Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Brytyjscy specjaliści z University of Strathclyde w Glasgow zaczynają realizację 3-letniego projektu Zapach Dziedzictwa (Heritage Smells). Zamierzają skonstruować przenośne urządzenie, które pozwoli pobierać próbki powietrza w pobliżu rzeźb, arrasów czy książek. Rozdzielając woń na składowe, naukowcy chcą zbierać informacje o kondycji kolekcji muzealnych czy znalezionych na wykopaliskach artefaktów.

Dzięki technologii muzea, archiwa lub indywidualni kolekcjonerzy będą mogli przeprowadzać własne ekspertyzy, w ogóle nie dotykając eksponatów. Poza University of Strathclyde w projekcie biorą udział, m.in.: Uniwersytecki College Londyński, British Library, British Museum czy specjalizująca się w chemicznym wykrywaniu różnych związków firma Owlstone.

Szefowa przedsięwzięcia doktor Lorraine Gibson wyjaśnia, że naukowcom zależy na odkryciu i opisaniu zapachu dziedzictwa narodowego oraz wartościowych przedmiotów. Wszyscy wiemy, że gdy wejdziemy do biblioteki, wyczuwamy jedyny w swoim rodzaju stęchły zapach, ale naszym zamiarem jest stwierdzenie, co składa się na tę woń i co może nam to powiedzieć o przechowywanych wewnątrz obiektach. Czujniki wykorzystywane do wykrywania zapachów będą generować sygnały. Samo w sobie nie jest to trudne, lecz prawdziwym celem badań będzie poprawne zinterpretowanie woni i połączenie składowych zapachów z obiektami.

Badania będą dotyczyć 3 rodzajów obiektów: tworzonych w oparciu o papier, sztuki współczesnej oraz obiektów etnograficznych, archiwalnych i związanych z historią naturalną.

Gibson podkreśla, że większość muzeów nie dysponuje własnymi laboratoriami czy naukowcami. Z przenośnym urządzeniem, które miejmy nadzieję, naprawdę powstanie, będą one mogły podejmować świadome decyzje odnośnie do bezpiecznego przechowywania, wystawiania czy konserwacji kolekcji [...].

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Francuska policja zatrzymała „kolekcjonera”, który zgromadził ponad... 27 400 artefaktów wytworzonych od epoki brązu po czasy renesans. Konfiskata niezwykłego zbioru to efekt rocznej pracy francuskich służb celnych, belgijskich władz i francuskiego Ministerstwa Kultury.
      Mężczyzna zgromadził niezwykły zbiór korzystając przy tym z wykrywacza metali oraz – jak się wydaje – bardzo dużej wiedzy archeologicznej. Znalezione zabytki gromadził zarówno w celu tworzenia prywatnej kolekcji, jak i na handel.
      Po raz pierwszy ściągnął na siebie podejrzenia, gdy zapytany o pochodzenie niemal 15 000 rzymskich monet, poinformował władze, że przypadkiem znalazł je na działce, którą kupił w Belgii. Śledztwo wykazało jednak, że monety zostały zrabowane z różnych stanowisk archeologicznych na terenie całej Francji. Teraz mężczyźnie grozi bardzo wysoka grzywna, a być może czeka go więzienie.
      Minister finansów Bruno Le Maire poinformował, że mamy do czynienia z „bezcennym skarbem”. Wśród skonfiskowanych przedmiotów znajdują się tysiące rzadkich rzymskich monet, bransolety i naszyjniki z epoki brażu i żelaza, rzadki rzymski dodekahedron – tajemniczy obiekt, którego przeznaczenie nie jest jasne, a których znamy tylko około 100 – oraz artefakty ze średniowiecza i renesansu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po ustaleniu, że pochodziły one z plądrowania grobów, Niemcy zwróciły mieszkańcom Alaski 9 artefaktów.
      W środę Fundacja Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego poinformowała, że obiekty trafiły do Berlina w latach 1882-84 na zlecenie późniejszego Królewskiego Muzeum Etnologii.
      Dziś wszystko wskazuje jednak na to, że obiekty pochodziły z plądrowania pochówków, a nie zatwierdzonych wykopalisk archeologicznych.
      Artefakty, w tym dwie częściowo zachowane maski i kołyskę, przekazano na ręce przedstawiciela Czugaczy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Największe na świecie muzeum i instytucja badawcza - Smithsonian Institution - chce ułatwić dostęp do swych niezwykle bogatych zbiorów. W skład kolekcji Smithsonian wchodzi... 137 milionów przedmiotów. Jednak powierzchnia wystawiennicza instytucji pozwala na jednoczesne zaprezentowanie jedynie 2% z nich.
      Smithsonian chce wykonać trójwymiarowe modele swoich zabytków i udostępnić je badaczom, szkołom czy muzeom na całym świecie.
      Wszystko rozpoczęło się od stworzenia repliki popiersia Thomasa Jeffersona. Jak twierdzą przedstawiciele muzeum, jest to największa na świecie trówymiarowa replika zabytku spełniająca standardy muzealne. Dotychczas takie kopie tworzono ręcznie z różnych materiałów. Wraz z rozwojem techniki możliwe stało się wykorzystanie trójwymiarowych drukarek, które, w połączeniu ze specjalnymi skanerami odtwarzają obiekty z dokładnością liczoną w mikrometrach.
      Popiersie Jeffersona to dokładna kopia posągu z Monticello. Zostało ono wykonane na potrzeby wystawy „Niewolnictwo w Monticello Jeffersona: paradoks wolności“.
      Replikę stworzyli Adam Metallo i Vince Rossi przy użyciu wartego 100 000 skanera laserowego Minolty. Koordynowali oni prace firm Studio EIS, które odpowiadało za zdigitalizowanie statuy polityka, oraz RedEye on Demand, które zajęło się drukowaniem.
      Teraz Metallo i Rossi wpadli na pomysł wykorzystania tańszych urządzeń, jak aparaty cyfrowe i dostępne w chmurach obliczeniowych oprogramowanie do digitalizacji, by stworzyć cyfrowe trójwymiarowe archiwum Smithsonian. Potrzebują jednak pomocy większej liczby firm zajmujących się tworzeniem samych wydruków.
      Z jednej strony chcieliby zeskanować jak najwięcej obiektów, z drugiej - obecnie pracują we dwójkę, muszą zatem dobrze zastanawiać się, jakie przedmioty wybrać. Ponadto, jak mówi Rossi, chcą być pewni, że tworzone przez nich dane cyfrowe będą dostępne również i za kilkadziesiąt lat. Ma on jednak nadzieję, że nie będzie z tym większego problemu. Modele 3D to tekstowy opis milionów punktów z jakich się składają. Odczytanie i ewentualna konwersja takich danych nie powinna zatem nastręczać trudności przyszłym pokoleniom.
      Jak na razie obaj specjaliści są w stanie zdigitalizować kilkadziesiąt przedmiotów rocznie. Część z nich zostanie wydrukowana, reszta będzie dostępna w formie cyfrowej. Metallo nie wyklucza, że wydrukowane obiekty będą wypożyczane przez Smithsonian. Jednak prawdziwy postęp dokona się wówczas, gdy trójwymiarowe drukarki staną się szeroko dostępne i każde zainteresowana instytucja będzie mogła pobrać z internetu trójwymiarowy model zabytku i wydrukować go na swoje potrzeby.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Bay van der Bunt, holenderski kolekcjoner starych alkoholi, zdecydował się na sprzedaż całości swoich zbiorów. Wśród 5 tys. przeznaczonych na aukcję butelek znajduje się m.in. najdroższy na świecie koniak. Wyprodukowano go w 1795 r. w Brugerolle. Jest cenny nie tylko ze względu na wiek, ale i na historyczne koleje losu - towarzyszył bowiem wojskom napoleońskim podczas podboju Europy.
      Kolekcjonowanie rozpoczął w 1880 r. prapradziadek Baya. Biznesmen nie chce wyprzedawać zbiorów po kawałku, dlatego nastawia się na transakcję z pojedynczym klientem. Liczy, że zostanie ona przeprowadzona do końca br. Van der Bunt obawia się, że w przyszłości ktoś mógłby wypić "jego" trunki. To prawdziwe barbarzyństwo - komentuje. Agent Bart Laming ma więc zadbać o to, by kupił je raczej kolekcjoner niż koneser praktyk.
      W 1990 r. Holender kupił 3-litrową butelkę jeroboam za 26,3 tys. euro. W ciągu 22 lat wartość koniaku wzrosła ponad 5-krotnie - do 137, 2 tys. euro - głównie w wyniku pojawieniu się na rynku handlarzy alkoholem Rosjan i Chińczyków. Wiele wskazuje na to, że najdroższy koniak świata trafi do przedstawiciela którejś z tych nacji.
      Poniżej zamieszczamy krótki reportaż o kolekcji van der Bunta. Jest po holendersku, ale okazja do zobaczenia tylu cennych butelek naraz nadarza się naprawdę rzadko.
       
       
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Korzystanie z urządzeń z ekranem dotykowym zwiększa prawdopodobieństwo, że kierowca zjedzie na drugi pas. Wyniki studium zespołu Kristie Young z Centrum Badania Wypadków Monash University ukazały się w piśmie Applied Ergonomics.
      Australijczycy zaznaczają, że przenośne urządzenia, które zabieramy ze sobą także do samochodu, nie zostały zaprojektowane głównie z myślą o kierowcach. Często mają drobną czcionkę lub dość skomplikowane menu, przez co kierowcy spędzają sporo czasu, próbując znaleźć konkretną rzecz.
      W eksperymencie Young wzięło udział 37 osób w wieku od 18 do 48 lat. Za pomocą komputerowego Testu Rozproszenia Kierowcy MUARC oceniano ich zdolność do utrzymania się na pasie i w bezpiecznej odległości za samochodem z przodu podczas wyszukiwania utworu w liście iPoda Touch. Ruchy oczu śledzono za pomocą aplikacji faceLAB. Byliśmy zainteresowani, czy w porównaniu do urządzeń niedotykowych, kierowcy spędzają więcej czasu, nie patrząc na drogę. Okazało się, że nie tylko dłużej nie patrzyli, gdzie jadą, ale także z większym prawdopodobieństwem zjeżdżali ze środka pasa i źle oceniali odległość od auta z przodu.
      Gdy kierowca nie patrzy na drogę, nie wychwytuje wzrokowych wskazówek ze środowiska, które pozwalają dokonać mikrokorekt [...]. Australijczycy tłumaczą, że by jakoś zaradzić rozproszeniu uwagi, kierowcy zwalniają i częściej spoglądają na urządzenie, ale w ten sposób wcale nie poprawiają sytuacji, bo krócej patrzą zarówno na odtwarzacz, jak i na drogę. Czas oglądania sytuacji na ulicy może być zbyt krótki, by zebrać wszystkie potrzebne informacje, a błędy z czasem się kumulują.
      Young opowiada, że w badaniach przeprowadzonych parę lat temu wśród kierowców ze stanu Wiktoria okazało się, że ponad 40% używa podczas jazdy przenośnego odtwarzacza muzyki. Około połowy stanowili młodzi kierowcy. W ramach najnowszego studium nie ustalano, czy ryzyko zmienia się z wiekiem i doświadczeniem kierowcy, ale Australijczycy sądzą, że tak. Dodają jednocześnie, że przydałoby się lepiej zintegrować przenośne urządzenia z samochodem i wprowadzić blokady systemowe, zezwalające na używanie podczas jazdy ograniczonej liczby opcji.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...