Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Przemoc na Kapitolu. Siedziba władz wielokrotnie była świadkiem gwałtownych wydarzeń

Rekomendowane odpowiedzi

Ostatnie wydarzenia w USA zaskoczyły cały świat. Zajęcie budynków Kapitolu przez tłum zwolenników przegranego prezydenta jest sytuacją bezprecedensową. Jednak amerykański Kapitol nie po raz pierwszy jest świadkiem aktów przemocy. I nie chodzi tutaj wyłącznie o podpalenie Waszyngtonu przez brytyjskie oddziały w 1814 roku.

O tym, jak poseł skatował senatora

W kronikach Kapitolu znajdziemy liczne przypadki przemocy fizycznej, do której dochodziło pomiędzy samymi wybrańcami narodu. Do jednego z takich wydarzeń doszło 22 maja 1856 roku. Trzy dni wcześniej senator Charles Sumner, republikanin i przeciwnik niewolnictwa, wygłosił płomienną mowę dotyczącą przyjęcia do Unii stanu Kansas. W pięciogodzinnej, wygłaszanej przez dwa dni mowie „Crime against Kansas” ostro zaatakował i obraził dwóch sprzyjających niewolnictwu demokratycznych senatorów, oskarżając ich o to, że doprowadzili do przyjęcia do Unii kolejnego stanu, w którym niewolnictwo było dozwolone.

Dwa dni po zakończeniu przemowy, do Senatu wszedł przedstawiciel Izby Reprezentantów Preston Brooks, towarzysz partyjny jednego z obrażonych senatorów. Zaatakował on Sumnera laską z końcówką oprawioną w metal. Krewki poseł pobił senatora do nieprzytomności. I spokojnie wyszedł nie niepokojony.

Brooks zrezygnował z mandatu, szybko został ponownie wybrany i niedługo później zmarł w wieku 37 lat. Sumner powoli doszedł do zdrowia i powrócił do pracy w Senacie, gdzie pozostawał przez kolejnych 18 lat. Obaj panowie stali się bohaterami w swoich okręgach wyborczych, a wydarzenie to jeszcze bardziej zaostrzyło podziały społeczne, które z czasem doprowadziły do wojny secesyjnej.

Pierwszy zamach na prezydenta

Na Kapitolu doszło też do pierwszej w historii próby zabójstwa urzędującego prezydenta USA. W dniu 30 stycznia 1835 roku niejaki Richard Lawrence ukrył się za jednym z filarów Capitol Rotunda z zamiarem zabicia „króla Andrew". Gdy zjawił się prezydent Andrew Jackson, Lawrence wyszedł zza filaru, wymierzył w serce polityka i pociągnął za spust. Kapiszon odpalił, pojawił się dym, nie doszło jednak do zapłonu prochu. Lawrence został schwytany. Z powodu zaburzeń umysłowych został przez sąd uznany za niewinnego. Resztę życia spędził w zamkniętych zakładach psychiatrycznych, gdzie zmarł w 1861 roku w wieku 61 lat.

Bójka zapoczątkowała pandemonium

W Senacie doszło też do bójki na pięści. Miała ona miejsce 22 lutego 1902 roku, kiedy to John McLaurin, młodszy senator z Karoliny Południowej nazwał swojego starszego kolegę, Bena Tillmana, „kłamcą”. Stojący obok Tillman, niewiele myśląc, wymierzył McLaurinowi cios w podbródek. W Izbie wybuchło pandemonium, gdy członkowie Senatu próbowali rozdzielić walczących przedstawicieli Karoliny Południowej. Po dłuższej chwili to się udało, jednak nie obyło się bez siniaków wśród świadków, czytamy na stronach Senatu. W związku z tym wydarzeniem kilkanaście tygodni później Senat wprowadził do swojego regulaminu Zasadę XIX, mówiącą: Żaden senator podczas debaty nie może, pośrednio lub bezpośrednio, zarzucać innemu senatorowi lub senatorom zachowania lub motywu niegodnego senatora.

Gdy poseł chwyta za broń, kończy się... żartami i oklaskami

Innym dramatycznym wydarzeniem była sprzeczka pomiędzy dwoma przedstawicielami Izby Reprezentantów z Tennessee: Williamem Churchwellem i Williamem Cullomem. Spór o kwestie związane ze wspierającą niewolnictwo ustawą Kansas-Nebraska ciągnęły się od miesiąca i znalazły swą kulminację 20 czerwca 1854 roku. Gdy wydawało się, że sprawa ucichła Churchwell nagle zaatakował słownie Culloma. Ten wskoczył na ławę i zaczął wykonywać „gesty wyrażające groźby”. Wówczas Churchwell sięgnął do kieszeni. Siedzący obok Burton Craige zauważył broń i chwycił Churchwella za ramię.

Następnego dnia Churchwell i Cullom przeprosili, Izba Reprezentantów zdecydowała, że nie zostaną ukarani. Po jakimś czasie, wśród żartów, śmiechu i oklasków Izba przyjęła dwie rezolucje. Jedna mówiła o usunięciu ze stanowiska posła, który wniesie na teren Izby ukrytą broń, druga zaś zobowiązywała odpowiednika polskiego dowódcy Straży Marszałkowskiej do ustawienia specjalnej szafy, w której członkowie Izby uzależnieni od noszenia ukrytej broni będą musieli ją zostawić przed wejściem na teren.

Profesor Harvarda podkłada bombę

Jednak nie tylko przedstawiciele narodu byli sprawcami przemocy. Dnia 2 lipca 1915 roku do recepcji Senatu wślizgnął się były wykładowca germanistyki z Uniwersytetu Harvarda, Eric Muenter, i podłożył tam trzy laski dynamitu. Muenter chciał wysadzić salę obrad Senatu, ale że była ona zamknięta, pozostawił dynamit w przylegającym pokoju, wyszedł i udał się na Union Station, gdzie kupił bilet na pociąg odjeżdżający o północy do Nowego Jorku. Do wybuchu doszło na 20 minut przed północą. Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń. W liście opublikowanym pod fałszywym nazwiskiem w Washington Evening Star, Muenter wyjaśniał, że jego czyn był „krzykiem o zawarcie pokoju” w toczącej się właśnie wojnie światowej. Szczególnie był zły na amerykańskich finansistów, którzy wspomagali Wielką Brytanię przeciwko Niemcom, mimo iż USA były oficjalnie krajem neutralnym.

Muenter przybył do Nowego Jorku rankiem po zamachu. Udał się do posiadłości finansisty J.P. Morgana, którego firma w imieniu Wielkiej Brytanii kupowała broń i inne towary w USA. Gdy J.P.Morgan otworzył drzwi, Muenter strzelił do niego i uciekł. Rany milionera okazały się powierzchowne. Profesor został schwytany i kilkanaście dni później popełnił samobójstwo w więzieniu.

Legendy II wojny światowej przeciwko weteranom I wojny światowej

Z I wojną światową związane są też znacznie bardziej dramatyczne wydarzenia. W 1932 roku przed siedzibą Kongresu zebrało się 25 000 weteranów I wojny światowej. Wcześniej uchwalona została ustawa, zgodnie z którą w 1945 roku mieli oni otrzymać specjalne wynagrodzenie. Jednak nadszedł Wielki Kryzys i weterani potrzebowali pieniędzy. Pod ich naciskiem Izba Reprezentantów podjęła uchwałę o wcześniejszej wypłacie wynagrodzenia, lecz Senat ją odrzucił. Demonstracja weteranów zakończyła się pokojowo, ludzie się rozeszli, jednak część weteranów rozbiła obozy w pobliżu Kapitolu. Miesiąc później, w lipcu, na miejsce przybyły uzbrojone oddziały pod dowództwem późniejszych legend II wojny światowej, generała Douglasa MacArthura, oraz majorów Dwighta Eisenhowera i George'a Pattona. Żołnierze zaczęli palić namioty weteranów i użyli przeciwko nim gazu. Zginęło kilkanaście osób.

Portorykański nacjonalizm i strzały na Kapitolu

Spokojnie na Kapitolu nie było też po II wojnie światowej. Dnia 1 marca 1954 roku na galerię dla publiczności znajdującą się ponad salą obrad Izby Reprezentantów weszło trzech mężczyzn i kobieta. Byli oni członkami Portorykańskiej Parii Narodowej. Stany Zjednoczone zaanektowały Porotyko w 1898 roku po wygranej wojnie z Hiszpanią. W 1952 roku ostatecznie postanowiono, że Portoryko będzie stanem stowarzyszonym z USA. Portorykańscy nacjonaliści chcieli niepodległości. Dlatego też czworo z nich weszło na galerię dla publiczności, a jako że w tym czasie procedury bezpieczeństwa były bardzo luźne, wnieśli ze sobą broń. W pewnym momencie cała czwórka otworzyła ogień do zebranych. Pięciu członków Kongresu odniosło rany, a zamachowców szybko schwytano.

Bombowy sprzeciw wobec interwencji wojskowej

Trzy laski dynamitu pozostawione przez niemieckiego profesora nie były jedyną bombą, jaka wybuchła na Kapitolu. W listopadzie 1983 roku w północnym skrzydle Kapitolu doszło do eksplozji. Chwilę przed wybuchem zadzwonił ktoś, kto przedstawił się jako  członek „Armed Resistance Unit” i poinformował o podłożeniu bomby w proteście przeciwko amerykańskim interwencjom w Granadzie i Libanie. Eksplozja spowodowała wyłącznie straty materialne. W jej wyniku poprawiono protokoły bezpieczeństwa. Wcześniej na teren przylegający do sali obrad Senatu mógł wejść każdy. Obecnie trzeba mieć zezwolenie, które otrzymuje się po sprawdzeniu. Śledztwo w sprawie wybuchu trwało 5 lat i zakończyło się postawieniem zarzutów sześciu podejrzanym.

Członkowie ochrony giną z ręki szaleńca

Niektórzy z nas pamiętają zapewne dramatyczne wydarzenia, które rozegrały się 24 lipca 1998 roku. Uzbrojony mężczyzna zabił strzegącego Kapitolu Jacoba Chestnuta i wdarł się do biura Thomasa DeLaya, odpowiedzialnego za pilnowanie dyscypliny wśród republikańskich posłów. Tam wdał się w strzelaninę z członkiem ochrony DeLaya, detektywem Gibsonem. W wyniku strzelaniny ranna została przypadkowa turystka, a Gibson zginął. Napastnik, Russell Eugene Weston, został obezwładniony. Okazało się, że cierpi na schizofrenię paranoidalną i nie może stanąć przed sądem. Obecnie przebywa w federalnym szpitalu psychiatrycznym.

David Broderick – jedyny taki senator

Na zakończenie warto wspomnieć o jeszcze jednym wydarzeniu, które – chociaż nie miało miejsca na Kapitolu – jest z nim związane. Senator David Broderick z Kalifornii jest jedynym posiadaczem mało zaszczytnego tytułu senatora, który zginął w pojedynku. Senator, członek Partii Demokratycznej, robił wcześniej karierę w stanowej polityce. Był liderem frakcji przeciwników niewolnictwa. Jego przyjaciel, były przewodniczący kalifornijskiego Sądu Najwyższego, David Terry, był zaś zwolennikiem niewolnictwa. Gdy Terry, z powodu swoich poglądów, przegrał wybory, uznał, że to wina Brodericka. Między przyjaciółmi doszło do ostrego konfliktu, który zakończył się pojedynkiem.

I tak 13 września 1859 roku Terry i Broderick, obaj świetni strzelcy, stanęli naprzeciwko siebie u brzegów jeziora Merced pod San Francisco. Broderick miał pecha. Jego pistolet wypalił zbyt wcześnie, gdy nie skończyło się odliczanie, i kula trafiła w ziemię. Musiał więc stać wyprostowany czekając na strzał Terry'ego. Terry wystrzelił, sądząc, że zadaje powierzchowną ranę. Jednak kula przebiła prawe płuco Brodericka, który zmarł trzy dni później.

Było to kolejne wydarzenie, które podzieliło amerykańską opinię publiczną i przyczyniło się do wybuchu wojny secesyjnej.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      We wczesnych społecznościach rolniczych północno-zachodniej Europy przemoc była codziennością, wskazują badania brytyjsko-szwedzko-niemieckiej grupy naukowej. Naukowcy przyjrzeli się szczątkom ponad 2300 rolników ze 180 stanowisk archeologicznych z okresu pomiędzy 8000 a 4000 lat temu i zauważyli, że w przypadku ponad 10% z nich widoczne są obrażenia od broni. Wbrew rozpowszechnionemu poglądowi o pokojowej współpracy, w neolicie dochodziło do konfliktów, w których zabijano całe społeczności.
      Badania sugerują, że rozpowszechnienie się hodowli roślin i zwierząt i związana z tym zmiana trybu życia z łowiecko-zbierackiego na osiadły, mogły doprowadzić do sformalizowania konfliktów zbrojnych. Naukowcy przyjrzeli się szczątkom ludzkim z Danii, Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Szwecji. Na szkieletach szukali śladów urazów, przede wszystkim zadanych w czaszkę tępym narzędziem.
      W ponad 10% przypadków znaleziono uszkodzenia czaszki odpowiadające wielokrotnym uderzeniom tępym narzędziem. Odkryto też obrażenia penetrujące, być może od strzał. W niektórych przypadkach obrażenia były powiązane z masowymi pochówkami, co sugeruje zniszczenie całych społeczności. Ludzkie kości do najlepsze i najbardziej wiarygodne dowody na przemoc. W ostatnich latach zaś znacznie zwiększyły się nasze możliwości odróżnienia śmiertelnych obrażeń od złamań kości, które miały miejsce po śmierci, potrafimy też odróżnić przypadkowe zranienia od napaści z bronią, mówi doktor Linda Fibiger z Uniwersytetu w Edynburgu.
      Naukowcy zastanawiają się też, dlaczego przemoc stała się tak powszechna w tym czasie. Ich zdaniem, najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem jest zmiana stosunków ekonomicznych. Wraz z rolnictwem pojawiły się nierówności i ci, którym wiodło się gorzej zaczęli organizować napaści i dochodziło do zbiorowej przemocy, co było alternatywną strategią na odniesienie sukcesu, dodaje doktor Martin Smith z Bournemouth University.
      Badania zostały opisane w artykule Conflict, violence, and warfare among early farmers in Northwestern Europe.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy przeanalizowali 5 przypadków patologicznego kanibalizmu. Stwierdzili, że bardzo ważną rolę odgrywają choroby psychiczne (schizofrenia), zaburzenia osobowości oraz parafilia. Sprawców podzielono na 2 odrębne typy.
      Autorzy publikacji z Journal of Forensic Science analizowali przypadki 5 mężczyzn w wieku 18-36 lat, którzy praktykowali kanibalizm. Wszyscy byli pacjentami Paul-Guiraud Hospital w Villejuif we Francji.
      Kanibalizm występował u Homo antecessor, neandertalczyków, a także u Homo sapiens w górnym paleolicie. W 2013 r. kilka incydentów odnotowano wśród głodujących obywateli Korei Północnej. Praktyka ta utrzymała się w pewnych współczesnych społeczeństwach. Patologiczny kanibalizm jest jednak skrajnie rzadki i dotyczy 2 typów ludzi: cierpiących na ciężką chorobę psychiczną i doświadczających ekstremalnych form parafilii.
      Bazując na dostępnych danych, akademicy przydzielili 5 pacjentów do jednej z 2 grup: 1) cierpiących na ciężką schizofrenię i 2) wykazujących mieszane zaburzenia osobowości z cechami sadystycznymi i psychopatycznymi związanymi z parafilią. Wszyscy mieli dysfunkcyjne dzieciństwo; doświadczyli przemocy seksualnej, fizycznej lub emocjonalnego zaniedbywania.
      Dwaj pacjenci z mieszanymi zaburzeniami osobowości nie przejmowali się społecznymi tabu. Wspominali, że przez lata snuli kanibalistyczne fantazje i plany. Wyzwalaczem [ich patologicznego zachowania] wydaje się poczucie poniżenia; obaj mężczyźni zaatakowali swoje ofiary w czasie, gdy cierpieli na drastyczny spadek samooceny. Kanibalizmowi towarzyszyły akty seksualne z udziałem ofiar.
      U 3 mężczyzn ze schizofrenią kanibalizm następował po wybuchach nagłej agresji. Wszyscy ci pacjenci zjedli części ciała swoich rodziców. Psychiatrzy stwierdzili, że w tych diadach dochodziło wcześniej do tarć emocjonalnych i wrogości.
      Naukowcy doszli do wniosku, że u chorych ze schizofrenią kanibalizm jest reakcją samoobronną na postrzegane zagrożenie fizyczną bądź psychiczną destrukcją (przetrwanie zależy od anihilacji lub asymilacji innych). U pacjentów z mieszanymi zaburzeniami osobowości kanibalizm wzmacnia zaś samoocenę i uwalnia napięcie; centralnymi kwestami są ego i narcyzm. Wyjątkowy akt ma pomóc w przezwyciężeniu głęboko zakorzenionych frustracji.
      Akademicy dodają, że ograniczeniem ich badania jest niewielka, wyłącznie męska próba. Wyniki nie muszą się więc odnosić do innych przypadków kanibalizmu. Ponadto każdy przypadek jest złożony klinicznie, dlatego wymaga dalszej analizy, która pozwala rozwikłać plątaninę czynników środowiskowych oraz indywidualnych prowadzących do kanibalizmu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Administracji prezydenta Trumpa już po raz kolejny nie udało się obciąć wydatków na naukę. Co więcej, po raz kolejny członkowie Kongresu zaproponowali zwiększenie wydatków.
      Jak informowaliśmy w ubiegłym roku, wbrew życzeniom Białego Domu kongresmeni nie tylko uchwalili największą od 10 lat podwyżkę wydatków na naukę, ale uchwalili też największy, po uwzględnieniu inflacji, budżet USA na prace badawczo-rozwojowe. Wyniósł on niemal 177 miliardów dolarów czyli był o 50% większy niż cały budżet jakim dysponuje Polska.
      W bieżącym roku historia może się powtórzyć. Izba Reprezentantów proponuje bowiem, by budżet Narodowej Fundacji Nauki (NSF) zwiększyć o 7%, a budżet NASA o 3,8%.
      Propozycje na rok podatkowy 2020, który rozpoczyna się w USA 1 października zakładają, że NSF otrzyma 8,64 miliarda USD, czyli o 561 milionów więcej niż w roku 2019. Administracja prezydencka wnioskowała o obcięcie budżetu o 12,5%, czyli o 1 miliard dolarów, do poziomu 7,1 miliarda USD. We wspomnianej kwocie znajduje się budżet na badania, który wzrośnie o 8,9%, czyli o 586 milionów dolarów, do poziomu 7,1 miliarda USD. Biały Dom chciał obniżki o 13%, do poziomu 5,6 miliarda.
      Izba Reprezentantów proponuje też, by przyszłoroczny budżet NASA zwiększyć o 815 milionów dolarów, do kwoty 22,3 miliarda. Administracja prezydenta chciała obniżki o 2% (480 milionów) do kwoty 21 miliardów. Programy naukowe NASA mają dostać o 256 milionów dolarów więcej, czyli 7,2 miliarda USD.
      Zaproponowano też zwiększenie środków na programy badawcze prowadzone przez Narodowy Instytut Standardów i Technologii (NIST). Kongresmeni proponują tutaj kwotę 751 milionów dolarów, tymczasem Biały Dom chciał ją obniżyć o 112 milionów, czyli do poziomu 612 milionów USD.
      Budżet Narodowej Administracji Oceanicznej i Atmosferycznej pozostanie na tym samym poziomie 5,4 miliarda USD. To o 900 milionów więcej, niż chciał przyznać Biały Dom.
      Powyższa propozycja będzie głosowana przez Izbę Reprezentantów. Senat nie ujawnił jeszcze swojej propozycji budżetowej. Obecnie nie wiadomo, czy Kongres i Biały Dom porozumieją się co do przyszłorocznego budżetu przed rozpoczęciem nowego roku podatkowego. Jeśli do porozumienia nie dojedzie, to budżet z 2019 roku może zostać przedłużony na rok 2020 lub też dojdzie do znanego z przeszłości zamknięcia rządu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po dwóch latach od objęcia urzędu prezydent Trump w końcu powołał doradcę ds. naukowych. Kandydatura meteorologa Kelvina Droegemeiera została już zatwierdzona przez Senat.
      Droegemeier jest specjalistą ds. ekstremalnych zjawisk pogodowych, w latach 90. zdobył w świecie naukowym rozgłos dzięki prowadzonym przez siebie zaawansowanym symulacjom komputerowym rozwoju burz. Był założycielem dwóch instytucji działających w ramach Narodowej Fundacji Nauki: Center for Analysis and Prediction of Storms oraz Engineering Research Center for Collaborative Adaptive Sensing of the Atmosphere. Przez 12 lat był członkiem National Science Board, która nadzoruje Narodową Fundację Nauki. Jest też orędownikiem finansowania badań naukowych z budżetu państwa.
      Teraz stanął na czele Biura ds. Nauki i Technologii Białego Domu. Urząd ten powstał w 1976 roku, a Droegemeier jest jego pierwszym dyrektorem, który z wykształcenia nie jest fizykiem.
      Wybór Droegemeiera spotkał się z pozytywnym przyjęciem. Jego poprzednik na tym stanowisku, John Holdren, nazwał tę nominację „dobrym wyborem”. Swoje zadowolenie wyraził też dyrektor American Association for the Advancement of Science i były demokratyczny kongresmen Rush Holt.
      Pierwszym prezydentem, który powołał stałych doradców naukowych był prezydent Truman. W 1951 roku ustanowił on Science Advisory Committee. Prezydent Trump był tym przywódcą USA, który najdłużej nie miał doradcy naukowego.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jak informuje Sabin Center for Climate Change Law z Columbia University, na koniec lipca bieżącego roku w 24 krajach świata sądy rozpatrywały ponad 1000 pozwów dotyczących zmian klimatycznych skierowanych przeciwko rządom, korporacjom i osobom indywidualnym. Aż 888 takich spraw wniesiono w Stanach Zjednoczonych. Spora ich część to pozwy wniesione przez bardzo młodych ludzi.
      W kwietniu bieżącego roku Sąd Najwyższy Kolumbii uznał racje skarżących, 25 osób w wieku 7–26 lat, którzy pozwali rząd kraju, korporacje i władze lokalne stwierdzając, że wycinka amazońskich lasów zagraża ich prawu do życia w zdrowym środowisku, pozbawia ich możliwości cieszenia się zdrowiem, dostępu do czystej wody i żywności. Sąd uznał, że Amazonia ma być chroniona i dał rządowi 5 miesięcy na opracowanie i wdrożenie planu powstrzymania wylesiania Amazonii.
      W USA najgłośniejszą sprawą wniesioną przez młodych ludzi jest pozew tzw. „climate kids”. To grupa 21 młodych ludzi w wieku 11–22 lat z 10 stanów.
      Pozew Juliana vs. U.S. został złożony w Sądzie Okręgowym w Oregonie w roku 2015 i wówczas jako pozwanych wymieniono w nim prezydenta Obamę i wielu urzędników rządowych. W pozwie czytamy, że brak odpowiednich działań przeciwko globalnemu ociepleniu narusza prawa najmłodszej generacji do życia, wolności i własności oraz oznacza, że rząd nie chroni odpowiednio powierzonych mu zasobów publicznych.
      Po stronie rządu początkowo opowiedział się przemysł wydobywczy. Przedstawiciele administracji prezydenta Obamy oraz koncernów próbowali nie dopuścić do przyjęcia sprawy przez sąd. Pierwszą sprawę rządzący i koncerny przegrały w kwietniu 2016 roku, kiedy to sąd oddalił ich żądania dotyczące odrzucenia oskarżenia. Doszło do apelacji, którą administracja Obamy i koncerny znowu przegrały. Po kolejnych nieudanych próbach obalenia pozwu przed jego rozpatrzeniem, w czerwcu 2017 roku sąd, na wniosek przedstawicieli koncernów, pozwolił im wycofać się ze sprawy i ustalił termin rozpoczęcia procesu na 5 lutego 2018 roku. W tym czasie w Białym Domu rządził już prezydent Trump, więc obecnie sprawa toczy się przeciwko niemu i jego administracji.
      Nowa administracja przyjęła agresywną taktykę prawną, wskutek czego nie udało się rozpocząć procesu w zaplanowanym terminie. Sprawa trafiła do Dziewiątego Okręgowego Sądu Apelacyjnego, który wyznaczył nowy termin rozprawy na 29 października bieżącego roku. Administracja prezydencka nie miała jednak zamiaru składać broni. Starano się zarówno przekonać sąd wyższej instancji do wydania sądowi niższej nakazu oddalenia sprawy, jak i proszono sąd o wydanie wyroku uproszczonego na podstawie dotychczas zgromadzonych dokumentów. Sąd uznał te działania za zmierzające do przedłużania sprawy i oddalił wnioski Białego Domu.
      W końcu 30 lipca zapadła najważniejsza z dotychczasowych decyzji. Sąd Najwyższy USA odrzucił wniosek Białego Domu o zawieszenie sprawy, nakazał rozpoczęcie procesu w zaplanowanym terminie 29 października i zabronił rządowi składania wniosków o wcześniejsze rozpatrzenie sprawy zanim „climate kids” nie przedstawią przed sądem wszystkich swoich argumentów.
      Większość ludzi wie, że zmiany klimatu mają miejsce, ale odsuwają tę myśl od siebie, by móc żyć w dotychczasowy sposób, mówi 15-letni Isaac Vergun, jeden z „climate kids”. To nie ich wina. Oni nie potrafią inaczej, dodaje 13-letni Zealand Bell.
      Specjaliści z Sabin Center mówią, że trudno będzie przekonać sąd, by uznał prawo do życia w czystym środowisku za jedno z podstawowych praw człowieka.
      Kolumbijskie i amerykańskie dzieci nie są same. Podobnej natury sprawy sądowe oczekują na rozpatrzenie w Pakistanie i Indiach. Sąd w Norwegii odrzucił zaś pozew Greenpeace'u i młodzieżowej organizacji ekologicznej, które próbowały powstrzymać planowane wydobycie gazu i ropy w Arktyce.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...