Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Wulkan Tambora wpłynął na wynik bitwy pod Waterloo

Rekomendowane odpowiedzi

Erupcja wulkanu Tambora mogła w znacznej mierze przyczynić się do wyniku jednej z najważniejszych bitew w dziejach, klęski Napoleona pod Waterloo. Ciężkie opady deszczu przeszły nad Waterloo w noc poprzedzającą bitwę pomiędzy Napoleonem a koalicją jego wrogów. Cesarz Francuzów, którego poważny atut stanowiła silna artyleria, postanowił poczekać, aż grunt obeschnie na tyle, by móc użyć armat. Ta zwłoka przyczyniła się do jego klęski. Początkowo wygrywana przezeń bitwa, którą toczył przeciwko oddziałom Wellingtona, całkowicie zmieniła przebieg, gdy z odsieczą przybyło ponad 50 000 Prusaków pod komendą von Blüchera. Napoleon przegrał, abdykował i został zesłany na Wyspę Świętej Heleny, gdzie spędził ostatnie lata życia.

Jaki związek z bitwą, która zmieniła oblicze świata, miał indonezyjki wulkan Tambora, do którego erupcji doszło 2 miesiące wcześniej? Otóż seria eksperymentów wykonanych przez doktora Matthew Genge'a z Imperial College London wykazała, że naładowany elektrycznie popiół z wulkanu wzniósł się aż do jonosfery i tam przyczynił się do utworzenia chmur, które sprowadziły deszcze nad Europę.

Dotychczas nie sądzono, by podczas erupcji wulkanu popiół mógł zawędrować aż tak wysoko. Jednak, jak się okazuje, siły elektrostatyczne spowodowały, że trafił on nawet na wysokość 100 kilometrów.

Wulkan Tambora, który wybuchł na indonezyjskiej wyspie Sumbawa, zabił 100 000 ludzi i spowodował, że rok 1816 stał się znany jako „rok bez lata”. Dotychczas sądzono, że materiał wyrzucony w czasie erupcji został uwięziony w niższych partiach atmosfery. Gaz wulkaniczny i popiół mają ujemne ładunki elektryczne, gaz odpycha popiół, kierując go w stronę górnych partii atmosfery, mówi Genge. Wyniki jego eksperymentów zgadzają się z doniesieniami o historycznych erupcjach.

Jako, że niewiele wiemy o pogodzie z roku 1815 doktor Gege przyjrzał się danym pogodowym po erupcji Krakatau z 1883 roku. Niemal natychmiast po wybuchu doszło do obniżenia temperatury i zmniejszenia opadów. Średnie światowe opady były niższe w czasie erupcji niż przed nią jak i po niej. W kolei w danych z erupcji Pinatubo z roku 1991 widać zakłócenia w jonosferze, które mogły zostać spowodowane pojawieniem się w niej ujemnie naładowanego popiołu.

Ponadto po erupcji Krakatau zaobserwowano częstsze niż normalnie formowanie się obłoków srebrzystych. To najwyższe chmury obserwowane z Ziemi. Tworzą się one właśnie w jonosferze. Zdaniem brytyjskiego naukowca są one dodatkowym dowodem na obecność popiołu wulkanicznego w atmosferze.

Wydaje się zatem, że erupcja wulkanu Tambora w znacznie większym stopniu, niż dotychczas sądzono, wpłynęła na losy świata.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W bitwie pod Waterloo zginęło ponad 10 000 ludzi, jednak dotychczas na polu bitwy udało się znaleźć jedynie 2 szkielety. W ubiegłym roku opisywaliśmy wyniki badań, których autor twierdzi, że kości poległych zostały z czasem wykopane z masowych grobów i... przerobione na nawóz. Okazało się jednak, że do dnia dzisiejszego zachowało się więcej szczątków ofiar bitwy. Były one przechowywane... na strychu prywatnego domu.
      W listopadzie ubiegłego roku Bernard Wilkin, badacz z Państwowych Archiwów Belgii był w Waterloo z wykładem dotyczącym wykorzystania kości poległych żołnierzy przez przemysł cukierniczy. Po wykładzie podszedł do niego starszy mężczyzna, który powiedział: doktorze Wilkin, mam na strychu kości tych Prusaków. Mężczyzna pokazał uczonemu fotografie i zaprosił go do swojego domu położonego w pobliżu pola bitwy w Plancenoit, o które Francuzi walczyli z korpusem pruskim Bülowa.
      Kilka dni później Wilkin odwiedził mężczyznę i zobaczył kości. Właściciel domu wyjaśnił mu, że przechowuje je od lat 80. ubiegłego wieku. Dostał je od swojego przyjaciela, który znalazł szczątki kilka lat wcześniej. Jako, że jest kolekcjonerem napoleońskich memorabiliów planował wystawić kości w swoim prywatnym muzeum, ale uznał, że nie byłoby to etyczne i przechowywał szczątki na strychu. Niedawno mężczyzna stwierdził, że jest już stary i obawia się, co stanie się z kośćmi po jego śmierci. Skorzystał więc z okazji, że w okolice przyjechał specjalista pracujący dla rządu i postanowił przekazać mu kości.
      Już obecnie wiadomo, że kości należą do co najmniej 4 żołnierzy, a znalezione wraz z nimi przedmioty, w tym guziki, sugerują, że byli to żołnierze pruscy. Na jednej z czaszek widoczny jest potężny uraz od miecza lub bagnetu.
      Obecnie szczątki są badane przez ekspertów z Liege. Specjaliści oceniają, że istnieje 20–30 procent szans, że z kości uda się pozyskać DNA i dowiedzieć o żołnierzach coś więcej. Z Belgami współpracuje niemiecki historyk wojskowości Rob Schäfer, który działa z ramienia Niemieckiej Komisji Grobów Wojennych. Jeśli uda się przeanalizować DNA poległych, Schäfer chciałby porównać je z dostępnymi bazami danych, by sprawdzić, czy obecnie żyją jacyś ich krewni.
      To jednak nie koniec niespodzianek. Wilkin mówi, że gdy był na strychu w Plancenoit mężczyzna, który go zaprosił, powiedział: a tak przy okazji, mój przyjaciel ma kości prawdopodobnie czterech brytyjskich żołnierzy, które znalazł podczas pracy z wykrywaczem metali przy Kopcu Lwa. Kopiec-pomnik wzniesiony na polu bitwy 10 lat po jej zakończeniu. Kości domniemanych Brytyjczyków są obecnie badane w Brukseli.
      Wilkin podejrzewa, że więcej osób mieszkających w pobliżu może przechowywać szczątki ofiar bitwy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Koleje badania pokazują, jak potężna była erupcja wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha’apai ze stycznia 2022 roku. Nie od dzisiaj wiemy, że była to największa erupcja wulkaniczna obserwowana bezpośrednio przez naukę, a do atmosfery trafiło wyjątkowo dużo wody. Międzynarodowy zespół naukowy poinformował, że w wyniku erupcji woda została początkowo wypiętrzona na wysokość 90 metrów. To wielokrotnie więcej niż największe fale powstałe po trzęsieniach ziemi.
      Wybuchy wulkanów rzadko wywołują tsunami, czego nie można powiedzieć o trzęsieniach ziemi. W 2011 roku w wyniku trzęsienia ziemi Tohoku pojawiła się fala tsunami, która zabiła 20 000 osób i uszkodziła elektrownię w Fukushimie. W 1960 roku Chile doświadczyło najpotężniejszego z zarejestrowanych trzęsień ziemi, któremu nadano nazwę Valdivia. W obu przypadkach początkowa fala tsunami miała około 10 metrów. Fale te przyniosły duże zniszczenia. Na szczęście dla nas, Hunga Tonga-Hunga Ha’apai wybuchł daleko od dużych mas lądowych, a wygenerowana przezeń fala była węższa niż powstała w wyniku trzęsień ziemi.
      Eksperci skupieni w International Tsunami Commission mówią, że to wyjątkowe wydarzenie powinno być dzwonkiem alarmowym. Przypominają, że system wykrywania tsunami powodowanego przez wybuchy podwodnych wulkanów jest o 30 lat zapóźniony w porównaniu z systemem ostrzegania przed tsunami powstającym w wyniku trzęsienia ziemia.
      Tsunami spowodowane erupcją tego wulkanu zabiło 5 osób i spowodowało zniszczenia na dużą skalę, jednak skutki byłyby bardziej tragiczne, gdyby do erupcji doszło bliżej ludzkich siedzib. Wulkan znajduje się w odległości około 70 kilometrów od stolicy Tonga Nuku'alofa, to znacząco osłabiło falę tsunami, mówi doktor Mohammad Heidarzadeh, sekretarz generalny International Tsunami Commision. To było gigantyczne unikatowe wydarzenie, które pokazuje, że musimy poprawić system wykrywania tsunami pochodzenia wulkanicznego, dodaje.
      Badania dotyczące tsunami wywołanego przez Hunga Tonga-Hunga Ha’apai polegały na analizie danych dotyczących zmian ciśnienia atmosferycznego i oscylacji poziomu oceanu w połączeniu z symulacjami komputerowymi, które potwierdzano danymi zebranymi w terenie.
      Naukowcy odkryli, że mieliśmy w tym przypadku do czynienia z wyjątkowym tsunami. Zostało ono spowodowane nie tylko przez przemieszczenie wody w wyniku erupcji wulkanicznej, ale też przez wielkie atmosferyczne fale ciśnienia, które wielokrotnie okrążyły  Ziemię. Ten podwójny mechanizm działania doprowadził do powstania tsunami składającego się z dwóch części. Początkowe fale powstały w wyniku powstały w wyniku zmian ciśnienia atmosferycznego, a godzinę później pojawiły się fale wywołane przemieszczeniem wody. Systemy ostrzegania przed tsunami nie wykryły początkowych fal, gdyż skonstruowano je z myślą o rejestrowaniu tsunami powstałego w wyniku przemieszczenia wody, a nie zmian ciśnienia w atmosferze.
      Tsunami powstałe w wyniku erupcji Hunga Tonga-Hunga Ha’apai było jednym z niewielu, które obiegło cały świat. Zarejestrowano je na wszystkich oceanach i dużych morzach, od Japonii, przez USA po wybrzeża Morza Śródziemnego.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Erupcja podwodnego wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha'apai była jednym z najpotężniejszych wydarzeń tego typu w czasach współczesnych oraz największą erupcją obserwowaną przez naukę. Teraz dowiadujemy się, że wyrzuciła ona do atmosfery rekordowo dużo wody. Na tyle dużo, że przejściowo może ona wpłynąć na średnie temperatury na całej planecie. Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy, mówi Luis Millán z Jet Propulsion Laboratory, który wraz z zespołem zbadał ilość wody, jaka po erupcji trafiła do stratosfery.
      Na łamach Geophysical Research Letters Millán i jego koledzy informują, że w wyniku erupcji do stratosfery – warstwy atmosfery znajdującej się na wysokości od 12 do 53 kilometrów – trafiło 146 milionów ton wody. To 10% tego, co już było obecne w stratosferze. Naukowcy przeanalizowali dane z urządzenia MLS (Microwave Limb Sounder), które znajduje się na pokładzie satelity Astra. Bada ono gazy atmosferyczne. Po erupcji Hunga Tonga-Hunga Ha'apai pojawiły się niezwykle wysokie odczyty wartości pary wodnej. Musieliśmy dokładnie sprawdzić wszystkie pomiary, by upewnić się, że możemy im ufać, podkreśla Millán.
      Erupcje wulkanów rzadko dostarczają znaczące ilości wody do stratosfery. NASA prowadzi odpowiednie pomiary od 18 lat i tylko w dwóch przypadkach – w roku 2008 (wulkan Kasatochi) i 2015 (wulkan Calbuco) – odnotowano wyrzucenie przez wulkany dużych ilości wody do stratosfery. Oba te wydarzenia były jednak niczym, w porównaniu z tegoroczną erupcją, w obu przypadkach para wodna szybko zniknęła ze stratosfery. Teraz jednak może być inaczej. Nadmiarowa wilgoć z erupcji Hunga Tonga może pozostać w stratosferze przez lata.
      Dodatkowa para wodna będzie wpływała na procesy chemiczne w atmosferze, czasowo przyczyniając się do zubożenia warstwy ozonowej. Może też wpłynąć na temperatury przy powierzchni. Erupcje wulkaniczne, wyrzucając do atmosfery popiół, pył i różne gazy, zwykle przyczyniają się do przejściowego schłodzenia powierzchni naszej planety. Tymczasem Hunga Tonga nie dostarczył do stratosfery zbyt dużej ilości aerozoli. Natomiast tak duża ilość dodatkowej wody może przejściowo przyczynić się do niewielkiego zwiększenia temperatury na powierzchni planety, gdyż para wodna jest gazem cieplarnianym. Wpływ ten zaniknie, gdyż ta nadmiarowa para zniknie ze stratosfery.
      Millán i jego zespół stwierdzają, że gigantyczna ilość pary wodnej wyrzuconej przez wulkan to wynik „odpowiedniej” głębokości, na jakiej znajdowała się kaldera wulkanu. Nad nią znajdowało się 150 metrów wody. Gdyby kaldera była płycej, wulkan wyrzuciłby mniej wody, gdyby była głębiej, ciśnienie wody spowodowałoby, że erupcja nie wyrzuciłaby jej aż tyle.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy potwierdzili, że styczniowa erupcja podwodnego wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha'apai była jednym z najpotężniejszych wydarzeń tego typu w czasach współczesnych. Brytyjsko-amerykański zespół naukowy pracujący pod kierunkiem uczonych z University of Bath przeanalizował dane satelitarne oraz z obserwatoriów naziemnych i wykazał, że erupcja była unikatowa zarówno pod względem siły, jak i prędkości.
      Do erupcji wulkanu doszło 15 stycznia, a w jej wyniku powstała chmura pyłu, która wzniosła się na wysokość ponad 50 kilometrów nad powierzchnię planety. Ciepło uwolnione z wody i gorący popiół były przez 12 godzin największym źródłem atmosferycznych fal grawitacyjnych (oscylacji wypornościowych) na Ziemi. Satelity zarejestrowały rozprzestrzenianie się tych fal przez cały Pacyfik, a same fale dotarły aż do granic przestrzeni kosmicznej.
      Wytworzone przez erupcję fale w atmosferze obiegły Ziemię co najmniej 6-krotnie, osiągając przy tym niemal maksymalną możliwość prędkość, która wynosi 320 m/s czyli 1152 km/h. Nigdy wcześniej nie obserwowano takich fal.
      Autorzy badań stwierdzili, że fakt, iż pojedyncze wydarzenie zdominowało tak rozległy region, jest czymś unikatowym w historii obserwacji erupcji wulkanicznych i pomoże w udoskonaleniu modeli klimatycznych oraz pogodowych. To była naprawdę olbrzymia eksplozja, naprawdę unikatowa w porównaniu z tym, co dotychczas naukowcy mieli okazję obserwować. Nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy ani fal atmosferycznych okrążających całą planetę, ani fal o tak olbrzymiej prędkości, bliskiej teoretycznego limitu. To był wspaniały naturalny eksperyment. Dane, które zebraliśmy pomogą nam lepiej zrozumieć atmosferę, cieszy się doktor Corwin Wright z University of Bath.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ostateczna klęska Napoleona, bitwa pod Waterloo, pochłonęła tysiące ofiar. Ta jedna z najbardziej znanych bitew w dziejach już w chwili jej zakończenia obrosła legendą, stała się tematem sztuki, a z czasem przedmiotem badań naukowych. Ledwie opadł dym wystrzałów, a na polu bitwy pojawili się pierwsi turyści, którzy pozostawili liczne opisy pola bitwy zasłanego ciałami poległych i rannych, ewakuacji rannych oraz grzebania i palenia zwłok. Dotychczas jednak na polu bitwy znaleziono pojedyncze szczątki. Co się więc stało ze zwłokami?
      Tony Pollard z University of Glasgow opublikował na łamach Journal of Conflicts Archeology artykuł, w którym przedstawia wyniki własnej analizy wspomnień, dzienników, gazet i dzieł malarskich z lat po bitwie.
      Pierwszymi turystami, którzy zjawili się na polu bitwy byli mieszkańcy Brukseli, w której w tym czasie żyła spora liczba Brytyjczyków. Był wśród nich James Ker, który pole bitwy pod Waterloo odwiedził już następnego dnia po zakończeniu walk. Szeroko opisał on to, co zobaczył, ale mimo że miał literackie aspiracje, jego wspomnienia nie zostały nigdy opublikowane. Z czasem zaczęli pojawiać się też turyści z zagranicy. Szczególnie z Wielkiej Brytanii, z których część wybrała się do Belgii tylko po to, bo obejrzeć pole bitwy. Najbardziej znanym z tych wczesnych turystów był bez wątpienia sir Walter Scott, który przybył pod Waterloo w sierpniu 1815 roku, dwa miesiące po bitwie.
      Ci pierwsi wizytujący skupiali się głównie na opisywaniu trzech wydarzeń: ewakuacji rannych (która trwała ok. 5 dni), pozbywaniu się ciał (co zajęło co najmniej 10 dni) oraz plądrowaniu pola bitwy, które trwało przez tygodnie, miesiące, a nawet lata.
      Z opisów wiemy, że zabici byli grzebani lub paleni nago. Szczególnie cennym nabytkiem były buty. Jednak cenne były również niektóre części ubioru. Brak jednak doniesień, by wkrótce po bitwie widywano miejscowych chłopów w żołnierskich ubraniach. Albo było więc zbyt wcześnie, by je założyć, albo materiał został pocięty i wykorzystany do produkcji innych ubrań, albo też wykorzystano go do produkcji papieru.
      Z relacji wiemy, że poległych chowano w płytkich grobach, z których deszcz wypłukiwał ziemię i trzeba było jej dosypywać. Część zmarłych spalono, ale niedokładnie, ponadto dotyczyło to mniejszości ofiar. Na polu bitwy powinny znajdować się więc tysiące pochówków.
      Z przeprowadzonych przez Pollarda analiz wynika, że odwiedzający pole bitwy wspominają o trzech masowych grobach. W wybierzysku piasku na północ od farmy La Haye Sainte miano pochować 4000 osób, w sadzie posiadłości Hougoumont spoczęło 7000 osób, a pomiędzy obiema farmami powstał trzeci z masowych grobów, gdzie pogrzebano 2000 poległych. Autor analizy stwierdza, że o ile same liczby są zapewne mocno przesadzone, to takie trzy masowe groby prawdopodobnie powstały. Większość zmarłych pochowano jednak w niewielkich pojedynczych lub podwójnych grobach.
      Pomimo tego, że relacje pisemne dość dokładnie opisują okolice, mamy też obrazy przedstawiające te wydarzenia, a farmy La Haye Sainte i Hougoumont wciąż istnieją, dotychczas nie tylko nie trafiono na masowe groby, ale w ogóle dotychczas znaleziono pojedyncze ciała.
      Przez dwie dekady po bitwie pod Waterloo europejskie pola bitew były łatwo dostępnym źródłem kości, które można było zmielić, a które – przed odkryciem w latach 40. XIX wieku superfosfatów – były używane w formie nawozu – czytamy w artykule. Pollard zauważa, że inni autorzy wspominali o takiej praktyce, jednak często z niedowierzaniem, a powszechne używanie kości z pól bitew zaliczano raczej do gatunku miejskich legend. Nawet autorzy, którzy wspominają o usuwaniu zębów poległych pod Waterloo, z których później powstawały protezy zwane „zębami z Waterloo”, nie wspominają o handlu kośćmi na potrzeby rolnictwa.
      Nie ma jednak powodu, jak stwierdza Pollard, by nie wierzyć np. gazecie The London Observer z listopada 1822 roku. Ocenia się, że z Europy kontynentalnej do portu w Hull importowano ponad milion buszli kości ludzi i zwierząt. Okolice Lipska, Austerlitz, Waterloo i innych miejsc, w których 15–20 lat temu rozgrywały się bitwy, zostały wyczyszczone z kości bohaterów oraz koni na których jeździli. Zebrane kości zostały dostarczone do Hull, a stamtąd do młynów kości w Yorkshire, gdzie silniki parowe i potężne maszyny zmieniły je na granulat. W takim stanie wysłano je do Doncaster, jednego z największych targów rolniczych w kraju, gdzie sprzedano im rolnikom, by nawozili swoje grunty.
      Autor tego samego artykułu zauważa, że Brytania wysyła młodych mężczyzn, by walczyli w zagranicznych wojnach, a potem robi z nich nawóz. Martwy żołnierz stał się bardzo wartościowym towarem, a dobrzy farmerzy z Yorkshire zadłużają się, by zamienić kości swoich dzieci w chleb. Siedem lat później London Spectator opisywał, że do szkockiego portu Lossiemouth zawinął statek z Hamburga wyładowanymi kośćmi poległych w bitwie narodów pod Lipskiem (październik 1813).
      Biorąc pod uwagę fakt, że sproszkowane kości były powszechnie używane w formie nawozu, możliwości przerobowe urządzeń do ich kruszenia, brak masowych pochówków na polu bitwy pod Waterloo oraz doniesienia prasowe z epoki, możemy z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że używanie ludzkich kości z pól bitew nie było jedynie miejską legendą.
      Można tylko przypuszczać, że jakiś czas po bitwie u właściciela terenu, na którym znajdowały się pochówki, pojawiał się agent firmy produkującej nawozy – takiej jak np. Northern Agricultural Co. Aberdeen, której siedziba mieściła się, nomen omen, przy Waterloo Quay – i składał ofertę. Przynajmniej niektórzy z właścicieli mogli z chęcią pozbyć się ze swojego terenu grobów i jeszcze na tym zarobić. Najbardziej pożądanym celem dla takich agentów mogły być masowe groby, gdzie szybko i tanio można było pozyskać liczne kości. A źródłem informacji o lokalizacji takich grobów mogli być miejscowi, którzy przechowywali pamięć lokalnej społeczności, a część z nich osobiście mogła uczestniczyć w grzebaniu zmarłych.
      Pollard podkreśla, że nie można z całą pewnością stwierdzić, iż kości poległych pod Waterloo zostały przerobione na nawóz. Silnym kontrargumentem wydaje się brak informacji o rozkopywaniu czy niszczeniu grobów w pamiętnikach turystów z kolejnych dziesięcioleci po bitwie. Nawet jeśli sami tego nie widzieli, to mogli słyszeć o tym od miejscowych. Jednak niczego takiego nie zanotowali. Faktem jednak jest, że około połowy XIX wieku z pamiętników i dzienników informacje o grobach stopniowo znikają. Może to świadczyć zarówno o tym, że zostały one zlikwidowane, a kości przerobiono na nawóz, jak i o tym, że zatarła się pamięć o nich.
      Prace archeologiczne pod Waterloo trwają i być może w przyszłości dowiemy się nieco więcej o dalszych losach tysięcy poległych w tym miejscu.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...