nie ponownie zasiedlone. W sumie truciznę rozrzucono na powierzchni ponad 100 000 hektarów.
Po ostatniej kampanii zwalczania szkodników, którą przeprowadzono w 2015 roku, specjaliści odczekali 2,5 roku. Gdyby od razu rozpoczęto sprawdzanie wyspy, można by nie zauważyć ocalałych gryzoni. Jednak dwa lata później zdążyłyby one na tyle się rozmnożyć, że zostałyby zauważone.
W drugiej połowie 2017 roku naukowcy rozpoczęli monitoring. Na wyspie umieszczono kamery, urządzenia z przynętą, na której gryzonie pozostawiłyby charakterystyczne ślady zębów oraz tunele zawierające specjalny barwnik. Przechodzące przez nie zwierzęta brudzą się, pozostawiając ślady łap. Ponadto zespół pracujący na wyspie zabrał ze sobą trzy psy wyszkolone w poszukiwaniu gryzoni. Po 6 miesiącach poszukiwań, w czasie których ludzie wraz ze zwierzętami przebyli 2420 kilometrów, nie znaleziono żadnych śladów gryzoni. Wszystko wskazuje na to, że Georgia Południowa została od nich uwolniona.
Teraz SGHT chce przeprowadzić szczegółowe badania populacji ptaków. Naukowcy już mówią, że od 2015 roku obserwowany jest gwałtowny wzrost ich liczebności. Co istotne, rozkwit przeżywa populacja endemicznego świergotka antarktycznego i miejscowego podgatunku różeńca żółtodziobego (Anas georgica georgica).
Specjaliści mówią, że teraz, po wytępieniu gryzoni, należy wprowadzić na wyspie ścisłe zasady bezpieczeństwa biologicznego, by nie dopuścić do ponownego pojawienia się szkodników. SGHT już wydała rekomendacje dla władz odpowiedzialnych za Georgię Południową i Sandwich Południowy. Jednym z nich jest zalecenie, by wyszkolone psy sprawdzały na Falklandach statki udające się w kierunku obu wysp.
To, co udało się na Georgii Południowej, może posłużyć jako przykład i poligon doświadczalny dla innych regionów, których przyroda jest niszczona przez inwazyjne gatunki. Na przykład Nowa Zelandia chce pozbyć się wszystkich inwazyjnych drapieżnych ssaków do roku 2050.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Fermy, na których przetrzymywane są mięsożerne zwierzęta – jak hodowane na futra norki czy lisy – mogą być rezerwuarami, w których pojawiają się i mutują patogeny groźne dla człowieka. Badacze z Cambridge University odkryli, że mięsożercom brakuje kluczowych genów potrzebnych do wykrywania patogenów. Z tego też powodu zwierzęta takie mogą być bezobjawowymi nosicielami wielu patogenów. A ich skoncentrowanie na farmach zagraża zdrowiu ludzi.
Z badań, których wyniki opublikowano na łamach Cell Reports, dowiadujemy się, że trzy kluczowe geny, które są potrzebne do utrzymania zdrowego mikrobiomu jelit, straciły u zwierząt mięsożernych swoją funkcję. Gdyby prawidłowo działały, wytwarzałyby inflamasomy, wewnątrzkomórkowe kompleksy białkowe odpowiedzialne za rozpoczynanie procesów zapalnych. Inflamasomy odpowiadają za regulację dojrzewania i wydzielania cytokin prozapalnych.
Zdaniem naukowców, bogata w proteiny dieta mięsożerców prawdopodobnie kompensuje utratę funkcjonowania tych genów. Infekcje jelitowe skutkują u nich biegunką, wraz z którą wydalane są patogenu. Jednak niedobory w układzie odpornościowym oznaczają, że w organizmach tych zwierząt poza jelitami mogą znajdować się patogeny niewykryte przez układ odpornościowy.
Nie spodziewaliśmy się, że u mięsożerców nie działa cały zestaw genów odpowiedzialnych za odporność, przyznaje główna autorka badań, profesor Clare Bryant w Wydziału Medycyny Weterynaryjnej. Sądzimy, że brak tych funkcji daje patogenom możliwość ukrycia się w organizmie mięsożerców, mutowania i potencjalnego stworzenia zagrożenia dla zdrowia ludzi.
Taka sytuacja może zaś prowadzić do pojawienia się epidemii zoonoz, chorób odzwierzęcych. Taką chorobą jest na przykład COVID-19.
Jeśli chodzi o trzy wspomniane geny, to ich DNA jest obecne w organizmach zwierząt, ale nie działa. Mówimy więc tutaj o pseudogenach. W przypadku jednego z nich doszło do unikatowej mutacji, w wyniku której wytwarzane są co prawda dwa enzymy z grupy kaspaz, ale enzymy te łączą się ze sobą, dochodzi do zmiany i działania i nie są w stanie reagować na obecność niektórych patogenów w ciele zwierząt.
Gdy przetrzymujemy dużą populację mięsożernych zwierząt, jak norki, w populacji tej może pojawić się patogen. I może on swobodnie mutować, gdyż układ odpornościowy go nie wykrywa. Taki zmutowany patogen może potencjalnie przejść na ludzi, wyjaśnia profesor Bryant. Autorzy badań podkreślają, że nasi domowi pupile – psy czy koty – nie stwarzają takiego zagrożenia, gdyż problemem jest stłoczenie zwierząt i przetrzymywanie ich na fermach, gdzie patogen może przemieszczać się pomiędzy różnymi osobnikami i mutować.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Na Uniwersytecie Kalifornijskim w Davies trwają prace nad nowym typem środka przeciwbólowego. Jego źródłem ma być jad ptasznika. Badania prowadzone są przez grupę pod kierunkiem profesorów Vladimira Yarova-Yarovoya i Heike Wulff to część projektu, w ramach którego Amerykanie chcą zmniejszyć uzależnienie od opioidów i stworzyć nieopioidowe środki przeciwbólowe. Uczeni próbują tak zmienić toksyczne peptydy, by działały one przeciwbólowo.
Pająki i skorpiony przez miliony lat ewolucji udoskonalały peptydy, białka i inne trucizny oparte na małych molekułach. My próbujemy z tego korzystać. Ten sam jad, który może powodować ból i dysfunkcje neurologiczne, może również pomóc w lepszym funkcjonowaniu nerwów i zredukować uczucie bólu, mówi profesor Bruce Hammock.
Szacuje się, że chroniczny ból dotyka około 20% dorosłych Amerykanów, a 11 milionów mieszkańców USA doświadcza chronicznego bólu o dużym wpływie na życie. Definiowany tak jest ból, który twa co najmniej 3 miesiące i znacząco ogranicza czynności życiowe, uniemożliwiając np. pracę poza domem, chodzenie do szkoły czy wykonywanie czynności domowych. Osoby cierpiące na takie rodzaj bólu mają do wyboru bardzo mało nieopioidowych środków przeciwbólowych.
W przypadku silnego bólu środki takie jak ibuprofen czy aspiryna nie działają. Opioidy są wystarczająco silne, jednak tutaj mamy problem ze wzrastającą tolerancją organizmu na ich działanie i z uzależnieniem, mówi Wulff. Nadmiernie użycie opioidów to w ostatnich latach coraz poważniejszy problem z USA. W 2019 roku niemal 50 000 amerykanów zmarło z powodu przedawkowania tych środków.
Naukowcy, próbując znaleźć silne nieuzależniające środki przeciwbólowe przyglądają się kanałom sodowym, które odgrywają kluczową rolę w przesyłaniu sygnałów do nerwów i mięśni. U ludzi zidentyfikowano 9 różnych typów takich kanałów i oznaczono je numerami od Nav1.1 do Nav1.9. Najbardziej interesuje ich Nav1.7, gdyż to on jest kluczowym źródłem sygnałów bólowych.
Okazuje się, że jad chilijskiego ptasznika z gatunku Thrixopelma pruriens blokuje transmisję w kanale Nav1.7. Istnienie tego inhibitora Nav1.7 daje nadzieję, na opracowanie środka, który będzie równie skuteczny jak opioidy, ale nie będzie uzależniał, mówi Wulff. Problem w tym, że proteina, która w swojej naturalnej formie blokuje Nav1.7 nie czyni tego wyłącznie w nerwach czuciowych. Blokuje go wszędzie, również w mięśniach i mózgu, co może mieć tragiczne skutki.
Dlatego też naukowcy próbują tak zmodyfikować toksynę pająka, by blokowała ona ból, ale nie niosła skutków ubocznych. W tym celu wykorzystują program komputerowy Rosetta, opracowany na University of Washington. To złożone oprogramowanie do modelowania cząstek. Za pomocą Rosetty możemy an ekranie komputera modyfikować naturalny peptyd, starając się nadać mu właściwości terapeutyczne. Już uzyskaliśmy peptydy, które dorównują morfinie, ale nie mają skutków ubocznych opioidów, cieszy się Yarov-Yarovoy.
Dotychczasowe prace dają niezwykle obiecujące efekty, jednak wyłącznie na poziomie obliczeniowym. Nowe peptydy należy jeszcze zsyntetyzować, przetestować na zwierzętach i jeśli wyniki tych testów wypadną pozytywnie, można będzie rozpocząć testy na ludziach. Naukowcy oceniają, że minie co najmniej 5 lat zanim potencjalny nowy lek trafi na rynek.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Drapieżniki żyjące w pobliżu ludzi mogą nawet połowę pożywienia czerpać ze źródeł pochodzących od ludzi. To, jak obawiają się naukowcy z University of Wisconsin-Madison, może mieć destrukcyjny wpływ na środowisko naturalne.
Uczeni badali dietę siedmiu gatunków drapieżników żyjących w regionie Wielkich Jezior. Zbierali kości i próbki futra zarówno z odległych terenów parków narodowych, jak i z terenów miejskich. Stwierdzili, że im bliżej człowieka żyje drapieżnik, w tym większym stopniu polega na pożywieniu pochodzącym od ludzi.
Ewolucja spowodowała, że badane gatunki konkurują o różne źródła pożywienia. Jednak w momencie, gdy w znacznym stopniu żywią się tym, co pochodzi od ludzi, zaczynają w większym stopniu konkurowac między sobą. To może zmienić stosunki zarówno pomiędzy drapieżnikami, jak i drapieżnikami a ich dotychczasowymi ofiarami. Nie wiadomo, jaki będzie to miało wpływ na ekosystem, jednak naukowcy obawiają się, że niekorzystny, gdyż ekosystemy ewoluowały pod silną presją tych drapieżników.
O tym, jak bardzo drapieżniki polegały na diecie pochodzącej od człowieka, decydowało kilka czynników. Tam, gdzie zwierzęta żyły w najbardziej zmienionym przez człowieka środowisku, średnio ponad 25% pożywienia czerpały ze źródeł od człowieka.
Widoczna była też różnica pomiędzy gatunkami. Tak zdeklarowany drapieżnik jak ryś rudy w niewielkim stopniu polegał na diecie z ludzkich źródeł. Ale widoczne jest, że gatunki bardziej oportunistyczne, jak kojoty, lisy, kuna rybożerna czy kuna, jeśli mieszkały blisko ludzi, to z takich źródeł mogły czerpać nawet ponad 50% pożywienia, mówi główny autor badań, Phil Manlick. To szokująco wysoki odsetek.
Naukowcy zauważają, że poleganie na diecie ze źródeł pochodzących od człowieka powoduje, że drapieżniki bardziej niż w naturze konkurują ze sobą o źródła pożywienia. To może prowadzić do większej liczby konfliktów pomiędzy nimi. Ponadto czyni je łatwiejszym celem dla człowieka oraz może zmienić sposób, w jaki polują one na swoje tradycyjne ofiary, co z kolei może mieć niekorzystny wpływ na środowisko naturalne.
Naukowcy zbadali dietę niemal 700 przedstawicieli różnych gatunków. Porównywali ją w zależności od gatunku oraz odległości od ludzkich siedzib. Określenie diety możliwe było dzięki badaniom izotopów węgla zawartych w futrze i szczątkach zwierząt. Izotopy naprawdę powodują, że jesteś tym, co jesz. Jeśli przyjrzymy się ludziom, to przekonamy się, że nasz skład izotopowy jest podobny do składu kukurydzy, mówi Manlick. Dzieje się tak, gdyż pożywiamy się roślinami oraz zwierzętami jedzącymi rośliny.
Ludzie pożywienie, pełne kukurydzy i cukru, ma charakterystyczny skład izotopowy. Organizmy zwierząt, które je spożywają, wchłaniają te izotopy. Z kolei drapieżniki żywiące się dziko żyjącymi roślinożercami, mają inny skład izotopowy.
Bardzo szeroki zakres geograficzny i gatunkowy przeprowadzonych badań wskazuje, że trend do zastępowania diety naturalnej dietą pochodzącą od człowieka, nie jest ograniczony do konkretnego gatunku czy konkretnej lokalizacji. Nie wiadomo, jak wpływa to na ekosystem.
Gdy drastycznie zmienisz jeden z najważniejszych aspektów dla danego gatunku – jego źródło pożywienia – przyniesie to nieznane konsekwencje całej strukturze ekosystemu. Na nas, jako ekologach i biologach, leży obowiązek zrozumienia tego nowego ekosystemu oraz określenia, kto na tym wygra, a kto przegra, dodaje profesor Jon Pauli.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Bielik amerykański, narodowy symbol USA od 2007 roku nie jest uznawany za gatunek zagrożony. Jednak ptak jest chroniony przez trzy różne ustawy federalne oraz różne przepisy stanowe i lokalne. Zabijanie, sprzedaż lub posiadanie bielika bez zezwolenia zagrożone jest grzywną idącą w setki tysięcy dolarów i dwoma latami więzienia. Dlatego też każdy przypadek znalezienia martwego bielika powinien być zgłaszany, a specjaliści badają, co było przyczyną śmierci i czy należy wszcząć śledztwo.
Niedawno biolodzy zetknęli się z zagadkowym i – jak się okazało – bardzo nietypowym przypadkiem śmierci bielika. Martwego ptaka znaleziono w Highland Lake. W pobliżu na wodzie unosiło się martwe pisklę nura. Strażnika leśnego powiadomił o tym biolog John Cooley z Komitetu Ochrony Nura. Bielik został zabrany do kliniki weterynaryjnej, zrobiono mu prześwietlenie, które nie wykazało obecności kuli w ciele. Jednak w czasie oględzin ptaka weterynarze zauważyli dziuę w jego piersi. Dziura taka mogła pochodzić tylko od... dzioba nura.
Nury są znacznie mniejsze od bielików, a ich główną bronią są ostre jak sztylet dzioby. Nury wykorzystują je do walk między sobą. Niejednokrotnie atakują przeciwnika spod wody, mierząc dziobem w jego pierś. Biolodzy wielokrotnie mieli do czynienia z nurami, które mają na klatce piersiowej zagojone ślady po takich atakach. Wiadomo też, że coraz częściej dochodzi do konfliktów pomiędzy nurami a bielikami, co ma związek z odradzającą się populacją bielika. Nigdy jednak nie natrafiono na przypadek śmierci bielika w wyniku ataku nura. Tym razem symbol Ameryki miał wyjątkowego pecha. Okazało się bowiem, że zabiło go pisklę nura.
Dokładne badania wykazały, że rozmiary uszkodzeń w piersi bielika pasują do rozmiarów dzioba martwego pisklęcia. Z kolei na ciele pisklęcia znaleziono dziury, których rozkład odpowiada szponom bielika.
Jedynym świadkiem wyjątkowego wydarzenia była kobieta mieszkająca nad jeziorem. Powiedziała strażnikom, że poprzedniej nocy słyszała odgłosy zdenerwowanych nurów. Najwyraźniej bielik postanowił zapolować, upatrzył sobie pisklę i oboje zginęli podczas ataku.
« powrót do artykułu
-
-
Recently Browsing 0 members
No registered users viewing this page.