Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

W IChF PAN mają sposób na skuteczną odbudowę mięśni szkieletowych

Rekomendowane odpowiedzi

Całkowita odbudowa trwale uszkodzonych mięśni nadal pozostaje wyzwaniem dla medycyny. Międzynarodowy zespół kierowany m.in. przez dr. Marco Costantiniego z IChF PAN zaprezentował rozwiązanie, które umożliwia odbudowę znacznie uszkodzonych mięśni szkieletowych z niespotykaną dotąd skutecznością.

Mięśnie stanowią największą tkankę w naszym ciele. Są niezbędne do wykonania jakiegokolwiek ruchu, a bez nich nie bylibyśmy w stanie wykonać nawet najprostszych czynności. Każdego dnia nasz układ mięśniowy wykonuje nieprawdopodobną ilość ruchów, a każdy z nich wymaga zaangażowania milionów włókien tkanki mięśniowej począwszy od kurczenia się, skracania, powrotu do pierwotnego kształtu – czytamy w komunikacie Instytutu Chemii Fizycznej PAN (IChF PAN).

Każdy mięsień ma jednak swoje ograniczenia i wytrzymałość, a więc podobnie do innych tkanek w ciele, może zostać uszkodzony. Nagłe szarpnięcie lub skręcenie może je nadwyrężyć prowadząc do krótkotrwałego dyskomfortu. Z kolei w skrajnych przypadkach niektórych chorób, takich jak nowotwory, dystrofia mięśni lub wskutek uszkodzenia mechanicznego np. w wyniku wypadku lub operacji, całkowity powrót mięśnia do stanu pierwotnego może być niemożliwy. Pomimo imponującej zdolności naszego organizmu do codziennej regeneracji, w niektórych przypadkach mięśnie szkieletowe nie mogą zostać w pełni obudowane.

Tuż po uszkodzeniu pojawia się zapalenie i obrzęk, a wraz z nimi organizm zaczyna produkować maleńkie włókna będące prekursorami mięśnia. Powstają one w procesie miogenezy, a ich rolą jest stworzenie nowej, odbudowanej, w pełni sprawnej tkanki mięśniowej - przypomina IChF PAN. Przy niewielkich uszkodzeniach, mięsień może całkowicie wyzdrowieć, lecz gdy uszkodzenie jest znaczące, naprawa dużych ubytków masy mięśniowej bywa niemożliwa, a szkody są nieodwracalne. To sprawia, że odbudowa i poprawa funkcjonalności mięśni jest jednym z największych wyzwań biomedycznych naszych czasów.

Niedawno międzynarodowy zespół naukowców kierowany przez dr. Marco Costantiniego z IChF PAN oraz dr. Cesare’a Gargioliego z Uniwersytetu Tor Vergata w Rzymie zaprezentował rozwiązanie wytwarzania substytutu mięśnia na bazie biokompatybilnego żelu, które strukturą przypomina makaron typu spaghetti. Żel ten produkowany jest z polimerów naturalnych innowacyjną metodą biodruku 3D za pomocą urządzenia mikroprzepływowego umożliwiając wydruk obiektu o dowolnym rozmiarze. Co najważniejsze, żel zawiera komórki mięśniowe, będące prekursorami włókien mięśniowych, które stopniowo narastają w polimerowej matrycy. Wszczepienie do uszkodzonego mięśnia takiego żelu biomimetycznego z komórkami umożliwia regenerację uszkodzonych tkanek.

Nasz system biodruku został zaprojektowany tak, aby dokładnie naśladować wysoce anizotropową architekturę mięśni szkieletowych, co skutkuje skutecznym wytworzeniem prekursorów mięśni w dowolnej formie – opisuje dr Costantini, cytowany w komunikacie.

Wydrukowany żel wraz z komórkami poddawany jest hodowli in vitro przez tydzień w celu stymulacji wzrostu komórek, a następnie wszczepia się go do uszkodzonych tkanek pacjenta.

Naukowcy przedstawili skuteczną regenerację mięśni u myszy, u której uraz był na tyle duży, że pełne wyleczenie skutkujące przywróceniem pierwotnych funkcji mięśnia nie byłoby możliwe nawet po kilku miesiącach. Na dodatek, częściowa regeneracja trwałaby pięć razy dłużej, osiągając nie więcej niż 20 proc. regeneracji. Zaprezentowany przez badaczy biodrukowany żel zawierający komórki mięśniowe umożliwił przywrócenie o 90 proc. rzeczywistych funkcji. Ponadto, mięśnie zostały odbudowane w zaledwie 20 dni, sprawiając, że zaprezentowany żel jest obiecującym materiałem do zastosowań biomedycznych wspomagających regenerację tkanek – informuje IChF PAN.

Przywrócenie masy i funkcjonalności o 90 proc. usuniętego mięśnia w zaledwie 20 dni to absolutny rekord, który motywuje nas do dalszego zgłębiania tego podejścia w najbliższej przyszłości. Teraz musimy rozszerzyć naszą platformę na wytwarzanie żelu na większą skalę, aby wspierać regenerację mięśni u dużych zwierząt. Mamy nadzieję, że ta technologia niebawem będzie gotowa do zastosowania klinicznego u ludzi – twierdzi dr Marco Costantini.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Banki nasienia ryb mają na celu ochronę puli genowej, zabezpieczenie hodowli i wsparcie procesu reprodukcji ryb w razie wystąpienia katastrofy ekologicznej. Ich tworzeniem zajmują się naukowcy z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie. Ubiegłoroczna katastrofa ekologiczna na Odrze uświadomiła, jak ważne jest posiadanie zaplecza, by w takich sytuacjach móc sprawnie i skutecznie rozpocząć proces reprodukcji rodzimych populacji ryb, mówi doktor Sylwia Judycka z Zakładu Biologii Gamet i Zarodka IRZiBŻ PAN.
      Banki nasienia pomagają chronić zagrożone gatunki i populacje oraz zapewnić bezpieczeństwo hodowli. W sytuacji gdy na przykład samce i samice w hodowli nie dojrzewają w tym samym czasie lub gdy trzeba odbudować hodowlę po jej zaatakowaniu przez choroby, banki takie służą nieocenioną pomocą. Odbudowa metodami całkowicie naturalnymi trwałaby bowiem lata. Wykorzystanie zamrożonego nasienia może ten proces znacznie przyspieszyć.
      Przechowywane w banku nasienie poddawane jest procesowi kriokonserwacji w temperaturze -196 stopni Celsjusza. Napełniamy nasieniem cienkie, kilkunastocentymetrowe słomki, które na specjalnych ramkach są mrożone w oparach ciekłego azotu, a następnie są przenoszone do kontenerów z ciekłym azotem. Każda słomka z próbą zamrożonego nasienia jest dokładnie opisana, co umożliwia właściwą identyfikację zamrożonych prób nasienia oraz posiada określoną liczbę plemników w jednym mililitrze, mówi doktor Judycka.
      Szacuje się, że przechowywane w ten sposób nasienie może zachować żywotność przez tysiące lat. Dotychczas badano nasienie rozmrożone po kilku latach i było ono wysokiej jakości.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od ponad dekady Catia Lattouf de Arída opiekuje się w swoim mieszkaniu w mieście Meksyk chorymi, rannymi i osieroconymi kolibrami. W jej azylu-szpitalu znajduje się jednorazowo nawet kilkadziesiąt tych ptaków.
      Siedemdziesięciotrzylatka poświęca potrzebującym kolibrom większość swojego wolnego czasu i zasobów.
      Misja Catii rozpoczęła się w 2012 roku (wcześniejsze lata nie były dla niej łatwe, bo w 2009 r. przeżyła śmierć męża, a później zdiagnozowano u niej raka jelita grubego). Pewnego razu, idąc ulicą, zobaczyła młodego kolibra z urazem oka. Zabrała go do domu. Nie miała pojęcia, jak się nim zajmować. Znajomy weterynarz zachęcał ją jednak, by się nie zrażała. Zapewnił jej niezbędne informacje nt. opieki, leków czy pokarmu.
      To był początek mojego nowego życia - mówi Catia o swoim pierwszym podopiecznym Guccim (jego imię wzięło się od marki etui na okulary, w którym u niej mieszkał). Ich drogi przecięły się, gdy kobieta przechodziła chemioterapię.
      Gucci, którego udało się ostatecznie wykurować, nadał życiu Catii nowy wymiar. Stał się jej ptakiem terapeutycznym. Dowiedziawszy się o sukcesie mieszkanki dzielnicy Polanco, ludzie zaczęli przynosić do niej ptaki. By dobrze się nimi zajmować, kobieta musiała poznać ich biologię i zwyczaje. Obecnie Lattouf de Arída jest skarbnicą wiedzy dla miłośników ptaków z kraju i zagranicy. Niekiedy, gdy w profesjonalnych instytucjach brakuje miejsca czy środków na zajęcie się kolejnym potrzebującym, ptaki trafiają do Catii.
      Popularność 73-latki bardzo wzrosła 3 miesiące temu, gdy na TikToku zamieszczono nagranie dokumentujące jej pracę.
      W opiece nad stadkiem kolibrów pomaga seniorce asystentka - Cecilia Santos. Początkowo chore/ranne ptaki mieszkają w sypialni właścicielki apartamentu. Gdy czują się lepiej, trafiają do sąsiedniego pokoju. Kolejnym krokiem jest wypuszczenie w lesistym terenie na południe od stolicy Meksyku. Nie wszystkie kolibry udaje się, oczywiście, uratować. Tym ptakom kobieta zapewnia opiekę paliatywną.
      Lattouf de Arída podkreśla, że choć głównym celem jest uratowanie i rehabilitacja jak największej liczby kolibrów, zależy jej też na uświadomieniu ludziom, jak ważną rolę te ptaki spełniają w ekosystemie.
      Catia urodziła się w Libanie. To tam poznała męża, który podróżował po Azji Zachodniej. W związku z sytuacją polityczną para przeprowadziła się w pewnym momencie do Paryża, a następnie do Meksyku. Kobieta najpierw studiowała w Bejrucie, później na Sorbonie. Jej wykształcenie nie miało nic wspólnego z biologią, ale zbieg okoliczności sprawił, że poświęciła ptakom spory kawałek życia...
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      O Bałtyku opowiada doktor Tomasz Kijewski, biolog, popularyzator i edukator. Pracuje w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk, w Pracowni Badania i Edukacji o Klimacie i Oceanach. Autor i współautor publikacji naukowych i popularnonaukowych, bloger (rybanapiątek.wordpress.com), jeden z animatorów projektu oceanofchanges.com
      Od kiedy prowadzone są badania Bałtyku?

      Ludzie gromadzą wiedzę o Bałtyku tak długo jak egzystują wokół tego akwenu. Najstarsze stanowiska archeologiczne pochodzą z epoki kamiennej, około 10 800 lat temu, gdy Bałtyk był jeszcze jeziorem polodowcowym. Wiele tych miejsc zostało przykrytych wodą podczas kolejnych etapów rozwoju tego morza, gdy zasolenie wzrastało do 15‰, spadało do 3‰, znowu wzrosło do 13‰, a od około 6 tysięcy lat powoli spada. Każdej z tych zmian towarzyszyły zmiany linii brzegowej oraz gruntowna przebudowa ekosystemów. Jedne gatunki znikały, inne pojawiały się, o czym dowiadujemy się dziś badając osady denne. Bo źródeł pisanych, rzecz jasna, nasi przodkowie nie zostawili.
      W źródłach pisanych nazwa „Bałtyk” wzmiankowana była po raz pierwszy w IX w. w biografii Karola Wielkiego, autorstwa Einharda. Słowem „Balticus” określono tam „zatokę o nieznanej długości”. Oczywiście nordyccy żeglarze, zwani wikingami, wiedzieli znacznie więcej. Rozwój Hanzy w kolejnych wiekach sprzyjał poznawaniu tego morza, ale dopiero w XVI w. szwedzki biskup Olaus Magnus zrealizował projekt kartografii półwyspu Skandynawskiego wraz z Bałtykiem i jego południowymi wybrzeżami. Natomiast badania naukowe na Bałtyku zaczęły się na równi z powszechnym trendem rozwoju nauk przyrodniczych w XVII w. Z tamtych czasów pochodzą najstarsze dane oceanograficzne, na przykład o poziomie morza, bioróżnorodności Bałtyku, czy mapowanie głębokości. Później badań tych było więcej, by wspomnieć tylko takie nazwiska jak Karol Linneusz czy Alexander von Humboldt, którzy poświęcili Bałtykowi część swoich prac.
       
      Jakie zmiany zaszły między ich rozpoczęciem a dniem dzisiejszym?

      Musimy pamiętać o tym, że w naturze nie ma stałości. Bałtyk jest tego doskonałym przykładem, co wynika z historii tego akwenu. Jednak gwałtowność zmian, które obserwujemy w ciągu ostatnich dwóch wieków, a w szczególności kilku dziesięcioleci, może budzić niepokój. Zacznę tu od zmiany wielkoskalowej, jaką jest wysładzanie. Jak wspomniałem, w historii Bałtyku zdarzało się, że woda była i bardziej, i mniej zasolona niż obecnie. Było to spowodowane zmianami zarówno poziomu wód oceanicznych jak i podnoszeniem płyty tektonicznej w wyniku ruchów izostatycznych po zaniku lądolodu. Proces podnoszenia się Półwyspu Skandynawskiego i niecki Bałtyku trwa nadal, ale jest już bardzo powolny, a zmniejszenie objętości morskiej wody napływającej do Bałtyku wynika z innego procesu.
      Obserwowane współcześnie tempo podnoszenia Fennoskandii. Cięcie warstwicowe co 1 mm/rok (oprac. wg W. Fjeldskaar i in., 2000)]; © Państwowy Instytut Geologiczny - PIB
      Woda z Morza Północnego stale przedostaje się do Bałtyku w rejonie Cieśnin Duńskich, chociażby w rytmie przypływów, ale są to małe objętości. Aby doszło do masowego wlewu o objętości co najmniej kilkudziesięciu km3, muszą zaistnieć określone warunki atmosferyczne, to znaczy sekwencja wyż -> niż nad Bałtykiem podczas gdy nad Morzem Północnym sekwencja niż -> wyż. Takie okoliczności sprawiają, że woda wpierw jest wypychana z Bałtyku, a następnie, przy udziale silnego wiatru z północy, tłoczona z Morza Północnego. Masowe wlewy rejestrowano od końca XIX w. przeciętnie co kilkanaście miesięcy. W ciągu ostatnich trzech dekad ta częstotliwość spadła. Ostatni masowy wlew o objętości 198 km3 miał miejsce w grudniu 2014 roku, po 10 latach przerwy. Warto w tym miejscu dodać, że rzeki wpadające do Bałtyku i opady nad samym morzem dostarczają rocznie ponad 650 km3 słodkiej wody.
      Zmiana która doprowadziła do zmniejszenia częstotliwości masowych wlewów wynika pośrednio z ocieplania się strefy arktycznej, czyli jest skutkiem globalnego ocieplenia. Pogodą w naszym rejonie „steruje” prąd strumieniowy, który około 8-10 km nad powierzchnią Ziemi okrąża średnie szerokości geograficzne. W największym uproszczeniu, na południe od tego prądu jest ciepłe powietrze i wyże, na północ – powietrze arktyczne i niże. Wartkość tego prądu gwarantuje różnica temperatur między strefą podbiegunową a umiarkowaną. Czyli gdy Arktyka się ogrzewa, prąd słabnie i zmienia swoje położenie tworząc meandry a nawet ulegając rozpadowi. Efektem tych zmian jest zmiana pogody w strefie umiarkowanej, w tym także nad Bałtykiem. Głębokie meandry prądu strumieniowego przynoszą anomalie pogodowe, czyli fale chłodu sięgające Afryki Saharyjskiej i fale gorąca docierające za krąg polarny.

      Prąd strumieniowy; © NOAA
      Kolejna zmiana o której trzeba wspomnieć to stopniowe ogrzewanie się Morza Bałtyckiego, a właściwie jego powierzchni. Wyniki pomiarów ujawniają niewesołą prawdę, że ten proces zachodzi na Bałtyku z podobną intensywnością co w Arktyce, czyli dwukrotnie szybciej niż średni wzrost temperatury światowego Oceanu. To wiele zmienia w morzu, które jest półzamknięte i tak nietypowe, bo w bardzo ograniczonym zakresie dochodzi tutaj do swobodnego przemieszczania się gatunków. Zwyczajnie – nie ma dokąd uciec. Dla porównania, w Atlantyku zasięg dorsza przesunął się na północ o 1000 km w ciągu ostatnich 20 lat.
      Te dwie zmiany nakładają się na siebie sprawiając, że Bałtyk jest morzem dwuwarstwowym. Ciepła i niezbyt słona woda ma znacznie mniejszą gęstość niż zalegająca na dnie zimna woda pochodząca z Morza Północnego.

      Profil wody bałtyckiej; © IO PAN
      Różnica gęstości tych warstw jest tak silna, że niemal nie zachodzi tam mieszanie i wymiana gazowa. To niesie za sobą konsekwencje o których za chwilę, ale chciałbym dodać coś optymistycznego. Zanieczyszczenie Bałtyku znacząco spadło w ciągu ostatnich kilku dekad. Stało się tak dzięki instalacji oczyszczalni ścieków w zlewisku morza. Młodszym czytelnikom trudno to sobie wyobrazić, ale jeszcze 50 lat temu ścieki komunalne były zrzucane do rzek po bardzo zgrubnym oczyszczeniu bądź wprost – nawet bez zastosowania sit i krat, podobnie było ze ściekami przemysłowymi. W latach 80. XX w. plaże Zatoki Gdańskiej bardzo często były zamykane z powodów sanitarnych, wobec nagromadzenia zanieczyszczeń.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naturalnie występujący w ludzkim organizmie cukier mannoza, obecny też w wielu różnych owocach, może wspomóc leczenie nowotworów. Mannoza jest zabójcza dla pszczół miodnych, a od pewnego czasu wiemy, że ma też właściwości przeciwnowotworowe. Dotychczas jednak naukowcy nie rozumieli tego mechanizmu. Badania przeprowadzone właśnie przez Sanford Burnham Prebys i Osaka International Cancer Institute rzuciły światło na działanie mannozy i stwierdzili, że cukier może wspomagać leczenie onkologiczne.
      Wraz z innymi sposobami leczenia cukier ten może zadać nowotworowi dodatkowy cios. A jako, że występuje naturalnie w ludzkim organizmie, można będzie poprawić terapię przeciwnowotworową bez niepożądanych działań ubocznych, mówi współautor badań Hudson Freeze, dyrektor Human Genetics Program w Sanford Burnham Prebys.
      Mannoza to cukier, który służy naszemu organizmowi do stabilizowania struktury białek i pomaga im we wchodzeniu w interakcje z innymi molekułami w procesie glikozylacji. To kluczowy dla życia proces, w którym bierze udział połowa białek w naszym organizmie. Zaburzenia glikozylacji są powiązane z ciężkimi, zagrażającymi życiu chorobami.
      Dotychczas najbardziej obiecującym sposobem zastosowania mannozy w medycynie było leczenie wrodzonych zaburzeń glikozylacji. Sądzimy jednak, że mannozę można zaangażować do walki z nowotworami i innymi chorobami, dodaje Freeze.
      Jakiś czas temu zauważono, że w hodowlach komórkowych mannoza powstrzymuje wzrost komórek nowotworowych. Naukowcy, chcąc bliżej zbadać ten fenomen przyjrzeli się... pszczole miodnej. Od ponad wieku wiadomo, że mannoza jest zabójcza dla pszczół, gdyż ich organizmy nie przetwarzają jej w taki sposób, jak organizm człowieka. Zjawisko to znane jest pod nazwą „syndromu pszczoły miodnej”. Chcieliśmy sprawdzić, czy istnieje związek pomiędzy syndromem pszczoły miodnej a przeciwnowotworowymi właściwościami mannozy, przyznaje Freeze.
      Naukowcy wykorzystali zmodyfikowane genetycznie komórki rzadkiego ludzkiego nowotworu złośliwego, włókniakomięsaka, do odtworzenia syndromu pszczoły miodnej i odkryli, że bez enzymu potrzebnego do metabolizowania mannozy komórki nowotworu rozwijały się wolniej i były bardziej podatne na chemioterapię. Odkryliśmy, że wywołanie syndromu w tych komórkach nowotworowych spowodowało, że nie były one w stanie syntetyzować elementów DNA i normalnie się dzielić. To wyjaśnia obserwowany efekt przeciwnowotworowy, cieszy się Freeze.
      Naukowcy ostrzegają jednak, że syndrom pszczoły miodnej dotyka kluczowych procesów metabolicznych, zatem potrzeba jeszcze wielu badań, by sprawdzić, które nowotwory są najbardziej na niego podatne.
      Jeśli znajdziemy nowotwory o niskiej aktywności enzymu przetwarzającego mannozę, podanie im dodatkowej mannozy może wspomóc chemioterapię, wyjaśnia Freeze. Naukowcy wezwali też do szerzej zakrojonych badań nad cukrami biorącymi udział w glikolizacji i ich roli w zapobieganiu nowotworom. Wciąż nie rozumiemy biologii metabolizmu cukrów w komórkach nowotworowych. A może być to bardzo obiecujący kierunek prac nad nowymi metodami leczenia nowotworów, stwierdzają.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niewielkie roboty, które pędzą przez płyn z niewiarygodna prędkością, mogą pewnego dnia posłużyć do naprawy ludzkiego ciała od wewnątrz. Wyobraźmy sobie roboty, które będą mogły przeprowadzać zabiegi chirurgiczne. Zamiast kroić pacjenta, będziemy mogli podać mu roboty w formie pigułki lub zastrzyku, a one przeprowadzą zabieg, mówi doktor Jin Lee z Wydziału Inżynierii Biologicznej i Chemicznej University of Colorado w Boulder. Taka wizja to obecnie odległa przyszłość, ale same roboty już powstały.
      Lee i jego zespół stworzyli urządzenia o średnicy 20 mikrometrów. To około 3-krotnie mniej niż średnica ludzkiego włosa. Roboty poruszają się w płynie w prędkością 3 mm/s zatem w ciągu minuty przebywają odległość 9000 razy większą niż ich własna długość. Przeciętny samochód osobowy, żeby poszczycić się takim osiągami, musiałby poruszać się z prędkością ok. 2400 km/h.
      Jednak zalety mikrorobotów nie ograniczają się do szybkiego przemieszczania się. Podczas eksperymentów naukowcy wykorzystali je do dostarczenia deksametazonu do pęcherza myszy. To wskazuje, że można by je wykorzystać do leczenia chorób pęcherza i innych schorzeń u ludzi.
      Mikroroboty zostały wykonane z biokompatybilnych polimerów metodą podobną do druku 3D. Przypominają niewielką rakietę z przyczepionymi trzema łopatami. W każdym z nich uwięziono pęcherzyk powietrza. Gdy taki robot zostanie wystawiony na działanie fal akustycznych – w eksperymentach wykorzystano ultradźwięki – pęcherzyk zaczyna wibrować, odpycha płyn i robot się porusza.
      Naukowcy postanowili przetestować swoje urządzenie na mysim modelu śródmiąższowego zapalenia pęcherza moczowego. To bolesna choroba powodująca silny ból w miednicy. Jej leczenie jest niekomfortowe. Pacjenci muszą zgłaszać się do lekarza, gdzie za pośrednictwem cewnika do pęcherza wprowadzany jest deksametazon. Naukowcy stworzyli mikroroboty zawierające ten lek, a następnie wprowadzili urządzenia do pęcherza myszy. Roboty rozprzestrzeniły się po organizmie, a następnie przylgnęły do ścian pęcherza, gdzie przez dwa dni powoli uwalniały środek leczniczy. Dzięki temu można było w dłuższym czasie podczas więcej lekarstwa, poprawiając stan pacjenta.
      Twórcy robotów zastrzegają, że zanim trafią one do ludzkiego organizmu, muszą zostać jeszcze udoskonalone. Pierwszym celem jest uczynienie urządzeń w pełni biodegradowalnymi, by całkowicie rozpuszczały się w organizmie po zrealizowaniu zadania.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...