Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Po raz pierwszy rozmieszczone przez rosyjski WWF aparaty z czujnikiem ruchu wykonały zdjęcia irbisów z Ałtaju. Dotąd naukowcy mogli monitorować pogłowie tych rzadkich kotów wyłącznie na podstawie tropów, odchodów, kępek sierści oraz śladów pazurów i zębów na drzewach.

Jak można się domyślić, takie tropienie irbisów, zwanych także panterami śnieżnymi, wymaga wytrwałości i sprawności fizycznej, bo pracuje się na wysokości 4000 m n.p.m. Ponieważ mamy do czynienia z gatunkiem zagrożonym wyginięciem, pozostaje liczyć na łut szczęścia. Poza tym trzeba mieć naprawdę wprawne oko, ponieważ stare tropy irbisa łatwo pomylić ze śladami rysia bądź wilka.

Od 26 do 30 października 10 aparatów zainstalowanych w rosyjskiej części Pasma Piotra Aleksandrowicza Czikaczewa wykonało szereg zdjęć irbisów. W listopadzie odkryła je ekspedycja, która miała doładować baterie. Ustalono, że na fotografiach pojawiają się dwa osobniki. Jeden został uchwycony w biały dzień, co nieco zaskoczyło ekspertów, bo pantery śnieżne wolą polować o zmierzchu.

Aparaty znajdowały się zarówno w rosyjskiej, jak i mongolskiej części pasma. WWF podkreśla, że dzięki temu można śledzić różne części habitatu. To miejsce jest szczególnie ważne, bo pozostało w nim zaledwie 10-15 zwierząt, w dodatku badana populacja stanowi łącznik między panterami śnieżnym z Rosji i Mongolii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Internet pełen jest zdjęć jedzenia. Widzimy je i w mediach społecznościowych, i na witrynach WWW, i na reklamach. Wiele z nich prezentowanych jest po to, by wywołać w nas chęć zjedzenia konkretnej rzeczy czy dania. Widok żywności ma spowodować, że staniemy się głodni. Jednak badania przeprowadzone przez naukowców z Aarhus University pokazują, że prezentacja zdjęć z jedzeniem może mieć na nas przeciwny wpływ. Szczególnie, jeśli wielokrotnie widzimy tę samą potrawę.
      Duńscy uczeni dowodzą, że gdy widzimy to samo zdjęcie pożywienia ponad 30 razy, czujemy się bardziej najedzeni, niż zanim zobaczyliśmy fotografię po raz pierwszy. Ponadto uczestnicy badań, którym wielokrotnie pokazywaliśmy to samo zdjęcie i pytaliśmy ich, jak dużo danego produktu by zjedli, już po trzeciej prezentacji wybierali mniejsze porcje, mówi doktor Tjark Andersen.
      Może się wydawać dziwne, że uczestnicy badań czuli się najedzeni, podczas gdy niczego nie zjedli. Ale to naturalnej zjawisko. To, co myślimy o jedzeniu ma bowiem wpływ na apetyt. Apetyt jest ściślej powiązany z doświadczeniem poznawczym, niż się większości z nas wydaje. Bardzo ważny jest sposób, w jaki myślimy o jedzeniu. Eksperymenty pokazały na przykład, że jeśli ludziom powie się, że są różne kolory żelków i pozwoli im się jeść do woli żelki czerwone, to nadal będą chcieli zjeść żelka żółtego, mimo że żółte smakują tak samo jak czerwone, wyjaśnia Andersen. Z kolei z innych badań wynika, że jeśli wyobrażamy sobie, jak nasze zęby zagłębiają się w soczyste jabłko, dochodzi do aktywacji tych samych obszarów mózgu, co podczas jedzenia. Mamy tutaj do czynienia z reakcją fizjologiczną na samą myśl o czymś. To dlatego możemy poczuć się najedzeni bez jedzenia, dodaje uczony.
      Naukowcy z Aarhus nie są pierwszymi, którzy zauważyli, że same obrazy jedzenia zwiększają uczucie sytości. To wiedzieli już wcześniej. Chcieli się jednak dowiedzieć, jak wiele ekspozycji na obraz potrzeba, byśmy czuli się najedzeni oraz czy różne zdjęcia tego samego pożywienia zniosą uczucie sytości.
      Z wcześniejszych badań wiemy, że zdjęcia różnych rodzajów żywności nie mają tego samego wpływu na uczucie sytości. Dlatego gdy najemy się obiadem, mamy jeszcze miejsce na deser. Słodycze to zupełnie inny rodzaj żywności, mówią naukowcy.
      Duńczycy przygotowali więc serię online'owych eksperymentów, w których wzięło udział ponad 1000 osób. Najpierw pokazywano im zdjęcie pomarańczowych M&M'sów. Niektórzy widzieli je 3 razy, inni 30 razy. Okazało się, że ta grupa, która widziała zdjęcie więcej razy, czuła się bardziej najedzona. Uczestników zapytano też, ile (od 1 do 10) draży by zjedli. Po obejrzeniu 30 zdjęć uczestnicy wybierali mniejszą liczbę.
      Później eksperyment powtórzono, ale z drażami o różnych kolorach. Nie wpłynęło to na wyniki badań. Jednak później zdjęcia M&M'sów zastąpiono zdjęciami draży Skittles, w przypadku których różne kolory smakują różnie. Okazało się jednak, że znowu nie było różnicy. To sugeruje, że wpływ na zmianę naszego poczucia sytości ma więcej parametrów niż kolor i smak, dodaje Andersen.
      Naukowcy nie wykluczają, że ich spostrzeżenia można będzie wykorzystać w walce z nadwagą i spożywaniem śmieciowego jedzenia. Wyobraźmy sobie aplikację, korzystającą z wyszukiwarki obrazów. Gdy masz ochotę na pizzę, wpisujesz to w aplikację, a ona prezentuje Ci zdjęcia pizzy. Ty sobie wyobrażasz, jak ją jesz i czujesz się nasycony. Ochota na pizzę ci przechodzi, wyjaśnia uczony.
      Zdjęcia jedzenia zalewające internet mogą być jedną z przyczyn, dla której wiele osób ulega chwilowym pokusom i sięga po niezdrową wysoko przetworzoną żywność. Jednak, jak wynika z powyższych eksperymentów, te same zdjęcia i ten sam internet mogą pomóc w pozbyciu się niezdrowych nawyków i nieuleganiu pokusom.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ucieczki zwierząt z ogrodów zoologicznych należą do rzadkości, ale jednak się zdarzają. Dlatego też Śląski Ogród Zoologiczny (ŚOZ) postanowił przetestować i usprawnić procedury opracowane na potrzeby takich zdarzeń. Z wybiegu „wymknęła się” więc pluszowa pantera śnieżna. Symulowano 2 scenariusze: gdy zwierzę pozostaje na terenie zoo i gdy ucieka do pobliskiego Parku Śląskiego.
      Śląski Ogród Zoologiczny podkreśla, że były to pierwsze w Polsce ćwiczenia związane z działaniami, jakie należy podjąć w sytuacji ucieczki zwierząt.
      W ostatnim czasie zaktualizowaliśmy naszą procedurę działań w tak niecodziennej sytuacji. Dopracowaliśmy naszą współpracę z chorzowską Komendą Miejską Policji oraz z powiatowym sztabem zarządzania kryzysowego. Analizowaliśmy, próbowaliśmy przewidzieć wszelkie ewentualności... a [22 lutego] postanowiliśmy to wszystko przetestować w praktyce - podkreślono na profilu Śląskiego Ogrodu Zoologicznego na Facebooku.
      W pierwszej fazie ćwiczeń założono, że zwierzę znajduje się nadal na terenie zoo. Zbiegłą panterę zauważył przed otwarciem dla zwiedzających (przed godz. 8) jeden z pracowników. O zdarzeniu poinformował dyrektora ds. hodowlanych. [...] Sprawdzaliśmy procedury, w które zaangażowani są przede wszystkim pracownicy zoo – zabezpieczenie terenu zoo, wewnętrzny przepływ informacji, poszukiwanie i odłów zwierzęcia na terenie zoo, a także koordynację działań i współpracę z policją oraz sztabem zarządzania kryzysowego - napisano na stronie Ogrodu.
      Około wpół do dziewiątej wdrożono scenariusz ucieczki poza teren zoo. Wtedy w działania włączyli się policjanci, którym pomagali strażnicy miejscy. Wyizolowano teren, na którym mogła znajdować się pantera. Policjanci dysponowali bronią długą i zestawem do obezwładniania za pomocą siatki. Część działań odbywała się realnie na terenie parku. Z kolei wezwanie wsparcia z Oddziału Prewencji Policji w Katowicach dla zabezpieczenia większej części terenu czy też skierowanie na miejsce policyjnego drona wyposażonego w kamerę termowizyjną miało jedynie charakter teoretyczny - tłumaczy Śląska Policja.
      Po ok. godzinie pluszowe zwierzę zostało namierzone na drzewie. Na miejsce to dowódca skierował patrol wyposażony w siatkę (policjantom towarzyszyli lekarz weterynarii i pracownik firmy odpowiedzialnej za odłów). Po bezpiecznym zakończeniu akcji odbyło się spotkanie podsumowujące.
      Jak ujawniła cytowana przez RMF24 Daria Kroczek, rzeczniczka ŚOZ, niebezpieczne zwierzę nigdy z Ogrodu nie uciekło, ale na początku działalności ŚOZ „opuściła” słonica o imieniu Gloria. Wiadomość na ten temat można znaleźć w archiwach Ogrodu. Stało się to w nocy, niedługo po jej przyjeździe. Słonica pokonała zabezpieczenia, które znajdowały się na wybiegu. Kolejnego ranka okoliczni mieszkańcy odnaleźli słonicę spacerującą po ogródkach działkowych.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na University of Oxford powstaje oprogramowanie, które na podstawie wyglądu twarrzy ma rozpoznawać rzadkie choroby genetyczne. Choroby takie dotykają około 6% populacji, ale w większości przypadków pozostają nierozpoznane. Istnieją testy genetyczne pozwalające zdiagnozować częściej występujące schorzenia, takie jak np. zespół Downa. Jednak dla wielu chorób testy nie zostały opracowane, gdyż nie zidentyfikowano genów, które je powodują.
      W przypadku 30-40 procent osób cierpiących na schorzenia genetyczne pewne charakterystyczne cechy są widoczne na twarzach. I właśnie na tej podstawie lekarz może postawić diagnozę. Problem w tym, że niewielu medyków ma odpowiednie przygotowanie pozwalające na rozpoznanie chorób genetycznych na podstawie wyglądu twarzy. Z tego też powodu wiele osób nie ma przez całe lata postawionej prawidłowej diagnozy.
      Dlatego też Christoffer Nellaker i Andrew Zisserman z Oxfordu postanowili stworzyć oprogramowanie, które na podstawie zdjęcia będzie pomagało we wstępnej diagnostyce.
      Obaj naukowcy wykorzystali w swojej pracy 1363 publicznie dostępne zdjęcia osób cierpiących na osiem schorzeń genetycznych. Znalazły się wśród nich fotografie chorych na zespół Downa, zespół łamliwego chromosomu X czy progerię. Komputer uczył się identyfikować każdą z chorób na podstawie zestawu 36 cech twarzy, takich jak kształt oczu, ust, nosa czy brwi. „Automatycznie analizuje zdjęcie i skupia się na głównych cechach, z których tworzy opis twarzy podkreślając cechy odróżniające” - mówi Nellaker. Później opis taki jest przez komputer porównywany ze zdjęciami osób ze zdiagnozowanymi schorzeniami. Na tej podstawie maszyna wydaje swoją opinię i określa prawdopodobieństwo, z jaki dana osoba może cierpieć na któreś ze schorzeń.
      Skuteczność algorytmu zwiększa się wraz z wielkością bazy danych fotografii referencyjnych. W przypadku ośmiu schorzeń genetycznych, którymi obecnie się zajęto, baza danych dla każdej z nich wynosiła od 100 do 283 zdjęć osób ze zdiagnozowanymi chorobami. Testy wykazały, że maszyna rozpoznaje choroby z 93-procentową trafnością.
      Tak obiecujące wyniki skłoniły naukowców do rozszerzenia zestawu diagnozowanych chorób do 91. W bazie danych znajdują się obecnie 2754 zdjęcia osób, u których rozpoznano jedną z tych chorób. Na razie system nie podaje dokładnej diagnozy, jednak naukowcy szacują, że już w tej chwili ich algorytm potrafi właściwie rozpoznać chorobę z 30-krotnie większym prawdopodobieństwem niż przy losowym zgadywaniu. Na przykład na podstawie zdjęcia Abrahama Lincolna system uznał, że cierpiał on na zespół Marfana. Niektórzy historycy twierdzą, że prezydent rzeczywiście na to chorował. Zespół Marfana jest siódmą najczęściej występujących schorzeniem spośród 91, którymi zajmuje się algorytm.
      Nellaker przyznaje, że algorytm nie podaje 100-procentowo pewnych odpowiedzi, ale pozwala na znaczne zawężenie możliwości wyboru. Teoretycznie może być on używany do diagnozowania noworodków, jednak jego twórcy uważają, że będzie używany głównie do diagnozowania rodziców, którzy martwią się, iż mogliby swoim dzieciom przekazać jakieś schorzenia. Główną zaletą systemu będzie jego łatwa dostępność. Szczególnie przyda się on tam, gdzie testy genetyczne są niedostępne.
      Ma on też olbrzymią przewagę nad stworzonymi wcześniej systemami korzystającymi z obrazów 3D. Tworzenie takich obrazów jest trudne i kosztowne, a pacjent musi odwiedzić szpital, w którym obraz zostanie wykonany. System Nellakera i Zissermana potrzebuje jedynie cyfrowego zdjęcia twarzy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na University of Hertfordshire wykonano fotografię o najdłuższym czasie naświetlania w dziejach. Znaleziono ją wewnątrz puszki po piwie przyczepionej do kopuły Bayfordbury Observatory. Puszkę umieściła tam Regina Valkenborgh, a dzięki temu, że kobieta zapomniała o swoim eksperymencie, klisza naświetlała się przez 8 lat i 1 miesiąc.
      Wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy Regina na potrzeby swojej pracy magisterskiej z dziedziny sztuk pięknych postanowiła wykonać fotografie bez użycia nowoczesnych technologii. Wykorzystała więc puszki po piwie, w których umieściła błonę fotograficzną, tworząc w ten sposób aparat otworkowy. Valkenborgh umieściła kilka takich puszek na kopule uniwersyteckiego obserwatorium.
      Próbowałam kilkukrotnie tej techniki w obserwatorium, jednak efekty nie były zachęcające. Zdjęcia były uszkodzone przez wilgoć, film się zwijał, wspomina po latach. Jednak najwyraźniej zapomniała zdjąć jednej z puszek. To łut szczęścia, że przez te lata fotografia pozostała nietknięta i David [konserwator zatrudniony w obserwatorium – red.] ją znalazł, mówi Valkenborgh, która jest obecnie technikiem fotografii w Barnet and Southgate College.
      Na wykonanej fotografii widzimy 2953 linie wyrysowane przez wędrujące po nieboskłonie Słońce. Świetnie pokazują one, jak nasza gwiazda zmienia wraz z porami roku pozycję nad horyzontem.
      Fotografia o długim czasie ekspozycji jest często używana do zilustrowania przemijania czasu. Dotychczas zdjęciem o najdłuższej ekspozycji była fotografia wykonana przez niemieckiego artystę Michael Wesely'ego, który naświetlał ją przez 4 lata i 8 miesięcy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W wiosce Giu, w sąsiadującym z Tybetem indyjskim stanie Himachal Pradesh schwytano irbisa (panterę śnieżną). Przedstawiciel narażonego na wyginięcie gatunku utknął w zagrodzie z owcami i kozami. Nie zostanie wypuszczony na wolność. Ma trafić do zoo.
      Po zabiciu zwierząt kot nie był w stanie uciec. W sobotę skontaktował się z nami pasterz. Złapaliśmy drapieżnika do klatki - poinformował Hardev Negi.
      Savita Sharma, szef stanowego Wydziału ds. Dzikiej Przyrody, powiedział w wywiadzie udzielonym AFP, że przez to, że w grę wchodzi konflikt zwierzęco-ludzki, irbis nie zostanie wypuszczony, ale przewieziony do ogrodu zoologicznego w pobliżu Shimli.
      Urzędnicy szacują, że w ciągu 4 dni młodociany osobnik zabił w zagrodzie 43 owce i kozy.
      Wg Sharmy, w Himachal Pradesh żyje ok. 44 irbisów.
      Rajeshwar Negi z National Convener of Nature Watch India podkreśla, że decyzja o przewiezieniu do zoo skazuje zwierzę na życie w niewoli. Oni nie zdają sobie sprawy, jak stresująca dla dzikiego zwierzęcia jest 350-km podróż po wyboistej drodze. Czy to oznacza, że irbis spędzi resztę swojego życia w zoo zamiast w himalajskiej dziczy?
      Negi dodaje, że na domiar złego w Shimli jest znacznie cieplej niż naturalnym habitacie pantery śnieżnej.
      WWF podaje, że wysokich górach centralnej Azji pozostało ok. 4 tys. irbisów. Negi podkreśla, że przez przetrzebienie w wyniku polowań populacji naturalnych ofiar irbisów, np. koziorożców, pantery śnieżne zostały zmuszone do zejścia na mniejsze wysokości i polowania na zwierzęta domowe.
      Poza tym globalne ocieplenie przesuwa linię drzew, przez co pasterze wchodzą ze swoimi stadami wyżej, naruszając terytorium irbisów.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...