Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Rośliny wymierają w zatrważającym tempie

Rekomendowane odpowiedzi

Królewskie Ogrody Botaniczne w Kew i Uniwersytet w Sztokholmie przeprowadziły badania dotyczące gatunków roślin, które wyginęły w ciągu ostatnich 250 lat. Okazało się, że w stanie dzikim wyginęło 571 gatunków. To dwukrotnie więcej niż w tym samym czasie wyginęło łącznie ptaków, ssaków i płazów. Eksperci zauważyli też, że tempo zanikania gatunków roślin jest nawet 500-krotnie szybsze niż naturalne ewolucyjne tempo znikania gatunków.

Podczas unikatowych, pierwszych w historii badań tego typu skompilowano bazę gatunków roślin, jakie wyginęły w ciągu zaledwie ćwierci tysiąclecia. Naukowcy alarmują, że światowy ekosystem zubożał o 571 gatunków roślin. Co więcej, okazało się, że współczesna nauka nie miała pojęcia, iż tyle roślin zniknęło. Okazało się to dopiero po tym, jak Rafael Govaertes z Kew przejrzał wszystkie publikacje naukowe dotyczące wyginięcia roślin w ciągu ostatnich 30 lat i na tej podstawie stwierdził, że gatunków, które zniknęły, jest czterokrotnie więcej niż dotychczas sądzono.

Zanikanie gatunków roślin jest znacznie mniej nagłaśniane niż znikanie zwierząt. Większość ludzi potrafi wymienić gatunek ssaka czy ptaka, który wyginął w ostatnich wiekach. Niewiele jednak jest w stanie wymienić roślinę. Nasze studium to pierwszy przegląd wszystkich gatunków roślin, które wyginęły, skąd wyginęły i jak szybko się to stało, mówi profesor Aelys M. Humphreys z Uniwersytetu w Sztokholmie.

Jak dowiadujemy się z obecnych badań, gatunki roślin zanikają obecnie 500-krotnie szybciej niż zanikały zanim pojawił się człowiek.

Naukowcy odkryli, że najszybciej giną gatunki na wyspach, w tropikach oraz na niektórych obszarach basenu Morza Śródziemnego. Stwierdzono też, że najbardziej na wyginięcie narażone są drzewa i krzewy o małym zasięgu geograficznym.

Rośliny stanowią podstawę całego życia na Ziemi. Dostarczają nam tlen do oddychania i pożywienie. Są szkieletem światowych ekosystemów. Zanikanie roślin to zła wiadomość dla wszystkich gatunków. Dzięki tym badaniom będziemy w stanie lepiej przewidywać przyszłe zagrożenie dla konkretnych gatunków i będziemy mogli próbować im zapobiec. Dotyczy to również innych organizmów. Miliony gatunków zależą od roślin. Zależy też od nich los człowieka, zatem jeśli dowiemy się, które rośliny mogą wyginąć w następnej kolejności, będziemy mogli wdrożyć odpowiednie programy ochrony, dodaje doktor Eimear Nic Lughadha z Kew.

Jedną z roślin, która już nie występuje na Ziemi jest chilijskie drzewo sandałowe (Santalum fernandezianum). Gatunek ten rósł na archipelagu Juan Fernandez. Od około roku 1624 był masowo wycinany, by pozyskać pachnące drewno. Do końca XIX wieku z wysp zniknęła większość tych drzew. Ostatnie chilijskie drzewo sandałowe sfotografowano 28 sierpnia 1908 roku na wyspie Robinson Crusoe. Od tego czasu nikt nie widział chilijskiego drzewa sandałowego.

Inną zniszczoną przez człowieka rośliną jest Thismia americana. Ten niezwykły organizm został odkryty na mokradła w pobliżu Chicago. Nie posiadał on liści, a nad ziemią widoczne były tylko kwiaty. Gatunek odkryto w 1912 roku, a już pięć lat później został całkowicie zniszczony.

Z kolei na Wyspie Świętej Heleny odkryto w 1805 roku rodzimy gatunek oliwki, Nesiota elliptica. Mimo, że ludzie zniszczyli większość roślinności na wyspie, to ostatnie stare drzewo oliwne przetrwało tam do 1994 roku. Naukowcom z Kew udało się pobrać jego szczepki zanim uschło. Był to jednocześnie jedyny przedstawiciel rodzaju Nesiota, zatem od 2003 roku rodzaj ten nie występuje na Ziemi w stanie dzikim.

Są jednak i pozytywne wieści z powyższych badań. Okazało się bowiem, że 430 gatunków, które niegdyś uważano za wymarłe, zostało ponownie odkrytych. Najczęściej jednak oznacza to, że znaleziono kilka ostatnich osobników, a 90% nowo odkrytych gatunków jest na skraju wyginięcia.

Takim ponownie odkrytym gatunkiem jest krokus chilijski, Tecophilaea cyanocrocus. To endemiczny gatunek występujący na wzgórzach otaczających stolicę kraju, Santiago. W czasach wiktoriańskich był bardzo popularny. Masowo wykopywano więc te rośliny i trafiały one do brytyjskich ogrodów. W latach 50. uznano, że z powodu nadmiernej eksploatacji i wyjadania przez zwierzęta hodowlane krokus wyginął. Jednak w 2001 roku, po wieloletnich poszukiwaniach, udało się go odnaleźć. Ostatnim miejscem jego występowania w stanie naturalnym jest prywatny teren na południe od Santiago. Obecnie niewielka populacja jest chroniona przed zwierzętami hodowlanymi, a gatunek, uznano z krytycznie zagrożony.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Piła drobnozębna to krytycznie zagrożony gatunek ryb z rodziny piłowatych. Na skraj zagłady sprowadzili ją ludzie, którzy powszechnie poławiali rybę dla celów konsumpcyjnych oraz ozdobnych. Obecnie zwierzęta giną głównie wskutek przypadkowego złapania w sieci oraz zanieczyszczenia ujść rzek i niszczenia lasów namorzynowych. Naukowcy z University of Florida poinformowali właśnie o schwytaniu, oznakowaniu i wypuszczeniu 4-metrowej samicy Pristis pectinata. To najbardziej na północ oznakowany przedstawiciel tego gatunku od 30-40 lat, mówi Gavin Naylor z Florida Museum of Natural History. Uczeni mają nadzieję, że schwytanie piły w tym miejscu to znak, że gatunek powoli się odradza.
      Ryba ta, podobnie jak inne piłokształtne, jest żyworodna. Młode dorastają i polują pod ochroną lasów namorzynowych. Te jednak są ciągle niszczone przez ludzi, przez co gatunek traci miejsca, w których może się rozmnażać. Obok przełowienia i polowania dla trofeów, stało się to największym problemem dla gatunku, którego populacja w ciągu XX wieku zmniejszyła się o 90%. Wielu ekspertów wątpi, czy gatunek jest w stanie jeszcze się odrodzić.
      Samicę schwytano podczas wyprawy, której celem było zbadanie populacji młodych rekinów w Zatoce Meksykańskiej. Gdy okazało się, że złapano piłę drobnozębną, naukowcy i studenci nie mogli wyjść ze zdumienia. Nikt nie spodziewał się przedstawiciela tak rzadkiego gatunku i to tak daleko na północy. Załoga musiała wrócić, wraz z rybą umocowaną do burty, na ląd, by zabrać znacznik, który nie byłby potrzebny, gdyby złapano rekina. Umieszczono go na ciele zwierzęcia, dzięki czemu można je będzie śledzić przez 10 lat.
      Naukowcy zauważyli na ciele ryby blizny po rytuałach godowych. Niewiele wiemy o rozmnażaniu piłowatych, ale blisko spokrewnione z nimi rekiny i płaszczki odbywają gody, w czasie których samce gryzą samice po płetwach. Ślady po godach to dobry znak. Tym bardziej, że piły drobnozębne mają bardzo długi cykl rozrodczy. Na świat przychodzi 7–14 młodych, które przez wiele lat nie osiągają dojrzałości płciowej. To jeden z powodów, dla którego można wątpić w odrodzenie gatunku po jego zdziesiątkowaniu przez ludzi. Dla mnie pozytywnym znakiem jest fakt, że złapaliśmy ją w historycznym habitacie, w którym zostały wytępione. Tak, jakby miały głęboko wrodzoną wiedzę, gdzie powinny powrócić, mówi Naylor.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Uniwersytet w Tel Awiwie szukają przyczyny masowego wymierania jeżowców w Morzu Śródziemnym i Zatoce Akaba. W ciągu kilku miesięcy wymarła cała populacja gatunku Diadema setosum zamieszkująca Zatokę Akaba. Badania wykazały, że podobne zjawisko zachodzi również w całym regionie, w tym u wybrzeży Turcji, Grecji, Arabii Saudyjskiej, Egiptu i Jordanii. Tymczasem jeżowce, a szczególnie Diadema setosum, są kluczowym gatunkiem niezbędnym do prawidłowego funkcjonowania raf koralowych.
      Uczeni sądzą, że wśród jeżowców panuje epidemia wywołana przez orzęski, które przedostały się Morza Śródziemnego na Morze Czerwone. Wszczęto alarm i specjaliści zastanawiają się, jak uratować izraelskie rafy koralowe.
      Najpierw zaobserwowano, że w ciągu kilku tygodni wyginęły wszystkie Diadema setosum w jednym z północnych regionów Zatoki. Początkowo sądziliśmy, że to jakieś zanieczyszczenie, zatrucie, może gdzieś doszło do wycieku, z jakiegoś zakładu przemysłowego czy hotelu na północy Zatoki Akaba. Gdy jednak sprawdziliśmy inne miejsca, okazało się, że to nie jest lokalny incydent. Wszystko wskazywało na szybko rozprzestrzeniającą się epidemię. Koledzy z Arabii Saudyjskiej poinformowali nas o podobnych przypadkach. Padły nawet jeżowce, które hodujemy dla celów badawczych w akwariach w naszym Instytucie Międzyuniwersyteckim i jeżowce z Underwater Observatory Marine Park. Patogen prawdopodobnie przedostał się przez system pompujący wodę. To szybka, brutalna śmierć. W ciągu dwóch dni ze zdrowego jeżowca pozostaje szkielet ze znaczącymi ubytkami tkanki. Umierające jeżowce nie są w stanie się bronić przed rybami, te się na nich żywią, co może przyspieszyć rozprzestrzenianie się epidemii, mówi główny autor badań, doktor Omri Bronstein z Wydziału Zoologii Uniwersytetu w Tel Awiwie.
      Doktor Bronstein od lat bada rafy koralowe pod kątem występowania na nich gatunków inwazyjnych. Jednym z gatunków, na których się skupiał jest właśnie D. setosum, czarny jeżowiec o wyjątkowo długich kolcach. To gatunek rodzimy Indo-Pacyfiku, który dzieli się na dwa klady. Jeden występujący na zachodzie Pacyfiku i u wschodnich wybrzeży Afryki i drugi zamieszkujący Morze Czerwone oraz Zatokę Perską. Wybudowanie Kanału Sueskiego otworzyło tropikalnym gatunkom z Indo-Pacyfiku drogę na Morze Śródziemne. D. setosum został zaobserwowany w tym akwenie po raz pierwszy w 2006 roku u wybrzeży Turcji. Od tamtej pory gatunek zwiększył swój zasięg na cały Lewant oraz Morza Jońskie i Egejskie. Globalne ocieplenie dodatkowo zaś przyspiesza inwazję gatunków tropikalnych na wschodnie regiony Morza Śródziemnego.
      Jeżowce, a w szczególności Diadem setosum, to kluczowe gatunki zapewniające zdrowie rafom koralowym. Są one ogrodnikami raf. Żywią się glonami, zapobiegając zaduszeniu przez nie koralowców, z którymi konkurują o dostęp do światła. Niestety jeżowce te nie występują już w Zatoce Akaba, a zasięg ich wymierania szybko rozszerza się na południe, dodaje Bronstein.
      Izraelczycy, po otrzymaniu pierwszych informacji o pojawieniu się na Morzu Śródziemnym inwazyjnego D. setosum, przystąpili do badań nad intruzem. W 2016 roku po raz pierwszy zauważyli ten gatunek u śródziemnomorskich wybrzeży Izraela. Od 2018 odnotowują gwałtowny rozrost jego populacji. Ledwo jednak rozpoczęliśmy badania podsumowujące inwazję jeżowców na Morze Śródziemne, a zaczęliśmy otrzymywać informacje o ich nagłym wymieraniu. Można stwierdzić, że wymieranie inwazyjnego gatunku nie jest niczym niekorzystnym, ale musimy brać pod uwagę dwa zagrożenia. Po pierwsze, nie wiemy jeszcze, jak to wymieranie wpłynie na gatunki rodzime dla Morza Śródziemnego. Po drugie, i najważniejsze, bliskość Morza Śródziemnego i Czerwonego zrodziła obawy o przeniesienie się patogenu na na rodzimą populację jeżowców na Morzu Czerwonym. I tak się właśnie stało, wyjaśnia Bronstein.
      To, co dzieje się obecnie na Morzu Śródziemnym i Czerwonym przypomina zjawiska znane z Karaibów. W 1983 roku nagle wymarły tam jeżowce, a rafy koralowe zostały zniszczone przez glony. W ubiegłym roku sytuacja się powtórzyła. A dzięki nowym technologiom i badaniom przeprowadzonym przez naukowców z Cornell University wiemy, że przyczyną zagłady jeżowców na Karaibach były pasożytnicze orzęski. Stąd też podejrzenie, że to one są przyczyną wymierania jeżowców u zbiegu Europy, Afryki i Azji.
      Diadema setosum to jeden z najbardziej rozpowszechnionych na świecie gatunków jeżowców. Sytuacja jest naprawdę poważna. W Morzu Czerwonym wymieranie przebiega błyskawicznie i już objęło większy obszar, niż w Morzu Śródziemnym. Wciąż nie wiemy, co dokładnie zabija jeżowce. Czy to orzęski, jak na Karaibach, czy też jakiś inny czynnik? Tak czy inaczej jest on z pewnością przenoszony przez wodę, dlatego też obawiamy się, że wkrótce wyginą wszystkie jeżowce w Morzu Śródziemnym i Czerwonym, martwi się Bronstein.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Niemieckiego Centrum Badań nad Bioróżnorodnością i Uniwersytetu Fridricha Schillera w Jenie informują, że ocieplanie klimatu może w szczególnie trudnej sytuacji postawić duże zwierzęta. Przyczyną jest ograniczona prędkość, z jaką mogą się poruszać. Niezależnie bowiem od tego, czy zwierzę chodzi, lata czy pływa, jego tempo poruszania się jest ograniczone efektywnością pozbywania się nadmiaru ciepła generowanego przez mięśnie.
      Zdolność zwierząt do zmiany miejscu pobytu jest kluczowa dla przetrwania gatunku. To ona określa jak szybko i daleko zwierzę może przemieścić się w poszukiwaniu pożywienia, partnera, jaka jest jego zdolność do zajęcia nowych terenów. Staje się ona szczególnie ważna w obliczu coraz bardziej pofragmentowanych przez człowieka habitatów czy kurczących się zasobów pożywienia i wody.
      Alexander Dyer i jego zespół przyjrzeli się 532 gatunkom zwierząt i na podstawie swoich badań stworzyli model opisujący związek pomiędzy wielkością gatunku, a jego tempem przemieszczania się.
      Wydawałoby się, że większe zwierzęta, dzięki większym nogom, skrzydłom czy płetwom, powinny przemieszczać się szybciej. Jednak model pokazał, że w rzeczywistości najszybciej przemieszczają się zwierzęta średniej wielkości. Naukowcy uważają, że większe zwierzęta poruszają się stosunkowo wolniej, gdyż potrzebują więcej czasu na pozbycie się ciepła generowanego przez mięśnie. Muszą więc bardziej uważać, by nie przegrzać organizmu.
      Badania te pozwalają nam lepiej zrozumieć zdolność poszczególnych gatunków do przemieszczania się i określić ich prędkość w zależności od rozmiarów ciała. Możemy na tej podstawie określić, czy dany gatunek będzie w stanie przemieścić się pomiędzy dwoma, oddzielonymi przez człowieka, habitatami nawet nie znając szczegółów biologii tego gatunku. Na tej podstawie przypuszczamy, że większe gatunki są bardziej narażone na niebezpieczeństwa związane z fragmentacją habitatu i globalnym ociepleniem. Są zatem bardziej narażone na wyginięcie. Jednak kwestia ta wymaga dalszych badań, dodaje Dyer.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wilk workowaty to jedno z najbardziej znanych wymarłych zwierząt. Ten żyjący na Tasmanii drapieżnik został uznany przez Europejczyków za szkodnika i był intensywnie tępiony. Do tego stopnia, że ostatni potwierdzony zabity na wolności wilk zginął w 1930 roku, a ostatni znany przedstawiciel tego gatunku zmarł w zoo na Tasmanii w 1936 roku. Od tamtego czasu nie schwytano, nie zabito, ani nie potwierdzono spotkania żadnego wilka workowatego.
      Międzynarodowa grupa naukowa z Australii, Czech i USA przeprowadziła modelowanie komputerowe, z którego wynika, że w rzeczywistości wilk workowaty mógł żyć jeszcze w latach 80. XX wieku, a być może przetrwał nawet do końca wieku.
      Naukowcy oparli się w swojej pracy na 1237 doniesieniach o spotkaniu wilka workowatego lub jego śladów. Doniesienia te pochodziły z okresu od 1910 roku do czasów obecnych. Pod uwagę wzięto informacje z rządowych archiwów, opublikowanych raportów, doniesień prasowych, zbiorów muzealnych, korespondencji czy zeznań świadków. Każdą z obserwacji datowano, oznaczono miejsce jej dokonania, oceniono jej jakość oraz przypisano do odpowiedniej kategorii, np. „zauważony przez eksperta”, „zauważono ślady”. Na wspominane 1237 wpisów składało się m.in. 99 dowodów fizycznych oraz 429 doniesień ekspertów (tropicieli, rdzennych mieszkańców, naukowców, urzędników).
      Stworzone przez naukowców modele statystyczne wskazały, że mediana wyginięcia wilka workowatego przypada na lata 1999–2008, z najbardziej prawdopodobnym czasem zakończenia istnienia gatunku do końca lat 90. ubiegłego wieku. Badania wskazują, że jest bardzo mało prawdopodobne, by wilk workowaty wciąż występował na Ziemi – jak chcieliby tego entuzjaści gatunku, wciąż mający nadzieję, że przetrwał. Jednocześnie jednak sugerują, że żył on o kilkadziesiąt lat dłużej, niż dotychczas sądzono. Jak zauważyli autorzy badań, średnia roczna liczba obserwacji wilka pozostawała stała aż do końca lat 90. Zaczęła się zmniejszać po roku 2000.
      Los ostatnich wolno żyjących przedstawicieli danego gatunku rzadko jest znany ludziom. Szczególnie jest to prawdziwe dla wilka workowatego, który w przeszłości był szeroko rozpowszechniony na Tasmanii, ale żył w niewielkim zagęszczeniu. Ostatni członkowie tego gatunku prawdopodobnie wiedzieli, że spotkanie z człowiekiem może skończyć się dla nich tragicznie, dlatego tym bardziej unikali interakcji, czytamy w artykule Resolving when (and where) the Thylacine went extinct.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Amerykańska firma biotechnologiczna Colossal twierdzi, że w 2027 roku doprowadzi do ponownego pojawienia się na Ziemi jednego z najbardziej znanych, nieistniejących już gatunków – mamuta włochatego. Jeśli się uda, mamut zostanie reintrodukowany w środowisku arktycznym, w którym niegdyś żył. Przedsiębiorstwo, w które zainwestowała m.in. rządowa firma venture capital In-Q-Tel, finansująca prace nad najnowszymi technologiami na potrzeby CIA, chce w ten sposób walczyć ze zmianami klimatu czy pomóc w przetrwaniu słoniom.
      Gdyby w Arktyce znowu wędrowały stada mamutów doprowadziłoby to – zdaniem przedstawicieli Colossal – do przekształcenia arktycznego krajobrazu z obecnego lesistego porośniętego licznymi krzewami w stepowy. Taki ekosystem miałby lepiej radzić sobie ze zmianami klimatu i pomóc je powstrzymać. Celem Colossal jest też udoskonalenie technik genetycznych, wykorzystanie ich do walk ze zmianami klimatu czy też uodpornienie natury na negatywny wpływ człowieka na kluczowe ekosystemy.
      Genom mamuta jest w 99,6 zgodny z genomem słonia azjatyckiego. I właśnie w tym Colossal pokłada nadzieje. Dla wielu ludzi gatunek ten bezpowrotnie wyginął. Ale nie dla nas i naszych naukowców. Pracujemy nad przywróceniem mamuta włochatego. Zebraliśmy odpowiedniej jakości próbki DNA i metodą edycji genów doprowadzimy do ponownego pojawienia się tego przedstawiciela arktycznej megafauny, czytamy na firmowej witrynie.
      Najpierw ma powstać embrion mamuta, który zostanie umieszczony w macicy słonia afrykańskiego. Gatunek ten wybrano zarówno ze względu na fakt, iż jest mniej zagrożony niż słoń azjatycki, jak i ze względu na jego rozmiary. Celem jest osiedlenie mamutów w niektórych częściach Arktyki. Początkowo myślano o Syberii, jednak ze względu na sytuację polityczną plany te mogą ulec zmianie. Przedstawiciele Colossal twierdzą, że jeśli uda się przywrócić mamuta, to udoskonalone dzięki temu techniki genetyczne pozwolą myśleć o przywróceniu innych gatunków, jak również o uratowaniu jeszcze istniejących.
      Pojawienie się mamutów ma mieć też olbrzymi wpływ na klimat. Olbrzymie rozmiary ciała, potężny chód i rozległe szlaki migracji przynosiły olbrzymie korzyści całej Arktyce. Step Mamutów był w przeszłości największych ekosystemem na Ziemi. Rozciągał się od Francji po Kanadę i od arktycznych wysp po Chiny. Był domem dla milionów wielkich roślinożerców. Zwierzęta te były kluczowym elementem ochrony tego ekosystemu, który był tak wielki, że wpływał, a nawet niemal kontrolował, klimat planety, stwierdzają przedstawiciele firmy. Step ten pochłaniał olbrzymie ilości węgla z atmosfery. Po zniknięciu mamutów ekosystem uległ zmianie, pojawiły się lasy i mokradła, które nie są tak efektywne. Jeśli Step Mamutów by powrócił, mógłby pomóc w walce z globalnym ociepleniem i chroniłby wieczną zmarzlinę, jeden z największych na świecie rezerwuarów węgla.
      Jeśli uda się z mamutem, Colossal może spróbować ożywić dodo czy wilka workowatego.
      Ostatnie mamuty wyginęły około 4000 lat temu. Zwierzęta te żyły zatem w czasach, gdy ludzkość używała pisma, wybudowała Wielką Piramidę w Gizie i warzyła piwo.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...