Jump to content
Forum Kopalni Wiedzy
Sign in to follow this  
KopalniaWiedzy.pl

Dzięki nowej mapie naukowcy znaleźli 5 meteorytów, w tym jeden z największych w Antarktyce

Recommended Posts

Antarktyka to jedno z najlepszych na świecie miejsc do poszukiwań meteorytów. Jej suchy, pustynny klimat, powoduje, że fragmenty skał, które przed tysiącami lat spadły na Ziemię, w niewielkim stopniu ulegają wietrzeniu. Nie mówiąc już o tym, że ciemne meteoryty są dobrze widoczne na śnieżnobiałym tle. Nawet meteoryty, które zatonęły w lodzie, zostają z czasem wypchnięte w pobliżu powierzchni.

Grupa naukowców, pracujących pod kierunkiem Marii Valdes z Field Museum i University of Chicago znalazła właśnie 5 meteorytów, w tym jeden z największych w Antarktyce – okaz o wadze 7,6 kilograma. Valdes mówi, że wśród około 45 000 meteorytów znalezionych na Antarktyce jedynie około 100 było podobnych rozmiarów lub większych. Rozmiar niekoniecznie ma znaczenie w przypadku meteorytów, czasem małe mikrometeoryty mogą mieć olbrzymią naukową wartość. Ale, oczywiście, znalezienie dużego meteorytu to rzadkość i ekscytujące wydarzenie, stwierdza uczona.

W ubiegłym roku grupa naukowa prowadzona przez glacjolog Veronikę Tellenaar stworzyła mapę najbardziej obiecujących miejsc poszukiwań meteorytów w Antarktyce. Uczeni wzięli pod uwagę dane satelitarne, informacje o wcześniejszych znaleziskach, dane o temperaturze powierzchni i prędkości ruchu lodu. Na tej podstawie algorytm ocenił szanse na występowanie meteorytów w konkretnych lokalizacjach. Zespół Valdes jest pierwszym, który wybrał się na poszukiwania wykorzystując tę mapę. Uczeni wybrali pięć potencjalnych miejsc. Po 10 dnia poszukiwań, w jednym z nich znaleźli 5 meteorytów.

Znaleziska trafią do Królewskiego Belgijskiego Instytutu Nauk Naturalnych, gdzie będą badane. Natomiast Valdes i każdy z naukowców biorących udział w wyprawie otrzymał próbki lodu z miejsc znalezienia meteorytów. W swoich rodzimych instytucjach będą poszukiwali w nich mikrometeorytów.

Specjaliści szacują, że na Antarktyce znajduje się jeszcze 300 000 meteorytów.


« powrót do artykułu

Share this post


Link to post
Share on other sites

Create an account or sign in to comment

You need to be a member in order to leave a comment

Create an account

Sign up for a new account in our community. It's easy!

Register a new account

Sign in

Already have an account? Sign in here.

Sign In Now
Sign in to follow this  

  • Similar Content

    • By KopalniaWiedzy.pl
      Inwazyjna bezskrzydła muchówka Eretmoptera murphyi, która skolonizowała antarktyczną wyspę Signy na Orkadach Południowych, wywołuje znaczące zmiany składu gruntu na wyspie, donoszą naukowcy z British Antarctic Survey i University of Birmingham. Zmiany, które mogą przygotować grunt pod migrację i przetrwanie na wyspie innych inwazyjnych gatunków.
      Muchówka żywi się martwą materią organiczną, gwałtownie przyspieszając jej rozkład. Z badań wynika, że na tych obszarach, gdzie E. murphyi występuje, poziom azotanów jest 3-5-krotnie wyższy niż tam, gdzie występują wyłącznie rodzime bezkręgowce.
      Gleba w Antarktyce jest bardzo uboga w składniki odżywcze, gdyż procesy rozkładu zachodzą tam bardzo powoli. Te składniki są w glebie, ale dopiero inwazyjna Eretmoptera murphyi je uwolniła. Ten gatunek działa tutaj jak inżynier gleby, podobnie do dżdżownic w klimacie umiarkowanym, mówi doktor Jesamine Barlett, główna autorka badań.
      Eretmoptera murphyi to gatunek rodzimy dla Georgii Południowej. Został on wprowadzony na Signy przypadkiem podczas eksperymentu botanicznego w latach 60. XX wieku. O tym, że gatunek zadomowił się na wyspie naukowcy dowiedzieli się 20 lat później. Wcześniej jedynymi żyznymi miejscami na Signy były te, w których na brzeg wychodziły gatunki wodno-lądowe, jak pingwiny czy mirungi. Teraz okazuje się, że poziom azotanów w miejscach skolonizowanych przez inwazyjne muchówki jest taki sam, jak tam, gdzie przebywają kolonie mirung. Populacja larw muchówek przekracza w niektórych miejscach 20 000 osobników na metr kwadratowy.
      Inwazyjny owad jest rozprzestrzeniany na butach turystów i naukowców. Stopniowo kolonizuje coraz większe obszary wyspy. Co więcej, przez jakiś czas może przetrwać w wodzie, co budzi obawy, że skolonizuje inne wyspy.
      Szczególną cechą Antarktyki jest fakt, że dotarło tu bardzo mało gatunków inwazyjnych. Priorytetem jest ochrona i zachowanie oryginalnego ekosystemu tego obszaru. Jednak to badanie pokazuje, że największe ze zwierząt mogą mieć gigantyczny wpływ na środowisko, mówi profesor ekologii Peter Convey z BAS. Antarktyka broniła się dotychczas przed inwazyjnymi gatunkami dzięki niskim temperaturom, niskiej wilgotności i ubóstwem składników odżywczych. Teraz, w obliczu ocieplającego się klimatu oraz inwazyjnej muchówki, która uwalnia do gleby składniki odżywcze, Antarktyka może być narażona na inwazje kolejnych obcych gatunków.
      Więcej na temat kolonizowania Signy przez Eretmoptera murphyi można przeczytać na łamach Soil Biology and Biochemistry.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      To pierwszy przypadek, gdy w Polsce udało się znaleźć meteoryt na podstawie materiałów wideo zarejestrowanych przez kamery sieci bolidowych. Mamy ogromną satysfakcję, że nasze doświadczenie i aparatura pomiarowa pomogły w potwierdzeniu jego kosmicznego pochodzenia oraz przypisaniu go do konkretnego zjawiska bolidowego, mówi Zbigniew Tymiński z Ośrodka Radioizotopów POLATOM w Narodowym Centrum Badań Jądrowych (NCBJ), jeden z koordynatorów Polskiej Sieci Bolidowej.
      Meteoroid został zarejestrowany 15 lipca ubiegłego roku przez 3 kamery Czeskiej Sieci Bolidowej. Był on na tyle jasny, że widać go było mimo bliskiego już wschodu Słońca. Czesi, na podstawie trajektorii, określili prawdopodobne miejsce upadku obiektu. Po tym, jak opublikowali swoje dane, Polska Sieć Bolidowa i związani z nią poszukiwacze udali się się w teren. Już dwa tygodnie później na polnej drodze w pobliżu Antonina w województwie wielkopolskim znaleziono kamień ważący 350 gramów, który pokryty był skorupą obtopieniową. Specjalistyczne badania izotopowe, potwierdzające, że mamy do czynienia z przybyszem z kosmosu, przeprowadzili naukowcy z NCBJ.
      Z obliczeń wykonanych przez Czechów wynika, że obiekt poruszał się po nietypowej orbicie eliptycznej między Wenus a Marsem. W atmosferę Ziemi wszedł nad Polską, w odległości ok. 130 km od granicy z Czechami. Kamery zarejestrowały go, gdy znajdował się na wysokości 74 kilometrów. Pędził wówczas z prędkością 18 km/s, kompresując przed sobą powietrze tak, że rozgrzało się do temperatury kilku tysięcy stopni. Na wysokości około 40 km doszło do rozpadu meteoroidu. Pozostawił on na niebie ślad o długości 62 km, który urywał się, gdy meteoroid wyhamował do 13 km/s. Jak wyjaśnia Tymiński, w późniejszej fazie na upadek obiektu mają wpływ wiatry, których oddziaływania nie jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidzieć, przez co można podać tylko przybliżone miejsce lądowania.
      Tymczasem czas od upadku do odnalezienia odgrywa kluczową rolę. W czasie podróży w przestrzeni kosmicznej meteoroid jest bombardowany przez promieniowanie kosmiczne, które prowadzi do produkcji niestabilnych krótko istniejących izotopów promieniotwórczych. Po upadku na Ziemię izotopy te zaczynają szybko zanikać, a ich obecność to mocny dowód, że badany obiekt przebywał poza atmosferą. W przypadku meteorytu z Antonina mieliśmy dużo szczęścia: kompletny okaz mogliśmy umieścić na naszym wysokorozdzielczym detektorze promieniowania gamma po zaledwie trzech tygodniach od lądowania. Wykryliśmy w nim dwanaście radioizotopów pochodzenia kosmicznego, o czasach połowicznego rozpadu od setek tysięcy lat do kilkunastu dni, mówi doktor Agnieszka Burakowska z NCBJ.
      Naukowców szczególnie cieszy zarejestrowanie wanadu-48, którego czas połowicznego rozpadu wynosi 16 dni, oraz chrom-51 o 28-dniowym czasie połowicznego rozpadu. Ponadto, dzięki zbadaniu proporcji kobaltu-60 do aluminium-26 określono masę meteoroidu przed wejściem w atmosferę. Naukowcy wyliczyli, że obiekt ważył kilkadziesiąt kilogramów i jeśli założyć, że miał typową gęstość i kształt kulisty, to jego średnica wynosiła 20-25 centymetrów.
      Meteoryt z Antonina to pospolity chondryt zwyczajny. Mimo tego, jest niezwyczajny. Dotychczas bowiem na całym świecie dzięki stacjom bolidowym wyznaczono orbity jedynie 46 meteorytów, z których niewiele udało się przebadać pod kątem obecności krótko istniejących radionuklidów kosmogenicznych.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      W pobliżu Lodowca Szelfowego Filchnera na południu Morza Weddella w Antarktyce znaleziono największy obszar rozrodu ryb. Podwodna kamera sfilmowała tysiące gniazd ryby z gatunku Naopagetopsis ionah. Na podstawie zajmowanego obszaru i zagęszczenia oszacowano, że może znajdować się tam około 60 milionów gniazd. Naukowcy podkreślają, że odkrycie potwierdza słuszność starań o utworzenie obszaru chronionego na atlantyckiej części Oceanu Południowego.
      Na pierwsze gniazda natrafiono w lutym 2021 roku. Zauważyli je naukowcy z Instytutu Badań Polarnych i Morskich im. Alfreda Wegenera (Alfred-Wegener-Institut, Helmholtz-Zentrum für Polar- und Meeresforschung) pracujący pod kierunkiem Autuna Pursera na statku Polarstern. Gniazda znajdowały się na głębokości 535–420 metrów. A im większy obszar uczeni sprawdzali, tym więcej gniazd widzieli. Trwające wiele miesięcy badania wykazały, że średnie zagęszczenie gniazd wynosi 1 na 3 m2, chociaż zdarzały się fragmenty dna, gdzie odnotowywano nawet 2 gniazda na m2. Przeprowadzone mapowanie wskazuje, że cały region gniazdowania obejmuje 240 km2, i znajduje się na nim około 60 milionów gniazd.
      Naukowcy z Instytutu Wegenera badają ten region z pokładu Polarsetrna już od początku lat 80. ubiegłego wieku. Dotychczas znajdowano pojedyncze lub niewielkie grupki gniazd Naopagetopsis ionah.
      Podczas badań naukowcy wykorzystali OFOBS (Ocean Floor Observation and Bathymetry System). To specjalna klatka na kamerę, przystosowana do pracy w ekstremalnych warunkach. Po spektakularnym odkryciu tak wielu gniazd, zaczęliśmy opracowywać strategię, która pozwoli nam ocenić wielkość obszaru. Gniazda ciągnęły się bez końca, a każde z nich ma około 75 cm średnicy. Są więc znacznie większe niż struktury i zwierzęta, jakie zwykle wykrywamy za pomocą systemu OFOBS. Unieśliśmy więc nieco kamerę nad dnem i zwiększyliśmy prędkość do maksymalnej możliwej przy opuszczonej kamerze. Zbadaliśmy w ten sposób 45 600 metrów kwadratowych powierzchni i naliczyliśmy tam niewiarygodną liczbę 16 160 gniazd, ekscytuje się Purser.
      Badania wykazały, że każde gniazdo ma głębokość około 15 cm i średnicę 75 cm. Zostało wydrążone w mulistym dnie, a centralne części gniazd są otoczone niewielkimi kamykami. Naukowcom udało się wyróżnić kilka typów gniazd. W „aktywnych” zauważyli od 1500 do 2500 jaj. W 75% przypadków gniazda takie były pilnowane przez dorosłe ryby. Znaleziono też gniazda „nieaktywne”. W nich jaj nie było. Znajdowała się tam ryba lub też martwa ryba.
      Gdy naukowcy przyjrzeli się danym oceanograficznym i biologicznym, okazało się, że obszar gniazdowania nakłada się z obszarem napływu cieplejszych wód z Morza Weddella w kierunku szelfu. Uczeni zauważyli też, że region ten jest wyjątkowo często odwiedzane przez foki, prawdopodobnie poszukujące tam pożywienia. Masę kolonii ryb oszacowano na 60 000 ton.
      Biorąc pod uwagę biomasę ryb, ten wielki obszar rozrodu jest niezwykle ważnym elementem ekosystemu Morza Weddella i jest najprawdopodobniej największym znanym tam tego typu obszarem na świecie, napisali naukowcy na łamach Current Biology.
      Odkrycie to pokazuje, jak ważne jest ustanowienie tutaj Morskiego Obszaru Chronionego, mówi profesor Antje Boetius, dyrektor Instytutu Wegenera. Niestety Morski Obszar Chroniony Morza Weddella wciąż nie został jednogłośnie zatwierdzony przez Komisję ds. Zachowania Żywych Zasobów Morskich Anarktyki (CCAMLR).
      CCAMLR powstała w 1982 roku w celu ochrony zasobów Antarktyki. Jej członkowie zgodzili się dbać o to, by nie dochodziło tam do nadmiernego odławiania ryb. Jednak wiadomo, że w Antarktyce dochodzi do nielegalnych połowów. Nowo odkrytemu obszarowi rozrodczemu na razie to nie grozi, gdyż znajduje się on pod lodem, zatem by się tam dostać potrzebny jest lodołamacz. Jednak tak ważny obszar powinien być zdecydowanie lepiej chroniony. Stąd potrzeba utworzenia Morskiego Obszaru Chronionego.
      Utworzenie Morskiego Obszaru Chronionego Morza Weddela zaproponowały w 2016 roku Niemcy i Unia Europejska. Miałby on objąć region o powierzchni 1,8 miliona km2. Obecnie oceany są chronione w niewielkim tylko stopniu. Obszary chronione zajmują jedynie ok. 8% powierzchni oceanów, ale rzeczywista ochrona jest roztoczona na 5%. W tym jedynie na niewielkich fragmentach całkowicie zakazano jakiejkolwiek działalności związanej z połowem, wydobywaniem zasobów, transportem czy turystyką.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Michał Styczyński z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego odkrył, że bakterie z Antarktyki wytwarzają naturalną substancję z grupy melanin. Można by ją wykorzystać w kremach z filtrem UV, zastępując syntetyczny oksybenzon, który przyczynia się do wymierania koralowców. Środek ten zaburza gospodarkę hormonalną parzydełkowców, uniemożliwiając im rozmnażanie się.
      Uczony zauważył, że pod wpływem odpowiedniego stresu środowiskowego bakterie wytwarzają substancję z grupy melanin. Może ona potencjalnie posłużyć do zastąpienia nią oksybenzonu. Antarktyka jest jednym z najbardziej ekstremalnych regionów na Ziemi. Charakteryzuje się ona bardzo niskimi temperaturami, dochodzącymi do -90 °C, wysoką ekspozycją na promieniowanie UV, niską dostępnością substancji odżywczych, a także obecnością silnie zasolonych zbiorników wodnych. Organizmy występujące w tak skrajnych warunkach musiały wykształcić szereg cech adaptacyjnych umożliwiających im przeżycie. Zimnolubne bakterie, określane jako psychrofile lub psychrotoleranty, wytwarzają m.in. specyficzne metabolity wtórne, takie jak barwniki ochronne, dzięki którym mogą optymalnie funkcjonować w polarnym środowisku, mówi Styczyński. Naturalną melaninę można by wytwarzać na skalę przemysłową namnażając bakterie w laboratorium i poddając je następnie odpowiedniej stymulacji.
      Jednak to nie jedyna zaleta bakterii arktycznych. Badania wykazały, że wytwarzają one też karotenoidy posiadające bardzo silne właściwości przeciwutleniające. Również i one mogą odegrać ważną rolę. Wytwarzane przez bakterie związki, ze względu na swoją specyficzną, wielonienasyconą strukturę i wynikające z niej właściwości przeciwutleniające, zapobiegają szkodliwemu działaniu promieniowania UV. Ponadto odgrywają one istotną rolę w kontrolowaniu płynności błon i chronią komórki bakteryjne przed uszkodzeniem na skutek zamarzania. Tego rodzaju substancje mają zdolność wychwytywania wolnych rodników, dlatego są w centrum zainteresowania laboratoriów produkujących preparaty kosmetyczne do pielęgnacji skóry o działaniu przeciwstarzeniowym. Na rynku obowiązują jednak ścisłe normy i restrykcje, które definiują zawartość zanieczyszczeń pochodzących z syntezy chemicznej. Nasze odkrycia wskazują, że przemysł kosmetyczny mógłby na dużo większą skalę korzystać z substancji pochodzenia naturalnego, dodaje Michał Styczyński.
      Niezwykle ważną cechą bakterii antarktycznych jest fakt, że łatwo jest je hodować. Ze względu na ich fizjologię organizmy te mają niewielkie wymagania odnośnie temperatury i dostępności pokarmu. Nie ma żadnych większych przeszkód natury technologicznej, by tą drogą pozyskiwać naturalne substancje na skalę przemysłową. Bakterie z Antarktydy mogą też wspomagać wzrost roślin. Mogą zwiększać dostępność mikroelementów, co można wykorzystać w rolnictwie. W praktyce można więc wykorzystać szczepy bakterii do zwiększania jakości i biomasy roślin uprawnych, chronić je przed chorobami, a także redukować ilość stosowanych nawozów chemicznych, wyjaśnia naukowiec.
      Komercjalizacją odkryć ma zająć się spółka Biotemist, utworzona przy Uniwersytecie Warszawskim.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Topniejące lądolody na biegunach wywołują zmiany mierzalne w skali globalnej, których rozmiary zaskoczył naukowców. I nie chodzi tutaj o podnoszący się poziom oceanów, a o ruchy samej skorupy ziemskiej uwolnionej od ciężarów miliardów ton lodu. Doktor Sophie Coulson i jej zespół opisują na łamach Geophysical Research Letters, jak skorupa ziemska pod Grenlandią i Antarktydą zmienia swój kształt, a zmiany te mają wpływ na obszary położone tysiące kilometrów dalej.
      Naukowcy prowadzili wiele badań bezpośrednio pod lodowcami czy lądolodami. Wiedzą więc, że te masy lodu definiują region, w którym się znajdują. Nie mieli jednak pojęcia, że mają one wpływ na skalę globalną, mówi Coulson, która pracuje na Uniwersytecie Harvarda.
      Świeżo upieczona doktorantka analizowała zdjęcia satelitarne dotyczące topnienia lądolodów z lat 2003–2018. Uczeni byli w stanie zmierzyć poziomie przemieszczanie się skorupy ziemskiej spowodowane uwolnieniem jej od nacisku lodu. Wtedy też ze zdumieniem zauważyli, że w niektórych miejscach skorupa przesunęła się bardziej w poziomie niż w pionie. Dodatkowym zaskoczeniem był zasięg tych zmian. Można je było bowiem zauważyć na olbrzymiej przestrzeni. A to, jak stwierdzają uczeni, może dostarczyć nam nowych narzędzi do monitorowania zmian czap lodowych.
      Wyobraźmy sobie drewnianą belkę w wodzie. Jeśli naciśniemy na belkę i przesuniemy ją w dół, woda pod nią również przemieści się w dół. Jeśli podniesiemy belkę, woda pod nią również się podniesie i wypełni pustą przestrzeń, stwierdza Coulson. W niektórych częściach Antarktyki unosząca się skorupa ziemska prowadzi do zmian kąta nachylenia skał leżących pod lodem, co zmienia dynamikę lodu, dodaje.
      Współczesne topnienie lądolodów tylko ostatni z epizodów tego typu zmian. Arktyka jest szczególnie interesująca, bo mamy tutaj nie tylko współczesną pokrywę lodową, ale również dane z ostatniej epoki lodowej. Skorupa ziemska wciąż unosi się od jej zakończenia, mówi Coulson. Jeśli chodzi o krótką, współczesną skalę, to myślimy o Ziemi jak o gumowej piłce. Natomiast w skali tysiącleci ziemia zachowuje się bardziej jak wolno przemieszczająca się ciecz. Procesy z epoki lodowej wywierały na nią wpływ przez tysiące lat i wciąż możemy obserwowac skutki ich działań.
      Lepsze zrozumienie wszystkich czynników wpływających na ruchy skorupy ziemskiej jest bardzo ważne z punktu widzenia nauk o Ziemi. Na przykład, żeby dokładnie obserwować ruchy tektoniczne i monitorować trzęsienia ziemi, musimy być w stanie odróżnić te zjawiska od ruchu powodowanego obecną utratą lodu, wyjaśnia uczona.
      Przeprowadzone przez Sophie badania są pierwszymi, które wykazały, że zarówno wielkość jak i rozległość ruchu skorupy ziemskiej spowodowanego utratą masy przez lodowce i lądolody, jest większa niż przypuszczano, zaznacza profesor Glenn Antony Milne z University of Ottawa. I dodaje, że ma to np. znaczenie dla danych satelitarnych dotyczących rozkładu masy na naszej planecie.

      « powrót do artykułu
  • Recently Browsing   0 members

    No registered users viewing this page.

×
×
  • Create New...