Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Wrocławscy lekarze informują o sukcesie terapii CAR-T. 11-letni pacjent po latach wyleczony z białaczki

Rekomendowane odpowiedzi

Po siedmiu latach nieskutecznego leczenia białaczki u 11-letniego obecnie pacjenta wreszcie nie stwierdzono obecności komórek nowotworowych. Wszystko to dzięki nowatorskiej terapii CAR-T zastosowanej w Klinice Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej USK.

W 2019 r. Klinika Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Przylądek Nadziei Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu (USK) przeszła proces certyfikacji, potwierdzający gotowość do leczenia terapią genową CAR-T pacjentów pediatrycznych, zmagających się z oporną lub nawrotową ostrą białaczką limfoblastyczną (ALL). W ok. 15 proc. przypadków tego podtypu białaczki, po transplantacji szpiku lub w drugiej bądź kolejnej linii leczenia, następuje nawrót choroby. Wysoką skuteczność w leczeniu tej grupy pacjentów wykazuje terapia genowa CAR-T. Przylądek Nadziei USK jest pierwszą i jedyną kliniką w Polsce certyfikowaną do stosowania terapii CAR-T u dzieci i młodych dorosłych z ostrą białaczką limfoblastyczną.

Większość pacjentów, chorych na ostrą białaczkę limfoblastyczną, dobrze odpowiada na leczenie konwencjonalne, jednak u części z nich, wykazujących cechy złego rokowania, wznowy następują szybko – mówi prof. Bernarda Kazanowska, zastępca kierownika Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej USK we Wrocławiu. Dla około 15-20 dzieci rocznie nie mamy w tym momencie żadnych rozwiązań terapeutycznych, które dawałyby szansę na wyleczenie. Metoda CAR-T jest dla nich bez wątpienia nadzieją.

Komórki CAR-T zostały po raz pierwszy zastosowane u 11-letniego chłopca, zmagającego się z białaczką od siedmiu lat. Przez ten okres otrzymał on wszelkie możliwe formy terapii, w tym dwie allogeniczne transplantacje komórek krwiotwórczych od dwóch różnych dawców.

Mimo zastosowanego leczenia białaczka ciągle nawracała i w 2019 roku większość lekarzy nie widziała już nadziei na uratowanie chłopca – mówi prof. Krzysztof Kałwak z Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej USK we Wrocławiu. My byliśmy jednak zdeterminowani i po uzyskaniu certyfikacji ośrodka wykonaliśmy leukaferezę u dziecka, uzyskując odpowiednią liczbę limfocytów T, które to zostały potem zmodyfikowane genetycznie w laboratorium w USA.

Wyposażone w narzędzia do celowanego zabijania komórek białaczkowych limfocyty T dotarły do Wrocławia z USA i zostały przeszczepione 3 marca br.

Po przeszczepie nie zaobserwowaliśmy żadnych istotnych powikłań immunologicznych ani neurologicznych i mogliśmy wypisać chłopca do domu jeszcze przed ogłoszeniem epidemii COVID-19 – mówi prof. Krzysztof Kałwak. W pierwszych dwóch miesiącach po podaniu obserwowaliśmy zmniejszanie się choroby resztkowej, ale wciąż komórki białaczkowe były obecne. Teraz mamy wreszcie długo wyczekiwane „zero” z czułością do 10-5. Nie mamy stuprocentowej gwarancji, że efekt będzie trwały, jednak na razie ma niewykrywalną chorobę resztkową i po raz pierwszy od 7 lat dziecko, jego rodzice i my, lekarze możemy odetchnąć z ulgą: „niemożliwe stało się możliwe…”.

Leczenie zostało sfinansowane dzięki wspólnej akcji Fundacji na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową oraz Fundacji Siepomaga.

Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu jest miejscem na innowacyjne działania – mówi Piotr Ponikowski, p.o. rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Zależy nam na tym żeby naukowcy, wspólnie z klinicystami, robili milowe kroki w medycynie. Liczę, że wkrótce na naszej uczelni będziemy mogli, w ramach grantu Agencji Badań Medycznych, rozpocząć program, który umożliwi produkcję własnych komórek CAR-T. Szacuje się jednak, że czas na wyprodukowanie „polskich CAR-T” to ok. 3 lata. To minimum, bo technologię trzeba wyprodukować, a potem sprawdzić w badaniach klinicznych, czy jest skuteczna i bezpieczna.

Chciałbym, żeby szansę na życie miał nie tylko Olek, ale też inne dzieci – mówi Piotr Pobrotyn, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego. Do wyprodukowania „polskich CAR-T” trzeba znaleźć sposób na finansowanie pomostowe dla pacjentów, którzy już dziś takiego leczenia potrzebują. Razem z rektorem Uniwersytetu Medycznego prowadzimy rozmowy na ten temat z przedstawicielami resortu zdrowia i mamy nadzieję, że dla dobra dzieci szybko zostanie osiągnięty kompromis.

Jak działa terapia CAR-T?

Jak w praktyce działa mechanizm terapii CAR-T? W specjalistycznym procesie filtrowania krwi (leukaferaza) izolowane są z niej leukocyty, w tym limfocyty T. Następnie są one zamrażane i przekazywane do laboratorium w celu modyfikacji. Przy pomocy wektora wirusowego limfocyty T zostają genetycznie zaprogramowane tak, aby rozpoznawały komórki nowotworu. Następnie nowo utworzone komórki CAR-T ulegają namnażaniu i trafiają z powrotem do krwi pacjenta. Tak zaprogramowane komórki CAR-T są w stanie rozpoznać komórki nowotworowe, przyłączyć się do nich i aktywnie je zniszczyć.

Ostra białaczka limfoblastyczna (ALL)

Ostra białaczka limfoblastyczna to najczęstszy nowotwór u dzieci i jednocześnie najczęstsza z białaczek dotykająca pacjentów pediatrycznych. ALL to nowotwór limfocytów, czyli białych krwinek, zaangażowanych w funkcjonowanie systemu odpornościowego organizmu. Choroba postępuje szybko i wymaga wdrożenia natychmiastowego leczenia. Szacuje się, że ok. 85 proc. dzieci dotkniętych ALL osiąga remisję po leczeniu indukcyjnym, natomiast u ok. 15 proc. po transplantacji szpiku lub w drugim bądź kolejnym rzucie leczenia – następuje nawrót choroby. Rokowania pacjentów z nawrotem ALL są złe, pomimo stosowania leczenia systemowego, jak chemioterapia, radioterapia, terapia celowana czy przeszczep komórek macierzystych – wskaźnik przeżycia w tej grupie chorych jest niski.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mnie to cieszy, a terapie biologiczne, tutaj genowe, to przyszłość medycyny. 

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Intel ogłosił, że wybuduje w Polsce supernowoczesny zakład integracji i testowania półprzewodników. Stanie on w Miękini pod Wrocławiem, a koncern ma zamiar zainwestować w jego stworzenie do 4,6 miliarda dolarów. Inwestycja w Polsce to część obecnych i przyszłych planów Intela dotyczących Europy. Firma ma już fabrykę półprzewodników w Leixlip w Irlandii i planuje budowę drugiej w Magdeburgu w Niemczech. W sumie Intel chce zainwestować 33 miliardy euro w fabrykę w Niemczech, zakład badawczo-rozwojowo-projektowy we Francji oraz podobne przedsięwzięcia we Włoszech, Hiszpanii i Polsce.
      Zakład w Polsce ma rozpocząć pracę w 2027 roku. Zatrudnienie znajdzie w nim około 2000 osób, jednak inwestycja pomyślana została tak, by w razie potrzeby można było ją rozbudować. Koncern już przystąpił do realizacji fazy projektowania i planowania budowy, na jej rozpoczęcie będzie musiała wyrazić zgodę Unia Europejska.
      Intel już działa w Polsce i kraj ten jest dobrze przygotowany do współpracy z naszymi fabrykami w Irlandii i Niemczech. To jednocześnie kraj bardzo konkurencyjny pod względem kosztów, w którym istnieje solidna baza utalentowanych pracowników, stwierdził dyrektor wykonawczy Intela, Pat Gelsinger. Przedstawiciele koncernu stwierdzili, że Polskę wybrali między innymi ze względu na istniejącą infrastrukturę, odpowiednio przygotowaną siłę roboczą oraz świetne warunki do prowadzenia biznesu.
      Zakład w Miękini będzie ściśle współpracował z fabryką w Irlandii i planowaną fabryką w Niemczech. Będą do niego trafiały plastry krzemowe z naniesionymi elementami elektronicznymi układów scalonych. W polskim zakładzie będą one cięte na pojedyncze układy scalone, składane w gotowe chipy oraz testowane pod kątem wydajności i jakości. Stąd też będą trafiały do odbiorców. Przedsiębiorstwo będzie też w stanie pracować z indywidualnymi chipami otrzymanymi od zleceniodawcy i składać je w końcowy produkt. Będzie mogło pracować z plastrami i chipami Intela, Intel Foundry Services i innych fabryk.
      Intel nie ujawnił, jaką kwotę wsparcia z publicznych pieniędzy otrzyma od polskiego rządu. Wiemy na przykład, że koncern wciąż prowadzi negocjacje z rządem w Berlinie w sprawie dotacji do budowy fabryki w Magdeburgu. Ma być ona warta 17 miliardów euro, a Intel początkowo negocjował kwotę 6,8 miliarda euro wsparcia, ostatnio zaś niemieckie media doniosły, że firma jest bliska podpisania z Berlinem porozumienia o 9,9 miliardach euro dofinansowania. Pat Gelsinger przyznał, że Polska miała nieco więcej chęci na inwestycję Intela niż inne kraje.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      We Wrocławiu otwarta została pierwsza w Polsce miejska farma akwaponiczna. Powstała ona w ramach polsko-norweskiego PROJEKTU USAGE. Rolą farmy akwaponicznej w centrum miasta jest zapewnienie świeżej żywności przeznaczonej dla lokalnych mieszkańców. Hodowla i uprawa w pobliżu odbiorcy to również skrócony łańcuch dostaw i ograniczony ślad węglowy, a wszystko to w trosce o środowisko i nasze bezpieczeństwo – podkreślono na stronie Miejskiej AquaFarmy.
      Pierwsze kontenery postawiono w październiku zeszłego roku. Miesiąc później zamontowano system akwaponiczny. W styczniu 2023 r. Water Science Technology Institute we Wrocławiu zaczął prace nad dobieraniem organizmów wodnych zamieszkujących zbiorniki.
      W AquaFarmie uprawę roślin (ich zestaw ma być podyktowany zapotrzebowaniem) łączy się z hodowlą. Sprawdzane są warunki dla ryb, a także dla raków oraz innych skorupiaków. Farma połączona jest z systemem zbierania i oczyszczania wód opadowych, a całość tworzy system zamknięty. W ten sposób uprawa może trwać przez cały rok, bez względu na warunki atmosferyczne, oszczędność wody, w porównaniu do tradycyjnego rolnictwa, wynosi nawet 90%. Ponadto uprawy tego typu wymagają też mniej miejsca niż konwencjonalne rolnictwo. Dodatkową zaletą jest redukcja ilości powstających odpadów.
      System akwaponiczny farmy zamknięty jest w przystosowanych do produkcji żywności kontenerach i został wyposażony w trzy zbiorniki do hodowli zwierząt. Ryby i skorupiaki hodowane są w systemie zamkniętym. Ich odchody przy pewnym stężeniu stają się toksyczne dla zwierząt, ale są cennym składnikiem pokarmowym dla roślin. Dlatego woda z odchodami pompowana jest do jednostki wyposażonej w filtry. Tam bakterie z rodzajów Nitrosomonas i Nitrobacter przekształcają amoniak w azotyny i azotany. Te są lepiej przyswajane przez rośliny.  Po odfiltrowaniu woda z substancjami pokarmowymi trafia do roślin. Tam stosowane są dwie metody hydroponiczne. W jednej z nich (NFT) korzenie roślin są obmywane stale płynącą wodą, a w metodzie DWC korzenie zanurzone są w intensywnie napowietrzanej i wymienianej wodzie. Z hodowli hydroponicznej woda, już oczyszczone z substancji toksycznych dla zwierząt, wraca do miejsca hodowli zwierząt. W ten sposób obieg zostaje zamknięty. Trzeba go jednak uzupełniać, gdyż część wody ubywa w wyniku transpiracji, parowania i wchłaniania przez rośliny. Do uzupełniania częściowo wykorzystywana jest oczyszczona woda opadowa.
      Cała produkcja żywności odbywa się w kontrolowanych, zamkniętych warunkach co znacznie ogranicza możliwość występowania chorób i szkodników. Dzięki temu można zrezygnować z chemicznych środków ochrony roślin oraz antybiotyków. Już w tej chwili twórcy farmy mówią o uprawie trybuli, mizuny, rukwi wodnej, trawy pszenicznej oraz buraka liściowego i hodowli raka czerwonoszczypcowego.
      AquaFarma ma być zarówno laboratorium służącym rozwojowi przyszłych systemów produkcji żywności oraz miejscem spotkań oraz wymiany wiedzy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Odnaleziono kolejny fragment barokowej fontanny z Neptunem, która niegdyś zdobiła plac Nowy Targ we Wrocławiu. Okazało się, że jedna z czterech muszli - trzymanych oryginalnie przez syreny i trytony - pełniła funkcję ozdoby w ogródku mieszkanki Wielowsi Średniej.
      Jak podaje serwis Wroclaw.pl, na muszlę natrafiła dziennikarka Radia Wrocław. Przeprowadzała wywiad z mieszkańcami podsycowskiej miejscowości i to oni skierowali ją w konkretne miejsce.
      Siedemnastego stycznia br. niemal kompletny element został przewieziony do Wrocławia.
      Wratislavianista dr Tomasz Sielicki – który wpadł na trop fontanny – przypomina, że w zeszłym roku odnaleziono rzeźbę Neptuna [korpus z prawie całą lewą nogą; górna część sięga linii żuchwy], jedną z muszli, jedną ze ślimacznic, kapitel z resztkami delfinów, głowę delfina oraz dolną partię syreny bądź trytona.
      Wiosną poszukiwania będą kontynuowane. Choć priorytetem jest odnalezienie głowy Neptuna, inne elementy są również na wagę złota, bo pomogą w ewentualnym odtworzeniu fontanny. Dr Sielicki szacuje, że dotąd odnaleziono ok. 50% całości.
      Wszystkie zebrane części oddano w depozyt do Muzeum Miejskiego Wrocławia. W pracowni kamieniarskiej na Starym Cmentarzu Żydowskim czekają na stabilne dodatnie temperatury; wtedy zostaną oczyszczone.
      Mówiąc o przyszłości, dr Sielicki wspomina o 2 ewentualnych scenariuszach. Pozostałości fontanny można by gdzieś wyeksponować albo, co wymagałoby większych środków pieniężnych, pokusić się o odtworzenie zabytku. Wratislavianista uważa, że da się to zrobić dzięki wykorzystaniu odnalezionych elementów i odkuciu nowych na wzór historycznych. Sprawa dalszych losów zabytku pozostaje otwarta.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Musiał minąć wiek ze sporym okładem, by barokowy Neptun ze znanej wrocławskiej fontanny powrócił do miasta. Dotąd wszyscy myśleli, że podczas oblężenia Festung Breslau w 1945 r. został zniszczony razem z pl. Nowy Targ, śledztwo wratislavianisty, dr. Tomasza Sielickiego, wykazało jednak, że jego losy potoczyły się zgoła inaczej...
      Przebudowa w latach 70. XIX wieku
      Kamienna fontanna, która stanęła na pl. Nowy Targ w 1732 r., zastąpiła studnię z końca XVI w. Jak tłumaczy dr Sielicki, była ona w swojej historii wielokrotnie uszkadzana, dlatego przechodziła remonty. Najpoważniejsza przebudowa miała miejsce w latach 70. XIX w. Budowano wtedy nowoczesne wodociągi z wieżą ciśnień Na Grobli, co wiązało się ze zmianą zaopatrzenia w wodę miejskich fontann. Przy okazji włodarze Breslau postawili odnowić figury. Ostatecznie zakres modernizacji był jednak o wiele szerszy. Wykonano nowe rzeźby, a z czasem o zamianie tej wszyscy zapomnieli - tłumaczy wratislavianista. Całkiem nową rzeźbę Neptuna, przedstawiającą boga z trójzębem uniesionym ku górze, wykonał w 1874 r. Albert Rachner (ten sam, który jest autorem popiersia Linneusza z Ogrodu Botanicznego). Ponieważ zdjęć sprzed przebudowy jest mniej niż fotografii z późniejszego okresu, nikt nie zwrócił na to uwagi.
      Powszechnie uważano, że na Nowym Targu stoi cały czas ta sama fontanna z XVIII w. Tymczasem było to dzieło w dużej mierze młodsze. I to ono uległo zniszczeniu w 1945 r. Do dziś zachowały się tylko jego nieliczne fragmenty. Torso Neptuna można oglądać w Parku Staromiejskim na wysokości zakładów kąpielowych - podkreśla dr Sielicki.
      Zawikłane losy pierwotnej rzeźby
      Gdzie więc podział się barokowy Neptun? Dr Sielicki natrafił na wskazówki w XIX-w. prasie. Jak udało mu się ustalić, Rachner chciał, by dzieło zachowano dla potomnych, stąd pomysł przekazania rzeźby wrocławskiemu Muzeum Starożytności. Nie ma jednak dowodów, że tak się stało. Zamiast tego Neptun stał przez kilkanaście lat na posesji Carla Müllera, emerytowanego porucznika i byłego radnego miejskiego, przy ulicy Świętokrzyskiej. Później - w 1889 r. - trafił do jego majątku w Wielowsi Średniej w powiecie sycowskim. W tamtejszym parku powstała niewielka fontanna, na której szczycie umieszczono barokową rzeźbę.
      W latach 60. XX w. przez Dolny Śląsk przeszła silna nawałnica. Spadający konar roztrzaskał parkową fontannę na kilka fragmentów. Rzeźba Neptuna straciła ręce i głowę, ale większość jej przetrwała. Pomimo kilku inwentaryzacji kawałki leżały pod drzewami przez kilkadziesiąt lat - opowiada wratislavianista.
      Poszlaki z lokalnej prasy
      Gdy dr Sielicki natrafił na wzmiankę w „Breslauer Zeitung”, pojechał do Wielowsi Średniej z Joanną Biniek z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu. Razem namierzyli roztrzaskaną fontannę. Autentyczność Neptuna potwierdzili historycy sztuki – Barbara Andruszkiewicz i dr Romuald Nowak z Muzeum Narodowego we Wrocławiu. To ten sam, który gorszył wrocławian swoją nagością w XVIII w. i który był milczącym świadkiem burzliwych wydarzeń Wiosny Ludów - cieszy się dr Tomasz Sielicki.
      Po około 2 miesiącach od odkrycia, 7 grudnia fragmenty rzeźby przewieziono na teren Starego Cmentarza Żydowskiego we Wrocławiu. Zabezpieczeniem, zbadaniem i konserwacją Neptuna zajmie się Muzeum Miejskie Wrocławia. Zakres działań będzie zależeć od dostępnych środków pieniężnych.
      O historii wodotrysku słów kilka
      Fontanna, która stanęła na pl. Nowy Targ w 1732 r., powstała w warsztacie Johanna Adama Karingera. Figurę stworzył rzeźbiarz Johann Jakob Bauer. Za prace kamieniarskie odpowiadał Johann Baptista Lemberger. Fontanna składała się z ośmiobocznej niecki, w środku której znalazły się cztery postaci legendarnych stworzeń morskich – syren i trytonów. Każda z nich podtrzymywała jedną muszlę, które razem tworzyły czaszę. Z niej wyrastał kapitel, na szczycie którego umieszczono cztery delfiny. Z ich paszcz tryskała woda do czaszy, a z niej – do basenu. Dzieło wieńczyła postać Neptuna, antycznego boga mórz, rzek i jezior - wyjaśnia dr Sielicki. Wodotrysk pełnił 2 funkcje: był źródłem wody pitnej i upiększał publiczny plac handlowy.
      Neptun był tylko częściowo owinięty szatą, budził więc zgorszenie wielu osób. Choć fontannę zabezpieczono ogrodzeniem, rzeźbę i tak notorycznie dewastowano, dlatego zatrudniono stróża do jej pilnowania. Trójząb budził [z kolei] śmiech wrocławian, ponieważ przypominał widły do przerzucania gnoju. Z tego względu mieszczanie nazywali Neptuna Jurkiem (lub po śląsku Jorgiem) z widłami (Gabeljürge). W 1838 r. przy okazji jednego z remontów atrybut boga wymieniono na wersję pozłacaną o antycznej formie.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dwudziestego siódmego sierpnia do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego (USK) we Wrocławiu trafił z Tromsø w Norwegii ok. 50-letni pacjent, który potrzebuje pilnego przeszczepu serca. Trzynastego sierpnia Polak przeszedł rozległy zawał serca. Ze względu na deficyt dawców i na fakt, że w Norwegii jest tylko jeden ośrodek przeszczepowy, transport do kraju był dla niego jedynym ratunkiem. Było to duże wyzwanie logistyczne i medyczne. O pacjencie w potrzebie poinformowała USK pracująca w Norwegii polska lekarka.
      Podróż samolotem (Cessna Babcock Scandinavian AirAmbulance) trwała ok. 8 godzin. Jak wyjaśnił anestezjolog z USK, dr n. med. Stanisław Zieliński, zniszczone zawałem serce pacjenta nie pracuje samodzielnie. Mężczyzna żyje, bo jest podłączony do specjalistycznej aparatury.
      Ilość aparatury, sprzętu, do którego był podłączony pacjent, musiała być stale obsługiwana przez siedem osób. Do samego przeniesienia pacjenta z samolotu do karetki potrzebnych było aż 11 osób - tłumaczył „Gazecie Wrocławskiej” Miłosz Raszek, koordynator ds. transportu medycznego.
      Dalszy transport zaplanowano wzdłuż takiej trasy, by uniknąć nierówności, które mogłyby doprowadzić do rozłączenia aparatury podtrzymującej życie pacjenta.
      W USK pacjentowi wszczepiono pompę wspomagającą lewą komorę serca typu HeartMate. Teraz oczekuje na przeszczep.
      Cała akcja była możliwa dzięki Mateuszowi Rakowskiemu, koordynatorowi ds. transplantacji serca USK. Słowa uznania należą się także Miłoszowi Raszkowi, koordynatorowi ds. transportu medycznego USK, który zarządzał całym skomplikowanym przedsięwzięciem przetransportowania pacjenta do naszego szpitala, oraz lek. Jakubowi Jankowskiemu, koordynatorowi ds. mechanicznego wspomagania krążenia. I wreszcie: ogromny szacunek dla obu ekip medycznych – i polskiej, i norweskiej. Dziękujemy Wam za Wasze oddanie i bohaterstwo! - napisano na profilu USK na Facebooku.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...