Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Zawalił się olbrzmi radioteleskop w Arecibo. Koniec jednego z najważniejszych instrumentów naukowych

Rekomendowane odpowiedzi

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niemal 100 lat temu, 15 stycznia 1919 roku w Bostonie doszło do niezwykłej śmiercionośnej katastrofy. W dzielnicy North End pękł zbiornik z melasą i ulicę zalała 7-metrowa fala słodkiej cieczy, która zniszczyła wiele budynków i zabiła 21 osób oraz kilkanaście koni. Przez 100 lat naukowcy zastanawiali się, jak wolno poruszający się płyn mógł mieć tak katastrofalne skutki. Dopiero teraz udało się wyjaśnić zjawiska fizyczne stojące u podstaw śmiertelnego słodkiego tsunami.
      Nicole Sharp, inżynier lotnictwa, która specjalizuje się w dynamice cieczy oraz Jordan Kennedy z Uniwersytetu Harvarda zebrali wszelkie dostępne dane na temat katastrofy, w tym doniesienia prasowe, stare mapy Bostonu czy informacje pogodowe. Przeprowadzili liczne eksperymenty dotyczące poruszania się melasy w różnych warunkach i wprowadzili uzyskane dane do modeli komputerowych. Niedawno wyniki swoich eksperymentów zaprezentowali podczas dorocznego spotkania Wydziału Dynamiki Cieszy Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego.
      Melasa jest płynem nieniutonowskim i pseudoplastycznym. Oznacza to, że lepkość tego płynu nie jest wartością stałą, jego krzywa płynięcia nie jest funkcją liniową, a jego naprężenie stycznie nie jest stałe i maleje wraz ze wzrostem prędkości ścinania. Jednak w niższych temperaturach melasa zachowuje się bardziej jak klasyczny płyn. Eksperymenty Sharp i Kennedy'ego wykazały, że jej lepkość drastycznie wzrasta w zimnych pomieszczeniach. Przelanie 48 mililitrów melasy do cylindra miarowego zajęło nam kilkanaście minut - mówi Sharp. Biorąc pod uwagę fakt, że w czasie wypadku w Bostonie było zimno, zasięg zniszczeń stanowił poważną zagadkę. Już wkrótce po wypadku gazety spekulowały, że pod zbiornik podłożono bombę i eksplozja spowodowała szybkie rozprzestrzenianie się melasy.
      Z najnowszych badań wiemy już, że znacznie lepszym wyjaśnieniem od podłożenia ładunku wybuchowego jest podstawowy przepływ horyzontalny cieczy w polu grawitacyjnym, który spowodowany jest różnicami w gęstości ośrodków. Odgrywa on znaczącą rolę wówczas gdy gęstsza ciecz rozprzestrzenia się horyzontalnie po cieczy mniej gęstej (w tym przypadku melasa po powietrzu). Podobne zjawisko obserwujemy, gdy otworzymy drzwi w ciepłym pomieszczeniu i gwałtownie wpada doń zimne powietrze. Ruch powietrza jest silny, pomimo braku wiatru. Sama gęstość melasy mogła odpowiadać za jej dużą prędkość początkową. Ważną rolę odegrała też temperatura. Zbiornik z melasą był nieco cieplejszy od otaczającego go powietrza. Gdy pękł, rozprzestrzeniająca się melasa ulagała szybkiemu schłodzeniu, przez co stawała się bardziej lepka i bardziej niebezpieczna. Melasa działała też na uwięzionych w niej ludzi jak ruchome piaski. Im bardziej próbowali się wydostać, tym bardziej w niej grzęźli. Wszystkie te czynniki spowodowały, że wypadek wiązał się z tak olbrzymimi zniszczeniami i dużą liczbą ofiar.
      Pani Sharp chce teraz rozszerzyć swoją analizę o to, co działo się w zbiorniku bezpośrednio przed katastrofą, gdy na jego dno wpompowano gorącą melasę. "Przypuszczam, że powstała jakaś niesamowita mieszanina o właściwościach skomplikowanych faktem, iż lepkośc melasy ulega znacznym zmianom wraz ze zmianami temperatury" - mówi uczona.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W pierścieniach drzew z francuskich Alp zauważono, że przed 14 300 laty doszło do gwałtownego wzrostu ilości radioaktywnej formy węgla, C-14. To ślad po największej znanej nam burzy słonecznej. Gdyby obecnie na Słońcu doszło do takiej burzy, miałoby to katastrofalne skutki dla naszej cywilizacji. Burza taka zniszczyłaby satelity komunikacyjne i nawigacyjne oraz spowodowała masowe uszkodzenia sieci elektroenergetycznych oraz internetu.
      O wynikach badań przeprowadzonych przez brytyjsko-francuski zespół naukowy, możemy przeczytać w Philosophical Transactions of the Royal Society A. Mathematical, Physical and Engineering Sciences. Ich autorzy przeanalizowali poziom radiowęgla w pozostałościach częściowo sfosylizowanych drzew znalezionych na zniszczonym erozją brzegu rzeki Drouzet w pobliżu Gap. Zauważyli, że dokładnie 14 300 lat temu nagle wzrósł poziom C-14. Po porównaniu go do poziomu berylu, naukowcy doszli do wniosku, że wzrost ilości węgla spowodowany był olbrzymią burzą na Słońcu.
      Radiowęgiel bez przerwy powstaje w górnych warstwach atmosfery w wyniku reakcji łańcuchowych zapoczątkowywanych przez promieniowanie kosmiczne. W ostatnich latach naukowcy zauważyli, że ekstremalne zjawiska na Słońcu, takie jak rozbłyski i koronalne wyrzuty masy, mogą prowadzić do nagłych krótkotrwałych wzrostów ilości energetycznych cząstek, które skutkują znaczącymi wzrostami ilości radiowęgla na przestrzeni zaledwie jednego roku, mówi główny autor badań, profesor Edouard Bard z Collège de France i CEREGE.
      Burza słoneczna, której ślady pozostały w pierścieniach drzew, sprowadziłaby katastrofę na współczesną cywilizację opartą na technologii. Już przed kilkunastu laty amerykańskie Narodowe Akademie Nauk opublikowały raport dotyczący ewentualnych skutków olbrzymiego koronalnego wyrzutu masy, który zostałby skierowany w stronę Ziemi. Takie wydarzenie spowodowałoby poważne perturbacje w polu magnetycznym planety, co z kolei wywołałoby przepływ dodatkowej energii w sieciach energetycznych. Nie są one przygotowane na tak gwałtowne zmiany.
      Omawiając ten raport, pisaliśmy, że mogłoby dojść do stopienia rdzeni w stacjach transformatorowych i pozbawienia prądu wszystkich odbiorców. Autorzy raportu stwierdzili, że gwałtowny koronalny wyrzut masy mógłby uszkodzić 300 kluczowych transformatorów w USA. W ciągu 90 sekund ponad 130 milionów osób zostałoby pozbawionych prądu. Mieszkańcy wieżowców natychmiast straciliby dostęp do wody pitnej. Reszta mogłaby z niej korzystać jeszcze przez około 12 godzin. Stanęłyby pociągi i metro. Z półek sklepowych błyskawiczne zniknęłaby żywność, gdyż ciężarówki mogłyby dostarczać zaopatrzenie dopóty, dopóki miałyby paliwo w zbiornikach. Pompy na stacjach benzynowych też działają na prąd. Po około 72 godzinach skończyłoby się paliwo w generatorach prądu. Wówczas stanęłyby szpitale.
      Najbardziej jednak przerażającą informacją jest ta, iż taki stan mógłby trwać całymi miesiącami lub latami. Uszkodzonych transformatorów nie można naprawić, trzeba je wymienić. To zajmuje zespołowi specjalistów co najmniej tydzień. Z kolei duże zakłady energetyczne mają na podorędziu nie więcej niż 2 grupy odpowiednio przeszkolonych ekspertów. Nawet jeśli część transformatorów zostałaby dość szybko naprawiona, nie wiadomo, czy w sieciach byłby prąd. Większość rurociągów pracuje bowiem dzięki energii elektrycznej. Bez sprawnego transportu w ciągu kilku tygodni również i elektrowniom węglowym skończyłyby się zapasy. Sytuacji nie zmieniłyby też elektrownie atomowe. Są one zaprojektowane tak, by automatycznie wyłączały się w przypadku poważnych awarii sieci energetycznych. Ich uruchomienie nie jest możliwe przed usunięciem awarii.
      O tym, że to nie tylko teoretyczne rozważania, świadczy chociażby fakt, że w marcu 1989 roku burza na Słońcu na 9 godzin pozbawiła prądu 6 milionów Kanadyjczyków. Z kolei najpotężniejszym tego typu zjawiskiem, jakie zachowało się w ludzkiej pamięci, było tzw. wydarzenie Carringtona z 1859 roku. Kilkanaście godzin po tym, jak astronom Richard Carrington zaobserwował dwa potężne rozbłyski na Słońcu, Ziemię zalało światło zórz polarnych. Przestały działać telegrafy, doszło do pożarów drewnianych budynków stacji telegraficznych, a w Ameryce Północnej, gdzie była noc, ludzie mogli bez przeszkód czytać gazety. Igły kompasów poruszały się w sposób niekontrolowany, a zorze polarne było widać nawet w Kolumbii.
      Obecnie ucierpiałyby nie tylko sieci elektromagnetyczne, ale również łączność internetowa. Na szczególne niebezpieczeństwo narażone byłyby kable podmorskie, a konkretnie zainstalowane w nich wzmacniacze oraz ich uziemienia. Więc nawet gdy już uda się przywrócić zasilanie, problemem będzie funkcjonowanie globalnego internetu, bo naprawić trzeba będzie dziesiątki tysięcy kilometrów kabli.
      Bezpośrednie pomiary aktywności Słońca za pomocą instrumentów naukowych ludzkość rozpoczęła dopiero w XVII wieku od liczenia plam słonecznych. Obecnie mamy dane z obserwatoriów naziemnych, teleskopów kosmicznych i satelitów. To jednak nie wystarczy, gdyż pozwala na zanotowanie aktywności Słońca na przestrzeni ostatnich kilkuset lat. Badania radiowęgla w pierścieniach drzew, w połączeniu z badaniem berylu w rdzeniach lodowych to najlepszy sposób na poznanie zachowania naszej gwiazdy w bardziej odległej przeszłości, mówi profesor Bard.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Teleskop Arecibo, niezwykle zasłużone narzędzie dla rozwoju światowej astronomii, przestał istnieć 1 grudnia 2020 roku. Wtedy to, liczący wówczas 57 lat, instrument uległ katastrofie. Ważąca 900 ton platforma odbiornika spadła na znajdującą się 120 metrów niżej czaszę. Teleskop od wielu lat był na dole priorytetów finansowania Narodowej Fundacji Nauki (NFS), a niecałe dwa tygodnie przed katastrofą podjęto decyzję o jego wyburzeniu. Niedawno pojawiła się propozycja, by w miejscu wielkiego teleskopu powstał zestaw mniejszych anten.
      Arecibo nie zostało dotychczas zamknięte, a niedawno do września przedłużono umowę na wykorzystanie tego miejsca. NFS rozważa m.in. propozycję stworzenia tam Arecibo Center for STEM Education and Research. W międzyczasie zaś w Arecibo prowadzona jest analiza danych zebranych podczas pracy teleskopu, trwa ich przesyłanie do Texas Advanced Computing Cener, wciąż działają urządzenia pomocnicze, jak LIDAR, laboratorium optyczne czy 12-metrowa antena radiowa.
      Przed dwoma laty Anish Roshi, dyrektor Obserwatorium Arecibo ds. radioastronomii, zaproponował zastąpienie radioteleskopu zestawem 1112 anten parabolicznych o średnicy 9 metrów każda. Anteny miałyby zostać umieszczone na ruchomej platformie. Ich powierzchnia zbierająca sygnały byłaby taka sama jak powierzchnia 300-metrowej anteny, jednak taki zestaw obejmowałby znacznie szerszy wycinek nieboskłonu i oferował unikatowe możliwości obserwacyjne, jakich nie ma żaden podobnych projektów. Roshi i jego zespół ocenili, że koszt budowy takiego zestawu wyniósłby 454 miliony dolarów.
      NFS nie wsparła jednak pomysłu naukowców. Dlatego też Roshi wraz z kolegami wysunął właśnie kolejną propozycję. Chcą, by NFS wybudowała zestaw 102 anten o średnicy 13 metrów każda. Dałoby to taką samą powierzchnię zbierającą dane jak pojedyncza 130-metrowa antena. Stąd też projekt nazwano NGAT-130. Taka architektura miałaby być tańsza niż wcześniejsza propozycja, a powstałoby urządzenie do badania korony Słońca, pogody kosmicznej czy mapowania wodoru. Roshi przyznaje, że w tej chwili jego zespół nie ma szacunku kosztów. Zapowiada jednak, że wstępny projekt, wraz z kosztorysem, zostanie przedstawiony w sierpniu. Rzecznik NSF oświadczył, że Fundacja nie komentuje projektów, które nie zostały przez nią przeanalizowane.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dwa lata po zawaleniu się słynnego radioteleskopu w Arecibo, amerykańska Narodowa Fundacja Nauki (NSF) poinformowała, że nie wybuduje drugiego teleskopu. Zamiast tego powstanie tam centrum edukacyjne. Wielu astronomów jest zawiedzionych. Po cichu liczyli, że w Arecibo powstanie nowy teleskop. Nie wiadomo, jak decyzja NFS wpłynie na wciąż prowadzone badania.
      Nie zamykamy Arecibo. Sądzimy,że nowy ośrodek stanie się katalizatorem w wielu dziedzinach, stwierdził Sean Jones, szef Dyrektoriatu Nauk Fizycznych i Matematycznych NSF. Po ogłoszeniu swojej decyzji Fundacja rozpoczęła zbierania propozycji organizacji nowego centrum edukacyjnego. Miałoby ono ruszyć w 2023 roku, działać przez co najmniej 5 lat, a koszt jego utrzymania miałby wynosić od 1 do 3 milionów dolarów rocznie. Kwota ta może, ale nie musi, zawierać kosztów wciąż używanych w Arecibo urządzeń badawczych, takich jak 12-metrowa antena i system lidar.
      Krytycy decyzji NSF pytają, w jaki sposób nowe centrum edukacyjne ma przyciągać studentów i uczniów, jeśli nie będą w nim prowadzone badania naukowe. NSF oczekuje propozycji od czołowych instytucji naukowych świata. Jak jednak chce tego dokonać bez posiadania na miejscu światowej klasy naukowców, inżynierów i instrumentów naukowych, zastanawia się Anne Virkki z Uniwersytetu w Helsinkach. Przedstawiciele NSF odpowiadają, że właśnie na tym polega ich wezwanie do przedstawienia planów centrum edukacyjnego. Mogłoby one wspierać badania w dziedzinie astronomii i nauk pokrewnych, ale mogłoby też skupiać się na innych tematach, na przykład na naukach biologicznych. Mamy tutaj możliwość wymyślenia nowej roli dla Arecibo, mówi James L. Moore III, szef dyrektoriatu NSF ds. edukacji.
      W Arecibo nadal prowadzone są badania naukowe. Naukowcy chcą, by były one finansowane pod egidą centrum edukacyjnego. Działająca tam 12-metrowa antena używana jest do różnych badań, od mapowania Słońca na potrzeby określania pogody kosmicznej po śledzenie ruchu obrotowego pulsarów. Z kolei system lidar zawiera m.in. laser badający temperaturę poszczególnych warstw atmosfery, planowane jest też uruchomienie instrumentu do badania aerozoli w atmosferze.
      NSF chce zmienić nazwę Arecibo Observatory na Arecibo Center for STEM Education and Research.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...