Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Sensacyjne odkrycie – tak swoją przygodę w stolicy podsumowuje dr inż. Grzegorz Jezierski, który pod koniec listopada udał się do Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie i przypadkowo rozpoznał tam eksponat, z którego wartości nikt nie zdawał sobie sprawy!

Dr inż. Grzegorz Jezierski, kustosz Muzeum Lamp Rentgenowskich na Politechnice Opolskiej przebywał w Warszawie na zaproszenie dyrektora MMS-C Sławomira Paszkieta, w związku z planowanym przekazaniem do ww. muzeum cennego eksponatu tj. „emanatora radonu” produkcji niemieckiej z lat 20. ubiegłego wieku (z zawartością 6 µCi  radu).

Przy tej okazji zwiedził ekspozycję stołecznego muzeum i odkrył, że wśród dwóch lamp rentgenowskich jakie się tam znajdują, jedna to lampa skonstruowana przez mało znanego (żeby nie powiedzieć zapomnianego) polskiego fizyka Juliusza Lilienfelda (ur. we Lwowie 1881 r. – 1963 r.), o czym nie wiedziano w muzeum. Dopiero opolski pasjonat uświadomił placówce, jak unikalny skarb posiada w swojej kolekcji.

Lampy tego typu są bardzo rzadkie i zachowało się ich na świecie zaledwie kilka sztuk – wyjaśnia dr Jezierski – bowiem szybko zostały wyparte przez lampy skonstruowane przez amerykańskiego wynalazcę Williama Coolidge’a (1873-1975) ojca lamp rentgenowskich, który ma na swoim koncie 83 patenty dotyczące lamp rentgenowskich (ich przykłady, i to w tysiącach, możemy podziwiać w muzeum na Politechnice Opolskiej).

Dr Jezierski, jako znawca lamp rentgenowskich zawsze marzył o zobaczeniu lampy Lilienfelda. Marzenie spełnił, a przy okazji liczy też, że postać wybitnego fizyka – patrioty, który zawsze podkreślał swoją polskość, zostanie przywrócona historii techniki.

Pracujący  na Uniwersytecie w Lipsku J. Lilienfeld opracował w 1914 r. po raz pierwszy lampę rentgenowską z emisją elektronów z gorącej spirali – opowiada dr Jezierski. Lampa konstrukcji Lilienfelda stanowiła etap pośredni pomiędzy stosowanymi wcześniej lampami gazowanymi z zimną katodą a lampą próżniową z gorącą katodą – tj. lampą Coolidge’a. Jednakże dość skomplikowana konstrukcja i kłopoty podczas eksploatacji tej lampy spowodowały, że nie została ona rozpowszechniona i została wyparta przez prostsze i pewniejsze w działaniu lampy dwuelektrodowe Coolidge’a. Juliusz Lilienfeld budując wiele różnych lamp rentgenowskich i patentując je, popadł nawet w konflikt z W. Coolidge’m.

Sukces lampy Coolidge’a wynikał także z tego, że lampa ta powstawała we współdziałaniu środowisk naukowych i przemysłowych (dr. W. Coolidge był w tym czasie kierownikiem Laboratorium Badawczego znanej firmy General Electric), podczas gdy prof. J. Lilienfeld funkcjonował z dala od środowisk przemysłowych i biznesowych.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ósmego listopada Muzeum Politechniki Opolskiej i Lamp Rentgenowskich obchodziło jubileusz 10-lecia. Z okazji swojego święta dostało wyjątkowy prezent: bliźniaczą wersję lampy pracującej na Marsie w łaziku Perseverance. To jest nasz najcenniejszy eksponat i w dodatku niepowtarzalny, to nie są lampy komercyjnie produkowane, tylko jednostkowo, do określonych celów – podkreśla kierownik dr inż. Grzegorz Jezierski.
      Lampa firmy Moxtek
      Malutka lampa waży zaledwie ok. 30 gramów. Pracuje przy mocy 0,5 W. Jak dodaje dr Jezierski, cała technologia związana z jej powstaniem objęta jest tajemnicą. Jedna lampa pracuje na Marsie, ok. 60 mln km stąd, jej wersja bliźniacza została przekazana naszemu Muzeum z okazji jubileuszu 10-lecia.
      Ta umieszczona na ramieniu łazika ma zbadać ewentualne ślady życia na Czerwonej Planecie (dokonuje analizy składu chemicznego gruntu oraz innych powierzchni).
      Historia kolekcji
      Ze względu na znaczącą liczbę eksponatów jest to jedyna tego rodzaju kolekcja na świecie. Początek zbierania lamp rentgenowskich datuje się na 2005 r., kiedy to w moim posiadaniu znalazły się przypadkowo dwie pierwsze lampy rentgenowskie od aparatów przemysłowych (Super Liliput). Kolejne trzy lampy zostały przekazane przez Sławomira Jóźwiaka z firmy NDT System z Warszawy, później przyszły cenne lampy z Uniwersytetu Opolskiego (Roman Szatanik) i Instytutu Spawalnictwa w Gliwicach (Janusz Czuchryj). I tak się zaczęło - napisał na stronie poświęconej projektowi dr Jezierski.
      Ósmego listopada 2010 r. podczas "Wieczoru z Röntgenem" ówczesny rektor prof. Jerzy Skubis zaproponował, aby przenieść prywatną kolekcję dr. Jezierskiego na uczelnię. Oficjalnie Muzeum Politechniki Opolskiej i Lamp Rentgenowskich zostało utworzone 8 listopada 2011 roku, z okazji 45-lecia uczelni oraz w rocznicę odkrycia promieni X przez Wilhelma Röntgena.
      Eksponaty, a jest ich obecnie ponad 1400, są przekazywane przez różne instytucje z Polski z zagranicy. Najwięcej eksponatów otrzymaliśmy z Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Czech, Słowacji, Australii, a także Japonii, a nawet i z Emiratów Arabskich - wylicza dr Jezierski. Na uwagę zasługuje również fakt, iż eksponaty pozyskuję często od osób prywatnych - zaznacza kustosz.
      Początkowo zamiarem twórcy było gromadzenie lamp rentgenowskich, kołpaków, głowic czy kompletnych aparatów rentgenowskich, jednak z czasem kolekcja zaczęła się powiększać o inne obiekty, np. [o] kolimatory oraz mierniki i detektory promieniowania rentgenowskiego, układy ogniskujące promieniowanie rentgenowskie, kamery rentgenowskie [...], rentgenowskie wzmacniacze obrazu, zespoły katodowe i anodowe (w tym anody stałe oraz wirujące), wyposażenie ochronne przed promieniowaniem rentgenowskim (okulary, rękawice, fartuchy), a także literaturę dotyczącą promieniowania rentgenowskiego. Warto także wspomnieć o aparatach gammagraficznych (bez źródeł) i innych akcesoriach związanych z badaniami gammagraficznymi oraz źródłami promieniowania gamma (emanator radonu czy farba radowa z Ra-226).
      Na witrynie placówki znajdziemy m.in. zakładkę z filmami i katalog. Chętni mogą także skorzystać z wirtualnego przewodnika.
      Zarówno część "rentgenowska", jak i historyczna Muzeum są regularnie wzbogacane.
      Warto przypomnieć, że w 2019 r., przebywając w Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie w związku z planowanym przekazaniem do Opola cennego emanatora radonu z lat 20. XX w., dr Jezierski odkrył, że jedna z dwóch lamp rentgenowskich z MMS-C jest lampą skonstruowana przez mało znanego polskiego fizyka Juliusza Lilienfelda (w muzeum o tym nie wiedziano).

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Politechniki Opolskiej (PO) opracowali i wydrukowali model 3D żyły z guzem w środku. Zrobili to doskonale. Rzeczywisty model był nam potrzebny do dokładnego zwizualizowania guza, co pozwoliło prawidłowo zaplanować operację i jej zakres [patologiczna struktura ciągnęła się wewnątrz dużej żyły od serca aż po miednicę] – wyjaśnia prof. Grzegorz Oszkinis z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Opolu.
      Nieoczywista diagnoza
      Prof. Marek Gierlotka, kierownik Oddziału Kardiologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Opolu i Kliniki Kardiologii Uniwersytetu Opolskiego, opowiada, że pacjentka została przyjęta do szpitala, bo w badaniu ultrasonograficznym stwierdzono obecność dużej, nieprawidłowej struktury wewnątrz serca, która sięgała daleko w dół, wewnątrz dużej żyły, aż na wysokość miednicy. Wstępna diagnoza w tomografii komputerowej wskazywała na zakrzep, tym bardziej że chora rok wcześniej miała zator tętnicy płucnej.
      Ostatecznie przypadek okazał się o wiele bardziej skomplikowany, dlatego żeby wszystko ustalić i zaplanować leczenie, nawiązano współpracę z licznymi specjalistami: radiologami, patomorfologami, kardiochirurgami, chirurgami naczyniowymi, ginekologami i specjalistami od modelowania 3D z PO.
      Wykonaliśmy dodatkowo rezonans magnetyczny i obraz, który zobaczyłam, okazał się bardziej skomplikowany. Okazało się, że mamy do czynienia z rozległym nowotworem rozpoczynającym się od narządów rodnych, który rozrastając się wewnątrz dużej żyły, sięgał aż do serca – wyjaśnia dr n. med. Katarzyna Sznajder, kierownik Zakładu Klinicznego Diagnostyki Obrazowej USK UO w Opolu.
      Guz był tak duży, że odpowiednia objętość krwi nie dopływała do serca, przez co pacjentka nie tolerowała wysiłku i mdlała. Najpierw operatorzy zajęli się fragmentem guza od strony serca, a później usunięto przeważającą część nowotworu z miednicy i jamy brzusznej, czyli [z] narządów rodnych i żyły. W trakcie zabiegu chirurdzy wypreparowali żyłę główną dolną od żył biodrowych i nerkowych. Nacięli ją i usunęli całego guza.
      Pomoc specjalistów od modelowania 3D
      Pod względem merytorycznym pracami zespołu z PO kierowali prof. Jarosław Zygarlicki i prof. Mirosław Szmajda. Wobec wątpliwości co do dokładnej lokalizacji guza w żyle w oparciu o przeprowadzone w naszym zakładzie badania obrazowe, poprosiliśmy ich o opracowanie i wydrukowanie modelu 3D żyły z guzem w jej wnętrzu – wyjaśnia dr Sznajder.
      Prof. Andrzej Cichoń (również z PO) tłumaczy, że prace składały się z 3 zasadniczych faz: 1) detekcji obrysów żyły i zmiany patologicznej na podstawie przekrojów TK, 2) komputerowego modelowania żyły i zmiany oraz 3) ostatecznego wydruku 3D.
      Analiza ponad 1,5 tys. obrazów z tomografii komputerowej
      Ponieważ planowany czas prac był bardzo krótki, zadania należało podzielić. Analizą ponad 1500 obrazów tomografii komputerowej zajęła się ekipa studentów inżynierii biomedycznej (Anna Wieczorek, Karolina Nowak, Wiktoria Krak, Aleksandra Kawiak i Szymon Nieckarz), doktorantów (mgr inż. Anna Froń i mgr inż. Mirosław Chyliński) i naukowców PO (dr inż. Łukasz Nagi i prof. Mirosław Szmajda).
      Ze względu na złożoność zagadnienia i trudność interpretacji obrazów TK, szczególnie w przypadku badania zakontrastowanych żył, cały zespół został przeszkolony przez lek. med. Andrzeja Falbę, członka ekipy radiologów z USK, po czym w ciągu 3 dni (i nocy) zespół dokonał stosownych obrysów, zweryfikowanych finalnie przez dr. Falbę – relacjonuje prof. Szmajda.
      Modelowanie komputerowe i ostateczny wydruk 3D
      W drugiej fazie prac należało stworzyć wirtualny model przestrzenny żyły i patologicznej zmiany i zapisać w postaci umożliwiającej druk 3D (dla żyły, dla zmiany i dla całości). Zastosowaliśmy metody maszerujących sześcianów oraz triangulacji. Dzięki tym metodom zostały wygenerowane siatki trójkątów, które ostatecznie odwzorowały z zadaną dokładnością modele żyły oraz zmiany patologicznej. Następnie modele te posłużyły do przygotowania plików wejściowych do drukarki 3D - opowiada prof. Zygarlicki.
      W 3. fazie drukowano fizyczny model, dobierając najpierw odpowiednie surowce do uzyskania nieprzezroczystej zmiany i przezroczystych ścian żyły.
      Prof. Oszkinis podsumowuje, że po zabiegu nie wystąpiły żadne komplikacje. Stan pacjentki szybko się poprawiał. Została już wypisana do domu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dr Izabela Spielvogel z Politechniki Opolskiej (PO) zajmie się oceną potencjału przeciwbakteryjnego historycznych pokładów śląskiej gliny leczniczej. Badaczka należy do grona 7 naukowców z PO, którzy dostali grant MINIATURA. Spielvogel zaznacza, że narastająca oporność patogenów jest światowym problemem. Jej prace są rozwinięciem badań odkrywcy śląskich glin leczniczych - żyjącego w XVI w. lekarza i geologa Johannesa Monatanusa.
      Jak podkreśla dr Spielvogel, raport Najwyższej Izby Kontroli z lipca 2019 r. wskazuje na jedno z największych współczesnych zagrożeń zdrowia publicznego: pojawianie i rozprzestrzenianie się opornych na antybiotyki chorobotwórczych szczepów bakterii. Są one przyczyną wysokiej śmiertelności, dużej liczby powikłań wewnątrzszpitalnych i stanowią coraz większy problem terapeutyczny, szczególnie u osób starszych. Liczbę wieloopornych zakażeń w Polsce szacuje się rocznie na ok. 300 do 500 tys. Roczne koszty ponoszone np. w związku z przedłużeniem hospitalizacji z powodu zakażeń szacuje się na ok. 800 mln zł.
      Szansą na poradzenie sobie z globalnym problemem lekooporności jest poszukiwanie nowych metod terapii, często w nietypowych miejscach. Jak podkreśla dr Spielvogel, w procesie pozyskiwania nowych leków zauważa się w ostatnim czasie zwiększone zainteresowanie źródłami etnomedycznymi. Glinki, ze względu na ich właściwości bakteriobójcze, były intuicyjnie wykorzystywane w lecznictwie we wszystkich częściach świata od najdawniejszych czasów.
      Badaczka przypomina np. o glince z Kisameet Bay w Kolumbii Brytyjskiej. Od dawien dawna była ona wykorzystywana przez Indian z plemienia Heiltsuk. Parę lat temu Julian Davies i Shekooh Behroozian z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej przeprowadzili testy in vitro z zawiesiną tej glinki w wodzie. Uzyskali bardzo obiecujące rezultaty.
      Spielvogel wstępnie oceniła potencjał przeciwbakteryjny historycznych złóż śląskich glin leczniczych. Na podstawie informacji ze źródeł historycznych złoża zostaną zidentyfikowane. Następnie próbki z dostępnych złóż czy odwiertów zostaną poddane analizie laboratoryjnej. W ramach tych badań zostanie szczegółowo opisany skład wszystkich znanych z opisów glin leczniczych oraz ich skuteczność przeciwbakteryjna wobec wybranych szczepów bakterii. Zostanie także podjęta próba identyfikacji mechanizmu działania przeciwbakteryjnego, zwłaszcza odczynu środowiska (pH) i potencjału oksydoredukcyjnego (Eh) - wyjaśnia specjalistka.
      W zeszłym roku w miesięczniku "Sudety. Przyroda, kultura, historia" ukazał się artykuł Spielvogel i Krzysztofa Spałka pt. Johannes Montanus - lekarz ze Strzegoma i jego śląska glina lecznicza.
      Montanus, którego prace badaczka chce kontynuować, ok. 1550 r. odkrył w żyle bazaltowej na strzegomskiej Górze Krzyżowej czerwoną glinkę "terra sigillata". Jak ujawnił w piśmie Uniwersytetu Uniwersytetu Opolskiego Indeks prof. Stanisław Sławomir Nicieja, sporządzona według opisu Montanusa w 1563 roku pigułka została uznana za panaceum na wszelkiego rodzaju zatrucia pokarmowe. Lek zrobił furorę w całej Europie. Po otrzymaniu przywileju nadanego przez cesarza Rudolfa II władze miasta sygnowały tabletkę herbem Strzegomia i napisem "Terra Sigillata Stregonien". Przyniosło to miastu ogromne dochody. Przez prawie trzy wieki, zanim nie pojawił się skuteczniejszy lek na zatrucia. Ale nawet później "Terra Sigillata Stregonien" używano do leczenia bydła.
      Warto dodać, że w 1988 r. Muzeum Okręgowe w Wałbrzychu (obecnie Muzeum Porcelany) wydało książkę pt. Terra Sigillata. Jej autorami są Eufrozyn Sagan i Marek Pakiet. W opisie zamieszczonym na stronie instytucji podano, że w Muzeum [...] przechowywany jest zbiór 185 krążków leków pojedynczych zwanych Terra Sigillata. Jest on prawdopodobnie częścią większej kolekcji, należącej poprzednio do rodu Hochbergów – właścicieli Zamku Książ pod Wałbrzychem. Unikalność i duża wartość historyczna kolekcji spowodowały, że naukowcy nie poprzestali na opracowaniu eksponatów dla potrzeb inwentarzowych i postanowili zapoznać innych z tym ciekawym rodzajem zabytków kultury materialnej. We wspominanej publikacji Sagan i Pakiet opisali również ziemie lecznicze z Jawora, Janowic, Legnicy, Złotoryi i Masłowa.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...