Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Kolejny protest pracowników Google'a przeciwko działaniom firmy

Rekomendowane odpowiedzi

Już około 350 pracowników Google'a podpisało się pod listem otwartym, w którym domagają się, by ich firma zaprzestała prac nad Project Dragonfly. To ocenzurowana wersja wyszukiwarki, która może zostać wdrożona w Chinach.

O istnieniu projektu media poinformowały w sierpniu. Wówczas dyrektor wykonawczy Google'a, Sundar Pichai, stwierdził, że jego firma w najbliższym czasie nie będzie uruchamiała wyszukiwarki w Chinach. Nie wykluczył jednak, że stanie się to w przyszłości.

Warto przypomnieć, że w 2010 roku Google wycofało się z Chin właśnie ze względu na cenzurę.
Wielu z nas podjęło się pracy w Google'u mając na względzie wartości tej firmy, w tym jej poprzednie stanowisko wobec chińskiej cenzury i śledzenia internautów. Rozumieliśmy, że Google to firma, która przedkłada wartości nad zyski, napisali protestujący pracownicy. W naszym proteście przeciwko Dragonfly nie chodzi o Chiny. Sprzeciwiamy się technologiom, które pomagają silniejszym w prześladowaniu słabszych, gdziekolwiek by się to nie działo, czytamy w liście. Rząd Chin otwarcie wdraża nowe technologie nadzoru i śledzenia, by kontrolować swoich obywateli, dodają protestujący.

Przez ostatnich osiem lat Google nie chciało pomagać w cenzurze. Firma nawet zminimalizowała zatrudnienie w Chinach. Jednak od kiedy rządzi w niej Pichai wydaje się, że stanowisko Google'a się zmienia. W grudniu w Pekinie otwarto centrum rozwojowe, a na chiński rynek trafiła aplikacja do zarządzania plikami, która oryginalnie została przygotowana na rynek indyjski.

Chcę, byśmy dostarczali nasze usługi w każdym zakątku świata. Google jest dla każdego. Chcę, byśmy byli obecni w Chinach i służyli chińskim użytkownikom, mówił Pichai przed dwoma laty.

Pracownicy Google'a coraz częściej protestują przeciwko polityce firmy. Przed kilkoma miesiącami ponad 3000 pracowników podpisało protest przeciwko angażowaniu się Google'a w rozwój wojskowych dronów, kilkanaście osób zrezygnowało z pracy. Google uległo pracownikom. W styczniu tysiące pracowników firmy wzięły udział w proteście, gdy wyszło na jaw, że w ostatnich latach kilku wysokich rangą menedżerów, którzy odeszli w związku z oskarżeniami o napastowanie seksualne pracowników, otrzymało wysokie odprawy.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
11 godzin temu, MrVocabulary (WhizzKid) napisał:

Trochę bez sensu. Lepiej dawać choć trochę informacji Chińczykom niż wcale.

Dobra uwaga! Ale rozwinąłbym temat. Prawidłowe informowanie to podstawa podejmowania właściwych decyzji. 

Dlaczego, więc nie pójść krok dalej i np. dlaczego Google nie zainwestuje zamiast w tą wersję przeglądarki, w projekty, które uniemożliwiają cenzurę, nie wiem np. te balony (?) z serwerami/antenami Wi-Fi (coś takiego mi się kiedyś o uszy obiło). Pytanie czy przeszkodą sa pieniądze, ograniczenia techniczne czy zwykła ludzka słabość? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
7 minut temu, Warai Otoko napisał:

Dobra uwaga! Ale rozwinąłbym temat. Prawidłowe informowanie to podstawa podejmowania właściwych decyzji. 

Dlaczego, więc nie pójść krok dalej i np. dlaczego Google nie zainwestuje zamiast w tą wersję przeglądarki, w projekty, które uniemożliwiają cenzurę, nie wiem np. te balony (?) z serwerami/antenami Wi-Fi (coś takiego mi się kiedyś o uszy obiło). Pytanie czy przeszkodą sa pieniądze, ograniczenia techniczne czy zwykła ludzka słabość? 

Myślę, że zadzieranie z Chinami w taki sposób, jak prezentujesz, nie skończyłoby się dobrze dla Google’a. Ale ten ostatnio mi znacznie podpadł, więc w sumie… ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, MrVocabulary (WhizzKid) napisał:

Myślę, że zadzieranie z Chinami w taki sposób, jak prezentujesz, nie skończyłoby się dobrze dla Google’a. Ale ten ostatnio mi znacznie podpadł, więc w sumie… ;)

No tak, muszą patrzeć na swoje interesy ale z drugiej strony jest to głębszy problem etyczny, ponieważ nie jest tak, że ludzie żyją w izolacji. Tak naprawdę życie Chińczyków ma na nas przeciez wpływ, a zapowiada się, że ten wpływ będzie rósł coraz szybciej. W związku z tym cywilizacja zachodu "hoduje" sobie nie jako (albo pozwala na hodowanie) informacyjnie ograniczonych Chińczyków, a więc groźnych dla nas. Więc pytanie brzmi - czy na dłuższą metę to się opłaca? Czy nie lepiej zapobiegać patologi zawczasu? 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chińczycy i tak mają u siebie sporo własnych wyszukiwarek (Baidu, Sogou itd.), więc na ilość informacji narzekać nie mogą, jedynie na jakość. Ale ocenzurowane Google i tak tego nie zmieni. To wyłącznie biznes.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Google ujawniło swoją pilnie strzeżoną tajemnicę. Koncern, jako pierwszy dostawca chmury obliczeniowej i – prawdopodobnie – pierwszy wielki właściciel centrów bazodanowych, zdradził ile wody do chłodzenia zużywają jego centra obliczeniowe. Dotychczas szczegóły dotyczące zużycia wody były traktowane jak tajemnica handlowa.
      Firma poinformowała właśnie, że w ubiegłym roku jej centra bazodanowe na całym świecie zużyły 16,3 miliarda litrów wody. Czy to dużo czy mało? Google wyjaśnia, że to tyle, ile zużywanych jest rocznie na utrzymanie 29 pól golfowych na południowym zachodzie USA. To też tyle, ile wynosi roczne domowe zużycie 446 000 Polaków.
      Najwięcej, bo 3 miliardy litrów rocznie zużywa centrum bazodanowe w Council Bluffs w stanie Iowa. Na drugim miejscu, ze zużyciem wynoszącym 2,5 miliarda litrów, znajduje się centrum w Mayes County w Oklahomie. Firma zapowiada, że więcej szczegółów na temat zużycia wody przez jej poszczególne centra bazodanowe na świecie zdradzi w 2023 Environmental Report i kolejnych dorocznych podsumowaniach.
      Wcześniej Google nie podawało informacji dotyczących poszczególnych centrów, obawiając się zdradzenia w ten sposób ich mocy obliczeniowej. Od kiedy jednak zdywersyfikowaliśmy nasze portfolio odnośnie lokalizacji i technologii chłodzenia, zużycie wody w konkretnym miejscu jest w mniejszym stopniu powiązane z mocą obliczeniową, mówi Ben Townsend, odpowiedzialny w Google'u za infrastrukturę i strategię zarządzania wodą.
      Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Google'a do zmiany strategii zmusił spór pomiędzy gazetą The Oregonian a miastem The Dalles. Dziennikarze chcieli wiedzieć, ile wody zużywają lokalne centra bazodanowe Google'a. Miasto odmówiło, zasłaniając się tajemnicą handlową. Gazeta zwróciła się więc do jednego z prokuratorów okręgowych, który po rozważeniu sprawy stanął po jej stronie i nakazał ujawnienie danych. Miasto, któremu Google obiecało pokrycie kosztów obsługi prawnej, odwołało się od tej decyzji do sądu. Później jednak koncern zmienił zdanie i poprosił władze miasta o zawarcie ugody z gazetą. Po roku przepychanek lokalni mieszkańcy dowiedzieli się, że Google odpowiada za aż 25% zużycia wody w mieście.
      Na podstawie dotychczas ujawnionych przez Google'a danych eksperci obliczają, że efektywność zużycia wody w centrach bazodanowych firmy wynosi 1,1 litra na kilowatogodzinę zużytej energii. To znacznie mniej niż średnia dla całego amerykańskiego przemysłu wynosząca 1,8 l/kWh.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Pandemia COVID-19 jest zwykle rozpatrywana z punktu widzenia zdrowotnego i gospodarczego. Okazuje się jednak, że uciążliwości z nią związane wpłynęły też negatywnie na stosunki między obywatelami a państwami. Nasze badania pokazały, że koszty psychologiczne życia w czasie pandemii stały się kołem napędowym dla postaw antyrządowych i antysystemowych, które objawiają się antyrządowymi wystąpieniami i motywują do przemocy politycznej, mówi Henrikas Bartusevičius z Instytutu Badań nad Pokojem w Oslo.
      Bartusevičius i jego zespół przeprowadzili ankiety wśród 6000 dorosłych z USA, Danii, Włoch i Węgier. Chcieli sprawdzić, czy i w jaki sposób pandemia wpłynęła negatywnie na ich zdrowie, finanse, związki i prawa. Badanych pytano też m.in. o uczucia względem społeczeństw, rządów, o to czy są skłonni angażować się lub czy się angażowali w protesty i polityczną przemoc.
      Badania wykazały, że istnieje bardzo duży związek pomiędzy psychologicznymi obciążeniami odczuwanymi w związku z COVID-19 a wysoce destrukcyjnymi uczuciami i zachowaniami, w tym używaniem przemocy z przyczyn politycznych. Nie zauważono natomiast tak wyraźnej korelacji pomiędzy obciążeniami związanymi z pandemią, a motywacją do pokojowych form aktywności społecznej i politycznej. Zaskoczyło nas też odkrycie, że obciążenia wywołane przez COVID-19 nie wymagały dodatkowego wyzwalacza, by umotywować przemoc z przyczyn politycznych. Wydaje się, że same w sobie są wystarczającym powodem, mówi Bartusevičius.
      Naukowcy zauważyli, że szczególnie w USA ci, którzy mocnej doświadczyli negatywnych skutków pandemii, z większym prawdopodobieństwem angażowali się w przemoc podczas protestów i kontrprotestów ruchu Black Lives Matter. Badacze uważają, że pandemia i lockdown mogły prowadzić do frustracji, która zrodziła protesty BLM.
      Po raz pierwszy od II wojny światowej wysoce uprzemysłowione państwa Zachodu stanęły w obliczu dużej pandemii. Nasze badania to jedne z pierwszych dowodów na niszczycielski potencjał pandemii i lockdownów, dodaje współautor badań Michael Bang Peterson z Uniwersytetu w Aarhus w Danii. Wcześniej niewiele wiedzieliśmy o tym, jak społeczeństwa Zachodu reagują na tego typu wydarzenia.
      Zauważono też różnice między krajami. Respondenci z Danii byli tymi, którzy w najmniejszym stopniu odczuli negatywny wpływ pandemii. Najciężej zaś pandemię i ograniczenia znieśli Węgrzy. Co jednak interesujące, nie zauważono różnic pomiędzy krajami jeśli chodzi o zachowania antysystemowe i motywację do angażowania się w polityczną przemoc. Na przykład, mimo że Duńczycy najmniej odczuli negatywne konsekwencje, to ci którzy odczuwali je bardziej, byli równie skłonni do postaw antysystemowych i przemocy, co obywatele innych badanych krajów.
      Naukowcy proponują kilka możliwych interpretacji zaobserwowanych zjawisk. Pandemia i lockdown w różnym stopniu dotknęły różne grupy ludzi, prowadząc do poczucia niesprawiedliwości, co mogło przełożyć się na postawy antyrządowe. Ponadto zaniknięcie normalnego życia społecznego doprowadziło do wykluczenia społecznego i marginalizacji, co mogło napędzać antyrządowe postawy i skłonność do politycznej przemocy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Prawnikom Google'a nie udało się doprowadzić do odrzucenia przez sąd pozwu związanego z nielegalnym gromadzeniem danych użytkowników przez koncern. Sędzia Lucy Koh uznała, że Google nie poinformował użytkowników, iż zbiera ich dane również wtedy, gdy wykorzystują w przeglądarce tryb anonimowy.
      Powodzi domagają się od Google'a i konglomeratu Alphabet co najmniej 5 miliardów dolarów odszkodowania. Twierdzą, że Google potajemnie zbierał dane za pośrednictwem Google Analytics, Google Ad Managera, pluginów oraz innych programów, w tym aplikacji mobilnych. Przedstawiciele Google'a nie skomentowali jeszcze postanowienia sądu. Jednak już wcześniej mówili, że pozew jest bezpodstawny, gdyż za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia okno incognito w przeglądarce, jest informowany, że witryny mogą zbierać informacje na temat jego działań.
      Sędzia Koh już wielokrotnie rozstrzygała spory, w które były zaangażowane wielkie koncerny IT. Znana jest ze swojego krytycznego podejścia do tego, w jaki sposób koncerny traktują prywatność użytkowników. Tym razem na decyzję sędzi o zezwoleniu na dalsze prowadzenie procesu przeciwko Google'owi mogła wpłynąć odpowiedź prawników firmy. Gdy sędzia Koh zapytała przedstawicieli Google'a, co koncern robi np. z danymi, które użytkownicy odwiedzający witrynę jej sądu wprowadzają w okienku wyszukiwarki witryny, ci odpowiedzieli, że dane te są przetwarzane zgodnie z zasadami, na jakie zgodzili się administratorzy sądowej witryny.
      Na odpowiedź tę natychmiast zwrócili uwagę prawnicy strony pozywającej. Ich zdaniem podważa ona twierdzenia Google'a, że użytkownicy świadomie zgadzają się na zbieranie i przetwarzanie danych. Wygląda na to, że Google spodziewa się, iż użytkownicy będą w stanie zidentyfikować oraz zrozumieć skrypty i technologie stosowane przez Google'a, gdy nawet prawnicy Google'a, wyposażeni w zaawansowane narzędzia i olbrzymie zasoby, nie są w stanie tego zrobić, stwierdzili.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed sądem federalnym w San Jose złożono pozew zbiorowy przeciwko Google'owi. Autorzy pozwu oskarżają wyszukiwarkowego giganta o to, że zbiera informacje o internautach mimo iż używają oni trybu prywatnego przeglądarki. Uważają, że Google powinien zapłacić co najmniej 5 miliardów dolarów grzywny.
      Zdaniem autorów pozwu problem dotyczy milionów osób, a za każde naruszenie odpowiednich ustaw federalnych oraz stanowych koncern powinien zapłacić co najmniej 5000 USD użytkownikowi, którego prawa zostały naruszone.
      W pozwie czytamy, że Google zbiera dane za pomocą Google Analytics, Google Ad Managera i innych aplikacji oraz dodatków, niezależnie od tego, czy użytkownik klikał na reklamy Google'a. Google nie może w sposóby skryty i nieautoryzowany gromadzić danych na temat każdego Amerykanina, który posiada komputer lub telefon, piszą autorzy pozwu.
      Do zarzutów odniósł się Jose Castaneda, rzecznik prasowy koncernu. Za każdym razem, gdy użytkownik uruchamia przeglądarkę w trybie prywatnym, jest jasno informowany, że przeglądane witryny mogą śledzić jego poczynania, stwierdził.
      Specjaliści ds. bezpieczeństwa od dawna zwracają uwagę, że użytkownicy uznają tryb prywatny za całkowicie zabezpieczony przez śledzeniem, jednak w rzeczywistości takie firmy jak Google są w stanie nadal zbierać dane o użytkowniku i, łącząc je z danymi z publicznego trybu surfowania, doprecyzowywać informacje na temat internautów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Chińskie władze nałożyły ograniczenia na publikacje dotyczące pochodzenia koronawirusa SARS-CoV-2. Zarządzenie wydały władze centralne, a dwa chińskie uniwersytety opublikowały nowe zasady na swoich witrynach. Informacje te zostały już z sieci usunięte.
      Zgodnie z nowymi zasadami, wszystkie prace naukowe dotyczące COVID-19 mają przechodzić dodatkowy przegląd prze ich skierowaniem do publikacji. Szczególnemu nadzorowi będą podlegały prace dotyczące pochodzenia nowego koronawirusa. Publikacja takich artykułów ma być zatwierdzana przez urzędników rządu centralnego.
      Ekspert z Hongkongu, który prowadził prace nad COVID-19 i publikował je w międzynarodowym piśmie medycznym, powiedział dziennikarzom CNN, że jeszcze w lutym jego praca nie była obłożona dodatkowymi obostrzeniami.
      Nowa polityka publikacji ma pomóc władzom w Pekinie na kontrolowanie narracji dotyczącej początków pandemii. Chińscy naukowcy od końca stycznia publikują w prestiżowych międzynarodowych pismach wyniki swoich badań dotyczące COVID-19. Wnioski z niektórych z badań każą zapytać o rolę i działanie chińskiego rządu u początków epidemii i już wywołały poruszenie w chińskich mediach społecznościowych. W związku z tym Pekin postanowił przejąć kontrolę nad narracją.
      Myślę, że podjęta przez chińskie władze próba kontrolowania narracji ma na celu przekonanie opinii publicznej, że pandemia nie rozpoczęła się w Chinach. W związku z tym sądzę, że nie dopuszczą oni do przeprowadzenia żadnych obiektywnych badań dotyczących początków choroby, mówi dziennikarzom anonimowy chiński naukowiec.
      Z nowej dyrektywy dowiadujemy się, że artykuły naukowe dotyczące pochodzenia wirusa muszą być ściśle nadzorowane. Władze Chin nakazały, by naukowcy przed publikacją wysyłali takie artykuły do wydziału nauki i technologii Ministerstwa Edukacji. Stamtąd będą trafiały do specjalnego zespołu nadzorowanego przez Radę Państwa. Dopiero jeśli zespół ten wyrazi zgodę, artykuł może zostać opublikowany. Mniej ścisłemu nadzorowi podlegać będą inne badania dotyczące COVID-19. Mają być one przeglądane przez komitety uczelniane, które mają brać pod uwagę „wartość naukową” oraz stwierdzać, czy jest „odpowiedni czas na publikację”.
      Dyrektywę opublikowano na stronach Uniwersytetu Fudan. Gdy dziennikarze CNN zadzwonili na podany w dyrektywie telefon do Ministerstwa Edukacji, dowiedzieli się, że dyrektywa taka została wydana, ale jest dokumentem wewnętrznym. Kilka godzin później dokument został zdjęty ze stron Uniwersytetu Fudan. Dyrektywa ta ukazała się, i również została usunięta, na stronach Uniwersytetu Nauk Geologicznych w Wuhan.
      David Hui Shu-cheong z Chińskiego Uniwersytetu w Hongkongu, który współpracował z naukowcami z pozostałych części Chin, mówi, że jeszcze w połowie lutego nie było najmniejszych problemów. Gdy wysyłał swój artykuł do New England Journal of Medicine do 3 nad ranem doszlifowywał artykuł, a przed południem go wysłał do redakcji. Nie było wówczas najmniejszych ograniczeń, stwierdza.
      Chińskie władze próbują przekonać opinię publiczną, że nie wiadomo, gdzie rozpoczęła się pandemia. Nie ograniczają się tylko do tego. Zhao Lijan, rzecznik prasowy chińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, stwierdził w ubiegłym tygodniu, że wirus pochodzi z USA i został do Chin przywieziony przez amerykańskich wojskowych.
      Nowe obostrzenia dotyczą publikacji w zagranicznych czasopismach. Artykuły dotyczące COVID-19 publikowane w chińskich pismach naukowych od początku podlegają dodatkowej kontroli. Teraz to samo będzie dotyczyło wszystkich artykułów. Dlatego też ważne jest, by międzynarodowa społeczność naukowa zdawała sobie sprawę z faktu, że artykuły publikowane przez chińskich naukowców w pismach międzynarodowych, przeszły dodatkowy proces nadzoru ze strony władz.
      Chińskie władze już od dłuższego czasu starają się ukryć prawdę o koronawirusie. Nie chcą ujawnić swoich dokumentów, o których pisaliśmy przed miesiącem, dotyczących początków epidemii. Takie informacje byłyby niezwykle cenne dla epidemiologów, gdyż dane o prędkości rozprzestrzeniania się epidemii na samym początku pozwalają na zbadanie jej rozwoju i dynamiki. Brak takich informacji bardzo zaciemnia ten obraz.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...