Sign in to follow this
Followers
0

COVID silniej niż grypa atakuje mężczyzn, młodszych i zdrowszych
By
KopalniaWiedzy.pl, in Medycyna
-
Similar Content
-
By KopalniaWiedzy.pl
Osoby, które zachorowały na COVID-19 są narażone na większe ryzyko rozwoju cukrzycy, informują autorzy szeroko zakrojonych badań. Ziyad Al-Aly, główny badacz w Veteran Affairs St. Louis Healthcare System oraz epidemiolog Yan Xie z tego samego ośrodka, przeanalizowali dane medyczne dotyczące ponad 180 000 osób, które żyły co najmniej 10 miesięcy od czasu zachorowania na COVID-19. Dane te porównano z danymi dwóch grup, z których każda składała się z około 4 milionów osób. Były to osoby, które przed i po pandemii korzystały z systemu opieki zdrowotnej dla weteranów (VA), a u których nie stwierdzono COVID-19.
Analiza wykazała, że osoby, które zachorowały na COVID-19 były narażone na o 40% wyższe ryzyko rozwoju cukrzycy w ciągu roku od postawienia diagnozy. To oznacza, że na każde 1000 badanych osób, w grupie, która zachorowała na COVID-19, cukrzycę zdiagnozowano u 13 osób więcej, niż w grupach, które nie chorowały. Niemal wszystkie przypadki zachorowań to przypadki cukrzycy typu 2.
Ryzyko rozwoju cukrzycy było tym większe, im cięższy przebieg choroby. Osoby, które musiały być hospitalizowane były narażone na niemal 3-krotnie większe ryzyko cukrzycy, niż ci, którzy na COVID-19 nie zapadli. Al-Aly mówi, że nawet osoby, które przed zachorowaniem na COVID-19 nie były narażone na zwiększone ryzyko zapadnięcia na cukrzycę, a samą infekcję przeszły umiarkowanie, po przechorowaniu były bardziej narażone. Największe niebezpieczeństwo rozwoju cukrzycy czyhało zaś na ludzi, którzy już wcześniej byli na nią narażeni.
Jeśli spostrzeżenia Al-Aly'ego i Yan Xie się potwierdzą, może to oznaczać, że świat czeka znaczący wzrost liczby zachorowań na cukrzycę. Trzeba bowiem pamiętać, że dotychczas COVID-19 potwierdzono u niemal pół miliarda ludzi. Jednak wcale nie musi się tak stać, zauważa Gideo Meyerowitz-Katz, specjalizujący się w cukrzycy epidemiolog z University of Wollongong w Australii.
Uczony zauważa, że z amerykańskiego systemu opieki dla weteranów korzystają głównie starsi, biali mężczyźni, z których znaczna część ma podwyższone ciśnienie i nadwagę. Oba te czynniki zwiększają zaś ryzyko zachorowania na cukrzycę. Sam Al-Aly przyznaje, że do analizy należy podchodzić ostrożnie, gdyż część osób z grupy kontrolnej mogła w rzeczywistości chorować na COVID-19, ale choroba przebiegła łagodnie i nigdy nie została potwierdzona przez lekarza. Ponadto wzrost liczby przypadków cukrzycy może być pozorny, gdyż osoby chorujące na COVID-19 mogły po prostu zacząć częściej kontrolować swoje zdrowie i trakcie tych kontroli wykryto cukrzycę.
W tej chwili kwestia ewentualnych zaburzeń metabolicznych pojawiających się w wyniku COVID-19 pozostaje więc nierozstrzygnięta.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Nie ma istotnej statystycznie różnicy zachorowań na COVID-19 pomiędzy tymi regionami, których nauka w szkołach odbywa się zdalnie, a tymi, gdzie odbywa się w sposób tradycyjny – wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z Binghamton University.
Gdy na początku 2020 roku w USA rozpoczęła się pandemia COVID-19, w niemal wszystkich okręgach zamknięto szkoły w nadziei na spowolnienie rozprzestrzeniania się choroby. Szybko jednak okazało się, że takie rozwiązanie niesie ze sobą wiele problemów. Władze lokalne stanęły przed wyborem nauki całkowicie zdalnej, nauki w trybie stacjonarnym albo połączenia obu tych modeli.
Naukowcy postanowili skorzystać z faktu, że lokalne władze w różnych miejscach podjęły różne decyzje i przanalizować, jak wpłynęły one na poziom zachorowań. Pod uwagę wzięto 12 tygodni nauki od początku lipca do końca września 2020 roku. To okres zanim jeszcze dostępne były szczepionki i zanim rozpowszechnił się wariant Delta. Dane z 895 okręgów szkolnych, niemal połowy okręgów szkolnych w USA, porównano z danymi z 459 hrabstw, gdzie szkoły te się znajdowały.
Po uwzględnieniu takich czynników jak trendy zachorowań przed otwarciem szkół, obostrzenia wprowadzone w każdym ze stanów oraz poziom aktywności społeczności lokalnej, badacze doszli do wniosku, że poziom zachorowań na COVID-19 w większości okręgów, w których dzieci uczyły się stacjonarnie nie różnił się w istotny sposób od poziomu zachorowań tam, gdzie obowiązywała nauka zdalna.
Główne argumenty za zamykaniem szkół pochodziły z wcześniejszych doświadczeń z grypą, gdzie badania wykazały, że dzieci nie zawsze wykazują objawy, ale mogą przenosić chorobę na członków rodziny, w tym na najbardziej narażoną grupę najstarszą. W większości okręgów nie znaleźliśmy dowodów, by takie zjawisko zachodziło, mówi profesor Zeynep Ertem z Binghamton University.
W większości okręgów szkolnych w USA nie znaleźliśmy żadnego dowodu łączącego tryb nauczania z zachorowaniami na COVID-19. To sugeruje, że nie ma żadnego powodu, by zaburzać normalny tok nauki. Nawet jeśli na południu znaleźliśmy dowody na statystycznie znaczące zwiększenie przypadków zachorowań tam, gdzie obowiązywała nauka tradycyjna lub hybrydowa. Za tym wzrostem mogą stać inne czynniki, gdyż stany południowe wprowadziły mniej restrykcji w ogóle niż reszta kraju. W innych regionach nie było różnicy pomiędzy okręgami o różnych trybach nauczania, stwierdziła profesor Ertem.
Naukowcy zauważyli natomiast, że znaczenie miał okres, kiedy szkoły otwarto. Na południu otwarto je w czasie, gdy była duża liczba zachorowań i powrót do nauki stacjonarnej wiązał się ze zwiększeniem liczby zachorowań, a wpływ na to mogła mieć też mniejsza niż gdzie indziej liczba restrykcji pandemicznych. Natomiast tam, gdzie restrykcji było więcej i szkoły otwarto w czasie, gdy liczba zachorowań była niska, nie doprowadziło to do zauważalnego zwiększenia liczby zachorowań.
Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach Nature Medicine.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Naukowcy badający kwestię dokonywania osądów moralnych przez ludzi odkryli, że osoby, które bardziej obawiają się zachorowania na COVID-19 wydają też bardziej kategoryczne osądy moralne ludzi, którzy robią coś niewłaściwego. Badania te to kolejny dowód, że na nasze osądy moralne wpływają emocje i intuicje, a obawy o zdrowie i bezpieczeństwo odgrywają w nich znaczną rolę. To zaś oznacza, że osądy moralne nie są całkowicie racjonalne.
Badania, których wyniki opublikowano na łamach Evolutionary Psychology, prowadzono pomiędzy marcem a majem 2020 roku w USA. Wzięło w nich udział ponad 900 mieszkańców USA. Zadaniem badanych była ocena postępowania ludzi w różnych sytuacjach i umiejscowienie jej na skali od „nie ma w tym nic złego” po „to jest skrajnie złe”. Naukowcy sprawdzali w ten sposób reakcje badanych na pięć zasadniczych pól odnoszących się do moralności: czynienia krzywdy, sprawiedliwości, lojalności grupowej, uległość wobec autorytetów oraz czystości.
Kwestie lojalności badano m.in. dając do oceny taki scenariusz: Widzisz osobę, która opuszcza rodziną firmę i zaczyna pracę u jej głównego konkurenta, z kolei uczciwość zasad oceniano na podstawie wydarzeń jak: Widzisz osobę wynajmującą mieszkanie, która przekupuje właściciela budynku, by ten odnowił jej mieszkanie jako pierwsze.
Okazało się, że osoby, które bardziej obawiały się zarażenia koronawirusem oceniały postępowanie przedstawione w takich scenariuszach jako bardziej naganne, niż osoby, które zarażenia obawiały się mniej.
Nie ma żadnych racjonalnych podstaw, by surowiej oceniać innych dlatego, że samemu boi się zachorowania w czasie pandemii, mówi profesor Simone Schnall z Wydziału Psychologii University of Cambridge. Ten wpływ na nasze oceny jest wpływem podświadomym. Jeśli czujemy, że nasz dobrostan jest zagrożony przez koronawirusa, z większym prawdopodobieństwem będziemy odczuwali zagrożenie przez to, że ktoś robi coś złego. To związek emocjonalny.
To kolejny dowód, pokazujący, że istnieje związek pomiędzy obrzydzeniem fizycznym – uczuciem, które chroni nas przed krzywdą – a moralnym potępieniem. Fizyczne obrzydzenie to emocja, która wyewoluowało, by nas uchronić. Dzięki niemu np. unikamy brudnej toalety, w której możemy zarazić się chorobami. Okazuje się jednak, że odnosi się ono też do sytuacji społecznych, gdy czujemy się zagrożeni przez zachowanie innych, dodaje doktorant Robert Henderson. Związek pomiędzy obawą przed COVID-19 a moralnym potępieniem ma swoje korzenie w ryzyku dla naszego dobrostanu. Jeśli jesteś bardziej świadomy ryzyka zdrowotnego, jesteś też bardziej świadomy ryzyka społecznego, czyli działań innych ludzi, którzy mogą wyrządzić ci krzywdę.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Nasze badania wykazały, że u ozdrowieńców w ciągu sześciu miesięcy od zdiagnozowania COVID-19 ryzyko zgonu jest większe i rośnie wraz z cięższym przebiegiem choroby, mówi profesor Ziyad Al-Aly. Do takich wniosków naukowcy z Washington University of St. Louis doszli na podstawie analizy danych ponad 87 000 osób, które chorowały na COVID-19 i grupy kontrolnej składającej się z 5 000 000 osób z federalnej bazy danych. To najszerzej zakrojone badania nad długoterminowymi skutkami COVID-19.
Nie jest przesadą stwierdzenie, że długoterminowe skutki COVID-19 będą w przyszłości stanowiły poważny kryzys zdrowotny w USA. Biorąc pod uwagę fakt, że chorowało ponad 30 milionów osób, a długoterminowe skutki choroby są znaczące, efekty pandemii będziemy odczuwali przez lata, a nawet dekady. Lekarze muszą lepiej przyglądać się osobom, które przechorowały COVID-19, dodaje uczony.
Badacze wykazali, że po przetrwaniu początkowej infekcji COVID-19 – za taki stan uznano okres rozpoczynający się 30 dni po diagnozie – ryzyko zgonu w ciągu kolejnych 6 miesięcy jest o 60% wyższe niż w reszcie populacji. Okazało się, że w tym czasie liczba zgonów wśród ozdrowieńców jest wyższa o 8 osób na 1000. Znacznie gorzej jest w grupie, która była na tyle chora, że w związku z COVID-19 trafiła do szpitala. Tam umiera aż 29 osób na 1000 więcej, niż w całej populacji.
Te zgony, spowodowane długoterminowymi skutkami infekcji, niekoniecznie są zaliczane do zgonów z powodu COVID-19. Wydaje się zatem, że obecnie podawana liczba zgonów, do których zalicza się jedynie zgony bezpośrednio po infekcji, to wierzchołek góry lodowej, dodaje Al-Aly.
Na potrzeby badań przeanalizowano dane zdrowotne 73 435 osób z bazy danych Departamentu ds. Weteraów (VHA). Wszystkie te osoby przeszły COVID-19 ale żadna z nich nie była z tego powodu hospitalizowana. Dane te porównano z informacjami o niemal 5 milionach osób z bazy VHA, u których nie zdiagnozowano COVID-19. Ponadto, by lepiej zrozumieć ciężki przebieg COVID-19 naukowcy porównali też informacje o 13 654 osobach, które były hospitalizowane z powodu koronawirusa, z danymi 13 997 osób hospitalizowanych z powodu sezonowej grypy. Wszyscy pacjenci przeżyli pierwszych 30 dni od infekcji,a ich losy były śledzone przez kolejnych 6 miesięcy.
W trakcie analizy potwierdzono, że mimo iż COVID-19 początkowo atakuje układ oddechowy, to wirus może wpłynąć niemal na każdy organ. Po szczegółowej analizie 379 przypadków, 380 klas przepisanych leków i 62 testów laboratoryjnych, badacze zauważyli, że wirus SARS-CoV-2 ma wpływ na cały organizm i wymienili długoterminowe skutki jego działalności, które były widoczne po ponad sześciu miesiącach od diagnozy.
I tak stwierdzono, że COVID-19 pozostawia długotrwałe skutki w następujących elementach organizmu:
– układzie oddechowym (długotrwały kaszel, krótki oddech, niski poziom tlenu we krwi),
– układzie nerwowym (wylewy, bóle głowy, problemy z pamięcią, problemy ze smakiem i węchem),
– zdrowiu umysłowym (depresja, problemy ze snem, niepokój, nadużywanie różnych substancji),
– układzie metabolicznym (cukrzyca, otyłość, wysoki poziom cholesterolu),
– układzie krążenia (ostre zespoły wieńcowe, uszkodzenia serca, palpitacje, nierównomierny rytm),
- nerkach (ciężkie uszkodzenie nerek, chroniczne uszkodzenie nerek, mogące prowadzić do konieczności dializowania),
– układzie krwionośnym (zakrzepy w nogach i płucach),
– skórze (wysypka, utrata włosów),
– układzie mięśniowo-szkieletowym (bóle stawów, osłabienie mięśni),
– ogólnym stanie zdrowia (anemia, zmęczenie, ogólne złe samopoczucie).
Żaden z badanych nie wykazywał wszystkich tych objawów, jednak u wielu pojawiło się po kilka z nich.
Wśród analizowanych przypadków osób, które trafiły do szpitala, ci, którzy byli hospitalizowani z powodu COVID-19 radzili sobie zdecydowanie gorzej, niż ci, których hospitalizowano z powodu grypy. Ryzyko zgonu wśród hospitalizowanych ozdrowieńców z COVID-19 było o 50% wyższe niż u hospitalizowanych ozdrowieńców z grypy. Ozdrowieńcy z COVID-19 ze znacznie większym prawdopodobieństwem wykazywali też długoterminowe negatywne skutki choroby.
W porównaniu z grypą COVID-19 znacznie częściej pozostawia ślady w organizmie, zarówno jeśli chodzi o rozmiary ryzyka jak i skutki dla organizmu. Długoterminowe skutki COVID-19 zdecydowanie odbiegają od typowych objawów przechorowania zakażenia wirusem. Zarówno ryzyko uszkodzeń i śmierci, jak i zakres organów i układów dotkniętych chorobą dalece wykraczają poza to, co obserwujemy w przypadku innych wirusowych chorób układu oddechowego, w tym grypy, wyjaśnia Al-Aly.
Uczeni dodają, że niektóre z długoterminowych objawów – jak np. kaszel czy krótki oddech – mogą z czasem ustępować. Inne zaś mogą się pogarszać. Będziemy nadal śledzić losy pacjentów, by lepiej zrozumieć wpływ wirusa na czas po pierwszych 6 miesiącach od infekcji. Na razie minął nieco ponad rok od wybuchu pandemii, zatem niektóre konsekwencje zachorowania mogły się jeszcze nie ujawnić, stwierdzają naukowcy.
W przyszłych analizach tej samej grupy pacjentów naukowcy chcą sprawdzić, czy istnieje różnica w długoterminowych skutkach przechorowania COVID-19 w zależności od wieku, płci i rasy.
Szczegóły badań zostały opublikowane na łamach Nature.
« powrót do artykułu -
By KopalniaWiedzy.pl
Uniwersytet w Oxfordzie rozpoczyna badania, których celem jest sprawdzenie, jakie skutki przyniesie szczepienie ludzi dwoma różnymi szczepionkami. Korzystne wyniki takich badań mogą być niezwykle pomocne w sytuacji ciągłego niedoboru szczepionek. Jeśli testy wypadną pomyślnie, programy szczepień będą łatwiejsze do prowadzenia, gdyż zyskamy na elastyczności i osoby, które otrzymały pierwszą dawkę od jednego producenta, będą mogły otrzymać drugą szczepionkę innego producenta.
Jeśli wykażemy, że można stosować szczepionki naprzemiennie, znakomicie zwiększymy elastyczność szczepień i możemy zyskać informacje dotyczące zapewnienia lepszej ochrony przed nowymi wariantami wirusa, mówi profesor Matthew Snape, który będzie odpowiadał za naukową stronę testów.
Do współpracy przy studium COVID-19 Heterologous Prime Boost zostanie zaproszonych ponad 800 ochotników w wieku co najmniej 50 lat. Część ochotników będzie najpierw szczepiona specyfikiem opracowanym przez Oxford-AstraZeneca, a następnie szczepionką Pfizera lub Oxford-AstraZeneca, a część najpierw otrzyma szczepionkę Pfizera, a drugą dawką będzie środek Oxford-AstraZeneca lub Pfizera. Będą obowiązywały też dwa różne schematy szczepienia. Niektórzy otrzymają obie dawki w odstępach 4 tygodni, a inni w odstępach 12 tygodni.
Naukowcy za pomocą badań krwi będą monitorowali reakcję układu odpornościowego na szczepionki. Testy potrwają w sumie 13 miesięcy. Jeśli wypadną pomyślnie, ich wyniki zostaną przeanalizowane przez MHRA, brytyjski urząd odpowiedzialny za rejestrację szczepionek, który ewentualnie podejmie decyzję o wdrożeniu szczepień różnymi specyfikami.
Obecnie nie wiadomo, czy taka metoda szczepień może zadziałać. Jednak pewną nadzieję daje tutaj rosyjska szczepionka Sputnik. Ma ona 91-procentową skuteczność, a obie dawki różnią się nieznacznie od siebie. Jednak różnica jest niewielka, ponadto są obie dawki to ta sama szczepionka oparta na adenowirusie. Tymczasem szczepionka Pfizera to specyfik bazujący a mRNA, a środek autorstwa Oxford-AstraZeneca to tradycyjna szczepionka.
« powrót do artykułu
-
-
Recently Browsing 0 members
No registered users viewing this page.