Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Boom na tanie bandery pozwala na niszczenie środowiska naturalnego i szkodzenie ludziom

Rekomendowane odpowiedzi

Gdy kontenerowce, tankowce i inne wielkie jednostki kończą służbę i są rozbierane, pojawia się problem olbrzymich zanieczyszczeń. Jest on tym większy, że coraz częściej tego typu jednostki kończą swój żywot w krajach, w których brak jest przepisów dotyczących ochrony środowiska. Właściciele takich jednostek, by móc tanio i ze szkodą dla nas wszystkich je zezłomować, rejestrują statki pod tanimi banderami.

Od 2002 roku gwałtownie rośnie liczba statków zarejestrowanych pod tanią banderą. Jednostki wybudowane i należące do przedsiębiorstw z UE, USA, Korei Południowej czy Japonii, pływają pod banderami innych krajów po to, by można je było w nich złomować tam, gdzie brak przepisów o ochronie środowiska czy bezpieczeństwie. Analizy dotyczące złomowania statków w latach 2014–2018 wykazały, że mimo iż kraje Unii Europejskiej wraz z USA, Koreą Południową i Japonią kontrolują zdecydowaną większość floty handlowej i floty tankowców, to aż 80% tych jednostek zostało zezłomowanych w zaledwie trzech krajach: Indiach, Pakistanie i Bangladeszu.

Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Morskiego w Szanghaju wykazały, że standardową praktyką firm z UE jest rejestrowanie należących doń statków pod tanimi banderami. Prawo Unii Europejskiej wymaga, by statki, które zarejestrowane są w jednym z krajów UE były złomowane w stoczniach zatwierdzonych przez UE. Bogate europejskie przedsiębiorstwa, chcąc zaoszczędzić na kosztach złomowania, rejestrują swoje statki głównie na Komorach, Palau i Bahamach, dzięki czemu mogą je złomować w Bangladeszu, Indiach czy Pakistanie, powodując olbrzymie zanieczyszczenie oceanów. O skali problemu może świadczyć fakt, że w samym tylko roku 2019 firmy z UE oddały na złom statki o łącznym tonażu wynoszącym 2.841.305 ton. W UE zarejestrowane były jednostki o tonażu 94.262 ton, z czego w europejskich stoczniach zezłomowano statki 25.497 ton. Na tle UE znacznie lepiej wypadają Stany Zjednoczone. Amerykańskie firmy pozbyły się w 2019 roku statków o łącznym tonażu 954.912 ton, z czego 214.271 ton zarejestrowane było w USA, a do amerykańskich stoczni trafiło 141.922 tony.

Firmy z UE szczególnie upodobały sobie tanie bandery i możliwość złomowania statków bez względu na koszty środowiskowe. W latach 2002–2019 odsetek statków należących do firm z UE, a zarejestrowanych pod tanimi banderami wzrósł z 46 do 96 procent. Innymi słowy, europejskie firmy rejestrują pod tanimi banderami niemal wszystkie nowe jednostki.

Wszelkie konwencje międzynarodowe dotyczące ograniczeń czy zakazu wysyłania niebezpiecznych odpadów z krajów bogatszych do uboższych są w obliczu takich działań nieefektywne. Złomowanie statków w krajach, gdzie nie ma odpowiednich przepisów, wiąże się z uwalnianiem do środowiska azbestu, rtęci, ołowiu oraz pestycydów. Autorzy jednego z badań szacują, że do roku 2027 niemal 5000 pracowników indyjskich stoczni zajmujących się złomowaniem statków umrze z powodu międzybłoniaka, nowotworu powodowanego przez azbest.

Działania wielkich firm powodują, że wiele traktatów międzynarodowych nie działa, bo kraje tanich bander nie mają interesu w ich przestrzeganiu. Ponadto w krajach, gdzie złomuje się takie jednostki, zdrowie pracowników jest ignorowane, mówi główny autor badań, Zheng Wan.

Właściciele wielkich firm z bogatych krajów działają niemoralnie, obchodząc prawo międzynarodowe i narażając robotników z biednych krajów na poważne konsekwencje zdrowotne, dodaje John Cheerie z Institute of Occupational Medicine w Edynburgu.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Sprawa jest prosta, ale nikt nie jest zainteresowany wdrożeniem odpowiednich procedur, bo lobby producentów na to nie pozwoli. Bo to nie konsumenci (czyli my) powinni płacić za utylizację wyrobów i opakowań, ale producenci!

Każdy producent (i importer) powinien ponosić koszty utylizacji swoich wyrobów i opakowań już na etapie produkcji (importu) lub wprowadzenia do obrotu. Czyli za każdą wyprodukowaną sztukę wyrobu, producent (importer) powinien płacić podatek utylizacyjny na specjalny fundusz (państwowy). Koszty utylizacji odpadów powinny być pokrywane z budżetu tego funduszu. Wysokość stawki powinna być uzależniona od stopnia skomplikowania i kosztów procesu utylizacji danego wyrobu. Przykładowo, stawki za wyprodukowane opakowania papierowe powinny być niższe, niż za plastikowe, a te niższe niż za np. hybrydowe (sklejony plastik z papierem, albo jeszcze folią aluminiową). Stawki mogłyby być odpowiednio obniżane, albo nawet anulowane, jeśli producent uruchomi własną linię utylizacji odpadów.

Wprowadzenie takiego podatku skutkowałoby też tym, że producenci staraliby się tworzyć wyroby tak, aby płacić niskie stawki utylizacji. A konsumenci nie wyrzucaliby śmieci do lasu, bo odbiór śmieci byłby darmowy (na koszt funduszu).

Oczywiście nie da się tego tematu zawrzeć w kilku zdaniach. Ale takie właśnie powinny być procedury - odwrotne niż obecnie.

Ja wiem, że producenci i tak mieliby tendencję do przerzucania tych kosztów na nas, podnosząc ceny wyrobów, ale chcąc konkurować np. ceną wdrożyliby inny sposób postępowania.

 

W przypadku takiego statku. Kupujący statek, np. z Chin (gdzie takich procedur by nie było), czyli de-facto importer tego statku (na własne potrzeby) także musiałby zapłacić od razu koszty utylizacji tegoż statku. Po zakończeniu służby oddawany byłby po prostu do odpowiednich firm zajmujących się utylizacją takich statków. Czy firmy i tak unikałyby opłacania takich podatków przenosząc swoje siedziby do innych krajów? Niekoniecznie. Wystarczyłoby wprowadzić traktować taki podatek podobnie jak ubezpieczenie i np. nie obsługiwać w europejskich portach statków, które nie mają wniesionych takich opłat, albo obsłużyć, ale za dodatkową opłatą na tenże fundusz "śmieciowy". To wszystko jest do opracowania, tylko trzeba chcieć to wdrożyć.

Edytowane przez Sławko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
17 minut temu, Sławko napisał:

Sprawa jest prosta, ale nikt nie jest zainteresowany wdrożeniem odpowiednich procedur, bo lobby producentów na to nie pozwoli. Bo to nie konsumenci (czyli my) powinni płacić za utylizację wyrobów i opakowań, ale producenci!

A jak chcesz powstrzymać producentów przed doliczeniem tych kosztów do ceny produktu? I tak my za to zapłacimy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
7 minut temu, Mariusz Błoński napisał:

A jak chcesz powstrzymać producentów przed doliczeniem tych kosztów do ceny produktu? I tak my za to zapłacimy.

Napisałem. Poza tym i tak teraz płacimy, tylko bezpośrednio. Jest spora szansa, że ten koszt zawarty w cenach wyrobów byłby dużo mniejszy.

26 minut temu, Sławko napisał:

Ja wiem, że producenci i tak mieliby tendencję do przerzucania tych kosztów na nas, podnosząc ceny wyrobów, ale chcąc konkurować np. ceną wdrożyliby inny sposób postępowania.

A jest jeszcze koszt zaśmiecania planety, który wszyscy ponosimy, a którego chyba nikt nie bierze pod uwagę, a to bardzo poważny błąd.

Edytowane przez Sławko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żadna regulacja tego nie załatwi. Będzie płacenie przy produkcji - to korporacje znajdą inne metody na omijanie kosztów złomowania. Wprowadzono by kolejne przepisy, znalazłyby się sposoby ich ominięcia.

Problemem jest nie brak przepisów ale konstrukcja samego prawa. Mnożenie przepisów przyczynia się jedynie do wzrostu biurokracji. Prawo powinno być tak skonstruowane aby określało zasadę i mogło być wykonywane i przestrzegane nawet bez istnienia konkretnych przepisów wykonawczych. Podstawowym "przepisem" powinno być bycie uczciwym. Innym mogło by np. być dbanie o środowisko. Jak  - to już nieistotne. Każdy kto by był nieuczciwy lub zanieczyszczał nieważne  pod jaką banderą, zakładem, metodą poniósłby karę.

Oczywiście konstrukcja takiego prawa jest niezwykle trudna, ale nie niemożliwa. Zrzędy od razu znajdą tysiące przykładów jak rozstrzygnąć problem - ale właśnie tym zajmowaliby się sędziowie czy ławnicy a nie tym czy przepis był zastosowany czy można powiedzieć że była tu luka. Bo luki będą zawsze i zawsze największe cwaniaki będą je wykorzystywać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tutaj mamy dwa zupełnie inne problemy. Problem okrętów dałoby się rozwiązać po prostu naciskiem politycznym. Prawnie się go nie rozwiąże. Bo możemy np. wprowadzić proste prawo, że statek ma być rejestrowany pod flagą państwa, gdzie główną siedzibę ma właściciel. Ale wtedy cwaniacy pozakładają "niezależne" firmy na Kajmanach i będą od nich wynajmowały statki. Władze Kajmanów, Bahamów i innych takich musiałyby ukrócić ten proceder, ale tego nie zrobią. Ale gdyby władze poszczególnych krajów - USA, Francji, Niemiec, Polski itp. itd - powiedziały swoim przedsiębiorstwom "wiemy, że statki są wasze, mają pływać pod banderami naszych krajów, bo jak nie to.... " to wtedy byłoby to do załatwienia. Problem w tym, że wielka polityka i wielki biznes żyją w symbiozie. Więc krzywdy sobie nie zrobią.

Problem plastikowych opakowań to zupełnie innych problem. Tutaj nie zadziała nic innego, jak zakaz ich produkcji. Innej drogi nie ma. Żaden recykling czy dodatkowe opłaty niczego nie zmienią.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
4 godziny temu, Ergo Sum napisał:

Żadna regulacja tego nie załatwi.

W takim razie co tą sprawę załatwi?

4 godziny temu, Ergo Sum napisał:

Problemem jest nie brak przepisów ale konstrukcja samego prawa. Mnożenie przepisów przyczynia się jedynie do wzrostu biurokracji.

Właśnie o zmianę prawa mi chodzi, a nie o tworzenie nowego. Obecne prawo jest patologiczne.

6 minut temu, Mariusz Błoński napisał:

Problem okrętów dałoby się rozwiązać po prostu naciskiem politycznym. Prawnie się go nie rozwiąże. [...] Ale gdyby władze poszczególnych krajów - USA, Francji, Niemiec, Polski itp. itd - powiedziały swoim przedsiębiorstwom "wiemy, że statki są wasze, mają pływać pod banderami naszych krajów, bo jak nie to.... "

... no właśnie co? Nic. Bo rządy bez prawa nie mogą nic. Więc jak rozwiązać ten problem, jak nie prawnie? Wojsko?

9 minut temu, Mariusz Błoński napisał:

Problem plastikowych opakowań to zupełnie innych problem. Tutaj nie zadziała nic innego, jak zakaz ich produkcji.

Nie da się zakazać produkcji wszystkich opakowań plastikowych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
9 godzin temu, Ergo Sum napisał:

Prawo powinno być tak skonstruowane aby określało zasadę i mogło być wykonywane i przestrzegane nawet bez istnienia konkretnych przepisów wykonawczych

Taa. Ostatnio tak eksperymentowano u nas na odwrót, w kwestii covid, gdzie wdrażano przepisy wykonawcze  bez delegacji ustawowej. 

A Ty proponujesz odwrotność, gdzie bez uszczegółowienia przepisów nie da się funkcjonować. Jest to kwestia postępującego skomplikowania życia społeczno-gospoadarczego całej ludzkości. 

 

Cytat

Podstawowym "przepisem" powinno być bycie uczciwym

A co to  jest uczciwość?

Sprawiedliwośc a uczciwość. Tak do poczytania:

https://www.rpo.gov.pl/pliki/1197303151.pdf

 

5 godzin temu, Mariusz Błoński napisał:

Problem okrętów dałoby się rozwiązać po prostu naciskiem politycznym

W kwestii formalnej - okręt należy do marynarki wojennej. 

Edytowane przez venator

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozwiązanie problemu jest proste. Państwo powinno odkupywać stare jednostki od armatorów i je na własny koszt utylizować.

Innego wyjścia bardziej idealistycznego i działającego nie ma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W kapitalizmie przedsiębiorstwa zakłada się dla zysku. Ponieważ trudno jest grać ceną ze względu na konkurencję to przedsiębiorstwa starają się obniżać koszty. Ich obniżeniu kosztem bezpośredniego bezpieczeństwa załogi zapobiegają regulacje prawne wymuszone przez państwo (regulacje? Rany, socjalizm atakuje!)

Z artykułu wynika wprost: podstawa działalności gospodarczej przedsiębiorstw w kapitalizmie (optymalizacja kosztów) jest długofalowym zagrożeniem dla ludzkości, fauny i flory - w skrócie dla Ziemi.  Kapitalizm zabija - zwykle w zwolnionym tempie a nie strzałem w głowę.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
36 minut temu, lanceortega napisał:

Kapitalizm zabija - zwykle w zwolnionym tempie a nie strzałem w głowę.

Wyobraź sobie, że na producenta stali nakładasz obowiązek wycofania z atmosfery całego CO2 (do postaci np, CO + H2) jaki został wyprodukowany podczas produkcji stali. W ten sposób producent stali staje się 'obojętny węglowo' Poproszę teraz o rachunek energii, ale taki do spodu - jeżeli do odwrócenia emisji używasz paneli fotowoltaicznych, to doliczamy energię i węgiel zużyty do  produkcji i utylizacji paneli. Szybko się okaże, że ten model cierpi na syndrom fotosyntezy prof. Nazimka.

Problemem nie jest kapitalizm, tylko poziom konsumpcji.

4 godziny temu, piotr123 napisał:

Rozwiązanie problemu jest proste. Państwo powinno odkupywać stare jednostki od armatorów i je na własny koszt utylizować.

O tak, świetny pomysł. Kiedyś skupowano stonkę, wróble, węże z wiadomym skutkiem. W tym przypadku powstałyby fabryki wraków produkujące na sprzedaż do skupu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, Jajcenty napisał:

O tak, świetny pomysł. Kiedyś skupowano stonkę, wróble, węże z wiadomym skutkiem. W tym przypadku powstałyby fabryki wraków produkujące na sprzedaż do skupu.

Nie, jeśli stworzono by zasadę, że dana jednostka musi pływać pod banderą danego kraju przez określoną ilość lat, wówczas ten kraj wykupuje po tym czasie statek w celu jego utylizacji zgodnie ze wszystkimi normami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
3 godziny temu, Jajcenty napisał:

Wyobraź sobie, że na producenta stali nakładasz obowiązek wycofania z atmosfery całego CO2 (do postaci np, CO + H2) jaki został wyprodukowany podczas produkcji stali. W ten sposób producent stali staje się 'obojętny węglowo' Poproszę teraz o rachunek energii, ale taki do spodu - jeżeli do odwrócenia emisji używasz paneli fotowoltaicznych, to doliczamy energię i węgiel zużyty do  produkcji i utylizacji paneli. Szybko się okaże, że ten model cierpi na syndrom fotosyntezy prof. Nazimka.

Problemem nie jest kapitalizm, tylko poziom konsumpcji.

O tak, świetny pomysł. Kiedyś skupowano stonkę, wróble, węże z wiadomym skutkiem. W tym przypadku powstałyby fabryki wraków produkujące na sprzedaż do skupu.

Utknąłeś w poglądach XIX-XX wieku. Po to intensywnie pracuje się nad fuzją jądrową (gł. tokamakami), by dostarczać więcej energii elektrycznej niż dziś i to przy zerowym zużyciu paliw kopalnych oraz braku odpadów radioaktywnych. Specjalisci są przekonani, że uda się oddać do użytku pierwszą prawdziwą elektrownię opartą na fuzji jądrowej w latach 40.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I

29 minut temu, lanceortega napisał:

Specjalisci są przekonani, że uda się oddać do użytku pierwszą prawdziwą elektrownię opartą na fuzji jądrowej w latach 40.

Te 40 lat temu wydawało się że szybciej, czyli jakby horyzont się odsuwa...  Nie wiem czy zdążą przed końcem naszego świata.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
3 godziny temu, Jajcenty napisał:
8 godzin temu, piotr123 napisał:

Rozwiązanie problemu jest proste. Państwo powinno odkupywać stare jednostki od armatorów i je na własny koszt utylizować.

O tak, świetny pomysł. Kiedyś skupowano stonkę, wróble, węże z wiadomym skutkiem. W tym przypadku powstałyby fabryki wraków produkujące na sprzedaż do skupu.

Kiedy właśnie o to chodzi. Armator (producent/stocznia) powinien pokryć szacunkowe koszty utylizacji zanim zacznie eksploatować statek, a gdy zakończy eksploatację powinien oddać do wyznaczonego punktu złomowania, gdzie za te właśnie pieniądze nastąpi utylizacja. Jeśli statek bez "opłaty utylizacyjnej" nie będzie mógł być eksploatowany, ani nie będzie mógł być obsługiwany w portach, to sprawa zostanie całkowicie rozwiązana.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
11 minut temu, Sławko napisał:

Jeśli statek bez "opłaty utylizacyjnej" nie będzie mógł być eksploatowany, ani nie będzie mógł być obsługiwany w portach, to sprawa zostanie całkowicie rozwiązana.

Teoretycznie mamy to rozwiązane w samochodach. Pobieramy opłaty i ubezpieczenie dopóki właściciel nie przedstawi kwita o zezłomowaniu w autoryzowanym punkcie złomowania. Ze statkami może być trudniej, bo wymaga to uzgodnień i współpracy międzynarodowej, a tu solidarności nie będzie.

 

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, Jajcenty napisał:

I

Te 40 lat temu wydawało się że szybciej, czyli jakby horyzont się odsuwa...  Nie wiem czy zdążą przed końcem naszego świata.

Zimna wojna wiązała się z innymi priorytetami. Między innymi dlatego nie rozwijano nawet technologii reaktorów opartych na torze, które względem tych opartych na paliwie uranowym mają same zalety i jedną wadę - mając reaktor uranowym masz możliwość rozwijania broni jądrowej.

Teraz jest inaczej. Poważni ludzie nie mają już złudzeń, wiedzą że z efektu cieplarnianego wchodzimy już w etap globalnej katastrofy klimatycznej. Świat naprawdę stara się okiełznać fuzję jądrową, choć nie przeczę, że przydałoby się jeszcze więcej środków na to przeznaczać. W międzyczasie coraz intensywniej korzystamy z OZE, byle doczekać jakoś do czasu gdy prąd będzie z bezemisyjnej fuzji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
3 godziny temu, Sławko napisał:

Kiedy właśnie o to chodzi. Armator (producent/stocznia) powinien pokryć szacunkowe koszty utylizacji zanim zacznie eksploatować statek, a gdy zakończy eksploatację powinien oddać do wyznaczonego punktu złomowania, gdzie za te właśnie pieniądze nastąpi utylizacja. Jeśli statek bez "opłaty utylizacyjnej" nie będzie mógł być eksploatowany, ani nie będzie mógł być obsługiwany w portach, to sprawa zostanie całkowicie rozwiązana.

To są całkiem różne rozwiązania. To tak jakby płacić za wywóz makulatury albo żeby płacili za makulaturę. W pierwszym przypadku makulatura ładuje w lasach i trzeba kontrolować kto wyrzuca, a w drugim przypadku nie potrzeba tyle kontroli i znajdą się chętni na dowóz makulatury do skupu.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
6 godzin temu, Sławko napisał:

Kiedy właśnie o to chodzi. Armator (producent/stocznia) powinien pokryć szacunkowe koszty utylizacji zanim zacznie eksploatować statek, a gdy zakończy eksploatację powinien oddać do wyznaczonego punktu złomowania, gdzie za te właśnie pieniądze nastąpi utylizacja. Jeśli statek bez "opłaty utylizacyjnej" nie będzie mógł być eksploatowany, ani nie będzie mógł być obsługiwany w portach, to sprawa zostanie całkowicie rozwiązana.

Świetny pomysł na stagnację w użytkowanej technologii recyklingu. Kompletne pozbawienie branży bodźców do rozwoju. Rozwiązanie upatrywałbym raczej w próbach przekierowania wysiłków firm złomujących na wydajniejsze metody odzyskiwania surowców zamiast na redukcję kosztów przez obniżanie standardów ochrony środowiska, a nie kompletny zastój branży poprzez wyeliminowanie konkurencji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
3 godziny temu, Flaku napisał:

Świetny pomysł na stagnację w użytkowanej technologii recyklingu. Kompletne pozbawienie branży bodźców do rozwoju. Rozwiązanie upatrywałbym raczej w próbach przekierowania wysiłków firm złomujących na wydajniejsze metody odzyskiwania surowców zamiast na redukcję kosztów przez obniżanie standardów ochrony środowiska, a nie kompletny zastój branży poprzez wyeliminowanie konkurencji.

Nie rozumiem, skąd taki wniosek? A masz teraz jakiś rozwój w technologii recyklingu? Jakoś go nie widać. Rosną tylko wysypiska i góry śmieci w lasach. To ma być ten twój "recykling"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
6 hours ago, Sławko said:

Nie rozumiem, skąd taki wniosek? A masz teraz jakiś rozwój w technologii recyklingu? Jakoś go nie widać. Rosną tylko wysypiska i góry śmieci w lasach. To ma być ten twój "recykling"?

Tu się zgodzę, w przypadku plastiku recykling nie działa. Tylko niewielką cześć tego co nazywamy plastikiem można a jeszcze mniejsza opłaca się używać powtórnie. 

Wydaje mu że tu powinien zostać wprowadzone jakieś rynkowe rozwiązanie. Na przykład każde opakowanie produktu powinno mieć podaną na etykiecie wagę i skład opakowania, na rynku może na zasadach giełdy powinny być ustalane ceny tych materiałów i koszty ich utylizacji. Jeśli jakiś producent lub dystrybutor chce wprowadzić cos na rynek powinien uiścić odpowiednią opłatę z tego tytułu. Pytanie czy dzięki takiemu rozwiązaniu udało by się wyrównać koszt produkcji i dystrybucji np. napojów w szkle i plastiku.  Z resztą dla butelek plastikowych już dawno powinna zostać wprowadzona kaucja mimo że to przeniesienie kosztów na konsumenta. 

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
37 minut temu, dexx napisał:

Z resztą dla butelek plastikowych już dawno powinna zostać wprowadzona kaucja mimo że to przeniesienie kosztów na konsumenta. 

Wszystkie ciężary w końcu przenoszone są na konsumenta. Bo niby na kogo?

BTW, pamietam czasy kiedy uważano, że opakowania szklane są bardzo drogie w produkcji i przetwarzaniu, transporcie. Moglibyśmy zażądać przejścia na opakowania szklane, ale co z CO2?

Edytowane przez Jajcenty
  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, Jajcenty napisał:

Wszystkie ciężary w końcu przenoszone są na konsumenta. Bo niby na kogo?

To jest oczywiste. Ale potrzebny jest mechanizm autoregulacji. Problem w tym, że obecnie producenci nie ponoszą praktycznie żadnych konsekwencji wprowadzania na rynek trudnych do utylizacji produktów. Gdyby ponosili koszty ich utylizacji, zastanowiliby się 2 razy, czy na pewno nie dałoby się użyć np. papieru zamiast folii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dane ile plastiku zużył producent podczas produkcji już są zbierane teraz wystarczy żeby co tydzień śmieciarka zbierająca żółte kosze zamiast na wysypisko wywoziła ekwiwalent na teren danego producenta. ;) 

 

3 hours ago, Jajcenty said:

Wszystkie ciężary w końcu przenoszone są na konsumenta. Bo niby na kogo?

BTW, pamietam czasy kiedy uważano, że opakowania szklane są bardzo drogie w produkcji i przetwarzaniu, transporcie. Moglibyśmy zażądać przejścia na opakowania szklane, ale co z CO2?

Moim zdaniem  CO2 jest mniejszym problemem. Globalnie mamy z tym duży problem ale wiemy jak dzięki technologii można zmniejszyć emisje, a większość plastiku możemy tylko zakopać lub spalić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
59 minut temu, Sławko napisał:

To jest oczywiste. Ale potrzebny jest mechanizm autoregulacji. Problem w tym, że obecnie producenci nie ponoszą praktycznie żadnych konsekwencji wprowadzania na rynek trudnych do utylizacji produktów. Gdyby ponosili koszty ich utylizacji, zastanowiliby się 2 razy, czy na pewno nie dałoby się użyć np. papieru zamiast folii.

Może system kaucji jak z akumulatorami. Płacisz przy wprowadzaniu na rynek a odbierasz przy zdaniu do utylizacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W epoce światowej gospodarki, rozwiniętych i skomplikowanych łańcuchów dystrybucji oraz przemysłowej produkcji żywności, ocena wpływu danego produktu żywnościowego na środowisko jest trudna. Kalifornijscy naukowcy stworzyli właśnie światową mapę takie wpływu, obejmującą wszystkie lądy i oceany. Coraz więcej osób zwraca uwagę na to, jakie są konsekwencje środowiskowe produkcji spożywanej przez nich żywności, mówi ekolog morski Ben Halpern z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB).
      Naukowiec przypomina, że dotychczas ukazywały się podobne opracowania. O ile jednak mogliśmy się z nich dowiedzieć, jak duże zanieczyszczenie wody czy emisja gazów cieplarnianych wiążą się z wytworzeniem kilograma danego produktu, to nie był to obraz zbyt precyzyjny. W różnych miejscach na świecie produkuje się bowiem różne rodzaje żywności i wykorzystuje przy tym różne metody. Dlatego też konieczna była ocena rzeczywistego wpływu na lokalne środowisko. Tę lukę w wiedzy postanowili wypełnić naukowcy z National Center for Ecological Analysis & Synthesis na UCSB.
      Kumulatywna presja produkcji żywności jest bardziej skoncentrowana niż sądzono. Aż 92% tego wpływu ma miejsce na 10% powierzchni Ziemi, mówi Melanie Frazier. Ponadto za około 25% presji środowiskowej odpowiada produkcja mleka i wołowiny. A z badań wynika, że niemal 50% obciążenia środowiska przez produkcję żywności ma miejsce w zaledwie pięciu krajach. Są to Indie, Chiny, USA, Brazylia i Pakistan.
      Naukowcy wzięli też pod uwagę wydajność produkcji każdego z rodzajów żywności, ale uwzględnili przy tym różnice pomiędzy krajami. Wydajność środowiskowa konkretnego rodzaju żywności jest zróżnicowana przestrzennie, przez co ranking produktów żywnościowych znacząco się różni pomiędzy poszczególnymi krajami. Ważne jest nie tylko co jemy, ale i gdzie to zostało wyprodukowane, dodaje współautorka badań profesor Halley Froehlich. Ha przykład dzięki technologiom, które zmniejszają emisję gazów cieplarnianych i zwiększają wydajność z hektara soja ze Stanów Zjednoczonych (to 1. producent soi na świecie) obciąża środowisko ponad 2-krotnie mniej niż soja z Indii (5. producent soi).
      Naukowcy uwzględnili też wzajemne relacja pomiędzy lądami a oceanami. Na przykład hodowla świń i drobiu obciąża środowisko morskie, gdyż zwierzęta te są żywione produktami pochodzącymi z sardynek czy śledzi. Z kolei farmy morskie obciążają środowisko lądowe, ponieważ w hodowli ryb wykorzystuje się żywność wytworzoną na lądach.
      Trzeba też zauważyć, że ocena łącznej presji środowiskowej może dawać inne wyniki niż każdego z elementu z osobna. Na przykład o ile hodowla krów na pastwiskach bardzo obciąża środowisko ze względu na rozległość terenów przeznaczanych na pastwiska, to łączna presja farm hodowlanych świń, które wytwarzają olbrzymią ilość zanieczyszczeń i zużywają nieco więcej wody niż hodowla krów, jest większa.
      Biorąc pod uwagę łączną presję środowiskową pięć najbardziej zanieczyszczających produktów to wieprzowina, wołowina, ryż, pszenica i rośliny oleiste.
      Wiele lat temu zrezygnowałem z jedzenia mięsa zwierząt lądowych, gdyż chciałem zmniejszyć swój wpływ na środowisko. Ale potem pomyślałem, że skoro jestem naukowcem, to powinienem podejmować takie decyzje na podstawie danych naukowych. Dlatego chciałem przeprowadzić badania tego typu. I teraz, gdy mamy wyniki, widzę, że niektóre ryby i owoce morza bardziej obciążają środowisko niż drób. Więc znowu jem drób, a wyeliminowałem takie produkty jak dorsz poławiany przez trawlery czy plamiak, przyznaje Halpern.
      Szczegóły pracy zostały opublikowane na łamach Nature Sustainability.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ekonomiści z Cambridge University, University of London i innych brytyjskich uczelni opracowali pierwszy raport pokazujący, w jaki sposób degradacja środowiska naturalnego wpływa na finanse publiczne, a przez to na ratingi kredytowe krajów. Z raportu wynika, że utrata bioróżnorodności już w tej chwili może w znaczący sposób obniżać ratingi, a Chiny i Indonezja mogą z powodu zniszczeń środowiskowych już w roku 2030 spaść o 2 miejsca w międzynarodowych ratingach.
      Autorzy raportu Nature Loss and Sovereign Credit Ratings wzięli pod uwagę sytuację w 26 krajach, w tym w Polsce. Ostrzegają, że jeśli spełni się czarny scenariusz Banku Światowego – w którym zawarto ostrzeżenie przed częściowym załamaniem ekosystemów, co będzie miało niekorzystny wpływ na rybołówstwo, produkcję drewna w tropikach oraz zapylanie roślin uprawnych przez dziko żyjących zapylaczy – to ponad połowa z badanych krajów straci w ratingach kredytowych. W najgorszej sytuacji będą Indie, których rating może obniżyć się o 4 miejsca oraz Chiny, które mogą spaść aż o 6 miejsc na 20-stopniowej skali.
      Ekonomiści wyliczyli też, że z powodu zniszczeń środowiskowych i związanych z tym obniżek w ratingach, odsetki od kredytów płacone przez 26 zbadanych krajów wzrosną o 53 miliardy dolarów rocznie. Dla wielu krajów rozwijających się może to oznaczać groźbę bankructwa.
      Autorzy badań dodają, że wykorzystany przez nich algorytm sztucznej inteligencji i tak dokonał ostrożnych szacunków, gdyż pod uwagę brano jedynie rybołówstwo, produkcję drewna i zapylanie upraw. Tymczasem musimy pamiętać, że degradacja środowiska naturalnego wpływa na wszystko, od ludzkiego zdrowia po żyzność gleb.
      Obecnie agencje ratingowe przy wystawianiu ocen biorą pod uwagę takie trudne do oceny ryzyka jak zmiany sytuacji geopolitycznej. Jednak w znacznej mierze ignorują jeszcze gospodarcze skutki niszczenia środowiska. Tymczasem twórcy raportu podkreślają, że inwestorzy, który nie biorą pod uwagę środowiska naturalnego nie są w stanie zarządzać efektywnie ryzykiem, a ignorowanie utraty bioróżnorodności w kalkulacjach ekonomicznych może zachwiać stabilnością rynku. Tymczasem ze wszelkie tego typu błędy i niewłaściwe szacunki ostatecznie płacą podatnicy.
      Musimy pamiętać, że środowisko naturalne dostarcza nam wartościowych usług, od zwierząt zapylających uprawy, po rośliny regenerujące glebę i zapobiegające powodziom. Utrata tych usług wiąże się z olbrzymimi kosztami gospodarczymi. Gospodarki poszczególnych krajów stają właśnie przed wyborem. Albo zapłacą teraz i zainwestują w ochronę przyrody, albo zapłacą później w ramach wyższych odsetek od pożyczek i spirali zadłużenia, mówi doktor Matt Burke z Sheffield Hallam Univeristy. Opcja „płacimy teraz” generuje długoterminowe korzyści dla obywateli, przedsiębiorstw i środowiska. Opcja „płacimy później” generuje znaczące ryzyka, a na horyzoncie nie widać żadnych korzyści lub są one minimalne, dodaje.
      Jako punkt wyjścia do badań wykorzystany został ubiegłoroczny raport Banku Światowego The Economic case for nature. A new global Earth-economy model. Brytyjscy ekonomiści algorytmu sztucznej inteligencji do symulowania przyszłych ratingów kredytowych w 26 krajach. Dla każdego z nich stworzyli trzy scenariusze. Pierwszy z nich zakładał natychmiastowe zatrzymanie utraty bioróżnorodności. W drugim założono, że nic się nie zmienia, utrata bioróżnorodności przebiega w takim tempie jak obecnie, co m.in. oznacza, że do roku 2030 w badanych krajach dojdzie do utraty 460 000 km2 naturalnych terenów. Sprawdzono też czarny scenariusz, w którym dochodzi do częściowego załamania ekosystemów, a w najbardziej narażonych regionach ma miejsce 90-procentowe zmniejszenie połowów ryb, produkcji drewna oraz zapylania przez dzikie zwierzęta.
      Okazało się, że w scenariuszu, w którym nic się nie zmienia, obecne trendy wskazują, iż w ciągu najbliższych 8 lat cztery kraje doświadczą spadku ratingu z powodu utraty bioróżnorodności. Oceny Indii i Bangladeszu obniżą się o 1 miejsce, a Chin oraz Indonezji o 2 miejsca.
      Jeśli jednak dojdzie do załamania tych ekosystemów, które obecnie są na krawędzi, to ponad połowa badanych krajów spadnie w ratingach o 1 miejsce, a 1/3 doświadczy obniżenia ratingu o co najmniej 3 miejsca. W tym czarnym scenariuszu Chiny spadną o sześć miejsc, a ich roczne odsetki od zadłużenia zwiększą się o nawet 18 miliardów dolarów. Dług kraju to jednak nie wszystko. Ekonomiści wyliczyli bowiem, że w takiej sytuacji zadłużenie chińskich przedsiębiorstw wzrośnie o 20–30 miliardów USD. Równie mocno zostanie dotknięta Malezja, której rating obniży się o niemal 7 miejsc, przez co kraj ten będzie musiał płacić każdego roku o 2,6 miliarda USD więcej. Spadku o 4 miejsca mogą spodziewać się Indie, Bangladesz i Indonezja.
      W czarnym scenariuszu o ponad 10% rośnie ryzyko bankructwa 12 z 26 badanych krajów. Najbardziej narażone będą Bangladesz (wzrost ryzyka o 41%), Etiopia (38%) i Indie (29%). Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nawet w przypadku częściowego załamania ekosystemów ryzyko obniżenia ratingów czy bankructwa naszego kraju nie zmieni się w porównaniu z obecną sytuacją. Wręcz przeciwnie, symulacja wskazuje pewne szanse na zwiększenie ratingu kredytowego naszego kraju w takiej sytuacji. Równie bezpiecznych jest zaledwie kilka badanych krajów.
      Kraje rozwijające się już w tej chwili mają problemy z zadłużeniem spowodowane pandemią Covid-19 i rosnącymi cenami. Utrata bioróżnorodności spowoduje, że znajdą się bliżej krawędzi bankructwa, mówi doktor Patrycja Klusak z University of East Anglia.
      Autorzy badań zauważają, ze kraje, które będą chroniły swoje środowisko naturalne mogą liczyć na poprawę pozycji w ratingach. Także i tutaj działa prawo podaży i popytu. Zmniejszona podaż w jednym miejscu powoduje, że pojawiają się niedobory, rośnie więc wartość tego, co zostało, mówi doktor Moritz Kreamer, były wysoki rangą menedżer firmy ratingowej S&P, a obecnie badacz w University of London.
      Ryzyka związane z utratą bioróżnorodności są materiałowymi ryzykami dla aktywności gospodarczej i finansów publicznych. Ochrona środowiska naturalnego jest ważna nie tylko dla samej natury, ale również dla zapewnienia stabilności makroekonomicznej. Ekolodzy dobrze rozumieją utratę bioróżnorodności. Dzięki satelitom możemy badać np. zmiany użytkowania ziemi i szacować starty. Biorąc pod uwagę ryzyka gospodarcze stwarzane przez niszczenie środowiska, włączenie tego czynnika do ratingów kredytowych jest nieuniknione, mówi profesor Ulrich Volz.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Politechnika Gdańska (PG) i firma Seatech Engineering podpisały umowę przewidującą opracowanie wstępnego projektu autonomicznego statku zasilanego energią elektryczną, który będzie zbierał odpady z wody i odbierał je z innych statków. WCV (Waste Collecting Vessel) ma być przystosowany do pływania zarówno na otwartych wodach, jak i trudnych do nawigacji akwenach ograniczonych: portach, przystaniach czy śródlądowych drogach wodnych.
      Projekt „Zeroemisyjny Statek do Zbierania Zanieczyszczeń w Portach i Obszarach Przybrzeżnych” (ZeroWastePorts) to wspólne przedsięwzięcie PG, Seatech Engineering, National Taiwan University oraz Ship and Ocean Industries R&D Center. Naukowcy zamierzają zaprojektować kształt kadłuba o dobrej stateczności, niskim zużyciu paliwa i dobrych właściwościach manewrowych. Powstanie też algorytm wykrywania odpadów i żeglugi autonomicznej. Specjaliści stworzą również propozycję stacji brzegowej, odbierającej odpady i ładującej akumulatory jednostki. Ponadto wykonana zostanie ocena możliwości wdrożenia koncepcji takiej jednostki dla różnych portów na całym świecie.
      W działaniach projektowych zostaną wykorzystane najbardziej zaawansowane metody badawcze, w tym badania modelowe i metody numerycznej mechaniki płynów (CFD - computational fluid dynamics). Metody zostaną wykorzystane przede wszystkim do oceny efektywności napędu i manewrowości statku. Poza tym planowane jest wykorzystanie zagadnienia uczenia maszynowego do wykrywania odpadów i autonomicznego planowania trajektorii ruchu statku oraz symulatora statku do analizy reakcji statku w czasie rzeczywistym – oznajmiła Politechnika Gdańska.
      Prace finansowane są przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz tajwańskie Ministerstwo Nauki i Technologii. Na czele zespołu badawczego stanął doktor inżynier Maciej Reichel z Instytutu Oceanotechniki i Okrętownictwa Wydziału Inżynierii Mechanicznej i Okrętownictwa.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy informują o zidentyfikowaniu najstarszego miejsca, w którym człowiek zanieczyścił rtęcią siebie i środowisko naturalne. Zespół specjalistów przebadał kości 370 osób z 50 grobów znalezionych na 23 stanowiskach archeologicznych na południu Hiszpanii i Portugalii. Szczątki pochodzą z okresu 5000 lat, począwszy od neolitu. Efektem pracy jest opublikowany na łamach Journal of Osteoarcheology artykuł The use and abuse of cinnabar in Late Neolithic and Copper Age Iberia.
      Rtęć to niezwykle niebezpieczny pierwiastek. Światowa Organizacja Zdrowia wymienia go wśród 10 największych zagrożeń dla współczesnego zdrowia publicznego. Uczeni z z Hiszpanii, Portugalii Brazylii i USA informują, że najwyższy poziom ekspozycji ludzi na działanie rtęci miał miejsce w epoce miedzi, 2900–2600 lat przed naszą erą. Wówczas to bardzo rozpowszechniło się użycie cynobru, naturalnie występującego minerału zawierającego siarczek rtęci. Był on wykorzystywany w roli barwnika, któremu przypisywano znacznie symboliczne i religijne.
      Największa na świecie kopalnia cynobru, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, znajduje się w Almadén w Hiszpanii. Prace wydobywcze rozpoczęto tam już w neolicie, przed 7000 lat. Do początku epoki miedzi, przed 5000 lat, cynober stał się bardzo pożądanym cennym materiałem. W Portugalii i Andaluzji spotykamy groby ozdobione tym barwnikiem. Był używany zarówno do dekorowania samych ścian, jak i malowania figurek czy przedmiotów składanych ze zmarłymi. Miał znaczenie symboliczne, ezoteryczne. Tak powszechne używanie cynobru musiało oznaczać, że sporo osób było narażonych na kontakt z niebezpiecznym poziomem rtęci. Sproszkowany cynober można było przypadkiem wchłonąć przez drogi oddechowe czy przenieść do ust wraz z pożywieniem.
      I rzeczywiście, badania kości niektórych zmarłych wykazały, że doszło w nich do koncentracji rtęci rzędu 400 ppm (części na milion). O tym, jak olbrzymia to wartość niech świadczy fakt, że WHO uznaje, iż bezpieczny poziom rtęci we włosach nie powinien przekraczać 2 ppm.
      Rtęć musiała powodować u wielu z tych osób poważne skutki zdrowotne, a poziom 400 ppm w organizmie jest tak duży, że nie można wykluczyć celowego spożywania lub wdychania sproszkowanego cynobru. Praktyki takie mogły mieć związek z symbolicznym i rytualnym znaczeniem, jaki nadawano barwnikowi. Autorzy badań wykluczają bowiem, by naturalna ekspozycja na rtęć w środowisku – na przykład na rtęć zawartą w żywności – mogła skutkować tak wielką jej koncentracją w organizmie.
      Pod koniec epoki miedzi i na początku epoki brązu użycie cynobru na badanym obszarze znacznie się zmniejsza, do tego stopnia, że znika on z wielu miejsc, w których wcześniej był rozpowszechniony. Barwnik jednak był popularny przez kolejne tysiące lat. Znajdziemy go w sztuce starożytnego Rzymu, manuskryptach średniowiecza czy renesansowym malarstwie. Do tego jednak czasu cynober produkowano w procesie chemicznym, gdyż znano niebezpieczeństwa związane z jego wydobyciem. Nadal był on toksyczny, gdyż do produkcji używana była rtęć.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zespół z Arpa Sicilia i Soprintendenza del Mare della Regione Siciliana odkrył u wybrzeży Isola delle Femmine w prowincji Palermo wrak statku z II w. p.n.e. Znajduje się on na głębokości 92 m. Transportowano nim sporą liczbę amfor na wino.
      Specjaliści prowadzili rekonesans z pokładu statku badawczego Calypso South. Film, który zaprezentowano, został nagrany przez zdalnie sterowany pojazd podwodny (ROV).
      Naczynia zidentyfikowano jako najprawdopodobniej amfory typu Dressel 1A. Jak wiadomo, produkowano je na Półwyspie Apenińskim (głównie Caecubum, Falernum, Albina w Etrurii); ich datowanie to 130 r. p.n.e.-połowa I w. p.n.e.
      Okolice Morza Śródziemnego stale zapewniają nam cenne elementy, przydatne w rekonstrukcji naszej historii związanej z handlem, typami statków, transportem czy [ogólnie rzecz biorąc] talassokracją. Zyskujemy w ten sposób informacje o [...] relacjach między populacjami przybrzeżnymi - podkreśla Valeria Li Vigni z Soprintendenza del Mare della Regione Siciliana.
      Odnosząc się do znaleziska, archeolodzy przypominają o wielowiekowej tradycji winiarskiej Sycylii. Wspominają o produkowanym na północno-wschodnim skraju Sycylii koło Messyny mamertino. Co ciekawe, tutejszych mieszkańców do dziś zwyczajowo nazywa się Mamertynami (Mamertyni, synowie Marsa, to pochodzący z Kampanii i Samnium italscy najemnicy, którzy w czasach pokoju zajmowali się uprawianiem winorośli). Jak podaje na łamach Farmacji Krakowskiej [PDF] Agata Ogórka-Tabiś, Ateneo (III wiek n.e.) określa mamertino jako wino "przyjemne i mocne". Dioskorydes (I wiek n.e.) wymienia je wśród innych wyśmienitych win włoskich, a Pliniusz Starszy (I wiek n.e.) przyznaje mu czwarte miejsce pośród 195 najlepszych win tego okresu. Marcjalis (I wiek n.e.) chwali je w wyjątkowy sposób [w jednym z epigramatów]: "Dajcie mu imię, jakie pragniecie, być może jedno z tych najsławniejszych". [Nawet] Juliusz Cezar świętuje nim swoje zwycięstwa - miało ono zostać podane na bankiecie z okazji jego trzeciego konsulatu.
      Li Vigni przypomina, że niedawno sycylijscy archeolodzy odkryli inny rzymski wrak; znajdował się on na głębokości ok. 70 m w okolicach Usticy (prow. Palermo).
       


      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...