Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Wbrew pozorom nie wszystkie pająki budują sieci, by potem jedynie czatować, aż coś się w nich zaplącze. Wiele gatunków pająków poluje polegając jedynie na swojej szybkości i zwinności - to tak zwane skakuny. W jaki sposób wykrywają one i namierzają swoje ofiary tak skutecznie? Pająki takie jak australijski Servaea vestita potrafią, skacząc, chwytać muchy w locie. Muszą przecież polegać jedynie na wzrokuy.

Zbadaniem skuteczności wzroku Servaea vestita zajął się australijski naukowiec z Uniwersytetu Macquariego, Daniel Zurek, ze swoimi współpracownikami. Złapanym osobnikom tego zaledwie dwunastomilimetrowego pajęczaka zaklejono dwie z trzech par oczu przy pomocy dentystycznego kleju silikonowego: największą, centralną parę, oraz położoną z tyłu, zapewniającą widzenie dookolne. Pozostawiono mu jedynie mniejszy przedni komplet oczu, uważany za pomocniczy, lub dodatkowy.

Osobniki z tak upośledzonym widzeniem, w liczbie 51 sztuk, poddano próbie: pokazywano im wyświetlane wzory z kropek, oraz latające na uwięzi muchy z ich ulubionego gatunki. W każdym z przypadków okazywało się, że skuteczność małych drapieżców nie uległa pogorszeniu. Nie tylko bez cienia wątpliwości odróżniały prawdziwe muchy od „zmyłek", ale nie miały też problemu ani z oceną odległości, ani trajektorii lotu. Servaea vestita łapały swoje ofiary w mgnieniu oka, w sposób trudny do zauważenia dla obserwatorów.

Wynika z tego, „dodatkowa" para oczu była co najmniej niedoceniana i jest w pełni zdolna do samodzielnego funkcjonowania. Do tej pory uważano, że mniejsze pary oczu u wszystkich skakunów służą jedynie do odróżniania natężenia światła i detekcji ruchu. Fascynujące jest - zdaniem badaczy - w jaki sposób te malutkie pajączki, z niewielkim mózgiem, wielokrotnie mniejszym od mózgu pszczoły, potrafiły wykształcić tak doskonały wzrok, zarówno z bezbłędnym wykrywaniem ruchu, jak i postrzeganiem głębi oraz rozróżnianiem drobnych szczegółów, co dotychczas wydawało się domeną dużych zwierząt. A w dodatku obejmujący pełne 360º, co musi wymagać dość sporej „mocy obliczeniowej".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kwestia głębi widzenia jest dość oczywista - pozwala na to współosiowe umieszczenie oczu. Większość drapieżników ma tak osadzone oczy, właśnie po to, aby możliwe było dobre ocenianie odległości.

 

Rzeczywiście ciekawe natomiast, że pająki zupełnie nie utraciły 'zdolności bojowej' mimo pozbawienia ich 2/3 ich oczu :D

 

Od siebie dodam, że z tego co słyszałem, skakuny (nie wiem czy wszystkie czy niektóre) mają oczy teleskopowe (mogą regulować ogniskową soczewek), co pozwala im niejako 'zoomować' obraz. Taka naturalna, wbudowana lornetka :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No niezła taka funkcja. Pozazdrościć. :D

Jak widać, człowiek znów jest wtórny i natura była pierwsza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Mózgi małych pająków, np. nimf z rodzaju Mysmena, są tak duże, że wypełniają jamy ciała i wnikają do odnóży. Naukowcy ze Smithsonian Tropical Research Institute (STRI) zauważyli to, gdy badając wpływ miniaturyzacji na rozmiary mózgu i zachowanie, mierzyli ośrodkowy układ nerwowy 9 gatunków pająków różnej wielkości.
      Znalazły się wśród nich olbrzymie pająki z lasów deszczowych (np. Nephila clavipes) oraz zwierzęta nie większe od łebka szpilki. Naukowcy stwierdzili, że pomniejszeniu gabarytów ciała towarzyszy relatywne powiększenie mózgu - oznacza to, że wypełnia on większą część jamy ciała.
      Im mniejsze zwierzę, tym więcej musi zainwestować w swój mózg, co oznacza, że nawet bardzo małe pająki są w stanie uprząść sieć i wykonywać inne dość złożone czynności. Odkryliśmy, że ośrodkowy układ nerwowy najmniejszych pająków wypełnia niemal 80% ogółu jamy ciała, w tym ok. 25% odnóży - tłumaczy William Wcislo ze STRI, jedynego leżącego poza obszarem USA, bo w Panamie, biura Smithsonian Institution.
      Co ciekawe, okazało się, że najmniejsze nimfy mają nawet zdeformowane ciała z uwypukleniami wypełnionymi "nadmiarem" mózgu. Stopień miniaturyzacji neuronów ogranicza jądro, którego pająki nie eliminują. Średnicy aksonów również nie da się jeszcze bardziej zmniejszyć, bo mogłoby to zaburzyć przepływ jonów i sygnały nie byłyby prawidłowo przewodzone. Jak widać, nie było więc innego wyjścia, jak przeznaczyć więcej miejsca na układ nerwowy...
      Podejrzewaliśmy, że młode pająki mogą być głównie mózgiem, ponieważ ogólna zasada dla zwierząt, zwana regułą Hallera, mówi, że w miarę spadku rozmiarów ciała wzrasta objętość zajmowana przez mózg. Ludzki mózg stanowi 2-3% masy ciała, tymczasem mózgi najmniejszych mierzonych przez nas mrówek stanowią ok. 15% ich biomasy, a niektóre pająki są nawet mniejsze.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po intensywnych deszczach monsunowych na przełomie lipca i sierpnia 2010 roku Pakistan nawiedziła ogromna powódź. W prowincji Sindh na drzewach schroniły się miliony pająków. Osnute całunem pajęczyny drzewa powoli umierają, ale gromady drapieżników wyłapują mnożące się w wilgoci komary, chroniąc ludzi przed malarią.
      Woda sięgnęła bardzo wysoko i schodzi powoli (The New York Times pisał, że ubiegłoroczna powódź była najgorsza od 80 lat), dlatego pająki musiały zostać w swoich azylach na dłużej. Mieszkańcy mówią, że nigdy nie widzieli na drzewach takich kokonów, ale wcale na nie nie narzekają, bo mimo stojącej wody po komarach ani widu, ani słychu, a przynajmniej jest ich mniej niż można by się w takich warunkach spodziewać.
      Wyglądający nieco księżycowo krajobraz można podziwiać na wykonanych pół roku po powodzi zdjęciach Russella Watkinsa z brytyjskiego Departamentu Rozwoju Międzynarodowego (Departament of International Development).
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wbrew powtarzanemu od dawna twierdzeniu, że człowiek ma wrodzony lęk przed wężami i/lub pająkami, psycholodzy udowadniają, że strachu przed tymi zwierzętami uczymy się w rzeczywistości w niemowlęctwie.
      Vanessa LoBue z Rutgers University i David H. Rakison z Carnegie Mellon University oraz Judy S. DeLoache z University of Virginia przeanalizowali badania na ten temat. W swoim artykule naukowcy przypomnieli, że jedna z teorii wyjaśniająca, czemu boimy się pająków i węży, utrzymuje, że dzieje się tak, gdyż wiele z nich jest jadowitych. Z tego powodu dobór naturalny miał faworyzować ludzi, którzy trzymali się od tych zwierząt z daleka. W przeszłości Arne Öhman z Karolinska Institutet wykazał np., że można nauczyć ludzi kojarzenia z porażeniem prądem albo zdjęć węży i pająków, albo kwiatów i grzybów, ale efekt będzie się utrzymywać dłużej dla zestawu pajęczo-wężowego, czyli czegoś istotnego z ewolucyjnego punktu widzenia. Susan Mineka z Northwestern University zademonstrowała zaś, że co prawda małpy wychowane w laboratorium nie bały się węży, ale uczyły się go dużo szybciej niż lęku przed kwiatami czy królikami.
      Trio psychologów postanowiło sprawdzić, jak reagują na przerażające obiekty niemowlęta i nieco starsze dzieci. W jednej serii eksperymentów 7-miesięcznym niemowlętom tuż obok siebie wyświetlano dwa nagrania wideo: jedno węża, a drugie czegoś bezpiecznego, np. słonia. W tym samym czasie badacze odtwarzali albo przerażony, albo zadowolony głos. Okazało się, że maluchy spędzały więcej czasu, spoglądając na węża, kiedy słyszały przestraszony głos, ale same z siebie nie wykazywały oznak lęku.
      W ramach kolejnego studium 3-latkom wyświetlano na ekranie dziewięć fotografii i proszono o wybranie pewnego docelowego obiektu. Dzieci identyfikowały węże szybciej niż kwiaty i prędzej od innych zwierząt przypominających węże, np. żab i gąsienic. Dzieci, które bały się węży, wskazywały je tak samo szybko jak maluchy, u których nie rozwinął się taki lęk.
      Wszystko sugeruje więc, że tak jak demonstrowali Öhman i Mineka w badaniach na małpach i dorosłych, rzeczywiście szybko wykrywamy węże i pająki oraz kojarzymy je z dźwiękami wskazującymi na obrzydzenie czy przestrach, ale arachno- i ofidiofobii się uczymy, a nie rodzimy się z nimi, bo niektóre dzieci reagują co prawda błyskawicznie, lecz wcale nie wykazują lęku.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od czego zależy nasze postrzeganie przynależności rasowej innych osób? Według powszechnego, również wśród naukowców, mniemania to głównie kwestia barwy. Dwóch australijskich psychologów udowodniło w swoim badaniu, że kolor skóry wcale nie odgrywa decydującej roli w przypisywaniu człowieka do rasy.
      Jest wiele cech morfologicznych różniących ludzi o różnym pochodzeniu: kształt twarzy, rozmieszczenie i wielkość jej elementów, wreszcie wzrost. Kolor skóry jest wprawdzie tylko jednym z nich, ale najłatwiej opisywalnym a przy tym powszechnie używanym w klasyfikacji: ten człowiek jest biały, tamten czarny, żółty lub czerwony, dlatego uważany jest za najistotniejszy wyróżnik. Dotychczasowe badania również zdawały się to potwierdzać. Kevin Brooks i Scott Gwinn z Macquarie University zadali kłam temu mniemaniu w swoim eksperymencie.
      W badaniu dwóm grupom uczestników pokazywano wybrane twarze osób różnych ras. Wszystkie umieszczone były w otoczeniu twarzy o mocno odmiennym kolorze, więc dzięki złudzeniu optycznemu raz wydawały się jaśniejsze a raz ciemniejsze. Jedna grupa ankietowanych miała oceniać kolor skóry centralnej twarzy, druga zaklasyfikować ją jako typową bardziej dla Afrykanina lub Europejczyka. Pomimo że różnica w postrzeganiu odcienia skóry była wyraźna w klasyfikowaniu twarzy przez pierwszą grupę, w grupie drugiej nie zaobserwowano różnic w klasyfikacji postrzeganych twarzy do rasy.
      Mimo że postrzegając ludzkie rasy posługujemy się odniesieniem do barwy skóry, odgrywa ona mniejszą rolę od innych cech - podsumowują wyniki autorzy studium, opublikowanego w periodyku Perception. Główną rolę odgrywa kształt twarzy i jej proporcje. Jest to dokładnie na odwrót, niż dotychczas uważano.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Medialny hałas wokół dziury ozonowej, jaki panował kilka lat temu, po raz pierwszy uświadomił ludziom niebezpieczeństwa promieniowania ultrafioletowego. Od tego czasu powszechne stało się używanie opalaczy z filtrami UV. Jednym ze składników kremów do opalania jest cynk, pojawiły się więc wątpliwości, czy nie przenika on do organizmu i czy nie może wywołać skutków ubocznych. Do tej pory trudno było to jednak dobrze ocenić, cynk jest jednym z mikroelementów niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania naszego metabolizmu. Jest więc on obecny stale w naszym organizmie i trudno odróżnić cynk przyswajany z pożywieniem od ewentualnie wchłoniętego przez skórę.
      Problem od strony technicznej rozwiązał profesor Brian Gulson, wykładowca na australijskim Macquarie University. Podczas badań, we współpracy z CSIRO, Australian National University oraz Australian Photobiology Testing Facility. Zespół badawczy wykorzystał specyficzny, stabilny izotop cynku o wysokiej czystości, co pozwoliło odróżnić go od cynku pochodzącego z innych źródeł i śledzić jego obecność w organizmie.
      W próbie terenowej, mającej naśladować naturalne warunki, grupie badanych osób płci obojga przez pięć dni, dwa razy dziennie aplikowano krem z filtrem UV, zawierający cynk. Od wszystkich pobierano próbki moczu i krwi i oznaczano w nich poziom cynku, w tym cynku pochodzącego z kremu.
      Dzięki tej technice po raz pierwszy bezspornie udało się wykryć w organizmie obecność cynku aplikowanego na skórę. Odkryto jego ślady u wszystkich badanych osób. Obecność śledzonego cynku wzrastała sześć dni po zakończeniu próby, jego ilość rosła liniowo wraz z każdą dawką. Jednocześnie porównywano zdolność penetracji cynku w zwykle stosowanej postaci od cynku w postaci nanocząsteczek - w tym drugim przypadku jego wchłonięta dawka była minimalnie większa.
      Jednak ilość cynku znalezionego we krwi była raczej niewielka: mniej niż 0,001% aplikowanej dawki i prof. Gulson uspokaja, że nie zmienia to wyraźnie całkowitej ilości tego pierwiastka, jaka normalnie znajduje się w organizmie, tym bardziej, że jego obecność w produktach podlega ścisłym rygorom. Przypomnijmy, że zalecana dzienna dawka cynku w diecie to 20 miligramów.
      Nie ma jeszcze odpowiedzi na zasadnicze pytanie o różnicę w aktywności cynku w postaci rozpuszczalnej i w postaci nanocząsteczek, badania zajmą jeszcze sporo czasu. Autorzy studium, opublikowanego w periodyku Toxicological Sciences, sugerują dalsze, długookresowe i szerokie badania przekrojowe.
      Jednocześnie uspokajają, że nie ma żadnych poszlak na szkodliwość kremów z zawartością cynku i zalecają normalne stosowanie filtrów UV, ponieważ zagrożenie nowotworami skóry jest bez wątpienia większe.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...