Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Facebook zawiesza dziesiątki tysięcy aplikacji

Rekomendowane odpowiedzi

Facebook zawiesił dziesiątki tysięcy aplikacji. Przyczyną podjęcia takiej decyzji były liczne naruszenia dokonywane przez te aplikacje, w tym nieprawidłowości w dzieleniu się danymi użytkowników.

Ime Archibong, wiceprezes Facebooka ds. partnerstwa produktowego poinformował, że ruch taki ma związek z wciąż toczącymi się działaniami podjętymi w marcu 2018 roku po tym, jak dwa lata wcześniej okazało się, że firma Cambridge Analytica wykorzystywała dane nawet 87 milionów użytkowników Facebooka do profilowania wyborców w czasie kampanii prezydenckiej w USA.

Wspomniane na wstępie dziesiątki tysięcy aplikacji zostało stworzonych przez około 400 deweloperów. Większość z nich zawieszono, ale części całkowicie zablokowano dostęp do serwisu społecznościowego. Blokadę nałożono za nieprawidłowe dzielenie się danymi, udostępniania danych bez ich anonimozowania czy też naruszenia zasad serwisu. Jedną z takich aplikacji jest myPersonality, która nieprawidłowo chroniła dane użytkowników, a jej twórcy odmówili przedstawicielom Facebooka przeprowadzenia audytu. Ponadto Facebook podjął działania prawne przeciwko niektórym deweloperom. To firmy takie jak LionMobi czy JediMobi, których aplikacje zarażały użytkowników szkodliwym kodem mającym przynieść im zyski. Pozwano też dwóch Ukraińców, Gleba Sluchewskiego i Andrieja Gorbaczowa, których aplikacja nielegalnie gromiadziła dane oraz południowokoreańską firmę analityczną Rankwave, która odmówiła wspópracy z Facebookiem.

Dokumenty złożone przed sądem stanowym w Bostonie, które trafiły tam w ramach śledztwa prowadzonego przez prokuratora generalnego stanu Massachusetts, wskazują, że Facebook zawiesił 69 000 aplikacji, z czego 10 000 mogło niewłaściwie posługiać się danymi.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od lat 70. XX wieku wykonywane są testy zderzeniowe z wykorzystaniem manekinów. Służą one do oceny efektywności systemów zabezpieczeń, ogólnego bezpieczeństwa pojazdu czy ryzyk związanych z różnymi rodzajami wypadków. Problem jednak w tym, że najczęściej używany manekin bazuje na średniej budowie i wadze ciała mężczyzny.
      Tymczasem kobiety równie często jeżdżą samochodami i są bardziej narażone na odniesienie obrażeń. Używane w testach manekiny, mające odpowiadać kobietom, to po prostu przeskalowane do wzrostu 12-latki manekiny męskie. Mają one 149 cm wzrostu i ważą 48 kg. Już w połowie lat 70. taka waga i wzrost reprezentowały zaledwie 5% najdrobniejszych kobiet.
      Szwedzcy specjaliści pracują nad manekinem bardziej reprezentatywnym dla kobiecej budowy ciała. Ma on 162 cm wzrostu i waży 62 kg. Powstanie manekina bardziej reprezentatywnego dla przeciętnej kobiety jest niezwykle ważne. Z danych amerykańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu Drogowego wynika na przykład, że przy uderzeniach z tyłu kobiety 3-krotnie częściej niż mężczyźni odnoszą obrażenia kręgosłupa szyjnego. Co prawda rzadko są one śmiertelne, ale mogą prowadzić do trwałego kalectwa.
      "Ze statystyk wiemy, że przy zderzeniach z niewielką prędkością, kobiety częściej odnoszą obrażenia. Dlatego też, jeśli chcemy sprawdzić, jakie zabezpieczenia najlepiej chronią ludzi, musimy uwzględnić tę część populacji, która jest bardziej narażona na zranienie", mówi Astrid Linder, dyrektor ds. bezpieczeństwa ruchu w Szwedzkim Narodowym Instytucie Badawczym Dróg i Transportu. Doktor Linder kieruje programem testów zderzeniowych prowadzonym w laboratorium w Linköping.
      Kobiety są przeciętnie niższe i lżejsze niż mężczyźni, mają słabsze mięśnie, inaczej rozłożoną tkankę tłuszczową. To wszystko wpływa na zachowanie się ciała podczas wypadku. Istnieją między nami różnice w kształcie tułowia, umiejscowieniu środka ciężkości, budowie bioder i miednicy, wyjaśnia Linder.
      Specjalistka zauważa jednocześnie, że nie wystarczy wyprodukowanie odpowiedniego manekina. Konieczne są też zmiany prawne dotyczące testów zderzeniowych. Obecnie nie ma w nich bowiem mowy o wymogu używania manekinów odpowiadających budowie przeciętnej kobiety.
      Szef amerykańskiej firmy Humanetics, największego na świecie producenta manekinów do testów zderzeniowych przyznaje, że mimo coraz większego zaawansowania systemów bezpieczeństwa w samochodach, podczas ich opracowywania nie brano pod uwagę różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami. Nie można przetestować kobiety i mężczyzny za pomocą tego samego urządzenia. Nie określimy miejsc powstawania urazów, dopóki nie umieścimy czujników na manekinie i tego nie zbadamy, stwierdza. Dodaje, że dopiero testy z udziałem manekinów reprezentatywnych dla kobiet pozwolą na opracowanie systemów równie dobrze chroniących obie płci.
      Od pewnego czasu trwają też prace nad manekinami lepiej reprezentującymi dzieci, osoby starsze czy otyłe.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zakaz poruszania się po mieście elektrycznych hulajnóg i rowerów może zmniejszyć zagęszczenie na chodnikach i zwiększyć bezpieczeństwo pieszych oraz użytkowników elektrycznych pojazdów, jednak ma też swoje negatywne konsekwencje, informują naukowcy z Georgia Institute of Technology.
      W 2019 roku Atlanta zakazała poruszania się elektrycznymi hulajnogami i rowerami w godzinach od 21 do 4 rano. Zakaz wprowadzono po tym, jak cztery osoby korzystające z takich pojazdów zginęły w wyniku kolizji z samochodami. Naukowcy z GaTech postanowili sprawdzić, jakie były skutki zakazu. Okazało się usunięcie tych pojazdów spowodowało, że przeciętny czas podróży po mieście wydłużył się przeciętnie o około 10%. Dla mieszkańców Atlanty oznacza to, że w godzinach, w których obowiązuje zakaz, stracą dodatkowych 784 000 godzin na przemieszczanie się. Gdyby zakaz rozszerzono na godziny szczytu, straty byłyby jeszcze większe, ostrzega główny autor badań, Omar Asensio. W Atlancie godziny szczytu trwają od 6 do 10 rano i od 15 do 19 po południu.
      Naukowcy z Georgii szacują, że w skali całego kraju elektryczne hulajnogi, rowery i inne podobne środki lokomocji oszczędzają obywatelom około 17,4% czasu przeznaczonego na podróże. Mają więc one duży wpływ na zmniejszenie ruchu na drogach, co odczuwają wszyscy z nich korzystający.
      Wcześniej prowadzono już co prawda podobne badania, jednak były to badania ankietowe. Asensio i jego zespół oparli się na rzeczywistych danych o ruchu i skorzystali przy tym z faktu, że miasto zastosowało geo-fencing, co całkowicie uniemożliwiło korzystanie z zakazanych pojazdów w wyznaczonych godzinach. Mamy tutaj świetną okazję, by przeprowadzić badania, gdyż w wyniku działań miasta i policji mamy niemal 100-procentowe przestrzeganie zakazu. Powstało pytanie, co zrobią ludzie, którzy nagle nie mogą wypożyczyć hulajnogi lub użyć własnej. To wielki naturalny eksperyment, który pozwolił nam zbadać warunki na drogach przed i po jego wprowadzeniu. Pozwoliło nam to przetestować teorie dotyczące zmiany zachowań, dodaje Asensio. Naukowcy uzyskali też dostęp do danych Ubera, które pozwoliły im na ocenę czasu przemieszczania się po mieście.
      Z badań wynika, że o ile rzeczywiście zakaz używania hulajnóg zmniejsza liczbę wypadków z ich udziałem, to jednocześnie wydłuża czas podróży po mieście, zwiększa korki na drogach, a co za tym idzie, zanieczyszczenie powietrza w mieście, co również negatywnie wpływa na zdrowie mieszkańców.
      Możliwość łatwego wypożyczenia elektrycznej hulajnogi czy roweru i pozostawienia pojazdu w mieście przyczynia się do zmniejszenia korków i zanieczyszczeń, gdyż część mieszkańców rzadziej korzysta z własnego samochodu i transportu publicznego. Skraca się więc czas podróży po mieście samochodem. Zespół Asensio wylicza, że wartość zaoszczędzonego w ten sposób czasu wynosi, w skali całego kraju, 536 milionów dolarów. Naukowcy mówią, że dla lepszego planowania miast i życia w nich potrzebne jest lepsze zrozumienie wpływu różnych środków transportu oraz motywów stojących za decyzjami o wykorzystaniu danego pojazdu. Sądzę, że kolejnym etapem tego typu badań mogłoby być modelowanie wpływu zanieczyszczeń, mówi Asensio.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Młodzi lekarze związani z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym (WUM) przygotowali pierwszą w Polsce aplikację dla pacjentów przechodzących endoprotezoplastykę. Na razie Endopedia dot. operacji stawu biodrowego, ale już wkrótce obejmie także staw kolanowy.
      Moi najlepsi studenci, obecnie już lekarze, stworzyli aplikację "Endopedia", która ma pomóc pacjentom przygotowującym się do operacji endoprotezoplastyki stawu biodrowego. Aplikacja jest rozwojowa i wkrótce obejmie również staw kolanowy [...]- opowiada opiekun minigrantu sfinansowanego przez WUM, dr hab. Paweł Łęgosz z Katedry i Kliniki Ortopedii i Traumatologii Narządu Ruchu Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus UCK WUM.
      Jak wyjaśniono w komunikacie prasowym, wszyscy twórcy [dr n med. Łukasz Pulik, Krzysztof Romaniuk, Nina Grabowska i Nicola Dyrek] związani są ze Studenckim Kołem Naukowym Ortopedii Rekonstrukcyjnej i Onkologicznej WUM, działającym przy Katedrze i Klinice Ortopedii i Traumatologii Narządu Ruchu Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus UCK WUM.
      Aplikacja jest już dostępna w wersji na Androida (Google Play). Z odpowiedzi Studenckiego Koła Naukowego Ortopedii Rekonstrukcyjnej i Onkologicznej na Facebooku wiadomo, że w ciągu maksymalnie tygodnia będzie dostępna również w AppStore.
      Prace nad Endopedią trwały ok. 1,5 roku. Twórcy podkreślają, że każda jej część była dokładnie omawiana z lekarzami (opiekunami), poprawiana i redagowana, tak by do pacjentów dotarły najlepsze informacje. Wszystkie jej wersje (nad Androida, urządzenia Apple'a i dostępna z przeglądarki) zawierają te same treści. Jak wspomniano na początku, będą one rozwijane o informacje nt. stawu kolanowego.
      Nicola Dyrek odpowiadała za estetykę, Krzysztof Romaniuk za kontakty z podwykonawcami, a Nina Grabowska za dodatkowe sprawdzenie tekstu. Z dietetyczką kliniczną Marią Hall konsultowano kwestie dietetyczne.
      Aplikację stworzyliśmy z myślą o pacjentach, aby ich świadomość na temat zabiegu, który ich czeka, była większa. Co za tym idzie, zmniejszy się stres przed "niewiadomym" - przed operacją. Nasza aplikacja to także drogowskaz dla pacjenta, jak przygotować się do operacji, czego spodziewać się w szpitalu, a także jak poradzić sobie po zabiegu. Wszystko z myślą o tym, aby pacjent czuł się zaopiekowany na jak najwyższym poziomie - wyjaśnia Dyrek.
      Staraliśmy się, aby w jednym miejscu znajdowały się wszystkie niezbędne i rzetelne informacje dotyczące przygotowań do zabiegu, pobytu w szpitalu, samej procedury oraz tego, jak będzie wyglądać proces rekonwalescencji pooperacyjnej – dodają twórcy Endopedii.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W ciągu ostatnich kilku dni ze stanowisk redakcyjnych w recenzowanym piśmie Vaccines zrezygnowało co najmniej 6 wirusologów i wakcynologów, w tym współzałożycielka pisma Diane Harper z University of Michigan. Do rezygnacji uczonych doszło po tym, jak w piśmie ukazał się artykuł, którego autorzy stwierdzili, że na każde 3 zgony na COVID19, którym szczepionki zapobiegły, przypadają 2 zgony spowodowane przez szczepionki.
      Z pracy dla Vaccines zrezygnowali m.in. Florian Krammer, wirusolog z Icahn School of Medicine, immunolog Katie Ewer z University of Oxford, która brała udział w pracach nad szczepionką AstraZeneca czy Helen Petousis-Harris, wakcynolog stojąca na czele Vaccine Datalink and Research Group na University of Auckland.
      Dane zostały nieprawidłowo zinterpretowane, gdyż wynika z nich, że każdy zgon, który nastąpił po szczepieniu został spowodowany szczepieniem. Teraz artykuł ten jest wykorzystywany przez antyszczepionkowców i osoby zaprzeczające istnieniu pandemii, jako argument, że szczepionki nie są bezpieczne. Publikacja takiego artykułu jest wysoce nieodpowiedzialna, szczególnie ze strony pisma specjalizującego się w publikacjach na temat szczepionek, stwierdziła Katie Ewer.
      Fala rezygnacji rozpoczęła się w piątek, po opublikowaniu artykułu zatytułowanego The Safety of COVID-19 Vaccinations—We Should Rethink the Policy. Jego autorami są Harald Walach z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, Rainer J. Klement ze Szpitala Leopoldina w Niemczech oraz Wouter Aukema z Holandii. Żaden z autorów nie jest wirusologiem, wakcynologiem czy epidemiologiem.
      Harald Walach to psycholog kliniczny i historyk nauki, Rainer Klement specjalizuje się w diecie ketogenicznej w leczeniu nowotworów, zaś Wouter Aukema jest niezależnym specjalistą od analizy danych. Ich artykuł był recenzowany przez trzech naukowców. Dwoje z nich jest anonimowych. Trzecim recenzentem jest Anne Ulrich, chemik z Instytutu Technologii w Karlsruhe.
      W swojej recenzji pani Ulrich napisała, że analiza wykonana przez autorów artykułu jest odpowiedzialna, bez błędów metodologicznych, a wnioski zostały sformułowane z odpowiednimi zastrzeżeniami. Z kolei jeden z anonimowych recenzentów napisał, że artykuł jest bardzo ważny i powinien być pilnie opublikowany. To niemal cała recenzja.
      Z recenzji tych jasno wynika, że recenzenci nie mają żadnego doświadczenia na polu, którego dotyczy artykuł. Również autorzy artykułu takiego doświadczenia nie posiadają, komentuje Petousis-Harris.
      Autorzy artykułu obliczyli liczbę zgonów, którym zapobiegły szczepionki przeciwko COVID-19, biorąc pod uwagę wcześniejsze badania nad 1,2 milionami Izraelczyków, z których połowa otrzymała szczepionkę Pfizera, a połowa była niezaszczepiona. Z obliczeń wynikało, że średnio konieczne było zaszczepienie 16 000 osób, by zapobiec jednemu zgonowi. Krytycy zauważają, że wyliczenia są błędne, gdyż w miarę, jak coraz więcej osób jest zaszczepianych, trzeba zaszczepić coraz więcej, by zapobiec każdemu dodatkowemu przypadkowi śmierci.
      Kolejny błąd popełniono przy obliczaniu liczby zgonów spowodowanych przez szczepionki. Autorzy badań wzięli bowiem pod uwagę holenderską narodową bazę danych dotyczącą niepożądanych skutków przyjmowania środków medycznych. Baza ta, Lareb, jest podobna do amerykańskiego systemu VAERS, który opisywaliśmy przed kilkoma miesiącami.
      Do Lareb, podobnie jak VAERS, każdy może wpisać wszelkie niepokojące objawy, jakich doświadczył po przyjęciu szczepionki. To jednak nie oznacza, że sygnalizowany problem rzeczywiście został spowodowany przez lek czy szczepionkę. Dlatego też tego typu baz nie wykorzystuje się do oceny ryzyk spowodowanych przez środki medyczne, a do poszukiwania wczesnych sygnałów ostrzegawczych o tego typu ryzykach. Sygnały takie są następnie weryfikowane pod kątem ich związku z przyjętą szczepionką czy lekiem. Zresztą w bazie Lareb wyraźnie zawarto informację, że umieszczenie w niej wpisu nie oznacza, iż istnieje rzeczywisty związek pomiędzy szczepionką lub lekiem, a raportowanymi objawami.
      Mimo to autorzy badań stwierdzili w artykule, że w bazie tej znaleźli 16 poważnych skutków ubocznych na 100 000 zaszczepionych oraz 4,11 śmiertelnych skutków ubocznych na 100 000 zaszczepionych. Zatem na każde trzy zgony, którym szczepionki zapobiegły, przypadają 2 zgony, które spowodowały.
      Eugene van Puijenbroek, dyrektor ds. naukowych i badawczych Lareb już dzień po publikacji kontrowersyjnego artykułu napisał do redakcji Vaccines, krytykując artykuł i domagając się jego poprawienia lub wycofania. Zgłoszone do bazy wydarzenie, do którego doszło po zaszczepieniu, niekoniecznie musi być spowodowane przez szczepienie. Tymczasem autorzy zaprezentowali nasze dane tak, jakby istniał związek przyczynowo-skutkowy. Sugerowanie, że we wszystkich wpisach, w których poinformowano o zgonie po szczepieniu, istnieje związek przyczynowo-skutkowy, jest dalekie od prawdy.
      Co więcej, van Puijenbroek zauważa, że w artykule pada stwierdzenie, że dane z holenderskiego rejestru, szczególnie informacje dotyczące zgonów, zostały potwierdzone przez specjalistów. To po prostu nieprawda. Wydaje się, że autorzy artykułu mają tutaj na myśli opublikowane przez nas zasady tworzenia Lareb. Tymczasem w zasadach tych nigdzie nie pada stwierdzenie, że wpisy znajdujące się w bazie są certyfikowane przez specjalistów, mówi van Puijenbroek.
      Harald Walach broni artykułu. Mówi, że szczepionki zostały dopuszczone do użytku w trybie przyspieszonym, a liczba osób uczestnicząca w testach klinicznych nie była wystarczająco duża, a testy nie trwały wystarczająco długo, by ocenić bezpieczeństwo. Wszyscy trzej autorzy stoją na stanowisku, że ich artykuł nie zawiera błędów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W tworzywach sztucznych używana jest olbrzymia liczba środków chemicznych, z których znaczna część nie została dobrze przebadana, a wiele potencjalnie szkodliwych związków jest dopuszczonych do kontaktu z żywnością. Do takich wniosków doszli naukowcy ze Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii w Zurichu (ETH Zurich), którzy stworzyli pierwszą dużą bazę danych monomerów, dodatków i związków ułatwiających produkcję wykorzystywanych w plastikach.
      Szwajcarzy zidentyfikowali w tworzywach sztucznych około 10 500 związków chemicznych. Wśród nich 2489 używanych jest w opakowaniach, do tekstyliów trafia 2429 środków, kontakt z żywnością ma 2109 związków chemicznych, a 522 różne związki są wykorzystywane do produkcji zabawek. Z kolei w urządzeniach medycznych, w tym maseczkach, znajdziemy 247 związków chemicznych.
      Co więcej, spośród wspomnianych 10 500 substancji aż 2480 (24%) to związki o potencjalnie szkodliwym wpływie na zdrowie. To oznacza, że niemal 1/4 wszystkich chemikaliów używanych w plastikach to albo związki wysoce stabilne, albo akumulują się w organizmie, albo są toksyczne. Są to często substancje toksyczne dla zwierząt wodny, powodujące nowotwory lub uszkadzające konkretne narządy, mówi główna autorka badań, Helene Wiesinger. Uczona dodaje, że niemal połowa z tych potencjalnie szkodliwych substancji jest masowo produkowana w Unii Europejskiej lub Stanach Zjednoczonych.
      Najbardziej uderzający jest fakt, że wiele z tych potencjalnie niebezpiecznych substancji podlega bardzo słabym regulacjom lub nie są dokładnie opisane, mówi Wiesinger. Z badań wynika, że aż 53% potencjalnie niebezpiecznych substancji w ogóle nie podlega żadnym regulacjom ani w USA, ani w UE, ani w Japonii. Jeszcze bardziej zaskakujący jest fakt, ze 901 potencjalnie niebezpiecznych substancji zostało zatwierdzonych do kontaktu z żywnością. A dla około 10% takich substancji Szwajcarzy nie znaleźli żadnych opracowań naukowych.
      Tworzywa sztuczne wytwarzane są z organicznych polimerów zbudowanych z powtarzających się monomerów. W czasie produkcji dodaje się wiele różnych związków chemicznych, jak przeciwutleniacze, plastyfikatory, opóźniacze spalania itp. itd., które nadają plastikom pożądne właściwości. Ponadto używa się katalizatorów, rozpuszczalników i innych związków ułatwiających sam proces produkcyjny oraz obróbkę plastiku.
      Badacze, ustawodawcy i sam przemysł skupiają się głównie na niewielkiej liczbie niebezpiecznych chemikaliów, o których wiadomo, że znajdują się w plastikach, mówi Wiesinger. Tymczasem wiemy, że plastikowe opakowania to główne źródło organicznych zanieczyszczeń żywności, a ftalany i bromowane opóźniacze spalania wykrywane są w kurzu i powietrzu w pomieszczeniach. Coraz częściej ukazują się też badania dowodzące, że w tworzywach sztucznych znajduje się znacznie więcej niebezpiecznych substancji niż przypuszczano.
      Jednak Szwajcarów najbardziej zaskoczył i zmartwił fakt, że wykorzystuje się tak wiele potencjalnie niebezpiecznych substancji. Kontakt z takimi substancjami może mieć negatywny wpływ na zdrowie konsumentów, pracowników fabryk plastiku oraz na środowisko. Wpływają one też negatywnie na proces recyklingu, jego bezpieczeństwo i jakość przetworzonego plastiku.
      Nie można jednak wykluczyć, że potencjalnie niebezpiecznych jest znacznie więcej substancji. Szwajcarzy zauważają, że 4100 (39%) chemikaliów, które zidentyfikowali w plastikach, nie zostało nigdzie zakwalifikowanych pod względem bezpieczeństwa.
      Uczeni zbierali dane do swojej pracy przez ponad 2,5 roku. W tym czasie przeanalizowali ponad 190 publicznie dostępnych źródłem informacji z instytucji badawczych, przemysłu oraz źródeł urzędowych. Znaleźliśmy wiele luk w tych danych. Braki dotyczyły szczególnie opisu substancji i ich konkretnych zastosowań. To zaś negatywnie wpływa na możliwość podjęcia przez konsumenta decyzji, co do plastiku, jaki chce używać.
      Wyniki badań zostały opisane w artykule Deep Dive into Plastic Monomers, Additives, and Processing Aids.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...