Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Odchudzanie przez znudzenie

Rekomendowane odpowiedzi

Sposób na zrzucenie zbędnych kilogramów? Jedzenie codziennie tego samego. Wg naukowców z Uniwersytetu w Buffalo, człowiek staje się wtedy do tego stopnia niezainteresowany posiłkiem, że je mniej. Innymi słowy: następuje habituacja, czyli zanikanie reakcji na powtarzający się bodziec (American Journal of Clinical Nutrition).

Eksperyment pokazał, że kobiety, które przez tydzień codziennie jadły makaron z serem, pod koniec tygodnia spożywały o 100 kilokalorii mniej niż zwykle. Zespół Leonarda Epsteina zwerbował 32 panie w wieku od 20 do 50 lat: połowa cierpiała na otyłość, połowa nie. Podzielono je dwie grupy, w każdej znalazła się jednakowa liczba osób z nadmierną i prawidłową masą ciała. Wszystkie kobiety miały 5 razy zetknąć się z tym samym daniem (makaronem z serem), tyle że jedna podgrupa 5 razy w jednym tygodniu, a druga raz na tydzień przez 5 tygodni. W praktyce wyglądało to tak, że panie przez 28 minut zajmowały się przypisanym zadaniem na komputerze, a potem proponowano im porcję makaronu z serem o wartości energetycznej 125 kilokalorii. Można było wziąć tyle dokładek, na ile się miało ochotę. Obie grupy rozwiązywały zadanie w ciągu 5 sesji, tyle że były one inaczej rozłożone w czasie. Grupa jedząca codziennie to samo danie zmniejszała liczbę przyjmowanych kalorii o ok. 30 kilokalorii na sesję (habituacja wystąpiła zarówno u kobiet otyłych, jak i szczupłych), a do końca eksperymentu grupa jedząca je w tygodniowych odstępach czasu zwiększyła kaloryczność posiłków o 100 kcal.

Na razie naukowcy nie wiedzą, do jakiego stopnia posiłki powinny być podobne, by wykształciła się habituacja. Czy ktoś będzie przejawiał długoterminową habituację na kolejne posiłki, na które będą się składać pizza serowa, pepperoni i grzybowa? Trzeba to rozstrzygnąć w ramach kolejnych badań.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie dziwi mnie fakt, że coś kolejny raz z rzędu powtarzane zwyczajnie się nudzi.

Zastanawia mnie wiarygodność tych badań. Jeżeli obiekty badań jadły te posiłki 3 razy dziennie, to owszem, na bank się zmniejszy ich w ogóle chęć do jedzenia. Na ile zgubne jest coś takiego, chyba każdy sobie zdaje sprawę.

Natomiast jeżeli codziennie dostawały taki sam posiłek raz dziennie, to już tak mogły mieć go dość, że po prostu pojadły by zapchać żołądek do następnego posiłku, który był bardziej zróżnicowany, lub to na co miały ochotę.

Myślę jednak, że lepsze jedzenie dla odchudzania jest takie, które po prostu nie zapycha, lecz to także jest problem jedzenia. Przyzwyczaić się do lekkiego głodu. Kaloryczne żarcie jest o tyle bardziej satysfakcjonujące, że czuć przyjemnie pełny żołądek. Smak zależy po prostu od przyzwyczajenia, no przynajmniej u mnie...

Natomiast jak już się człowiek przyzwyczai do lekkiego jedzenia, to ciężkie będzie w nim wzbudzać wstręt (to też po sobie widzę).

Mam taki pomysł (jeżeli ktoś to czyta), spróbujmy zrobić dobrą dietę bez wielkich wyrzeczeń, ja dorzucę swoje trzy grosze:

1. unikać wszelkich słodyczy

2. przestać używać cukru, włącznie ze słodzeniem herbaty

3. unikać wszelkich pochodnych cukru i perfidnych węglowodanów: pieczywa, ciast, itp...

Osobiście chleb zastąpiłem pomidorami, ogórkami, papryką, czyli warzywami.

Jakieś sugestie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Takie luźne sugestie o północy: są narody północy,

które nie jedzą cukrów i żyją a nie tyją.

 

Teraz do sedna, cukry są też w owocach, a owoce to dużo witamin, błonnika itd, myślę że grożniejsza jest awitaminoza czy brak mikroelementów niż drastyczne ograniczenie cukrów, by nie tyć. Oczywiście można by zrezygnować z ciast, białego cukru natomiast ze złożonych węglowodorów już nie, bo błonnik czy minerały. Z cukrów prostych czy dwucukrów, nie zrezygnowałbym też z dodatku do diety miodu lub syropu kolonowego.

Bez pieczywa białego można się obejść z kożyścią dla zdrowia, ale musli czy ciemny chleb, razowy czy grahama włączyłbym do chociaż 1 posiłku np śniadania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli cukry to zdecydowanie z owoców. Nie mówię, że w ogóle każdy cukier zły. Generalnie to się zgadzam co do postaci cukru które wymieniłeś.

Nawet raz w miesiącu coś słodkiego, np. Wuzetkę. Natomiast całkowicie out ze slodkimi napojami, także chemicznymi.

Co do jakiegokolwiek pieczywa... oczywiście, ale nie częściej jak raz w tygodniu, jeden posiłek.

Jeżeli częściej, np. 2 -3 razy, to rozważyłbym pieczywo marchewkowe.

Jak się zapatrujesz się mięso, drób i nabiał ?

Do picia woda, soki, mleko. Czasami herbata. Przy imprezach jakiś alkohol, ale nie częściej jak raz na miesiąc, w okresie letnim raz na 2 tygodnie. Kawy już w ogóle nie piję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na początek tylko sprecyzuje: dieta -wieloletni, zdrowy styl żywienia człowieka, a nie krótkookresowe specyficzne odżywianie by schudnąć. W tej pierwszej diecie, oczywiście nie powinno zabraknąć mięsa w tym też drobiowego, nabiału, jajek czy wszystkich innych różnorodnych pokarmów, stosowanych przez ludzkość od stuleci. Oczywiście zdrowa dieta ma być nietucząca, ale u się kłania poprostu MŻ, czyli jeść trzeba w normie, do tego koniecznie aktywność fizyczna, i wszelkie inne sposoby na życie, wtym np wymieniane w K.W. utrzymywanie nie za wysokiej temperatury zimą w mieszkaniu, by organizm spalał kalorię i również hartował się - precz z hiperdokładnymi do 0,1*C termostatami przy kaloryferach.

Nie wymyślał bym też jakiejś b. wydumanej diety typu wzorujemy się na Eskimosach i jemy tylko tłuste ryby bez chleba, warzyw czy owoców.

Jak widzę chodzi Ci o dietę typu śródziemnomorskiego czy indyjskiego ale bez wegetarianizmu. Obie są na pewno bardzo zdrowe, ale otyłych ludzi też można spotkać i w Indiach, bo "mniej żreć" obowiązuje wszędzie.

Gdzieś mi świta też w głowie zdanie jakiegoś dietetyka by węglowodanów: skrobi (ziemniaki, fasola) nie łączyć z mięsem bo wtedy sie szybciej tyje. Oczywiście dotyczy to jednego posiłku bo po kilku godz. pokarm jest strawiony i wtedy to już nie zaszkodzi.

Także mięso śmiało, właszcza zdrowe ryby, drób też, ale kurczaki hodowlane przemysłowo bym wykluczył z diety. Kupować z może droższe, ale te swobodnie pasące się (można też kaczki, perliczki, indyki) - TO SAMO TYCZY JAJEK, TYLKO I WYŁĄCZNIE 0 i 1, dopuszczalnie 2 !!!! Jajek bym tylko nie łączył z jakimś tłustym boczkiem, czy serem, choć wiem jakie to smaczne ;p

Do tego trzeba pamiętać o nie przejadaniu się na wieczór min 2 godz. przed spaniem ostatni posiłek

Alkohole, wg mnie czemu nie, a zwłaszcza czerwone wino do każdego obiadu lampka to chyba najzdrowiej jak można. Piwo jak wiadomo też zdrowe, ale nadmierne używanie tuczy -słynny miesień piwny  :)

Mocniejsze też można byle nie codziennie. Likier Amaro (nie mylić z Amaretto) czy zioła szwedzkie to chyba najlepsze rzeczy na trawienie, gdzy przydaży nam się zjeść więcej.

Herbata dla mnie jak najbardziej, choć czarnej bez słodzenia dla mnie ciężko wypić, to może zieloną?

Na mleko krowie trzeba uważać w dojrzałym wieku, niektórzy lekarze mówią nie, ale wg. mnie zależy od genotypu człowieka, jednym zaszkodzi a innym nie. Ale jest w sprzedaży też kozie, więc nie ma bólu jak ktoś lubi.

Kawa żadna sypana, jedynie z ekspresu 15bar chyba najzdrowsza, a po 40-ce to niektórzy nie mogą się bez niej obejść. Powinno się zabielać smietanką, ale ja pije malutkie ekspresso i nie lubię z mlekiem. Podobno do 3 filizanek nie szkodzi, a wręcz jest zdrowa. Ale to kwestia gustu, jak ktoś ma apetyt na  coś to raczej to jest zdrowe - organizm podświadomie sie tego domaga.

Zdecydowanie postawić na róznorodność żywienia niż monotematyczność, jedynie pilnować wielkości porcji (MŻ). Utycie jest w sumie sprawą drugorzędną najważniejsze jest dostarczenie organizmowie niezbędnych składników odżywczych. Nikt z BMI 26-29 nie będzie cierpiał na choroby wywołane nadwagą. Pocierpieć może jedynie kondycja fizyczna, lub psychiczna - jeśli ktoś ma duże wymagania wobec siebie, pzdr.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po dietą rozumiem to samo co Ty. W chwili obecnej pojmuję dietę jako dożywotnie eliminowanie pewnych pokarmów ze spektrum możliwości tego co można włożyć do ust. Stopniowe oczywiście. Eliminuje takie perfidne rzeczy które dostrzegam: np. zupki chińskiej już od pół roku w ustach nie miałem i nie zamierzam. Unikam kolorowych napoi, chociaż zdarzy mi się coli napić czasami. NIGDY smakowej wody. Obecnie zaprzestaje z pieczywem, od około 2 miesięcy zdarza mi się raz na tydzień zrobić sobie i wszamać ze 3 hotdogi, a tak btw. to i z parówkami kończę. Z napoi to co ostatnio pisałem... kawy już nie piję od dobrych kilku miesięcy w ogóle. Muszę przyznać że w tej kwestii bardzo mi pomaga na koncentracji medytacja i sugestie posthipnotyczne, oparte na autohipnozie. Może to nie dokńca związane z tematem, chodzi mi o to, że staram się patrzeć bardziej całościowo na siebie i swój dobry stan fizyczny i mentalny.

Z tą dietą to faktycznie dosyć zgadłeś. Mięsa na pewno nie mam zamiar wyrzucać z diety, jest zbyt wartościowe i ... satysfakcjonujące. Czasami z dobrego kawałka mięsa potrafię czuć wręcz zwierzęcą radość ;) Pod warunkiem że jest ucywilizowane :P, np. filety z kurczaka

Ziemniaki to baardzo lubię, lecz staram się zastępować kaszą gryczaną. Ryżu niestety nie lubię, jest zbyt bezpłciowy. Chyba że polany grubą warstwą tłustej śmietanki i posypany cynamonem, to jednak się chyba mija z celem, prawda?

Alkohol. Zauważyłem że piwo dobrze nie służy mojemu żołądkowi. Jeżeli już idzie o alkohol to jakieś likierki, a najlepiej drinki oparte na wódce. Lekkie to i u mnie prawie żadnych skutków ubocznych... no na drugi dzień przynajmniej :)

Dużo jajek. Ostatnio brak pomysłów na bardziej zróżnicowane jedzenie. Może masz jakieś pomysły na ciekawe śniadania? I kolacje?

Mleko. Oj tak, codziennie co najmniej dwie szklanki. Baaardzo gasi głód. Odkąd pamiętam jestem za pan brat z mlekiem. i Chyba mi dobrze to służy :)

Sport. Bez tego to w ogóle nie warto zaczynać. Obecnie biegam raz na 3 dni po godzince, taka spokojna godzinka bardzo spokojnym tempem. Spokojne tępo, a puls wali jak szalony. To się chyba nazywa trening kardio? Mogę się mylić. Do niedawna siłownia. Niestety obecnie jestem totalnie spłukany, jak mysz kościelna. Więc siłowni nie ma. Potem też nie będzie, chce iść na krawke. Oczywiście dość często rower. Ty uprawiasz coś?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To jak lubisz ziemniaki to nie musisz ich wyrzucać z diety, wystarczy że połączyć w posiłku z fasolą, zwłaszcza białą. Biała fasola ma najwięcej fasolominy, która blokuje rozkład skrobi na cukry i tłuszczyk sie nie odkłada, dodatkowo reguluje poziom cukru we krwi.

U mnie śniadanie to chleb sery i owoce: jabłka, gruszki, śliwki, czereśnie itd. a jak mi się spieszy to muesli. Serów mam nieustanny karuzelę, kupuję chyba ponad 100gatunków. Kiedyś nie wiedziałem nawet że takie istnieją, niestety splajtował mi w mieście sklep kresowy i już nie mam dostępu do rzeczy z Litwy Estonii Ukrainy i ściany wschodniej, sery dojrzewające stamtąd są niesamowite, nie do podrobienia. Chleb ciemny u mnie z lokalnej piekarni jest mieszaniną żytniego i grahama, to też poezja, takie klasyczne jak wiejskie chleby. Kolacja, jeżeli nie gotowana późna obiadokolacja, to nudna klasyka czyli kanapki z jakąś wędliną to tego zimą marynaty, latem pomidor z ogórkiem małosolnym - nie wolno łączyć pomidora z surowym bo traci się witaminy.

Do tego potrawy które "przywożę" z zagranicznych wycieczek to sposób unikanie nudy z kuchni. Ostatnio po oktoberfest piwo pszeniczne, przez pół roku innego nie kupuję. Z niemieckiej kuchni, w sumie podobnej do naszej, nie polecam ale napiszę bo to podobno najbardziej zdrowe jest jedzenie ziemniaków na zimno. W sałatce ziemniaczanej bardzo lubię, ale do mięsa obiadowego dla mnie smakują paskudnie :)

A oprócz diety, to wysiłek fizyczne, w pracy na własny rachunek mam po 1/3 pracy fizycznej, 1/3umysłowej i 1/3jeżdżenia autem, więc często nie mam czasu, ale w weekend woda- głównie wiosłowanie, a w domu ławeczka - to raczej sposób na bolący kręgosłup od przenoszenia dużych paczek, niż odchudzanie. Latem raczej trzymam wagę, zdarza mi się przytyć zimą, więc narty, łyżwy, albo basen. Te dwa pierwsze dają kopa psychice, która mi siada zimą z powodu krótkiego dnia i nieustających ciemności. Wystarczy godzina ze sztucznym światłem odbijającym się od śniegu czy lodu, do tego muzyka z głośników, a czuć jak endorfiny zaczynają krążyć po mózgu i z doła mam wyjście niemal w euforię. Choć jest to trochę za mało do zrzucenia wagi. No i niestety nocne podjadanie z lodówki, to jest to co dodaje kilogramy, ale niestety trudno mi się powstrzymać od popółnocnego małego conieco.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Teraz do sedna, cukry są też w owocach, a owoce to dużo witamin, błonnika itd, myślę że grożniejsza jest awitaminoza czy brak mikroelementów niż drastyczne ograniczenie cukrów

True!

 

Problem w tym, że niedobory witamin rozpuszczalnych w wodzie praktycznie się nie zdarzają w krajach uprzemysłowionych. Najgorsza sytuacja dotyczy witamin rozpuszczalnych w tłuszczach (A, D, E, K), których w owocach znajdziesz stosunkowo mało (albo ich nie wchłoniesz, bo nie rozpuszczą się w wodnistej treści pokarmowej).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No dobrze, ale co chcesz przez to powiedzieć? Bo to nie problem dla ludzi chcących się zdrowo odżywiać bo w otaczającej nas naturze jest tego mnóstwo, raczej dla psychologów, dietetyków czy kucharzy którzy muszą zmieniać złe nawyki żywieniowe w tych krajach. Pokrycie na witaminę D latem zapewnia słońce, a zimą np. ryby. Witamina A, E czy K to marchew, ziemniaki, w tym słodkie, jajka, oleje roślinne, orzechy czy całe mnóstwo zielonych warzyw.

Czy może chodzi, że w trendzie na dietyczność unika się polewania sałatek olejami, śmietanką czy jogurtem by ograniczać kalorie, tym samym utrudnia się rozpuszczanie i wchłanianie witamin. Czy zwracasz uwagę na tradycję gotowanie warzyw i niszczenia ich wysoką temeraturą.

Ja tam lubię warzywa. Również na surowo, np. uwielbiam sałatkę brokułową z dodatkami. A ci co jedzą tłusto, niezdrowo, wszystko gotowane bo ich rodzice czy dziatkowie tak jedli, to już inny problem, bardziej głowy niż ciała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Pokrycie na witaminę D latem zapewnia słońce, a zimą np. ryby.

A więc nie warzywa.

Witamina A, E czy K to marchew, ziemniaki, w tym słodkie

Czyli warzywa, ale bez odpowiedniej dawki tłuszczu z tych witamin nie skorzystasz.

jajka

Czyli nie warzywo.

oleje roślinne

W przypadku najpopularniejszego u nas oleju rzepakowego chodzi głównie o wit. E i K, z pozostałymi słabiej.

orzechy

Zgoda.

całe mnóstwo zielonych warzyw.

tak samo jak w przypadku marchewki.

 

Czy może chodzi, że w trendzie na dietyczność unika się polewania sałatek olejami, śmietanką czy jogurtem by ograniczać kalorie, tym samym utrudnia się rozpuszczanie i wchłanianie witamin.

Tak, właśnie o tym mówię od początku :)

Czy zwracasz uwagę na tradycję gotowanie warzyw i niszczenia ich wysoką temeraturą.

Zgadza się, chociaż akurat witaminy ADEK są stosunkowo odporne na ogrzewanie.

Ja tam lubię warzywa. Również na surowo, np. uwielbiam sałatkę brokułową z dodatkami. A ci co jedzą tłusto, niezdrowo, wszystko gotowane bo ich rodzice czy dziatkowie tak jedli, to już inny problem, bardziej głowy niż ciała.

Ładnie powiedziane.

 

Po prostu nie do końca spodobał mi się wniosek, który wyciągnąłem z Twojej wypowiedzi. Odebrałem go w ten sposób, że mnóstwo osób może teraz uznać, że owoce i warzywa są rozwiązaniem problemu awitaminozy i wystarczy się nimi opychać, żeby być zdrowym - a tak prosto też wcale nie jest i pewnie o tym wiesz. Stąd moja wypowiedź zaczynająca się od "True!" (bo się z Tobą zgadzam), ale też z małą uwagą.

 

Pozdro :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wow!

Dzięki za dobrą poradę z tą fasolą :)

Przez całą zimę tak miałem, że trochę depresyjnie i w nocy zażerałem się. Późno się generalnie kładę, więc też nocą jadłem. Kiepawka że jadłem batony. W nocy, koło 2. Na początku wiosny tego roku ważyłem prawie 90 kg. Jak dla mnie opór. Ledwo żyłem, problemy z oddechem miałem, itp. Obecnie 80 i mam zamiar zejść co najmniej jeszcze 5 kilo. Zima to kiepska pora roku do czegokolwiek. Zauważyłem że w zimę bardziej nie chce mi się nic robić.

Więc jeżeli już podjadam w nocy to tylko pomidorki sowicie posypane pieprzem :P

Strasznie dużo chleba spożywasz. Mi kanapki wręcz z czymś obrzydliwym się kojarzą. Może dlatego że całą młodość niemal codziennie jadłem takie śniadania. Obecnie na śniadanie lubię np jajecznicę, albo jakieś warzywa. Dobra sprawa zakładając, że za 2 h będzie obiad, bo na długo się tym nie najem :)

Sery jakoś ostatnio mnie nie ruszają poza białymi i twarogami. Może to kwesta także finansowa, w końcu sery są bardzo drogie :/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jedną z cech współczesnego „śmieciowego jedzenia” jest fakt, że trudno mu się oprzeć i przestać jeść. Produkty tego typu zawierają starannie dobraną ilość soli, słodyczy i tłuszczu. Naukowcy ukuli na ich określenie termin „hipersmaczne”. Uczeni z University of Kansas przeprowadzili badania, z których wynika, że te marki żywności, które należały do przemysłu tytoniowego – a w latach 80. intensywnie inwestował on w amerykański przemysł spożywcy – celowo rozpowszechniały na rynku „hipersmaczne” produkty.
      Hipersmacznej żywności trudno się oprzeć. Zawiera ona składniki powiązane ze smakiem, takie jak tłuszcze, cukry, sód lub inne węglowodory, które są dobrane w odpowiednich proporcjach, mówi główna autorka badań, profesor psychologii Terra Fazzino, która specjalizuje się w badaniach nad uzależnieniami. Już wcześniej wykazała ona, że 68% żywności oferowanej na rynku USA jest „hipersmaczna”. To takie połączenie składników, by zwiększyć przyjemność z jedzenia i by trudno było przestać jeść. Odczucia związane ze spożywaniem takich pokarmów są inne niż wówczas, gdy jemy coś zawierającego dużo tłuszczu, ale nie zawierającego cukru, soli czy innych rafinowanych węglowodanów.
      Trudno jest obecnie znaleźć pokarmy, które nie są „hipersmaczne”. Jestesmy otoczeni żywnością, a większość z niej jest „hipersmaczna”. Z kolei pokarmy, które takie nie są – jak świeże owoce czy warzywa – są mniej dostępne i droższe. Tak naprawdę nie mamy zbyt dużego wyboru jeśli chcielibyśmy uniknąć żywności „hipersmacznej”, dodaje Fazzino.
      Żywność „hipersmaczna” zawiera taką kombinację składników, która zapewnia wrażenia, jakich nie uzyskamy, spożywając te składniki osobno. Problem w tym, że takie kombinacje składników nie występują w naturze, więc nasze organizmy nie są na nie przygotowanie. Składniki te bez przerwy pobudzają centra nagrody w mózgu i zakłócają sygnały świadczące o najedzeniu. Dlatego tak trudno im się oprzeć, wyjaśnia uczona. Skutki takiego postępowania są widoczne w postaci epidemii otyłości. Żywność można tak przygotować, by człowiek zjadł więcej, niż planował. To nie do końca jest kwestia świadomego wyboru i uważania na to, co się je. Ta żywność oszukuje nasz organizm i powoduje, że jemy więcej niż chcemy.
      Teraz uczona wraz ze swoim zespołem postanowiła odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób przemysł tytoniowy promował i rozpowszechniał żywność „hipersmaczną”. Naukowcy wykorzystali publicznie dostępne informacje dotyczące struktur własnościowych w przemyśle spożywczym oraz dane Departamentu Rolnictwa dotyczące składu żywności. W ten sposób przyjrzeli się, jak wiele żywności oferowanej przez przemysł tytoniowy zostało przygotowane tak, by było „hipersmaczne”.
      Okazało się, że w latach 1988–2001 żywność produkowana przez firmy należące do przemysłu tytoniowego była klasyfikowana jako hipersmaczna z 29% większym prawdopodobieństwem z powodu odpowiedniego stosunku tłuszczu i sodu oraz z 80% większym prawdopodobieństwem z powodu stosunku węglowodanów i sodu niż żywność produkowana przez firmy nienależące do przemysłu tytoniowego.
      Na podstawie naszych danych nie możemy określić intencji przemysłu tytoniowego. Jednak możemy stwierdzić, że przemysł tytoniowy konsekwentnie rozwijał „hipersmaczną” żywność w czasach, gdy był wiodąca siłą na rynku spożywczym. Było to działanie celowe i inne od działań marek, które nie należały do przemysłu tytoniowego, stwierdza Fazzino.
      Inspiracją do przeprowadzonych przez niż badań były wcześniejsze prace uczonych z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Przed 4 laty wykazali oni, że firmy RJ Reynolds i Philip Morris – wiodący producenci papierosów – wykorzystywały podczas przygotowywania i promowania dzieciom słodzonych napojów gazowanych takie same strategie, których wcześniej używały przy wyrobach tytoniowych. Używano nawet tych samych kolorów i dodatków, które zostały opracowane na potrzeby produkcji i marketingu papierosów.
      Koncerny tytoniowe wycofały się z amerykańskiego rynku żywności w pierwszych latach XXI wieku. Jednak ich dziedzictwo przetrwało. Wiele stworzonych przez nie linii produktów oraz technik marketingowych nakierowanych na dzieci jest wciąż używanych. W roku 2018, jak zauważa Fazzino, wciąż ponad 57% żywności jest klasyfikowana jako „hipersmaczna” ze względu na stosunek tłuszczu i sodu, a ponad 17% ze względu na stosunek węglowodanów i sodu. To oznacza, że – niezależnie od wcześniejszej struktury własnościowej firm spożywczych – żywność „hipersmaczna” jest bardzo ważnym składnikiem amerykańskiej diety.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Latem nie brakuje okazji do jedzenia na dworze. To w końcu czas grilli, przyjęć pod chmurką, pikników i festiwali food tracków. Okazuje się jednak, że by kiełbaska czy burger lepiej smakowały, warto usiąść i nie jeść na stojąco.
      Prof. Dipayan Biswas z Uniwersytetu Południowej Florydy bada m.in. zależności między układem przedsionkowym (zmysłem równowagi) a zmysłem smaku.
      Odkrył, że stanie nawet przez kilka minut wywołuje fizyczny stres, który wycisza kubki smakowe. Grawitacja ściąga krew do niższych partii ciała, przez co serce musi ciężej pracować, by przepompować ją do góry. Przyspieszenie tętna aktywuje oś podwzgórze-przysadka-nadnercza, co z kolei skutkuje wzrostem stężenia hormonu stresu kortyzolu. Ta reakcja łańcuchowa zmniejsza wrażliwość zmysłową, co oddziałuje na ocenę smaku pokarmów i napojów, postrzeganie ich temperatury oraz ogólną objętość spożywanych produktów.
      Gdy ludzie doświadczają dyskomfortu, pokarmy normalnie uznawane za dobre, nie wydają się już tak smaczne. Biswas potwierdził tę hipotezę, prosząc 350 ochotników o ocenę smaku chlebków pita. Okazało się, że ludzie, którzy stali, dawali przekąskom niższe oceny niż badani siedzący na miękkim krześle.
      W kolejnym etapie naukowcy podawali ochotnikom brownie (w formie na jeden kęs) z lokalnej restauracji; były one wcześniej testowane i przez wielu uznawane za smaczne. Ludzie, którzy jedli na siedząco, przyznawali ciastkom najwyższe noty. Kiedy jednak piekarz dodał do brownie 1/4 kubka soli, wyniki były odwrotne. Stojący nie uznawali ciastek za aż tak bardzo słone i dawali im wyższą ocenę od osób kosztujących ich na siedząco.
      Wyniki sugerują, że aranżując sytuacje jedzenia na stojąco, rodzice mogą sprawić, że nieprzyjemne w odbiorze zdrowe pokarmy będą się wydawały dzieciom smaczniejsze. Na podobnej zasadzie, podając niedobre, np. gorzkie, lekarstwa, także warto wykorzystać postawę stojącą.
      Biswas przeprowadził dodatkowe testy. Prosił o próbowanie owocowych przekąsek ludzi niosących torby z zakupami (to odpowiednik kipowania w sklepie spożywczym czy w restauracyjnej części centrów handlowych). Zarówno u stojących, jak i siedzących ochotników dodatkowy ciężar sprawiał, że jedzenie smakowało gorzej. To sugestia, że za wpływem postawy ciała na ocenę smaku stoi właśnie fizyczny stres.
      Na końcu Amerykanie badali wpływ postawy ciała na postrzeganie temperatury. Ochotnikom dawano kubki gorącej kawy. Stojący twierdzili, że nie jest ona aż tak intensywna, ale z drugiej strony spożywali mniej napoju od siedzących (stres stłumił apetyt).
      Mając to wszystko na uwadze, naukowcy przekonują, że jedzenie na stojąco może pomóc w chudnięciu. Ciekawe, czy ktoś się porwie na taką metodę...

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Większe kęsy, czyli np. korzystanie z większych sztućców, powodują, że ludzie zjadają mniej (Journal of Consumer Research).
      Arul Mishra, Himanshu Mishra i Tamara M. Masters z University of Utah przeprowadzili badania terenowe w popularnej restauracji włoskiej. Wykorzystali widelce w dwóch rozmiarach, determinując w ten sposób wielkość zjadanych przez klientów kęsów. Okazało się, że osoby jedzące większymi widelcami zjadały mniej od ludzi z małymi sztućcami.
      Amerykanów zainteresowało, dlaczego wielkość kęsów nie tworzy takiej samej relacji z ilością zjadanego pokarmu jak wielkość porcji, tzn. czemu większe nie oznaczają większej ilości pochłanianego pokarmu. Sprzężenie zwrotne dotyczące sytości pojawia się z opóźnieniem. Pod jego nieobecność jedzący skupiają się na wskazówkach wzrokowych, czyli aby ocenić poczynione postępy, obserwują stopień uszczuplenia zasobów na talerzu.
      By sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest, psychologowie przeprowadzili tety z różnymi ilościami pokarmu. Stwierdzili, że gdy wyjściowa porcja była solidna, osoby z małymi widelcami zjadały znacznie więcej od klientów z dużymi sztućcami. Jeśli jednak ludziom serwowano małe porcyjki, nie zaobserwowano różnic pomiędzy grupami w ilości zjadanego pokarmu. Co ciekawe, w takiej samej sytuacji w laboratorium właściciele małych widelców konsumowali mniej od osób z dużymi widelcami, ale naukowcy uważają, że w laboratorium ludziom przyświecał po prostu inny cel. Nie przyszli tam, żeby się najeść jak w restauracji.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Substytuty tłuszczu wcale nie pomagają schudnąć, a wręcz przeciwnie - przyczyniają się do wzrostu wagi. Nasze badanie pokazało, że zastępniki tłuszczu mogą kolidować ze zdolnością organizmu do regulowania spożycia pokarmów - podkreślają naukowcy z Purdue University. Zwykle pokarm o słodkim lub tłustym smaku oznacza dużą liczbę kalorii i uruchamia cały ciąg reakcji (ślinienie, wydzielanie hormonów itp.), który może ulec zaburzeniu w przypadku substytutów tłuszczu.
      Zespół dr Susan E. Swithers prowadził eksperymenty na szczurach. Gryzonie karmiono paszą wysokotłuszczową lub niskotłuszczową. Poza tym połowie zwierząt z każdej grupy podawano wysokokaloryczne chipsy Pringles, podczas gdy reszta przez część dni jadła chipsy zwykłe, a przez część niskokaloryczną wersję Pringles Light, w których wykorzystuje się olestrę (zastępnik ten ma 0 kalorii i jest całkowicie niestrawny).
      W grupie szczurów na diecie wysokotłuszczowej zwierzęta karmione oboma rodzajami chipsów zjadały więcej pożywienia, bardziej przybierały na wadze i wytwarzały więcej tkanki tłuszczowej niż gryzonie jedzące wyłącznie wysokokaloryczne Pringles. Okazało się również, że otyłe szczury nie zrzuciły dodatkowych kilogramów nawet po całkowitym wyeliminowaniu chipsów z menu.
      U szczurów z grupy niskotłuszczowej znaczny wzrost wagi nie następował ani pod wpływem chipsów tłustych, ani light. Gdy jednak część zwierząt przeniesiono do grupy z dietą wysokotłuszczową, te, które trafiły do podgrupy ze zmieniającymi się rodzajami chipsów, jadły więcej i przybierały na wadze bardziej od pobratymców, którzy trafili do podgrupy raczącej się wyłącznie zwykłymi chipsami Pringles.
      Na podstawie uzyskanych przez nas wyników wygląda, że dieta uboga w tłuszcz i kalorie może być lepszą strategią zmniejszenia wagi niż korzystanie z zastępników tłuszczu - uważa Swithers. Mimo wszystko pani doktor przestrzega, by zbyt szybko nie przekładać rezultatów z badań na szczurach na ludzi.
      Wcześniej Swithers i Terry L. Davidson przeprowadzili badania na szczurach, które zademonstrowały, że sacharyna i inne słodziki także sprzyjają przybieraniu na wadze i wzrostowi otłuszczenia ciała.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od lat 30. XIX wieku biolodzy myśleli, że wiedzą, jak kolibry jedzą. Jak się okazuje, mylili się. Ptaki miały zawisać przed kwiatami, wsuwać do ich wnętrza język i pobierać pokarm dzięki zjawiskom kapilarnym. Problem polegał jednak na tym, że aż do teraz przez ponad 180 lat nikt przetestował tej hipotezy, przyjmując ją za pewnik (Proceedings of the National Academy of Sciences).
      Alejandro Rico-Guevara, absolwent University of Connecticut, posłużył się szybką kamerą o wysokiej rozdzielczości. W ten sposób wykazał, że nie chodzi o zjawiska kapilarne, a koliber zbiera ciecz, drastycznie zmieniając kształt języka.
      Kolibry są małe, szybkie i żerują na kwiatach, do których wnętrza trudno zajrzeć. Te 3 czynniki utrudniały, a nawet uniemożliwiały obserwację kolorowych ptaków przed wprowadzeniem do badań nowoczesnych technologii. W XIX wieku biolodzy zaproponowali teorię, zgodnie z którą kolibry mogą pić nektar dzięki umięśnionemu językowi, podzielonemu na końcu na 2 rurki. Ciecz napływa do nich dzięki zjawiskom kapilarnym (niektórzy porównują to do nasiąkania gąbki wodą). Wszystko tłumaczono działaniem sił przyciągających ciecz do wewnętrznej powierzchni rurek. Koncepcja wzbudzała kontrowersje, ale trudno ją było przetestować, dlatego została ostatecznie zaakceptowana.
      Gdy naukowcy zaczęli już używać programów komputerowych do modelowania natury, grupa biologów doszła przy wykorzystaniu teorii zjawisk kapilarnych do wniosku, że kolibry powinny woleć wodniste nektary od gęstszych cieczy. W tym momencie Rico-Guevara zaczął mieć wątpliwości, bo niektóre gatunki tych ptaków gustują w rzeczywistości w gęstych nektarach. Nie chcieliśmy po prostu zaakceptować treści doniesień. Zjawiska kapilarne wydawały się możliwe, ale to na pewno nie całość wyjaśnienia. Prof. Margaret Rubega, która nadzorowała prace Rico-Guevary, podkreśla, że największym wyzwaniem było znalezienie sposobu na zajrzenie do jamy gębowej kolibra.
      Rico-Guevara prowadził eksperymenty na 30 gatunkach kolibrów, z których wiele żyło w kolumbijskiej części Andów. Biolog filmował ptaki jedzące z podajników nektaru o przezroczystych ściankach. Dzięki temu mógł cały czas widzieć ich język. Okazało się, że w kontakcie z cieczą rurki oddzielały się od siebie, przez co przypominały one rozwidlony język węża. Rurki wyciągały się, eksponując cienkie blaszki, które wychwytywały nektar, a następnie kurczyły, pociągając ze sobą ciecz do jamy gębowej ptaka.
      Naukowiec sądzi, że jego spostrzeżenia odnoszą się nie tylko do kolibrów, ale i do innych pijących nektar ptaków. Niewykluczone też, że wyniki jego badań zostaną wykorzystane przez inżynierów. Nowo odkryty mechanizm nie wymaga bowiem dostarczania energii i bazuje na zmianach ciśnienia oraz interakcjach między ptasim językiem i otaczającymi go płynami.
       
      http://www.youtube.com/watch?v=qVOhuCl7DDE
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...