Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Północna linia Wielkiego Muru Chińskiego nie służyła obronie, a nadzorowaniu ludności cywilnej

Rekomendowane odpowiedzi

Najbardziej na północ wysunięty odcinek Wielkiego Muru, zwany czasem „Murem Czyngis Chana” nie miał na celu obrony przed armiami mongolskiego zdobywcy. Izraelsko-amerykański zespół naukowy, który dokonał pierwszego szczegółowego mapowania tego fragmentu muru, stwierdził, że służył on raczej monitorowaniu ruchu ludności cywilnej.

Wspomniana część muru liczy sobie około 740 kilometrów długości. Większa jej część znajduje się na północy Mongolii, a reszta przebiega przez terytorim Chin i Rosji. Linii tej nigdy szczegółowo nie badano, jednak zakładano, że mogła powstać ona głownie z myślą o obronie przed nomadami z północy. Odcinek ten budowano mniej więcej w latach 1000–1300.

Przed naszymi badaniami  sądzono że zadaniem tego muru było powstrzymanie armii Czyngis Chana, mówi Gideon Shelach-Lavi z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Jednak dwuletnie badania wykazały, że ten fragment muru był niewysoki, przechodzi przez doliny i zbudowano go w pobliżu dróg i ścieżek. Uważamy, że służył on bardziej monitorowaniu lub blokowaniu ruchów ludności i ich stad. Może w celu ich opodatkowania, dodaje Shelach-Lavi.

Uczony nie wyklucza, że decyzja o jego zbudowaniu mogła mieć związek z przemieszczaniem się pasterzy na południe w poszukiwaniu cieplejszych regionów z lepszymi pastwiskami.

Naukowcy, którzy wykorzystali drony, zdjęcia satelitarne i tradycyjne techniki archeologiczne stwierdzili że mur usypano z ziemi i rozmieszono w nim 72 różne struktury.

Analizy wskazują, że północny mur był budowany według istniejącego planu. Jego umiejscowienie pomiędzy dwoma pasmami górskimi, zorganizowane rozmieszczenie struktur pomocniczych oraz łączenie różnych typów struktur wskazują na szczegółowe planowanie.

Naukowcy nie mają wątpliwości, że służył on obserwacji, ochronie i monitorowaniu okolicznych terenów. Uważamy jednak, że północny mur nie był ufortyfikowaną granicą, jak czasem sugerują to autorzy innych prac. Zarówno dynastie Liao jak i Jin [za czasów tych dynastii budowano ten odcinek muru - red.], prawdopodobnie nie postrzegały swoich terenów jako zamkniętych sztywnymi granicami. Raczej uważali, że imperium powinno kontrolować ruchy ludności, z której znaczna część była nomadami, niż skupiać się na obronie granic lądowych. Pogląd ten jest o tyle uzasadniony, że o ile mur znajduje się na zachód od granic państwa dynastii Jin, to był wewnątrz terytorium Liao, czytamy na łamach Antiquity.

Zbudowanie muru pomiędzy pasmami górskimi w płaskim terenie oraz umieszczenie różnych struktur w miejscach, które wydają sie naturalnymi miejscami przekraczania muru, a nie wyniesionymi punktami obserwacyjnymi, wskazuje, że zadaniem muru była kontrola ruchu ludności, a nie obrona przed armiami, dodają.

Przypominają przy tym o występowaniu na mongolskim stepie śmiercionośnego zjawiska zwanego dzud. Istnieją różne typy dzud, od bardzo obfitych opadów uniemożliwiających wypas zwierząt, poprzez wzrost temperatury, a następnie jej spadek, co tworzy na stepie pokrywę lodową, aż po gwałtowna ochłodzenia, kiedy zwierzęta zamarzają. Nawet obecnie z powodu dzud na stepach Mongolii giną miliony zwierząt hodowlanych, a pozbawieni źródeł utrzymania pasterze migrują do miast. W przeszłości północny mur mógł pomagać w kontrolowaniu tych migracji.

Ponadto mur mógł być pomyślany nie tylko jako metoda kontroli wielkich ruchów ludności, ale również na przykład przemieszczania się związanego a handlem. Pozwalał więc nadzorować przepływ ludzi i towarów z i do terytorium Liao oraz na tereny zajęte przez niepowiązane z imperium społeczności nomadów. Z historii wiemy, że np. Liao zabraniali eksportowania wyrobów z żelaza do plemion Huihu i Zuhu. Zakaz można było wyegzekwować na granicach.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Szukając złóż srebra, w I w. n.e. Rzymianie założyli w rejonie Bad Ems w dzisiejszej Nadrenii-Palatynacie dwa obozy wojskowe. Dzięki sprzyjającym warunkom zachowała się tu zaostrzona palisada chroniąca przed atakami wroga. O takich instalacjach, których funkcję można porównać do drutu kolczastego, wspominały źródła z epoki, w tym np. Juliusz Cezar, ale dotąd nikomu nie udało się ich znaleźć.
      Wykopaliska pod auspicjami Wydziału Archeologii i Historii Rzymskich Prowincji Uniwersytetu Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie, trwały parę lat. Odbywały się one we współpracy z rządem Nadrenii-Palatynatu. Prowadzący tam prace archeolog Frederic Auth trafił na fragmenty drewna, których zdjęcia przesłał profesorowi Markusowi Scholzowi z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie nad Menem, który specjalizuje się w historii i archeologii rzymskich prowincji. Jednak to, co zobaczył profesor Scholz na miejscu, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W międzyczasie bowiem archeolodzy odsłonili całą drewnianą konstrukcję obronną, która zachowała się w wilgotniej glebie wzgórza Blöskopf. Uczony zorientował się, że ma do czynienia z zabytkiem, na jaki nigdy wcześniej nie natrafiono, z rzymską strukturą obronną, jaką dotychczas znaliśmy jedynie z literatury.
      Strukturę taką opisuje Juliusz Cezar w VII księdze „Wojny galijskiej” w rozdziałach 72–74. Nazywa ją „lilia” lub „stimuli”. Jak zdradził KopalniWiedzy Frederic Auth, różnica pomiędzy tym, co odkryto w Bad Ems, a opisem Cezara polega na tym, że Rzymianin opisuje rozsiane rowy, w których umieszczano taką strukturę, a niemieccy archeolodzy odkryli ciągłą linię takich umocnień, umieszczoną na dnie fosy okalającej obóz. Dlatego też Auth i jego koledzy używają na jej określenie współczesnego terminu technicznego „pila fossata”, a nie nazwy tradycyjnej. Frederic Auth poinformował również, że niektórzy specjaliści już wcześniej spekulowali o istnieniu takich struktur, twierdząc, że znalezione bez kontekstu pojedyncze zaostrzone kawałki drewna mogą być ich pozostałościami, a nie – jak stwierdzano – kołkami do rzymskich namiotów.
      Wspomniane wcześniej dwa rzymskie obozy odkryto dopiero w ostatnich latach. Były zlokalizowane po obu stronach doliny Emsbach. Wykopaliska rozpoczęto, gdy w 2016 r. przypadkowa osoba zauważyła różnice w wyglądzie poszczególnych części pola uprawnego. Sugerowało to, że pod spodem może się znajdować jakaś struktura. Dzięki zdjęciom z drona odkryto podwójny rów. Późniejsze badania geomagnetyczne wykazały obecność obozu o powierzchni 8 ha z ok. 40 drewnianymi wieżami. Wtedy do pracy przystąpili archeolodzy. Okazało się, że mamy do czynienia z obozem, który miał być stałą siedzibą wojskową, ale nigdy nie został ukończony. Zbudowano jedynie magazyn na zboże. Około 3000 żołnierzy przez kilka lat mieszkało tam w namiotach. Następnie obóz został spalony.
      Jakiś czas później, dwa kilometry dalej w linii prostej, po drugiej stronie doliny, znaleziono znacznie mniejszy obóz. Miejsce to nie było archeologiczną białą plamą. Pierwsze wykopaliska rozpoznawcze przeprowadzono tam już w 1897 roku. Wówczas odkryto pozostałości muru, ślady ognia oraz żużel. Archeolodzy doszli wówczas do wniosku, że w tym miejscu Rzymianie dokonywali wytopu żelaza i że było ono w jakiś sposób związane z przebiegającym kilkaset metrów dalej Limes Germanicus. Taka interpretacja obowiązywała przez dziesięciolecia. Teraz trzeba było ją odrzucić. To, co uznano w przeszłości za piec, było prawdopodobnie wieżą strażniczą niewielkiego obozu liczącego około 40 żołnierzy. I prawdopodobnie opuszczający obóz żołnierze celowo podłożyli ogień pod wieżę. A pod koniec wykopalisk znaleziono nie tylko jedyną w swoim rodzaju strukturę obronną, ale i monetę z 43 roku, która potwierdziła, że obóz nie powstał w związku z limesem zbudowanym około 60 lat później.
      Dlaczego jednak Rzymianie nie dokończyli budowy dużego obozu i opuścili ten region po kilku latach? Odpowiedzi należy prawdopodobnie szukać u Tacyta. Opisuje on, jak w 47 roku prokonsul Curtius Rufus zrezygnował z próby założenia w tej okolicy kopalni srebra. Powodem była zbyt mała zawartość metalu w rudzie. I rzeczywiście, archeolodzy znaleźli też szyb i tunele rzymskiego pochodzenia, które wskazują na prowadzone tutaj prace górnicze. Curtius Rufus miał pecha. Rzymski tunel leży zaledwie kilka metrów nad Bad Emser Gangzug. Gdyby Rzymianie się tam dokopali, mogliby w tym miejscu prowadzić opłacalną eksploatację srebra. W czasach nowożytnych wydobyto tam bowiem około 200 ton srebra. Jednak prace przerwano prawdopodobnie z powodu niezadowolenia żołnierzy. Od Tacyta wiemy, że napisali oni list do cesarza Klaudiusza, prosząc go, by nagrodził dowódców wcześniej, żeby nie marnowali niepotrzebnie sił żołnierzy.
      Profesor Scholz mówi, że powyższe hipotezy należy jeszcze potwierdzić w toku kolejnych prac. Uczony zastanawia się też, czy i większy obóz nie był otoczony przez „pila fossata”.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy w 2008 roku CITES (Convention on International Trade in Endangered Species of Wild Fauna and Flora) zgodziła się na jednorazową sprzedaż w Chinach 108 ton kości słoniowej pochodzącej od zwierząt, które zmarły w sposób naturalny lub zostały legalnie zabite, obawiano się, że chińska opinia publiczna zacznie bardziej pozytywnie reagować na handel kością słoniową. Jednak badania przeprowadzone niedawno przez Yale University pokazały, że stało się wręcz przeciwnie.
      Yufang Gao i jego zespół wykorzystali techniki uczenia maszynowego do przeanalizowania postawy chińskiej opinii publicznej odnośnie handlu kością słoniową. Ton doniesień chińskiej prasy stał się bardziej nieprzyjazny temu zjawisku, media bardziej skupiały się na przemycie oraz na rządowych wysiłkach na rzecz kontrolowania handlu, mówi Gao. Uczony od ponad dekady prowadzi badania dotyczące handlu kością słoniową. Na potrzeby ostatnich badań rozpoczął współpracę ze statystykiem Yuntianem Liu oraz międzynarodową grupą naukową i wspólnie przeanalizowali dotyczące kości słoniowej doniesienia chińskiej prasy z lat 2000–2021.
      Naukowcy wykorzystali model statystyczny LDA (latent Dirichlet allocation) i za jego pomocą przeanalizowali 6394 doniesienia prasowe badając, w jaki sposób polityka wpłynęła na postawę opinii publicznej. LDA pozwala nam zidentyfikować i przeanalizować powtarzające się frazy. W tym przypadku były to wyrażenia często spotykane w doniesieniach o kości słoniowej, takie jak „przemyt”, „celnicy”, „Afryka”, „zagrożony” czy „zwierzę”, mówi Liu.
      Naukowców szczególnie interesował wpływ decyzji CITES z 2008 roku oraz wprowadzony w 2016 roku w Chinach zakaz sprzedaży kości słoniowej. Naukowcy badali, w jaki sposób wydarzenia te wpłynęły na opinię publiczną odnośnie kultury i sztuki związanej z kością słoniową, wysiłków na rzecz ocalenia słoni czy przestępczości z nią powiązanej.
      Ku zaskoczeniu naukowców okazało się, że decyzja CITES spowodowała, iż opinia publiczna zmieniła swój stosunek do handlu kością słoniową na bardziej negatywny. Z kolei po wprowadzeniu zakazu z 2016 roku opinia zmieniła się na bardziej pozytywną. Gao uważa, że zakaz zwrócił większą uwagę na wykorzystywanie kości słoniowej w kulturze i sztuce, powodując, że materiał ten wydał się bardziej pożądanym.
      Naukowcy mówią, że ich badania pokazują, iż potrzebne jest bardziej zróżnicowane podejście do kwestii opinii publicznej, mediów i polityki. Monitorując media piszące o dzikiej przyrodzie i wysiłkach na rzecz jej ocalenia, możemy szybciej reagować na problemy i zagrożenia, uważają naukowcy.
      Słonie, zarówno afrykańskie jak i azjatyckie, są gatunkami zagrożonymi. Tylko w latach 1979–1989 liczba słoni afrykańskich zmniejszyła się z 1,3 miliona do 600 tysięcy. Obecnie żyje nieco ponad 400 tysięcy słoni afrykańskich, a afrykańskie słonie leśne są krytycznie zagrożone. W 2013 roku przy życiu pozostało mniej niż 30 000 osobników. Szacuje się, że w przeszłości w Afryce żyło 10 milionów słoni. Zagrożone są też słonie azjatyckie. Pozostało ich mniej niż 52 000.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dziesiątego stycznia na Wydziale Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM) pracę doktorską obronił 83-letni Ignacy Skrzypek, archeolog z wykształcenia i zamiłowania. To najstarszy doktorant w historii Wydziału.
      Pan Ignacy obronił pracę doktorską pt. „Dzieje muzealnictwa na Pomorzu Zachodnim do roku 1945”. Przez wiele lat był kierownikiem Działu Archeologii Muzeum w Koszalinie. W galerii na stronie tej instytucji nadal można zresztą zobaczyć jego zdjęcie z wykopalisk.
      Z wielką radością przyjęliśmy wiadomość o tym, że koszaliński archeolog Ignacy Skrzypek obronił właśnie doktorat! Pan Ignacy (przez przyjaciół zwany Wojtkiem) przez całe swoje zawodowe życie związany był - poniekąd nadal jest - z naszym Muzeum, w którym przez wiele lat kierował Działem Archeologii. Rozprawa doktorska dotyczyła jednak jego drugiej naukowej pasji - [regionalistyki] i dziejów pomorskiego muzealnictwa - napisano na profilu Muzeum na Facebooku.
      Jak podkreślono w komunikacie UAM, Skrzypek jest cenioną postacią zarówno w środowisku badaczy dziejów Pomorza Zachodniego, jak i tamtejszych muzealników.
      W bazie BazHum można się zapoznać z jego pracami, w tym z artykułem z 1994 roku pt. „Powstawanie zbiorów muzealnych na Pomorzu” [PDF].
      Obronie przewodniczył dr hab. Przemysław Matusik, prof. UAM (jego główne zainteresowania badawcze obejmują m.in. historię XIX w.).

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Około 3500 lat temu w pobliżu półwyspu Uluburun u południowo-zachodnich wybrzeży dzisiejszej Turcji zatonął statek wiozący największy znany nam ze starożytności ładunek metali. Jego wrak odkryto w 1982 roku i od tamtej pory jest on badany przez naukowców, którzy chcą dzięki niemu lepiej zrozumieć, w jaki sposób zorganizowany były handel i społeczeństwa późnej epoki brązu. Brąz był wówczas szeroko rozpowszechnionym cenionym metalem, a umiejętność jego produkcji – jednym z wielkich osiągnięć technologicznych ludzkości.
      Do wytworzenia brązu potrzebne są miedź i cyna. O ile jednak miedź jest powszechnie dostępna, a jej złoża znajdowały się we wszystkich istniejących wówczas państwach wschodniej części Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu, to cyna występuje w skorupie ziemskiej aż 30-krotnie rzadziej. Ponadto, w przeciwieństwie do miedzi, złoża cyny znajdowały się z dala od głównych ośrodków miejskich starożytności. Z tego też powodem w II tysiącleciu przed Chrystusem cyna była surowcem strategicznym. Naukowcy od dawna starają się określić źródła pochodzenia i szlaki, którymi cyna była transportowana w Eurazji.
      Na pokładzie wraku z Uluburun znajdowało się 10 ton miedzi w sztabkach pochodzącej z Cypru oraz aż tona cyny w sztabkach. To największy i najlepiej datowany ładunek cyny w starożytności. Głównymi odbiorcami metali były starożytne imperia, wciąż walczące o zwiększenie swojej władzy. Ich roczne zapotrzebowanie na metale było zapewne liczone w setkach ton. Brąz najwyższej jakości zawierał w tym czasie 9 części miedzi na 1 część cyny. Zatem z ładunku z Uluburun można by uzyskać około 11 ton brązu najwyższej jakości, a to np. wystarczyłoby do wyprodukowania niemal 5000 mieczy.
      Grupa amerykańskich naukowców przeanalizowała 105 sztabek cyny, co stanowi 91% ładunku tego metalu wiezionego przez wrak z Uluburun. Na podstawie badań izotopów ołowiu, cyny oraz pierwiastków śladowych mogli wskazać źródła pochodzenia metalu. Większość, bo 2/3 metalu, pochodziła z pobliskich Gór Taurus w Turcji. Ale źródłem pozostałej części cyny były złoża z dzisiejszych Tadżykistanu i Uzbekistanu, odległe o ponad 3000 kilometrów od miejsca zatonięcia ładunku. To zaś oznacza, że setki kilogramów metalu były nie tylko wiezione na olbrzymie odległości, ale musiały przebyć przez trudno dostępne obszary, a w wymianie musiały uczestniczyć zarówno niewielkie grupy pasterzy zamieszkujące trudno dostępne obszary górskie, jak i rozwinięte społeczności miejskie wielkich imperiów.
      To, co obecnie wiemy o handlu cyną na starożytnym Bliskim Wschodzie opiera się głównie na zapiskach handlowych z XIX wieku p.n.e. znalezionych na stanowisku Kültepe w centralnej Anatolii. Notatki spisane na glinianych tabliczkach pismem klinowym dokumentują handel sztabkami cyny i tekstyliami pomiędzy Mezopotamią a Anatolią, ale zawierają jedynie niejednoznaczne odniesienia do cyny przywożonej do Mezopotamii ze wschodu. Dysponujemy też nielicznymi asyryjskimi zapiskami pochodzącymi z okresu, w którym zatoną statek z Uluburun. Dotyczą one handlu cyną pomiędzy Anatolią a dzisiejszym Irakiem. Brak jest jednak konkretnych lokalizacji miejsc wydobycia cyny.
      Odkrycie, że znaczna część cyny z wraku z Uluburun pochodzi z Azji Środkowej, skąd najprawdopodobniej trafiła do portu znajdującego się na terenie dzisiejszej Hajfy, pokazuje, jak niezwykle złożone i rozbudowane były ówczesne szlaki handlowe. Niewielkie społeczności pasterskie z dzisiejszego Uzbekistanu i Tadżykistanu wydobywały metal, który wędrował drogą lądową aż na wybrzeża Morza Śródziemnego. Odkrycie to jest przykładem złożonej operacji handlu międzynarodowego, w którym brały udział lokalne społeczności i różnorodni uczestnicy. Dostarczyli oni towar z Azji Środkowej na Morze Śródziemne, mówi Michael Frachetti z Washington University w St. Louis.
      Badania wraku z Uluburun odpowiadają na jedne pytania, ale każą postawić sobie kolejne. Po wydobyciu z rud wytapiano metale, które formowano w sztabki i w takiej postaci je transportowano. Sztabki miały różne kształty, wskazujące na ich pochodzenie. Wiele sztabek znalezionych na wraku miało kształt „skóry wołowej”. Dotychczas sądzono, że takie sztabki wskazują na ich pochodzenie z Cypru. Teraz okazuje się, że mogły być wytwarzane na wschodzie. Dlatego też Frachetti i jego koledzy chcą teraz zająć się badaniem kształtów sztabek i odtwarzaniem tras ich transportu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W najbliższy poniedziałek NASA spróbuje zrobić coś, czego ludzkość nigdy wcześniej nie dokonała – zmienić tor lotu asteroidy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, 26 września o godzinie 21:14 czasu polskiego w asteroidę Dimorphos uderzy pojazd DART. Będzie to pierwszy w historii test obrony Ziemi przed asteroidami.
      Dimorphos ma około 170 metrów średnicy, krąży wokół 800-metrowego Didymosa i wcale nam nie zagraża. W momencie zderzenia będzie znajdował się około 11 milionów kilometrów od Ziemi. Misja DART ma na celu sprawdzenie przede wszystkim, czy jesteśmy w stanie trafić wysłanym z Ziemi pojazdem w asteroidę oraz czy po uderzeniu asteroida zmieni kurs. NASA chce, by pędzący z prędkością 23 000 km/h pojazd wielkości samochodu przesunął Dimorphosa skracając o 10 minut czas jego obiegu wokół Didymosa. Obecnie Dimorphos okrąża większą asteroidę w ciągu 11 godzin i 55 minut. Skrócenie tego czasu o 10 minut zostanie zarejestrowane przez naziemne teleskopy.
      Przed kilkoma tygodniami od misji DART oddzielił się satelita LICIACube, który podąża jego śladem. Po uderzeniu LICIACube będzie towarzyszył układowi Dimorphos-Didymos i przysyłał nam jego zdjęcia, na podstawie których specjaliści będą oceniali skutki zderzenia. Ponadto w październiku 2024 roku ma wystartować misja Hera Europejskiej Agencji Kosmicznej. Dwa lata później Hera spotka się z Dimorphosem i dokona szczegółowych pomiarów. W jej ramach na Dimorphosie ma wylądować miniaturowy lądownik.
      Czy coś nam grozi?
      W Układzie Słonecznym znajdują się miliardy komet i asteroid. Niewielka część z nich to NEO (near-Earth object), czyli obiekty bliskie ziemi. Za NEO uznawany jest obiekt, którego peryhelium – punkt orbity najbliższy Słońcu – wynosi mniej niż 1,3 jednostki astronomicznej. Jednostka astronomiczna (j.a.) to odległość pomiędzy Ziemią a Słońcem, wynosi ona 150 milionów kilometrów. To 1,3 j.a. od Słońca oznacza bowiem, że taki obiekt może znaleźć się w odległości 0,3 j.a. (45 milionów km) od Ziemi.
      Obecnie znamy (stan na 21 września bieżącego roku) 29 801 NEO. Uznaje się, że asteroidy o średnicy większej niż 20 metrów mogą, w przypadku wpadnięcia w atmosferę Ziemię, dokonać poważnych lokalnych zniszczeń. Oczywiście im asteroida większa, tym bardziej dla nas niebezpieczna. Za bardzo groźne uznawane są asteroidy o średnicy ponad 140 metrów, a te o średnicy ponad 1 kilometra mogą spowodować katastrofę na skalę globalną.
      Wśród wszystkich znanych nam NEO jest 10 199 obiektów o średnicy ponad 140 metrów i 855 o średnicy przekraczającej kilometr. Specjaliści uważają, że znamy niemal wszystkie NEO o średnicy przekraczającej kilometr. Wiemy też, że przez najbliższych 100 lat żaden taki obiekt nie zagrozi Ziemi. Jednak już teraz przygotowywane są scenariusze obrony.
      Gdybyśmy bowiem wykryli tak wielki obiekt, a badania jego orbity wykazałyby, że prawdopodobnie uderzy w Ziemię, będziemy potrzebowali całych dziesięcioleci, by się obronić. Jeśli bowiem chcielibyśmy zmieniać trasę takiego obiektu, to biorąc pod uwagę jego olbrzymią masę, już teraz wiemy, że wysłany z Ziemi pojazd, uderzając w asteroidę, tylko minimalnie zmieniłby jej trajektorię. Do zderzenia musiałoby zatem dojść na całe dziesięciolecia przed przewidywanym uderzeniem w Ziemię, by ta minimalna zmiana kumulowała się w czasie i by asteroida ominęła naszą planetę.
      Co lata obok
      W bieżącym roku w pobliżu Ziemi pojawi się kilka naprawdę dużych NEO. Pierwszą z nich będzie asteroida 2022 RM4 o średnicy 330–740 metrów, która 1 listopada przeleci w odległości 2,3 miliona kilometrów od nas. Trzy tygodnie później w trzykrotnie większej odległości od Ziemi znajdzie się 2019 QR1 o średnicy 180–410 metrów, a 2 i 3 grudnia w odległości około 5 milionów kilometrów przelecą obiekty o średnicy – odpowiednio – 320-710 m i 150-330 m.
      Jeśli zaś chodzi o asteroidy o średnicy ponad 1 kilometra, to w ciągu najbliższych 12 miesięcy będziemy mieli dwa takie spotkania. Już 16 lutego 2023 w odległości około 4,5 miliona kilometrów od Ziemi znajdzie się asteroida 199145 (2005 YY128) o średnicy 570–1300 metrów, a 13 kwietnia w podobnej odległości minie nas 436774 (2012 KY3) o średnicy 540–1200 metrów. Na odwiedziny prawdziwego olbrzyma musimy zaś poczekać do 2 września 2057 roku. Wtedy w odległości 7,5 miliona kilometrów minie nas pędząca z prędkością 48 492 km/h asteroida 3122 Florence o średnicy 4,9 km.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...