Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

By osiągnąć korzyści, starsze kobiety nie muszą robić aż 10 tys. kroków dziennie

Rekomendowane odpowiedzi

W przypadku starszych kobiet, by zmniejszyć śmiertelność, nie trzeba dziennie robić aż 10 tys. kroków.

Dziesięć tysięcy kroków to wartość powtarzana niemal jak mantra. Wiele urządzeń ma już preprogramowany dzienny cel tej wielkości. Naukowcy z Brigham and Women's Hospital (BWH) podkreślają jednak, że choć wiadomo, że aktywność fizyczna jest dobra dla zdrowia i długości życia, tak naprawdę mało badań oceniało, jaka liczba kroków dziennie wiąże się z dobrym zdrowiem, szczególnie w perspektywie długoterminowej.

By uzupełnić tę lukę w wiedzy, zespół z BWH analizował dane starszych kobiet (uczestniczek Women's Health Study), które przez jakiś czas posługiwały się krokomierzami. Okazało się, że już robienie 4400 kroków dziennie wiąże się ze znacząco niższym ryzykiem zgonu (porównań dokonywano do 2700 kroków dziennie).

Dalej ryzyko śmierci spadało ze wzrostem liczby kroków, by w końcu ustabilizować się przy ok. 7500 k./dziennie.

Wykonywanie 10.000 kroków dziennie może dla niektórych być przerażającą/zniechęcającą perspektywą. My stwierdziliśmy jednak, że nawet umiarkowany wzrost liczby kroków znacząco obniża śmiertelność starszych kobiet - podkreśla epidemiolog I-Min Lee. Nasze studium precyzuje, jaka liczba kroków wiąże się ze zmniejszoną śmiertelnością i kładzie nacisk na komunikat: chodź więcej, nawet niewielki wzrost jest pomocny.

Autorzy publikacji z JAMA Internal Medicine dodają, że nie wiadomo, skąd właściwie wzięła się wartość 10 tys. kroków. Może jednak, nomen omen, chodzić o sprzedawany od 1965 r. krokomierz Manpo-kei; po japońsku Manpo-kei oznacza bowiem "miernik 10 tys. kroków".

Zespół Lee analizował dane 16.741 kobiet, które zgodnie z zaleceniem przez 7 kolejnych dni w okresie czuwania nosiły akcelerometr ActiGraph GT3X+. Przeciętny wiek wynosił 72 lata. Ich losy śledzono średnio przez ponad 4 lata. W tym czasie 504 ochotniczki zmarły.

Ustalono, że w grupie dolnych 25% liczby pokonywanych kroków (średnio 2700 kroków dziennie) ryzyko zgonu było najwyższe; zmarło 275 kobiet. U pań, które chodziły umiarkowanie więcej (średnio 4400 kroków dziennie), ryzyko śmierci było o 41% niższe.

Później ryzyko spadało z liczbą wykonywanych kroków aż do pułapu 7500 kroków. Wtedy ryzyko się stabilizowało (osiągało plateau).

Akademicy stwierdzili, że wśród kobiet, które dziennie wykonywały tę samą liczbę kroków, intensywność ruchu - prędkość chodu - nie modyfikowała ryzyka śmierci.

Badanie miało naturę obserwacyjną, na razie nie można więc mówić o związku przyczynowo-skutkowym. Naukowcy poczynili jednak różne kroki, by rzucić nieco światła na tę kwestię; wykluczyli ze studium panie z chorobami serca, nowotworami czy cukrzycą, a także kobiety oceniające swój stan zdrowia jako inny niż wyśmienity bądź dobry.

Ponieważ studium dotyczyło wyłącznie starszych i przede wszystkim białych kobiet, kolejne badania muszą objąć także młodszą i bardziej zróżnicowaną populację. Wtedy okaże się, czy uzyskane wyniki może rozszerzyć na inne grupy, szczególnie te, które średnio pokonują większą liczbę kroków. Warto też ocenić inne niż śmiertelność skutki pokonywania pewnej liczby kroków, w tym jakość i długość życia czy ryzyko specyficznych chorób.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy przed rokiem pisaliśmy o niepokojącym odkryciu dokonanym przez entomologów-amatorów z Krefeld, stwierdziliśmy, że mamy do czynienia z największym wymieraniem od czasów dinozaurów. Nie wiedzieliśmy jednak, jak bardzo jest źle.
      Na łamach Science ukazały się właśnie wyniki największych w historii badań dotyczących obfitości owadów na Ziemi. Okazało się, że od roku 1990 liczba owadów na planecie zmniejszyła się o... 30%, a w Europie mamy do czynienia z ciągłym przyspieszeniem spadków.
      Autorzy analizy wzięli pod uwagę 166 długoterminowych badań prowadzonych w niemal 1700 miejscach. Zauważyli, że nie wszystkie gatunki odnotowują spadki. O 11% na dekadę zwiększa się liczba owadów słodkowodnych. Ma to związek z lepszym stanem wód powierzchniowych. Jednak owady słodkowodne stanowią jedynie 10% ogólnej liczby owadów i – co niezwykle ważne – nie zapylają roślin.
      Owady to najbardziej zróżnicowana i najliczniejsza grupa zwierząt. Są niezbędne dla ekosystemu, od którego i my zależymy. Zapylają rośliny, także te uprawne, są pożywieniem dla innych zwierząt, przetwarzają martwą materię organiczną. I masowo giną w wyniku działalności człowieka. Z wielu regionów świata mamy bardzo skąpe dane na ich temat. Niewiele wiemy o zmianach populacji insektów w Afryce, Ameryce Południowej i na południu Azji. Jednak specjaliści sądzą, że szybka urbanizacja, niszczenie habitatów i zajmowanie kolejnych terenów pod rolnictwo i ta przyczyniają się do błyskawicznych spadków liczebności owadów.
      Już wcześniejsze badania na mniejszą skalę wykazywały szybkie spadki liczebności owadów. Naukowcy nie od dzisiaj ostrzegają, że będzie to miało katastrofalne konsekwencje dla przetrwania ludzkości. Niektórzy eksperci oceniają, że w ciągu najbliższych 50 lat zniknie 50% owadów.
      Z najnowszych badań wynika, że bardzo zła sytuacja panuje w Europie. Spadek liczby owadów jest coraz szybszy, co bardzo zaskoczyło głównego autora badań, Roela van Klinka z Niemieckiego Centrum Badań nad Integracyjną Bioróżnorodnością w Lipsku. Lepiej jest w Ameryce Północnej, gdzie wykres tempa spadku ulega spłaszczeniu.
      Dane z innych regionów globu nie są tak dokładne. Wiemy jednak, i nie jest to jakaś wiedza tajemna, że rozrastanie się miast, zajmowanie przez nie naturalnych habitatów, źle wpływa na populację owadów, mówi Kling. Tymczasem takie procesy zachodzą bardzo szybko w Azji Wschodniej i w Afryce. A Ameryce Południowej niszczona jest Amazonia. Nie ma wątpliwości, że negatywnie odbija się to na populacji owadów i innych zwierząt, dodaje Klink. Co gorsza, jak się okazuje, na obszarach chronionych owady radzą sobie niewiele lepiej, niż wszędzie indziej.
      Utrata owadów związana jest z niszczeniem ich habitatów, używaniem pestycydów i zanieczyszczeniem światłem. Wpływ zmian klimatycznych nie jest w najnowszych badaniach wyraźny, mimo że mamy ewidentne przykłady jego negatywnego wpływu na niektórych obszarach. Van Klink mówi, że zmiany temperatury i opadów mogą negatywnie wpływać na jedne gatunki, a pomagać innym. Uczony przypomina jednak inne badania, które wykazały, że rosnąca zawartość dwutlenku węgla w powietrzu prowadzi do spadku wartości odżywczych w roślinach, co z kolei powoduje znaczące spadki w populacji licznych gatunków z rzędu prostoskrzydłych (np. koniki polne) na preriach w USA. To szokujące, gdyż takie zjawisko może zachodzić na całym świecie, stwierdza uczony.
      Profesor Dave Goulson z Univeristy of Sussex, który nie brał udziału w najnowszych badaniach, mówi: Ludzie powinni przejmować się owadami. Świetnie, że niektóre gatunki słodkowodne zwiększają swoją liczebność, prawdopodobnie z bardzo niskich poziomów. Ale większość owadów żyje na lądzie i te badania potwierdzają to, co od dawna obserwujemy – liczebność owadów zmniejsza się od dziesięcioleci.
      Van Klink jest jednak optymistą. Jego zdaniem nie jest zbyt późno, a przykład owadów słodkowodnych pokazuje, że jeśli przyjmiemy odpowiednie rozwiązania prawne, możemy odwrócić niekorzystny trend.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Chińsko-amerykański zespół ekspertów, w tym epidemiolog Marc Lipsitch, który jako jeden z pierwszych mówił, że koronawirus SARS-CoV-2 zarazi większość ludzi i zostanie z nami na stałe, przeprowadził nowe obliczenia dotyczące śmiertelności COVID-19 oraz grup, które narażone są na szczególne ryzyko. Okazuje się, że śmiertelność jest niższa niż początkowo podawano, a najmniej narażoną grupą wiekową są osoby przed 30. rokiem życia.
      Naukowcy ze współpracującym z WHO laboratorium z Uniwersytetu w Hongkongu oraz Wydziału Epidemiologii Uniwersytetu Harvarda przeanalizowali osiem publicznych i prywatnych baz danych dotyczących epidemii COVID-19 w Wuhan i przedstawili na tej podstawie znacznie bardziej dokładny obraz epidemiologiczny.
      Wykorzystali naprawdę imponujący zestaw danych, w skład którego weszły: 1. krzywa epidemii potwierdzonych przypadków zachorowań w Wuhan, do których doszło pomiędzy 10 grudnia 2019 a 3 stycznia 2020, a które nie miały bezpośredniego związku z targiem w Wuhan 2. liczbę potwierdzonych przypadków zachorowań, wśród osób, które pomiędzy 25 grudnia 2019 a 19 stycznia 2020 wyleciały z Wuhan do innych miast Chin; 3. liczbę osób, które pomiędzy 29 stycznia a 4 lutego bieżącego roku, przyleciały z Wuhan do swoich krajów, a u których w momencie przylotu wykryto COVID-19 oraz proporcję pasażerów chorych i zdrowych w każdym z lotów; 4. rozkład wiekowy wszystkich potwierdzonych przypadków zachorowań w Wuhan do dnia 11 lutego włącznie; 5. rozkład wiekowy wszystkich potwierdzonych przypadków zgonów z powodu COVID-19 w Chinach do dnia 11 lutego; 6. ogólną liczbę przypadków zgonów w Wuhan z powodu COVID-19 do dnia 25 lutego; 7. czas, jaki upłynął pomiędzy wystąpieniem objawów i zgonem lub przyjęciem do szpitala a zgonem dla 41 przypadków zgonów w Wuhan; 8. czas jaki upłynął pomiędzy wystąpieniem objawów u obu osób w parach zarażający-zarażany dla 43 par.
      Autorzy badań przyjęli bazowe założenie, że w ogólnej populacji prawdopodobieństwo wystąpienia objawów choroby po zarażeniu wynosi 50%.
      W takim wypadku ryzyko zgonu dla osób z objawami wynosi 0,3% w grupie wiekowej poniżej 30. roku życia, 0,5% w grupie 30–59 lat oraz 2,6% dla osób powyżej 59. roku życia. Śmiertelność COVID-19 dla wszystkich grup wiekowych wynosi 1,4%. Jednocześnie stwierdzono, że prawdopodobieństwo pojawienia się objawów jest w grupie wiekowej 0–30 lat 6-krotnie niższe, a w grupie wiekowej >59 lat 2-krotnie wyższe, niż w grupie 30–59 lat.
      Naukowcy wyliczyli też, że – przy wspomnianym prawdopodobieństwie wystąpienia objawów choroby – jeden chory zaraża średnio 1,94 osoby (R0, podstawowa liczba odtwarzania). Mediana różnicy czasu wystąpienia objawów w parze zakażający-zakażany wynosi 7 dni, a mediana czasu od wystąpienia objawów do zgonu to 20 dni.
      Liczba dziennych przypadków zakażeń, przed wprowadzeniem w Wuhan kwarantanny, zwiększała się dwukrotnie co 5,2 dnia, a wprowadzone przez władze działania zapobiegawcze, takie jak kwarantanna, zmniejszyły wskaźnik R0 o 48%. Nie spadł on zatem poniżej 1, czyli progu, po przekroczeniu którego epidemia powinna wygasać. Zdaniem naukowców w Wuhan pomiędzy 10 grudnia 2019 a 3 stycznia 2020 laboratoryjnie potwierdzono zaledwie 1,8% zachorowań na COVID-19 u osób wykazujących objawy.
      W artykule, opublikowanym na łamach Nature, czytamy: biorąc pod uwagę fakt, że w naszym modelu korzystaliśmy z danych z Wuhan, nasze oceny ryzyka nie mogą być przekładane wprost na regiony poza epicentrum epidemii, szczególnie dla jej kolejnych faz. Doświadczenie zdobyte podczas zarządzania początkowymi przypadkami zachorowań, dostępność nowych, potencjalnie lepszych, metod leczenia, będą prawdopodobnie prowadziły do mniejszej liczby zgonów. Środki zaradcze szeroko zastosowane w Chinach pozwoliły na ograniczenie rozmiarów epidemii poza Wuhan, dzięki czemu inne systemy opieki zdrowotnej nie zostały przeciążone, co z również prawdopodobnie pozwoli na zmniejszenie rozmiarów epidemii. Widzimy to chociażby po tym, że stosunek przypadków zgonów do zdiagnozowanych zachorowań jest we wszystkich innych chińskich miastach niższy niż w Wuhan.
      Warto zauważyć, że artykuł przekazano do publikacji 13 lutego, został on pozytywnie zaopiniowany 9 marca i opublikowano go dzisiaj, 19 marca. Pierwsze przypadki COVID-19 pojawiły się w Europie, we Francji, 25 stycznia. W dniu oddawania artykułu do publikacji w Europie było zaledwie 45 przypadków zachorowań. Dwa dni później zanotowano pierwszy zgon na terenie Europy (we Francji).

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Chińscy naukowcy przeprowadzili retrospektywne badanie kohortowe, obejmujące wszystkich dorosłych pacjentów (191) z laboratoryjnie potwierdzonym COVID-19 z Jinyintan Hospital i Wuhan Pulmonary Hospital, którzy zostali wypisani ze szpitala albo zmarli do 31 stycznia br. Analiza dotyczyła 171 osób z kompletem danych dla uwzględnionych zmiennych. Okazało się, że starszy wiek, wyższy wynik w skali SOFA (skali niewydolności narządów związanej z sepsą) i poziom d-dimerów powyżej 1 µg/L przy przyjęciu wiązały się z podwyższonym ryzykiem zgonu.
      Autorzy artykułu z The Lancet twierdzą, że ich spostrzeżenia mogą pomóc lekarzom na wczesnym etapie zidentyfikować pacjentów z gorszymi prognozami. Naukowcy podkreślają, że ograniczeniem ich badania może być wielkość próby.
      Chińczycy wyliczają, że spośród 191 pacjentów (135 z Jinyintan Hospital i 56 z Wuhan Pulmonary Hospital) 137 wypisano, a 54 zmarło w szpitalu. U 91 (48%) pacjentów stwierdzono chorobę współistniejącą. Najczęściej było to nadciśnienie (58 osób, 30%). Na drugim miejscu znalazła się cukrzyca (36 osób, 19%), a na trzecim choroba niedokrwienna serca (15 osób, 8%).
      Mediana (wartość środkowa) wydzielania wirusa u osób, które przeżyły, wynosiła 20 dni. Najkrótszy zaobserwowany okres wydzielania wirusa w tej grupie wynosił 8 dni, najdłuższy - 37 dni. Pacjenci, którzy zmarli, wydzielali SARS-CoV-2 aż do śmierci.
      Zespół podkreśla, że na długość okresu wydzielania wirusa wpływa ciężkość choroby. Tutaj wszyscy byli zaś hospitalizowani, a u 2/3 COVID-19 można było uznać za ciężką lub krytyczną.
      Przedłużony czas wydzielania wirusa to ważny wskaźnik dla podjęcia decyzji o izolacji czy włączeniu leczenia przeciwwirusowego u pacjentów z potwierdzonym COVID-19. Trzeba jednak podkreślić, że wydzielanie wirusa nie powinno być mylone z innymi zaleceniami dotyczącymi izolacji osób, które mogły zarazić się koronawirusem, ale nie wykazują jeszcze objawów. Taka samodzielna izolacja powinna wynikać z określonego czasu inkubacji wirusa, mówi profesor Bin Cao.
      Uczony dodaje, że jego zdaniem zdiagnozowanego pacjenta można wypisać ze szpitala dopiero po uzyskaniu negatywnego wyniki testu na obecność SARS-CoV-2. Uważa on, że przypadki COVID-19 należy traktować jak ciężki przypadki grypy. W grypie o ciężkim przebiegu opóźnienie terapii antywirusowej powoduje, że pacjent dłużej wydziela wirusa i jest bardziej narażony na śmierć. Mimo tego, że nie zauważyliśmy, by terapia antywirusowa skracała okres wydzielania wirusa u pacjentów z COVID-19, uważamy, że należy ją włączyć do leczenia, dodaje naukowiec.
      Chińcycy przypominają też, że do śmierci pacjentów zainfekowanych SARS-CoV-2 przyczyniają się starszy wiek, objawy sepsy w momencie przyjęcia do szpitala, współistniejące choroby oraz przedłużone stosowanie nieinwazyjnych metod wentylowania organizmu. Gorsze prognozy dla osób starszych mogą być, przynajmniej częściowo, związane ze słabszym układem odpornościowym i zwiększonym stanem zapalnym, który może wspomagać namnażanie się wirusa. W grę wchodzi także przedłużony stan zapalny, który może powodować uszkodzenie serca, mózgu i innych organów, dodaje współautor badań doktor Zhibo Liu ze szpitala Jinyintan.
      To również pierwsze badania, w których tak dokładnie opisano przebieg choroby. Mediana trwania gorączki wynosiła około 12 i była podobno zarówno u osób, które zostały wyleczone, jak i u tych, które zmarły. U chorych utrzymuje się też długotrwały kaszel. Aż 45% wyleczonych kaszle jeszcze w momencie wypisywania ze szpitala. Z kolei krótki oddech utrzymuje się przez 13 dni u osób wyleczonych, ale trwa aż do zgonu u tych, których nie udało się wyleczyć.
      Autorzy badań szczegółowo opisali też przebieg choroby z uwzględnieniem sepsy, zespołu ostrej niewydolności oddechowej, ostrego uszkodzenia serca czy nerek oraz innych czynników wpływających na stan i rokowania pacjenta. Wszystkie te dane można znaleźć w udostępnionym artykule pod tytułem: Clinical course and risk factors for mortality of adult inpatients with COVID-19 in Wuhan, China: a retrospective cohort study.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Psy spontanicznie przetwarzają liczby w wydzielonym obszarze mózgu, który blisko odpowiada obszarowi mózgu odpowiedzialnemu za przetwarzanie liczb u ludzi, wykazali naukowcy z Emory University. Nasze badania nie tylko wykazały, że do przetwarzania liczb psy wykorzystują te same obszary mózgu co ludzie, ale pokazały również, że nie muszą być w tym celu szkolone, mówi profesor Gregory Berns.
      Zrozumienie tego mechanizmu, zarówno u ludzi jak i u zwierząt, daje nam wgląd w ewolucje mózgu i jego obecne funkcjonowanie, dodaje współautorka badań, profesor Stella Lourenco. Jak zauważa uczona, dzięki takim badaniom możemy w przyszłości leczyć różne choroby nózgu czy udoskonalać systemy sztucznej inteligencji.
      Eksperyment polegał na obrazowaniu mózgu psów za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) podczas gdy zwierzętom wyświetlano na ekranie rożną liczbę kropek. Badania wykazały istnienie reakcji w korze ciemieniowo-skroniowej w odpowiedzi na zmieniającą się liczbę kropek. Kropki, niezależnie od ich liczby, miały zawsze taką samą powierzchnię, dzięki czemu wiadomo było, że mózg reaguje na zmiany liczby, a nie powierzchni.
      Mózg potrafi zgrubnie oszacować liczbę przedmiotów, dzięki czemu można np. ocenić liczbę zbliżających się drapieżników czy ilość jedzenia. Mamy dowody, że tego typu reakcja zachodzi już u ludzkich niemowląt. Teraz widzimy, że wykazują ją też psy i to w podobnym obszarze mózgu.
      Podstawowa umiejętność oceny liczby przedmiotów nie opiera się na myśleniu symbolicznym ani treningu i wydaje się powszechnie występować u zwierząt. Jednak dotychczas większość badań prowadzono na zwierzętach, które przed eksperymentami były intensywnie trenowane. Wiele takich badań prowadzono np. na małpach, ale nie było wiadomo, czy podobne zdolności wykazują inne zwierzęta poza naczelnymi nieczłowiekowatymi, gdyż małpy były wcześniej trenowane i nagradzane za wybranie obrazka z większą liczbą kropek. Podobne badania na psach wykazały, że i one potrafią odróżniać liczbę przedmiotów. Jednak również w tym wypadku psy były wcześniej trenowane.
      Berns to pomysłodawca Dog Project, w ramach którego badane są różne mechanizmy ewolucyjne u psów. To właśnie w ramach tego projektu przeprowadzono obecne badania. Pierwsze, podczas których kwestię odróżniania liczby przez psy postanowiono sprawdzić za pomocą rezonansu magnetycznego u zwierząt, których wcześniej nie uczono.
      W eksperymencie wzięło udział 11 psów różnych ras. Nauczono je jedynie wchodzenia do maszyny i pozostawania w niej bez ruchu. Następnie zwierzętom wyświetlano różną liczbę kropek. U 8 z 11 psów zauważono większą aktywność kory ciemieniowo-skroniowej w reakcji na zmieniającą się liczbę kropek.
      Odwołaliśmy się do źródła, obserwując bezpośrednio mózgi psów i sprawdzaliśmy, jak reagują neurony na zmiany liczby kropek. Pozwoliło nam to na wyeliminowanie słabości poprzednich badań behawioralnych nad psami i innymi zwierzętami, mówi główna autorka badań, Lauren Aulet.
      Psy i ludzi dzieli 80 milionów lat ewolucji. Badania te dowodzą, że zdolność do postrzegania liczb jest co najmniej tak stara, dodaje Berns. Jesteśmy zdolni do przeprowadzania skomplikowanych obliczeń właśnie dlatego, że posiadamy podstawową zdolność do postrzegania liczby. Zdolność, którą dzielimy z innymi zwierzętami. Chciałabym się dowiedzieć, jak wyewoluowaliśmy umiejętność przeprowadzania złożonych obliczeń i jak zdolność ta rozwija się u każdego z osobna, dodaje Aulet.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W dużych ogólnoeuropejskich badaniach stwierdzono, że osoby, które dziennie piją co najmniej dwie szklanki napojów słodzonych – niezależnie od tego, czy były one słodzone cukrem czy słodzikami – są narażone na wyższe ryzyko zgonu niż osoby, które piją mniej niż jedną szklankę miesięcznie.
      Badania, koordynowane przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem (IARC) korzystały z danych ponad 450 000 osób zgromadzonych w ramach European Prospective Investigation into Cancer and Nutrition (EPIC), w ramach których losy uczestników śledzono średnio przez ponad 16 lat. Analiza wykazały, że dzienne spożycie dwóch i więcej szklanek słodzonych napojów wiąże się z wyższym ryzykiem zgonu z jakiejkolwiek przyczyny.
      Znaleziono też pozytywną korelację pomiędzy spożywaniem dwóch lub więcej szklanek takich napójw dziennie z ze zgonami spowodowanymi chorobami układu krążenia oraz pozytywną korelację spożywania jednej i więcej szklanki słodzonych napojów gazowanych dziennie ze zgonami z powodu chorób układu pokarmowego.
      W badaniach wzięły udział 451 743 osoby z Danii, Francji, Niemiec, Grecji, Włoch, Holandii, Norwegii, Hiszpanii, Szwecji i Wielkiej Brytanii. Wykluczono z nich osoby cierpiące na nowotwory, cukrzycę, choroby układu serca oraz takie, które przeszły udar oraz osoby, które nie były w stanie informować szczegółowo o swojej diecie, a także te, które w ogóle nie piły gazowanych napojów słodzonych.
      Średnia wieku badanych wynosiła 50,8 lat. W czasie 16 lat badań zmarły 41 693 osoby. Analiza wykazała, że zmarło 9,3% osób, które piły mniej niż jedną szklankę słodzonych napojów w miesiącu i 11,5% osób, które piły co najmniej 2 szklanki takich napojów dziennie. Po uwzględnieniu takich czynników ryzyka jak BMI, dieta, aktywność fizyczna czy palenie papierosów, oznacza to, że spożywanie co najmniej dwóch szklanek słodzonych napojów dziennie wiąże się z 17-procentowym wzrostem ryzyka zgonu w porównaniu z osobami, które piją mniej niż 1 szklankę miesięcznie. Podobne trendy zaobserwowano bez względu na płeć oraz niezależnie od tego czym był słodzony napój.
      Napoje słodzone cukrem zwiększały ryzyko zgonu z powodu chorób przewodu pokarmowego, a słodzone słodzikami – z powodu chorób układu krążenia. Wszystkie napoje były związane z większym ryzykiem zgonu z powodu choroby Parkinsona.
      Naukowcy zwracają uwagę, że z badań wynika, iż napoje słodzone sztucznymi słodzikami, wbrew temu co próbują wmówić ich producenci, wcale nie są zdrowsze od napojów słodzonych cukrem. Kwestia ta wymaga jednak dalszych badań.
      Niezależnie jednak od wszystkiego jasnym jest, że woda jest znacznie lepsza i zdrowsza od każdego kolorowego słodkiego napoju.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...