Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Dolina Krzemowa wychodzi z kryzysu

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano Silicon Valley Index za rok 2012. To raport, który od 1995 roku ukazuje się corocznie w lutym. Można się z niego dowiedzieć, jak radzi sobie gospodarka i społeczność Doliny Krzemowej. Opisane są w nim bardzo różne instytucje, od szkół po wielkie koncerny. Raport oparty jest na 60 różnych wskaźnikach, z których ponad 30 to wskaźniki, które są wykorzystywane co roku, a reszta dobierana jest na bieżąco, w zależności od tego, co w danym roku uznaje się za ważny czynnik świadczący o kondycji regionu.

Wnioski z najnowszego raportu są optymistyczne. Dolina Krzemowa była ostatnim regionem USA, który odczuł kryzys i jest pierwszym, który zaczyna z niego wychodzić. Odrodzenie gospodarcze napędzane jest jedynie przez kilka sektorów, które stworzyły w 2011 roku 42 000 dodatkowych miejsc pracy. Poza wzrostem ich liczby zauważono też, że Dolina odzyskuje swą dawną innowacyjność, którą mierzy się za pomocą aktywności funduszy inwestycyjnych, liczby przyznawanych patentów oraz powstawania nowych firm.

Z raportu dowiadujemy się, że nie ma jeszcze czego świętować. Różne sektory gospodarki radzą sobie bardzo różnie. Oznak uzdrowienia nie widać w sektorze publicznym. Zmniejsza się mediana dochodów gospodarstw domowych i rośnie rozwarstwienie pomiędzy tymi, którymi się udało, a tymi, którzy wciąż nie potrafią wyjść z kryzysu.

Do Krzemowej Doliny wciąż napływają nowi ludzie, a jej mieszkańcy są coraz lepiej wykształceni.

Zdaniem autorów raportu jednym z najważniejszych tegorocznych zadań będzie przeprowadzenie reformy podatkowej tak, by sektor publiczny mógł wyjść z kryzysu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rozmawiamy z Adamem Kiepulem, absolwentem Wydziału Elektroniki Politechniki Wrocławskiej (1996), który od 1997 pracuje w Dolinie Krzemowej jako inżynier aplikacji procesorów i rdzeni MIPS, kolejno w Philips Semiconductors, NEC Electronics oraz PMC-Sierra.
      Na czym polega Pańska praca?
      Inżynier aplikacji musi odnaleźć się w różnych rolach. Podstawowym obowiązkiem jest udzielanie wsparcia technicznego klientom, począwszy od odpowiedzi na proste pytania o architekturę czy cechy użytkowe procesora aż po rozwiązywanie złożonych problemów technicznych. Na przykład jeśli system klienta nie pracuje prawidłowo to inżynier aplikacji jest na „pierwszej linii frontu” - współpracuje z deweloperami po stronie klienta, aby zidentyfikować sekwencję instrukcji i innych zdarzeń, która z takiego czy innego powodu nie daje spodziewanych rezultatów. Następnie, jeśli okaże się, że wina nie leży po stronie programu czy problemu z płytą lub innym komponentem, tylko po stronie procesora, inżynier aplikacji współpracuje z projektantami poszczególnych części procesora, aby znaleźć błąd i opracować jego „obejście”. Do obowiązków należy także opracowywanie specjalnych przykładowych programów specyficznych dla danego procesora i jego architektury, testowanie i ocena narzędzi (kompilatorów, debuggerów itp.), a czasem również ręczna optymalizacja kodu klienta w celu uzyskania lepszej wydajności na danym procesorze. Do tego dochodzi tworzenie wszelkiego rodzaju dokumentacji jak instrukcje użytkownika, noty aplikacyjne itp., opracowywanie i przeprowadzanie szkoleń technicznych dla klientów, pomoc i towarzyszenie specjalistom od marketingu czy sprzedaży w spotkaniach z klientami, reprezentowanie firmy na specjalistycznych targach, seminariach itd.
      Jak wygląda droga z polskiej politechniki do Krzemowej Doliny? Czego się trzeba uczyć, by pracować w takiej firmie jak Pańska?
      Wydaje mi się, że zawsze najważniejsze jest, aby mieć jasno postawiony cel i wytrwale pracować nad jego realizacją. Przydatny jest także łut szczęścia. To brzmi na pewno jak banał, ale w wielu przypadkach naprawdę istotne jest to, aby znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i do tego jeszcze być na to w pełni przygotowanym.
      Techniką, a elektroniką i komputerami w szczególności, interesowałem się od dzieciństwa. Mając chyba 13 lat przeczytałem w jednym z pierwszych numerów magazynu „Bajtek” historię o Jobsie i Wozniaku czyli o powstaniu firmy Apple. Pamiętam, że ten właśnie artykuł oraz nieco późniejszy - o Dolinie Krzemowej i jej „klimatach”, jak się to dziś mówi - były dla mnie niczym swego rodzaju olśnienie i stały się wyraźnymi impulsami, które spowodowały, że nagle zrozumiałem, iż kiedyś po prostu muszę „tam” być. Wtedy znaczyło to znacznie więcej niż dziś. Były to ostatnie lata PRL-u i dla większości ludzi takie postanowienie nastolatka, który nie skończył jeszcze 8-klasowej wówczas podstawówki, wydawało się zwyczajną dziecinną mrzonką. Jednak wszystko co wtedy i później robiłem, było kolejnymi logicznymi krokami przybliżającymi mnie do tego celu. Pilnie uczyłem się matematyki, fizyki oraz języka angielskiego, a jednocześnie pochłaniałem literaturę i magazyny z dziedziny elektroniki i informatyki. Archaiczny już dziś język BASIC poznałem jeszcze koło 6. klasy dzięki kursom Rolanda Wacławka w „Młodym Techniku”. Pod koniec podstawówki znałem już język maszynowy procesora Z80 (serca m.in. komputera Sinclair ZX Spectrum) jak również podstawy techniki cyfrowej i systemów mikroprocesorowych. W liceum nauczyłem się jeszcze języka maszynowego procesorów 6502 / 6510, na których oparte były popularne wówczas 8-bitowe komputery domowe Atari i Commodore. Już wtedy potrafiłem „od zera” napisać złożony program w assemblerze, wykorzystujący rejestry sprzętu, przerwania itp.
      Taka wiedza i doświadczenie są niezwykle istotne i ogromnie procentują podczas studiów, jak również później – już w karierze zawodowej. Wydaje mi się, ze ogromną zaletą, ale też jednocześnie swego rodzaju słabością polskiego systemu kształcenia technicznego na poziomie wyższym jest ogromny nacisk na podstawy teoretyczne. Na studiach zapoznajemy się z teoriami, które najwybitniejsze umysły opracowały np. 80 lat temu, bez których dziś po prostu nie byłoby elektroniki i informatyki. To z jednej strony wymusza i kształtuje pewną dyscyplinę intelektualną, sposób myślenia oraz zdobywania wiedzy. Z drugiej jednak strony na polskich politechnikach, w porównaniu z zachodnimi, poświęca się znacznie mniej czasu na stronę praktyczną i faktyczne przygotowanie do zawodu inżyniera. Być może teraz jest nieco inaczej, ale tak było w połowie lat 90., kiedy ja kończyłem studia.
      Jeśli miałbym doradzać dzisiejszym uczniom i studentom, którzy chcieliby przeżyć podobną przygodę za granicą, to zachęcałbym do dwóch rzeczy: język(i) oraz praktyczna wiedza związana z zawodem i daną specjalnością. Jeśli pracuje się w kraju anglosaskim to oczywiście wystarczy angielski, jednak jeśli myśli się o pracy np. we Francji, Szwajcarii czy Norwegii to równie ważna jest znajomość miejscowego języka. Jeśli ktoś chciałby projektować procesory, to na pewno musi opanować nie tylko teoretyczne podstawy elektroniki i techniki cyfrowej, ale także języki opisu układów jak VHDL i Verilog, jak również języki programowania, zwłaszcza skryptowe jak np. PERL.
      Jeszcze jedna uwaga: nie chcę nikogo zniechęcać, ale obawiam się, że dziś dostać się do Doliny Krzemowej jest dużo trudniej niż w r. 1997, kiedy ja tu przyjechałem. Mój przypadek jest dobrą ilustracją tego, że niezbędne są sprzyjające okoliczności oraz szczęście. W 1996 skończyłem Elektronikę na Politechnice Wrocławskiej. Moją specjalizacją były oczywiście systemy mikroprocesorowe. Jeszcze pod koniec studiów wysłałem do oddziału Philips Semiconductors w Zurychu podanie o przyjęcie na praktykę i, ku memu ogromnemu zaskoczeniu, zostałem przyjęty, mimo, że liczba miejsc jest bardzo ograniczona, a liczba podań jest naprawdę ogromna. Jako praktykant przez 4 miesiące zajmowałem się testowaniem układów scalonych, które sterują wyświetlaczami LCD w telefonach komórkowych. Miałem okazję wykazać się tam wiedzą zdobytą podczas studiów, ale myślałem wciąż o prawdziwych procesorach, a kiedy dowiedziałem się, że oddział w Dolinie Krzemowej poszukuje inżyniera do grupy projektującej rdzenie MIPS, bez wahania wysłałem swoje CV. Po dwóch rozmowach kwalifikacyjnych przez telefon, dzięki opinii przełożonych z Zurychu otrzymałem propozycję pracy w tej grupie jako inżynier aplikacji. Był to moment przełomowy. Jednak należy pamiętać, że były to inne czasy – szczyt prosperity w Dolinie Krzemowej, kiedy panował prawdziwy głód wysoko wykwalifikowanych pracowników i sprowadzano ich z całego świata, w oparciu o specjalną wizę H1B, sponsorowaną przez pracodawcę, który musiał udowodnić, iż nie jest w stanie znaleźć odpowiednio wykwalifikowanego kandydata na dane stanowisko wśród obywateli USA. Od tamtej pory jednak wiele się zmieniło. Wielki upadek „bańki” tzw. dot-com’ów, a także przeniesienie licznych stanowisk pracy do Indii i Chin zaowocowały masowymi zwolnieniami. Wielu fachowców wróciło do swoich krajów, a liczni Amerykanie o wysokich kwalifikacjach nie mogą obecnie znaleźć pracy. Obawiam się, że w tej sytuacji moja droga, tzn. poprzez wizę H1B, dziś jest praktycznie niemożliwa. Jednak wciąż można się tu dostać. Jeden z możliwych sposobów to studia na amerykańskiej uczelni. To jednak wciąż nie gwarantuje, iż później będzie można tu legalnie pozostać i podjąć pracę. Dlatego lepszym rozwiązaniem wydaje mi się podjęcie pracy w Polsce lub innym kraju Unii, a następnie przeniesienie do oddziału amerykańskiego. Nie muszę też chyba wspominać, że zdolni naukowcy pracujący na polskich uczelniach mają dodatkowe atuty i możliwości współpracy z firmami z Doliny.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Średnia pensja inżynierów w Dolinie Krzemowej wyniosła w ubiegłym roku ponad 100 000 dolarów. W porównaniu z rokiem 2010 przeciętny inżynier zarabiał o 5% więcej, a jego konto wzbogaciło się kwotą 104 195 USD. Granica 100 tysięcy została przekroczona po raz pierwszy od 10 lat, kiedy to firma Dice Holding rozpoczęła swoje badania.
      Wzrost płac nie powinien dziwić. Trzeba bowiem pamiętać, że popularność takich serwisów jak Facebook, Twitter, Zynga czy wiele innych nowo powstających firm powoduje, iż zwiększa się liczba miejsc pracy, więc przedsiębiorstwa muszą konkurować o pracowników i przyciągać ich coraz bardziej atrakcyjną ofertą.
      Nieco gorzej wygląda sytuacja w pozostałych częściach kraju. Jednak i tam inżynierowie otrzymali pensje o 2% wyższe niż rok wcześniej i zarabiają średnio 81 327 dolarów.
      Od 2008 inżynierowie są tą grupą zawodową, której pensje najszybciej rosną. Wcześniej przez dwa lata nie zmieniały się.
      Konkurencja o pracowników powoduje, że przedsiębiorcy chętniej sięgają też po inne metody przyciągnięcia specjalistów. Coraz popularniejsze są premie, których średnia wartość w całych USA wzrosła o 8% do poziomu 8769 dolarów. I w tej kategorii przewodzi Dolina Krzemowa, gdzie zanotowano 12-procentowy wzrost, a przeciętna premia dla inżyniera to 12 450 USD.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zdaniem Barclays Capital istnieje niezdrowa korelacja pomiędzy budową najwyższych na świecie drapaczy chmur a... kryzysami gospodarczymi. Budowę Empire State Building rozpoczęto niedługo przed wybuchem Wielkiego Kryzysu. Z kolei obecny rekordzista - Burj Khalifa - został oddany do użytku w 2010 roku, a jego budowa zaczęła się w 2004 roku.
      „Powstawanie najwyższych budynków na świecie to przejaw szerszego boomu na drapacze chmur, który jest przejawem złej alokacji kapitału i zapowiedzią nadchodzącej korekty na rynku“ - twierdzą analitycy Barclays Capital.
      Przypominają oni, że pierwszy drapacz chmur, Equitable Life w Nowym Jorku, został ukończony w 1873 roku. Wkrótce rozpoczęła się trwająca pięć lat recesja. Budynek zburzono w 1912.  Chicagowski Willis Tower (d. Sears Tower) powstał w 1974, w roku kryzysu naftowego. Z kolei ukończenie budowy Petronas Tower w Malezji (1997) zbiegło się z krachem finansowym na rynku azjatyckim.
      Obecnie najwięcej drapaczy chmur (53% ogólnej liczby budowanych na świecie) powstaje w Chinach. Ich budowa ma być opłacalna, gdyż działania polityków i instytucji finansowych, które doprowadziły do kryzysu w 2008 roku, spowodowały wzrost cen mieszkań w Chinach. Ich sztuczne napompowanie może prowadzić do załamania rynku nieruchomości, tak jak byliśmy tego świadkami w USA czy Hiszpanii.
      Do takiego zdania wydają się przychylać analitycy JPMorgan Chase, którzy uważają, że w ciągu najbliższych 12-18 miesięcy może dojść do 20% spadku wartości chińskiego rynku nieruchomości.
      Innym przykładem takiego boomu może być wybudowanie przez indyjskiego milionera Mukesha Ambaniego 27-piętrowego wieżowca dla swojej rodziny. Jest on uważany za najdroższy dom mieszkalny na świecie. Do jego utrzymania potrzebnych jest podobno 600 osób, a sam budynek miał kosztować ponad miliard dolarów. W Indiach również trwa boom na drapacze chmur. Obecnie w kraju tym stoją dwa z 278 najwyższych budynków świata. W ciągu najbliższych pięciu lat ma powstać 14 kolejnych.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Toshiba zamknie 3 ze swoich 6 fabryk układów scalonych w Japonii. Koncern chce w ten sposób obniżyć koszty i skupić się na niektórych segmentach rynku półprzewodników.
      Fabryki zostaną zamknięte w pierwszej połowie przyszłego roku. Pozostałe trzy zakłady też nie będą pracowały pełną parą. Japońska firma zapowiedziała, że w grudniu 2012 fabryki będą miały przerwę.
      „Toshiba reaguje na kryzys ekonomiczny i zmniejszony popyt na produkty konsumenckie, szczególnie na rynku pecetów i telewizorów w Unii Europejskiej i Stanach Zjednoczonych" - czytamy w firmowym oświadczeniu.
      Kryzys ekonomiczny daje się we znaki wielu producentom. Ostatnio informowaliśmy, że Globalfoundries zrezygnowało z planów budowy jednej fabryki i wstrzymało prace przy budowie drugiej.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Craig Barrett, były prezes i przewodniczący zarządu Intela, pomoże zbudować rosyjską Dolinę Krzemową. Emerytowany biznesmen zgodził się zostać współprzewodniczącym instytucji, której celem jest utworzenie rosyjskiego centrum technologicznego.
      Obok niego dyrektorami Centrum Innowacji w Skołkowie będą nobliści - fizyk Żores Alfierow i biochemik Roger Kornberg. Przewodniczącym funduszu zarządzającego zostanie biznesmen Wiktor Wekselberg, którego zadaniem będzie koordynowanie inwestycji podejmowanych przez rosyjskie firmy. Osobny przewodniczący zostanie powołany do koordynowania inwestycji z zagranicy.
      Centrum Innowacji powstanie w okolicach Moskwy i ma stać się wzorem dla kolejnych tego typu przedsięwzięć. Będą to nie tyko odpowiedniki Doliny Krzemowej, ale również poligony doświadczalne dla miast przyszłości, w których będą testowane nowe rozwiązania gospodarcze.
      Krytycy przedsięwzięcia zauważają, że grunty w okolicach Skołkowa są bardzo drogie, a więc małe firmy nie będą w stanie ani ich kupić, ani nawet wynająć. Centrum Innowacji będzie zatem promowało wielkie przedsiębiorstwa.
      Projekt ma poparcie prezydenta Miedwiediewa.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...