Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Prace nad nawozem, który pozwoli na uprawę i rozwój roślinności na Marsie i na użyźnienie gleb ubogich

Rekomendowane odpowiedzi

Młodzi naukowcy z Wydziału Geoinżynierii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego (UWM) stworzyli Kapsułę Nowego Życia, a w niej warunki niezbędne do powstania małego ekosystemu. Olsztynianie pracują nad specjalnym nawozem, który pozwoli na uprawę i rozwój roślinności na Marsie i w innych miejscach, w których obecnie jest to niemożliwe.

Wyniki tych badań mogą stanowić przełom nie tylko dla NASA czy Elona Muska planującego osiedlić ludzi na Czerwonej Planecie. Pomogą także walczyć z głodem na wyjałowionych terenach pustynnych - podkreślono w komunikacie Wydziału Geoinżynierii.

Autorami opisywanych badań są Izabela Świca ze Szkoły Doktorskiej UWM i Hubert Kowalski, doktorant z Katedry Inżynierii Środowiska na Wydziale Geoinżynierii.

Świca i Kowalski zajmują się wytworzeniem specjalnego nawozu z biomasy glonowo-grzybowej. Co ważne, substancja ma właściwości rekultywujące glebę, również reolit marsjański.

Początki projektu

"Kapsuła Nowego Życia NLC" to projekt, który w 2019 r. otrzymał dofinansowanie w konkursie Studencki Grant Rektora. Autorzy kapsuły - Hubert Kowalski, Maciej Piejdak oraz Izabela Świca - stworzyli Kapsułę w ramach Koła Naukowego Inżynierii Środowiska. Jak zaznaczono w Wiadomościach Uniwersyteckich, pomysł, który wystawili do rektorskiego konkursu, był na tyle ciekawy i rozwojowy, że nie tylko otrzymał grant, ale i zakończył się zgłoszeniem do Urzędu Patentowego RP. Autorzy złożyli też propozycję jego zastosowania do użyźniania jałowych pustynnych gruntów rządom Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Kataru.

Do tego, żeby właściwości glonów i grzybów wykorzystać, zainspirował nas prof. Mirosław Krzemieniewski, opiekun naszego koła – opowiada Hubert Kowalski. Studenci stwierdzili, że skoro grzyby i glony się uzupełniają, należy je połączyć. Powstał pomysł podwójnego reaktora do ich hodowli. W górnej części grubej szklanej rury znajdują się zielenice - a konkretnie chlorella zwyczajna (Chlorella vulgaris) - w dolnej rezydują zaś grzyby. Na pytanie jakie, Kowalski odpowiada następująco: leśne, a mówiąc nienaukowo – tzw. psie. Pozbieraliśmy ich grzybnie w lesie i zasadziliśmy na podłożu ze słomy w naszym reaktorze. Glony i grzyby mają dużo światła i ciepła, dostają pożywki i ich jedynym zadaniem jest produkować biomasę.

Badamy współpracę i wzajemne zależności rozwoju między glonami a grzybami w warunkach niemal samowystarczalnych. Grzyby, rozkładając namnażającą się biomasę mikroglonów, wydzielają niezbędny do rozwoju glonów dwutlenek węgla. Glony zaś, w procesie fotosyntezy, wytwarzają tlen dla grzybów. W ten sposób powstaje nawóz, który użyźnia glebę – dodaje.

Mechanizm działania i prace nad udoskonaleniem

Woda zostanie pozyskana z urządzenia wykorzystującego zjawisko skraplania się rosy. Wykorzystanie paneli fotowoltaicznych pozwoli m.in. na ogrzanie reaktora z glonami i grzybami nocą. Jak podaje Lech Kryszałowicz, redaktor naczelny Wiadomości Uniwersyteckich, część glonów z górnego reaktora będzie dopływać do dolnego z grzybami, aby miały czym się pożywiać. Z zewnątrz kapsuła będzie potrzebować tylko co jakiś czas pożywki dla glonów. Nadmiar biomasy z reaktora będzie odprowadzany bezpośrednio do gruntu pod kapsułą, użyźniając go. Kapsuły można ustawiać przy sobie, tak aby powstawały poletka. Nadmiar tlenu uleci do atmosfery. W warunkach laboratoryjnych z 2 kg CO2 udało się uzyskać 1 kg biomasy.

Kapsuła Nowego Życia to bardzo oryginalny i obiecujący pomysł. To szansa na użyźnienie gruntów na obszarach o glebach ubogich, pustynnych, gdyż wzbogaca je w substancje organiczne. Ważne jest też to, że Kapsuły nie potrzebują licznej obsługi. Jej autorzy myślą już o zasilaniu ich w pożywki dla glonów za pomocą dronów, a Izabela o wykorzystaniu tego pomysłu do ożywienia Marsa – pochwalił byłych podopiecznych prof. Mirosław Krzemieniewski.

Badania rozpoczęły pod kierunkiem prof. Krzemieniewskiego, a obecnie są kontynuowane pod przewodnictwem prof. dr. hab. Marcina Dębowskiego. Pracujemy ciągle nad udoskonaleniem kapsuły, czyli np. zwiększeniem wydajności glonów i badaniem, w jakim tempie substancja organiczna przenika przez grunt – mówi Kowalski.

Jeśli próby zasilania Kapsuł przez drony się powiodą, obniży to koszty ich eksploatacji i niewątpliwie zwiększy ich atrakcyjność. Będzie ich można ustawiać więcej i w większej liczbie miejsc, także w tych z trudnym dostępem.

Pracujemy na symulancie marsjańskiej gleby, który pochodzi z Hawajów. Na podstawie zgromadzonych danych pozyskanych z dotychczasowej eksploracji Czerwonej Planety Amerykanie stworzyli kopię skały pokrywającej Marsa o identycznych właściwościach. Badając wytworzony nawóz, w Kapsule Nowego Życia eksperymentujemy na próbkach właśnie tego symulantu – wyjaśnia Izabela Świca.

Nie tylko Mars

Wyniki badań doktorantów mogą pomóc w odtworzeniu żyzności gleb na terenach zdegradowanych, a także pustynnych. Nasze badania umożliwią uprawę i rozwój roślinności w miejscach, na których dzisiaj nie da się tego robić. W obliczu zwiększającej się liczby ludności na świecie i ciągle nierozwiązanego problemu głodu, organiczny nawóz użyźniający glebę niesie nadzieję na poprawę warunków życia dla milionów ludzi - podkreśla Świca.

Prace badawcze mają się zakończyć w 2023 roku.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Glony Malosira arctica, które żyją pod lodem Arktyki, zawierają 10-krotnie więcej mikroplastiku niż otaczające je wody. Koncentracja plastiku na początku łańcucha pokarmowego to bardzo zła informacja. Może on zagrażać stworzeniom, które żyją się glonami i wędrować w górę łańcucha pokarmowego. Ponadto gromady martwych glonów bardzo szybko transportują plastik na dno morskie, co może wyjaśniać wysoką koncentrację mikroplastiku w osadach.
      Wiosną i latem Melosira arctica bardzo szybko się rozrasta, tworząc metrowej długości łańcuchy. Gdy giną, a lód nad nimi się roztapia, glony w ciągu zaledwie jednego dnia opadają na dno położone tysiące metrów poniżej. Są niezwykle ważnym źródłem pożywienia dla mieszkających tam zwierząt i bakterii. Jednak, jak się okazuje, niosą ze sobą duże ilości plastiku.
      W końcu znaleźliśmy prawdopodobne wyjaśnienie dlaczego największa koncentracja mikroplastiku na tym obszarze występuje na krawędziach pól lodowych, nawet w osadach dennych, mówi doktor Melanie Bargmann z Instytutu Badań Morskich i Polarnych im Alfreda Wegenera (AWI). Z wcześniejszych badań naukowcy wiedzieli jedynie, że mikroplastik gromadzi się w lodzie, z którego jest uwalniany, gdy ten topnieje. Tempo, z jakim glony opadają na dno, wskazuje, że wędrują niemal po linii prostej. Tworzący lód śnieg opada wolniej, jest przemieszczany przez prądy, więc pochodzący zeń plastik opada na dno dalej. Teraz, wiedząc, że mikroplastik przemieszcza się na dno wraz z martwymi Malosira, wiemy, dlaczego pod lodem koncentracja plastiku jest większa, dodaje uczona.
      Naukowców z AWI, Ocean Frontier Institute, Dalhousie University i University of Canterbury zaskoczyła olbrzymia ilość mikroplastiku w glonach. Okazało się, że zawierają one średnio 31 000 ± 19 000 fragmentów mikroplastiku na każdy metr sześcienny. To dziesięciokrotnie więcej niż otaczające je wody. Nagromadzenia glonów mają śluzowatą, kleistą powierzchnię. Prawdopodobnie to przez nią gromadzą mikroplastik z powietrza, wody, lodu i innych źródeł. Gdy już glony przechwycą mikroplastik, albo przetransportują go na dno, albo zostanie on wraz z nimi zjedzony jeszcze na powierzchni, dodaje Deonie Allen z University of Canterbury.
      Z glonów mikroplastik trafia do żywiącego się nimi zooplanktonu, stamtąd zaś do organizmów ryb, następnie ludzi czy niedźwiedzi polarnych. Szczegółowe analizy wykazały, że w arktycznych glonach znajduje się polietylen, polistyren, nylon, akryl i inne rodzaje plastików. Zawierają one barwniki, plastyfikatory, środki opóźniające palenie się oraz olbrzymią ilość innych substancji chemicznych, a ich łączny wpływ na środowisko i organizmy żywe trudno jest ocenić. Mikroplastik wykryto już w ludzkich jelitach, krwi, naczyniach krwionośnych, płucach, łożysku i mleku matki. Wiemy, że może wywoływać reakcje zapalne, ale jego całkowity wpływ na zdrowie nie został jeszcze dobrze poznany, dodaje Bergmann. A Steve Allen z Dalhousie University przypomina, że mikroplastik znaleziono w każdym fragmencie ludzkiego ciała, w którym go poszukiwano. U zanieczyszczonych nim organizmów obserwowano zmiany zachowania, zaburzenia wzrostu, płodności i zwiększenie śmiertelności.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Do końca maja potrwa modernizacja badawczego reaktora jądrowego MARIA. Jako przewidywany termin jego uruchomienia wskazywany jest przełom czerwca i lipca. Dr Marek Pawłowski, rzecznik Narodowego Centrum Badań Jądrowych (NCBJ), wyjaśnia, że napromienianie izotopów ma zostać wznowione od 1. cyklu pracy.
      Przerwa remontowa rozpoczęła się 5 września ubiegłego roku. Była ona podyktowana starzeniem się i brakiem części zamiennych. Dr Pawłowski wspomina również o konieczności dostosowania zbiorników na odpady ciekłe do nowych wymagań prawnych. Gdy prace modernizacyjne zostaną ukończone, rozpocznie się seria testów wszystkich  układów i urządzeń. Najpierw są one sprawdzane przy niepracującym reaktorze, a następnie gdy reaktor pracuje na minimalnej mocy. Gdy testy wypadną pomyślnie, NCBJ zwróci się do prezesa Państwowej Agencji Atomistyki o zgodę na uruchomienie reaktora. Dopiero po jej uzyskaniu MARIA będzie mogła podjąć pracę na nowo.
      Reaktor MARIA działa od grudnia 1974 roku. Jest urządzeniem doświadczalno-produkcyjnym i jednym z najważniejszych źródeł niektórych izotopów promieniotwórczych dla światowej medycyny. Na przykład w ubiegłym roku, dzięki błyskawicznej zmianie harmonogramu pracy MARII, udało się zapobiec światowym niedoborom medycznego molibdenu-99. MARIA, nazwany tak od imienia Marii Skłodowskiej-Curie, wykorzystywany jest też do badań materiałowych i technologicznych, domieszkowania materiałów półprzewodnikowych, neutronowej modyfikacji materiałów oraz badań fizycznych.


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ssaki to jedne z najbardziej znanych i rozpoznawalnych zwierząt. Niektóre ich gatunki stały się symbolami dzikiej przyrody i prób jej ochrony. Brak jest jednak ogólnie przyjętych zasad oceny ich łącznej biomasy. Zadania tego podjęli się eksperci z izraelskiego Instytutu Nauki Weizmanna, Uniwersytetu w Tel Awiwie oraz Uniwersytetu Ben-Guriona. Wyniki, uzyskane m.in. za pomocą algorytmu sztucznej inteligencji, mogą zaskakiwać.
      Izraelczycy oceniają, że łączna biomasa dzikich ssaków lądowych to zaledwie 22 miliony ton, a ssaków morskich to kolejne 40 milionów ton. Z obliczeń wynika, że większość masy dzikich ssaków stanowią parzystokopytne. Największą łączną masę – 2,7 miliona ton – ma jeleń wirginijski, którego populacja szacowana jest na 45 milionów osobników. Gatunkiem o drugiej największej masie (1,9 miliona ton) jest dzik ze światową populacją wynoszącą 30 milionów osobników. Następne pozycje na liście zajmują słoń afrykański (1,3 mln ton, 0,5 mln osobników), kangur olbrzymi (0,6 mln ton, 20 mln osobników) i mulak czarnoogonowy (0,5 mln ton, 7 milionów osobników). Na dalszych miejscach znajdziemy łosia, jelenia szlachetnego, sarnę europejską, kangura rudego i guźca zwyczajnego. Wymienione gatunki stanowią około 40% biomasy wszystkich ssaków lądowych na Ziemi.
      Autorzy badań podkreślają, że z powyższych szacunków usunęli trzy gatunki ssaków synantropijnych, czyli takich, które w dużej mierze wchodzą w interakcje z ludźmi i których zagęszczenie populacji jest znacznie większe w pobliżu siedzib ludzkich, niż poza nimi. Te usunięte gatunki to szczur śniady, szczur wędrowny oraz mysz domowa. Wielkość populacji tych zwierząt, ze względu na brak danych i ich rozpowszechnienie, jest bardzo trudna do oszacowania. Gatunki te uwzględniono w kategorii zwierząt udomowionych, jednak miały one minimalny wpływ na te dane. Na przykład masę całej populacji myszy domowej oszacowano na 1 milion ton.
      Te 22 miliony ton ssaków lądowych i 40 milionów ton ssaków morskich to zaledwie niewielka część wszystkich ssaków na Ziemi. Łączna ich masa jest bowiem zdominowana przez masę ssaków udomowionych, którą autorzy badań wyliczają na ok. 630 milionów ton oraz masę ludzi, oszacowana na około 390 milionów ton. To pokazuje, w jak olbrzymim stopniu ludzie zdominowali dziką przyrodę.
      Dzikie ssaki stanową zaskakująco niewielką część zwierząt na Ziemi, szczególnie w porównaniu z ludźmi i zwierzętami udomowionymi. Masa samych tylko krów została oszacowana na 420 milionów ton, a masa psów jest mniej więcej taka sama, jak wszystkich dzikich ssaków lądowych. Z kolei masa kotów jest dwukrotnie większa niż masa słoni afrykańskich i czterokrotnie większa niż masa łosi. Masa gryzoni, bez przypisanych do zwierząt udomowionych szczurów i myszy, to 7% masy ssaków lądowych, a masa mięsożerców to 3%. Jeśli zaś chodzi o masę ssaków morskich to ponad połowę stanowi masa fiszbinowców. Najbardziej licznymi ssakami są zaś nietoperze. Co prawda stanowią one jedynie 7% ich masy, ale za to około 66% liczebności.
      Eksperci zauważają, że to jedynie zgrubne szacunki, ale stanowią bardzo dobry punkt wyjścia do kolejnych, bardziej dokładnych wyliczeń. Pokazują też one, jak złudne jest przekonanie, że świat dzikich zwierząt jest liczny i szeroko rozpowszechniony.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zaledwie kilka tygodni po tym, jak National Ignition Facility doniosło o przełomowym uzyskaniu w reakcji termojądrowej większej ilości energii niż wprowadzono jej do paliwa, największy projekt energii fuzyjnej – ITER – informuje o możliwym wieloletnim opóźnieniu. International Thermonuclear Experimental Reactor (ITER) to międzynarodowy projekt, w ramach którego na południu Francji powstaje największy z dotychczas zbudowanych reaktorów termojądrowych. Ma to być reaktor eksperymentalny, który dostarczy około 10-krotnie więcej energii niż zaabsorbowana przez paliwo. Dla przypomnienia, NIF dostarczył jej 1,5 raza więcej.
      Budowa ITER rozpoczęła się w 2013 roku, a w roku 2020 rozpoczęto montaż jego reaktora, tokamaka. Pierwsza plazma miała w nim powstać w 2025 roku. Jednak Pietro Barabaschi, który od września jest dyrektorem projektu, poinformował dziennikarzy, że projekt będzie opóźniony. Zdaniem Barabaschiego, rozpoczęcie pracy reaktora w 2025 roku i tak było nierealne, a teraz pojawiły się dwa poważne problemy. Pierwszy z nich, to niewłaściwe rozmiary połączeń elementów, które należy zespawać, by uzyskać komorę reaktora. Problem drugi to ślady korozji na osłonie termicznej. Usunięcie tych problemów "nie potrwa tygodnie, ale miesiące, a nawet lata", stwierdził menedżer. Do końca bieżącego roku poznamy nowy termin zakończenia budowy reaktora. Barabaschi pozostaje jednak optymistą i ma nadzieję, że opóźnienia uda się nadrobić i w roku 2035 reaktor będzie – jak się obecnie planuje – pracował z pełną mocą.
      Fuzja jądrowa – czyli reakcja termojądrowa – to obiecujące źródło energii. Polega ona na łączeniu się atomów lżejszych pierwiastków w cięższe i uwalnianiu energii. To proces, który zasila gwiazdy. Taki sposób produkcji energii na bardzo wiele zalet. Nie dochodzi tutaj do uwalniania gazów cieplarnianych. Jest ona niezwykle wydajna. Proces łączenia atomów może zapewnić nawet 4 miliony razy więcej energii niż reakcje chemiczne, takie jak spalanie węgla czy gazu i cztery razy więcej energii niż wykorzystywane w elektrowniach atomowych procesy rozpadu atomów.
      Co ważne, w wyniku fuzji jądrowej nie powstają długotrwałe wysoko radioaktywne odpady. Te, które powstają są na tyle mało radioaktywne, że można by je ponownie wykorzystać lub poddać recyklingowi po nie więcej niż 100 latach. Nie istnieje też ryzyko proliferacji broni jądrowej, gdyż w procesie fuzji nie używa się materiałów rozszczepialnych, a radioaktywny tryt nie nadaje się do produkcji broni. W końcu, nie ma też ryzyka wystąpienia podobnych awarii jak w Czernobylu czy Fukushimie.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ostateczna klęska Napoleona, bitwa pod Waterloo, pochłonęła tysiące ofiar. Ta jedna z najbardziej znanych bitew w dziejach już w chwili jej zakończenia obrosła legendą, stała się tematem sztuki, a z czasem przedmiotem badań naukowych. Ledwie opadł dym wystrzałów, a na polu bitwy pojawili się pierwsi turyści, którzy pozostawili liczne opisy pola bitwy zasłanego ciałami poległych i rannych, ewakuacji rannych oraz grzebania i palenia zwłok. Dotychczas jednak na polu bitwy znaleziono pojedyncze szczątki. Co się więc stało ze zwłokami?
      Tony Pollard z University of Glasgow opublikował na łamach Journal of Conflicts Archeology artykuł, w którym przedstawia wyniki własnej analizy wspomnień, dzienników, gazet i dzieł malarskich z lat po bitwie.
      Pierwszymi turystami, którzy zjawili się na polu bitwy byli mieszkańcy Brukseli, w której w tym czasie żyła spora liczba Brytyjczyków. Był wśród nich James Ker, który pole bitwy pod Waterloo odwiedził już następnego dnia po zakończeniu walk. Szeroko opisał on to, co zobaczył, ale mimo że miał literackie aspiracje, jego wspomnienia nie zostały nigdy opublikowane. Z czasem zaczęli pojawiać się też turyści z zagranicy. Szczególnie z Wielkiej Brytanii, z których część wybrała się do Belgii tylko po to, bo obejrzeć pole bitwy. Najbardziej znanym z tych wczesnych turystów był bez wątpienia sir Walter Scott, który przybył pod Waterloo w sierpniu 1815 roku, dwa miesiące po bitwie.
      Ci pierwsi wizytujący skupiali się głównie na opisywaniu trzech wydarzeń: ewakuacji rannych (która trwała ok. 5 dni), pozbywaniu się ciał (co zajęło co najmniej 10 dni) oraz plądrowaniu pola bitwy, które trwało przez tygodnie, miesiące, a nawet lata.
      Z opisów wiemy, że zabici byli grzebani lub paleni nago. Szczególnie cennym nabytkiem były buty. Jednak cenne były również niektóre części ubioru. Brak jednak doniesień, by wkrótce po bitwie widywano miejscowych chłopów w żołnierskich ubraniach. Albo było więc zbyt wcześnie, by je założyć, albo materiał został pocięty i wykorzystany do produkcji innych ubrań, albo też wykorzystano go do produkcji papieru.
      Z relacji wiemy, że poległych chowano w płytkich grobach, z których deszcz wypłukiwał ziemię i trzeba było jej dosypywać. Część zmarłych spalono, ale niedokładnie, ponadto dotyczyło to mniejszości ofiar. Na polu bitwy powinny znajdować się więc tysiące pochówków.
      Z przeprowadzonych przez Pollarda analiz wynika, że odwiedzający pole bitwy wspominają o trzech masowych grobach. W wybierzysku piasku na północ od farmy La Haye Sainte miano pochować 4000 osób, w sadzie posiadłości Hougoumont spoczęło 7000 osób, a pomiędzy obiema farmami powstał trzeci z masowych grobów, gdzie pogrzebano 2000 poległych. Autor analizy stwierdza, że o ile same liczby są zapewne mocno przesadzone, to takie trzy masowe groby prawdopodobnie powstały. Większość zmarłych pochowano jednak w niewielkich pojedynczych lub podwójnych grobach.
      Pomimo tego, że relacje pisemne dość dokładnie opisują okolice, mamy też obrazy przedstawiające te wydarzenia, a farmy La Haye Sainte i Hougoumont wciąż istnieją, dotychczas nie tylko nie trafiono na masowe groby, ale w ogóle dotychczas znaleziono pojedyncze ciała.
      Przez dwie dekady po bitwie pod Waterloo europejskie pola bitew były łatwo dostępnym źródłem kości, które można było zmielić, a które – przed odkryciem w latach 40. XIX wieku superfosfatów – były używane w formie nawozu – czytamy w artykule. Pollard zauważa, że inni autorzy wspominali o takiej praktyce, jednak często z niedowierzaniem, a powszechne używanie kości z pól bitew zaliczano raczej do gatunku miejskich legend. Nawet autorzy, którzy wspominają o usuwaniu zębów poległych pod Waterloo, z których później powstawały protezy zwane „zębami z Waterloo”, nie wspominają o handlu kośćmi na potrzeby rolnictwa.
      Nie ma jednak powodu, jak stwierdza Pollard, by nie wierzyć np. gazecie The London Observer z listopada 1822 roku. Ocenia się, że z Europy kontynentalnej do portu w Hull importowano ponad milion buszli kości ludzi i zwierząt. Okolice Lipska, Austerlitz, Waterloo i innych miejsc, w których 15–20 lat temu rozgrywały się bitwy, zostały wyczyszczone z kości bohaterów oraz koni na których jeździli. Zebrane kości zostały dostarczone do Hull, a stamtąd do młynów kości w Yorkshire, gdzie silniki parowe i potężne maszyny zmieniły je na granulat. W takim stanie wysłano je do Doncaster, jednego z największych targów rolniczych w kraju, gdzie sprzedano im rolnikom, by nawozili swoje grunty.
      Autor tego samego artykułu zauważa, że Brytania wysyła młodych mężczyzn, by walczyli w zagranicznych wojnach, a potem robi z nich nawóz. Martwy żołnierz stał się bardzo wartościowym towarem, a dobrzy farmerzy z Yorkshire zadłużają się, by zamienić kości swoich dzieci w chleb. Siedem lat później London Spectator opisywał, że do szkockiego portu Lossiemouth zawinął statek z Hamburga wyładowanymi kośćmi poległych w bitwie narodów pod Lipskiem (październik 1813).
      Biorąc pod uwagę fakt, że sproszkowane kości były powszechnie używane w formie nawozu, możliwości przerobowe urządzeń do ich kruszenia, brak masowych pochówków na polu bitwy pod Waterloo oraz doniesienia prasowe z epoki, możemy z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że używanie ludzkich kości z pól bitew nie było jedynie miejską legendą.
      Można tylko przypuszczać, że jakiś czas po bitwie u właściciela terenu, na którym znajdowały się pochówki, pojawiał się agent firmy produkującej nawozy – takiej jak np. Northern Agricultural Co. Aberdeen, której siedziba mieściła się, nomen omen, przy Waterloo Quay – i składał ofertę. Przynajmniej niektórzy z właścicieli mogli z chęcią pozbyć się ze swojego terenu grobów i jeszcze na tym zarobić. Najbardziej pożądanym celem dla takich agentów mogły być masowe groby, gdzie szybko i tanio można było pozyskać liczne kości. A źródłem informacji o lokalizacji takich grobów mogli być miejscowi, którzy przechowywali pamięć lokalnej społeczności, a część z nich osobiście mogła uczestniczyć w grzebaniu zmarłych.
      Pollard podkreśla, że nie można z całą pewnością stwierdzić, iż kości poległych pod Waterloo zostały przerobione na nawóz. Silnym kontrargumentem wydaje się brak informacji o rozkopywaniu czy niszczeniu grobów w pamiętnikach turystów z kolejnych dziesięcioleci po bitwie. Nawet jeśli sami tego nie widzieli, to mogli słyszeć o tym od miejscowych. Jednak niczego takiego nie zanotowali. Faktem jednak jest, że około połowy XIX wieku z pamiętników i dzienników informacje o grobach stopniowo znikają. Może to świadczyć zarówno o tym, że zostały one zlikwidowane, a kości przerobiono na nawóz, jak i o tym, że zatarła się pamięć o nich.
      Prace archeologiczne pod Waterloo trwają i być może w przyszłości dowiemy się nieco więcej o dalszych losach tysięcy poległych w tym miejscu.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...