Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Od 60 lat nie znaleziono niczego podobnego. Konie pomogły w transporcie wyjątkowego obiektu

Rekomendowane odpowiedzi

By przetransportować ze stromego żlebu na bardziej płaski teren ponad 2-metrową kość ramienną brachiozaura, poszukiwacze skamieniałości z pustyni w Utah posłużyli się zaprzęgiem i końmi rasy Clydesdale. Wg obserwatorów, przypominało to sceny z okresu pionierskiego z XVIII i XIX w.

To niezwykle ekscytujące, bo od ostatniego razu, gdy ktoś znalazł kość ramienną brachiozaura, minęło ok. 60 lat - podkreśla John Foster z Natural History State Park Museum, gdzie kość trafiła na wystawę.

Najbardziej jak dotąd kompletną kość ramienną brachiozaura odkryto w słynnej formacji Morrison. W pobliżu znajdowały się inne kości, w tym kilka fragmentów żeber, a także kopalne rośliny. Kilka stóp dalej natrafiliśmy na pasującą lewą kość ramienną w kawałkach - ujawnił Mathew Wedel z Western University.

Brachiozaura odkrył w maju zeszłego roku paleoartysta, właściciel witryny Don't Mess with Dinosaurs Brian Engh. Uzyskanie pozwoleń na wydobycie zajęło jednak parę miesięcy (ekipa dysponowała kompletem dokumentów dopiero w październiku). Jak się okazuje, nasz brachiozaur jest zaledwie 11. znanym okazem, a wszystkie są mocno niekompletne. Zważywszy na to, gdzie znaleziono skamieniałości, może być najstarszy.

Pozwolenie pozwoleniem, pozostało jednak pytanie, jak dostać się do kości, by zdążyć przed zimowymi deszczami. Dr Forster opowiada, że nie można było wykorzystać samochodu, a na zebranie pieniędzy na wynajęcie helikoptera brakowało zwyczajnie czasu. Musieliśmy więc znaleźć inny sposób. Jak powiedzieli, tak zrobili i do października "zwerbowali" do pomocy dwie klacze rasy Clydesdale Wesa i Reshy Bartlettów - Molly i Darlę.

Na początku kość trzeba było zabezpieczyć za pomocą "opatrunku" z gipsu i jutowej tkaniny. Po przewiezieniu do muzeum ładunek ważył prawie 460 kg, co oznacza, że gdy gips był jeszcze mokry, ciężar musiał być jeszcze większy. Kość w otulinie ściągnięto do wozu, a konie przetransportowały ją na równiejszy teren.

Jak zaznacza Engh, wydobycie było możliwe dzięki współpracy Matta Wedela, Johna Fostera, ReBeki Hunt-Foster z Dinosaur National Monument, paleontolożki Yary Haridy, przyjaciółek Engha Casey Cordes i Mallerie Niemann, a także rodziny Bartlettów i, oczywiście, Molly oraz Darli.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No jeśli by to koń miał być wleczony, to raczej rzadki widok;)

A tak poważniej, to chyba konie pociągowe nie są tam jakimś nadzwyczaj rzadkim widokiem -  skądś musieli je wziąć i to z uprzężą do pracy pociągowej i pewnie nie było to bardzo trudne (było łatwiejsze niż zorganizowanie helikoptera). W Polsce zresztą koni pociągowych też jest już mało. Wydaje mi się, że to skojarzenie z okresem pionierskim miało jakiś bardziej "wysublimowany" charakter (panowie w kowbojskich kapeluszach, konie zatrudnione do pracy innej niż typowo rolnicza, z dala od cywilizacji...)

Edytowane przez darekp

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 4.02.2020 o 17:22, Astro napisał:

Chciałbym, żeby drodzy Państwo konika nie kojarzyli z filmami Barei - biedna Polska, konik, wóz i węgiel...
Podobnie jak pies, równie koń był naszym współtowarzyszem w "sukcesie ewolucyjnym". Warto, by ten koń zasługiwał na odpowiedni szacunek, który zawsze miałem, bo konie są piękne i MOCNE. Nie musimy ich zajeżdżać na śmierć, podobnie jak wspaniałej Matki Ziemi. Jeśli ktoś z was nie głaskał konia, takiego "lekko" chociaż wolnego, to niech lepiej zamilknie.

Astro, chyba ma  nie w Europie drugiego, tak mocno związanego z końmi społeczeństa/narodu, jak Polacy. Może jesze Węgrzy? Koń miał szczególną pozycję wśród wszystkich zwierząt, a zwłaszcza wśród szlachty, a pośrednio również innych stanów. Dzisiaj chyba też tak jest. Spożycie koniny w Polsce jest minimalne (ponoć 1 kg na rok/osobę), w ogóle konina  to temat tabu. O szcególnym stosunku Polaków do koni krążyły legandy, ale mające spore  odzwierciedlenie w rzeczywistości - w I RP na eksport koni  bojowych, "husarskich", było nałożone embargo krolewskie, pod karą gardła, nikt chyba, poza Polakami koni nie malował, a taki targ dla województwa ruskiego, w Jarosławiu, potrafił zgromadzić w  ciągu tygodnia 20 tyś koni.

Chyba taki ogromny wzrost znaczenia konia, związany był z Uniami  w Krewie i Lublinie , a więć geopolitycznym zwrotem na Wschód- na rozległe przestrzenie wschodniego  Niżu Europejskiego. 

"Lach bez konia jako ciało bez duszy, jak chłop bez świni, Żyd bez kozy, diak bez psałterki a gospodarstwo bez kota na zapiecku."

(ruskie przysłowie ok. XVII w.).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 8.02.2020 o 15:11, Astro napisał:

No i jak powszechnie wiadomo, gdyby nie polskie ciężkie konie, to losy wojen światowych potoczyłyby się inaczej.

Temat koni polskich sprzed XIX w jest stosunkowo słabo zbadany, ale w powszechnym użyciu bojowym bynajmniej nie używano koni ciężkich.

Rysunek włoskiego rysownika Stefano della Belli, z wizerunkiem rotmistrza husarskiego, na typie konia polskiego (1645-52):

Husarz+rotmistrz.jpg

A jeśli pijesz do kawalerii okresu międzywojnia, to propaganda Goebelsa wiecznie żywa. 

To takie zaklinanie rzeczywistości - czy się to nam podoba czy nie koń, do czasów II woj. światowej, odgrywał w wojsku (każdym)  ogromną rolę. 

Pierwsi zrezygnowali (no prawie) z koni Amerykanie, ale dopiero w latach 30-tych XX w. Jeszcze podczas kampanii wrześniowej  1939 r. 90% transportu Wermahtu, pomimo jego rzekomej mechanziacji, odbywało się transportem konnym. Na froncie wschodnim Niemcy stracili w sumie 10 mln koni. 

Ostatnia szarża polskiej kawalerii ,i to zakończona zwycięstwem, to bitwa pod Borujskiem, 1 marca 1945 r, w trakcie przełamywania Wału Pomorskiego. Ale jeszcze  23 kwietnia 1945 r. kawalerzyści ze słynnej amerykanskiej 10 Dywizji Górskiej szarżują pod Padem (nieudanie) na niemceckie pozycje. Kawaleria przez wieki była poprostu  elementem armii, raz odgrywając mniejszą, a raz większą rolę, przeżywając upadki i okresy swojego renesansu. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
36 minut temu, venator napisał:

Temat koni polskich sprzed XIX w jest stosunkowo słabo zbadany, ale w powszechnym użyciu bojowym bynajmniej nie używano koni ciężkich.

W średniowieczu ciężkie konie zimnokrwiste były wierzchowcami ciężkozbrojnych rycerzy, a  póżniej trudno byłoby kawalerii przeprowadzać zwycięskie szarże bez zaplecza taborów napędzanych końmi roboczymi. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
23 godziny temu, Astro napisał:

Być może, ale wiek XX i XXI raczej jest zbadany. ;)

Dlatego często spotykany pogląd, że koń rasy małopolskiej jest najbardziej zbliżony do "husarskiego", nie ma dostatecznego  umocowania w badaniach naukowych. . 

Cytat

Propaganda propagandą, ale rzeczywistość powaliła naszymi końmi rzeczywistość... Tak?

W  bitwie pod Mokrą, gdzie kawaleria została użyta w sposób modelowy to  tak,  4 Dywizja Pancerna Georga-Hansa Reinhardta została powalona przez końską rzeczywistość (i inny "przestarzały" rodzaj broni-pociągi pancerne). Ok 100 utraconych czołgów, w tym ok. 45 bezpowrotnie, stray osobowe dwa razy wyższe niż naszej kawalerii.

Nikt nie twierdzi oczywiście , że kawalerią dało się zwyciężać wtedy wojny - był to tylko element szerszej układanki jakim jest wojsko. 

 

Cytat

Myślisz, że inwestycja w F-35 była błędna? 

Nie, decyzja, abstrahując od mało transparentnej formy zakupu, była i jest jak najbardziej słuszna. 

Cytat

Czas to wznowić. Czuwaj!!!

W szczególnych okolicznościach koń  nadal znajduje  zastosowanie i to w najbardzeij zaawansowanej technologicznie armii ;):

Horse-Soldiers.jpg?fit=720,538&ssl=1

To powyższe zdjęcie ukazuje operatora amerykańskich sił specjalnych, Afganistan, rok 2001. 

 

W tymże roku, w bitwie pod Biszkab, wzięło udział 1500 kawalerzystów gen. Dostuma, z Sojuszu Północnego. Doradcami byli komandosi z Operational Detachment-Alpha595, wspierani przez Zielone Berety. Amerykanie używali, a jakże koni...oczywiście głównie do przemieszczania

W rozdziale 1.4.1.2. masz to ładnie opisane:

https://en.wikipedia.org/wiki/5th_Special_Forces_Group_(United_States)#Fighting_on_horseback

Amerykanie jak trzeba, z koniem się "przepraszają", a nie robią sobie  podśmiechujki. Liczy się skuteczność. 

23 godziny temu, 3grosze napisał:

W średniowieczu ciężkie konie zimnokrwiste były wierzchowcami ciężkozbrojnych rycerzy, a  póżniej trudno byłoby kawalerii przeprowadzać zwycięskie szarże bez zaplecza taborów napędzanych końmi roboczymi. 

Oczywiście,  głównie w Europie Zachodniej, zwłaszcza w Anglii, gdzie używano nawet potężnych koni rasy shire.  Zmieniło sie to wraz z XVII w., gdzie podczas wojny trzydziestoletniej Gustaw II Adolf, będąc pod wpływem wzorców polskich, zaczął używać kawalerii  w ten sposób, że  do łask wróciła szarża na białą broń. I ogólnie nastapił renesans formacji kawaleryskich, i to pomimo coraz większego nasycenia bronią palną. Oczywiście wraz z rewolucją w broni palnej jaka nastapiła w XIX, zmierzch wielkich formacji kawaleryjskich był nieunikniony, ale  o ile mnie pamięć nie myli, to nawet na froncie wschodnim, Niemcy mieli pod swoim dowództwem cztery dywizje kawalerii (Wegry, Kałmucy etc).

A tabory cóż...armia jeździ na brzuchach, jak to mawiał ponoć Napoleon. Ale znano i stosowano w Polsce, czy wśród Tatarów jazde komunikiem, bez taborów. I szarżom to nie przeszkadzało ;) Zresztą kiedy europejska kawaleria jeździła bez taborów? Chyba w filmach Ridleya Scotta...

Oczywiście chce wyraźnie zaznaczyć - kawaleria w dws to jednostki w rzeczywistości dragonii - konnej piechoty, dysponującej artylerią lub jednostki typowo rozpoznawczo-dywersyjne lub tyłowe. 

 

Edytowane przez venator

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Abstrahując od koni, nie wydaje mi się, żeby zakup F-35 był słuszną decyzją. Politycy kupują obietnice sojusznika i chcą mieć dobry sprzęt do robienia tzw. ścianki podczas uroczystości. Nie mamy pozostałych elementów systemu, żeby porządnie wykorzystać te maszyny. Godzina lotu kosztuje prawie 45k USD. Może zrobią z nich użytek, jak się wmanewrują w jakiś konflikt na bliskim wschodzie. Można wydać te pieniądze lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, Astro napisał:

Powiedz mi szczerze, bo jakoś nie łapię. Na serio chcesz się dziś ścigać na koniki? Wiśta wio szczerze polecam, ale po zakończeniu tego tekstu jesteś już do tyłu o dwa stajania.

 

2 godziny temu, Astro napisał:

Czyli wracamy do punku wyjścia, czyli zrywki. Nie bardzo wiem o co Ci chodzi, ale ładnie piszesz. Ładnie, ale bez sensu

Jakbyś czytał dokładnie to co napisałem, to byś dostrzegł sens. Nigdzie nie pisałem, że chcę się ścigać na koniki, uważam, że w miarę trafnie, w  zwięzłym języku, określiłem zmniejszającą się rolę konia w armii na przestrzeni dziejów. Samą kawalerią nie wygrywa się wojen przynajmniej  już od XVII w. Ile razy mam  powtarzać, że kawaleria miała ścisle określoną rolę na każdym swym etapie rozwoju? Ostatnim etapem jest użycie konia przez amerykanskich specjalsów i niech tak pozostanie. Szkoda tych wdzięcznych zwierząt.

Ja poprostu, po Twoich twierdzeniach Astro, uważam (jest to oczywiście moje subiektywne odczucie), że jesteś typową "ofiarą" wczesnoprlowskiej propagandy, która skutecznie wbiła w głowy Polakom mit o szczególnym zacofaniu i anachroniczności polskiej kawalerii, a przez to i całego wojska  w kampanii 1939 r.  Zochydzono polskie tradycje kawaleryjskie bo takie było zapotrzebowanie polityczne. Potrzeba było burżuazyjnego, sanacyyjnego  chłopca do bicia, więc znaleziono kawalerie. Przyczyna była prosta - odsetek ziemian, "burżujów" w kadrze dowódczej kawalerii II RP  był szczególnie duży, w porównaniu do innych rodzajów sił zbrojnych II RP. Potrzeba czasów, potrzeba ekranu, choć już w późnym PRL doszło do odbrązowiania mitu i rewindykacji wcześniejszych założeń.

Niemcy w czerwcu 1941 r . mieli na stanie ewidencyjnym 750 tyś koni, z czego jakieś  90% w Ostheer. Poprostu jeszcze do niedawna rola konia w wojsku  była bardzo duża (jak już pisałem, głównie transortowa i rozpoznawcza), radykalne zmiany to są dosłownie ostatnie 6-7 dekad,  a ściśle jest to  związane z rozwojem motoryzacji, cywilnej w dodatku. W większości armii świata, w przypadku pełnoskalowego konfliktu, większość żołnierzy i tak pojedzie na front w autobusach i zwykłych ciężarówkach zarekwirowanych z cywila...To takie współczesne konie pociągowe

@cyjanobakteria

Zapaść współczesnego polskiego lotnictwa taktycznego jest niesamowicie głęboka, a bez lotnictwa na współczesnym polu walki jesteśmy w czarnej d....

Nie było sensu kupować innej maszyny. Temat OT, dzisaj, wybacz, ale nie mam czasu już go ciągnąć.

Edytowane przez venator

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
9 godzin temu, venator napisał:

mit o szczególnym zacofaniu i anachroniczności polskiej kawalerii, a przez to i całego wojska  w kampanii 1939 r.

Ja się słabo znam na historii, ale może dla porównania warto sobie uświadomić, że Niemcy podczas kampanii wrześniowej używali czołgów wyglądających bardzo "biednie": https://pl.wikipedia.org/wiki/Panzerkampfwagen_I (Tygrysów i Panter jeszcze wtedy nie było). Pancerz takiego czołgu można było przebić pociskiem z odpowiedniego karabinu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Karabin_przeciwpancerny_wz._35

Po prostu takie to były czasy, gdy technika była jeszcze stosunkowo słabo, tzn. słabiej niż sobie wyobrażamy na podstawie filmów, rozwinięta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
8 godzin temu, Astro napisał:

Czyli co? Kampanię 1939 r. wygraliśmy, a podręczniki historii kłamią? Może i tak..

Smutne jest to, że Ty naprawdę wierzysz, że przegraliśmy z powodu kawalerii. Co tam sytuacja geopolityczna, co tam fatalna jakość dowodzenia w WP na szczeblu ogólnoarmijnym...etc.

 

8 godzin temu, Astro napisał:

Przy okazji. Współczesna kawaleria polska, oparta na wycofywanych z eksploatacji Leopardach niemieckich jest lepsza.

Wycofywanych? Źródła proszę....Naprawdę chcesz o tym podyskutować? Czy to tylko taka erystyka?

 

8 godzin temu, Astro napisał:

I całkiem już przy okazji. Zacząłem od zrywki, o której realiach (jak widać), nie masz najmniejszego pojęcia, ale kawalerią i husarią musiałeś w odpowiedzi pociągnąć... Jak powiedział klasyk: abstrahujesz pan od rzeczywistości.

Nie mam pojęcia o zrywce  i o  niej nie  dyskutuje. Mam takie same prawo jat Ty Astro, prowadzić dyskusje w temacie, w sposób, który pozwoli mi się merytorycznie wypowiedzieć.

W pierwszym swoim poście w temacie, nawiązałem chyba wprost do tematu artykułu, chyba nie mniej niż Twój wtręt o zrywce. Temat zboczył na kawalerię, a ja znalazłem w Twojej osobie interlokutora (odpowiadać nie musiałeś), a że merytoryki z Twojej strony w temacie kawalerii tyle co  koni co we współczesnym wojsku...co ja poradzę ;)

@darekp

Oczywiście, że tak, dlatego prawidłowo użyta kawaleria potrafiła zdziesiątkować  ówczesne czołgi, tak jak w bitwie pod Mokrą. Piętą achilesową kawalerii II RP  było przede wszystkim  bardzo słabe uzbrojenie przeciwlotnicze, ledwie dwie armaty wz 36 Bofors kal. 40 mm (bardzo dobre  armaty), na każdą brygadę kawalerii. Słabość ówczesnej opl-ki trafnie podsumował zresztą gen. Kutrzeba, wspominając bitwę pod Bzurą, mniej więcej takimi słowami: "nic tak nie demoralizuje żołnierza, jak bezkarny, wrogi  lotnik, zrzucający mu bomby na głowę".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
1 godzinę temu, venator napisał:

niż Twój wtręt o zrywce

Akurat to o zrywce (Astro i moje) wtrętem nie było - sądząc z opisu i okoliczności wyciąganie tego gnata to była typowa zrywka, tyle że gnata, a nie pnia, czyli robota przy której zachowana jest ciągłość użycia koni, i to od tysięcy lat. Czyli nie było podstaw do robienia sensacji z faktu, że konie były użyte.

Edytowane przez ex nihilo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, ex nihilo napisał:

Czyli nie było podstaw do robienia sensacji z faktu, że konie były użyte.

Trochę podstaw bym znalazł :D  Sensacyjne (i pokrzepiające) jest, że kopyta okazały są lepsze od kół czy gąsienic. Konie górą!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kopyta to jedno (co na to Boston Dynamics?), ale przede wszystkim koński rozum, doświadczenie i umiejętność współpracy z dwunożnym szefem.
Nie znam szczegółów, przypuszczam jednak, że do wyciągania gnata nie wzięli przypadkowej końsko-ludzkiej bandy, a raczej doświadczoną ekipę zrywkową.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak na marginesie. Swego czasu mnóstwo wędrowałem po górach (teraz niestety o wiele mniej niż bym chcciał) Polski, Europy, troche Azji i szczerze pwoiedziawszy zrywka koniem to, z moich obserwcaji,  jakiś zupełny margines, folklor. W ogromnej wiekszości przypadków używano maszyn.A  na ogladałem sie tego sporo, niestety.  W Niżnych Tatrach na Słowacji widziałem zrywkę w terenie, w której koń by sobie co najwyżej nogi połamał. Ciągnik miał wysiegnik, podłączony do przystawki odbioru  mocy, na zboczu był zamontowany system bloczków i stalowych lin i robota hulała (las gospodarczy czyli monokultura świerka). 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, venator napisał:

na zboczu był zamontowany system bloczków i stalowych lin i robota hulała

Które to liny i bloczki zostały tam zamontowane przez oddział konnych :D Kiedyś, dawno temu, kiedy próbowano zrobić ze mnie żołnierza,uczono mnie posługiwania różną bronią- zapamiętałem z tego, że czołgiem nie daje się praktycznie jechać. Wystarczy byle rzeczka, albo lasek i pozamiatane. Większość map miała wielkie zielone obszary, niemalże z napisem: tankiem nielzja!.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale technika idzie do przodu. Sowieci skonstruowali takiego potwora o nazwie DT-30 Witaź. Bestia przejedzie przez takie bagno, że żadne duże zwierze, tym bardziej człowiek nie da rady, zobacz w 4:38, niesamowite:

Ostatecznie nie wiem jak się to skończyło ale i tak moc jest niesamowita. Oczywiście to wyspecjalizowany pojazd, a nie czołg, ktorego wrogiem jest jednak wielka masa.

Tak w ramach ciekawostki. Widziałem oryginalną instrukcję kierowania czołgiem Panzerkampfwagen VI Tigr. W przpypadku gdy czołgiści natrafiali na teren gdzie mieli dylemat czy tank nielzja, kierowca miał wysiąść, wziąść na barana członka załogi i stanąć na jednej nodze. Jak zaczynał się mocno  zapadać, znaczyło, że i Tigr nie pójdzie. Proste a skuteczne :) Oczywiście w warunkach kontaktu ogniowego było to bardzo ryzykowne, albo wręcz  nie do zrealizowania. Warto zaznaczyć, że  Tygrysy miały dwa komplety gąsiennic, wąskie - transportowe aby zmniejszyć skrajnie na wagonach i szerokie, bojowe - aby zmniejszyć ciężar jednostkowy czołgu. Dziś czołgom sprzyja olbrzymia moc silnika i dobra przekładnia. Tygrys przy masie 55 ton miał 650 KM, Leopard 2 A4 przy takiej samej - 1500 KM i diesla z nieporównywalnie wiekszym momentem obrotowym. . Więc i zdolności w terenie są coraz lepsze. 

 

Edytowane przez venator

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy ponad 100 lat temu z pewnej angielskiej kopalni węgla wydobyto skamieniałą rybią czaszkę, jej odkrywcy z pewnością nie zdawali sobie sprawy, jaką sensację skrywa ich znalezisko. Przeprowadzone niedawno badania tomograficzne wykazały, że w czaszce zwierzęcia sprzed 319 milionów lat zachował się mózg. To najstarszy znany nam dobrze zachowany mózg kręgowca.
      Organ ma około 2,5 cm długości. Widoczne są nerwy, dzięki czemu naukowcy mają szansę na lepsze poznanie wczesnej ewolucji centralnego układu nerwowego promieniopłetwych, największej współcześnie żyjącej gromady ryb, w skład której wchodzi około 30 000 gatunków. Odkrycie rzuca też światło na możliwość zachowania się tkanek miękkich kręgowców w skamieniałościach i pokazuje, że muzealne kolekcje mogą kryć liczne niespodzianki.
      Ryba, której mózg się zachował, to Coccocephalus wildi, wczesny przedstawiciel promieniopłetwych, który żył w estuariach żywiąc się niewielkimi skorupiakami, owadami i głowonogami. Tan konkretny osobnik miał 15-20 centymetrów długości. Naukowcy z Uniwersytetów w Birmingham i Michigan nie spodziewali się odkrycia. Badali czaszkę, a jako że jest to jedyna skamieniałość tego gatunku, posługiwali się wyłącznie metodami niedestrukcyjnymi. Na zdjęciach z tomografu zauważyli, że czaszka nie jest pusta.
      Niespodziewane odkrycie zachowanego w trzech wymiarach mózgu kręgowca daje nam niezwykłą okazję do zbadania anatomii i ewolucji promieniopłetwych, cieszy się doktor Sam Giles. To pokazuje, że ewolucja mózgu była bardziej złożona, niż możemy wnioskować wyłącznie na podstawie obecnie żyjących gatunków i pozwala nam lepiej zdefiniować sposób i czas ewolucji współczesnych ryb, dodaje uczona. Badania zostały opublikowane na łamach Nature.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Skamieniałość ukryta w niewielkim kawałku skały obaliła jedno z najdłużej żywionych przez naukę przekonań dotyczących ewolucji ptaków. Eksperci z University of Cambridge i Natuurhistorisch Museum Maastricht odkryli, że jedna z kluczowych cech współczesnych ptaków – mobilna szczęka, którą posiada 99% gatunków – wyewoluowała przed zagładą dinozaurów. Okazało się również, że u strusi, emu oraz pokrewnych im gatunków doszło do wstecznej ewolucji. Ich dzioby powróciły do bardziej prymitywnej formy.
      U zdecydowanej większości ptaków obie części dzioba – górna (szczęka) i dolna (żuchwa) – poruszają się niezależnie od czaszki. W 1867 roku biolog Thomas Henry Huxley wysunął hipotezę, że ptaki, których górna część dzioba nie porusza się niezależnie, odziedziczyły tę cechę od swoich przodków. Niezależnie poruszające się części dzioba miały wyewoluować później, gdyż zapewniają przewagę jeśli chodzi o zdobywanie pożywienia, budowę gniazda, obronę czy wychowywanie piskląt.
      Brytyjsko-niemiecki zespół ekspertów przeanalizował zachowane kości szczęki dzioba wielkiego prehistorycznego ptaka, którego nazwali Janavis finalidens. Żył on pod koniec epoki dinozaurów i był jednym z ostatnich ptaków posiadających zęby. Układ kości dzioba J. finalidens wskazuje, że był on całkowicie mobilny, niemal nie do odróżnienia pod tym względem od dziobów współczesnych ptaków. Odkrycie to zmienia naszą wiedzę o ewolucji tej gromady zwierząt. Dotychczas bowiem sądzono, że całkowicie mobilny dziób, którego obie części poruszają się niezależnie od czaszki, wyewoluował dopiero po zagładzie dinozaurów.
      Wszystkie obecnie żyjące gatunki ptaków można zaklasyfikować pod względem budowy szczęki do jednej z dwóch podgromad. Do ptaków paleognatycznych („posiadające starą szczękę”) należą na przykład strusie czy kiwi, których szczęka jest nieruchoma. Cała reszta to ptaki neognatyczne („posiadające nową szczękę”).
      W latach 90. XX wieku na holendersko-belgijskim pograniczu znaleziono skamieniałość sprzed 66,7miliona lat. Po raz pierwszy była ona badana w 2002 roku. Wówczas naukowcy mogli opisać tylko to, co widzieli z zewnątrz. Niemal 20 lat później skamieniałość została wypożyczona przez doktora Daniela Fielda z Wydziału Nauk o Ziemi University of Cambridge. Wraz z kolegami przystąpił on do bada jej za pomocą najnowszych narzędzi. Naukowcy wykorzystali tomograf komputerowy.
      Mieliśmy wielkie oczekiwania. Został on pierwotnie opisany jako zawierający fragmenty czaszki, które niezbyt często się zachowują. Jednak tomograf nie pokazał nam niczego, co wyglądałoby na fragment czaszki, więc się poddaliśmy, mówi doktor Juan Benito, który wówczas pracował nad doktoratem. Potem nadeszła pandemia i lockdown. Benito postanowił więc jeszcze raz przyjrzeć się skamieniałości. Wcześniejszy opis nie miał sensu. Była tam kość, której opisu nie rozumiałem. Została opisana jako kość ramienia, ale nie rozumiałem, jak to możliwe, wspomina uczony. Podzielił się swoją wątpliwością z Fieldem. Field, kurator zbiorów ornitologicznych w Muzeum Zoologii Uniwersytetu Cambridge stwierdził, że rzeczywiście nie jest to kość ramienia, ale coś mu ona przypomina.
      Zdaliśmy sobie sprawę, że podobną kość widzieliśmy w czaszce indyka. Akurat mieliśmy takie czaszki w naszym laboratorium. Wzięliśmy jedną, porównaliśmy kości i okazało się, że są niemal identyczne, mówi Benito. To zaś dowodzi, że mobilna żuchwa pojawiła się u ptaków jeszcze przed zagładą dinozaurów. Co więcej, to jednocześnie dowód, że nieruchoma żuchwa strusi i im pokrewnych wyewoluowała już po pojawieniu się żuchwy ruchomej.
      Kluczowymi cechami odróżniającymi ptaki od ich przodków są brak zębów oraz ruchoma żuchwa. O ile Janavis finalidens miał zęby, więc pod tym względem nie był współczesnym takiem, to posiadał też mobilną współczesną żuchwę.
      Naukowcy wykazali też, że kształt badanej kości J. finalidens jest najbardziej podobny do analogicznej kości u kur i kaczek, a najmniej podobny do strusi i ich krewniaków. Ewolucja nie podąża prostymi drogami. Ta skamieniałość pokazuje, że całkowicie ruchomy dziób, cecha, którą przypisywaliśmy wyłącznie współczesnym ptakom, wyewoluowała przed ich pojawieniem się. Przez ponad wiek się myliliśmy, mówi Field.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W basenach pływowych Naples Point, pod nosem naukowców ze znajdującego się 10 kilometrów dalej Uniwersytetu Kalifornijskiego z Santa Barbara, ukrywało się zwierzę, znane dotychczas jedynie ze skamieniałości. Rzadko znajduje się żywy gatunek, znany uprzednio ze skamieniałości. Szczególnie w tak dobrze przebadanym regionie jak Południowa Kalifornia, mówi Jeff Goddard, współautor odkrycia.
      W listopadzie 2018 roku, podczas popołudniowego odpływu, poszukiwał w basenach pływowych Naples Point ślimaków z rzędu nagoskrzelnych. Odwrócił kolejny kamień, gdy jego uwagę przykuła para półprzezroczystych małży, których skorupy miały ok. 1 cm długości. Gdy otworzyły muszle i wysunęły z nich ozdobione białymi paskami nogi o długości większej niż muszle, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie widziałem tego gatunku, wspomina Goddard. Naukowiec był niezwykle zdziwiony. Od dziesiątków lat bada bowiem ekosystemy basenów pływowych, a od roku 2002 bada Naples Point.
      Goddart wykonał zdjęcia małży i, jako że wydawały się rzadkie, postanowił nie zabierać samych zwierząt. Gdy określił przynależność taksonomiczną zwierząt, wysłał zdjęcia do Paula Valenticha-Scotta, emerytowanego kuratora zbioru małży w Santa Barbara Museum of Natural History. Byłem zaskoczony i zaintrygowany. Bardzo dobrze znam przedstawicieli rodziny Galeommatidae zamieszkujących wybrzeża obu Ameryk, ale tego gatunku nigdy nie widziałem, przyznaje ekspert. Uczony stwierdził, że musi zobaczyć przedstawiciela gatunku. Przez kolejnych kilka miesięcy Goddartowi nie udało się ponownie trafić na tajemnicze zwierzę.
      W końcu pod jednym z kamieni znalazł zwierzę i dostarczył je Valentichowi-Scottowi. Ekspert nie potrafił go zidentyfikować. Gdy podejrzewam, że mam do czynienia z nowym gatunkiem, muszę przejrzeć całą dostępną literaturę naukową od 1758 roku do dnia dzisiejszego. To żmudna praca, ale dzięki doświadczeniu można ją wykonać dość szybko, przyznaje. Obaj naukowcy zaczęli też przyglądać się skamieniałościom. W końcu w artykule z 1937 roku znaleźli opis i rysunek skamieniałego gatunku Bornia cooki.
      Autorem opisu gatunku był naukowiec George Willett, który w Baldwin Hill w Los Angeles wykopał około miliona różnych skamielin. Willett sam nie znalazł żadnego B. cooki. Jest on autorem opisu, a gatunek nazwał na cześć Edny Cook, która w Baldwin Hills znalazła jedyne dwie znane dotychczas skamieniałości B. cooki.
      Po zapoznaniu się z opisem i rysunkiem Willetta, Valentich-Scott udałsię do Natural History Museum of Los Angeles County, by przyjrzeć się muszli, którą opisał Willett. Obecnie jest ona zaklasyfikowana jako Cymatioa cooki. Jako, że to na jej podstawie opisano gatunek, tylko porównanie z nią może dać odpowiedź na pytanie o identyfikację zwierzęcia znalezionego przez Goddarta.
      W międzyczasie Goddard znalazł pod kamieniem jeszcze jedną pustą muszlę. Okazało się, że i ona i wcześniej znalezione zwierzę to rzeczywiście Cymatioa cooki. Powstaje pytanie, jak to się stało, że dotychczas nikt nie zauważył C. cooki w tak dobrze zbadanym obszarze, gdzie kolekcjonowaniem muszli zajmuje się też wielu amatorów.
      Goddard podejrzewa, że C. cooki mogły trafić w miejsce, w którym je znaleziono, jako larwy podczas fali upałów z lat 2014–2016. Prawdopodobnie przyniosły je prądy morskie z południa. W zależności od rozmiarów i tempa rozwoju, rzeczywiście mogły zostać przez lata niezauważone. Pacyficzne wybrzeże Baja California charakteryzuje się rozciągającymi się na wiele kilometrów polami kamieni. Podejrzewam, że to właśnie tam C. cooki żyje w bliskim związku ze zwierzętami grzebiącymi pod kamieniami, mówi Goddard.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed 66 milionami lat na Ziemię spadła 10-kilometrowa asteroida, która przyniosła zagładę dinozaurom. Najnowsze dowody wskazują, że wywołała ona wielotygodniowe lub wielomiesięczne trzęsienie ziemi odczuwalne na całej planecie. ilość energii uwolniona w czasie tego trzęsienia wynosiła 1023 dżuli, czyli 50 000 razy więcej, niż podczas trzęsienia o sile 9,1 stopnia, które dotknęło Sumatrę w 2004 roku.
      Ślady tego trzęsienia znalazł Hermann Bermúdez, który specjalizuje się w badaniu granicy K-T (granica kreda-trzeciorzęd). Jest ona śladem wielkiego wymierania, które 66 milionów lat temu zakończyło mezozoik. W 2014 roku prowadził prace badawcze na kolumbijskiej wyspie Gorgonilla. Uczony odkrył wówczas warstwę sferuli (niewielkich kulek szkliwa oraz tektytów i mikrotektytów, które zostały wyrzucone do atmosfery w wyniku uderzenia asteroidy. Sferule tworzą się, gdy pod wpływem ciśnienia i temperatury wywołanych uderzeniem, dochodzi do roztopienia i rozkruszenia skorupy ziemskiej. W atmosferę wyrzucane są wówczas krople roztopionego materiału, który opada na powierzchnię.
      Wyspa Gorgonilla, na której pracował Bermúdez, położona jest około 3000 kilometrów na południowy-zachód od miejsca uderzenia asteroidy. Pod powierzchnią oceanu, na głębokości około 2 kilometrów, przez miliony lat odkładały się osady. Gdy 3000 kilometrów od badanego miejsca upadła asteroida, doszło do deformacji osadów. Deformacja objęła osady na głębokości nawet do 15 metrów pod dnem morskim. Jej ślady są widoczne do dzisiaj. Jednak to nie wszystko. Zdeformowana jest również warstwa zawierająca sferule. A to oznacza, że wstrząsy spowodowane uderzeniem asteroidy musiały trwać po tym, gdy sferule opadły z atmosfery. Proces ich opadania trwał zaś całymi tygodniami lub nawet miesiącami. Zaraz nad warstwą sferuli widać zachowane spory paproci, pierwsze oznaki odradzającego się życia roślinnego po uderzeniu.
      Przekrój, który odkryłem na wyspie Gorgonilla, to wspaniałe miejsce do badania granicy K-T, gdyż jest jednym z najlepiej zachowanych takich miejsc oraz znajduje się głęboko pod powierzchnią oceanu, więc nie zostało zaburzone przez tsunami, mówi uczony.
      Gorgonilla to nie jedyne miejsce, w którym Bermúdez zauważył ślady gigantycznego trzęsienia ziemi. W odsłonięciu El Papalote w Meksyku widoczne są ślady upłynnienia gruntu, a w stanach Mississippi, Alabama i Teksas uczony znalazł uskoki i pęknięcia prawdopodobnie spowodowane wielkim trzęsieniem ziemi. W wielu miejscach znalazł też osady naniesione przez wielkie tsunami.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nicolas Delsol, naukowiec z Florida Museum of Natural History, postanowił napisać rozprawę doktorską o historii udomowionego bydła w Amerykach. Zajął się więc sekwencjonowaniem mitochondrialnego DNA z krowich zębów sprzed wieków. W pewnym momencie zauważył, że DNA jednego z zębów różni się od innych.
      Różnica wynikała z faktu, że fragment zęba trzonowego należał do konia, a nie krowy. Ząb pochodził z jednej z pierwszych hiszpańskich osad w Amerykach, miasta Puerto Real na Hispanioli. Miasto zostało założone w 1507 roku i przez dekady było ostatnim amerykańskim przystankiem dla statków płynących z Karaibów do Europy. Jednak coraz bardziej intensywne piractwo i rozwój nielegalnego handlu zmusiły Hiszpanów do przeniesienia osady. W 1578 roku Puerto Real ewakuowano, a w 1579 zostało zniszczone przez hiszpańskich urzędników. Szczątki zaginionego miasta odkrył w 1975 roku amerykański lekarz-ochotnik William Hodges. W latach 1979–1990 Florida Museum prowadziło tam badania archeologiczne.
      Zarówno w Puerto Real, jak i w innych podobnych miejscach z tego okresu, bardzo rzadko znajduje się szczątki koni. Natomiast szczątki krów są bardzo powszechne. Konie były zarezerwowane dla osób o wysokim statusie społecznym, były wyznacznikiem ich prestiżu. Krowy były zaś typowymi zwierzętami gospodarczymi, hodowanymi dla mięsa i skór. Ich kości zwyczajowo wyrzucano na wysypiska. Dla archeologów takie składowiska odpadów to bezcenne źródło informacji na temat tego, jak żyli ludzie przed wiekami. Nic więc dziwnego, że znaleziony wśród krowich szczątków kawałek zęba został w przeszłości sklasyfikowany jako ząb krowy.
      Jednak największa niespodzianka czekała Delsola gdy porównał DNA ze zidentyfikowanego przez siebie końskiego zęba z DNA współcześnie żyjących koni. Naukowiec spodziewał się, że najbliższymi żyjącymi krewniakami konia z Puerto Real będą konie z Półwyspu Iberyjskiego. W końcu to stamtąd hiszpańscy kolonizatorzy przywozili konie do Ameryki. Jednak koń z Puerto Real okazał się najbliżej spokrewniony z dzikimi końmi żyjącymi... 2000 kilometrów na północ, na wyspie Assateague u wybrzeży stanu Delaware.
      Dzikie konie na Assateague żyją od setek lat. Nie wiadomo jednak, skąd się tam wzięły. Jedna hipoteza mówi, że zostały tam przywiezione z kontynentu przez angielskich kolonistów, którzy chcieli w ten sposób uniknąć podatków nakładanych na stada oraz przepisów dotyczących grodzenia ziemi. Zgodnie z drugą hipotezą, to potomkowie koni, które po zatonięciu hiszpańskiego galeonu dopłynęły na brzeg. Ta historia została spopularyzowana w 1947 roku w książce dla dzieci „Misty of Chincoteague”. Książeczka doczekała się filmowej adaptacji, co jeszcze bardziej zwiększyło zasięg historii o galeonie.
      Jednak na poparcie żadnej z hipotez nie było dowodów. Zwolennicy hipotezy o hiszpańskim galeonie podkreślali, że jest mało prawdopodobne, by koloniści zapomnieli o swoim cennym stadzie koni i pozostawili je na wyspie. Zaś zwolennicy hipotezy o angielskich kolonistach przypominali, że w okolicy nigdy nie znaleziono szczątków galeonu, a historyczne zapiski nic nie wspominają o dzikich koniach z Assateague.
      Wyniki badań przeprowadzonych przez Delsola jednoznacznie wskazują na prawdziwość hipotezy o hiszpańskim galeonie. Musimy pamiętać, że już na początku XVI wieku hiszpańscy koloniści eksplorowali położone nad środkowym Atlantykiem wybrzeża obu Ameryk. I mimo, że wczesna literatura kolonialna jest bardzo niekompletna, rzadko przekazuje informacje o tych podróżach i nie wspomina o koniach, to nie znaczy, że badający wybrzeża Hiszpanie nie zabierali koni ze sobą.
      Zwierzęta z Assateague to nie jedyne konie kolonistów, które zdziczały. Szacuje się, że obecnie na ternie USA żyje 86 000 dzikich koni. Głównie zamieszkują one zachodnie stany. Delsol ma nadzieję, że przyszłe badania DNA pozwolą opisać ich historię.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...