Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

W naszej kulturze mocno zakorzeniony jest wizerunek pomocnego psa. Nie brakuje książek czy filmów, w których pojawia się taki motyw. Amerykańscy specjaliści postanowili więc sprawdzić, czy jest w tych historiach ziarenko prawdy. Okazało się, że jak najbardziej: pies chce pomóc właścicielowi w tarapatach, tylko nie zawsze wie jak...

Student Joshua Van Bourg i Clive Wynne, profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym Arizony (ASU) i dyrektor Canine Science Collaboratory na ASU, podkreślają, że dotąd przeprowadzono niewiele badań dot. zainteresowania psów ratowaniem ludzi, ale zdecydowanie jest to coś, czego ludzie spodziewają się po swoich czworonogach.

Jak podkreśla Van Bourg, samo obserwowanie psów, które kogoś ratują, nie powie nam zbyt dużo. Prawdziwym wyzwaniem jest stwierdzenie, czemu to robią.

Naukowcy zorganizowali więc eksperyment, w którym wzięło udział 60 psów. Oceniano ich skłonność do uratowania właściciela z opresji. Żaden z psów nie był trenowany do takiego zadania.

Podczas głównego testu właściciel ukrywał się w dużej skrzyni z lekkimi drzwiczkami, które pies mógł łatwo odsunąć. Właściciel miał wyrażać zaniepokojenie, nawołując "pomocy" albo "pomóż mi".

Wcześniej akademicy przećwiczyli z ludźmi nawoływanie, by brzmiało autentycznie. Nie wolno było używać imienia psa, by nie zachęcać go, żeby działał, wyrażając posłuszeństwo, a nie zatroskanie losem właściciela.

Właścicieli uratowała jedna trzecia czworonogów [20]. Gdy uwzględni się czyste liczby, nie brzmi to imponująco, ale przy bliższym przyjrzeniu wszystko się zmienia.

W grę wchodzą bowiem dwa czynniki. Jeden to chęć psa, by pomóc człowiekowi. Drugi to natomiast zrozumienie, jakiego rodzaju działań to wymaga. Naukowcy zbadali tę kwestię w czasie testów kontrolnych.

W jednym z kontrolnych testów pies widział, jak w skrzyni umieszczano jedzenie. By pies nie był zaniepokojony, właściciel przebywał w tym samym pomieszczeniu. Siedział na tym samym krześle, co podczas przyzwyczajania (habituacji). Był zwrócony twarzą do ściany i ignorował psa. Okazało się, że by uzyskać smakowity kąsek, skrzynię otworzyło 19 czworonogów, co oznacza, że nieco większa liczba psów ratowała "cierpiącego" właściciela.

Naukowcy podkreślają, że jeśli nie weźmie się pod uwagę tego, czy pies wie, jak otworzyć skrzynię, nie doszacowuje się proporcji psów, które chciały pomóc właścicielom. Fakt, że 2/3 psów nie otworzyły skrzyni z jedzeniem, jest silną wskazówką, że ratowanie wymaga czegoś więcej niż tylko motywacji i że w grę wchodzi [także] element umiejętności. Jeśli spojrzy się wyłącznie na podgrupę 19 psów, które były w stanie otworzyć skrzynię dla jedzenia w teście kontrolnym, to aż 84% z nich uratowało swoich właścicieli. Jednym słowem, większość psów chce ci pomóc, tylko nie wie jak.

W następnym teście kontrolnym właściciel również siedział w skrzyni, ale tym razem czytał spokojnie na głos gazetę. W takim wariancie stwierdzono, że skrzynię otworzyło 16 psów.

Po uwzględnieniu umiejętności psa w zakresie otwierania zauważono, że czworonogi częściej uwalniały właściciela, gdy wołał o pomoc niż podczas czytania na głos. Dodatkowo czas latencji (czas reakcji) spadał wraz z liczbą prób w teście z nawoływaniem, ale nie w teście z czytaniem. To zaś oznacza, że ratowania właściciela nie można przypisywać wyłącznie facylitacji społecznej, wzmocnieniu związanemu z bodźcem (ang. stimulus enhacement) czy zachowaniom związanym z poszukiwaniem kontaktu społecznego.

Autorzy raportu z pisma PLoS ONE obserwowali też zachowanie psa podczas wszystkich 3 scenariuszy. Odnotowywali zachowania wskazujące na stres, np. skowyczenie, chodzenie, szczekanie i ziewanie.

Podczas testu z zaniepokojonym właścicielem psy były o wiele bardziej zestresowane. Gdy ich właściciel był bardziej zdenerwowany, więcej szczekały i skowyczały.

Podczas drugiej i trzeciej próby otwarcia skrzyni z zaniepokojonym właścicielem psy nie były wcale mniej zdenerwowane niż przy pierwszym podejściu. Przy teście z czytaniem działo się zaś zupełnie inaczej. Psy, które zetknęły się już z takim scenariuszem, wydawały się przy powtórkach mniej zestresowane. Zaaklimatyzowały się. Gdy jednak właściciel prosi o pomoc, w jego nawoływaniu musi być coś takiego, że przy kolejnych ekspozycjach psy się nie uspokajają.

Van Bourg uważa, że w grę wchodzi zarażanie afektywne. Fascynujące w tym badaniu jest to, że pokazuje, że psy naprawdę troszczą się o swoich ludzi. Nawet bez treningu wiele z nich podejmie próbę i uratuje człowieka, który wydaje się mieć kłopoty. Gdy im się nie uda, widać będzie, jak bardzo są nieszczęśliwe. Wyniki testów kontrolnych pokazują, że psy, którym nie udaje się uratować człowieka, nie są w stanie zrozumieć, jak wykonać to zadanie; to nie znaczy, że nie zależy im na ludziach.

 


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekawy eksperyment, ale w sumie, to chyba zrobiony tylko dla potwierdzenia przypuszczeń. Psy zwykle bardzo czujnie reagują na krzywdę właściciela. Miałem kiedyś psa (gdy byłem dzieckiem) i ten pies natychmiast przybiegał, gdy cokolwiek działo się u mnie źle. Przybiegał i miał zawsze wtedy takie zatroskane oczy, jakby chciał powiedzieć "Co się dzieje, co mogę zrobić, żeby ci pomóc?", trącał mnie nosem starając się pocieszyć. Szkoda, że psy tak krótko żyją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
23 minuty temu, Astro napisał:

Ś.P. Żwirek trącał mnie nosem gdy zapomniałem, że to dzień na koszenie trawy. Serio.

Wierzę. Zwierzaki są mądrzejsze i rozumieją więcej niż nam się wydaje. Nie dotyczy to tylko psów. Od jakiegoś czasu obserwuję dzikie (tzn. miejskie) gołębie, które siadają na moim parapecie. Staram się nie nadawać im cech ludzkich, ale niektóre zachowania pasują do nas mimo, że to są ptaki, a nie ssaki jak my. Doszedłem do wniosków, że to nie jest tak, że one mają jakieś "ludzkie" zachowania. Jest odwrotnie! To co my uważamy za "ludzkie" zachowania, w rzeczywistości są często zachowaniami zwierząt, utrwalanym w procesie ewolucji od milionów lat. My też je mamy, bo przecież de facto jesteśmy zwierzętami! Nic dziwnego, że mamy wiele podobnych zachowań. Tylko my ludzie, w swojej arogancji przywłaszczyliśmy sobie wiele cech, które mają nas utwierdzać w przekonaniu, że już nie należymy do świata zwierząt, że jesteśmy jakimiś fantastycznymi tworami, które pojawiły się na Ziemi nie wiadomo skąd (ktoś ulepił nas z gliny, albo coś w tym rodzaju). Rościmy sobie prawo do decydowania o losach całej planety.

Edytowane przez Sławko
  • Lubię to (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
15 minut temu, Astro napisał:

No weź... Gołębie jak kury (by nie przytaczać mądrzejszych ptaków) to jednak coś jak kury, czyli wiesz... To nie jest wyzwanie dla mnie.

Owszem, zgodzę się, że altruizm wryty jest zapewne gdzieś tam genetycznie, ale sprowadzanie tego do gołębia mi nie pasuje.

Dlaczego? Sądzisz, że gołąb nie jest zdolny do tego? Być może, ale czy wystarczająco dobrze poznaliśmy ten gatunek, żeby stwierdzić, że na 100% nie jest zdolny? Poza tym, altruizm z ewolucyjnego punktu widzenia wcale nie musi być dobrą cechą.

Nikt nie będzie wzywał cię do pojedynku umysłowego z gołębiem. Ale utrwalony stereotyp, że gołąb to taki "ptasi móżdżek", może być bardzo mylący. Sam kiedyś tak myślałem, dopóki nie zacząłem obserwować tych ptaków. Przypominam ci, że wiele gołębi przeszło test lustra, co prawda po pewnym szkoleniu, więc może to być podważane, ale głupich ptaków nie dałoby się nawet przeszkolić. Ale ten test udaje się zdać nawet rybom i mrówkom. Albo więc coś nie tak jest z tym testem, albo nasza wiedza o zwierzętach jest wciąż bardzo kiepska.

21 minut temu, Astro napisał:

Może nie jestem ludziem (choć jestem), bo takie zdanie uważam za co najmniej debilne.

Przecież ja nie odbieram ci człowieczeństwa. Nie wiem, co w tym, co napisałem jest debilne. Ludzie od wieków poniżali zwierzęta i traktowali przedmiotowo, i niestety wielu nadal to robi. Może mamy lepiej wykształcone mózgi od innych gatunków, ale to nie uczyni nas lepszymi, jeśli nie będziemy szanować zwierząt. Przecież sam masz zwierzęta (psy). Sądziłem, że wiesz i rozumiesz co mam na myśli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
4 minuty temu, Astro napisał:

Nie mam. Nigdy tego tak nie widziałem. Zdecydowanie one mnie mają bardziej.

OK, cieszę się, że tak to postrzegasz. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 4.06.2020 o 17:03, Sławko napisał:

Ludzie od wieków poniżali zwierzęta i traktowali przedmiotowo, i niestety wielu nadal to robi.

Zwierzęta również traktują się przedmiotowo. Kolejna zwierzęca cecha którą człowiek chce sobie przywłaszczyć ;)

W dniu 4.06.2020 o 17:03, Sławko napisał:

test lustra, co prawda po pewnym szkoleniu, więc może to być podważane, ale głupich ptaków nie dałoby się nawet przeszkolić. Ale ten test udaje się zdać nawet rybom i mrówkom. Albo więc coś nie tak jest z tym testem,

Tak, test lustra to test na nieinteligencję osób układających testy.

Istotne jest nie to, że one dostrzegają tam siebie w odbiciu (skąd mają wiedzieć że to one?) tylko ekstremalnie elementarna zdolność do wykryania korelacji: odbicie to coś, czym możemy precyzyjnie kierować. Jedyne co bada test lustra to szybkość kojarzenia u zwierząt.
Każde aktywne zwierze musi mieć koncepcję "siebie" aby móc funkcjonować w środowisku, to nieuniknione.

 

 

Dodam jeszcze, że każde dzienne zwierze musi samo z siebie przejść "test cienia".

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Uczestnicy słynnego eksperymentu Milgrama tak bardzo ulegali autorytetowi prowadzącego, że byli w stanie na jego polecenie zadawać silny ból innemu człowiekowi. Takie bezwzględne bezrefleksyjne posłuszeństwo może prowadzić do zbrodni. Naukowcy z Uniwersytetu SWPS powtórzyli eksperyment Milgrama, ale prowadzącym był robot. Okazało się, że ludzie są skłonni podporządkować się poleceniom robota i na jego rozkaz krzywdzić innych.
      W latach 60. XX wieku amerykański psycholog Stanley Milgram, zastanawiając się nad przyczynami, dla których ludzie w czasie II wojny światowej wykonywali zbrodnicze rozkazy, przeprowadził eksperyment, którego celem było wykazanie, na ile H. sapiens ma skłonność do ulegania autorytetom. Osobom, które brały udział w eksperymencie powiedziano, że jego celem jest zbadanie wpływu kar na skuteczność uczenia się. W eksperymencie brał udział uczestnik-nauczyciel oraz uczeń. Eksperymentator zaś kazał nauczycielowi karać ucznia aplikując mu coraz silniejszy wstrząs elektryczny. Uczeń, którym była podstawiona osoba, w rzeczywistości nie był rażonym prądem (ale uczestnik-nauczyciel o tym nie wiedział), jednak w odpowiedzi na rzekomo podawane napięcie elektryczne, krzyczał z bólu. Eksperyment wykazał, że aż 62% uczestników – ulegając autorytetowi eksperymentatora – nacisnęło w końcu na generatorze przycisk 450 V, czyli najwyższy.
      Naukowcy z Uniwersytetu SWPS postanowili sprawdzić, czy ludzie będą równie posłuszni robotowi, jak innemu człowiekowi. Przeniesienie różnych funkcji nadzoru i podejmowania decyzji na robota budzi jednak szczególnie silne emocje, ponieważ wiąże się z różnymi zagrożeniami etycznymi i moralnymi. Pojawia się pytanie, czy wspomniane wyżej posłuszeństwo wykazywane przez badanych zgodnie z paradygmatem Milgrama nadal występowałoby, gdyby to robot (zamiast człowieka, tj. profesora uczelni) kazał uczestnikom zadać elektrowstrząsy innej osobie? Celem naszego badania było udzielenie odpowiedzi na to pytanie, mówi doktor Konrad Maj.
      Doktor Maj we współpracy z profesorem Dariuszem Dolińskim i doktorem Tomaszem Grzybem, powtórzył eksperyment Milgrama, ale w roli eksperymentatora osadzono robota. W grupie kontrolnej eksperymentatorem był człowiek. W badaniach wzięli udział uczestnicy, którzy nie wiedzieli, na czym polegał eksperyment Milgrama. Okazało się, że ludzie ulegają też autorytetowi robota i na jego polecenie są skłonni krzywdzić innych ludzi. Co więcej, zarejestrowano bardzo wysoki poziom posłuszeństwa. Aż 90% uczestników w obu grupach – badanej i kontrolnej – nacisnęło wszystkie przyciski na generatorze, dochodząc do wartości 150 V. Od kilku dekad z powodów etycznych te 150 V przyjmuje się za górną wartość przy eksperymencie Milgrama.
      O ile nam wiadomo, to pierwsze badanie, które pokazuje, że ludzie są skłonni szkodzić innemu człowiekowi, gdy robot nakazuje im to zrobić. Co więcej, nasz eksperyment pokazał również, że jeśli robot eskaluje żądania, instruując człowieka, aby zadawał coraz większy ból innemu człowiekowi, ludzie też są skłonni to zrobić, dodaje doktor Maj.
      Już wcześniejsze badania wykazały, że ludzie tak mocno uznają autorytet robota, że podążają za jego poleceniami, nawet gdy nie mają one sensu. Tak było np. podczas eksperymentu, w czasie którego osoby ewakuowane z – symulowanego – pożaru, podążały za poleceniami robota, mimo że wskazał im on drogę ewakuacji przez ciemne pomieszczenie bez widocznego wyjścia.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nowo odkryty gatunek wymarłej małpy wzmacnia hipotezę mówiącą, że najwcześniejsi przodkowie człowieka ewoluowali we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego, w Europie i Azji, zanim wyemigrowali do Afryki, gdzie powstał nasz gatunek. Skamieniałe szczątki małp znajdowane we wschodnich częściach Śródziemiomorza stanowią oś sporu na temat pochodzenia małp afrykańskich oraz ludzi. Naukowcy nie są zgodni, jak należy klasyfikować te zwierzęta na drzewie ewolucyjnym.
      Międzynarodowy zespół naukowy uważa, że zidentyfikowany przez nich rodzaj Anadoluvius, który 8,7 miliona lat temu zamieszkiwał centralną Anatolię dowodzi, że migracje małp z regionu Morza Śródziemnego to najstarszy znany przykład rozprzestrzeniania się wczesnych homininów, ssaków z rodziny człowiekowatych, w skład którego wchodzą rodzaje Homo (m.in. człowiek współczesny), Pan (szympansy i bonobo) oraz ich wymarli przodkowie.
      Szczątki przedstawicieli tych gatunków znajdowane są wyłącznie w Europie i Anatolii, zaś powszechnie akceptowani przedstawiciele homininów są znajdowani wyłącznie w Afryce od późnego miocenu po plejstocen. Hominini mogli pojawić się w Eurazji w późnym miocenie lub rozprzestrzenić się w Eurazji od nieznanego afrykańskiego przodka. Różnorodność hominów w Eurazji sugeruje, że do ewolucji doszło na miejscu, ale nie wyklucza hipotezy o afrykańskim pochodzeniu, czytamy w artykule A new ape from Türkiye and the radiation of late Miocene hominines.
      Tradycyjny pogląd, od czasów Darwina, mówi, że tak plemię hominini (Homo, Pan), jak i podrodzina homininae (Homo, Pan, Gorilla) pochodzą z Afryki. To tam znaleziono najstarsze szczątki człowieka. Przedmiotem sporu jest jednak, czy przodkowie wielkich afrykańskich małp, które dały początek przodkom człowieka, ewoluowali w Afryce.
      Hipoteza alternatywna wobec afrykańskiej mówi, że przodkowie europejskich małp mogli przybyć z Afryki i tutaj doszło do ich ewolucji. To właśnie w Europie znajdowane są najstarsze szczątki małp, które przypominają współczesne wielkie małpy Afryki. Później, gdy klimat w Europie zmienił się na niekorzystny, małpy te wyemigrowały do Afryki i tam dały początek naszemu gatunkowi.
      Homininy ze wschodniej części Morza Śródziemnego mogą reprezentować ostatni etap specjacji, wyodrębniania się z jednego lub więcej starszych homininów Europy, podobnie jak parantrop, który prawdopodobnie wyodrębnił się od przodka podobnego do australopiteka. Ewentualnie, biorąc pod uwagę fakt, że europejskie homininy są najbardziej podobne do goryli, możemy mieć tu do czynienia z wyodrębnianiem się wczesnych przedstawicieli kladu goryli. Jest też możliwe, że europejskie homininy reprezentują linie ewolucyjne homininów z Afryki, jednak nie mamy dowodów na istnienie w Afryce pomiędzy 13 a 10 milionów lat temu wielu linii homininów, a wyniki naszych badań nie wspierają tej hipotezy, czytamy na łamach Nature.
      Autorzy badań informują, że wciąż prowadzą analizy, zauważają przy tym, że badania Anadoluvius wskazują, iż zróżnicowanie wielkich małp we wschodniej części Morza Śródziemnego jest większe niż sądzono i że doszło tutaj do podziału na wiele taksonów, na długo zanim pojawiły się one w Afryce.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Loma Linda University, uczelni wyższej prowadzonej przez Adwentystów Dnia Siódmego, przedstawili pierwsze dowody wskazujące, że towarzystwo grzechotnika wpływa uspokajająco na innego grzechotnika. Przeprowadzone badania pokazały, że u zestresowanego węża mamy do czynienia ze zjawiskiem społecznego przekazu emocji – buforowania społecznego – czyli sytuacji w której obecność towarzysza zmniejsza stres. Zjawisko to jest szeroko opisywane głównie u ludzi i innych ssaków. Teraz wiemy, że występuje też u węży.
      Gdy zwierzęta doświadczają silnego lub chronicznego stresu dochodzi do wydzielania hormonów, zmieniających prace układu nerwowego, odpornościowego i zachowanie. Niektóre zwierzęta potrafią modulować reakcję na stres w obecności innych przedstawicieli swojego gatunku. To buforowanie społecznego nie było dotychczas dokładnie badane w przypadku gadów czy innych zwierząt prowadzących samotny tryb życia.
      Lukę tę postanowili uzupełnić naukowcy z Loma Linda University. Wykazaliśmy, że gdy dwa węże są razem i doświadczają stresu, nawzajem buforują swoją reakcję. Podobnie jak ludzie, którzy lepiej radzą sobie, gdy wspólnie doświadczają stresu. Nigdy wcześniej nie zaobserwowano takiego zjawiska u żadnego gatunku gada, mówi doktorantka Chelsea Martin, główna autorka badań.
      Naukowcy prowadzili eksperymenty na 25 przedstawicielach gatunku Crotalus helleri. Zwierzętom przymocowano elektrody monitorujące pracę serca, a testy prowadzono według trzech scenariuszy: gdy umieszczano je w wiadrze same, gdy razem z nimi leżała gruba lina i gdy był tam drugi wąż. Po 20 minutach w zakrytym wiadrze, gdy zwierzę się uspokoiło, naukowcy celowo je stresowali i obserwowali, jak wpływało to na ich puls, jak długo wracał on do normy i jak długo zwierzę porusza grzechotką.
      Okazało się, że buforowanie społeczne nie tylko ma miejsce u węży, ale nie ma różnicy pomiędzy osobnikami żyjącymi na nizinach, które zwykle zimują samotnie, a tymi z gór, zimującymi z innymi wężami. Nie zauważono też różnicy między samcami a samicami, które w czasie ciąży gromadzą się, a następnie pozostają ze swoim potomstwem.
      Eksperyment pokazuje, że grzechotniki wcale nie są takimi samotnikami, za jakie się je uważa. Towarzystwo innego węża ma na nie pozytywny wpływ.
      W kolejnym etapie badań naukowcy chcą sprawdzić, czy na buforowanie społeczne u grzechotników ma wpływ kontakt fizyczny (poczas omawianych badań zwierzęta miały ze sobą kontakt) oraz ewentualna wcześniejsza znajomość.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Tim Shaddock, 51-latek z Sydney, i jego suczka Bella zostali uratowani po 2 miesiącach dryfowania po Pacyfiku: żywili się surowymi rybami i pili deszczówkę. W kwietniu mężczyzna wyruszył z La Paz w Meksyku do Polinezji Francuskiej. Po jakimś czasie burza uszkodziła elektronikę i system komunikacyjny jego katamaranu.
      Człowiek i pies zostali uratowani, gdy dryfującą jednostkę zobaczyła przypadkowo załoga helikoptera towarzyszącego tuńczykowcowi MARÍA DELIA. Stan Shaddocka i Belli określono jako dobry. Na lądzie miała zostać przeprowadzona pogłębiona diagnostyka.
      Fizjolog prof. Mike Tipton z Uniwersytetu w Porthsmouth, specjalista od przetrwania na morzu, podkreślił w wypowiedzi dla programu Weekend Today stacji Nine Network, że historia Australijczyka to połączenie szczęścia i umiejętności.
      Tim wiedział, że w ciągu upalnego dnia należy się chronić, bo ostatnią rzeczą, jakiej nam trzeba w sytuacji zagrożenia odwodnieniem, jest pocenie się. Kluczowe było także zapewnienie źródła słodkiej wody. Ekspert porównał uratowanie Shaddocka do znalezienia igły w stogu siana. Ludzie muszą pamiętać, jak mała jest jednostka pływająca i jak wielki jest ocean [...].
      Prof. Tipton dodał, że życie z dnia na dzień wymagało pozytywnego nastawienia; wydaje się więc, że obecność Belli pomogła Australijczykowi w przetrwaniu. Istotne było również posiadanie planu i racjonowanie wody oraz pożywienia. Specjalista wyjaśnia, że teraz Shaddock będzie musiał powoli wracać do normalnej diety.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Praktykujący kanibalizm Karaibowie przerażali Robinsona Crusoe, a lud Fore z Papui Nowej Gwinei porzucił kanibalizm dopiero w latach 50. XX wieku. Jednak nie tylko H. sapiens zjadał swoich pobratymców. Wiemy, że kanibalizm praktykowali nasi krewniacy, jak neandertalczyk czy H. antecessor. Naukowcy z amerykańskiego Narodowego Muzeum Historii Naturalnej zidentyfikowali właśnie najstarsze znane ślady, które mogą świadczyć o kanibalizmie wśród naszych przodków.
      Paleoantropolog Briana Pobnier i jej koledzy opisują w najnowszym numerze Scientific Reports dziewięć nacięć widocznych na kości piszczelowej sprzed 1,45 miliona lat. Modelowanie trójwymiarowe skamieniałości wykazało, że kość została celowo nacięta za pomocą kamiennego narzędzia. Znaleziona przed dekadami kość została początkowo uznana za szczątki Australopithecus boisei, a w 1990 roku przypisano ją Homo erectus. Obecnie specjaliści mówią, że mamy zbyt mało danych, by kość przypisać do konkretnego gatunku, niewątpliwie jednak są to szczątki któregoś z naszych krewniaków. Również użycie kamiennych narzędzi nie przesądza przynależności gatunkowej, a może jedynie wskazywać, że posługiwał się nimi nie tylko rodzaj Homo.
      To pokazuje, że homininy prawdopodobnie zjadały siebie nawzajem już co najmniej 1,45 miliona lat temu. Mamy wiele innych przykładów kanibalizmu wśród naszych krewniaków, a ta skamieniałość pokazuje, że zaczęliśmy zjadać się dawniej niż dotychczas wiedzieliśmy, mówi Pobiner.
      Uczona trafiła na kość w zbiorach Narodowego Muzeum Kenii, gdzie poszukiwała skamieniałości ze śladami wskazującymi, że drapieżniki polowały na naszych przodków. Przyglądając się jej za pomocą lupy w poszukiwaniu śladów ugryzień zauważyła ślady nacięć. Chcąc upewnić się odnośnie identyfikacji, wykonała odlew śladów i wysłała go do Michaela Pante'a z Colorado State University. Pante zrobił skany 3D i porównał ślady z bazą danych 898 śladów ugryzień, nacięć i innych uszkodzeń kości wykonanych w ramach eksperymentów w kontrolowanych środowisku.
      Analiza wykazała, że 9 z 11 widocznych na kości śladów pochodzi od nacięć za pomocą kamiennego narzędzia. Dwa pozostałe ślady pozostawiły zęby dużego kota.
      Ślady nacięć nie jest jednoznacznym dowodem na kanibalizm, ale jest to dowód bardzo silny. Tym bardziej, że widać je w miejscu, gdzie mięśnie łydki są przyczepione do kości. To bardzo dobre miejsce, by ciąć, jeśli chcemy pozyskać mięso. Ponadto wszystkie nacięcia są skierowane w tę samą stronę tak, jakby cięto raz za razem, bez zmiany uchwytu na narzędziu i zmiany kąta, co wskazuje, że nie mogło być mowy o jakimś ataku na żywą osobą. Te cięcia wyglądają bardzo podobne do cięć, jakie widziałam na skamieniałościach zwierząt, które zostały zjedzone, mówi Pobiner.
      Nie można też jednoznacznie mówić tutaj o kanibalizmie, gdyż pod tym pojęciem rozumiemy zjadanie przedstawicieli własnego gatunku. Tymczasem tutaj nie wiemy, kim był jedzący, i kim był zjadany. Niewątpliwie jednak hominin zjadł tutaj hominina.
      Żadne z nacięć nie nakłada się na ślady zębów dużego kota, zatem trudno tutaj wyrokować o sekwencji wypadków. Kot mógł pożywić się resztkami pozostawionymi przez naszych przodków. Równie dobrze jednak to on mógł zabić ofiarę, został od niej odgoniony, a nasi krewniacy skorzystali z okazji i zjedli zabitą osobę.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...