Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Kara za wysadzenie wyjątkowych australijskich jaskiń. Szefostwo koncernu wyrzucone z pracy

Rekomendowane odpowiedzi

Szef jednego z największych koncernów wydobywczych na świecie oraz dwóch innych wysokich rangą dyrektorów zostało zmuszonych do rezygnacji po tym, jak koncern Rio Tinto wysadził w powietrze dwie wyjątkowe jaskinie ze śladami bytności człowieka sprzed 46 000 lat.

Niemal cztery miesiące po skandalicznym wydarzeniu, kiedy to – zresztą za zgodą urzędników – zniszczono nie tylko wyjątkowe stanowiska archeologiczne, ale i święte miejsce Aborygenów, inwestorzy zmusili do odejścia dyrektora wykonawczego koncernu Jeana-Sebastiena Jacquesa, dyrektora ds. wydobycia Chrisa Salisbury'ego oraz dyrektor ds. komunikacji korporacyjnej Simone Niven. Początkowo zarząd chciał ukarać całą trójkę jedynie odebraniem krótkoterminowych bonusów. Jednak grupa inwestorów zażądała wyrzucenia całej trójki. Odejdą oni z pracy, ale zachowają wszelkie prawa do bonusów długoterminowych.

Salisbury i Niven utracili stanowiska już teraz, a z firmy odejdą z końcem roku. Jacques pozostanie na stanowisku do czasu znalezienia następcy, albo do 31 marca przyszłego roku. W zależności od tego, co nastąpi wcześniej.

Przypomnijmy, że zniszczone przez koncern jaskinie znajdowały się w regionie Pilbara, gdzie znaleziono najstarsze na Ziemi ślady życia lądowego. W 2013 roku koncern dostał zgodę na przeprowadzenie eksplozji, a decyzja nie została zmieniona, mimo że rok później w jaskiniach dokonano kolejnych ważnych odkryć.

Od dziedzictwa kulturowego i wyjątkowych zabytków ważniejszy okazał się fakt, że dzięki zniszczeniu jaskiń Rio Tinto mogło rozpocząć eksploatację wysokiej jakości złóż żelaza wartości milionów dolarów.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cel osiągnięty, firma zarobi, szefowie już nie będą musieli pracować do końca życia bo takie bonusy za to dostaną.

Powinni dostać zarzuty karne i wylądować w więzieniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze firma musi posmarować kilka baniek na PR, ewentualnie na hordy internetowych trolli od odwracania kota ogonem.

Edytowane przez cyjanobakteria

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
3 godziny temu, cyjanobakteria napisał:

Jeszcze firma musi posmarować kilka baniek na PR, ewentualnie na hordy internetowych trolli od odwracania kota ogonem.

Nie musi. Wystarczy, że poczeka, aż o niej ucichnie.

To nie jest firma usługowa - oni handlują żelazem, więc mają w nosie, co o nich sądzi jakiś czesiek z internetu. Głowy poleciały, bo się zobiło głośno na całym świecie o tych jaskiniach i zarząd został przycisnięty przez udziałowców. Teraz o nich przycichnie i będzie biznes as usual.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Muszą, nie muszą. Zwykły damage control. Wydają więcej rocznie na kawę na piętrze prawników, bo wynajem numerowanych, internetowych trolików nie jest kosztowny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 11.09.2020 o 19:03, KopalniaWiedzy.pl napisał:

W 2013 roku koncern dostał zgodę na przeprowadzenie eksplozji, a decyzja nie została zmieniona, mimo że rok później w jaskiniach dokonano kolejnych ważnych odkryć.

Wina wybitnie po stronie urzędników i prawa. Koncern miał własne interesy a teraz to zagrywka w stylu: "Ci ludzie już u nas nie pracują".
W ciemno mogę zakładać że państwo spycha ryzyko ekonomiczne tego typu odkryć na biznes w sytuacji kiedy jest jedyną stroną która może i powinna realnie "ubezpieczać" od tego typu "nieszczęść".

Edytowane przez peceed

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 11.09.2020 o 19:16, gorzynsk napisał:

Powinni dostać zarzuty karne i wylądować w więzieniu.

Zarzuty karne i więzienie powinni dostać urzędnicy, którzy dali zezwolenia. Nie mam wątpliwości, że doszło tu do potężnej korupcji. Takie rzeczy nie dzieją się bez korupcji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wina stoi zarówno po stronie urzędników jak i firmy. Realizacja celów ekonimocznych nie zwalnia od odpowiedzialnosci etycznej za własne decyzje. Po prostu motywacje ekonomiczne były większe niż ochrona dziedzictwa kulturowego etc. - czy słusznie czy nie, to już kwestia osobna. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tyle, że przedsiębiorca ma prawo nie wiedzieć jaką wartość kulturową czy historyczną ma dany obiekt, a urzędnik powinien to wiedzieć. Oczywiście nie bronię tej firmy. Jestem wkurzony, że doszło do tego przestępstwa, ale uważam, że winę za to co się stało ponoszą przede wszystkim urzędnicy, ustawodawcy i australijski rząd, bo z tego co czytałem wcześniej, to wykorzystano tu również luki prawne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 13.09.2020 o 13:53, peceed napisał:

W ciemno mogę zakładać że państwo spycha ryzyko ekonomiczne tego typu odkryć na biznes w sytuacji kiedy jest jedyną stroną która może i powinna realnie "ubezpieczać" od tego typu "nieszczęść".

Veto! Państwo może pomagać w takiej sytuacji komuś, kto chałupę sobie buduje, ale nie firmie robiacej duży biznes. To jest zwykłe ryzyko biznesowe. Tym bardziej w sytuacji, kiedy nie jest to żadna "niespodzianka", bo kiedy są góry, a w niech dziury, to z pdp bliskim pewności można przyjąć, że w tych dziurach będzie coś, co powinno być chronione - jakieś archeo, paleo, endemiczne pająki albo chociażby same dziury. Zresztą tego typu spodziewane "niespodzianki" zwykle są wliczone w cenę zakupu terenu, podobnie jak np. "łapa konserwatora". A tu... zwykła zachłanność i nic więcej.
 

3 godziny temu, Sławko napisał:

Tyle, że przedsiębiorca ma prawo nie wiedzieć jaką wartość kulturową czy historyczną ma dany obiekt

Nie ma prawa nie wiedzieć - ma możliwości, żeby się dowiedzieć. A urzędnik? Echch... bądźmy realistami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
9 godzin temu, Sławko napisał:

Tyle, że przedsiębiorca ma prawo nie wiedzieć jaką wartość kulturową czy historyczną ma dany obiekt, a urzędnik powinien to wiedzieć.

Tak, tyle że odpowiedzialność nie zalezy od intencji. Jeśli faktycznie "niechcący" by wyburzyli te jaskinie to i tak ich zachowanie powinno być ocenione jako moralnie nagganne a oni powinni wziąc odpowiedzialność i np. nie wiem  - wyłożyć pieniądze na ochronne inych tego typu stanowisk i oczywiści eprzeprosić oraz np. oświadczyć, że będą zlecać niezależne ekspertyzy za każdym razem przed wysadzeniem jakiś skał etc. (to tak na szybko, nie mówię, że dokładnie tak miała by wyglądać ich odpowiedzilnośc, ale przedstawiłem chyba mój punkt widzenia). 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
6 godzin temu, ex nihilo napisał:

To jest zwykłe ryzyko biznesowe. Tym bardziej w sytuacji, kiedy nie jest to żadna "niespodzianka", bo kiedy są góry, a w niech dziury, to z pdp bliskim pewności można przyjąć, że w tych dziurach będzie coś, co powinno być chronione - jakieś archeo, paleo, endemiczne pająki albo chociażby same dziury. Zresztą tego typu spodziewane "niespodzianki" zwykle są wliczone w cenę zakupu terenu, podobnie jak np. "łapa konserwatora".

Ryzyko biznesowe jest wtedy jak działają czynniki które mogą "ukarać", a tutaj tego zabrakło. Ludzie będą działać jak ludzie.
Zatem cena zakupu powinna być wyższa i państwo to musi ponosić ryzyko takich znalezisk, w końcu to ono reprezentuje "ludzkość" która ma jakieś tam korzyści ze znaleziska.
Inaczej wszelkie oburzenie będzie przypominało żale że jak pada deszcz to jest mokro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, peceed napisał:

Ryzyko biznesowe jest wtedy jak działają czynniki które mogą "ukarać", a tutaj tego zabrakło. Ludzie będą działać jak ludzie.

Państwo to tez ludzie :) Dwa sprzężone ze sobą zwrotnie systemy są równo odpowiedzialne, chyba, że jedno ma większa moc sterowniczą - to adekwatnie do tego. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
3 minuty temu, Warai Otoko napisał:

Dwa sprzężone ze sobą zwrotnie systemy są równo odpowiedzialne

Odpowiedzialny jest jedynie ten co ustala efektywne reguły - według których każdy gra dla siebie. Jeśli ktoś chce aby firmy ratowały różne znaleziska musi dostarczyć im zachętę finansową. Wtedy afery wyglądałyby "urzędnicy sprzedali tereny z cennymi znaleziskami o których doniosłości wiedziano wcześniej", ale nikt nie będzie czegokolwiek niszczył.
Trzeba mieć świadomość że w świadomości tych "prezesów" teraz mają one taką samą wartość jak mrowisko w lesie.
 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, peceed napisał:

Trzeba mieć świadomość że w świadomości tych "prezesów" teraz mają one taką samą wartość jak mrowisko w lesie.

No tak, ale nadal są odpowiedzialni za to co zrobili. Po prostu dla nich cel jakim jest "ochrona jaskiń" albo nie istenieje albo jest mało ważny. Ja pisałem wczęsniej przy założeniu że zrobili to "przypadkiem". Może i naiwne, ale jest to opcja. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też sądzę, że wina jest po obu stronach, zarówno firmy jak i urzędników. Nie znam warunków w Australii, ale urzędnicy często nie są kompetentni i nie ponoszą odpowiedzialności za swoje czyny. Powiedzmy, że rejonami, gdzie tego typu znaleziska są częstsze, zajmują się jednak kompetentni pracownicy. Wtedy zatem, pękaty mieszek na pewno załagodził wszelkie mankamenty natury moralnej związane z podjęciem takiej a nie innej decyzji. To powinno być do ustalenia, zakładając, że komukolwiek będzie się chciało to ustalić.

Edytowane przez cyjanobakteria

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Australijski Dingo Fence to najdłuższy płot na świecie. Budowany od drugiej połowy XIX wieku i ukończony w latach 50. XX wieku ma długość ponad 5600 kilometrów, a jego zadaniem jest ochrona owiec wypasanych na południowo-wschodnich obszarach Australii przed psami dingo. Olbrzymi płot rozciąga się od południowo-wschodniego Queensland po południowo-zachodnią Australię Południową i stał się niezamierzonym eksperymentem pokazującym, jak wykluczenie drapieżnika wpływa na ekosystem.
      Płot prowadzi do pofragmentowania habitatów, wpływa na wzorce rozprzestrzeniania się gatunków, zakłóca procesy zachodzące w ekosystemie. Wiele badań prowadzonych w ostatniej dekadzie pokazało, że płot wpływa na równowagę w przyrodzie, prowadzi do zmniejszania się liczebności jednych gatunków, a wzrostu liczebności innych, w wyniku czego zachodzą m.in. zmiany w szacie roślinnej, obiegu substancji odżywczych w glebie czy samej morfologii krajobrazu. Na chronionym obszarze rozrosła się populacja kangurów i królików, które konkurują z owcami o trawę. Ponadto utrzymanie płotu kosztuje rocznie ponad 10 milionów dolarów australijskich. Te i inne zjawiska powodują, że coraz częściej pojawiają się głosy o konieczności likwidacji bariery.
      Autorzy najnowszych badań zauważają, że płot istnieje od ponad 100 lat, mógł więc znacząco wpłynąć na rozwój biologiczny gatunków, na które polują psy dingo.Jest to temat bardzo słabo poznany, dlatego też australijscy naukowcy postanowili zbadać tę kwestię. Przyjrzeli się więc populacjom ulubionej ofiary dingo – kangura rudego – po obu stronach płotu.
      Naukowcy spodziewali się, że kangury na północ od płotu, narażone na ataki dingo, będą różniły się od tych z południa. Szczególnie samice i młode, które częściej niż dorosłe samce padają ofiarą dingo.
      Rzeczywiście uczeni zauważyli różnice. Okazało się, że młode kangury na południu, do wieku około 4 lat, rozwijają się wolniej niż młode z północy. Te z południa były mniejsze i lżejsze, niż ich pobratymcy narażeni na ataki dingo. Naukowcy zaczęli się więc zastanawiać, czy brak dingo nie spowodował spowolnienia rozwoju kangurów. Postanowili jednak sprawdzić, czy przyczyną takiego stanu rzeczy nie jest mniejszy dostęp do żywności na południu. Okazało się jednak, że jest wręcz przeciwnie. To kangury z północy, na które dingo mogą polować, miały prawdopodobnie mniejszy dostęp do pożywienia. To zaś silna sugestia wskazująca, że różne tempo rozwoju przedstawicieli tego samego gatunku było spowodowane obecnością lub nieobecnością drapieżnika, a nie dostępem do żywności.
      Co więcej, badań dokonano na obszarze, na którym płot aż do roku 1975 był w fatalnym stanie i najprawdopodobniej do tego czasu dingo i kangury mogły swobodnie go przekraczać. A skoro tak, to zaobserwowane zmiany zaszły w ciągu zaledwie 17 pokoleń kangurów. To oznaczałoby błyskawiczną ewolucyjną adaptację do nowych warunków. Być może zmiany zaszły tak szybko przez mniejsze wydzielanie hormonów stresu u kangurów, żyjących na obszarach chronionych przed dingo. Wiemy, że hormony stresu wpływają na stan zdrowia ssaków, tutaj zaś mogły wpłynąć na tempo wzrostu zwierząt.
      Uczeni zaobserwowali jeszcze jedno zjawisko. Po przekroczeniu 4. roku życia, kangury z południa, które były dotychczas mniejsze i lżejsze, doganiały pod względem rozmiarów i masy kangury z północy. To zaś oznacza, że musiały w tym czasie zainwestować więcej zasobów w zmianę rozmiarów ciała. Zjawisko takie może mieć dwie, przeciwne konsekwencje. Ten szybszy rozwój rozmiarów i masy może powodować, że mniej energii jest przeznaczanych na rozwój innych ważnych funkcji, jak układ odpornościowy lub rozrodczy. Być może kangury te gromadzą mniejsze zapasy tłuszczu. Z drugiej jednak strony, wolniejszy przyrost masy ciała przez pierwsze 4 lata życia może powodować, że kangury na południu są zdrowsze lub bardziej płodne.
      Autorzy badań mówią, że zaobserwowane zjawiska i postawione hipotezy wymagają dalszych badań. Nie dotyczy to zresztą kangurów, bo warto przyjrzeć się, jak płot wpłynął na ewolucję innych zwierząt. Jeśli zaś zostanie usunięty, warto będzie sprawdzić, jaki będzie to miało wpływ na południowe populacje zwierząt, które nagle zetkną się z dingo.
      Zbadanie tych kwestii pomoże nam w zrozumieniu, w jaki sposób zwierzęta radzą sobie z szybkimi zmianami w środowisku.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy naukowcy z University Corporation for Atmopheric Research (NCAR) rozpoczęli analizę wydarzeń, które wpłynęły na klimat w 2020 roku, byli przekonani, że najważniejszym z nich okaże się lockdown. Zamknięcie ludzi w domach spowodowało i mniejszą emisję spalin z transportu i zmniejszenie aktywności gospodarczej. Jednak okazało się inny czynnik w większym stopniu wpłynął na klimat w roku 2020.
      Badania wykazały, że większy wpływ od lockdownu miały wielkie pożary buszu w Australii z lat 2019–2020. W ich wyniku olbrzymie ilości dymu dostały się do stratosfery i krążyły nad większością półkuli południowej.
      John Fasullo i jego koledzy wykorzystali techniki modelowania komputerowego, by ocenić wpływ zmniejszenia ruchu samochodowego i aktywności przemysłowej na klimat. Oceniali też, jaki wpływ miały dymy z australijskich pożarów.
      Z analiz wynika, że zmniejszenie ruchu samochodowego oraz aktywności przemysłowej, które wpłynęły na oczyszczenie atmosfery, przyczyniły się do zwiększenia średniej globalnej temperatury o 0,05 stopnia Celsjusza do końca 2020 roku.
      Tymczasem australijskie pożary, emitując olbrzymie ilości dymu, spowodowały, że w ciągu zaledwie miesięcy doszło do spadku średniej globalnej temperatury o 0,06 stopnia Celsjusza. Dymy z pożarów zablokowały promieniom słonecznym dostęp do powierzchni Ziemi i zmieniły układ chmur.
      Dotychczas przeprowadzono wiele badań na temat wpływu rosnących temperatur na częstotliwość i zasięg pożarów czy też na temat wpływu pożarów na lokalną pogodę. Znacznie mniej uwagi poświęcano za to wpływowi pożarów na temperatury i opady w skalach większych niż lokalne.
      Badania prowadzone przez NCAAR wykazały, że duże pożary emitują tak dużo związków siarki i innych, że mogą zaburzyć klimat, w wynikku czego tropikalne burze znad równika przesuwają się na północ i mogą wpłynąć na zjawiska El Niño i La Niña, ogrzewające i ochładzające wody Pacyfiku. Nasze badania pokazują, że regionalny pożar może mieć widoczny wpływ na globalny klimat. Pożary takie pozostawiają ślady na wielką skalę, wpływając i na atmosferę, i na ocean. Reakcja klimatu jest równie silna jak w przypadku dużych erupcji wulkanicznych, wyjaśnia Fasullo.
      Autorzy badań zastrzegają, ze musieli dokonać pewnych założeń, związanych głównie z niepewnością co do redukcji emisji w wyniku lockdownu i dokładnego wpływu dymów z pożarów. Musieli tutaj opierać się na szacunkach dotyczących emisji ze wspomnianych źródeł. Następnie wykorzystali model komputerowy do przeprowadzenia licznych symulacji klimatu dla lat 2015–2024 dla różnych wartości emisji i różnych warunków pogodowych.
      Za pomocą superkomputera stworzono ponad 100 różnych scenariuszy. Tak jak się spodziewano, lockdown spowodował niewielkie ocieplenie klimatu. Zmniejszona emisja z motoryzacji i przemysłu, o czym wiemy z innych badań, spowodowała, że do powierzchni planety docierało więcej energii ze Słońca. Jednak, co zaskoczyło naukowców, australijskie pożary buszu miały jeszcze silniejszy wpływ. A że pożary, związane z emisją, blokują promieniom słonecznym dostęp do Ziemi, mają one efekt chłodzący.
      Z dokładnych obliczeń wynika, że w szczycie lockdownu doszło do zwiększenia ilości energii słonecznej docierającej do górnych partii atmosfery o 0,23 W na metr kwadratowy. Natomiast pożary tymczasowo zmniejszyły ilość energii ze Słońca niemal o 1 W/m2. Dla porównania warto dodać, że średnio do górnych partii atmosfery dociera około 1360 W/m2.
      Dym z pożarów buszu przez wiele miesięcy krążył nad Półkulą Południową, nieproporcjonalnie ją ochładzając. w Wyniku tych różnic temperatur tropikalne burze przesunęły się bardziej na północ. Do zbadania pozostaje kwestia czy i w jakim stopniu pożary mogą wpłynąć na zjawiska El Niño i La Niña.
      Uważamy, że klimat w podobny sposób reaguje na duże erupcje wulkaniczne. Jednak takie zjawiska mają miejsce co 30 lat lub rzadziej. Duże pożary mogą zdarzać się co kilka lat i przez to mają większy wpływ. Chcemy się dowiedzieć, jak klimat na nie reaguje, stwierdza Fasullo.
      Artykuł Coupled Climate Responses to Recent Australian Wildfire and COVID-19 Emissions Anomalies Estimated in CESM2 został opublikowany na łamach Geophysical Research Letters.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Australijski ssak, o którym sądzono, że wyginął ponad 150 lat temu, wciąż istnieje. Pseudomysz rodzinną (Pseudomys gouldii) znaleziono na niewielkich wyspach u wybrzeży Australii Zachodniej. Główna autorka badań, doktor Emily Roycrosft z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego mówi, że odkrycie rzekomo wymarłego gatunku to ekscytująca wiadomość, która jednak prowadzi do smutnych wniosków.
      Naukowcy pracujący pod kierunkiem Roycroft postanowili porównać DNA 8 wymarłych australijskich gryzoni z 42 gatunkami ich krewniaków. Chcieli w ten sposób oszacować tempo zanikania rodzimych gatunków gryzoni od czasu przybycia Europejczyków. Okazało się, że Pseudomysz rodzinna przetrwała na kilku niewielkich wyspach. Zamieszkująca je Pseudomysz wydmowa (Pseudomys fieldi) to bowiem nie inny gatunek, a właśnie uważana za wymarłą Pseudomys gouldii.
      Odnalezienie tego gatunku to dobra wiadomość w obliczu niezwykle szybkiego wymierania rodzimych gryzoni. Zanikanie gryzoni odpowiada aż za 41% całego wymierania australijskich ssaków od przybycia Europejczyków w 1788 roku, mówi Roycroft.
      Na podstawie badań zarówno Pseudomys gouldii jak i innych, wymarłych oraz istniejących, gatunków gryzoni, naukowcy odtworzyli drzewo genetyczne na przestrzeni ostatnich 5,2 miliona lat. Okazało się, że populacja gryzoni była przez ten czas bardzo zróżnicowana genetycznie i bardzo zdrowa. Wiele gatunków było rozpowszechnionych na całym kontynencie. Dopiero od około 150 lat dochodzi do gwałtownego wymierania i zaniku różnorodności rodzimych gryzoni Australii. Co więcej, bardziej na wymieranie narażone są większe gryzonie. To wskazuje, że przyczyną załamania populacji jest przybycie Europejczyków, wprowadzenie przez nich inwazyjnych drapieżników oraz niszczenie habitatów gryzoni np. poprzez oczyszczanie olbrzymich połaci terenu pod uprawę.
      Od czasów europejskiej kolonizacji Australia traci nie tylko gryzonie. Od 1788 roku na kontynencie wyginęły 34 gatunki ssaków. To więcej niż w jakimkolwiek innym kraju na świecie.
      Roycroft mówi, że wymieranie gryzoni odbyło się błyskawicznie. Przed przybyciem Europejczyków występowały one powszechnie, w dużych populacjach. Jednak wprowadzenie kotów, lisów i innych gatunków inwazyjnych, oczyszczanie ziemi pod rolnictwo oraz nowe choroby zdziesiątkowały rodzime gatunki. W Australii wciąż mamy sporą bioróżnorodność, którą możemy stracić, gdyż nie robimy wystarczająco dużo, by ją zachować.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google zagroził zbanowaniem całej Australii, a Facebook zapowiada, że usunie ze swojego news feeda treści z australijskich mediów. Wszystko dlatego, że parlament Australii toczy debatę na temat ustawy, zgodnie z którą firmy takie jak Google i Facebook zostałyby zobowiązane do zapłaty autorom za treści, które wykorzystują. Ustawa przewiduje, że jeśli strony nie doszłyby do porozumienia ws. stawek, koncerny internetowe musiałyby płacić stawki określone w ustawie.
      Dyrektor Google Australia, Mel Silva, poinformowała, że ustawa taka stanowiłaby „niebezpieczny precedens”, a sama firma przedstawiła rządowi ultimatum, w którym grozi, że przestanie świadczyć swoje usługi na terenie Australii.
      Prawo do nieograniczonego linkowania pomiędzy witrynami to podstawa działania wyszukiwarki, jeśli nowe przepisy weszłyby w życie działanie wyszukiwarki byłoby związane z olbrzymim ryzykiem finansowym i operacyjnym i nie mielibyśmy innego wyjścia, niż zaprzestanie oferowania usług Google Search na terenie Australii, stwierdziła Silva podczas przesłuchań przed Senatem. Dodała przy tym, że firma jest skłonna do płacenia mediom za tworzone przez nich treści i podała przykład około 450 tego typu umów, jakie Google podpisało z firmami na całym świecie.
      Premier Australii Scott Morrison oświadczył, ze jego rząd nie będzie reagował na groźby. Niech wszystko będzie jasne. To Australia określa, co można robić na terenie Australii. Takie decyzje są podejmowane przez nasz parlament i przez nasz rząd. Tak to działa w Australii. Ci, którzy się z tym zgadzają, są przez nas chętnie widziani.
      Najlepszym dowodem na to, że sprawy zaszły za daleko jest fakt, że prywatna firma, korzystając ze swojej monopolistycznej decyzji, próbuje zastraszać suwerenne państwo, mówi Chris Cooper, dyrektor organizacji Reset Australia, która stara się o uregulowanie działalności koncernów technologicznych.
      Z kolei przedstawiciele australijskiego Facebooka stwierdzili, że jeśli nowe przepisy zostaną uchwalone, to nie tylko media, ale również zwykli Australijczycy nie będą mogli umieszczać w news feedzie odnośników do australijskich mediów. Josh Machin, dyrektor ds. polityki w Facebook Australia powiedział podczas przesłuchania przed parlamentem, że w feedzie przeciętnego użytkownika informacje z mediów stanowią jedynie 5% treści i Facebook nie odnosi z nich zbyt dużych korzyści finansowych.
      Słowa te skomentował Dan Stinton dyrektor australijskiej wersji Guardiana, który stwierdził, że informacje prasowe angażują użytkowników Facebooka, powodują, że ci dłużej w serwisie pozostają, klikają, więc dziwić mogą słowa Machina twierdzącego, że nie przynosi to serwisowi korzyści materialnych.
      Niezależny senator Rex Patrick porównał odpowiedź Google'a z reakcją Chin, które zagroziły Australii wojną handlową, gdyby australijskie władze prowadziły śledztwo ws. wybuchu pandemii COVID-19. Wy nie usiłujecie chronić praw użytkowników do wyszukiwania. Wy usiłujecie chronić swoje konto bankowe, stwierdził Patrick.
      Przeciwnicy narzucenia regulacji twierdzą, że bronią wolnego internetu. Jednak Dan Stinton zwraca uwagę, że wolny internet, o którym mówią, przestał istnieć wiele lat temu i obecnie jest zdominowany przez kilka wielkich amerykańskich korporacji. Sinton dodaje, że z Facebooka korzysta 17 milionów Australijczyków, a z Google'a – 19 milionów. O tym, co Australijczycy robią w internecie decydują algorytmy tych firm, stwierdza Stinton. Smaczku całemu sporowi dodaje fakt, że przedstawiciele Google'a przyznali, iż w ramach eksperymentu celowo ukrywali w wyszukiwarce pewne treści. Zapewnili jednak, że to nie problem, gdyż były one ukrywane przed 1% australijskiej populacji.
      Nowa ustawa trafiła do parlamentu po 18-miesięcznym przeglądzie dokonanym przez Australijską Komisję ds. Konkurencji i Konsumentów. Urząd stwierdził, że monopolistyczna pozycja gigantów IT, jaką ci mają w stosunku do mediów, jest groźna dla demokracji.
      W spór włączył się rząd USA. Jego przedstawiciele wyrazili zaniepokojenie próbą regulowania na drodze ustawowej pozycji graczy rynkowych.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Australijska fauna właśnie wzbogaciła się o dwa kolejne gatunki. Okazało się, że wolatucha wielka (Petauroides volans) to nie jeden, ale trzy gatunki. Niedawno okazało się, że – obok P. volans – na antypodach żyją też P. armillatus i P. minor.
      Wolatuchy to niewielkie torbacze zamieszkujące lasy wschodniej Australii. Za dnia kryją się w dziuplach drzew, nocą zaś przemierzają w powietrzu lotem ślizgowym nawet 100 metrów za jednym razem, poszukując swojego ulubionego pożywienia – liści eukaliptusa.
      Badania genetyczne tych zwierząt wykazały właśnie, że Petauroides volans to w rzeczywistości trzy gatunki zamieszkujące północną, środkową i południową część wschodnioaustralijskiego wybrzeża. "Właśnie dowiedzieliśmy się, że bioróżnorodność Australiii jest większa niż sądziliśmy. Nie każdego dnia odkrywa się nowy gatunek ssaka. Nie mówiąc już o dwóch gatunkach", mówi profesor Andrew Krockenberger z Uniwersytetu Jamesa Cooka.
      Wspomniane gatunki różnią się wielkością. Im bardziej na północ, tym są mniejsze. Obecnie najwięcej wiemy o gatunku z południa. To on był najczęściej bowiem badany. Naukowcy od dłuższego czau wiedzieli, że istnieją różnice w rozmiarach pomiędzy wolatuchami, sądzono jednak, że to ten sam gatunek, a rozmiary ciała wynikają wyłącznie z warunków bytowania.
      Gatunek północny zamieszkuje lasy Queensland pomiędzy Mackay i Cairns. Gatunek środkowy bytuje na południu Queensland do Mackay. Z kolei najlepiej poznany gatunek południowy zajmuje tereny w stanach Victoria i Nowa Południowa Walia.
      Jeszcze 30 lat temu wolatuchy występowały powszechnie. Obecnie są wpisane na listę gatunków zagrożonych z powodu wycinania lasów i zmian kimatu. Odkrycie, że w rzeczywistości mamy do czynienia z 3 różnymi gatunkami oznacza, iż tym bardziej istnieje pilna potrzeba ochrony tych zwierząt.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...