Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Większość sportowców źle się rozgrzewa

Rekomendowane odpowiedzi

Podczas rozgrzewki sportowcy nadużywają rozciągania statycznego, które polega na rozciąganiu ciała i utrzymaniu go w przyjętej pozycji przez napięcie mięśni antagonistycznych. James Zois z Victoria University stwierdził, że zbyt wielu zawodników stosuje statyczne rozciąganie łydek, mięśnia czworogłowego uda czy zginaczy bioder, mimo że tak naprawdę obniża to ich wydolność.

To epidemia: w każdym klubie futbolu amerykańskiego, przed meczem tenisowym czy międzynarodowym spotkaniem piłkarskim widzę sportowców rozciągających się z boku przed grą. Badania Australijczyka wykazały, że statyczne rozciąganie zmniejszało wydajność skokową zawodników o niemal 8%, tymczasem bardziej dynamiczna rozgrzewka wydłużała skok wzwyż z miejsca o 3%.

Na czym polega rozciąganie dynamiczne? To poruszanie jakąś częścią ciała i stopniowe zwiększanie szybkości i/lub zakresu ruchu, np. wymachy nóg czy ćwiczenia ze zmianą kierunku. Zois uważa, że z perspektywy możliwych osiągów od rozciągania statycznego lepszy już będzie zupełny brak rozgrzewki. Mówimy o rozgrzewce, bo naszym zamiarem jest nasilenie procesów metabolicznych, tętna, temperatury mięśni i dostaw tlenu. Jeśli coś ma charakter pasywny, jak np. statyczne rozciąganie, tak naprawdę odwracamy te procesy i robimy coś przeciwnego do rozgrzewki.

Naukowiec podkreśla, że dla rozciągania statycznego znajdzie się, oczywiście, wiele zastosowań. Warto wspomnieć choćby o pacjentach z przewlekłymi urazami czy sztywnością mięśni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Widłonogi z rodzaju Pontella wyskakują z wody, by uciec drapieżnikom. W powietrzu lecą dalej niż w wodzie, poza tym czyhającym na nie rybom trudno oszacować, gdzie wylądują.
      Pierwsze doniesienia o latających widłonogach pochodzą już z końca XIX w., wtedy jednak sądzono, że wyskakiwanie z wody pomaga w linieniu. Później także wspominano o tym zjawisku, jednak nie przeprowadzano eksperymentów czy badań, które miałyby potwierdzić, że "skok wzwyż" to metoda na przechytrzenie drapieżników.
      Dr Brad Gemmell z Uniwersytetu Teksańskiego w Austin przypomina, że kontaktom drapieżnik-ofiara w kilkumilimetrowej warstwie tuż pod powierzchnią wody (neustonie) poświęcano dotąd niewiele uwagi, a szkoda, "bo to unikatowy i ważny habitat".
      Amerykanin stwierdził, że to dziwne, że Pontella są tak rozpowszechnione w miejscu, gdzie powinny być łatwym łupem dla ryb. W odróżnieniu od reszty swoich pobratymców nie migrują bowiem w czasie dnia na większe głębokości, by w ciemności ukryć się przed czyimiś głodnymi oczami. Zamiast się chować, pozostają blisko powierzchni wody, w dodatku są stosunkowo duże i nierzadko jaskrawozielone lub niebieskie, co zapewnia ochronę przed szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym.
      Skoro ktoś wygląda i zachowuje się, jakby chciał powiedzieć "halo, tu jestem", jak udaje mu się przetrwać? Odpowiedzią jest niezwykłe zacięcie widłonogów do skakania. Okazuje się, że w powietrzu potrafią one pokonać dystans stanowiący nawet 40-krotność długości ich ciała, która oscyluje wokół kilku milimetrów. Gemmel i inni wyliczyli, że na pokonanie napięcia powierzchniowego widłonogi zużywają 88% początkowej energii kinetycznej. Ze względu na niższą gęstość powietrza, w tym środowisku podróżują dalej niż pod wodą. Frunąc, skorupiaki wirują: wykonują 7500 obrotów na minutę. Ryby latające tracą mniej energii na przebicie się przez wodę, bo więcej ważą.
      W artykule opublikowanym na łamach Proceedings of the Royal Society B naukowcy wyjaśniają, że Pontella muszą balansować między (wzrastającym) ryzykiem pożarcia przez rybę a unikaniem niepotrzebnego wydatkowania energii. Decydując się na skok, mały skorupiak musi wziąć pod uwagę dodatkowe czynniki, w tym logistyczne. By nie wpaść z deszczu pod rynnę, trzeba w końcu sprawdzić, czy wydostając się z zasięgu jednych szczęk, nie natknie się na inne.
      Jak zwykle w takich przypadkach bywa, odkrycie możliwości widłonogów to w dużej mierze dzieło przypadku. Po lunchu Gemmell lubi bowiem przechadzać się przy uniwersyteckiej marinie. Pewnego razu zobaczył dziwny wzór na wodzie. Przypominał krople deszczu rozbijające się na powierzchni. Zafascynowany biolog wrócił do laboratorium i chwycił za zlewkę, by pobrać próbkę wody. Znalazł w niej widłonogi, które trafiły do akwarium z żywiącymi się planktonem rybami. Maleństwa unikały jednak ataków, skacząc nad wodą jak pchły.
      W kolejnym etapie badań zespół wybrał się do mariny z kamerą. Dzięki nagraniu zidentyfikowano dwa gatunki widłonogów: 1) Anomalocera ornata (to one znajdowały się w próbce pobranej po lunchu) oraz spokrewnione z nimi 2) Labidocera aestiva. Zarejestrowano wyczyny 89 A. ornata (metoda "skokowa" była bardzo skuteczna, bo na 89 zjedzono tylko 1 osobnika). Okazało się, że zwierzęta osiągają prędkość ok. 0,66 m/s i mogą wylądować po pokonaniu 17 cm.
      Po zakończeniu prac w terenie Amerykanie rozpoczęli eksperymenty w laboratorium. Za pomocą szybkiej kamery filmowali pod wodą moment wybicia L. aestiva. Okazało się, że widłonogi wprawiały się w ruch za pomocą pojedynczego sukcesywnego uderzenia odnóżami.
      Amerykanie podejrzewają, że niektóre gatunki widłonogów mogły sobie wypracować przystosowania ułatwiające wyskakiwanie. Wspominają m.in. o wstrzykiwaniu substancji 3-6-krotnie zmniejszających napięcie powierzchniowe wody.
       
       
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dzielenie się z innymi wrażeniami dotyczącymi produktu może podwyższyć lub obniżyć przypisywaną mu ocenę. Wszystko zależy od tego, czy dzielimy się uwagami na temat odczuć emocjonalnych/sensorycznych, czy czysto praktycznych (Consumer Research).
      W ramach tzw. marketingu szeptanego konsumenci stale dzielą się opiniami na temat produktów lub usług. Jak jednak tego typu wymiana wpływa na ich własne doświadczenia? Czy wrażenia stają się intensywniejsze, czy słabsze niż wcześniej? By znaleźć odpowiedzi na tak postawione pytania, Sarah G. Moore z University of Alberta przeprowadziła serię eksperymentów.
      Kanadyjka odkryła, że reakcja ludzi różni się w zależności od rodzaju przekazywanej informacji. U osób dzielących się doświadczeniami zmysłowymi lub emocjonalnymi następuje spadek ich intensywności (kupione na urodziny przyjaciela boskie ciastko czekoladowe zaczyna się np. wydawać mniej smakowite), co ma swoje dobre strony w przypadku doświadczeń negatywnych, ponieważ kiepski albo straszny film wydaje się później mniej beznadziejny lub przerażający. Psycholodzy z Univeristy of Alberta stwierdzili, że osoby, które podzieliły się hedonistycznymi wrażeniami i doświadczyły na swojej skórze, że potem są one mniej przyjemne, w przyszłości rzadziej angażują się w marketing szeptany.
      Opowiadanie o użytkowości czegoś (czyli doświadczeniach poznawczych) opiera się na funkcjach, a nie emocjach, pozwalając konsumentom lepiej zrozumieć doświadczenie. Wyjaśnianie, czemu pamięć przenośna jest taka świetna [można w jednym miejscu przechowywać wszystkie pliki], sprawia, że lubimy ją w jeszcze większym stopniu, podczas gdy opowiadanie, dlaczego produkt czyszczący jest taki okropny, powoduje, że nie podoba nam się on jeszcze bardziej. Dzielenie się doświadczeniami utylitarnymi zwiększa prawdopodobieństwo angażowania się w przyszłości w marketing szeptany.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Osoby z za wysokim poziomem złego cholesterolu LDL powinny się raczej zwrócić ku pokarmom obniżającym poziom cholesterolu, np. awokado, orzechom i soi, niż decydować się na przejście na dietę zawierającą niewielkie ilości tłuszczów nasyconych. Naukowcy dowiedli, że w pół roku dzięki łącznemu oddziaływaniu tych pierwszych można osiągnąć o wiele lepsze rezultaty.
      Doktor David Jenkins ze Szpitala św. Michała przy Uniwersytecie w Toronto postanowił porównać skuteczność diety składającej się z szeregu produktów czy związków uznanych przez amerykańską Administrację ds. Żywności i Leków za obniżające poziom LDL w surowicy z inną kontrolną dietą. Obu przestrzegano przez 6 miesięcy.
      Dieta kontrolna obfitowała w błonnik i pełne ziarna, ale nie uwzględniała pokarmów/związków objętych przez dietę eksperymentalną: steroli roślinnych, białek sojowych, orzechów i lepkich włókien. W studium wzięło udział 351 osób z hiperlipidemią (zespołem zaburzeń metabolicznych objawiających się podwyższonym stężeniem frakcji cholesterolu lub trójglicerydów) z 4 ośrodków w Kanadzie: Quebecu, Toronto, Winnipeg i Vancouver. Między czerwcem 2007 a lutym 2009 r. wylosowane je do jednej z trzech grup. Pierwsza (kontrolna) przechodziła na dietę z obniżoną zawartością tłuszczów nasyconych. Badanych przestrzegających diety złożonej z obniżających cholesterol produktów podzielono na 2 podgrupy: jedna odbywała w ciągu 6 miesięcy tylko dwie kilkudziesięciominutowe sesje konsultacyjne, a druga siedem. Pod koniec eksperymentu okazało się, że osiągnęły one bardzo zbliżone wyniki. Od uczestników nie wymagano ograniczania liczby kalorii ani nie dostarczano im pokarmów. Wszyscy podobnie schudli: zrzucili między 1,2 a 1,7 kg.
      Naukowcy stwierdzili, że w grupie kontrolnej poziom LDL w surowicy spadał od początku badania do 24. tygodnia o 3% lub inaczej mówiąc o 8 mg/dl. W podgrupie eksperymentalnej z rutynową częstotliwością konsultacji spadek wynosił 13,1% (24 mg/dl), a w podgrupie z konsultacją intensywną 13,8% (26 mg/dl).
      Kanadyjczycy podkreślają, że w studium uwzględniono głównie białych ludzi z lekką nadwagą i niskim ryzykiem choroby serca, nie wiadomo więc, czy podobny efekt wystąpi w populacjach pacjentów wyższego ryzyka, czyli z większą nadwagą lub otyłych. Jakkolwiek by nie było, wygląda na to, że warto sięgać soję, soczewicę, tofu czy pistacje.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wyciąg z kory sosny nie obniża ciśnienia krwi ani nie powoduje spadku zagrożenia ze strony innych czynników ryzyka chorób serca. Dr Randall Stafford ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Stanforda podkreśla, że wyniki 12-tygodniowego studium dołączają do coraz większej puli dowodów, że suplementy w postaci przeciwutleniaczy nie poprawiają funkcji serca (Archives of Internal Medicine).
      Mimo że istnieją dobre przesłanki biologiczne, by zakładać, że antyoksydanty będą korzystnie wpływać na zdrowie serca, nasze studium jako kolejne wskazuje na to, że tak jednak nie działają. Mamy tu również do czynienia z ogólniejszym przekazem: że wiele suplementów diety nie ma zaplecza w postaci dowodów potwierdzających ich skuteczność.
      Amerykańskie studium jest największym jak dotąd randomizowanym studium kontrolowanym (z zastosowaniem losowego doboru ochotników i uwzględnieniem zażywającej placebo grupy kontrolnej), w którym badano wpływ wyciągu z kory sosny na ciśnienie krwi. Choć niektóre z wcześniejszych badań sugerowały, że ekstrakt zwalczający wolne rodniki obniża ciśnienie, Stafford wskazuje na błędy metodologiczne. W większości z nich badani wiedzieli bowiem, że przyjmują wyciąg, nie pomyślano też o grupie placebo. Co więcej, w części eksperymentów ochotnicy zażywali oprócz ekstraktu z kory sosny także inne leki, co utrudniało lub wręcz uniemożliwiało rozstrzygnięcie, który ze związków odpowiadał za zaobserwowany efekt.
      Akademicy z Uniwersytetu Stanforda zebrali grupę 130 osób z nadwagą, u których stwierdzano przekroczenie norm dot. ciśnienia krwi (nikt nie zażywał leków na nadciśnienie). Stafford podkreśla, że członkowie zespołu przypuszczali, że taki będzie profil pacjentów skłaniających się ku suplementom jako alternatywnej metodzie terapii. Członkowie grupy eksperymentalnej zażywali wyprodukowany w Japonii ekstrakt z kory sosny, a pozostali placebo. Tym pierwszym podawano 200 mg preparatu dziennie (to średnia dawka z zakresu uwzględnianego we wcześniejszych studiach). Przed rozpoczęciem badania oraz po 6 oraz 12 tygodniach pobierano próbki krwi i mierzono ciśnienie. Poza tym ochotników stale monitorowano, by mieć pewność, że w trakcie eksperymentu nie zmieniła się ich dieta, zażywane leki i waga.
      Amerykanie stwierdzili, że nie uległo zmianie ani ciśnienie, ani inne czynniki kształtujące ryzyko chorób serca, tj. poziom cholesterolu czy glukozy, a także masa ciała i stężenie białka C-reaktywnego. Przez cały okres badania w obu grupach pozostawały one mniej więcej takie same. Przeprowadziliśmy dodatkowe analizy, żeby zobaczyć, czy istniały podgrupy pacjentów, którzy mogli czerpać korzyści z suplementacji. Niestety, nikogo takiego nie było. Stafford zaznacza, że wyciąg z kory jest bezpieczny, choć nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Inne suplementy nie przeszły jednak często rygorystycznych testów i nie wiadomo, czy zamiast pomagać, nie szkodzą.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Umysły ropuch nie są z pewnością zbyt potężne, lecz wszystko wskazuje na to, że są wystarczające, by... planować (bardzo niedaleką) przyszłość. Jak donosi zespół dr. Gary'ego Gillisa z Mount Holyoke College, zwierzęta te są w stanie nie tylko dostosować siłę skurczu mięśni nóg do długości planowanego skoku, lecz także przewidzieć moment lądowania i przygotować się na spotkanie z ziemią.
      Planowanie ruchów, a nie tylko wykonywanie ich w bezpośredniej reakcji na bodźce, było dotychczas uznawane za umiejętność dostępną wyłącznie dla ssaków. Dzięki pomiarom aktywności elektrycznej mięśni udało się jednak potwierdzić istnienie tej zdolności także u ropuch.
      Przeprowadzone analizy wykazały, że płazy potrafią nie tylko dobrać moc generowaną przez mięśnie, by skoczyć na zaplanowaną odległość (co akurat wydaje się rzeczą oczywistą), lecz także przygotować się z wyprzedzeniem na dotknięcie ziemi. Umiejętność działania z wyprzedzeniem stwierdzono, gdy okazało się, że niektóre mięśnie kończyn ropuch napinają się zawsze w ściśle określonym czasie przed oczekiwanym spotkaniem z podłożem, a do tego siła ich skurczu była dostosowana do długości skoku i wysokości, z jakiej zwierzę spadało.
      Jesteśmy przekonani, że dane te są pierwszą demonstracją szczegółowego przygotowania mięśni do lądowania u płazów bezogonowych, twierdzi dr Gillis. Jego zdaniem naturalną konsekwencją przeprowadzonych badań powinno być określenie, jakie zmysły i inne mechanizmy związane z układem nerwowym odpowiadają za tę umiejętność. Jednym z przeprowadzonych eksperymentów, jak zapowiada badacz, będzie skłanianie ropuch do skakania z... przewiązanymi oczami. 
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...