Jump to content
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Obsydianowe lustro słynnego maga i astrologa Elżbiety I zostało wyprodukowane przez Azteków

Recommended Posts

Obsydianowe lustro, które do kontaktu z duchami wykorzystywał John Dee, XVI-wieczny mag, astrolog i matematyk,  doradca królowej Anglii Elżbiety I, jest pochodzenia azteckiego, wykazały badania przeprowadzone przez naukowców z Wielkiej Brytanii, Rosji i USA. Uczeni, posługując się metodą rentgenografii strukturalnej, porównali materiał lustra z różnymi źródłami obsydianu na terenie Meksyku i wykazali, że skała, z której zrobiono lustro, pochodzi z okolic Pachuca, 85 kilometrów na północny-wschód od miasta Meksyk. Badania prowadził zespół kierowany przez Stuarta Campbella z University of Manchester.

Historycy od dawna podejrzewali, że lustro Dee zostało przywiezione do Europy z Meksyku, ale brakowało na to dowodów. Chociaż okrągłe lustra to dobrze znane obiekty używane przez Azteków, dotychczas pochodzenie żadnego z nich nie było dowiedzione technikami analitycznymi, napisali badacze na łamach Antiquity.

Obsydianowe lustra pojawiają się po raz pierwszy w VII tysiącleciu przed naszą erą na terenie Bliskiego Wschodu. Jednak najbardziej znanymi ich przykładami są lustra azteckie. Lustro, którego Dee używał do kontaktu z duchami, od dawna budziło zainteresowanie naukowców. Pojawiały się zarówno wątpliwości co do tego, czy znajdujące się w zbiorach British Museum lustro należało do Dee, jak i co do jego azteckiego pochodzenia. Mogła to być europejska kopia azteckiego lustra.

John Dee żył w latach 1527–1608/1609. Był typowym uczonym renesansu. Zajmował się różnymi dziedzinami nauki, w tym alchemią i astrologią. Rozróżniał naturalną „magię”, uważaną za dziedzinę naukową, od magii demonicznej, postrzeganą jako wypaczenie religii. Dee zgromadził bogatą bibliotekę, liczne instrumenty nawigacyjne, używał też licznych luster do demonstrowania działania iluzji optycznych. Dużo podróżował po Europie i miał liczne kontakty z ówczesną elitą intelektualną. W 1558 roku został doradcą naukowym i astrologiem Elżbiety I. W latach 1550–1570 brał udział w przygotowywaniu angielskich wypraw do Nowego Świata, interesował się też hiszpańskimi relacjami z tego regionu. Do lat 80. XVI wieku mocno rozwinął swoje zainteresowania siłami nadprzyrodzonymi, kontaktował się ze słynnymi medium, angażując je jako pośredników między sobą a duchami i aniołami. Prawdopodobnie to właśnie wtedy wszedł w posiadanie wspomnianego lustra.

Wiemy, że obsydianowe lustra znajdowały się w pierwszych transportach dóbr przysyłanych po podboju Meksyku do Europy. Osiem takich luster znalazło się na Starym Kontynencie w wyniku wyprawy Hernando de Soto. Dee miał wiele okazji, by nabyć lustro czy to poprzez swoje kontakty z dworami Europy, liczne studia czy też, gdy mieszkał w latach 80. XVI wieku na terenie dzisiejszych Czech. W tym bowiem okresie przedmioty z Nowego Świata cieszyły się wielkim zainteresowaniem.

Przed rokiem 1770 lustro należało już do polityka i antykwariusza Horace'a Walpole'a, który na przyczepionej doń karteczce napisał, że jest to Czarny Kamień, który doktor Dee używał do wywoływania duchów. Kamień ten jest wymieniony w Katalogu Kolekcji Earlów Peterborough, z której trafił do Lady Elizabeth Germaine. Wspomniany katalog zaginął, ale mamy dokumenty świadczące o tym, że kolekcja Earlów Peterborough została przekazana sir Johnowi Germain'e w 1705 roku, a później stała się własnością Elizabeth. O związku lustra z Dee świadczą też dokumenty sądowe z procesu po śmierci Johan Pontoisa, który odziedziczył liczne książki i przedmioty Dee. W procesie tym przedstawiono dokument pochodzący sprzed roku 1618, a zatem z zaledwie dekady po śmierci Dee, w którym wspomniano, że w domu Pontoisa znajduje się płaski kamień jak kryształ, o którym Pontios mówił, że przed oczami doktora Dee pojawiał się w nim anioł. Lustro Dee zmieniało właścicieli wielokrotnie, aż w 1966 roku zostało zakupione przez British Museum.

Brytyjsko-rosyjsko-amerykański zespół specjalistów przeanalizował cztery obsydianowe lustra znajdujące się w zbiorach British Muzeum. Lustro Dee, dwa inne okrągłe lustra i jedno prostokątne. Lustro Dee oraz jedno z okrągłych luster, najbardziej doń podobne, pochodzą z Pachuca. To najbardziej eksploatowane źródło obsydianu znajdowało się pod bezpośrednią władzą Azteków. Tamtejszy obsydian był wyjątkowo czysty. Dwa pozostałe analizowane lustra pochodziły z Ccareo-Zinapecuaro, źródeł obsydianu pod bezpośrednią władzą Tarasków.

Lustro Dee nie jest wyjątkowym obiektem. W kolekcjach muzealnych znajduje się co najmniej 18 okrągłych obsydianowych luster o azteckim pochodzeniu oraz co najmniej 31 luster prostokątnych. Tym, co czyni je wyjątkowym jest jego właściciel, słynny okultysta i badacz wiedzy tajemnej. Do użycia obsydianowego azteckiego lustra podczas badania świata duchów i aniołów mogło skłonić go znaczenie, jakie obsydianowi nadawali Aztekowie. Obsydian był dla nich bowiem materiałem i medycznym i magicznym. Chronił przed złem, mógł uchwycić obraz duszy, był powiązany ze światem umarłych. A Tezcatlipoca – Dymiące Zwierciadło – aztecki bóg ciemności, zła i zemsty, często był przedstawiany obwieszony lustrami, co świadczyło o jego mocy przewidywania przyszłości.


« powrót do artykułu

Share this post


Link to post
Share on other sites
1 godzinę temu, Astro napisał:

Tego jednak nie wiemy. Bezpieczniej byłoby napisać "do prób kontaktu". :)

Jak to nie wiemy, jak wiemy... jest pisemna relacja, że anioł się w nim ukazał, więc duchy też mogły.

Share this post


Link to post
Share on other sites

Azteckie lustro służyło do dużo bardziej poważnych celów niż tylko zwykły okultyzm:

Historyk alchemii Roman Bugaj uważał, że „Łaski, magnat wichrzyciel, usiłował realizować swoje ambitne plany polityczne prowadzące do zdobycia korony przy pomocy nauk tajemnych”. W tym celu pojechał do Londynu. Pomysł prawdopodobnie zrodził się podczas rozmów w siedzibie wojewody sieradzkiego w Łasku, gdy gościł Filipa Sidneya, zięcia lorda Walsinghama, kanclerza królowej Elżbiety. Wojewoda ze swej strony angielskim rozmówcom gwarantował namówienie Batorego na wyprawę przeciwko Turcji. Łaskiemu marzył się także tron, ale nie miał pieniędzy dla stronników na elekcję. Liczył, że zapewni je kamień filozoficzny doktora Dee. Zapewne głównym reżyserem tego, co później nastąpiło, był kanclerz (czyli premier) królowej Elżbiety, lord Walsingham, mistrz tajnych gier, który oplótł Europę siecią szpiegów. Batory przeszkadzał Anglikom, bo zajął Inflanty i dzięki temu przerwał zyskowny handel Anglii z Moskwą. Olbracht Łaski dla władzy i pieniędzy był gotów na wszystko, idealnie pasował więc lordowi.

Łaskiego przyjmowano w Londynie po królewsku. Lord Russel i Filip Sidney 15 czerwca 1583 r. wraz z Łaskim popłynęli Tamizą z Oksfordu do Mortlake, siedziby doktora Dee. Miał on tam piękną bibliotekę i coś w rodzaju kaplicy, w której odbywały się seanse spirytystyczne. Używał do nich kuli z czarnego meksykańskiego obsydianu (skała wulkaniczna) w kształcie pomarańczy. Wręczył mu ją anioł Uriel. Oprócz niej doktor Dee miał kilka innych kryształów, służących mu do kontaktów z zaświatami. Aby połączyć się z duchami, kryształowe kule stawiano na „świętym stole”, zbudowanym według wskazówek anioła Gabriela. Była to płaszczyzna o bokach długości 29 cm, brzegi były podzielone na 23 pola z wpisanymi magicznymi znakami, na środku widniała „pieczęć Boża”.

https://www.focus.pl/artykul/szklana-kula-bonda

dalej:

Jeśli doktor Dee nie ubarwił swego zapisu z tego seansu, to można jedynie podziwiać opanowanie wielkiego monarchy” – ocenili Ryszard Zieliński i Roman Żelewski, autorzy książki „Olbracht Łaski. Od Kieżmarku do Londynu”. „Batory wysłuchał bełkotu do końca, po czym spokojnie odprawił Anglików, polecając wypłacić im osiemset florenów za trud”. Prof. Ryszard Gansiniec, przedwojenny wybitny historyk kultury, uważa, że król Stefan Batory uprzejmie, ale chłodno potraktował doktora Dee i Kelleya, gdyż przejrzał, o co naprawdę magom chodziło. „Mimo aury posłańca Bożego, opromieniającego Dee, nie powiodły się rokowania z Batorym, mające przeobrazić oblicze Europy. Chodziło prawdopodobnie o ligę antyturecką i antyfrancuską, mającą zaszachować ententę francusko-turecką – bezpośrednia korzyść z takiej ligi przypadłaby Rzeszy Niemieckiej i Anglii” – napisał Gansiniec w pracy o krystalomancji. Jacqueline Dauxois, autorka biografii cesarza Rudolfa II, twierdzi, że w Pradze uważano, jakoby John Dee „był szpiegiem królowej angielskiej, mającym osłabić potężny ród Habsburgów”. Angielscy biografowie doktora Dee ustalili, że pisywał on raporty dla królowej ze swych zagranicznych podróży. Elżbieta nazywała go „Eye” (oko). Podpisywał się dwiema literami O pod górnym ramieniem cyfry 7. Okazuje się więc, że pierwszym agentem 007 był XVI-wieczny uczony i mag w jednej osobie.

A więc 007 i azteckie lustro...

Swoją drogą można podziwiać Batorego. Zachował chłodny, racjonalny umysł. Ów czarny duch Johna Dee, szarlatan Talbot, rzekome medium, do króla Rzeczpospolitej, który właśnie bił Moskwę, mówił w czasie sensu z użyciem azteckiego lustra,  "bądź uległy". Chyba sobie nie zdawal sprawy jak Batory był prędki do szabli....

Edited by venator

Share this post


Link to post
Share on other sites
W dniu 11.10.2021 o 03:37, venator napisał:

Azteckie lustro służyło do dużo bardziej poważnych celów niż tylko zwykły okultyzm

jak każdy inny obiekt kultu po wsze czasy  służy do tego żeby okopcony lud bił pokłony i otwierał sakwy, portfele,  i karty kredytowe

Share this post


Link to post
Share on other sites

Create an account or sign in to comment

You need to be a member in order to leave a comment

Create an account

Sign up for a new account in our community. It's easy!

Register a new account

Sign in

Already have an account? Sign in here.

Sign In Now

  • Similar Content

    • By KopalniaWiedzy.pl
      Niewielki wargatek sanitarnik to niezwykła ryba. Żywi się pasożytami skóry innych ryb, które przypływają do „stacji sanitarnych” wargatków na czyszczenie. Wcześniejsze badania wykazały, że wargatki potrafią zapamiętać ponad 100 „klientów”. W 2018 roku uczeni odkryli, że potrafią rozpoznać się w lustrze, co jest jednym z przejawów samoświadomości. Z kolei w ubiegłym roku dowiedzieliśmy się, że wargatki rozpoznają się też na fotografii po tym, jak obejrzały się w lustrze. Teraz japońscy uczeni donoszą, że wargatki potrafią wykorzystać lustro podczas... walki o terytorium.
      Wspomniane na wstępie „stacje sanitarne” obsługiwane są przez parę dorosłych i grupę młodych lub grupę samic, którym przewodzi samiec. Jeśli samiec znika, jego rolę przejmuje jedna z samic. Część dorosłych wargatków żyje jednak samotnie i są terytorialne. Bronią swojego terenu przed intruzami. I właśnie ten aspekt ich życia postanowili wykorzystać naukowcy z Japonii. Chcieli sprawdzić, na ile dobrą reprezentację ciała mają wargatki.
      Podczas pierwszej fazy eksperymentu naukowcy, których pracami kierował Taiga Kobayashi, pokazywali rybom trzymanym w akwarium zdjęcia innych wargatków. Ryby na zdjęciach były o 10% mniejsze i o 10% większe od osobnika w akwarium. W tym przypadku, bez względu na wielkość ryby, wargatki próbowały atakować intruza.
      Następnie przy akwarium ustawiono lustro. Wówczas wargatki zmieniły swoje zachowanie. Atakowały mniejszych intruzów podpływania do lustra, ale gdy ryba na zdjęciu była większa, wargatki kilkukrotnie podpływały do lustra, by dobrze ocenić własne rozmiary i nie atakowały wyraźnie większych przeciwników.
      Nasze odkrycie wskazuje, że ryby zmniejszyły swój poziom agresji nie dlatego, że przyzwyczaiły się do prezentowanego im po raz drugi zdjęcia, ale dlatego, że dzięki ustawieniu lustra były w stanie dostrzec 10-procentową różnicę w wielkości, stwierdzają badacze.
      Oczywiście musimy pamiętać, że w naturze lustra nie występują. A to oznacza, że wargatki nauczyły się używać narzędzia dostarczonego przez człowieka.
      Na zdjęciach, dostarczonych przez Taigę Kobayashiego, możemy zobaczyć wargatki w naturalnym środowisku oraz podczas eksperymentu.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Łazik Perseverance wylądował na Marsie po trwającej ponad pół roku podróży. W tym czasie był narażony na oddziaływanie dużych dawek promieniowania kosmicznego, które dodatkowo mogło zostać gwałtownie zwiększone przez koronalne wyrzuty masy ze Słońca. Na takie właśnie szkodliwe dla zdrowia promieniowanie narażeni będą astronauci podróżujący na Marsa. W przeciwieństwie do załogi Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nie będą oni chronieni przez ziemską magnetosferę. Dlatego też wszelkie metody skrócenia podróży są na wagę zdrowia i życia.
      Emmanuel Duplay i jego koledzy z kanadyjskiego McGill University zaprezentowali na łamach Acta Astronautica interesującą koncepcję laserowego systemu napędowy, który mógłby skrócić załogową podróż na Marsa do zaledwie 45 dni.
      Pomysł na napędzanie pojazdów kosmicznych za pomocą laserów nie jest niczym nowym. Jego olbrzymią zaletą jest fakt, że system napędowy... pozostaje na Ziemi. Jedną z rozważanych technologii jest wykorzystanie żagla słonecznego przymocowanego do pojazdu. Żagiel taki wykorzystywałby ciśnienie fotonów wysyłanych w jego kierunku z laserów umieszczonych na Ziemi. W ten sposób można by rozpędzić pojazd do nieosiągalnych obecnie prędkości.
      Jednak system taki może zadziałać wyłącznie w przypadku bardzo małych pojazdów. Dlatego Duplay wraz z zespołem proponują rozwiązanie, w ramach którego naziemny system laserów będzie rozgrzewał paliwo, na przykład wodór, nadając pęd kapsule załogowej.
      Pomysł Kanadyjczyków polega na stworzeniu systemu laserów o mocy 100 MW oraz pojazdu załogowego z odłączanym modułem napędowym. Moduł składałby się z olbrzymiego lustra i komory wypełnionej wodorem. Umieszczone na Ziemi lasery oświetlałby lustro, które skupiałoby światło na komorze z wodorem. Wodór byłby podgrzewany do około 40 000 stopni Celsjusza, gwałtownie by się rozszerzał i uchodził przez dyszę wylotową, nadając pęd kapsule załogowej. W ten sposób, w ciągu kilkunastu godzin ciągłego przyspieszania kapsuła mogłaby osiągnąć prędkość około 14 km/s czyli ok. 50 000 km/h, co pozwoliłoby na dotarcie do Marsa w 45 dni. Sam system napędowy, po osiągnięciu przez kapsułę odpowiedniej prędkości, byłby od niej automatycznie odłączany i wracałby na Ziemię, gdzie można by go powtórnie wykorzystać.
      Drugim problemem, obok stworzenia takiego systemu, jest wyhamowanie pojazdu w pobliżu Marsa. Naukowcy z McGill mówią, że można to zrobić korzystając z oporu stawianego przez atmosferę Czerwonej Planety, jednak tutaj wciąż jest sporo niewiadomych.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      W zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu (MNW) od 65 lat znajduje się lustro. Jak podkreśliła Elżbieta Gajewska-Prorok, kustoszka w Dziale Szkła, to jeden z wielu zabytków, które w nieznanych okolicznościach [i często w złym stanie, związanym z nieodpowiednim przechowywaniem] trafiły do zbiorów muzealnych kilka lat po zakończeniu wojny. Tajemnice związane z jego dziejami udało się ostatnio częściowo odtworzyć.
      Rama bez tafli
      Przed konserwacją i restauracją lustro z MNW było ramą bez tafli. Ośmioboczna rama wykonana została z drewna, pokryta folią cynową i obłożona cienkimi lustrzanymi szybkami ze stylizowaną dekoracją forlaną rytowaną na awersie oraz formowanymi na gorąco elementami szklanymi w kolorach różowym i żółtym: skręcanymi spiralnie pręcikami, karbowanymi wstęgami i rozetami kwietnymi. Wstęgi z kwiatami, umieszczone w partiach załamania ramy, maskowały połączenia lustrzanych szybek. Płytkom nadano właściwości lustrzane za pomocą podlewy amalgamatu rtęci i cyny.
      Metodę polegającą na podlewaniu tafli szklanych amalgamatem (stopem rtęci z cyną bądź ołowiem) opracowano w XV w. w Wenecji. Lustra rtęciowe wytwarzano w Europie niemal do połowy XIX w. Później z warstwy rtęciowej zrezygnowano na rzecz warstwy srebrnej. W pewnym momencie wprowadzono również związki innych białych metali, np. platyny.
      Konserwacja we wrocławskiej pracowni
      Na początku br. lustro ze zbiorów MNW trafiło do pracowni Sławomira Oleszczuka, który zajmuje się konserwacją szkła zabytkowego. Odnowiony zabytek można oglądać na wystawie stałej "Sztuka europejska XV-XX wieku".
      Przeprowadzone przeze mnie wstępne badania zabytku przed konserwacją ujawniły fragmenty gazet francuskich: z 25 lipca 1801 (10 ͤ Anne 7 Thermidor) oraz z 1889, stanowiących podkład lustrzanych płytek. Na tej podstawie można określić powstanie zwierciadła najwcześniej na koniec 1801 r. - ujawniła Gajewska-Prorok.
      Burzliwe dzieje Republiki Weneckiej
      Warto przypomnieć, że w 1796 r. Republika Wenecka została zajęta przez Francuzów, a w 1797 r. zlikwidowana (pokój w w Campo Formio), w wyniku czego większość jej ziem przypadła Austrii. Po kilku latach, w 1805 roku, Napoleon odebrał Wenecję Austrii, aby zintegrować ją z królestwem Włoch, którego został królem. Po klęsce Napoleona i kongresie wiedeńskim, w roku 1815 miasto zostało ponownie włączone do Cesarstwa Austriackiego i stało się częścią ziem Habsburgów do 1848 roku - tłumaczy kustoszka.
      Na podstawie znalezionych gazet wiadomo, że lustro powstało w Wenecji w drugiej połowie 1801 albo po 1805 r., gdy nie było problemu z dostępem do francuskich gazet. Obecność fragmentu z 1889 r. wskazuje zaś na naprawę lustra pod koniec XIX w. we Francji. Gajewska-Prorok dywaguje, że być może już wtedy zwierciadło znajdowało się w obiegu antykwarycznym.
      Weneckie lustro oktogonalne w lustrzanych ramach
      Zwierciadło ze zbiorów MNW należy do typu weneckich luster oktagonalnych w szerokich lustrzanych ramach; został on wypracowany w Wenecji w połowie XVII w. Obecnie ośmioboczne zwierciadła w lustrzanych ramach z formowanymi na gorąco nakładkami są najbardziej rozpoznawalną formą zwierciadła weneckiego. W pracowniach luster na Murano wytwarza się do dzisiaj metodami tradycyjnymi zwierciadła w tym typie.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Zestaw czterech 40-kilogramowych luster używanych przez obserwatorium fal grawitacyjnych LIGO zostały schłodzony tak bardzo, że lustra znalazły się bardzo blisko minimalnego stanu energetycznego. Tym samym są największymi obiektami, jakie kiedykolwiek znajdowały się tak blisko stanu podstawowego. Dotychczas stan podstawowy udało się uzyskać jedynie w przypadku przedmiotów ważących ułamki grama.
      W świecie kwantowym temperatura i ruch są jednym i tym samym. Im więcej cząstek się porusza, tym obiekt ma wyższą temperaturę. Aby wprowadzić obiekt w stan podstawowy konieczne jest usunięcie kwantów energii tych wibracji, fononów.
      Chirs Whittle i jego zespół z Massachusetts Institute of Technology schłodził cały system z temperatury pokojowej do 77 nanokelwinów. Dokonano tego za pomocą jednego z systemów LIGO, który wykorzystuje światło do pomiaru wibracji luster. Następnie wykorzystano pole elektromagnetyczne do spowolnienia tych wibracji. To działa podobnie, jak w przypadku dziecka na huśtawce. Jeśli chcesz zatrzymać huśtawkę, musisz przyłożyć siłę odwrotnie do kierunku ruchu, mówi Whittle.
      Jako, że wibracje, które naukowcy chcieli usunąć, były niezwykle małe, konieczne było dokonanie superprecyzyjnych pomiarów, by się dowiedzieć, jaką siłę należy przyłożyć, by je zniwelować. Dzięki precyzyjnym pomiarom i użyciu niezwykle dokładnych systemów LIGO udało się zmniejszyć liczbę fononów obecnych w dowolnym momencie z 10 bilionów (10 000 000 000 000) do zaledwie 11.
      Celem pracy Whittle'a jest wyjaśnienie, dlaczego obiekty makroskopowe nie występują w stanie podstawowym. Niektórzy fizycy sądzą, że przyczyną jest obecność grawitacji. Jeśli chcesz to sprawdzić, potrzebujesz dwóch rzeczy. Po pierwsze, obiektu na tyle dużego, że można zmierzyć wpływ grawitacji na ten obiekt, po drugie – możliwości wprowadzenia tego obiektu w stan podstawowy, mówi jeden z badaczy, Vivishek Sudhir.
      Jeśli nauczylibyśmy się standardowo wprowadzać obiekty makroskopowe w stan podstawowy, zwiększyłoby to czułość takich urządzeń jak LIGO. To jednak bardzo odległa przyszłość.
      Przed rokiem udało się zmierzyć ruch 40-kilogramowego lustra LIGO wywołany fluktuacjami kwantowymi.

      « powrót do artykułu
    • By KopalniaWiedzy.pl
      Jak wyglądał kalendarz Azteków? Jakim bogom Aztekowie oddawali cześć? W jaki sposób rozpoznawano, czy dany dzień jest odpowiedni na prace rolnicze lub do zawarcia małżeństwa? Tego można dowiedzieć się z „Kodeksu Watykańskiego B (Vat. Lat. 3773)”. Międzynarodowy zespół naukowców – kierowany przez dr hab. Katarzynę Mikulską z Wydziału Neofilologii UW – opracował naukową publikację prekolumbijskiego manuskryptu, przechowywanego w Bibliotece Watykańskiej. Dzieło jest jednym z najważniejszych projektów badawczych, które do tej pory zostały zrealizowane w ramach współpracy polsko-meksykańskiej.
      „Kodeks Watykański B” to dokument z grupy Kodeksów Borgia, w którym znajdują się bogato ilustrowane informacje dotyczące 260-dniowego kalendarza Azteków – tonalpohualli. Kodeksy te to jeden z wielu rodzajów ksiąg starożytnego Meksyku, na kartach których spisywano historie, genealogie, rytuały i wierzenia rdzennych mieszkańców Mezoameryki.
      „Kodeks Watykański B (Vat. lat. 3773)” to księga dywinacyjna. Złożona jest z almanachów dotyczących m.in. dni urodzenia, małżeństw, narodzin, almanachów rolniczych czy pogody. To jednak przede wszystkim dokument, który przedstawia informacje dotyczące sił boskich mających wpływ na konkretne dni lub okresy, determinujące działania, jakie można wtedy podejmować – mówi dr hab. Katarzyna Mikulska z Instytutu Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik międzynarodowego projektu.
      Kodeks powstał kilkadziesiąt lub więcej lat przed przybyciem Hiszpanów do dzisiejszego Meksyku, najprawdopodobniej w międzykulturowym regionie na granicy współczesnych stanów Puebla i Oaxaca. Jak wszystkie dywinacyjne kodeksy z grupy Borgia, został wykonany na skórze zwierzęcej, pokrytej gipsem lub innym związkiem wapnia. Dzięki niemu możemy dowiedzieć się więcej na temat myśli, wierzeń, kultury oraz finezyjnego systemu komunikacji graficznej Indian środkowego Meksyku.
      Wśród bogów, którzy pojawiają się na kartach „Kodeksu Watykańskiego B”, są bogowie słońca – Tonatiuh, kukurydzy – Cinteotl, deszczu – Tlaloc, jak również boginie płodności i porodów – Tlazolteotl, wody – Chalchiuhtlicue czy kwiatów i miłości – Xochiquetzal.
      Publikacja kodeksu była możliwa dzięki współpracy trzech instytucji: Uniwersytetu Warszawskiego, Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego w Meksyku (UNAM) oraz Biblioteki Watykańskiej. Dzieło składa się z trzech części:
      – z wiernej reprodukcji prekolumbijskiego manuskryptu – „Kodeksu Watykańskiego B (Vat. Lat. 3773)”,
      – odwzorowania przez dr hab. Katarzynę Mikulską zawartości manuskryptu (wszystkich rysunków opatrzonych podpisami) w formie przezroczystej nakładki (tzw. „Códice Traslúcido Explicativo”) albo „duszek” (tzw. „Fantasma”),
      – 600-stronicowego komentarza zat. „Nuevo Comentario al Códice Vaticano B (Vat. Lat. 3773”, przygotowanego przez międzynarodowy zespół dr hab. Mikulskiej, złożony z naukowców z Polski, Meksyku, Hiszpanii, Włoch, Francji, Stanów Zjednoczonych, Gwatemali i Japonii.
      Praca badaczy to, jak do tej pory, najbardziej kompleksowa analiza przedhiszpańskiego mezoamerykańskiego kodeksu, opierająca się zarówno na analizie treści, nowym podejściu teoretyczno-metodologicznym oraz wynikach badań kodykologicznych (również dzięki współpracy zespołu z grupą MOLAB – Mobile Laboratory z Bolonii) – wyjaśnia dr Joanna Gocłowska-Bolek, która z ramienia UW wspomagała koordynację projektu we współpracy z UNAM i Biblioteką Watykańską. Dzięki publikacji możemy zrozumieć, jak meksykańskie kodeksy były tworzone, jaką odgrywały rolę oraz jak skomplikowany system komunikacji graficznej w nich zastosowany, kodował wyrafinowane znaczenia – dodaje dr Joanna Gocłowska-Bolek.

      « powrót do artykułu
  • Recently Browsing   0 members

    No registered users viewing this page.

×
×
  • Create New...