Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Prawo autorskie jak prawo o prohibicji

Rekomendowane odpowiedzi

Emerytowany prezes Międzynarodowego Forum Menedżerów Muzycznych (IMMF), Peter Jenner, porównał obecne prawo ochrony praw autorskich do amerykańskiego prawa o prohibicji z lat 30. ubiegłego wieku. Zdaniem Jennera przepisy nie przystają do cyfrowej rzeczywistości.

Prezes dodał, że prawo należy zmienić, a Chiny nie powinny kopiować rozwiązań zachodnich. Jego zdaniem, konieczne jest wypracowanie nowego modelu, opisującego relacje pomiędzy twórcą a konsumentem.

IMMF to organizacja zrzeszająca menedżerów zawodowych artystów. Sam Jenner był m.in. menedżerem takich gwiazd jak Pink Floyd czy The Clash.

Próby powstrzymania ludzi przed kopiowaniem to strata czasu. Czynią one prawo opresyjnym. Jest to podobne do amerykańskiej prohibicji z lat 30. - powiedział Jenner.

Uważa on, że w przyszłości zatriumfuje model, w którym każdy obywatel będzie płacił co miesiąc drobną kwotę (np. 1 funta), w zamian za możliwość korzystania z usługi muzycznej, a nie z produktu. Jenner stwierdził, że to błąd, iż przemysł muzyczny skupia się na produkcie, nie na usłudze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

w przyszłości zatriumfuje model, w którym każdy obywatel będzie płacił co miesiąc drobną kwotę (np. 1 funta), w zamian za możliwość korzystania z usługi muzycznej, a nie z produktu.

Coś w rodzaju abonamentu TV?. Z taką samą ściągalnością?.No ale zawsze jakaś inicjatywa i pomysł na "cyfrową rzeczywistość" i sprawiedliwość dla twórców.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Intel potwierdził, że umieszczony w internecie kod to główny klucz protokołu HDCP. Jego pojawienie się w sieci oznacza, że na rynek mogą trafić urządzenia typu set-top box oraz odtwarzacze Blu-ray i DVD, które będą omijały mechanizmy zabezpieczeń i pozwolą na kopiowanie i odtwarzanie chronionych treści.
      Protokół HDCP powstał po to, by tylko autoryzowane urządzenia były w stanie wykonywać kopie chronionych nim nośników. Główny klucz protokołu, który właśnie wyciekł, służy do tworzenia kluczy uwierzytelniających dla urządzeń konsumenckich. Teraz klucze takie będzie mógł generować każdy zainteresowany.
      Paul Kocher, prezes Cryptography Research uważa, że w ciągu 3-5 lat na rynek trafią urządzenia omijające HDCP. W Chinach powstaną telewizory, które będą korzystały z nielicencjonowanego HDCP - mówi Kocher. Każde urządzenie korzystające z ujawnionego klucza HDCP będzie w stanie przechwycić chronioną zawartość podczas transmisji w czasie rzeczywistym. To nie odpowiednik kopiowania płyt, ale raczej nagrywania obrazu telewizyjnego za pomocą kamery. Minusem takiego rozwiązania jest jedynie brak dostępu do niektórych opcji menu, takich jak np. włączanie i wyłączanie napisów.
      Już w roku 2001 specjaliści zwracali uwagę na błędy w HDCP. W sierpniu Niels Ferguson nazwał protokół "dziurawym", jednak nie ujawnił szczegółów. W październiku uczeni z Carnegie Mellon University stwierdzili, że wystarczy uzyskać klucze z co najmniej 39 urządzeń, by odtworzyć klucz główny.
      HDCP sprawia też problemy użytkownikom. Niektórzy skarżą się, że czasami nie mogą korzystać z legalnej zawartości. Przyczyną są tutaj niewielkie różnice w implementacji protokołu.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Rozważania na temat praw autorskich, ich zakresu obowiązywania i oddziaływania na społeczeństwo bardzo często ograniczają się do krytyki prawodawstwa USA. Tymczasem, jak wynika z raportu organizacji Consumers International, w Stanach Zjednoczonych obowiązuje... jedno z najbardziej przyjaznych rozwojowi i konsumentom praw ochrony własności intelektualnej.
      Jednak to nie USA przewodzą liście najbardziej przyjaznych krajów. W zestawieniu CI najwyższą pozycję zdobyły Indie. Na drugim miejscu uplasował się Liban, następnie Izrael, za nim USA. Miejsce piąte zajmuje Indonezja, szóste RPA, a kolejne przypadły Bangladeszowi, Maroko, Szwecji i Pakistanowi. Z kolei za kraje z najmniej przyjaznym prawem uznano Chile, Jordanię, Wielką Brytanię, Kenię, Tajlandię, Argentynę, Brazylię, Zambię, Egipt i Japonię.
      Trudno nie zauważyć, że sąsiadujące ze sobą na liście kraje dzieli wszystko - zamożność obywateli, kultura, religia czy historia.
      W tegorocznym zestawieniu CI wzięło pod uwagę 34 kraje. To dwukrotnie więcej niż przed rokiem. Niestety, nie uwzględniono w nim Polski.
      Podczas badań brano pod uwagę następujące czynniki: zakres i długość ochrony zapewnianej przez prawo autorskie, możliwość dostępu i wykorzystywania dzieła (kategorię tę podzielono na podkategorie - dla użytkowników domowych, na potrzeby edukacji, online, przez twórców treści, przez prasę, przez biblioteki, przez niepełnosprawnych oraz w sprawach publicznych), wolność dzielenia się i transferu dzieła oraz egzekwowanie i ochronę praw autorskich.
      Poszczególne kategorie oceniano za pomocą liter od A (najlepsza) do F (najgorsza). Indie, mające najbardziej przyjazny system praw autorskich, uzyskały łączną ocenę B. Najlepiej wypadły w kategoriach dostępności dzieła online, na potrzeby twórców zawartości, na potrzeby prasy oraz pod względem egzekucji ochrony praw. W kategoriach tych uzyskały oceny A. Najgorzej (na D) oceniono możliwość dzielenia się dziełem. Wspomniane na wstępie USA również otrzymały ocenę łączną B. Najlepiej (na A) ocenione kategorie to dostępność dzieła online, dla bibliotek i niepełnosprawnych. Najgorzej (na D) oceniono egzekwowanie prawa.
      Krajem, który ma najmniej przyjazny system praw autorskich, uznano Chile. Najwyższe oceny © państwo to uzyskało w kategoriach dostępności online, wolności dzielenia się i transferu oraz egzekucji prawa. Najgorzej (F) w kategoriach długości obowiązywania i zakresu ochrony praw, dostępności dla użytkowników domowych, edukacji, bibliotek, niepełnosprawnych i w sprawach publicznych.
      Surowo oceniona Wielka Brytania uzyskała wynik C-. Najlepiej (A) wypadła w dostępności dzieła dla niepełnosprawnych. Najgorzej (F) w dostępności dla użytkowników domowych, edukacji, w sprawach publicznych i pod względem egzekucji praw.
      Pełny raport można pobrać z Sieci.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Szwedzka Partia Piratów proponuje reformę prawa autorskiego, która zakłada, że dzieła mogą być nim chronione przez pięć lat. Obecnie okresy ochrony w różnych krajach się wielokrotnie dłuższe.
      Propozycja Partii Piratów spotkała się z krytyką ze strony... Richarda Stallmana, jednego z twórców ruchu wolnego oprogramowania, założyciela GNU i Free Software Foundation.. Jej przyjęcie zagraża bowiem idei tego ruchu.
      Stallman jest jednym z twórców licencji GPL, na której opublikowane jest m.in. jądro Linuksa. GPL korzysta z tzw. copyleft (gra słowna z copyright), czyli systemu licencjonowania praw autorskich, który pozwala na dystrybucję, modyfikację, tworzenie dzieł pochodnych, korzystanie z fragmentów. Warunkiem korzystania z kodu na zasadzie GPL jest jego dalsze udostępnienie na tej samej licencji. Oznacza to, że kod opublikowany na licencji GPL nie może zostać włączony do programu o zamkniętym kodzie. Producent takiego oprogramowania powinien udostępnić cały program na zasadach GPL. Jeśli tego nie zrobi, narusza przepisy o prawach autorskich i może zostać pozwany do sądu.
      Propozycja Partii Piratów oznacza, że kod publikowany na licencji GPL byłby chroniony jej przepisami jedynie przez pięć lat. Później każdy mógłby skorzystać z niego w dowolny sposób. Co oznacza, że można by go używać w oprogramowaniu o zamkniętym kodzie. Myli się jednak ten, kto sądzi, że podobne zasady dotyczyłyby też i tego oprogramowania. Otóż okres ochrony dzieła liczony jest od momentu jego publikacji. Po pięciu latach od opublikowania dzieło stawałoby się, jak chce tego Partia Piratów, własnością publiczną. Jednak źródła programów o zamkniętym kodzie nie są nigdy publikowane, nie przechodziłyby więc nigdy do domeny publicznej.
      Stallman proponuje Partii Piratów, by w swojej propozycji zawarła obowiązek ujawniania kodu źródłowego przez producentów zamkniętego oprogramowania. Po pięciu latach taki kod stawałby się własnością publiczną.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Opensource'owe środowiska mogą odetchnąć z ulgą po ostatnim wyroku federalnego sądu apelacyjnego. Uchylił on wyrok sądu niższej instancji, który, jeśli zostałby utrzymany, mógł mieć olbrzymi niekorzystny wpływ na wszelkie wolne licencje na oprogramowanie.
      Sprawa toczyła się z powództwa Roberta Jacobsena, twórcy oprogramowania Java Model Railroad Interface. To popularny pakiet do zarządzania elektrycznymi kolejkami. Jest ono rozpowszechniane na Artistic Licence 1.0, używanej szeroko też przez społeczność zajmującą się językiem Perl. Licencja ta nie jest, z technicznego punktu widzenia, licencją typu copyleft, ale, podobnie jak ona, daje olbrzymią swobodę na korzystanie z oprogramowanie. Pozwala na jego modyfikację i rozpowszechnianie. Oczywiście pod pewnymi warunkami. Licencję wykorzystała firma Kamind Associates, która zaczęła rozpowszechniać część oprogramowania Jacobsena, ale usunęła wszelkie informacje o autorstwie.
      Jacobsen udał się do sądu twierdząc, że Kamind naruszyła prawa autorskie. Jednak sąd w swoim wyroku stwierdził, że nie może być mowy o naruszeniu praw autorskich, a jedynie o złamaniu warunków umowy. Innymi słowy sąd stwierdził, że oprogramowanie rozpowszechniane na wolnych licencjach nie jest chronione prawem autorskim jak tradycyjne licencje, a przepisami dotyczącymi zawieranych umów.
      Takie rozstrzygnięcie było bardzo niekorzystne dla autorów Wolnego Oprogramowania. Przepisy o prawach autorskich dają bowiem twórcom dzieła prawo do domagania się, by osoba, która je naruszyła, zaprzestała łamania prawa. Innymi słowy sąd może w takim wypadku zakazać naruszającemu prawo autorskie rozpowszechniania spornego dzieła. Z kolei przepisy o umowach przewidują jedynie odszkodowanie liczone od wartości dzieła. Jako że olbrzymia większość Wolnego Oprogramowania rozpowszechniana jest za darmo lub za niewielkie kwoty, sumy odszkodowań byłyby znikome.
      Środowiska korzystające z licencji copyleft postanowiły działać. Powołani przez nie eksperci zdołali przekonać sąd federalny, że wcześniejszych wyrok jest błędy i może mieć negatywne skutki dla całego przemysłu używającego licencji copyleft. Jeśli bowiem zostałby utrzymany, egzekucja praw do programów na licencjach copyleft byłaby praktycznie niemożliwa.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Francuski Sąd Konstytucyjny orzekł, że niektóre przepisy wprowadzonej niedawno kontrowersyjnej ustawy o ochronie praw autorskich są niezgodne z ustawą zasadniczą. Sąd stwierdził przede wszystkim, że jeśli Apple zostanie zmuszone do udzielania licencji na swój system DRM, musi otrzymać za to odpowiednie odszkodowanie. Jednoczenie Sąd zgodził się z opinią, iż ograniczanie możliwości odtwarzania muzyki zakupionej w iTunes jedynie do iPoda narusza konstytucyjne prawo własności.
      Sąd nie wyjaśnił jednak, jak ma się jego orzeczenie do sytuacji, w której koncerny nagraniowe dały Apple'owi zgodę na sprzedaż muzyki właśnie w taki sposób.
      Jean-Baptiste Soufron z organizacji Stowarzyszenie Audionautów, które sprzeciwia się ograniczeniom kopiowania, stwierdzi, że to dobra wiadomość dla Apple'a bo otrzymają pieniądze za licencje, ale znacznie gorsze jest dla nich to, że będą musieli tych licencji udzielać.
      Soufrona znacznie bardziej martwi jednak inny aspekt orzeczenia Sądu Konstytucyjnego, który uchylił wcześniejsze przepisy przewidujące karę zaledwie 38 euro za nielegalne udostępnianie plików. Użytkownicy sieci P2P są więc zagrożeni grzywnami do 300 000 euro.
       
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...