Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Jak trwoga, to... do znachora? Pacjenci z nieuleczalnymi nowotworami mózgu bardzo często sięgają po różnego rodzaju medycynę alternatywną. Na szczęście najczęściej stosują ją nie zamiast konwencjonalnej, lecz jako uzupełnienie klasycznego leczenia.

Badanie częstości korzystania z leczenia alternatywnego wykonali naukowcy z niemieckiego Universitätsklinikum Hamburg-Eppendorf - uniwersyteckiego centrum medycznego przy uniwersytecie w Hamburgu. Ankiety badawcze wypełniało 621 pacjentów ze zdiagnozowanym glejakiem klas 2-4. Przez terapię alternatywną rozumiano w badaniu metody lub preparaty nie stosowane w medycynie klinicznej i nie posiadające potwierdzonej naukowo skuteczności.

Spośród badanych 40 procent korzystało z różnego typu medycyny alternatywnej. Wśród nich najpopularniejsze były kolejno: homeopatia (39 procent), suplementacja witaminowa (31%) oraz metody psychoterapeutyczne (29%). Skłonność do korzystania z nich była większa u osób młodszych, kobiet oraz - co ciekawe - osób lepiej wykształconych.

Oliver Heese, autor badania, uważa, że popularność tego typu terapii może być przeoczona i poważnie niedoszacowana. Na szczęście najczęściej nie jest ona konkurencją dla medycyny klinicznej, ale jedynie wsparciem. Poza chęcią wspomożenia klasycznego leczenia, badani podawali takie przyczyny sięgnięcia po alternatywy, jak: wzmocnienie odporności, zrobienia czegoś dla leczenia samodzielnie. Powody takie jak obawa przed konwencjonalnym leczeniem oraz brak dostatecznej uwagi ze strony lekarzy były podawane najrzadziej.

Zdaniem autora studium (opublikowanego drukiem w grudniowym numerze Neurology), lekarze powinni wziąć pod uwagę popularność alternatywnych metod i znaleźć czas na rozmowę z pacjentem na ten temat. Ich wskazówki mogą być szczególnie ważne, kiedy pacjent ma zamiar sięgnąć po metody wątpliwe, kosztowne, czy wręcz potencjalne szkodliwe, bo również takie istnieją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pacjenci z nieuleczalnymi nowotworami (...)

Bo po takiej diagnozie,co im już może więcej zaszkodzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo po takiej diagnozie,co im już może więcej zaszkodzić?

 

Nie znam się na tym ale sądzę, że lekarz jak już musi to powie coś w rodzaju: 15 % chorych z tym nowotworem przeżywa 5 lat. Zawsze to lepiej niż 85% nie przeżywa 5 lat.

Diagnoza w rodzaju: ma pan mniej niż 3 miesiące to raczej taka filmowa jest ;) A może sie myle?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
To tyle w tym temacie. :]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Bo po takiej diagnozie,co im już może więcej zaszkodzić?

Łojej, spory błąd w myśleniu. Zapominasz jeszcze o kwestii długości przeżycia i - co najważniejsze - jakości tych ostatnich miesięcy życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapominasz jeszcze o (...)

Łojej,jaka mikro wyobrażnia (sorki  ;) )

Wejdż w stan psychiczny człowieka,który otrzymał taką informację od lekarza (Ok,lekarze też ludzie i tak nie mówią.Wystarczy "Metodą Jajcentego"),w konkluzji:

Nic tu po nas,myjemy rączki,oferujemy środki przeciwbólowe (o taką jakość życia Ci chodzi?).

No więc co im pozostaje???

Wiara i nadzieja w obiecanki cacanki,które "medycyna alternatywna" hojnie im oferuje.

Wyobraż sobie stan ducha dwóch ludzi w stanie terminalnym:

u jednego;niedługo koniec,nic mi już nie pomoże,żadnej szansy.

Drugiego; trzymam w dłoni cudowny kryształek,czuję jego ciepło,chyba działa  :P

A wiara i w związku z nią lepszy stan psychiczny,czyż nie polepsza jakości ostatnich miesięcy?.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie pomyśleliście o tym, że obecna medycyna konwencjonalna (nie wiem dlaczego konwencjonalna...) być może, była by przez nas traktowana jako niekonwencjonalna, gdyby ktoś kiedyś na siłę jej nie narzucił. Możliwe że człowiek ma zdolność samoleczenia. Np Metoda BSM. Nie potrzeba do niej nic oprócz rąk. Żadnej wiary w wyleczenie, ani nawet świadomości że sie leczy (ludzie w śpiączce).

Medycyna konwencjonalna napędza gigantyczną gałąź przemysłu, farmaceutyka chirurgia itd...

Nie bądźmy tacy pyszni mówiąc "na szczęście ludzie stosują medycynę alternatywną razem z konwencjonalną". Skąd mamy pewność że konwencjonalna pomoże? W wielu przypadkach nie pomaga. Ciało i tak prędzej czy później robi swoje. Nie znamy nawet w 100%, ba, nawet w 50% sposobu działania naszego ciała... Albo tylko tak nam sie wydaje że znamy.

Co chwilę zadziwia nas jakaś nowinka, która grzebie nasze dotychczasowe wyobrażenie.

 

Ktoś kiedyś narzucił taki sposób działania i wszyscy negują inne sposoby leczenia. Bo przecież to byłaby katastrofa, gdyby każdą chorobę każdy mógł sobie sam wyleczyć. Lekarze stracili by dochód (niemały) firmy farmaceutyczne biliony nominałów...katastrofa. Lepiej narzucić sposób, nazwać go konwencjonalnym, negować na siłę inne (skuteczne lub nie) sposoby i trzepać niezłą kasiorę. Studentom medycyny nawet nic nie mówić, że istnieje inny sposób, niż wypisanie recepty choremu. Ostatnio nawet przewodniczący izby lekarskiej (pokazane w TVN UWAGA) nie wiedział jak działa homeopatia i na czym polega... Po prostu jest to takie zacofanie, a my mówimy tu o nowoczesnej medycynie, która i tak nie radzi sobie z wieloma przypadkami, do tego jest droga i problematyczna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Wejdż w stan psychiczny człowieka,który otrzymał taką informację od lekarza

Wiesz, tak się składa że nie muszę, bo miałem niejeden taki przypadek w rodzinie.

Nic tu po nas,myjemy rączki,oferujemy środki przeciwbólowe (o taką jakość życia Ci chodzi?).

Na całe szczęście członkowie mojej rodziny nie upadli na głowę i nie dali się leczyć oszołomom obiecującym gruszki na wierzbie.

Drugiego; trzymam w dłoni cudowny kryształek,czuję jego ciepło,chyba działa  ;)

Najpierw trzeba mieć w sobie podatność na tego typu techniki.

A wiara i w związku z nią lepszy stan psychiczny,czyż nie polepsza jakości ostatnich miesięcy?.

Właśnie do tego zmierzam - najpierw trzeba w to wierzyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja zmierzam do tego,że tonący brzytwy się chwyta.I ma do tego prawo.

A jak będzie taka jego wola,to mu tę brzytwę (czytaj:kryształek) nawet udostępnię i  nie będę go przekonywał jakie to nielogiczne,zacofane i że nic mu nie pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja zmierzam do tego,że tonący brzytwy się chwyta.I ma do tego prawo.

 

No niby tak. Jednak ręce świerzbią kiedy uzdrowiciel do rachunku za korę i hubkę dopisuje bioenergouzdrawianie przez telefon.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Jednak ręce świerzbią kiedy uzdrowiciel do rachunku za korę i hubkę dopisuje bioenergouzdrawianie przez telefon. 

Dostałeś jakiś rachunek?? Know-how kosztuje, a ich nikt z budzetu nie utrzymuje .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
A ja zmierzam do tego,że tonący brzytwy się chwyta.I ma do tego prawo.

Z tym się zgadzam (o ile będzie to konsultowane z lekarzem, który równolegle prowadzi klasyczną terapię). Ale zarabianie na czyimś nieszczęściu i oferowanie terapii, która nie pomoże, to zwykłe sk...syństwo i powinni za to ucinać parszywe łapy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
  Ale zarabianie na czyimś nieszczęściu i oferowanie terapii, która nie pomoże, to zwykłe sk...syństwo i powinni za to ucinać parszywe łapy. 

Ciekawe jak będzie wyglądał tekst twoich przeprosin ?? i czy będziesz płakał kiedy nie zostaną przyjęte ??

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A skąd przekonanie, że mnie twoja na ten temat interesuje?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie pomyśleliście o tym, że obecna medycyna konwencjonalna (nie wiem dlaczego konwencjonalna...) być może, była by przez nas traktowana jako niekonwencjonalna, gdyby ktoś kiedyś na siłę jej nie narzucił. Możliwe że człowiek ma zdolność samoleczenia. Np Metoda BSM. Nie potrzeba do niej nic oprócz rąk. Żadnej wiary w wyleczenie, ani nawet świadomości że sie leczy (ludzie w śpiączce).

Medycyna konwencjonalna napędza gigantyczną gałąź przemysłu, farmaceutyka chirurgia itd...

Nie bądźmy tacy pyszni mówiąc "na szczęście ludzie stosują medycynę alternatywną razem z konwencjonalną". Skąd mamy pewność że konwencjonalna pomoże? W wielu przypadkach nie pomaga. Ciało i tak prędzej czy później robi swoje. Nie znamy nawet w 100%, ba, nawet w 50% sposobu działania naszego ciała... Albo tylko tak nam sie wydaje że znamy.

Co chwilę zadziwia nas jakaś nowinka, która grzebie nasze dotychczasowe wyobrażenie.

 

Ktoś kiedyś narzucił taki sposób działania i wszyscy negują inne sposoby leczenia. Bo przecież to byłaby katastrofa, gdyby każdą chorobę każdy mógł sobie sam wyleczyć. Lekarze stracili by dochód (niemały) firmy farmaceutyczne biliony nominałów...katastrofa. Lepiej narzucić sposób, nazwać go konwencjonalnym, negować na siłę inne (skuteczne lub nie) sposoby i trzepać niezłą kasiorę. Studentom medycyny nawet nic nie mówić, że istnieje inny sposób, niż wypisanie recepty choremu. Ostatnio nawet przewodniczący izby lekarskiej (pokazane w TVN UWAGA) nie wiedział jak działa homeopatia i na czym polega... Po prostu jest to takie zacofanie, a my mówimy tu o nowoczesnej medycynie, która i tak nie radzi sobie z wieloma przypadkami, do tego jest droga i problematyczna.

 

Super, naprawdę. Najlepiej dajmy choremu paletę książek z informacjami na temat metod leczenia, o których nie wiemy czy działają, nie udowodniliśmy, że nie działają, plus te, które działają. Pacjent powinien mieć prawo wiedzieć. A nuż dożyje momentu, w którym skończył czytać i będzie mógł podjąć świadomą dezycję. Bez presji ze strony tych samolubnych lekarzy, dbających tylko o własną kieszeń. Albo najlepiej od razu rzućmy w pacjenta medycyjną niekonwencjonalną, skoro konwencjonalna "nie wiemy czy zadziała". Za to w tym przypadku wiemy, nie?

 

A nowinki odnośnie naszego "niepoznanego w 50% ciała" jaki mają charakter? "Przypadkiem odkryliśmy, że machnięcie różdżką pod kątem 78 stopni nad ciałem chorego na nowotwór trzustki powoduje zatrzymanie wzrostu masy nowotworu"? Czy raczej coś wspomina się o TIL, IL2, etc? I czy może powinniśmy na te ustandaryzowane badania przeznaczać mniej środków, aby wspomóc te typu "a zobaczmy co matka natura nam jeszcze dała dobrego"?

 

Jeszcze się Gerson w wątku nie przewinął.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś szansa na raka przed 50 to 8/10 , jutro 9/10 wygląda na to ze za parę lat  będzie cywilizacja bioenergoterapeutów i ich pacjentów (no bo "konwencjonalni" i ich pacjenci wymrą zanim znajdą lekarstwo).

 

że mnie twoja na ten temat 

Moją zostaw w spokoju.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

- Myśl -

 

Jest potega. Lecz nie kazdy chce sie z tym pogodzic ze to takie proste.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś szansa na raka przed 50 to 8/10 , jutro 9/10 wygląda na to ze za parę lat  będzie cywilizacja bioenergoterapeutów i ich pacjentów (no bo "konwencjonalni" i ich pacjenci wymrą zanim znajdą lekarstwo).

 

Zatem jeśli taka diagnoza spotka Ciebie, skierujesz się prosto do bioenergoterapeuty?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na tym forum dylemat: "medycyna alternatywna" zamiast medycyna raczej nie istnieje (a jeżeli się pojawi,jest szybko "wyjaśniany"  :P ).

W tym wątku powstał spór o akceptowanie lub dezaprobatę wyboru ludzi,którym medycyna już nie pomoże w ich śmiertelnej chorobie.Nadzieję chce mieć każdy.Dla racjonalisty będzie to nadzieja,że jutro nauka odkryje Akurat Tą Pigułkę.Dla wierzącego w cuda to samo + cudowny kryształek.Czyli nie zamiast (medycyny) ale po.

Ku refleksji na koniec:

A jak kryształek zadziała,to się go nazwie placebo,a to już naukowo udowodnione lekarstwo  ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Lepiej narzucić sposób, nazwać go konwencjonalnym, negować na siłę inne (skuteczne lub nie) sposoby i trzepać niezłą kasiorę.

 

No, medycyna „alternatywna” to też niezła kasiora.

 

Ostatnio nawet przewodniczący izby lekarskiej (pokazane w TVN UWAGA) nie wiedział jak działa homeopatia i na czym polega...

 

Trzeba nieszczęśnika uświadomić (nie tylko jego) jak działa, podrzucając link do odpowiedniego artykułu:

http://kopalniawiedzy.pl/homeopatia-reumatoidalne-zapalenie-stawow-University-of-Southampton-11848.html

 

my mówimy tu o nowoczesnej medycynie, która i tak nie radzi sobie z wieloma przypadkami, do tego jest droga i problematyczna

 

Cóż, pewnie żyło się lepiej i zdrowiej, gdy nie było medycyny konwencjonalnej, a były tylko ziółka i zamawianie. Wtedy przynajmniej nikt nie chorował na starość…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
przynajmniej nikt nie chorował na starość…   
[/size]

Starość to nie choroba, niedługo to będzie zaszczyt...

Zatem jeśli taka diagnoza spotka Ciebie, skierujesz się prosto do bioenergoterapeuty? 

Juz byłem , Tata kiedy zjadł muchomora (omyłkowo pomylił z pieczarką) wylądował na toksykologi na  łózku gdzie całą dobę świeciło się światło , bioenergoterapeutka ze zdjęcia stwierdziła ze ma problem z wątrobą , "naładowała" Sobą (informacją) butelkę mineralnej którą zawiozłem Tacie do szpitala . Kiedy był u ordynatora przy wypisie to Ten powiedział:" ...wielu trafia tutaj po zatruciu grzybami ale zaden nawet z połową zarodników które Pan miał we krwi stąd nie wyszedł - miał Pan szczęście..."

W Krakowie bioenergoterapeuci mają swój cech i jest to zawód wpisany do rejestru zawodów jak kominiarz, nauczyciel, lekarz... itd. - proszę więc przy wypowiedziach o więcej szacunku dla tych ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Medycyna alternatywna to nie tylko ziółka którym blisko praktycznie do tabletek, tylko w naturalnej postaci;)

 

Tak na prawdę można by porównywać oba typy leczenia, gdyby powstało tyle samo szpitali medycyny alternatywnej, co konwencjonalnej.

Nigdy sie tak nie stanie, bo na medycynę konwencjonalną jest monopol.

 

Wilk, dzięki że podałeś linki, ale nie pytałem co to znaczy:) Tylko dlaczego tak sie przyjęło...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Medycyna alternatywna to nie tylko ziółka którym blisko praktycznie do tabletek, tylko w naturalnej postaci;)

Ale dlaczego mówisz tylko o farmakoterapii? Na medycynę składa się wiele innych dziedzin. Znasz jakąś skuteczną metodę diagnostyki w oparciu o percepcję bioenergii przez dłonie terapeuty? Przecież Twoje słowa ciężko jest traktować poważne - "medycyna" (aż mi wstyd, że używam tak szlachetnego słowa dla opisu zwykłego ściemniactwa) alternatywna praktycznie W OGÓLE nie obejmuje diagnostyki, więc nowotwór mógłby być wykrywany co najwyżej na etapie, kiedy czuć go przez skórę.

Tak na prawdę można by porównywać oba typy leczenia, gdyby powstało tyle samo szpitali medycyny alternatywnej, co konwencjonalnej.

Niewykluczone, że nawet więcej - ale pamiętajmy, że ludzie z natury są głupi.

Nigdy sie tak nie stanie, bo na medycynę konwencjonalną jest monopol.

Bzdura. Każdą nową terapię można próbować testować tak, żeby stała się elementem medycyny konwencjonalnej. Tymczasem bioenergoterapeuci jakoś nigdy nie kwapią się do poddania swoich umiejętności obiektywnym badaniom - ciekawe dlaczego? :>

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Josef Käs z Uniwersytetu w Lipsku i Ingolf Sack z Charité-Universitätsmedizin Berlin wykazali, że rozprzestrzenianie się komórek nowotworu mózgu zależy zarówno od ich właściwości fizycznych, jak i biomechanicznych. Zdaniem naukowców, niewielka zmiana w elastyczności komórek glejaka – najbardziej niebezpiecznego z nowotworów mózgu – znacząco zmienia jego zdolność do przerzutowania.
      Sack jest chemikiem, a Käs fizykiem. Obaj specjalizują się w badaniu nowotworów, ale z różnej perspektywy. Sack bada mechaniczne właściwości tkanek, opracował technikę elastografii rezonansu magnetycznego, będącej połączeniem drgań o niskiej częstotliwości i rezonansu magnetycznego. Jest ona wykorzystywana do śledzenia postępów chorób. Z kolei Käs to optycznej pułapki, w której za pomocą laserów można deformować miniaturowe miękkie obiekty, jak komórki, badając ich elastyczność i zdolność do odkształcania się.
      Już przed dwoma laty obaj naukowcy zauważyli, że komórki glejaka są bardziej miękkie i mniej lepkie niż komórki nowotworowe guzów niezłośliwych. Jako, że glejaka trudno jest usunąć, gdyż wysuwa on niewielkie „macki” do otaczającej go tkanki, naukowcy zdali sobie sprawę, że rozprzestrzenianie się tego nowotworu może być napędzane wyłącznie prawami fizyki. Pojawianie się tego typu „macek” to bowiem dobrze znane zjawisko z fizyki płynów, gdy płyn o niskiej lepkości zostanie wprowadzony do innego płynu.
      Naukowcom udało się zrekrutować do badań ośmiu pacjentów, czterech z łagodnym guzem mózgu i czterech z guzami złośliwymi, w tym trzech z glejakiem. Wyniki badań zaskoczyły samych badaczy. Niezwykłą rzeczą był fakt, że właściwości mechaniczne pojedynczej komórki były odzwierciedlane we właściwościach mechanicznych całej tkanki, mówi Käs. Uzyskane dane wskazują jednak, na bardziej złożony obraz niż po prostu lepkie komórki tworzące lepki guz.
      Zgodnie z wcześniejszymi badaniami guzy złośliwe były bardziej miękkie i mniej lepkie niż guzy łagodne. Jednak, i to właśnie było zaskakujące, tworzące je komórki nie były mniej lepkie. Okazało się, że najważniejsza jest zdolność komórek do rozciągania i ich elastyczność. To ona była skorelowana ze zdolnością tkanki do „płynięcia”. Komórki guza, żeby się rozprzestrzeniać, musiały być zdolne do przeciskania się pomiędzy innymi komórkami. Zdaniem naukowców, to właśnie ta elastyczność, a nie lepkość, jest najważniejszym czynnikiem decydującym o zdolności tkanki do rozprzestrzeniania się.
      Komórki nowotworowe nie muszą dokonywać specjalnych zmian genetycznych, by rozpocząć proces „wysuwania macek”. Wystarczy, że mają odpowiednie właściwości mechaniczne. To wystarcza do bardzo inwazyjnego rozrostu tkanki, stwierdza Käs.
      Dokonane przez niemieckich uczonych odkrycie to jednocześnie z terapeutycznego punktu widzenia zła i dobra wiadomość. Zła, gdyż właściwości mechaniczne trudniej zaburzyć niż procesy molekularne. Dobrą zaś jest sam fakt, że poznaliśmy ten mechanizm. Jeśli zmiany fizyczne mogą spowodować, że guz staje się bardziej złośliwy, to mogą też doprowadzić do tego, że stanie się bardziej łagodny. Zrozumienie tego procesu może w przyszłości przyczynić się do rozwoju nowych terapii.
      Więcej na ten temat przeczytamy w piśmie Soft Matter.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Grupa naukowców z Houston Methodist Neurological Institute (HMNI) opracowała innowacyjne noszone na głowie urządzenie, które wykorzystuje zmienne pole magnetyczne do zmniejszenia guza mózgu. Urządzenie onkomagnetyczne może stać się skutecznym nieinwazyjnym narzędziem do domowego leczenia glejaka, najbardziej rozpowszechnionego guza mózgu.
      Naukowcy najpierw zauważyli, że ich urządzenie szybko zabija komórki glejaka w hodowlach komórkowych oraz zmniejsza rozmiary ludzkiego guza wszczepionego do mózgu myszy. Wykorzystali je również do zmniejszenia guza u pacjenta, który cierpiał na ostatnie stadium glejaka i dla którego nie było żadnych zatwierdzonych metod leczenia.
      W ciągu ostatnich 40 lat dokonano jedynie minimalnego postępu w leczeniu glejaka. Średnią długość życia pacjentów ze zdiagnozowanym guzem udało się wydłużyć z 9 miesięcy do 15–20 miesięcy obecnie, a stosowane metody – głownie radio- i chemioterapia – mają bardzo zły wpływ na zdrowie i komfort życia pacjentów. Stąd też poszukiwanie bardziej skutecznych i mniej obciążających organizm metod leczenia.
      Urządzenie opracowane przez Houston Methodist Research Instiute składa się z trzech silnych stałych magnesów neodymowych, które są szybko obracane przez silniki elektryczne. Tempem, częstotliwością i czasem obrotów steruje programowalny mikrokontroler. Całość umieszczona jest w specjalnych opakowaniach odpornych na wibracje i izolowanych od dźwięku i temperatury z zewnątrz. Pojemniki takie montowane są do hełmu, który nosi pacjent.
      Niedawno na łamach Frontiers in Ocology twórcy urządzenia opisali przypadek pacjenta, na którym je przetestowali. Pacjentem tym był 53-letni mężczyzna, u którego w 2018 roku zdiagnozowano masywnego glejaka. Rozciągał się on od lewego płata czołowego i dotarł do prawego płata, rozprzestrzeniając się rozlegle na ciało modzelowate. Guz wywołał też silny obrzęk mózgu. 
      W czerwcu 2018 r. pacjent trafił na stół operacyjny. Badania histopatologiczne potwierdziły, że mężczyzna cierpi na najbardziej agresywny nowotwór mózgu – glejaka wielopostaciowego. Po zabiegu był leczony radio- i chemioterapią. Niecały rok później pojawiły się pierwsze niepokojące wyniki badań obrazowych, a od początku 2020 roku kolejne badania wykazywały, że – pomimo kontynuowanego leczenia – nowotwór powrócił.
      Guz przylegał do układu komorowego, dowody wskazywały na zajęcie opon mózgowych (meningozę). Mediana przeżycia pacjentów z meningozą wynosi w takim przypadku 3,5–3,9 miesiąca. Jako, że nie istniały żadne inne opcje leczenia, pacjenta zapisano do zatwierdzonego przez FDA (Agencję ds. Żywności i Leków) Expanded Access Program. W jego ramach przeprowadzono eksperymentalne leczenie z użyciem urządzenia onkomagnetycznego.
      Twórcy urządzenia obliczają, że trzy neodymowe magnesy generują pole magnetyczne o natężeniu co najmniej 1mT, które obejmuje cały mózg. Leczenie polega na wygenerowaniu zmiennego pola magnetycznego, którego właściwości są odpowiednio dobierane za pomocą programowalnego mikrokontrolera. Pacjent był początkowo leczony w HMNI. W pierwszym dniu nosił na głowie urządzenie onkomagnetyczne przez 2 godziny, z 5-minutową przerwą pomiędzy 1. a 2. godziną. W drugim dniu zaaplikowano mu dwie 2-godzinne sesje z 1-godzinną przerwą pomiędzy sesjami, a w dniu 3. były to 3 dwugodzinne sesje z 1-godzinną przerwą. W tym czasie nauczono żonę pacjenta obsługi urządzenia.
      Po trzech dniach pacjenta wypisano do domu, a dalsze leczenie miało być aplikowane przez żonę. Skutki działania urządzenia sprawdzano każdego dnia przez wspomniane trzy dni. Następnie pacjent miał zgłosić się w 7., 16., 30. i 44. dniu od rozpoczęcia leczenia. Wykonywano wówczas obrazowanie guza techniką rezonansu magnetycznego. Takie samo obrazowanie wykonano zresztą w dniu rozpoczęcia leczenia.
      Leczenie pacjenta przerwano w 36. dniu, gdyż odniósł ranę głowy. W międzyczasie, jako że pacjent uskarżał się na urządzenie, zdecydowano, że ma być ono używane przez 2 godziny dziennie od poniedziałku do piątku. W 16. dniu pacjent zaczął lepiej tolerować leczenie, więc czas wykorzystywania urządzenia zwiększono do 3 godzin dziennie. Były to 1-godzinne sesje z 5-minutową przerwą. W 36. dniu terapii pacjent przewrócił się i zranił w głowę, więc leczenie przerwano. Trzeba jednak dodać, że pacjent doświadczał upadków jeszcze przed rozpoczęciem leczenia.
      W 44. dniu po rozpoczęciu leczenia pacjenta przyjęto do HMNI w celu dokładnej oceny jego stanu. W czasie leczenia nie zauważono żadnych poważnych skutków ubocznych, a osoby opiekujące się pacjentem informowały, że ich zdaniem poprawiła się mowa i funkcje poznawcze mężczyzny.
      Badania MRI wykazały znaczne zmiany w objętości guza po rozpoczęciu leczenia. O ile przez ponad 3 miesiące przed jego rozpoczęciem guz znacząco się powiększył, to w ciągu 3 pierwszych dni leczenia trend ten został odwrócony. Skan MRI z 7. dnia leczenia wykazał gwałtowne zmniejszenie objętości guza o 10%. Później guz zmniejszał się wolniej, a w 30. dniu stosowania urządzenia był o 31% mniejszy niż przed jego rozpoczęciem. Do największego spadku objętości guza na obrazach MRI doszło po 3-dniowej przerwie, jaką zarządzono w 7. dni leczenia oraz po 8-dniowym okresie, jaki upłynął między przerwaniem leczenia w 36. dni terapii, a ewaluacją pacjenta w dniu 44. Te szybkie redukcje objętości guza mogły być związane ze zmniejszeniem obrzęku mózgu wywołanego leczeniem. Po przerwaniu leczenia doszło do ponownego odwrócenia trendu i zwiększenia objętości guza. Pacjent zmarł około 3 miesięcy po zaprzestaniu leczenia.
      Badania laboratoryjne sugerują, że urządzenie onkomagnetyczne zabija komórki nowotworowe zwiększając ilość wolnych rodników tlenu w ich mitochondriach i cytoplazmie, oszczędzając przy tym zdrowe neurony, astrocyty i inne komórki. Prawdopodobnie zwiększona liczba wolnych rodników to, przynajmniej częściowo, skutek zakłócenia przez pole magnetyczne, przepływu elektronów w mitochondriach, mówi współautor badań, Santosh Helekar. Obecnie naukowcy pracują nad potwierdzeniem tej hipotezy.
      Olbrzymią zaletą urządzenia jest fakt, że nie zauważono żadnych poważnych skutków ubocznych, nie wymaga ono stosowania leków czy nawet golenia głowy. Urządzenie ono dość proste i łatwe w użyciu, co może wpłynąć na koszty leczenia. Można je też stosować w domu.
      Zespół naukowy zaczyna obecnie kolejne badania nad swoim urządzeniem, by dokładnie opisać ich biofizyczny, komórkowy i molekularny wpływ na komórki hodowane w laboratorium. Trwają też prace nad oceną bezpieczeństwa i efektywności stosowania tego rozwiązania na myszach.
      W ramach Expanded Access Program prowadzone są też testy na kolejnych pacjentach, a zespół badawczy stara się o zgodę na rozpoczęcie standardowych testów klinicznych swojego urządzenia.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Kobiety i mężczyźni różnią się pod wieloma względami. Jak się właśnie okazało, różnice występują też w sygnaturach molekularnych glejaka. Odkrycie to pomoże wyjaśnić różnice w reakcji na leczenie i szansach na przeżycie.
      Od dziesięcioleci wiadomo, że mężczyźni częściej chorują na wiele rodzajów nowotworów, w tym właśnie na glejaka. Odkrycie różnic występujących ze względu na płeć powinno przyczynić się do opracowania leków, które pomogą wszystkim pacjentom.
      Spodziewamy się, że wyniki naszych badań będą miały natychmiastowy wpływ na sposób leczenia pacjentów z glejakiem i na przyszłe badania. Okazuje się bowiem, że powinniśmy różnie szacować ryzyko ze względu na płać i oceniać efektywność terapii biorąc pod uwagę płeć pacjenta. Różnice pomiędzy płciami i ich konsekwencje medyczne mają olbrzymie znaczenie, ale niemal zawsze są one ignorowane podczas dobierania spersonalizowanej terapii, mówi profesor Joshua B. Rubin z Washington University, współautor najnowszych badań.
      Glejak to najczęściej występujący złośliwy nowotwór mózgu. W ciągu 14 miesięcy od postawienia diagnozy zabija on około połowy pacjentów. Występuje niemal dwukrotnie częściej u mężczyzn niż u kobiet.
      Glejaka zwykle diagnozuje się u osób po 50. roku życia. Leczenie jest bardzo agresywne. Najpierw przeprowadzany jest zabieg chirurgiczny, następnie chemio- i radioterapia. Większość guzów powraca w ciągu 6 miesięcy.
      Naukowcy, którzy przyglądali się obecnym metodom leczenia zauważyli, że lepiej działają one u kobiet niż u mężczyzn. Uczeni chcieli więc zrozumieć, jak płeć ma się do reakcji na leczenie. Przyglądali się więc, jak szybko rosną guzy nowotworowe. Możemy obserwować tempo wzrostu guza u leczonych pacjentów i na tej podstawie szacować, na ile terapia im pomaga, mówi onkolog Kristin R. Swanson, współzałożycielka i dyrektor Pediatric Neuro-Oncology Program w St. Louis Children's Hospital.
      Naukowcy przyjrzeli się zarówno danym z rezonansu magnetycznego jak i danym dotyczącym przeżywalności pacjentów. Na tej podstawie obliczyli tempo wzrostu guza dla każdego dwumiesięcznego przedziału czasu u 63 badanych – 40 mężczyzn i 23 kobiet. Wszyscy oni byli poddani zabiegowi chirurgicznemu, a następnie standardowej chemio- i radioterapii.
      Okazało się, że o ile na początku prędkość wzrostu guza była podobna u kobiet i u mężczyzn, to tylko u kobiet doszło do stałego i znaczącego spowolnienia wzrostu w czasie leczenia temozolomidem, standardowym chemioterapeutykiem stosowanym przy glejaku. Mężczyźni nie reagowali na leczenie tak dobrze i chcieliśmy sprawdzić, dlaczego tak się dzieje. Przyjrzeliśmy się więc genomowi guzów, mówi Rubin.
      Naukowcy przeanalizowali The Cancer Genome Atlas. To działający od 2005 roku projekt amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia, którego celem jest zebranie danych genetycznych na temat nowotworów. Uczeni zastosowali zaawansowane algorytmy statystyczne, na podstawie których byli w stanie wyodrębnić specyficzne dla kobiet i mężczyzn wzorce ekspresji genów. Następnie skupili się na tych wzorcach, by zidentyfikować podtypy molekularne odpowiedzialne za różnice w przeżywalności kobiet i mężczyzn.
      Zauważyliśmy gigantyczne różnice genetyczne w glejakach pomiędzy płciami. Różnice te korelowały z przeżyciem. Wszystkie dostępne dowody wskazują na konieczność wzięcia pod uwagę tych różnić i zastosowania tej wiedzy w badaniach nad glejakiem i leczeniu tej choroby, mówi profesor Jingqin Luo z Washington University, który był odpowiedzialny za przeprwadzenie analizy.
      Naukowcy wykazali, że glejaka może podzielić na 10 grup podtypów, po 5 dla każdej z płci. Każda z grup wyróżnia się właściwą sobie aktywnością genów oraz przeżyciem. Na przykład kobiety należące do jednej z tych grup przeżywały dłużej, niż kobiety należące do pozostałych czterech grup. Żyły średnio trzy lata od diagnozy, podczas gdy panie z innych grup przeżywały średnio ponad rok. Podobnie było u mężczyzn. Panowie z jednej z grup żyli średnio nieco ponad 18 miesięcy, a panowie z pozostałych grup – średnio nieco ponad rok.
      Dodatkowe analizy wykazały, że nawet jeśli dochodzi do podobnego poziomu aktywizacji genów u kobiet i mężczyzn, to i tak widoczne są wyraźne różnice czasu przeżycia.
      Dodatkowo zidentyfikowaliśmy szlak genetyczny powiązany z najdłuższym przeżyciem i zauważyliśmy, że istnieją tutaj duże różnice pomiędzy kobietami a mężczyznami. Na przykład przeżywalność mężczyzn była całkowicie zależna od podziału komórkowego, co sugeruje, że leki blokujące podział mogą bardziej efektywnie działać na mężczyzn. Z kolei u kobiet przeżycie całkowicie zależało od regulacji rozprzestrzeniania się komórek, to zaś sugeruje, że leki regulujące wysyłanie sygnałów przez integryny mogą lepiej działać na kobiety. To wszystko wskazuje, że w terapii glejaka należy różnie traktować kobiety i mężczyzn i skupiać się na sygnaturach specyficznych dla płci. Sprawdziliśmy tę hipotezę podczas badań leków in vitro. W ich trakcie zbadaliśmy, jak działają cztery najczęściej używane chemioterapeutyki i jak wpływają na ekspresję genów związanych z reakcją na te leki. Okazało się, że istnieje jasna korelacja reakcji ze względu na płeć, wyjaśnia Rubin.
      Generalnie rzecz ujmując, na różnice pomiędzy płciami w przebiegu wielu chorób wpływ mają hormony. Na przykład to obecność estrogenu powoduje, że zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn zapada na raka piersi. Jednak w przypadku glejaka hormony płciowe nie mają bezpośredniego znaczenia.
      Mam nadzieję, że nasze badania przyczynią się do bardziej precyzyjnego podejścia do leczenia. Być może nie powinniśmy leczyć kobiet i mężczyzn wedle tych samych schematów. W kolejnym etapie badań powinniśmy opracować różne metody leczenie glejaka u kobiet i u mężczyzn, dodaje Rubin.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Osoby, u których w przebiegu alergii nieco wzrasta poziom przeciwciał IgE, rzadziej mają glejaki, a jeśli już zachorują, przeżywają dłużej od ludzi z normalnym mianem tych przeciwciał (Journal of the National Cancer Institute).
      Wyniki sugerują, że u alergików reakcja immunologiczna na komórki guza jest inna [niż u pozostałych]. Pod względem zwalczania nowotworu lub zapobiegania jego powstaniu, pacjenci z alergiami mogą być chronieni. Niewykluczone też, że potrafią lepiej walczyć z nowotworem - wyjaśnia prof. Dominique Michaud z Brown University.
      Amerykańsko-brytyjski zespół opierał się na wynikach wcześniejszych badań, które wskazywały na związek między IgE, objawami alergii i guzami mózgu. Zamiast jednak pytać ludzi, którzy chorowali na glejaki lub nie, o historię alergii lub prosić o wyniki testów przeciwalergicznych, naukowcy przeanalizowali wyniki 4 dużych studiów dot. stanu zdrowia. Dzięki temu można było określić poziom IgE, nim zdiagnozowano u nich i zaczęto leczyć guza mózgu. To pierwsze studium, które odnosiło się do ogólnego poziomu IgE w próbce pobranej przed zachorowaniem. To ważne dla stwierdzenia, czy mamy do czynienia ze związkiem przyczynowo-skutkowym.
      Mimo że 4 studia objęły bardzo dużą liczbę osób, liczba przypadków przydatnych dla ekipy Michaud nie była wcale spora: dysponowano próbkami osocza tylko 169 pacjentów, u których zdiagnozowano potem glejaka. Zestawiono ich z wynikami 520 podobnych osób, które pozostały zdrowe.
      Naukowcy zauważyli, że w porównaniu do grupy kontrolnej, ryzyko wystąpienia glejaka jest znacząco niższe u alergików, u których miano przeciwciał jest podwyższone tylko w pewnym stopniu i wynosi od 25000 do 100000 jednostek na litr. U pacjentów z najwyższym stężeniem przeciwciał nie zaobserwowano efektu ochronnego.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W New England Journal of Medicine ukazał się artykuł, którego autorzy informują, że nawet w 25% przypadków glejaka - najbardziej rozpowszechnionego nowotworu mózgu u dorosłych - zaobserwowali delecję genu NFKBIA. Jego usunięcie przyczynia się do wzrostu nowotworu, zwiększa odporność na terapię i, co za tym idzie, znacząco zmniejsza szanse pacjenta na przeżycie.
      Glejak to najbardziej złośliwy typ nowotworu mózgu - mówi jeden z autorów badań, profesor Griffith Harsh ze Stanford University School of Medicine. Nieleczeni pacjenci przeżywają zwykle mniej niż 6 miesięcy od czasu postawienia diagnozy. Po interwencji chirurgicznej guzy szybko pojawiają się ponownie. Z kolei radio- i chemioterapia mogą przedłużyć życie, ale nie na długo. Po takim leczeniu pacjenci żyją średnio około 18 miesięcy.
      Defekty NFKBIA obserwowanno w wielu typach nowotworów. Zespół ze Stanford University jako pierwszy udowodnił, że jego delacja ma udział w powstawaniu glejaka. Główny autor badań, profesor Markus Bredel mówi, że od 25 lat wiadomo, że do tego nowotworu przyczynia się nieprawidłowa budowa EGFR (epidermal growth factor receptor). Tajemnicą jednak były te przypadki glejaka, w których EGFR było prawidłowe.
      Naukowcy spostrzegli najpierw, że pacjenci ze słabą ekspresją NFKBIA są mniej podatni na chemioterapię. Skupili się zatem na badaniach tego genu. Przeanalizowali setki przypadków glejaka z lat 1989-2009 i w aż 25% przypadków zauważyli delecję wspomnianego genu. Jednocześnie uczeni potwierdzili wcześniejsze wnioski dotyczące roli EGFR w rozwoju glejaka i dowiedli, że jedynie w około 5% przypadków doszło do jednoczesnych nieprawidłowości w EGFR i NFKBIA, a osoby, u których wystąpiły one równocześnie, żyły średnio o 40% krócej niż inni cierpiący na glejaka. Dowiedzieli się również, że te dwa czynniki biorą udział w rozwoju większości przypadków wspomnianego nowotworu.
      Defekty w NFKBIA i EGFR mają ważny - chociaż różny - wpływ na czynnik transkrypcyjny NF-kappa-B. W normalnych warunkach znajduje się on w cytoplazmie komórki. Jednak gdy zostanie aktywowany, przenika do jądra komórki, gdzie włącza i wyłącza wiele genów, zmieniając zachowanie komórki. EGFR aktywuje NF-kappa-B w taki sposób, że czynnik ten zwiększa zarówno namnażanie się komórek nowotworowych jak i ich odporność na chemioterapię. Z kolei NFKBIA koduje białko I-kappa-B, które jest inhibitorem NF-kappa-B. W normalnych warunkach białko to wiąże się z NF-kappa-B i uniemożliwia mu przeniknięcie do jądra komórki. Gdy jednak dochodzi do delecji NFKBIA ilość białka I-kappa-B ulega redukcji, dzięki czemu zbyt duża ilość NF-kappa-B może wniknąć do jądra komórki, gdzie wskutek nadmiernej aktywności tego czynnika dochodzi do podobnych działań jak wówczas, gdy jest on aktywowany przez EGFR.
      Najnowsze odkrycie może w przyszłości doprowadzić do zastosowania nowych leków w leczeniu glejaka. Jeśli bowiem badania wykażą, że u pacjenta cierpiącego na ten nowotwór mamy do czynienia z delecją NFKBIA, będzie można podać mu leki stabilizujące poziom I-kappa-B. Takim lekarstwem jest np. bortezomib, używany do leczenia szpiczaka mnogiego.
      Na Northwestern University trwa już wstępny etap badań klinicznych nad użyciem bortezomibu do leczenia glejaka.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...