Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Amerykanie nie płacą za 58% muzyki

Rekomendowane odpowiedzi

Słucham radia wa-wa , lubię śpiewać teksty które rozumiem i uważam za prawdziwe (mające to coś)  w grupie, (ale również w samochodzie na drodze), wieża aiwa 4 kolumny + sub .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość macintosh

ja sobie śpiewam to ( http://www.domspe.org/fight_club/lyrics_fightclub.html )

jak mam doła, a mam często i "rozumiem"

kojarzycie "Fight Club" David'a Fincher'a?, powinniście

lepiej to:

1st obejrzeć film

2nd posłuchać piosnki

3rd zapamiętać z niej słowa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Skąd ta niechęć do sluchawek? ;)

1. Muzykę trzeba czuć całym ciałem ;)

2. Słuchawki krępują.

3. Psują słuch.

4. Nie da się uzyskać takiej jakości dźwięku jak z prawdziwych kolumn (zwłaszcza jeżeli chodzi o te takie douszne słuchaweczki :D )

5. W zespole kompletnie zbędne, jedynie dla nagłaśniającego.

Jeżeli już jakieś słuchawki, to naprawdę porządne, bo na uszach nie ma co oszczędzać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość macintosh

Siergieju

2. są słuchawki bezprzewodowe.

4. i 5. : są słuchawki nawet za 300zł, jakość to one mają

1. i 3. : jak już czujesz muzykę ciałem to i ucho kaput

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Amerykanie nie płacą aż za 58% muzyki.

Dobrze, że nie zrobili tego badania w Polsce.

 

Słucham muzyki głownie z komputera: dźwięk SoundStorm na kolumienkach, czasami telefon Motorola V3i i zwykłe słuchaweczki. Do jakości nie przykładam zbyt dużej wagi, jednak wyczuwam różnicę między MP3 128bkit, a AAC 128kbit i to w profilu HE ;) Nie mniej jakość MP3 mnie nie odrzuca.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Siergieju

2. są słuchawki bezprzewodowe.

4. i 5. : są słuchawki nawet za 300zł, jakość to one mają

1. i 3. : jak już czujesz muzykę ciałem to i ucho kaput

Nawet bezprzewodowe słuchawki nie zapewniają takiego komfortu jak kolumny. A jeżeli są słuchawki bezprzewodowe, to jakość mają kaput ;) No chyba, że ktoś zamierza wydać niewiadomo ile ;) Ale po co ??? No i sąsiadów nie da się denerwować :D:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
1. Muzykę trzeba czuć całym ciałem ;)

I tak, i nie. Masz rację, ale z drugiej strony ja mało kiedy przebywam w takiej ciszy, żeby absolutnie żaden dźwięk z zewnątrz mnie nie rozpraszał. Przy słuchawkach jestem tylko ja i muzyka

 

2. Słuchawki krępują.

Ja osobiście nie odbieram tego jako skrępowania. No, ale to oczywiście kwestia gustu ;)

 

3. Psują słuch.

Tylko przy zbyt głośnym słuchaniu. Jeśli natężenie dźwięku padającego na błonę bębenkową będzie takie samo (a więc odczuwana głośność muzyki również będzie taka sama), to uszkodzenie słuchu będzie identyczne niezależnie od źródła dźwięku. To po prostu kwestia umiaru.

 

4. Nie da się uzyskać takiej jakości dźwięku jak z prawdziwych kolumn (zwłaszcza jeżeli chodzi o te takie douszne słuchaweczki :D )

Ale są też bardzo dobre słuchaweczki-hełmofony :) I dają naprawdę fantastyczny dźwięk.

 

Jeżeli już jakieś słuchawki, to naprawdę porządne, bo na uszach nie ma co oszczędzać.

Z tym się jak najbardziej zgadzam i stąd w jednym z postów wcześniej moja rekomendacja dla hełmofonów Creative'a, naprawdę zacny sprzęt!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
I tak, i nie. Masz rację, ale z drugiej strony ja mało kiedy przebywam w takiej ciszy, żeby absolutnie żaden dźwięk z zewnątrz mnie nie rozpraszał. Przy słuchawkach jestem tylko ja i muzyka

Uważam, że słuchawki są pod tym względem bardzo niebezpieczne. Dajmy na to, że idziesz ulicą i słuchasz muzyki. Wydaje mi się, że w takiej chwili jesteś niesamowicie narażony na kradzież, nieoczekiwane pobicie (napastnik atakuje z tyłu, a my nie jesteśmy w stanie go usłyszeć), potrącenie samochodem (może być także od tyłu; ja na przejściach dla pieszych nie patrzę, czy jedzie samochód - opieram się jedynie na słuchu, co gdyby mi go zabrano ??? ). Uważam, że zamykając się w świecie muzyki na ulicy "tracimy" jeden z najważniejszych zmysłów ostrzegających nas przed niebezpieczeństwem.

 

Ja osobiście nie odbieram tego jako skrępowania. No, ale to oczywiście kwestia gustu

Zatańcz ze słuchawkami ;) Może zaplączesz się w kabel. Może Ci spadną. A jak nie... to po jakimś czasie zacznie Cię głowa boleć (może od ilości db, a może własnie od tego ucisku na głowę)

 

Jeśli natężenie dźwięku padającego na błonę bębenkową będzie takie samo (a więc odczuwana głośność muzyki również będzie taka sama), to uszkodzenie słuchu będzie identyczne niezależnie od źródła dźwięku. To po prostu kwestia umiaru.

Masz rację, jednakże od zawsze w moim otoczeniu mówi się, że dźwięk wpadający od razu z głośnika do ucha jest znacznie bardziej szkodliwy od tego z kolumny, który to rozchodzi się i ma okazję poodbijać o różne inne przedmioty zanim trafi do ucha i na błonę bębenkową. Jedno nie podleba wątpliwości: droga dźwięku z kolumny do ucha jest "naturalniejsza" niż ta z pominięciem otoczenia i ucha zewnętrznego.

Ale słuch zepsuć można i na słuchawkach i na kolumnach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzwięki wywierają ciśnienie na organizm (skórę i nie tylko) , w komorze ciszy ludzie tracą przytomność po 20 minutach. Słuchamy całym ciałem. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Uważam, że słuchawki są pod tym względem bardzo niebezpieczne. Dajmy na to, że idziesz ulicą i słuchasz muzyki. Wydaje mi się, że w takiej chwili jesteś niesamowicie narażony na kradzież, nieoczekiwane pobicie (napastnik atakuje z tyłu, a my nie jesteśmy w stanie go usłyszeć), potrącenie samochodem (może być także od tyłu; ja na przejściach dla pieszych nie patrzę, czy jedzie samochód - opieram się jedynie na słuchu, co gdyby mi go zabrano ??? ). Uważam, że zamykając się w świecie muzyki na ulicy "tracimy" jeden z najważniejszych zmysłów ostrzegających nas przed niebezpieczeństwem.

Wiesz co, w sumie masz rację... ale z drugiej strony może to jest moja naiwność, ale nie czuję się aż tak zagrożony w centrum Poznania w środku dnia. Fakt, wieczorem unikam chodzenia ze słuchawkami, szczególnie w "niepewnych" miejscach (całe szczęście, że mieszkam w bardzo spokojnej dzielnicy ;) ) - ale nie licząc tego naprawdę nie mam na każdym kroku uczucia zagrożenia. Choć z drugiej strony w rodzinnych stronach nie czuję już takiego komfortu.

 

Zatańcz ze słuchawkami :D

Hehe, akurat ten problem mi nie grozi :) Powiedzmy, że dostałem od natury coś na styl betonowych butów :)

 

po jakimś czasie zacznie Cię głowa boleć (może od ilości db, a może własnie od tego ucisku na głowę)

Z tym się zgadzam, to jest problem z wieloma modelami. Z drugiej strony w moich głowa (a dokładniej: krawędzie małżowin usznych) zaczyna mnie boleć po jakichś 3-4 godzinach. Rzadko kiedy mam czas, żeby tak długo siedzieć w miejscu i wyłącznie słuchać muzyki.

 

jednakże od zawsze w moim otoczeniu mówi się

Jeśli można zapytać: czy to jest otoczenie specjalistów? W żaden sposób nie próbuję się czepić, tylko po prostu pytam, bo być może masz dostęp do jakichś specjalistycznych danych na ten temat. Bardzo chętnie bym się z nimi zapoznał, w końcu chodzi o zdrowie.

 

dźwięk wpadający od razu z głośnika do ucha jest znacznie bardziej szkodliwy od tego z kolumny, który to rozchodzi się i ma okazję poodbijać o różne inne przedmioty zanim trafi do ucha i na błonę bębenkową.

Mimo wszystko, mówiąc szczerze nie widzę powodu, dla którego dźwięk działający na błonę bębenkową z okresloną siłą miałby być bardziej niszczący, gdyby pochodził ze słuchawek. Bezpośrednim czynnikiem uszkadzającym błonę jest siła jej drgań, a więc ilość odbić nie powinna tutaj mieć większego wpływu, jeżeli fala uderzy w błonę z taką, a nie inną siłą.

 

Jedno nie podleba wątpliwości: droga dźwięku z kolumny do ucha jest "naturalniejsza" niż ta z pominięciem otoczenia i ucha zewnętrznego.

Ale też w źle ustawionym pomieszczeniu (ja np. nie mam warunków lokalowych, żeby pozwolić sobie na wielkie modyfikacje umeblowania) powstają niekorzystne zmiany brzmienia. Wbrew pozorom to naprawdę robi różnicę.

 

Ale słuch zepsuć można i na słuchawkach i na kolumnach.

I to jest chyba najważniejsze zdanie z całej wypowiedzi. Umiar we wszystkim jest bardzo wskazany i jego zachowanie jest niemal gwarancją, że zachowamy także zdrowie - także przy słuchaniu ze słuchawek ;)

 

 

waldi - szukałem danych na ten temat, ale nic nie znalazłem, a wielokrotnie już powtarzałeś tę opinię. Podzieliłbyś się jakimiś informacjami? (uprzedzając pytanie: nie, nie podam tobie maila. proszę o linka, jeśli to nie kłopot)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość tymeknafali

Hmmm.... jeżeli słuchawki to tylko duże jak np. Sennheiser'y, bo mniej psują słuch, i całkiem dobry basik wytwarzają. Oczywiście przyzwoita jakość. Nie robi mi różycy to której z mojej muzyki słucham na słuchawkach, a której na wieży z kolumnami. Nie da się raczej dogłębnie słuchać klasyki ciałem przez kolumny, raczej tylko na koncercie. Poza tym dla relaksu, uspokojenia nerwów. Ciałem to można słuchać ostrego techno... o tak to lubię, jak bas rzuca mną o glebę, jak mną miecie i przeszywa ;), np.:

http://www.youtube.com/watch?v=NnntRgQeJvQ&feature=related

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Jeśli można zapytać: czy to jest otoczenie specjalistów? W żaden sposób nie próbuję się czepić, tylko po prostu pytam, bo być może masz dostęp do jakichś specjalistycznych danych na ten temat. Bardzo chętnie bym się z nimi zapoznał, w końcu chodzi o zdrowie.

Słyszałem to od dwóch nauczycielek (biologii) w gimnazjum i w liceum (w pamięci zapadło mi, bo nigdy nie rozumiałem ludzi słuchających muzyki na słuchawkach tak głośno, że nawet ja z pewnej odległości łowiłem ją uchem).

 

Bezpośrednim czynnikiem uszkadzającym błonę jest siła jej drgań, a więc ilość odbić nie powinna tutaj mieć większego wpływu, jeżeli fala uderzy w błonę z taką, a nie inną siłą.

Jeżeli można zapytać: Co rozumiesz przez pojęcie SIŁA DRGAŃ?

 

w komorze ciszy ludzie tracą przytomność po 20 minutach

Zgodzę się. Cisza absolutna jest bardziej niebezpieczna od głośnej muzyki. Praktycznie, jeżeli nie zbuduje się specjalnego pomieszczenia, to nie ma możliwości "ukrycia" się przed dźwiękiem. Ciągle jakieś do nas dochodzą i gdy ich wszystkich zabraknie, to znajdujemy się w sytuacji nienaturalnej i do której człowiek nie jest przystosowany. Głowa boli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
waldi - szukałem danych na ten temat, ale nic nie znalazłem, a wielokrotnie już powtarzałeś tę opinię. Podzieliłbyś się jakimiś informacjami? (uprzedzając pytanie: nie, nie podam tobie maila. proszę o linka, jeśli to nie kłopot)

 

Jest noc naukowców w Krakowie , a na AGH w ,,czekoladce'' jest komora ciszy, tam był wykład o dzwięku między innymi o tym.

 

Rzeczywiście jak się tam postało z 20min (przy otwartych drzwiach) to zaczynało się słyszeć swój puls. 8)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość macintosh

siła drgań : to coś jak energia fali : zdaje się, ze należy uwzględnić amplitudę(głośność) i częstotliwość(a częstotliwość jest częstotliwością)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
(w pamięci zapadło mi, bo nigdy nie rozumiałem ludzi słuchających muzyki na słuchawkach tak głośno, że nawet ja z pewnej odległości łowiłem ją uchem).

Heh, mam to samo ;) Ale mimo wszystko wydaje mi się, że tego typu myślenie to bardzo duże uproszczenie. Po prostu ze słuchawek jest łatwiej wygenerować takie uderzenie dźwięku, które może uszkodzić narząd słuchu.

 

Jeżeli można zapytać: Co rozumiesz przez pojęcie SIŁA DRGAŃ?

Fakt, nieprecyzyjnie się wyraziłem. Chodzi mi o siłę, z jaką fala uderza w błonę bębenkową.

 

Dzięki za info o całkowitej ciszy. choć to fakt, leżenie w całkowicie cichym pokoju przed snem bywa naprawdę straszne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość macintosh

co do słuchawek: frajerzy jesteście, bo kiedy słychać jak dźwięk wznosi się od samego swojego początku a nie tylko to co ponad progiem słyszalności: oto dlaczego warto czasem podniszczyć swoje zdrowie z tej okazji polecam soundtrack do 3cz. "Piratów z Karaibów" (Hans Zimmer) <jest tu epickość i patos, dlatego polecam w przeciwieństwie do innych "odpowiadających">

niszczycielska siła amplitudy : oczywista

niszczycielska siła częstotliwości : są ludzie którzy jak podniosą głos to pękają szklanki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
są ludzie którzy jak podniosą głos to pękają szklanki

 

To już nie głos tylko pisk ;D ;D ;D (pierwsza rezonansowa to tak 5,25 kHz druga gdzieś ok 10kHz)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po ponad dwóch latach prac obie izby amerykańskiego Kongresu przyjęły CHIPS and Science Act, ustawę, która ma zachęcić do inwestycji w amerykański przemysł półprzewodnikowy. Przewiduje ona wydatkowanie z budżetu federalnego 52 miliardów USD w ciągu pięciu lat i zezwala na udzielenie 25-procentowej ulgi podatkowej na budowę lub rozbudowę zakładów produkujących półprzewodniki lub urządzenia do ich wytwarzania. Ustawa to część pakietu o wartości 280 miliardów dolarów, który ma zwiększyć konkurencyjność USA na polu nowych technologii.
      Ze wspomnianych 52 miliardów dolarów 39 miliardów przeznaczono na granty na budowę nowych fabryk, 11 miliardów trafi do federalnych programów badawczych zajmujących się półprzewodnikami, a 2 miliardy zostanie wydatkowane na projekty obronne związane z mikroelektroniką. Dodatkowo 200 milionów dolarów otrzyma Narodowa Fundacja Nauki, a pieniądze te mają zostać przeznaczone na promowanie wzrostu siły roboczej w przemyśle półprzewodnikowym. Departament Handlu ocenia, że do roku 2025 USA będą potrzebowały dodatkowych 90 000 osób pracujących w tym przemyśle. Twórcy ustawy przeznaczyli też 500 milionów dolarów na koordynację z zagranicznymi partnerami rządowymi rozwoju technologii bezpieczeństwa informatycznego, telekomunikacyjnego, działań na rzecz łańcucha dostaw w przemyśle półprzewodnikowym, w tym na rozwój bezpiecznych technologii komunikacyjnych, półprzewodnikowych i innych.
      Eksperci mówią, że ustawa będzie miała olbrzymi wpływ na rozwój przemysłu półprzewodnikowego w USA. Zwracają uwagę przede wszystkim na ulgę podatkową, dzięki której warunki budowy fabryki półprzewodników w USA będą podobne, jak budowa za granicą. Ustawa nie tylko ma stworzyć wiele dobrze płatnych miejsc pracy czy zapobiec w USA niedoborom półprzewodników, których cały świat doświadczył w związku z przerwaniem łańcuchów dostaw w czasie pandemii. Nie mniej ważne jest bezpieczeństwo. Obecnie 90% najbardziej zaawansowanych półprzewodników produkowanych jest na Tajwanie. Chiny uznają ten kraj za swoją zbuntowaną prowincję i ciągle grożą jej „odzyskaniem”. Dlatego też Państwo Środka z uwagę przygląda się wojnie na Ukrainie. Jeśli Zachód dopuści, by Rosja podbiła Ukrainę, może to zachęcić Chiny do ataku na Tajwan. Nawet jeśli taki atak by się nie powiódł, mógłby on wywołać długotrwałe problemy z dostawami półprzewodników.
      Wielcy producenci już od pewnego czasu zwiększają swoją obecność w USA. GlobalFoundries rozbudowuje kosztem 1 miliarda USD swoje zakłady w Malcie w stanie Nowy Jork, TSMC buduje kosztem 12 miliardów dolarów fabrykę w Arizonie, samsung planuje wydać 17 miliardów USD na fabrykę w pobliżu Austin i zapowiada, że w przyszłości może zainwestować w USA nawet 200 miliardów dolarów. Intel zapowiedział budowę fabryki w Ohio. Firma chce na nią wydać 20 miliardów USD, ale mówi wprost, że wielkość inwestycji będzie zależna od dofinansowania na podstawie CHIPS Act. Koncern zapowiedział też, że – przy odpowiednim wsparciu rządowym – jest gotów zainwestować kolejnych 100 miliardów USD w ciągu najbliższych 10 lat.
      Ustawa będzie miała olbrzymi wpływ na innowacje w USA, mówi Russell T. Harrison, dyrektor amerykańskiego oddziału Instytutu Inżynierów Elektryków i Elektroników, który od początku był zaangażowany w prace nad tym aktem prawnym.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Stany Zjednoczone są najlepszym miejscem pracy dla inżynierów oprogramowania. Firma Codingame przeprowadziła ankiety wśród społeczności składającej się z 2 milionów programistów oraz osób zajmujących się rekrutowaniem pracowników na potrzeby sektora IT i wykazała, że w USA inżynierowie oprogramowania zarabiają najlepiej na świecie.
      Średnia pensja inżyniera oprogramowania pracującego w Stanach Zjednoczonych wynosi 95 879 dolarów rocznie. Co więcej, ponad 40% takich osób zarabia ponad 100 000 USD rocznie,  a zarobki 5% przekraczają 200 000 dolarów rocznie.
      Bardzo dobrze można zarobić też w Szwajcarii. Tam średnia pensja inżyniera oprogramowania wynosi 90 426 USD. Następna jest Kanada z pensją 71 193 dolarów, a na czwartym miejscu uplasowała się Wielka Brytania, gdzie przeciętny inżynier oprogramowania może liczyć na roczne zarobki wynoszące 68 664 USD. Nasi bezpośredni sąsiedzi, Niemcy, uplasowali się na 6. miejscu z przeciętnymi zarobkami 61 390 dolarów, na dziewiątej pozycji znajdziemy Francję (47 617 USD/rok), a pierwszą dziesiątkę zamyka Hiszpania (39 459 dolarów).
      Autorzy ankiety nie brali pod uwagę ani kosztów życia w poszczególnych krajach, ani specjalizacji, w których można najwięcej zarobić. Trzeba też pamiętać, że samo porównanie zarobków nie mówi nam wszystkiego. Koszt życia w Szwajcarii jest na przykład znacznie wyższy niż w Wielkiej Brytanii, więc mimo sporej różnicy w zarobkach, poziom życia inżynierów w obu krajach może być bardzo podobny.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gliniana tabliczka sprzed 3600 lat z fragmentem tekstu Eposu o Gilgameszu, która była przedmiotem kilkuletniej batalii sądowej pomiędzy amerykańskimi władzami, domem aukcyjnym Christie's i siecią sklepów z antykami Hobby Lobby, została zwrócona Irakowi. Ceremonia przekazania zabytku odbyła się w Smithsonian Institution w Waszyngtonie.
      Przedstawiciele UNESCO uważają, że tabliczka z zapisaną językiem akkadyjskim sekwencją snu ze słynnego poematu, została ukradziona z muzeum w 1991 roku podczas Wojny w Zatoce. W 2003 roku w Londynie kupił ją amerykański handlarz antykami. W 2007 roku sprzedano ją z fałszywym świadectwem, na którym czytamy, że pochodzi ona „ze skrzyni z różnymi artefaktami z brązu” zakupionymi w 1981 roku. Tabliczka wielokrotnie zmieniała właściciela, trafiła z powrotem do Londynu. I to właśnie tam na aukcji w 2014 roku kupili ją przedstawiciele Hobby Lobby. Właściciel tej sieci, Steve Green wydał na zabytek niemal 2 miliony dolarów. W 2018 roku trafiła ona do założonego przez niego Muzeum Biblii, a rok później została zajęta przez amerykańskie władze i prokuratura wydała nakaz jej konfiskaty. Przedstawiciele Hobby Lobby nie sprzeciwili się nakazowi, gdy dowiedzieli się, że zabytek został dwukrotnie nielegalnie wwieziony na teren USA. Nielegalnie, gdyż z fałszywym świadectwem pochodzenia.
      Hobby Lobby wytoczyło jednak proces domowi aukcyjnemu Christie's twierdząc, że doszło do złamania warunków umowy, gdyż świadomie wystawiono na aukcję zrabowane dzieło sztuki. Sąd jednak nie znalazł dowodów na to, by przedstawiciel Christie's, kupując tabliczkę w 2007 roku wiedział, że istnieją podejrzenia co do jej pochodzenia.
      Hobby Lobby ma w ostatnich latach wyraźnego pecha odnośnie swoich zakupów. Przed rokiem okazało się, że wszystkie 16 rzekomych fragmentów zwojów znad Morza Martwego, będących w posiadaniu Muzeum Biblii, to fałszywki. Tutaj firma padła ofiarą oszustów. Natomiast w 2017 roku, gdy władze USA skonfiskowały firmie tysiące glinianych tabliczek i pieczęci, które na zamówienie Hobby Lobby trafiły do USA, okazało się, że przedsiębiorstwo wykazało się co najmniej niefrasobliwością, gdyż podczas transakcji działy się rzeczy, które od razu powinny wzbudzić podejrzenia. Ale nie wzbudziły. Efekt? Firma zapłaciła 1,6 miliona dolarów za ponad 5500 tabliczek, pieczęci i innych zabytków, zostały one skonfiskowane przez władze, na Hobby Lobby nałożono w ramach ugody grzywnę w wysokości 3 milionów USD i poddaną ją szczególnemu nadzorowi.
      Z kolei przed 3 miesiącami firma pozwała do sądu byłego profesora Uniwersytetu Oksfordzkiego twierdząc, że sprzedał on jej za 7 milionów dolarów egipskie papirusy, które wcześniej ukradł z uniwersyteckiego archiwum.
      Tabliczka fragmentem eposu o Gilgameszu to najważniejszy z ponad 17 000 zabytków, które władze USA przejęły w ostatnich latach na swoim terenie i zwróciły Irakowi.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Amerykański Departament Sprawiedliwości wydał nakaz konfiskaty starożytnej glinianej Tabliczki ze snem Gilgamesza. Przyczyną konfiskaty jest jej nielegalne wwiezienia na teren USA i sprzedaż firmie Hobby Lobby ze sfałszowanymi informacjami o pochodzeniu. Licząca około 3500 lat gliniana tabliczka z zapisaną językiem akkadyjskim sekwencją snu ze słynnego poematu. Tabliczka była wystawiana w Muzeum Biblii. To nie pierwszy problem prawny dotyczący zabytków, w który zamieszana jest firm Hobby Lobby.
      Konfiskata tabliczki to część działań, których celem jest zwrócenie do Iraku jak największej liczby zabytków ukradzionych w tym kraju od czasu amerykańskiej inwazji. Wiadomo na przykład, że w kwietniu 2003 w ciągu zaledwie 36 godzin z Muzeum Narodowego Iraku w Bagdadzie ukradziono co najmniej 15 000 przedmiotów. W najbliższym czasie samolotem premiera Iraku ma wrócić 17 000 przedmiotów, które z czasem w różny sposób trafiły do USA.
      Departament Sprawiedliwości poinformował w oświadczeniu, że wspomniana tabliczka została w 2003 roku kupiona przez amerykańskiego handlarza antykami w Londynie. Ten kupił ją od sprzedawcy monet. Tabliczka trafiła następnie do USA. Tabliczka była tak zanieczyszczona, że początkowo nie było wiadomo, co się na niej znajduje. Po oczyszczeniu eksperci zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z fragmentem poematu o Gilgameszu. W 2007 roku tabliczka została sprzedana z fałszywym świadectwem pochodzenia, na którym czytamy, iż pochodzi ona ze „skrzyni z różnymi artefaktami z brązu” zakupionymi na aukcji w 1981 roku. Tabliczka jeszcze wielokrotnie zmieniała właściciela i powróciła do Londynu. Tam, w 2014 roku została zakupiona na aukcji przez przedstawicieli Hobby Lobby. Amerykańskie organy ścigania zajęły tabliczkę w 2019 roku, gdy była wystawiana w Muzeum Biblii. Teraz prokurator Jacquelin M. Kasulis ze Wschodniego Okręgu dla Nowego Jorku wydała oficjalny nakaz jej konfiskaty. W oświadczeniu DoJ czytamy, że Hobby Lobby zgodziła się na konfiskatę tabliczki, biorąc pod uwagę fakt, że została ona nielegalnie wwieziona na teren USA w roku 2003 i 2014.
      Warto w tym miejscu przypomnieć, że przed 4 laty władze skonfiskowały tysiące glinianych tabliczek i pieczęci, które zostały przywiezione do USA na zamówienie Hobby Lobby. Natomiast w ubiegłym roku okazało się, że wszystkie 16 zwojów pokazywanych w Muzeum Biblii jako fragmenty zwojów znad Morza Martwego, to współczesne fałszywki, za które firma słono zapłaciła.
      Prezes firmy Hobby Lobby, Steve Green, który jest inicjatorem Muzeum Biblii tłumaczył wówczas, że niewiele wiedział o zabytkach i zaufał nieodpowiednim ludziom. Jednak część ekspertów bardzo krytycznie podchodzi do działań Hobby Lobby. Papirolog Roberta Mazza z Manchester University mówiła w ubiegłym roku podczas konferencji Towarzystwa Literatury Biblijnej, że rodzina Greenów inwestuje miliony dolarów w legalny i nielegalny rynek zabytków, nie mają pojęcia o historii, zabytkach, wartości kulturowej i problemów z przechowywaniem takich obiektów. Pani Mazza nazwała takie działanie przestępstwem przeciwko kulturze i wiedzy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W latach 30. XX wieku Stany Zjednoczone doświadczyły Dust Bowl. Był to kilkuletni okres katastrofalnych susz na Wielkich Równinach i związanych z tym burz piaskowych. W wyniku Dust Bowl zginęło około 7000 osób, ponad 2 miliony ludzi zostało bezdomnymi, a około 3,5 miliona porzuciło dotychczasowe domy i przeniosło się w inne regiony USA.
      Produkcja pszenicy w latach 30. spadła o 36%, a kukurydzy o 48%. Do roku 1936 straty gospodarcze sięgnęły kwoty 25 milionów USD dziennie, czyli 460 milionów współczesnych dolarów.
      Dust Bowl był spowodowany nieprawidłową gospodarką ziemią na Wielkich Równinach. Wcześniejsze dekady to okres pojawiania się coraz większej ilości sprzętu mechanicznego w rolnictwie. To ułatwiło zajmowanie kolejnych obszarów pod uprawy. Pługi coraz głębiej wzruszały wierzchnią warstwę gleby, a naturalne dla tego obszaru trawy, których głębokie systemy korzeniowe zatrzymywały wilgoć w glebie, zostały zastąpione roślinami uprawnymi o płytkich korzeniach. Gdy w latach 30. nadeszła susza, gleba, której nie wiązały już korzenie traw, łatwo zamieniała się w pył, który z łatwością przemieszczał się z wiatrem. Nastała epoka wielkich burz pyłowych. Chmury pyłu zasypywały wszystko na swojej drodze, niszcząc uprawy. Dopiero gdy skończył się okres susz i zaczęło więcej padać, zakończył się też Dust Bowl.
      Naukowcy z Columbia University i NASA postanowili zbadać, jak na ponowny Dust Bowl zareagowałby obecnie rynek żywności. Trzeba bowiem pamiętać, że USA są wielkim producentem i eksporterem żywności. Chcieliśmy sprawdzić, jak wieloletni spadek produkcji u dużego eksportera wpłynąłby na międzynarodowy handel i dostępność pożywienia, mówi doktor Alison Heslin, główna autorka badań.
      We współczesnym zglobalizowanym systemie handlowym problemy pojawiające się w jednym miejscu nie są ograniczane granicami państwowymi. Załamanie produkcji może wpływać na partnerów handlowych, których bezpieczeństwo żywności zależy od importu, dodaje uczona.
      Naukowcy stworzyli dwie alternatywne symulacje światowego handlu pszenicą. Następnie wprowadzili do nich czteroletni okres Dust Bowl ograniczony wyłącznie do USA.
      W pierwszym z modeli kraje najpierw użyły swoich rezerw, a następnie skompensowały niedobory zwiększając import i zmniejszając eksport. W ten sposób doszło do rozniesienia się fali niedoborów. W drugim ze scenariuszów przyjęto, że USA początkowo zmniejszają tylko eksport, na czym cierpią wszyscy partnerzy, a następnie wszystkie kraje kompensują niedobory zwiększając import.
      Analizy wykazały, że obecny wpływ Dust Bowl byłby podobny jak podczas oryginalnego Dust Bowl.
      Okazało się, że w ciągu czterech pierwszych lat Dust Bowl USA wyczerpałyby 94% swoich rezerw żywnościowych. Również wszystkie bez wyjątku kraje, które kupują pszenicę w USA, wyczerpałyby swoje rezerwy, mimo tego, że same nie doświadczyłyby spadku plonów. Oczywiście zapasy te byłyby też uzupełniane, ale i tak wielkość posiadanych rezerw znacząco by się skurczyła w porównaniu ze stanem wyjściowym.
      Skupiliśmy się na całym zestawie możliwych wydarzeń, szczególnie na zmianach w handlu, użyciu rezerw strategicznych oraz spadkach w konsumpcji, wyjaśnia profesor Jessica Gephard, współautorka badań. Zauważyliśmy, że doszłoby do zmiany umów handlowych, kraje kupujące zboże w USA zaczęłyby kupować je gdzie indziej, a na całym świecie doszłoby do spadku strategicznych rezerw pszenicy. W wielu wypadkach rezerwy te zostałyby całkowicie wyczerpane. To wskazuje, że takie wydarzenie spowodowałoby nie tylko wzrost cen w USA, ale też daleko poza granicami Stanów Zjednoczonych, dodaje Gephart.
      Z symulacji wynika, że trwający 4 lata Dust Bowl spowodowałby, że światowe rezerwy pszenicy spadłyby o 31%. Pod koniec 4-letniego okresu na świecie byłoby od 36 do 52 krajów, których rezerwy skurczyłyby się o ponad 75% w porównaniu do okresu sprzed Dust Bowl. Z kolei 10 krajów o największych rezerwach (Chiny, USA, Indie, Iran, Kanada, Rosja, Maroko, Australia, Egipt i Algieria) doświadczyłyby spadku rezerw o 15-22%.
      Jako, że świat posiada duże zapasy zboża, początkowo Dust Bowl nie wpłynąłby na poziom konsumpcji. Nawet kraje, które nie posiadają rezerw zboża byłyby w stanie początkowo zapewnić niezmienny poziom dostaw na rynek.
      Nasze wyniki pokazują, że ryzyka związane ze zmianami klimatycznymi nie dotyczą wyłącznie samego klimatu i lokalnie występujących ekstremalnych warunków pogodowych. To również ich wpływ na światowy handel. W kontekście bezpieczeństwa żywności wykazaliśmy, że posiadane rezerwy mogą, na pewien czas, stanowić bezpieczny bufor, jednak w miarę ich wyczerpywania mogą pojawić się niedobory żywności, mówi Heslin.
      Obecnie USA są trzecim największym na świecie eksporterem pszenicy. Zapewniają 13,6% dostaw na światowe rynki. Większymi eksporterami są jedynie Rosja (21,1%) i Kanada (14,2%).

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...