Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Jeśli w ciągu najbliższych 50 lat nie dokonamy radykalnej zmiany, Jezioro Wiktorii umrze, bo je zatruwamy, mówi gubernator kenijskiej prowincji Kisumu, Peter Anyang' Nyong'o. To największe jezioro Afryki jest coraz bardziej zatruwane, a ludzie odławiają z niego olbrzymie ilości ryb.

Obszary podmokłe od tysiącleci filtrowały i oczyszczały wody jeziora. Jednak proces ten jest coraz bardziej zakłócany przez rosnącą liczbę zanieczyszczeń wprowadzanych przez ludzi na te obszary. To jednak nie jedyny problem, z którym musi mierzyć się to jedno z największych jezior świata.

Z powodu zmiany klimatu zwiększa się parowanie i jezioro powoli wysycha. Tymczasem położone w pobliżu miasta Kenii, Ugandy i Tanzanii zrzucają do jeziora Wiktorii nieoczyszczone ścieki. Jakby tego było mało, każdego roku z jeziora odławia się milion ton ryb, a sytuację pogarsza jeszcze kłusownictwo.

Rządy trzech krajów, do których należy jezioro, nie podjęły żadnych wspólnych działań na rzecz jego ratowania, mimo, że od tego zbiornika zależy los 30 milionów ludzi.

Jezioro Wiktorii ma niemal 60 000 kilometrów kwadratowych powierzchni. Jest największym na świecie jeziorem tropikalnym i drugim pod względem powierzchni największym jeziorem słodkowodnym na Ziemi. Zawiera ono ponad 2400 km3 wody, jest więc dziewiątym największym jeziorem kontynentalnym. Jezioro zamieszkują hipopotamy, wydry, krokodyle i żółwie. W przeszłości było niezwykle bogate w ryby, w tym w wiele gatunków endemicznych, które jednak zostały wytępione w ciągu ostatnich 50 lat. Mimo to wciąż żyje w nim ponad 500 – w większości endemicznych – gatunków pielęgnic afrykańskich. Około 300 z nich nie zostało jeszcze opisanych. Bogatsze pod tym względem jest tylko jezioro Malawi.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
Cytat

Jezioro Wiktorii ma niemal 60 000 kilometrów kwadratowych powierzchni.

Chyba raczej niemal 70 000, a dokładnie 68 800km.

Edytowane przez h4r
  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W niektórych miejscach Europy poziom radioaktywnego cezu w mięsie dzików jest tak wysoki, że ich mięsa nie wolno przeznaczać do konsumpcji dla człowieka. Co gorsza, ten wysoki poziom utrzymuje się od 30 lat, mimo że z zarówno nasza wiedza na temat cezu oraz badania innych zwierząt leśnych wskazują, że powinien on spadać. Problem znany jest jako paradoks dzika i został on szczegółowo opisany przez naukowców z Uniwersytetu Leibniza w Hanowerze i Uniwersytetu Technicznego w Wiedniu.
      Uczeni przyjrzeli się dzikom żyjącym w Bawarii. Poziom cezu w ich mięsie wynosi od 370 do 15 000 Bq/kg (bekereli na kilogram). Przepisy dopuszczają poziom radioaktywności rzędu 600 Bq/kg, zatem normy w mięsie dzików są przekroczone nawet 25-krotnie. Badacze porównali stosunek izotopów cezu 135 i 137 w mięsie dzików z Bawarii i stwierdzili, że za zanieczyszczenie odpowiedzialne są z w znacznej mierze... testy broni jądrowej. To zaskakujące stwierdzenie, gdyż dotychczas sądzono, iż głównym źródłem zanieczyszczeń jest opad radioaktywny pochodzący z Czernobyla. Tymczasem okazało się, że to testy sprzed 60 lat odpowiadają za od 10 do 68 procent radioaktywności mięsa przekraczającego normy, a w niektórych przypadkach to sam opad z testów broni jądrowej wystarczył, by normy zostały przekroczone. W sumie aż 25% zbadanych próbek mięsa zawierało tak dużo radioaktywnego cezu pochodzącego z prób broni jądrowej, że normy w nich byłyby przekroczone nawet wówczas, gdyby nie doszło do katastrofy w Czarnobylu.
      Po wypadku w Czarnobylu poziom zanieczyszczenia gleby w Bawarii znacząco wzrósł, a zanieczyszczenie mięsa dzików nawet o 2 rzędy wielkości przekraczało normy. Mięso innych dzikich zwierząt, jak jeleni, również było zanieczyszczone, ale u nich poziom radioaktywności znacząco spada. U dzików tak szybkiego spadku nie zauważono, co więcej, był on wolniejszy niż tempo półrozpadu cezu.
      Zdaniem naukowców poziom radioaktywnego cezu w mięsie dzików nie spada, gdyż zwierzęta te ryją w ziemi i żywią się m.in. podziemnymi grzybami, które w odpowiednich warunkach mogą akumulować cez. Cez – zarówno ten z testów broni jądrowej, jak i z katastrofy w Czernobylu – wciąż trafia z gleby do pożywienia dzików.
      Również w Polsce mięso dzikich zwierząt zanieczyszczone jest pierwiastkami radioaktywnymi. W naszym kraju regionem o szczególnie dużym poziomie zanieczyszczeń jest region Opola. Po raz pierwszy udowodniliśmy, że rejonie tym, w którym występuje najwyższy poziom promieniowania gamma w Polsce, aktywność cezu-137 w tkance mięśniowej wszystkich trzech badanych gatunków rośnie w czasie, piszą autorzy badań przeprowadzonych w 2022 roku. Badane przez nich gatunki to dzik, sarna europejska i jeleń szlachetny.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy w XVIII wieku Linneusz tworzył system klasyfikacji organizmów i upowszechniał zasadę dwuimiennego nazewnictwa, roślinę znaną w Polsce jako pokrzyk wilcza jagoda nazwał Atropa belladonna. Wybrał dla niej nazwy, które oddawały charakter rośliny – związane z nią niebezpieczeństwa oraz korzyści. Atropos to najstarsza z trzech Mojr, greckich bogiń losu. Lachesis rozpoczyna nić żywota, Kloto snuje ją dalej, a Atropos przecina, kończąc ludzkie życie. Belladonna zaś, czyli „piękna pani”, pochodzi od rozpowszechnionego w renesansowej Wenecji zwyczaju zakrapiania sobie oczu roztworem z tej rośliny. Rozszerzało to źrenice, dzięki czemu kobiety wydawały się bardziej zmysłowe i pociągające.
      Trucizna i objawy jej spożycia
      Atropa belladonna naturalnie występuje od Europy Zachodniej po Himalaje, została też wprowadzona do Ameryki Północnej. O jej trujących i halucynogennych właściwościach ludzkość wie od starożytności. Wilcza jagoda zawiera silnie toksyczne i psychoaktywne alkaloidy tropanowe, jak hiocyjamina czy skopolamina, a najbardziej znanym z nich jest atropina. Jak łatwo zauważyć, swoją nazwę wzięła ona właśnie od nazwy rośliny.
      Toksyczne są wszystkie części rośliny, ludzie zatruwają się najczęściej atrakcyjnie wyglądającymi, podobno słodkimi, jagodami. Dziecko, jeśli nie zostanie poddane leczeniu, może umrzeć już po zjedzeniu 2 jagód, nieleczony człowiek dorosły może stracić życie po zjedzeniu 10 owoców.
      Farmakolog, profesor M.R. Lee z Uniwersytetu w Edynburgu, przypomina, że dawniej lekarze zapamiętywali objawy zatrucia wilczą jagodą, mówiąc, że osoba taka jest "gorąca jak ogień, ślepa jak kret, sucha jak pieprz, czerwona jak burak i zachowuje się jak pijak". Objawy zatrucia występują zwykle po 30-60 minutach. Bardzo często, szczególnie u dzieci, pojawia się gorączka. Zwykle zaczyna się ona około godziny od zatrucia, a jej szczyt przypada na 6–8 godzin po nim. Jednym z najbardziej charakterystycznych objawów wpływu atropiny jest rozszerzenie źrenic. Stąd też zaburzenia widzenia. W skrajnych przypadkach tęczówka może stać się niewidoczna, a rozszrzone źrenice mogą utrzymywać się nawet przez 2 tygodnie, długo po ustąpieniu innych objawów. Wczesnymi oznakami spożycia wilczej jagody są też zaburzenia pracy ślinianek, przez co pojawia się silna suchość w ustach i gardle oraz trudności z przełykaniem. Szybko dochodzi również do zaczerwienienie na twarzy. Zatruta wilczą jagodą osoba może mówić nieskładnie lub wręcz bełkotać, pojawia się niezborność ruchów. Objawy przypominają upojenie alkoholowe. Wystąpić mogą pobudzenie i niepokój. Na poźniejszym etapie pacjenci skarżą się na halucynacje, szczególnie wzrokowe. U zatrutych osób dochodzi do tachykardii, serce bije z prędkością 120–160 uderzeń na minutę oraz wzrostu białych ciałek krwi (leukocytoza). Atropina często do tego stopnia zaburza pracę pęcherza – działając na mięsień wypieracz – że niezbędne staje się cewnikowanie.
      U dzieci i dorosłych występują takie same objawy, jednak to dzieci są narażone na większe niebezpieczeństwo. Duże, błyszczące, czarne owoce wyglądają apetycznie, a że na dzieci niekorzystnie działa znacznie mniejsza dawka niż na dorosłych, łatwiej mogą paść ofiarą rośliny. Dobrze wiedzą to lekarze ze szpitala uniwersyteckiego w Kars w Turcji, do którego każdego roku trafiają dziesiątki dzieci zatrutych wilczą jagodą. Z opublikowanego przez nich opracowania wiemy, że najczęściej wśród młodych pacjentów występuje poszerzenie źrenic, zaczerwienienie skóry, pobudzenie, bełkotliwa mowa, agresja i niezborność ruchów.
      Co robić?
      Objawów zatrucia nie wolno lekceważyć. Tym bardziej, że ofiara Atropa belladonna wcale nie musi skojarzyć swojego stanu z kilkoma zjedzonymi w lesie owocami. Znane są przypadki, gdy osoba taka najpierw zgłaszała się do okulisty, bo stwierdzała pogorszenie się widzenia. Co więc robić, gdy u siebie lub kogoś zauważymy objawy świadczące o zatruciu wilczą jagodą? Jedyną właściwą drogą postępowania jest natychmiastowe wezwanie pomocy medycznej. Odpowiednie działania ratunkowe są bowiem poza zasięgiem osoby, która nie ma wykształcenia medycznego.
      Zadziwiające przypadki

      We wspomnianej już „Toksykologii klinicznej” przytaczane są zadziwiające przykłady zatrucia. Autorzy wspominają m.in. zatruciu mięsem krów i królików, które jadły Atropa belladonna, a jednym z najbardziej niezwykłych przypadków jest zatrucie się trzech osób, w tym jednej poważnie, miodem zawierającym atropinę. To jednak przykłady sprzed kilkudziesięciu, a nawet ponad 100 lat. Współczesna medycyna, na szczęście, nie odnotowuje takich przypadków.
      Wygląd i występowanie w Polsce
      Atropa belladonna może dorastać do 2 metrów wysokości. Jej łodygi mają najczęściej trzy rozgałęzienia i zabarwione są lekko na fioletowo lub brunatno. Na łodydze rosną duże nawet ponad 20-centymetrowe ciemnozielone liście. Kwitnienie przypada na czerwiec i lipiec. Pojawiają się wówczas charakterystyczne 5-krotne kwiaty rosnące pojedynczo w kątach liści. Ich rozpostarty gwiaździście kielich ma około 2 cm długości i powiększa się w czasie owocowania. Roślina rodzi ładne, czarne i lśniące jagody. To one mogą przyciągnąć uwagę dzieci.
      Wilcza jagoda występowała niegdyś w Polsce bardziej powszechnie niż obecnie. Jednak jej eksploatacja na potrzeby przemysłu farmaceutycznego spowodowała, że wiele stanowisk zniszczono i obecnie jest to roślina bliska zagrożenia i chroniona. Występuje głównie na południu kraju, w niższych partiach Karpat i Sudetów, czasem na południowych wyżynach. Przez nasz kraj przebiega północna granica jej zasięgu. Stanowiska wilczej jagody spotkamy na zrębach, wiatrołomach, porębach, również w zaroślach.
      Nieco historii
      Historia wilczej jagody jest silnie związana z historią mandragory. Rośliny niezwykle cenionej w starożytności. Mandragora rośnie jedynie w gorącym klimacie, dlatego w Europie była bardzo rzadka. Ludzie szukali więc rośliny, która mogła by ją zastąpić. I jedną z takich roślin należących, podobnie jak mandragora, do rodziny psiankowatych, jest właśnie A. belladonna. Podobnie jak mandragora zawiera substancje halucynogenne. Wilcza jagoda była używana w starożytnej Grecji podczas obrzędów ku czci Bachusa i to prawdopodobnie stąd wziął się zwyczaj wykorzystywania jej przez średniowieczne czarownice podczas orgii. Była również używana do produkcji maści do latania, stanowiła ważną część farmakopei czarownic. O jej trujących właściwościach cały czas pamiętano. Dlatego też Pedanius Discorides, żyjący w I wieku prekursor farmakopei, ostrzegał przed myleniem mandragory z bardziej niebezpieczną wilczą jagodą.
      Pamięć o tym niebezpieczeństwie zachowała się chociażby w nazwie. Wilcza jagoda wykorzystywana była w dawnych czasach do trucia wilków, którym podrzucano mięso z włożonymi do środka owocami Atropa belladonna. Przez skojarzenie z mandragorą zwana jest pokrzykiem wilczą jagodą. Miała bowiem, jak mandragora, wydawać straszliwy krzyk podczas wyciągania jej korzeni z ziemi.
      Przez wieki wilcza jagoda należała głównie do tajemniczego świata wiedźm i trucicieli. W epoce nowożytnej zaczęto studiować ją bardziej systematycznie, a w 1831 roku z jej korzeni wyizolowano atropinę. Od połowy XIX do połowy XX wieku wyciągi z belladonny stosowane były w opatrunkach i maściach, które bez recepty można było kupić w aptece czy drogerii. Stosowano je na reumatyzm, nerwobóle, mięśniobóle czy zapalenie opłucnej. Obecnie przemysł farmaceutyczny również sięga po substancje pochodzące z Atropa belladonna. Jednak ze względu na niebezpieczeństwo, jakie stwarzają, są one ściśle kontrolowane.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pierwsze ogólnoświatowe badania zanieczyszczeń pyłem zawieszonym PM2.5 wykazało, że jedynie na 0,18% powierzchni Ziemi stężenie pyłu zawsze jest niższe niż określona przez WHO granica bezpieczeństwa. A czystym powietrzem oddycha zwykle tylko 0,001% ludzkości.
      Autorzy badań, naukowcy z kanadyjskiego Monash University zauważyli również, że o ile w ciągu dwóch pierwszych dekad XXI wieku stężenie PM2.5 w powietrzu nad Europą i Ameryką Północną zmniejszyło się, to wzrosło nad Azją Południową, Australią, Nową Zelandią, Ameryką Południową i Karaibami. Średnio globalnie normy PM2.5 są przekroczone przez 70% roku.
      Za pomocą metod maszynowego uczenia zintegrowaliśmy wiele danych meteorologicznych i geologicznych, by ocenić dzienną koncentrację PM2.5 na obszarach o wymiarach 10x10 kilometrów obejmujących całą planetę. Braliśmy pod uwagę lata 2000-2019 i skupiliśmy się na miejscach, gdzie poziom PM2.5 przekraczał 15 µg/m3, czyli poziom bezpieczeństwa określony przez WHO. Trzeba dodać, że poziom ten budzi kontrowersje, mówi główny autor badań Yuming Guo.
      Naukowcy zauważyli też, że globalna ilość PM2.5 nieco spadła w badanym okresie. Do roku 2019 koncentracja pyłów powyżej 15 µg/m3 utrzymywała się przez ponad 70% dni w roku, ale na południu i wschodzie Azji było to ponad 90% dni.
      Średnia globalna koncentracja w latach 2000–2019 wynosiła w skali globu 32,8 µg/m3. Najwyższa była zaś w na wschodzie (50,0 µg/m3) i południu (37,2 µg/m3) Azji. Na trzecim miejscu znajdowała się północna Afryka ze średnim stężeniem 30,1 µg/m3. Najniższe średnie roczne stężenia zanotowano zaś w Australii i Nowej Zelandii (8,5 µg/m3), Oceanii (12,6 µg/m3) oraz Ameryce Południowej (15,6 µg/m3).

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zwierzęta, które żyją dłużej i mają mniej potomstwa są bardziej odporne na gwałtowne zjawiska pogodowe związane ze zmianami klimatu – jak susze czy wielkie opady – niż krócej żyjące małe zwierzęta. Z badań przeprowadzonych Christie Le Coeur z Uniwersytetu w Oslo oraz Owena Jonesa i Johna Jacksona z Uniwersytetu Danii Południowej dowiadujemy się, że niedźwiedzie czy żubry lepiej radzą sobie z ekstremalnymi wydarzeniami pogodowymi niż myszy czy lemingi.
      Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące zmian populacji 157 gatunków ssaków na całym świecie. Dla każdego z gatunków dysponowali danymi obejmującymi co najmniej 10 lat, a informacje te porównali z danymi pogodowymi. Sprawdzali, jak liczebność populacji i liczba potomstwa zmieniały się w czasach występowania ekstremalnych zjawisk pogodowych.
      Zauważyliśmy bardzo wyraźny wzorzec. Zwierzęta, które żyją dłużej i mają mniej potomstwa są mniej wrażliwe na ekstrema pogodowe niż zwierzęta żyjące krócej i posiadające więcej potomstwa. Lamy, długo żyjące gatunki nietoperzy czy słonie lepiej radzą sobie w takich warunkach niż myszy, oposy czy krytycznie zagrożony kanguroszczurnik pędzloogonowy, stwierdzają autorzy badań.
      Duże długo żyjące zwierzęta lepiej radzą sobie np. z suszą. Susza nie wpływa tak bardzo na ich zdolność do przetrwania, reprodukcji i wychowania młodych jak w przypadku małych zwierząt. Mogą zainwestować całą swoją energię w wychowanie jednego potomka lub poczekać na lepsze czasy. W przypadku małych zwierząt dochodzi w czasie takich wydarzeń do dużych zmian populacji. Na przykład w czasie przedłużającej się suszy znika znaczna część bazy pokarmowej gryzoni – owady, nasiona, kwiaty i owoce – a zwierzęta te głodują, gdyż mają bardzo ograniczone zasoby tłuszczu. Z drugiej strony, gdy warunki życiowe się poprawią, populacja takich zwierząt szybko się zwiększa. W przeciwieństwie do wielkich ssaków mają one jednorazowo wiele młodych.
      Małe ssaki szybko reagują na ekstrema pogodowe. Ma to swoje dobre i złe strony. Dlatego też ich wrażliwość na gwałtowne zjawiska pogodowe nie jest równoznaczna z ryzykiem wyginięcia, wyjaśnia John Jackson. Uczony dodaje, że zdolność do przetrwania zmian klimatu to nie jedyny wskaźnik ryzyka dla gatunku. Niszczenie habitatów, kłusownictwo, zanieczyszczenia, wprowadzanie gatunków inwazyjnych to czynniki, które zagrażają wielu gatunkom. Często bardziej niż zmiany klimatu, stwierdza naukowiec.
      Przeprowadzone badania nie tylko poszerzają naszą wiedzę o wspomnianych 157 gatunków, ale pozwalają lepiej zrozumieć, jak zwierzęta mogą reagować na zmiany klimatyczne. W przyszłości będziemy doświadczali bowiem coraz bardziej gwałtownych ekstremów pogodowych. Zwierzęta będą musiały sobie z tym radzić. Nasza analiza pokazuje, jak różne gatunki – w zależności od ich cech ogólnych – będą reagowały na zmiany. Dotyczy to też tych gatunków, odnośnie których mamy niewiele danych, mówi Owen Jones.
      Jednym z takich gatunków jest na przykład niezwykły kanguroszczurnik pędzloogonowy. To krytycznie zagrożony wyjątkowy torbacz, który żywi się głównie wykopanymi z ziemi grzybami, a dietę uzupełnia bulwami, owadami czy żywicą. Niewiele wiemy o tym gatunku, ale fakt, że jest on wielkości myszy pozwala przypuszczać, że będzie reagował na zmiany klimatu podobnie jak one.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od ponad 20 lat wiadomo, że lekarstwa, które zażywamy, w końcu trafiają do rzek. Tam mogą szkodzić ekosystemowi i przyczyniać się do wzrostu antybiotykooporności. Jednak dotychczas większość badań nad zanieczyszczeniami lekami było wykonywanych w Europie, Ameryce Północnej i Chinach.
      Ponadto obejmowały one bardzo niewielki zestaw środków chemicznych. Jakby tego było mało, ich autorzy posługiwali się różnymi metodami pobierania i analizy próbek, przez co trudno było porównywać różne badania. Brak było szerszego obrazu zanieczyszczeń cieków wodnych przez lekarstwa zażywane przez ludzi.
      W PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences USA) ukazał się właśnie artykuł, który opisuje wyniki szeroko zakrojonych badań nad zanieczyszczeniem rzek przez lekarstwa. Wzięło w nich udział 127 naukowców, którzy przeanalizowali wodę z 258 rzek ze 104 krajów pod kątem występowania w nich 61 różnych środków chemicznych. W ten sposób powstał farmaceutyczny odcisk palca pół miliarda ludzi ze wszystkich kontynentów, mówi główny autor badań, John L. Wilkinson z University of York.
      Okazuje się, że największa koncentracja aktywnych składników farmaceutycznych (API) występuje w rzekach Afryki subsaharyjskiej, południa Azji oraz Ameryki Południowej. Najbardziej zanieczyszczone miejsca znajdowały się w krajach o niskich i średnich dochodach i były powiązane z obszarami o słabej infrastrukturze oczyszczania wody i odpadów oraz produkcją farmaceutyczną. Najczęściej wykrywanym API były karbamazepina, metformina i kofeina, które wykryliśmy w ponad połowie monitorowanych miejsc. w 25,7% miejsc stężenie co najmniej jednego API było wyższa niż uznawane dla bezpieczne dla organizmów wodnych lub też przekraczały poziom, poza którym może pojawiać się antybiotykooporność. Z naszych badań wynika zatem, że zanieczyszczenie rzek lekarstwami stanowi globalne zagrożenie dla ludzkiego zdrowia oraz środowiska naturalnego, czytamy na łamach PNAS.
      API trafiają do środowiska w trakcie produkcji leków, wskutek ich zażywania oraz podczas wyrzucania lekarstw niewykorzystanych i ich opakowań.
      Z wyjątkiem Islandii (gdzie próbki pobrano z 17 miejsc) oraz rzeki w pobliżu wsi Indian Yanomami w Wenezueli (3 miejsca pobierania próbek) w każdym innym miejscu na świecie w wodzie wykryto co najmniej 1 API. Największe średnie stężenie API zaobserwowano w Lahore w Pakistanie, gdzie wynosiło ono 70,8 µg/L. Równie zła sytuacja panuje w boliwijskim LA Paz (68,9 µg/L) i Addis Abebie (51,3 µg/L) w Etiopii. Najbardziej zanieczyszczone farmaceutykami miejsce znajdowało się na Rio Seke (La Paz, Boliwia), gdzie stężenie API sięgnęło 297 µg/L. Tak wysoki poziom zanieczyszczeń powiązano z odprowadzaniem do rzeki nieoczyszczonych ścieków oraz wyrzucaniem śmieci na jej brzegach.
      Najwięcej wysoko zanieczyszczonych próbek pobrano w Afryce i Azji. W Ameryce Północnej najbardziej zanieczyszczone próbki pochodziły z San Jose (średnio 25,8 µg/L, maksimum 63,1 µg/L) w Kostaryce. W Europie największe stężenie API (średnio 17,1 µg/L, maksimum 59,5 µg/L) zidentyfikowano w cieku wodnym w Madrycie. Natomiast w całej Oceanii najbardziej zanieczyszczony był ciek wodny w australijskiej Adelajdzie, gdzie średnie stężenie API wynosiło 0,577 µg/L, a stężenie maksymalne to 0,75 µg/L.
      W Polsce próbki pobrano w 6 miejscach w Suwałkach. Stwierdzono, że średnie stężenie API wynosi 0,35 µg/L.
      Dużą koncentrację API w rzekach i innych ciekach wodnych powiązano z produkcją farmaceutyków, odprowadzaniem źle oczyszczonych lub nieoczyszczonych ścieków, wyrzucaniem śmieci do rzek i w ich pobliże oraz ze szczególnie suchym klimatem. Najmniejsza koncentracja występowała zaś tam, gdzie ludzie mieli ograniczony wpływ na rzeki, używanych było niewiele współczesnych leków oraz tam, gdzie znajdowały się zaawansowane systemy oczyszczania lub rzeki niosły dużo wody.
      Badacze znaleźli 53 z poszukiwanych 61 API. Aż 4 zidentyfikowano w Antarktyce, 21 w Oceanii, 35 w Ameryce Południowej, 39 w Ameryce Północnej, 41 w Afryce i 48 w Azji. A 4 środki znaleziono na wszystkich kontynentach. Te, które zidentyfikowano na wszystkich kontynentach to środki związane ze stylem życia lub lekami bez recepty. Były to kofeina, nikotyna, paracetamol i kotynina. Kolejnych 14 API znaleziono wszędzie z wyjątkiem Antarktyki. Autorzy badań sądzą, że nigdzie nie znaleźli 8 z poszukiwanych API, gdyż niektóre z nich są bardzo niestabilne w środowisku wodnym, a jeszcze inne bardzo szybko przenikają z wody do osadów dennych.
      Musimy pamiętać, że aktywne składniki farmaceutyczne (API) są tworzone pod kątem wywierania konkretnego wpływu na nasz organizm. Dlatego ich niekontrolowany wpływ na środowisko i na nasze organizmy musi budzić obawy. wiemy, że API szkodzą organizmom wodnym i działają selektywnie na mikroorganizmy, mogąc przyczyniać się do rozpowszechniania się antybiotykooporności.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...