Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Naukowcy będą próbować ekshumować Lisę Gherardini

Rekomendowane odpowiedzi

Ekshumując szczątki Lisy Gherardini, która według wielu, była modelką uwiecznioną przez Leonarda da Vinci jako Mona Liza, włoski historyk sztuki Silvano Vinceti chce raz na zawsze rozstrzygnąć spór, czy to ona pozowała renesansowemu mistrzowi, czy też poszukiwania trzeba będzie prowadzić dalej.

Odkryty niedawno akt zgonu sugeruje, że Gherardini zmarła 15 lipca 1542 r. i została pochowana na terenie klasztoru w centrum Florencji (najprawdopodobniej w byłym klasztorze św. Urszuli). Wykopaliska mają się zacząć jeszcze w tym miesiącu.

Możemy położyć kres trwającej od kilkuset lat dyspucie i zrozumieć relacje łączące Leonarda z model(k)ami. Dla niego malowanie oznaczało także odzwierciedlanie cech ich osobowości – uważa Vinceti.

Włoski historyk ma nadzieję, że po ekshumacji uda się wyekstrahować DNA i odtworzyć twarz kobiety na podstawie cech budowy czaszki. Zespół Vincetiego z powodzeniem przeprowadzał już rekonstrukcje fizjonomii różnych artystów. Specjalista przypuszcza, że Gherardini pozowała da Vinciemu na początku prac nad obrazem, ale później do jej wizerunku malarz dodał elementy twarzy swojego młodego kochanka Salai (naprawdę nazywał się Gian Giacomo Caprotti). To i tak złagodzona wersja wydarzeń, ponieważ jeszcze w lutym br. Vinceti przekonywał, że na wielu obrazach Leonarda widnieje jedna i ta sama osoba – Salai. O żonie florenckiego kupca w ogóle wtedy nie wspominał, stąd powtarzane przez media hasło, że Mona Liza była mężczyzną.

Poza znalezionym przed tuż przed Bożym Narodzeniem 2006 r. przez Giuseppe Pallantiego dokumentem, na klasztor św. Urszuli jako miejsce pochówku Lisy wskazują hojne datki rodziny Giocondo. Wg Vincetiego, kupiec załatwił wszystkie formalności związane z pogrzebaniem żony w tym miejscu. Jedna z córek Gherardinich Marietta została umieszczona w 1521 r. w klasztorze Sant'Orsola. Przybrała imię Ludovica i stała się szanowaną członkinią zgromadzenia, zdobywając w nim znaczną pozycję. Wolą nestora rodu było, by po jego śmierci żona zamieszkała z córką.

Na początku badań naukowcy będą się posługiwać georadarem. W ten sposób chcą odnaleźć ukryte groby. Potem poszukają w nich kości osoby odpowiadającej rysopisowi; powinny należeć do kobiety, która zmarła w wieku sześćdziesięciu kilku lat przed niemal 500 laty. Włosi skupią się na cechach kości, odpowiadających domniemanym chorobom czy pewnym wydarzeniom z życia Gherardini. Wyekstrahowane DNA zostanie porównane do materiału genetycznego dzieci pani kupcowej, które zostały pochowane w bazylice również we Florencji. Jeśli specjaliści natrafią na fragmenty czaszki i będą one w dodatku dobrze zachowane, rozpoczną się próby rekonstrukcji twarzy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      We Florencji ponownie zaczęto wykorzystywać „winne okienka”, niewielkie otwory w ścianach, przez które można było kupić wino. Obecnie ofertę rozszerzono też na lody i inne drobne przekąski. „Winne okienka” powróciły do łask po kilku wiekach zapomnienia, a wszystko dzięki epidemii koronawirusa.
      Dzieje okienek sięgają roku 1559, kiedy to książę Florencji Cosimo I zezwolił właścicielom winnic na sprzedaż wina bezpośrednio klientom, z pominięciem pośredników i karczm. Bogaci właściciele winnic, nie chcąc wpuszczać ludzi z ulicy do swoich pałaców, wybili w ich ścianach niewielkie okienka, z których prowadzili sprzedaż. Okienka były zamykane drewnianymi drzwiczkami. W godzinach pracy „winnych okienek” każdy mógł do nich zapukać, służący otwierał okienko, brał od klienta butelkę, którą wypełniał winem, i inkasował opłatę.
      Już kilkadziesiąt lat później, w latach 30. XVII wieku „winne okienka” przydały się podczas epidemii dżumy. Można było sprzedawać wino bez kontaktu z klientem. Zastosowano też wówczas dodatkowe środki ostrożności. Monety trafiały do metalowego pojemnika, gdzie były obmywane octem. Zrezygnowano też z pobierania butelek na wymianę, a ci klienci, którzy upierali się, by napełniano ich własne butelki, byli obsługiwani przez metalową rurę, którą lano wino.
      Z czasem „winne okienka” utraciły swoje funkcje. W czasie powodzi wlewała się przez nie woda, rodziny zmieniały miejsce zamieszkania, a ich następcy nie potrzebowali okienek, prowadzono remonty budynków, w czasie których okienka zamurowywano.
      Do dzisiaj we Florencji przetrwało ponad 150 „winnych okienek”. Teraz część z nich znowu jest używana zgodnie ze swoim przeznaczeniem.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Uśmiech Mona Lizy był najprawdopodobniej wymuszony. Troje naukowców doszło do tego, posługując się tzw. twarzami chimerycznymi (wizerunek modelki na poziomie ust podzielono na pół i utworzono całe usta z dwóch lewych bądź dwóch prawych połówek).
      Dr Lucia Ricciardi z St George's, University of London, Luca Marsili z Uniwersytetu Cincinnati i Matteo Bologna z Uniwersytetu Rzymskiego zebrali grupę 42 osób. Poprosili je o ocenę obrazów chimerycznych typu lewa-lewa (L-L) i prawa-prawa (P-P). Ochotnicy zgodzili się, że obraz L-L wyrażał szczęście. P-P był  postrzegany jako mniej ekspresyjny (neutralny, a nawet smutny). Na tej podstawie badacze stwierdzili, że Mona Lisa uśmiechała się asymetrycznie.
      Wg najbardziej uznanych terorii neuropsychologicznych, jeśli uśmiech jest asymetryczny, zazwyczaj jest nieszczery. Szczery spontaniczny uśmiech, uśmiech Duchenne'a, jest natomiast obustronny i symetryczny. Poza tym cechuje go aktywacja górnej części twarzy, a tego na portrecie także nie widać.
      Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że pozowanie przez wiele godzin może skutkować wymuszoną mimiką. Wiemy też jednak, że Leonadro był mistrzem techniki sfumato, która miała uwidaczniać ekspresję. Celowo uniósł [zatem] lewy kącik ust, tworząc coś w rodzaju uśmieszku. Mógł wiedzieć, setki lat przed pracą Duchenne'a z XIX w., że gdyby uniósł również drugi kącik, a wokół oczu namalował zmarszczki, uzyskałby szczery uśmiech. Sądzimy więc, że asymetria była celowym działaniem. Nadal jednak nie wiemy, czym był podyktowany ten zabieg, a uśmiech Mona Lizy pozostaje nieuchwytny jak dotąd.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Muzeum Prado odkryto najstarszą znaną kopię Mony Lizy Leonarda da Vinci. Szacuje się, że powstała w tym samym czasie, co oryginał. Gdy mistrz malował swoją wersję, jeden z jego uczniów pracował nad kopią.
      Przedstawiciele muzeum przyznali, że przed konserwacją, w czasie której pod warstwami czarnej farby znaleziono coś niespodziewanego, nikt nie zdawał sobie sprawy z wartości obrazu. Na początku sądzono, że to replika namalowana po śmierci renesansowego artysty, tymczasem tak naprawdę powstawała u jego boku i pod jego nadzorem.
      Dzięki niej można stwierdzić, jak naprawdę wyglądała modelka. Przez stulecia na oryginale jej rysy uległy zatarciu. Powierzchnię portretu pokrył bowiem brud i popękany werniks, których w najbliższym czasie na pewno nie będzie się usuwać. Informując o przełomowym odkryciu na sympozjum zorganizowanym przed 2 tygodniami w londyńskiej National Gallery, konserwatorzy podkreślili, że osoba z kopii wyglądała bardziej świeżo i młodo (jakby miała dwadzieścia kilka lat).
      Choć sam portret był dobrze namalowany, czarne tło niszczyło cały efekt. Ponieważ wcześniej wydawało się, że kopię stworzono na dębinie, założono, że ma flamandzkie korzenie. Później okazało się, że to nie dąb, ale orzech, często używany przez włoskich malarzy (oryginalną Monę Lizę namalowano na brzezinie). Oryginał i kopia z Prado mają podobne wymiary. Wynoszą one, odpowiednio, 77x53 cm oraz 76x57 cm.
      Na londyńskiej konferencji konserwatorzy ujawnili, że ciemne tło było późniejszym dodatkiem. Pokazali zdjęcie portretu po usunięciu 90% czarnej farby. Toskański krajobraz zdecydowanie zmienił wygląd kobiety.
      Miguel Falomir, kurator malarstwa włoskiego w Muzeum Prado, powiedział na konferencji prasowej, że Leonarda da Vinci i kopistę musiały łączyć silne więzi. Kopia powstawała w warsztacie mistrza. Oryginał i kopia stały zapewne obok siebie i razem "ewoluowały". Są identyczne, ale mistrz nie ingerował w proces kopiowania. Możliwe, że uczeń spotkał modelkę, a nawet widział, jak pozowała mistrzowi.
      Jeszcze w lutym odnowiona kopia zostanie wystawiona w Prado, a w marcu trafi do Luwru.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Silvano Vinceti, włoski historyk sztuki, przekonuje, że Leonardo da Vinci namalował twarz Mona Lizy, wzorując się na fizjonomii swojego młodego kochanka. Modelem miałby być Gian Giacomo Caprotti.
      Caprotti, znany jako Salai, pracował z da Vinci przez ponad 20 lat, począwszy od 1490 roku. Vinceti opisuje ich relację jako dwuznaczną, dodając, że w kilku pracach mistrza, włączając w to "Jana Chrzciciela" i "Anioła wcielonego" (rysunek, na którym widnieje mężczyzna w pełnej erekcji), sportretowano właśnie Salai. Zespół uważa, że można dostrzec uderzające podobieństwa między twarzą Mona Lizy i fizjonomią np. Jana, co wskazywałoby, że na obu widnieje de facto jedna i ta sama osoba – Caprotti.
      Inni historycy sztuki podchodzą do tych rewelacji sceptycznie, a jeden z autorytetów w dziedzinie da Vinci podsumowuje je krótko – "bezpodstawne".
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W oczach Mona Lizy ukryte są litery i cyfry. Gołym okiem ich nie widać, ale pod szkłem powiększającym już tak – opowiada Silvano Vinceti, szef włoskiego Narodowego Komitetu Dziedzictwa Kulturowego.
      W prawym oku wydają się widnieć litery LV, co może oznaczać Leonardo da Vinci. W lewym oku też są symbole, ale nie tak dobrze zdefiniowane. Trudno je odczytać, lecz wydaje się, że są to litery CE lub litera B. W łuku mostu w tle można dostrzec liczbę 72; może to również być L i cyfra 2. Trzeba pamiętać, że obraz ma [...] 500 lat i nie jest tak wyraźny jak wtedy, gdy właśnie powstał. Na podstawie wstępnego dochodzenia, jakie przeprowadziliśmy, jesteśmy pewni, że symbole nie są pomyłką i zostały tam umieszczone przez artystę.
      Badania rozpoczęły się dzięki zdarzeniu, które spokojnie mogłoby trafić na strony książki sensacyjnej, np. Dana Browna. Jeden z członków Komitetu natrafił bowiem w antykwariacie na stary wolumin traktujący właśnie o symbolach w oczach Giocondy.
      Vinceti tłumaczy, że Mona Liza była dla Leonarda da Vinci ważnym obrazem. Pod koniec życia wszędzie ją ponoć ze sobą zabierał. Wiemy także, że da Vinci był bardzo tajemniczy i wykorzystywał w swoich pracach symbole, by przekazywać wiadomości. Kto wie, może to nawet wyznanie miłości osobie uwiecznionej na obrazie.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...