Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Ekoinżynieria – bizony i konie uratują Arktykę przed globalnym ociepleniem?

Rekomendowane odpowiedzi

Przywrócenie Arktyce pierwotnego stepowego charakteru mogłoby powstrzymać rozmarzanie wiecznej zmarzliny i zmniejszyć ryzyko związane z globalnym ociepleniem. Aby tego dokonać należy masowo reintrodukować w Arktyce dużych roślinożerców, wynika z badań naukowców z Uniwersytetu w Oksfordzie.

Duże zwierzęta roślinożerne, jak konie, żubry czy bizony nadają kształt krajobrazowi. Zjadając i zadeptując siewki moga one ograniczać wzrost drzew i krzewów. W wielu miejscach na świecie lasy stanowią ważny element zapobiegania globalnemu ociepleniu, gdyż wycofują węgiel z atmosfery. Jednak w Arktyce zamiana krajobrazu na bardziej trawiasty, stepowy zwiększa ochronę bogatej w węgiel gleby przed rozmarzaniem i uwalnianiem węgla do środowiska.

Tego typu ekosystem, zwany „mamucim stepem” istniał tam w plejstocenie, jednak wraz z wyginięciem mamutów doszło do jego zmiany. Uczeni z Oksfordu uważają, że konie i bizony mogłyby obecnie zastąpić mamuty. Zwierzęta te, usuwając rośliny drzewiaste, zrobiłyby miejsce dla traw, przywracając „mamuci step”. Zaś dzięki zwiększeniu wzrostu traw i ubijaniu śniegu podczas wędrówek, zwiększyłyby albedo tych terenów, czyli ilość energii słonecznej, jaka jest odbijana a nie pochłaniana. Ponadto trawy, dzięki swojemu rozległemu systemowi korzeniowemu, dobrze odprowadzają węgiel wgłąb ziemi, umożliwiają chłodowi głębiej wniknąć w glebę. Naukowcy uważają, że taka zmiana przyczyniałaby się ochłodzenia Arktyki i opóźniłaby rozmrażanie wiecznej zmarzliny.

Arktyka bardzo szybko się zmienia. Jeśli nic nie zrobimy, dojdzie do wielkich, nieodwracalnych zmian. Chociaż ekoinżynieria Arktyki nie została przetestowana w sposób naukowy, tkwi w niej olbrzymi potencjał, który warto rozważyć, mówi główny autor najnowszych badań, doktor Marc Macias-Fauria.

Z badań prowadzonych na Oksfordzie wynika, że w XXI wieku z roztapiającej się Arktyki może trafić do atmosfery 4,35 miliarda ton węgla rocznie. By zmniejszyć tę ilość można, jak twierdzą brytyjscy naukowcy, przywrócić na te tereny dużych roślinożerców. Tym bardziej, że eksperyment o nazwie Park Plejstoceński, prowadzony w północno-wschodniej Rosji, daje obiecujące wyniki. Konieczne jest jednak przeprowadzenie prób na znacznie większą skalę.

Do oceny gęstości występowania zwierząt na badanym przez siebie terenie naukowcy wykorzystali skamieniałości i stwierdzili, że na każdy kilometr kwadratowy przypadał 1 mamut, 5 bizonów, 7,5 konia, 15 reniferów, 0,25 lwa jaskiniowego i 1 wilk. To zagęszczenie porównywalne z afrykańskimi rezerwatami na sawannach.

Uczeni proponują, by początkowo przeprowadzić trzy duże eksperymenty i wprowadzić na kontrolowane obszary po 1000 zwierząt na każdy z nich. Szacunkowy koszt prowadzenia takich eksperymentów wyniósłby 114 milionów dolarów w ciągu 10 lat. Emisja węgla z tych terenów powinna zmniejszyć się o nawet 72 000 ton rocznie, co przyniesie w ciągu roku przychód w wysokości 360 000 USD.

Prowadzenie ekoinżynierii na skalę całej Arktyki byłoby kolosalnym przedsięwzięciem, jednak, jak stwierdzają naukowcy, przyniosłoby olbrzymie korzyści.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wiemy, że już w IV tysiącleciu przed naszą erą ludzie udomowili konie. Zagadką jednak pozostaje, kiedy po raz pierwszy zaczęto wykorzystywać je w celach transportowych. W kurhanach z Rumunii, Bułgarii i Węgier archeolodzy znaleźli najstarsze szczątki ludzi, którzy prawdopodobnie jeździli konno. To pięciu przedstawicieli kultury grobów jamowych, którzy żyli pomiędzy ok. 3000 a ok. 2500 lat przed naszą erą.
      Obecnie uważa się, że konia udomowił około 5500 lat temu lud Botai zamieszkujący północ dzisiejszego Kazachstanu, a na Ziemi nie ma już dzikich koni. Wszystkie są potomkami koni udomowionych. Jednak udomowienie nie oznacza, że ludzie koni dosiadali. Botai zjadali konie i korzystali z ich mleka.
      Wykorzystanie koni w celach transportowych było jednym z najważniejszych momentów w dziejach rozwoju kultury i cywilizacji. Konie pozwoliły na znaczne przyspieszenie handlu, wymiany kulturowej, umożliwiły przemieszczanie się na większe odległości, pomagały w wojnach i migracjach. Najstarsze znane nam szczątki rydwanu pochodzą z około 2000 roku p.n.e. Wiemy więc, że już wówczas ludzie zaprzęgali konie. Kiedy jednak jeździli na nich wierzchem?
      Najstarsze figuratywne przedstawienia jeźdźców pochodzą z Mezopotamii z okresu 3. dynastii z Ur, na krótko przed 2000 rokiem p.n.e. Jednak mogą one równie dobrze przedstawiać jeźdźca na ośle lub mule. Niepodważalne dowody zarówno z przedstawień figuratywnych jak i z zapisów pisma klinowego mamy z państwa starobabilońskiego z II tysiąclecia p.n.e. Wtedy już na pewno ludzie dosiadali koni.
      Z ostatniego numeru Science Advances dowiadujemy się, że ludzie jeździli wierzchem niedługo po tym, jak udomowili konia. Jazda wierzchem to wymagająca czynność fizyczna, a w jej wyniku – w odpowiedzi na specyficzne obciążenia biomechaniczne – pojawiają się zmiany adaptacyjne w układzie mięśniowo-szkieletowym, czytamy w artykule. W kurhanach z Rumunii, Bułgarii i Węgier znaleziono 5 szkieletów, a na każdym z nich widocznych jest co najmniej 4 z 6 charakterystycznych deformacji spowodowanych jazdą konną, w tym zmiany w kościach ud, miednicy czy dolnym odcinku kręgosłupa.
      Punktem wyjścia do badań był szkielet mężczyzny w wieku 30–40 lat z kurhanu w Rumunii. Nosił on ślady 6 deformacji, z których każda mogła być spowodowana jazdą konną. Dlatego też naukowcy uznali, że często dosiadał on konia. Dwa bardzo dobrze zachowane szkielety, jeden z Bułgarii, a drugi z Węgier, należały do mężczyzn w wieku 25–35 lat oraz 40–50 lat. Na nich znaleziono pięć z sześciu deformacji. Ostatnie z pięciu szkieletów znaleziono w Malomirowie (Bułgaria) oraz Balmazújváros (Węgry). Pierwszy z nich  należał do mężczyzny, który zmarł w wieku 65–75 lat u którego wystąpiły co najmniej 4 deformacje. Podobną liczbę oznak jazdy konnej znaleziono na szkielecie z Węgier.
      Autorzy badań przeanalizowali też wyniki badań 217 innych szkieletów z V-II tysiąclecia p.n.e. i znaleźli wśród nich 15 osób – w tym 9 należących do kultury grobów jamowych – u których stwierdzono 3 deformacje mogące wskazywać na jazdę konną.
      Nasze badania stanowią silny argument za uznanie, że już ok. 3000 roku p.n.e. przed naszą erą niektórzy przedstawiciele kultury grobów jamowych często dosiadali koni. To zaś łączy się z innymi dowodami z III tysiąclecia wskazującymi na jazdę wierzchem. Jednak, ze względu na brak wyspecjalizowanej uprzęży i dość krótki okres jaki minął od udomowienia, wczesne konie były prawdopodobnie trudnymi zwierzętami. [...] Dlatego też korzyści wojskowe z jazdy konnej były prawdopodobnie ograniczone. Niemniej jednak szybki transport z i na miejsca najazdu dawał przewagę, nawet jeśli sama walka odbywała się pieszo. Jazda wierzchem była z pewnością użyteczna przy patrolowaniu dużych obszarów i pozwalała kontrolować większe stada zwierząt. Z pewnością więc przyczyniła się do sukcesu pasterzy kultury grobów jamowych, czytamy w artykule First bioanthropological evidence for Yamnaya horsemanship.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Z relacji sprzed około 2200 lat wiemy, że Chińczycy zmagali się z najazdami tworzących potężną konfederację plemion koczowników Xiongnu. Ich najazdy były zresztą jedną z przyczyn, dla których rozbudowywano na północy system umocnień, który  przekształcił się w Wielki Mur Chiński. Dotychczas informacje o Xiongnu pochodziły wyłącznie z tego, co pisali o nich wrogowie. Teraz archeolodzy zdobyli na ich temat niespodziewane informacje.
      Xiongnu nie pozostawili po sobie żadnych zabytków pisanych, za to znajdujemy fascynujące zabytki ich kultury materialnej, jak np. pozłacane smoki, o których informowaliśmy. Byli koczownikami i wojownikami intensywnie używającymi koni. Właśnie ukazały się dwa artykuły rzucające nowe światło na ten lud i jego historię.
      Wyniki badań pokazują, że konie najprawdopodobniej doprowadziły do zmiany składu genetycznego, który obserwujemy w ludzkich populacjach. Koń zmienił wzorzec podróżowania i umożliwił szybkie przebywanie dużych odległości", mówi Ludovic Orlando z Paul Sabatier University.
      Konia jako pierwsi udomowili przed 5500 laty przedstawiciele ludu Botai zamieszkujący współczesny Kazachstan. Początkowo prawdopodobnie zwierzęta były głównie źródłem mięsa i mleka.
      Choongwon Jeong z Uniwersytetu Narodowego z Seulu oraz Christina Warinner z Uniwersytetu Harvarda oraz ich koledzy przeanalizowali DNA ludzkich szczątków znalezionych na terenie Mongolii, a wyniki swoich badań opublikowali na łamach Cell. Szczątki te pochodziły z okresu od około 5000 lat przed Chrystusem do około 1000 roku naszej ery.
      W wcześniejszych badań DNA populacji Europy wiemy, że około 3000 lat przed naszą erą przedstawiciele kultury grobów jamowych ruszyli ze stepów dzisiejszej Rosji i Ukrainy na zachód, doprowadzając do olbrzymich zmian genetycznych w populacji Europy. Teraz dowiadujemy się, że wyruszyli też na wschód. Dotarli do dzisiejszej Mongolii i wprowadzili tam swój pasterski tryb życia zorientowany na produkcję nabiału. Jednak nie pozostawili trwałych śladów genetycznych wśród ludów zamieszkujących Mongolię.
      Mniej więcej 1000 lat później do Mongolii przybyli inni koczownicy, przedstawiciele kultury Sintaszta-Pietrowka, którzy pozostawili tam już trwały ślad genetyczny. Efektem ich przybycia były też znaczące zmiany kulturowe. Jak mówi współautor obu artykułów, William Taylor z University of Colorado w Boulder, około 1200 roku przed Chrystusem na terenie dzisiejszej Mongolii pojawia się selektywna hodowla koni pod kątem ich wielkości i wytrzymałości, ogłowie, spodnie do jazdy konnej, a nawet wczesne siodła.
      Drugi z artykułów, autorstwa chińsko-amerykańskiego zespołu naukowego, donoszą na łamach PNAS, że końskie kości z około 350 r. p.n.e. znalezione w górach Tien Szan, noszą wyraźne ślady nieprawidłowego rozwoju spowodowanego przez jazdę wierzchem i użycie uprzęży.
      Niedługo po tym gdy w górach Tien Szan wykorzystywano konie do przemieszczania się, pojawiają się Xiongnu. Xiongnu są źródłem ciągłych niepokojem i szkód dla Chin. Przemieszczają się w poszukiwaniu wody i pastwisk, nie mają miast ani stałych domostw, nie uprawiają też roli, informuje autor jednej z chińskich kronik.
      Tutaj wracamy do koreańsko-amerykańskich badań DNA. Szczątki 60 osób, żyjących na terenach, na których istniała konfederacja Xiongnu pokazują, do jak wielkich zmian wówczas doszło. Przed ponad 1000 lat na mongolskim stepie żyły obok siebie trzy stabilnie genetyczne populacje. Nagle około 200 roku przed Chrystusem gwałtownie wzrasta zróżnicowanie genetyczne tego regionu. Mieszają się ze sobą populacje z zachodniej i wschodniej Mongolii, pojawiają się geny z terenów dzisiejszego Iranu i Azji Centralnej. Jak mówi Jeong, nigdy wcześniej nie doszło do tak szerokiego mieszania się genetycznego. U Xiongnu widać cały eurazjatycki profil genetyczny.
      Wyniki te sugerują, że konie umożliwiły podróże na olbrzymie odległości. W grobach elity Xiongnu znajdujemy rzymskie szkło, perskie tekstylia i greckie srebro, co wskazuje na niezwykle szeroki kontakty. Jednak dowody genetyczne pokazują, że nie były to tylko kontakty handlowe. U 11 szkieletów Xiongnu znaleziono sygnaturę genetyczną... Sarmatów. Koczowników zamieszkujących odległe o 2000 kilometrów północne obszary Morza Kaspijskiego.
      Nie mamy żadnych świadectw pisanych dotyczących kontaktów Xiongnu z Sarmatami, brak też dowodów archeologicznych. To naprawdę zdumiewające, że dochodziło do wymiany genetycznej na tak dużym dystansie. To naprawdę wiele zmienia, mówi Tsagaan Turbat z Mongolskiej Akademii Nauk.
      Naukowcy mają nadzieję, że w przyszłości badania DNA zdradzą, jak funkcjonowało państwo nomadów. Imperium Xiongnu prowadziło do tego, do czego prowadziły inne imperia. Do przemieszczania się ludzi. Pytanie brzmi, czy elity po prostu pozwalały na przemieszczanie się czy też wymuszały takie zjawisko. Tylko dalsze badania dadzą nam odpowiedź, mówi Bryan Miller z University of Michigan.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W mongolskiej części gór Ałtaj znaleziono wspaniale zachowane drewniane siodło sprzed 1700 lat. Odkrycia dokonano w miejscu pochówku w jaskini Urd Ulaan Uneet. Stanowisko to zaczęto badać w 2015 roku. Stanowisko leży na wysokości 1327 metrów nad poziomem morza i mamy tam do czynienia z jedynym w tym regionie pochówkiem w jaskini.
      Najbardziej interesujące znaleziska to wspomniane już siodło, żelazne wędzidło z kościaną uzdą, łuk kompozytowy, groty strzałów, skórzany kołczan z żelaznym hakiem i drewniany pojemnik. Naukowcy sądzą, że artefakty pochodzą z czasów kaganatu Rouran. Stanowisko możemy z dużą pewnością datować na od połowy IV do V wieku. Możliwe jest rozciągnięcie górnej granicy chronologicznej do początków VI wieku, stwierdzili autorzy badań.
      Niezwykłym elementem wykopalisk jest odkrycie towarzyszącego pochówku konia. Dotychczas na terenie Mongolii nie znaleziono niczego podobnego pochodzącego z okresu Rouran. Autorzy badań sądzą, że pochówek konia wynik kontaktów miejscowej populacji z kulturą Bulan-Koby. Pozostałe przedmioty również wskazują na intensywne kontakty kulturowe, do jakich dochodziło w połowie I milenium. Widać bowiem wpływy z pogranicza Ałtaju i Sajanów, z Zabajkala, Mandżurii, Azji Centralnej i wschodniego Turkiestanu.
      Świetnie zachowane twarde sidło pozwoli na lepsze zrozumienie tych przedmiotów i kontekstu, w jakim były używane. Bardzo rzadko tak stare siodła zachowują się w tak dobrym stanie. Naukowcy sądzą, że było ono używane przez wojowników.
      Szczegóły badań opisano na łamach pisma Вестник археологии, антропологии и этнографии [PDF].

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy latem obserwujemy stada bizonów pasące się na Parku Narodowym Yellowstone, może wydawać się, że zwierzęta poruszają się chaotycznie i bez celu. To jednak złudne wrażenie. Z każdym kęsem trawy bizony manipulują pastwiskiem tak, by trawa wzrastała jak najkorzystniej dla nich.
      Bez swobodnie pasących się bizonów wiosenny okres wzrostu roślin byłby krótszy, ekosystem byłby mniej zróżnicowany, a trawa mniej pożywna. Co interesujące, odpowiednie gryzienie trawy pozwala bizonom na migracje wedle odmiennych wzorców niż migracje innych gatunków.
      Pomiędzy połową a końcem lata stada bizonów przenoszą się na wyżej położone tereny. Dzięki dużej intensywności wygryzania szaty roślinnej, rośliny powracają do wcześniejszych etapów rozwoju. Innymi słowy, bizony cofają zegar biologiczny roślin do czasu wiosennego. Efekt ten jest tak silny, że wykrywają go satelity NASA, których czujniki są w stanie odróżnić regiony, gdzie bizony pasły się bardziej i mniej intensywnie. Gdy wiele bizonów gromadzi się w jednym miejscu i się pasą, wzorzec wzrostu roślin jest tam zupełnie inny i nie ma to nic wspólnego z pogodą czy lokalnymi warunkami terenowymi. Jedyną przyczyną tej zmiany są bizony.
      To, jak wielką rolę odgrywają bizony jako „inżynierowie roślin”, odkryli właśnie naukowcy z Yellowstone National Park, Chris Geremia i Rick wallen, który stanęli na czele grupy badawczej złożonej ze specjalistów z University of Wyoming, University of Montana i U.S. Geological Survey.
      Badania nad bizonami w Yellowstone trwają od ponad wieku. Jednak ani tutaj, ani nigdzie indziej, nikt nie zauważył, że to bizony, poprzez to gdzie się przemieszczają i jak się pasą, decydują de facto o nadejściu wiosny, mówi Geremia, główny specjalista ds. bizonów w Yellowstone.
      Oczywiście specjaliści od wielu lat wiedzą, że wielkie stada roślinożerców przyczyniają się do powstania swoistych żyznych łąk, na których wygryzanie trawy wraz z ich nawożeniem odchodami zwierząt powoduje niemal ciągły wzrost roślin. Jednak dotychczas efekt ten badano w dość małej skali.
      Geremia i Wallen założyli bizonom nadajniki GPS i przez 13 lat śledzili ich ruchy. Prowadzili też eksperymenty mające na celu ocenę intensywności wygryzania roślin. Przez te lata naukowcy śledzili bizony na terenie całego parku i badali rośliny, na których się pasły. Analizowali też próbki odchodów.
      Dane pokazały, że łąki, na których pasą się bizony, są bardziej produktywne niż te obszary, do których zwierzęta nie mają dostępu. Rośliny te mają wyższy stosunek azotu do węgla, co jest wskaźnikiem ich lepszych właściwości odżywczych. Zazieleniają sie one wcześniej, szybciej, bardziej intensywnie i dłużej pozostają świeże, mówi Matthew Kauffman z U.S. Geological Survey. Uczeni zauważyli też, że to właśnie sposób, w jaki bizony się pasą, determinuje potem ich migracje.
      Od mniej więcej dekady naukowcy zdobywają coraz więcej dowodów na to, że duzi roślinożercy w ciągu roku „surfują po zielonej fali”. Ich migracje są zsynchronizowane z zazielenianiem się kolejnych terenów, dzięki czemu mają ciągły dostęp do najbardziej odżywczych roślin.
      Głównym celem najnowszych badań było sprawdzenie, jak dobrze bizony radzą sobie z „surfowaniem po zielonej fali”. Okazało się, że nie idzie im to zbyt dobrze.
      Naukowcy zauważyli, że zamiast ciągle przenosić się na coraz wyższe tereny, bizony zatrzymują się w dwóch trzecich drogi i pozwalają, by „zielona fala” je ominęła. Jednak, zatrzymując się, tworzą sobie alternatywne pastwiska, dzięki czemu mają dostęp do pożywienia wysokiej jakości i nie są uzależnione od wzorców wzrostu roślinności. To zdecydowanie odróżnia bizony od innych dużych północnoamerykańskich roślinożerców, których migracje są ściśle uzależnione od pory roku, temperatury, opadów i topnienia śniegu. Gatunki takie są „niewolnikami zielonej fali”. Jest to jeszcze bardziej oczywiste, gdy uświadomimy sobie, że o ile zwierzęta takie muszą podążać za „zieloną falą”, to fakt, że się na niej pasą, nie jest istotny dla samej fali.
      Inaczej ma się sprawa z bizonami. Duże stada bizonów kształtują „zieloną falę”. Wiedzieliśmy, że bizony migrują, zauważyliśmy, że podążają za „zieloną falą”, ale nie wiedzieliśmy, że oddziaływanie, jakie wywierają na krajobraz, ma wpływ na sposób, w jaki wiosna przesuwa się po górach i dolinach Yellowstone. One nie przemieszczają się w poszukiwaniu najlepszego pożywienia, one tworzą sobie najlepsze pożywienia. Dzieje się tak, gdyż bizony tworzą duże stada liczące setki, a nawet tysiące zwierząt, mówi profesor Jarod Merkle.
      Możemy tylko wyobrażać sobie, jak odmiennie od dzisiejszego wyglądał krajobraz Ameryki Północnej zanim dotarli tam Europejczycy. Po całym kontynencie wędrowały dziesiątki milionów bizonów, zatem musiały być to niezwykle produktywne tereny.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od kilku dziesięcioleci archeolodzy na Islandii badają ponad 350 grobów z epoki wikingów. W około 150 z nich znaleziono kości lub zęby koni. Specjaliści przebadali DNA 19 z nich i okazało się, że wszystkie konie, z wyjątkiem jednego, były samcami.
      Jeszcze do lat 70. IX wieku Islandia była niezamieszkana i gęsto zalesiona. Jak dowiadujemy się ze średniowiecznej „Księgi o Zasiedleniu” (Landnamabok), pierwszymi wikingami, którzy tam trafili, byli możni uciekający przed rządzącym twardą ręką królem Haraldem Pięknowłosym. Około roku 930 populacja Islandii wynosiła już około 9000 osób. Dlatego też archeologów dziwi fakt, że dotychczas znaleziono jedynie około 350 grobów z tego okresu.
      Tutaj powinny być tysiące grobów,  mówi doktorantka Albina Hulda Palsdottir z Uniwersytetu w Oslo. Dzięki interdyscyplinarnym badaniom prowadzonym przez uczonych z Islandii, Norwegii, Danii, Wielkiej Brytanii i Francji dowiedzieliśmy się więcej o rytuałach grzebalnych wikingów.
      Dość rozsądnie jest przypuszczać, że jeśli w grobie wikinga znajdujemy konia, to grób musiał należeć do osoby znaczącej. Chcieliśmy zatem dowiedzieć się więcej o samych koniach, na przykład poznać ich płeć, mówi Palsdottir.
      Dotychczasowe badania wykazały, że 18 na 19 pogrzebanych koni było samcami. Poza tym wszystkie w chwili śmierci cieszyły się dobrym zdrowiem. Nie wiadomo jedynie, czy pogrzebane konie to były ogiery czy wałachy.
      Zanim na Islandii osiedlili się wikingowie, jedynym występującym tu ssakiem był lis arktyczny. Ludzie wprowadzili tu psy, świnie, owce, kozy i konie. Z ludźmi grzebano samce koni będące okazami zdrowia. "Łatwo sobie wyobrazić, że zabicie zdrowego samca podczas rytuału pogrzebowego miało na celu podkreślenie statusu i znaczenia zmarłej osoby", mówi archeolog Runar Leifsson. "Poza 19 końmi znalezionymi w grobach, zbadaliśmy też szczątki 3 koni spoza grobów. Okazało się, że były to klacze", dodaje. Te zwierzęta nie stanowiły części rytuału pogrzebowego. Najprawdopodobniej zostały zjedzone. Wygląda więc na to, że w społeczności wikingów samce i samice koni miały różny status.
      Badanie grobów islandzkich wikingów stanowi poważne wyzwanie. Po pierwsze jest ich niewiele, po drugie, znaczną ich część znaleziono podczas prac budowlanych prowadzonych nawet 100 lat temu. W czasie odkrycia groby nie zostały odpowiednio zbadane przez naukowców i tylko niewielka część materiału trafiła do Muzeum Narodowego Islandii. Większość szkieletów jest niekompletnych.
      Uderzający jest fakt, że w grobach znajdujemy niemal wyłącznie szczątki mężczyzn w średnim wieku. Niemal nie ma tam niemowląt i dzieci, jest niewiele kobiet. Nie wiemy więc, w jaki sposób grzebano pozostałą część populacji. Może chowano ich w bagnach, jeziorach lub w morzu, zastanawia się Palsdottir. Uderzające jest też to, że wikingowie z Islandii rozwinęłi własne zwyczaje pogrzebowe.
      W Skandynawii, skąd pochodzili wikingowie, ciała były palone. Jednak na Islandii nie znaleźliśmy żadnych śladów kremacji. Inne zespoły badawcze analizowały obecność izotopów w kościach pochowanych i okazało się, że kobiety, które tutaj grzebano, trafiły na Islandię jako dorosłe osoby. To może wskazywać, że mężczyźni, którzy się tutaj osiedlili jako pierwsi, przywieźli swoje żony ze Skandynawii, dodaje Palsdottir.
      Uczeni wyjaśniają też, że nie powinniśmy nakładać współczesnego sposobu myślenia, na kulturę sprzed wieków. Zabicie zdrowego konia wyłącznie dla podkreślenia statusu, wydaje się obecnie bezsensownym marnotrawstwem zasobów. Jeśli jednak wikingowie wierzyli w życie po śmierci, to zabranie ze sobą konia do drugiego świata było jak najbardziej racjonalne.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...