Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Nalot na piratów z Politechniki Śląskiej

Rekomendowane odpowiedzi

Jak donosi serwis sztab-antypiracki.pl, wczorajsze naloty na tzw. scenę warezową miały też miejsce w Polsce, gdzie rozbito największe zaplecze warezowe w Europie.

W ramach akcji, która, jak twierdzi sztab-antypiracki.pl, była jednak skierowana przeciwko TPB, policja zajęła na Politechnice Śląskiej kilkadziesiąt dysków twardych i serwerów stanowiących własność uczelni. Na nośnikach o łącznej pojemności 150 terabajtów znajdowały się nielegalne filmy, oprogramowanie i pliki muzyczne.

Obecnie brak jest jakichkolwiek informacji o zatrzymaniach czy postawieniu komukolwiek zarzutów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żałuje że mnie tam nie było, jakie cuda tam musiały lecieć z okien :).

A bardziej na serio to by się mogli od uczelni odwalić. I tu jest rola uczelni jak by ściągali ich za powiedzmy program x to uczelnie choć by to było nie wiadomo co powinni solidarnie powiedzieć dziękuje i ostentacyjnie zrezygnować z użytkowania najlepiej w całej PL.

 

Dla mnie idealny świat to taki w którym nie ma piractwa i nie ma agencji antypirackich bo tu jest paradoks. Bo nie chodzi o to żeby królika złapać tylko go gonić bo sukces agencji antypirackich jest ich porażką i do tego nie dopuszczą a coś robić muszą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zauważ tylko jedno... gnojki, które za tym stały, popełniali przestępstwa na cudzy koszt. Ktoś przez nich będzie miał nieprzyjemności, bo np. w wolnym czasie, zamiast odpocząć, będzie musiał latać do prokuratury na przesłuchanie. Sprzęt, który został kupiony z budżetowych (a zatem i moich pieniędzy), został wykorzystany do popełniania przestępstwa, a teraz, zamiast służyć uczelni, będzie gnił w depozycie jako dowód rzeczowy.

Nie interesuje mnie motywacja antypiratów - czy robią to dla kasy, rozgłosu czy powodów ideologicznych. Jeśli za przestępstwami na PŚ stał jakiś student, to oprócz normalnego wyroku powinien dostać zakaz studiowania na państwowych uczelniach, bo podatki nie są płacone po to, by ktoś za nie popełniał przestępstwo. Jeśli zamieszany był pracownik, to oprócz wyroku - zakaz pracy w budżetówce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Żałuje że mnie tam nie było, jakie cuda tam musiały lecieć z okien :).

 

Z okien nic nie leciało, nikt(?) o tej akcji nie wiedział i to nie był nalot na akademiki, które w tej chwili są puste, tylko na Centrum Komputerowe, tam gdzie stoi całe zaplecze informatyczne uczelni.

 

Niekoniecznie musiał to być student lub pracownik. Politechnika oferuje usługi hostingowe wszystkim (oczywiście za opłatą), aczkolwiek przypuszczam ze ktoś z wewnątrz mógł być w to zamieszany ze względu na ogromną ilość przechowywanych danych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zamienili studenciaki budżetowy prąd, Internet i hardware na pliki "darmowe". Ciekawe co rozsyłali? Ale jestem zdania by upload uczelniany się nie marnował i był wykorzystany 24h na dobę jesli komputer i tak chodzi to niech wysyła pliki użyteczne jakieś (nie zawsze to musi byc oprogramowanie bez licencji przecież, a tworzone przez samych studentów samych).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Mariusz Błoński

Nie da się tak ot sobie 150 terabajtów przechowywać bez wiedzy władz uczelni. To nie są zapałki, że można coś takiego ukryć, to samo z generowanym ruchem przez tak olbrzymią ilość danych, więc zrzucanie winy na tzw. gnojków jest niepoważne.

Są służby odpowiedzialne za serwerownię i w skrajnym przypadku zakładając iż nic nie wiedzieli to znaczy, że dopuścili się zaniedbań.

 

Szkoda tylko sprzętu i niewinnych osób przesłuchiwanych. Co do samego TPB to jestem ich zwolennikiem.

Portal jak chodził tak chodzi nadal, kiedy w końcu pojmą, że taki sposób to walka z wiatrakami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No to po kolei.

 

Tak na prawdę nie wiadomo gdzie to było przechowywane i na czyim sprzęcie co więcej na czyj koszt. Sieci uczelniane są dość rozległe. I i z grubsza rożne rzeczy tam są pod szyldem szkoły wyższej. Bo uczelnie rożnym podmiotom udostępniają w rożnym zakresie cześć swojej infrastruktury w tym studentom tak za darmo jak i odpłatnie.

 

Będzie miał nieprzyjemności albo nie :). Uczelnie na to raczej zlewają i po prostu liczą się z problemami z tego tytułu. Nie ma się co oszukiwać to jest walka z wiatrakami. Kolejna sprawa to znowu ktoś robi burze w szklance i przeprowadza pranie mózgu:

 

Na nośnikach o łącznej pojemności 150 terabajtów znajdowały się nielegalne filmy, oprogramowanie i pliki muzyczne. Istotne informacje  w tym kawałku pozwoliłem sobie oznaczyć :D.

 

I tu jest odpowiedź dla Piotrek. Tradycyjnie zawinęli jakąś macierz i się cieszą jak murzyn blaszkami. Co do transferu to uczelnie generują taki ze nikt takiego pryszcza nie zauważy. Poza tym większość transferu jest zamknięta wewnątrz ich sieci wiec to już totalnie nikomu nie przeszkadza.

 

Co samej sprawy kary jeśli student będzie relegowany za jakieś zachowanie z serii niegodnych studenta to przynajmniej u nas na uczelni była taka Hall of Fame gdzie można było się dowiedzieć ze decyzją rektora uniwersytetu z miasta Białegostoka ktoś tam został osunięty z listy studentów i tak dalej. I to był list od rektora z Białegostoku na przykład wiec to wygląda mi na jakiś ich wewnętrzny mechanizm propagacji black listy. A no i ta pani która kiedyś tam sobie sama uzupełniła indeks a potem przepisywała sobie oceny z niego do innego (a sprawa wyszła jak ktoś tam miał wątpliwości co do autentyczności podpisu kolegi) też zawisła. Nie wiem na jakich to działa podstawach prawnych ale spotkałem się z czymś takim.

 

Co do pracownika to nie ma czegoś takiego jak zakaz pracy w budżetówce przynajmniej ja nie spotkałem, żeby pracować natomiast w służbie cywilnej (co z budżetówką nie jest tożsame) Należy być osobą nie karana za przestępstwa popełnione umyślnie w tym skarbowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Tolo

Nie doczytałem "łącznej", trochę to zmienia postać rzeczy :)

Cieszą się bo dostaną zapewne premię za nic niezrobienie. Do tego punkty do statystyk...Dostali pewnie cynk i jedyne co musieli zrobić to przewieźć tyłki, trochę się popytać i zarekwirować co trzeba bo nie wierzę by nasza Policja była na tyle mądra by przeprowadzić taką akcję z niewielkim udziałem zagraniczniaków.

Generalnie mają u mnie opinię podobną do polityków, z dna są o schodek wyżej, czyli niewielka różnica.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Mariusz Błoński

Nie da się tak ot sobie 150 terabajtów przechowywać bez wiedzy władz uczelni. To nie są zapałki, że można coś takiego ukryć, to samo z generowanym ruchem przez tak olbrzymią ilość danych, więc zrzucanie winy na tzw. gnojków jest niepoważne.

Są służby odpowiedzialne za serwerownię i w skrajnym przypadku zakładając iż nic nie wiedzieli to znaczy, że dopuścili się zaniedbań.

 

Szkoda tylko sprzętu i niewinnych osób przesłuchiwanych. Co do samego TPB to jestem ich zwolennikiem.

Portal jak chodził tak chodzi nadal, kiedy w końcu pojmą, że taki sposób to walka z wiatrakami.

 

Władz to bym w to nie mieszał. Sądzisz, że rektor wie, co jest na którymś dysku?

Bez wiedzy administratora to i owszem. Nie da sie terabajtów ukryć. Brak jednak jest informacji, ile było tych nielegalnych danych. Policja zajęła nośniki o pojemności 150 TB... równie dobrze mogło być tam 100 GB nielegalnych treści.

 

Tak swoją drogą zastanawiam się, czy jak zwolennicy piractwa wyjaśnią np. sprzątaczce czy jakiemuś poddostawcy dla PŚ, że stracą pracę/kontrakt, bo w budżecie na przyszły rok uczelnia musi uwzględnić nieplanowany wcześniej koszt zakupu potrzebnych jej serwerów i dysków?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak swoją drogą zastanawiam się, czy jak zwolennicy piractwa wyjaśnią np. sprzątaczce czy jakiemuś poddostawcy dla PŚ, że stracą pracę/kontrakt, bo w budżecie na przyszły rok uczelnia musi uwzględnić nieplanowany wcześniej koszt zakupu potrzebnych jej serwerów i dysków?

Ależ tak czy inaczej ta kasa zostanie wydana - ergo ktoś na pewno zarobi :) - ciebie jako liberała powinno to przecież cieszyć  :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
A bardziej na serio to by się mogli od uczelni odwalić.

A to z jakiej niby racji?

I tu jest rola uczelni jak by ściągali ich za powiedzmy program x to uczelnie choć by to było nie wiadomo co powinni solidarnie powiedzieć dziękuje

Wiadomo. I tak samo powinny się bronić zawodowe korporacje (zwane nieformalnie mafiami) lekarskie, prawnicze i wszystkie inne. Ręka rękę myje i powinna myć! Śmierdzi to PRL-em, aż się płakać chce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A no z takiej niby racji ze to winni są studenci a nie uczelnia. To tylko jakaś pokazówka.

 

Jaki PRL ? Jak kupisz auto i sprawia ci same problemy bo się wszystko pieprzy to w nagrodę dla producenta za fachowe wykonanie pojazdu za który zacieknąłeś ciężkie pieniądze następnym razem kupisz to samo? Na pewno To w PRL maiałeś wybór albo maluch albo maluch a ten na giełdzie kilkuletni był droższy niż ten wyjeżdżający z fabryki.

Chodzi o to ze jak jakiś producent softu napuścił kogoś na uczelnie to uczelnia ma prawo się bronic szczególnie w takim zakresie jaki leży w jej kompetencjach decyzyjnych o zakupach. Oczywiście nie chodzi mi tu o mp3-jki czy filmy.

 

Ale ja (nie tylko zresztą o czym można było kiedyś na KW przeczytać) jestem zdania ze piractwo przyczynia się do zarobku. Dlatego tez wszystkie zbory antypirackie nie walczą z piractwem a jedynie walczą o zachowanie odpowiednich proporcji robiąc wszystkich w koło w balona. Zarabiają na tym ciężkie pieniądze i zadbają o to żeby kury znoszącej złote jaja nie zabić. Tak naprawdę piractwo można by zwalczyć jakiś rok tylko ze nikomu na tym nie zależy a na końcu organizacja antypirackim bo znikną razem z piractwem. Nie możne być tak ze jest instytucja której statutowy sukces jest jej porażką. Nie można włączyć o paradoks. O to właśnie chodzi żeby walczyć a nie wygrywać i paradoks znika. Lepiej jest poczekać aż piraci coś tam posciagaja potem straszyć ich sadami i wysyłać listy z żądaniem jakiejś forsy. Znika piractwo znika interes. Bo puki co to właśnie to mi się kojarzy z jakąś korporacją zawodową.

 

Szczególnie ze te mimo ze nie jestem piratem już na mnie wymogły jakieś dziwne ukryte opłaty w płytach CD w nagrywarkach papierze w ryzach i nie wiadomo czym jeszcze co więcej te korporacje zarabiaj w ten sposób na mojej działalności twórczej robiąc dodatkowo ze mnie z góry złodzieja. W ten oto sposób płace za to ze nie jestem piratem a zostać nim dalej nie mogę mimo ze haracz zapłaciłem.

 

W sumie to należało by się zastanowić czy w monecie gdy w ten sposób ktoś obligatoryjnie został ukarany za wszelakie piractwo można pirata sadzić za nielegalnie skopiowane MP3jki na cd.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
A no z takiej niby racji ze to winni są studenci a nie uczelnia. To tylko jakaś pokazówka.

Po pierwsze: jeżeli sprzęt należy do uczelni, to nic dziwnego, że zajęto należący do niej sprzęt, skoro był on wykorzystany do popełnienia przestępstwa. Poczekajmy na oficjalne oskarżenia - wtedy, na podstawie zebranych danych, będzie można ustalić, czy uczelnia też jest winna zaniedbań. Zakładanie z góry, że jej pracownicy są niewinni, jest niepoważne.

 

Poza tym paranoją jest dla mnie jakiekolwiek podejmowanie decyzji w oparciu o to, że firma pilnuje swoich interesów. Równie dobrze mógłbyś się zbuntować przeciwko MPK za to, że bezczelnie sprawdza bilety i każe płacić za usługi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja posiadam odmienne zdanie na temat prawa autorskiego. Jakoś tak się złożyło, że tworzę oprogramowanie na Linuxie, codziennie korzystając z owoców pracy wielu anonimomych twórców za darmo. Rozpowszechnianie się informacji tylko potęguje rozwój. Sprawia, że informacja jest często wykorzystywana w zupełnie nowych dziedzinach.

 

Prawo patentowe jest oparte na "zabranianiu" czegoś w gospodarce, a tego bardzo nie lubię.

 

Zresztą fakty są takie: w zbiorach bibliotek istnieją książki, płyty cd, dvd, filmy, książki czytane itp. Mam prawo tam iść, nawet skopiować codziennie jakąś część zbiorów. Skoro biblioteki mają za zadanie udostępniać zawartą w nich wiedzę, to zróbmy bibliotekę na miarę 21 wieku i udostępnijmy wszystkie zbiory przez internet, aby każdy, bez względu na miejsce zamieszkania miał dostęp do tych danych. I dajmy mozliwość kopiowania.

 

Co do muzyki, to mój ojciec posiada zespół, z którego utrzymuje się przez całe życie. On jako wykonawca cieszy się, że młodzi biorą utwory, przerabiają je i umieszczają w YT. Swoje utwory w internecie umieszcza, ponieważ chce w ten sposób dotrzeć do młodego pokolenia. Internet to jest darmowa forma reklamy.

A skąd kasa? Ano z koncertów. Z kaset w Polsce nigdy wykonawca się nie utrzymał. Służyły głownie reklamie, za to produkcja takowej kosztowała majątek.

 

No i się rozpisałem, chciełam zaprezentować swój głos.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mikroos

Jak ci ktoś wchodzi w brudnych butach do domu to możesz go porostu nie wpuścić bo to jest twój dom i twój interes i to czy ktoś działa w ochronie swojego może ci zupełnie wisieć i powiewać bo dbasz o swój interes a nie czyjś.

 

Przypominam jeszcze raz ze za piractwo płacimy obligatoryjnie nie ważne czy piracimy czy nie. Zauważ ze to producent jest beneficjentem (bezpośrednim i pośrednim) tego ze uczelnia korzysta z tego czy innego oprogramowania a w przyszłości studenci. Wiec jak uczelnia "zadba" o interes producenta softu to dochodzi do sytuacji w której firma dbając o interesy dzisiaj sama nie dba o nie jutro. I to jest paradoks walki z piractwem w czystej postaci. Bo na razie to jest tłuczenie wszystkich w koło jakimś magicznym kijem który ma jeden koniec. Jak tłukący drugim końcem kija który ma w ręce dostanie w łeb to może go to skłoni do jakiś przemyśleń.

 

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,8367005,Politechnika_Slaska_to_pirackie_serce_Europy.html

 

Tu nieco inne informacje.

[..]Jednocześnie wkroczono do firm, uczelni i prywatnych mieszkań. M.in. zalecono sprawdzenie kilku adresów IP na Politechnice Śląskiej. Tymczasem odkryto tam pirackie centrum Europy.[..]

No wiec na razie wiemy ze doszli po IP

Policjanci znaleźli 20 ukrytych, nielegalnych serwerów. Zarekwirowano 120 zaszyfrowanych twardych dysków o łącznej pojemności ponad 100 terabajtów.

No to teraz o uczelni, wychodzi na to ze ktoś dołożył starań żeby serwery ukryć

Żeby było weselej serwery były nielegalne wiec poza oficjalną sprzętową  infrastrukturą politechniki a korzystały tylko z sieci na polibudzie.

Wiec zarekwirowano 120 twardych dysków na których nie wiadomo specjalnie co jest :)

Nie zdziwił bym się jak by ta "serwerownia" była w piwnicy albo w kiblu w akademiku.

 

Wg policji obsługiwały one legendarny, jeden z największych warezów czyli stron gdzie udostępnione są linki, z których można pobrać oprogramowanie, gry, filmy czy muzykę

 

I to już jest żart na koniec bo wychodzi na to ze tam w ogóle może nie być nic nielegalnego bo o ile mi wiadomo przechowywanie linków nie jest w polskim prawie karalne... Sprawę trzeba śledzić bo z tego może jeszcze wyjść niezła kompromitacja co najmniej dla naszej policji. Natomiast jeśli sprawa wygląda raczej w ta stronę to myślę ze politechnika powinna się skonsultować z prawnikami bo kilka źródeł mogło podawać nie prawdę działając na szkodę politechniki.

Śmierdzi mi to burzą szklance wody i wielkim pierdem na koniec. Muszą się spieszyć w przekuwaniu tego na sukces. Kilku studentów to w sam raz tylu ilu trzeba od ośmieszenia śląskiej policji Bo podejrzewam ze kilku studentów z politechniki to w sam raz tylu by w kwestiach informatycznych ośmieszyć śląską policje.

 

Żeby się to jeszcze wypłata odszkodowań nie skończyło

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozpoczyna się poważne starcie starego i nowego, które tylko przyspiesza.

- Czy link moze być nielegalny?

- Czy jego posiadanie i udostępnianie może być nielegalne?

- Co to znaczy własny użytek w dobie internetu?

- Jak zdefiniować znajomego, skoro ludzie poznają się i utrzymują znajomość przez internet.

- Jak umiejscowić znajomcych ze  "społeczności" względem prawa autorskiego?

i wiele innych

 

Ponadto istnieją technologie, dzięki którym można mieć dostęp do dużych zbiorów danych, które są rozproszone po użytkownikach w sposób losowy i dynamiczny. Czyli każdy ma dostęp do wszystkiego, ale nikt nie wie co się znajduje na dyskach. Oczywiscie dane i polaczenia sa anonimowe i szyfrowane. I klops. Czy można skazywać za przynależność do społeczności w imię ochrony praw autorskich?

 

 

Osobiście jestem ciekawy jak się sprawy potoczą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z okien nic nie leciało, nikt(?) o tej akcji nie wiedział i to nie był nalot na akademiki, które w tej chwili są puste, tylko na Centrum Komputerowe, tam gdzie stoi całe zaplecze informatyczne uczelni.

 

Niekoniecznie musiał to być student lub pracownik. Politechnika oferuje usługi hostingowe wszystkim (oczywiście za opłatą), aczkolwiek przypuszczam ze ktoś z wewnątrz mógł być w to zamieszany ze względu na ogromną ilość przechowywanych danych.

 

Podatki są płacone po to, żeby uczelnia zapewniała studentom oprogramowanie. I weź tu gadaj głodnym ludziom o etyce kantowskiej, i POLSKIM studentom o kupowaniu legalnych programów - lepiej przecież, żeby się nie nauczyli nic i nie kupili w przyszłości...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Jak ci ktoś wchodzi w brudnych butach do domu to możesz go porostu nie wpuścić bo to jest twój dom i twój interes i to czy ktoś działa w ochronie swojego może ci zupełnie wisieć i powiewać bo dbasz o swój interes a nie czyjś.

Po pierwsze: uczelnia państwowa nie jest prywatnym folwarkiem rektora i nie ma prawa omijać prawa, które nakazuje wybór dostawców oprogramowania według okreslonych reguł.

 

Po drugie: obrażanie się o kogoś za to, że domaga się przestrzegania prawa jest postawą godną wioskowego idioty, ale na pewno nie dojrzałego obywatela kraju demokratycznego.

 

Po trzecie: kto jak kto, ale pracownicy uczelni powinni jak mało kto szanować prawa własności intelektualnej, bo sami generują wiedzę, a władze uczelni na pewno chciałyby móc na swoich odkryciach zarabiać (a gdyby nie chciały, to należałoby je usunąć i skazać za działanie na sprzeniewierzenie pieniędzy podatników). Postawa karania kogoś za domaganie się przestrzegania tych praw świadczyłaby tylko o totalnym upadku moralnym elit.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...pracownicy uczelni powinni jak mało kto szanować prawa własności intelektualnej...

 

Nie jestem zwolennikiem bezwzględnego respektowania prawa. Przecież student kserować musi :)

 

A na serjo, to wiem ile się nauczyłem używając w czasie studiów rozmaitych programów, które były oczywiście "pirackie" i często nie bywały w sprzedaży detalicznej. Często były to instalacje chwilowe, aby zobaczyć o czym jest tak głośno. Doświadczenie moje zaprowadziło mnie do wolnego oprogramowania.

 

Analogicznie gdybym był zainteresowany tematyką filmową, nic by mnie nie powstrzymało przed zdobyciem dostępu do przeróżnych materiałów filmowych, w tym niektórych zapewne kosztownych, masterów, najnowszych materiałów 3D itp.

 

Studia jest to czas poszukiwań i eksperymentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      EKG metodą Holtera polega na długim, zwykle 24-godzinnym, monitorowaniu pracy serca. Pacjent może wykonać je w domu, co z pewnością jest wygodne. Natomiast niedogodnością jest fakt, że cały czas badania mamy do ciała przypięte elektrody. Wkrótce może się to zmienić, bo na Politechnice Śląskiej powstała koszulka do długotrwałej elektrokardiografii (EKG) typu Holter.
      Koszulkę udało się stworzyć dzięki połączeniu ultradługich nanorurek węglowych z polimerem. Naukowcy z Wydziału Chemicznego Politechniki Śląskiej stworzyli wielofunkcyjny materiał z długich, nawet kilkumilimetrowych, nanorurek o interesujących ich parametrach geometrycznych i morfologicznych. Następnie przekształcili go w pastę przewodzącą prąd, co pozwala nadrukowywać ją na polimery i tekstylia. W przeciwieństwie do podobnych proponowanych rozwiązań, gdzie elementem przewodzącym są standardowe metale, jak miedź czy aluminium, pomysł polskich naukowców bazuje na wielościennych nanorurkach. Składają się one ze zwiniętych płacht grafenu, złożonych jak rurka w rurce. Osiągają one długość nawet kilku milimetrów, przy średnicy kilkudziesięciu nanometrów i przypominają strukturę współosiowych plastrów miodu zwiniętych w ruloniki o coraz większej średnicy, powiedział w rozmowie z PAP kierownik zespołu badawczego, profesor Sławomir Boncel.
      Koszulka z nanorurkową powłoką zbiera sygnały biometryczne z pracy serca i wysyła je do aplikacji, którą może mieć lekarz czy pacjent. Może być ona szczególnie interesującym rozwiązaniem dla osób, które muszą częściej wykonywać badanie Holter. Tym bardziej, że koszulka jest wielorazowa. Po praniu nie traci bowiem właściwości przewodzących, a sygnał nie ulega znaczącej degradacji. Cena koszulki również nie powinna być wysoka. Pasta z nanorurek zwiększy koszt jej produkcji o nie więcej niż 20% w porównaniu z koszulką z poliestru czy poliamidu, zapewniają wynalazcy.
      Na razie powstało kilkanaście koszulek, które przeszły wstępne testy na Politechnice Śląskiej, a obecnie poddawane są testom klinicznym w Górnośląskim Centrum Medycznym. Profesor Boncel mówi, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to najpóźniej za 2 lata koszulki takie mogłyby zadebiutować na rynku.
      Na razie jedyną widoczną wadą koszulki jest fakt, że nie można poddać jej recyklingowi. Jest to bowiem odzież polimerowa z dodatkiem elementów przewodzących. Jeśli jednak wynalazek się przyjmie, to i ten problem zapewne uda się rozwiązać.
      Tymczasem naukowcy z PŚ mówią, że w przyszłości chcą sprawdzić możliwość wykorzystania tego typu odzieży w badaniach kardiotokograficznych (KTG), czyli EKG płodu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Brytyjska policja wykorzystuje specjalny algorytm, który informuje śledczych, które sprawy można rozwiązać. Okazało się, że jednostki, które korzystają z tego algorytmu, prowadzą śledztwa w mniej niż połowie spraw, jakie do nich trafiają. Reszta jest od razu umarzana, gdyż algorytm stwierdza, że i tak nie uda się ich rozwiązać.
      Stosowanie algorytmu oszczędza czas i pieniądze, ale rodzi obawy o to, że policja w ogóle nie zajmuje się sprawami, które – wbrew temu co stwierdził algorytm – można by rozwiązać.
      Obecnie algorytm używany jest wyłącznie w przypadku bójek i innych zakłóceń porządku publicznego, jednak niewykluczone, że w przyszłości będzie stosowany też do innych rodzajów przestępstw.
      Zwykle, gdy policja dowiaduje się o przestępstwie, na miejsce wysyłani są śledczy, którzy zbierają dane i na ich podstawie, opierając się na własnym doświadczeniu, decydują, czy dalej prowadzić sprawę. Jednak w ostatnich latach wskutek zmian w sposobie raportowania, brytyjska policja ma do czynienia ze znacznie większą liczbą zgłaszanych przestępstw.
      Stąd też pomysł na wykorzystanie Evidence Based Investigation Tool (EBIT), algorytmu, który ocenia prawdopodobieństwo rozwiązania sprawy. Jest on od roku używany przez policję z Kent, gdzie pobicia i zakłócenia porządku publicznego stanowią około 30% zgłaszanych przestępstw.
      Jak informuje sama policja, przed wprowadzeniem EBIT funkcjonariusze prowadzili śledztwa w około 75% zgłaszanych spraw. Od czasu gdy używają EBIT odsetek prowadzonych śledztw spadł do 40%. Policjanci chcieliby prowadzić śledztwo w każdej sprawie i złapać sprawcę. Jeśli jednak analiza możliwości rozwiązania sprawy wskazuje, że śledztwo nie ma szans powodzenia, może lepiej użyć zasobów w innych, bardziej obiecujących, śledztwach, mówi Ben Linton z Metropolitan Police.
      Autorem EBIT jest Kent McFadzien z University of Cambridge. Trenował on swój program na próbce tysięcy napadów i zakłóceń porządku publicznego. Zidentyfikował osiem czynników decydujących o tym, czy sprawa może zostać rozwiązana, takich jak np. obecność świadków, nagrań z kamer przemysłowych czy znajomość nazwiska potencjalnego przestępcy. Jednak, jako że czynniki takie mogą się zmieniać, EBIT każdego dnia umieszcza w spisie spraw możliwych do rozwiązania jedną lub dwie takie sprawy, których rozwiązanie ocenia jako mało prawdopodobne. Policjanci nie wiedzą, które to sprawy, gdyż algorytm nie informuje ich o szczegółowej ocenie, wymienia tylko sprawy możliwe do rozwiązania. W ten sposób algorytm jest ciągle testowany i trenowany.
      Istnieją jednak obawy, że jako iż EBIT jest trenowany na już zakończonych śledztwach, pojawiające się błędy mogą być w nim wzmacniane. Jeśli na przykład w jakimś regionie nie ma kamer przemysłowych, algorytm może uznawać sprawy z tego regionu za trudne lub niemożliwe do rozwiązania, przez co mieszkańcy regionu będą poszkodowani, gdyż policja nie zajmie się przestępstwami mającymi tam miejsce.
      Jeśli trenujemy algorytm na historycznych danych dotyczących aresztowań i zgłoszeń przestępstw, wszelkie odchylenia i dysproporcje będą trafiały do algorytmu, który będzie się ich uczył i je wzmacniał, ostrzega Joshua Loftus z Uniwersytetu Stanforda.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ujęcie seryjnego mordercy nazwanego przez prasę Golden State Killer pokazało, jak przydatnymi narzędziami w rękach policji mogą być ogólnodostępne bazy danych genealogicznych, w których obywatele dobrowolnie pozostawiają próbki DNA. Teraz analizy przeprowadzone przez naukowców wykazały, że już za kilka lat – przynajmniej w USA – przed śledczymi nie ukryje się nikt, kto pozostawił na miejscu przestępstwa swój ślad genetyczny.
      Jeśli jesteś biały, mieszkasz w USA i twój daleki krewny korzysta z serwisów genealogicznych, to istnieje olbrzymie prawdopodobieństwo, że policja zidentyfikuje cię dzięki kodowi genetycznemu. Badania przeprowadzone właśnie przez naukowców z Columbia University wykazały, że wykorzystując próbkę DNA daleko spokrewnionej osoby i z grubsza szacując wiek poszukiwanego przestępcy, policja już teraz jest w stanie zawęzić krąg podejrzanych do mniej niż 20 osób. A wszystko to dzięki bazie danych zawierających kod genetyczny zaledwie 1,3 miliona osób.
      Wykorzystanie takiej metody pozwala w tej chwili na identyfikację około 60% białych Amerykanów, nawet jeśli oni sami nigdy nie udostępnili swojego DNA. Za kilka lat będzie tak można zidentyfikować każdego, mówi Yaniv Erlich, genetyk c Columbia Univeristy.
      Naukowcy postanowili bliżej przyjrzeć się tej metodzie po tym, jak policja wykorzystała ją do złapania seryjnego mordercy, który działał w latach 70. i 80. DNA pozostawione przez niego na miejscach zbrodni zostało porównane z bazą danych GEDmatch. To bezpłatny serwis, zawierający dane o mniej niż milionie osób, do którego każdy może przesłać próbkę, a firmy takie jak 23andMe przeanalizują DNA i określą krąg spokrewnionych osób, które również przesłały próbki.
      W całej tej sprawie najbardziej niezwykły jest fakt, że schwytany morderca był bardzo daleko spokrewniony z osobami, których DNA znajdowało się w bazie. Na tyle daleko, że najprawdopodobniej się nie znali. Otóż Golden State Killer i osoby, których DNA było w przeszukanej bazie mieli tych samych prapradziadków. Pradziadkowie byli inni, dziadkowie byli inni, rodzice też byli inni. Do tych informacji wystarczyło dodać szacowany wiek mordercy i miejsca popełnienia przestępstw, by znacząco zawęzić krąg poszukiwanych.
      Naukowcy szybko zaczęli zastanawiać się, jak wiele osób o nieznanym DNA można zidentyfikować za pomocą takich serwisów. W tym celu Erlich i jego zespół przyjrzeli się bazie MyHeritage, która zawiera 1,28 miliona profili DNA. Analiza wykazała, że jeśli mieszkasz w USA, a twoi przodkowie pochodzą z Europy, to istnieje 60% szans, że osoba, z którą masz wspólnych prapradziadków lub jesteście bliżej spokrewnieni, dostarczyła swój profil genetyczny do MyHeritage. Dla osoby, której przodkowie pochodzą z Afryki Subsaharyjskiej odsetek ten spada do 40%.
      Erlich postanowił też sprawdzić, jaka jest szansa, że w takiej sytuacji policja zidentyfikuje cię podobnie, jak Golden State Killera. Okazało się, że dodając do informacji genetycznej takie dane jak szacunkowa ocena wieku i prawdopodobna lokalizacja geograficzna można zmniejszyć początkową pulę 850 osób do zaledwie 17 podejrzanych.
      GEDmatch, dzięki której policja znalazła mordercę, zawiera DNA około 0,5% dorosłej populacji USA. Gdy odsetek ten wzrośnie do 2% dzięki tej bazie będzie można zidentyfikować ponad 90% osób mających europejskie korzenie. To zaskakujące, jak niewielka musi być ta baza, mówi genetyk Noah Rosenberg z Uniwersytetu Stanforda.
      Co więcej, połączenie baz policyjnych z ogólnodostępnymi może dać jeszcze lepsze wyniki. Jak donosi najnowszy numer Cell, analizy wykazały, że ponad 30% osób, których profil DNA znauduje się w policyjnej bazie danych, można skojarzyć z ich krewnymi z komercyjnych baz danych. Jakby jeszcze tego było mało, dodatkowe łączne analizy danych zawartych w obu typach baz pozwalają ujawnić szczegóły wyglądu podejrzanego lub jego krewnych, jak kolor oczu czy przebyte choroby. Z tymi bazami można zrobić więcej, niż się powszechnie uważa,  mówi Rosenberg.
      Uczeni zwracają uwagę, że takie analizy, które są pocieszające z punktu widzenia pracy policji, mogą jednak stanowić zagrożenie dla prywatności. Rozwiązaniem może być np. przesyłanie serwisom genealogicznym swoich danych DNA w formie zaszyfrowanej. Wówczas policja mogłaby z nich korzystać tylko we współpracy z danym serwisem, a zatem za zgodą sądu. Erlich uważa też, że USA powinny zmienić prawo dotyczące prywatności osób zgłaszających się na ochotnika do badań naukowych.
      Teoretycznie osoby takie powinny być trudne do zidentyfikowana. jednak Erlich wykorzystał bazę GEDmatach do zidentyfikowania anonimowej kobiety, która dostarczyła swoją próbkę naukowcom. Jej dane zostały zanonimizowane przez instytucję badawczą, jednak kobieta korzystała też z serwisów genealogicznych, a tam dane nie są anonimowe. Zatem ktoś, kto działa w złej wierze i ma dostęp do próbek w instytucjach naukowych, może pokusić się o identyfikację osób biorących udział w badaniach.
      Być może rozwiązaniem byłoby przyjęcie przez Kongres przepisów ograniczających policji możliwość korzystania z danych genealogicznych. Użycie takich baz byłoby uzasadnione w przypadkach poważnych przestępstw jak morderstwo, ale już nie w drobnych sprawach.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Słynny haker George „GeoHot“ Hotz, który zdobył rozgłos w wieku 17 lat łamiąc zabezpieczenia iPhone’a został zatrzymany przez policję za posiadanie marihuany. GeoHot, który obecnie pracuje w Facebooku i bierze udział w pracach sponsorowanego przez portal zespołu „Chronic Dev Team“ pracującego nad „uwolnieniem iPada i iPhone’a“, jechał ze swojego domu w Kalifornii do Austin w Teksasie, gdzie odbywa się coroczny festiwal cyfrowej rozrywki South by Southwest.
      Policja, świadoma tego, że na festiwal przybywają głównie młodzi ludzie, sprawdzała na granicy Teksasu samochody. W pojeździe prowadzonym przez Hotza policyjny pies zasygnalizował obecność narkotyków.
      GeoHot został zatrzymany, a jego samochód przeszukano. Policja znalazła w nim czekoladę wzbogaconą marihuaną. Narkotyku była w niej minimalna ilość, jednak policjanci wzięli pod uwagę ciężar całej czekolady, tak, jakby w całości została wykonana z marihuany. Na tej podstawie wyliczyli, że GeoHot posiada narkotyki o wartości 800 dolarów, co stanowi przestępstwo. Hakera aresztowano, a później zwolniono po wpłaceniu 1500 dolarów kaucji.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      MPAA, amerykańskie stowarzyszenie przemysłu filmowego, które w głównej mierze przyczyniło się do zamknięcia Megaupload, wzięło na celownik kolejny serwis. Do sądu okręgowego na Florydzie trafił wniosek o wydanie nakazu zamknięcia Hotfile. Działa on na podobnych zasadach jak Megaupload, a MPAA twierdzi, że ponad 90% przechowywanych tam materiałów stanowią treści chronione prawami autorskimi. Co ciekawe, to niepierwsze starcie Hotfile z przemysłem filmowym. W ubiegłym roku serwis zapowiedział, że pozwie do sądu firmę Warner Bros., gdyż miała ona naruszyć zasady korzystania z narzędzi antypirackich Hotfile doprowadzając do usunięcia z serwisu treści, do których nie posiadała praw.
      MPAA od lat prowadzi działania mające nakłonić władze i prawodawców, że serwisy umożliwiające hostowanie i współdzielenie plików powinny być zamykane. Teraz, niewątpliwie zachęcona skutecznym zamknięciem Megaupload, organizacja postanowiła udać się do sądu. MPAA twierdzi, że Hotfile celowo zachęca użytkowników do nielegalnego dzielenia się chronionymi prawem treściami oraz im w tym pomaga. Prawnicy Hotfile odpowiadają, że zasady działania serwisu są zgodne z  opracowaną przez Bibliotekę Kongresu ustawą DMCA.
      Jeśli jednak MPAA udowodni, że serwis celowo umożliwia łamanie prawa, sąd prawdopodobnie nakaże jego zamknięcie.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...