Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Liane Lefever narzekała na uporczywe bóle ucha. Okazało się, że powodem nie był stan zapalny, lecz guz mózgu. Dzięki pionierskiej procedurze zastosowanej przez 2 chirurgów z Johns Hopkins Hospital nie trzeba było jednak otwierać czaszki, wystarczyło niewielkie nacięcie w powiece.

Czterdziestosiedmioletnia Amerykanka opowiada, że na wieść o tym, że miała operację mózgu, ludzie zaczynają się rozglądać za blizną, której w tym przypadku zwyczajnie nie widać. Omawianą technikę wykorzystano po raz pierwszy trzy lata temu, nadal jest ona jednak dość rzadka. Dotąd zastosowano ją u ok. 18 pacjentów, co daje zaledwie 6 osób rocznie. Pierwsze studium na ten temat opublikowano w zeszłym miesiącu na łamach pisma Journal of Otolaryngology - Head and Neck Surgery. Wszyscy mają nadzieję, że wskutek tego zwiększy się liczba zarówno odmian samej procedury, jak i kwalifikowanych do niej chorych. Jej pomysłodawcy szacują, że w przyszłości przez powiekę będzie się usuwać do ¼ guzów, prawdopodobnie ułatwi to także rehabilitację po operacjach związanych z innymi schorzeniami.

W chirurgii ogólnie mamy taką zasadę, by wszystko robić w jak najprostszy sposób, co prowadzi do szybszego zdrowienia pacjenta i obniżenia kosztów. [Nacięcie powieki] to nowy wariant techniki minimalnie inwazyjnej [po zabiegach przeprowadzanych np. przez nos czy łuk brwiowy] – tłumaczy jeden z autorów nowatorskiego podejścia, a zarazem chirurg plastyczny dr Kofi Boahene.

Lefever została zoperowana w październiku ubiegłego roku. Zdiagnozowano u niej oponiaka (łac. meningioma). Chcąc się skonsultować z innym specjalistą, kobieta trafiła właśnie na Boahene'a. W ciągu 3 miesięcy guz, przez który straciła częściowo węch, powiększył się dwukrotnie. Chora obawiała się wybranej metody jego usunięcia, zwanej fachowo przezpowiekową kraniotomią okołooczodołową, ale już po 3 miesiącach mogła znowu nosić szkła kontaktowe, a po paru tygodniach wróciła do pracy w rodzinnej smażalni frytek.

Boahene to doświadczony lekarz, ponieważ w przeszłości współpracował z doktorem Alfredem Quiñones-Hinojosą, neurochirurgiem, który był jednym z pionierem operowania mózgu przez nos. Gdy trzy lata temu 14-miesięcznemu chłopcu trzeba było zrobić biopsję guza, nie można się było do niego dostać, odwarstwiając śluzówkę w jednym z przewodów nosowych i łamiąc przegrodę chrzęstną. Jako chirurg plastyczny Boahene przez lata odseparowywał powieki, wiedział więc, że to doskonała droga do przednich, np. czołowych, obszarów mózgu. Skonsultował się ze swoim mentorem i postanowił zaryzykować. Na szczęście po zabiegu mały pacjent szybko wyzdrowiał, podobnie zresztą jak 17 kolejnych osób. Dochodziło też do mniejszej liczby zakażeń niż w przypadku operowania przez nos.

Podczas minikraniotomii powiekę odcina się w naturalnym zagięciu, a następnie tuż nad łukiem brwiowym usuwa niewielki fragment kości. Sterowany komputerowo endoskop z kamerą doprowadza chirurga do zmienionej chorobowo tkanki lub miejsca uszkodzenia. Po zakończeniu operacji wstawia się wyciętą kość, stabilizując ją za pomocą metalowej płytki. Na powiece zakłada się rozpuszczalne szwy, blizna jest więc praktycznie niewidoczna.

Lekarze podkreślają, że u każdego pacjenta mogą wystąpić jedyne w swoim rodzaju efekty uboczne operacji, które zależą od umiejscowienia i rodzaju guza. Pojawiające się powikłania mają też czasem związek ze znieczuleniem. Generalnie jednak ryzyko związane z zabiegiem przez powiekę jest dużo mniejsze niż przy tradycyjnych metodach. Quiñones-Hinojosa i Boahene uważają, że w kolejnych latach liczba przeprowadzonych kraniotomii przezpowiekowych wzrośnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      21-letnia Australijka zapadła na tajemniczą chorobę. Jej oczy samoczynnie zamykają się aż na trzy dni z rzędu, umożliwiając widzenie zaledwie przez trzy kolejne dni. Opiekujący się nią lekarze przyznają, że sytuacja jest niezwykła i najprawdopodobniej dotychczas nieznana medycynie.
      Bohaterką przykrej historii, którą opublikowała gazeta Melbourne's Herald Sun, jest 21-letnia Natalie Adler. Dolegliwości zaczęły się u niej cztery lata temu. Kobieta opowiedziała dziennikarzom o pierwszym napadzie choroby: obudziłam się pewnej niedzieli, a moje oczy były spuchnięte. To było w przeddzień egzaminu z języka angielskiego. Moje oczy zaczęły się uporczywie zamykać w zupełnie przypadkowy sposób, a kilka tygodni później zamykały się na trzy dni pod rząd.
      Lekarze z lokalnego szpitala zajmującego się chorobami narządów wzroku i słuchu byli zaskoczeni sytuacją młodej pacjentki. Jest pojedynczym przypadkiem, a my nie mamy diagnozy, opisuje sytuację kobiety prof. Justin O'Day, specjalista z zakresu neurologii i okulistyki pracujący w placówce. Dodaje: Nie widzi się często osób z tak wysokim stopniem spazmów i zamykania powiek, szczególnie w tym wieku. Nieznana jest przyczyna [tego zjawiska].
      Zdaniem O'Daya chorobę Natalie można porównać do schorzenia zwanego kurczem powieki, charakteryzującego się mimowolnym zamykaniem oczu. Nie wyjaśnia to jednak, skąd u kobiety bierze się rytmiczność napadów.
      W okresie pogłębienia objawów oczy Australijki są niemal zupełnie zamknięte, a ona sama widzi jedynie tyle, ile dociera do niej przez niedomkniętą do końca lewą powiekę. Gdy symptomy ustępują, ta sama powieka lekko opada.
      Specjaliści leczyli Natalie botoksem, czyli jadem kiełbasianym. Toksyna ta, powodująca porażenie mięśni, pozwalała kobiecie widzieć średnio przez pięć z sześciu dni. Po dwóch latach leczenia okazało się jednak, że organizm uodpornił się na tę formę terapii. Co więcej, w żaden sposób nie udało się opanować dodatkowych objawów choroby, takich jak uogólnione zmęczenie i nudności. Pacjentka liczy obecnie na stymulację okolic oczu za pomocą prądu elektrycznego.
      Życie z niezwykłą chorobą z pewnością nie jest łatwe. Jak wyznaje młoda Australijka, nie zorganizowała nawet imprezy z okazji własnej "osiemnastki", gdyż tego dnia jej oczy były zamknięte. Okazja na świętowanie ze znajomymi przypadła dopiero w dwudzieste pierwsze urodziny.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Francuscy lekarze poinformowali o dokonaniu pierwszego laserowego usunięcia guza mózgu u w pełni świadomego pacjenta. W paryskim szpitalu Pitié-Salpêtrière pacjentowi, któremu podano tylko znieczulenie miejscowe, wywiercono w czaszce otwór o średnicy 3 milimetrów. Następnie wsunięto przezeń światłowód wyposażony w laser. Dzięki rezonansowi magnetycznemu lekarze na bieżąco korygowali położenie światłowodu.
      Gdy narzędzia były już wewnątrz głowy chorego, przeprowadzono komputerową symulację operacji usunięcia guza. Następnie uruchomiono laser, który w ciągu dwóch minut podgrzał i zabił komórki nowotworowe. Po zakończeniu operacji pacjent jeszcze tego samego dnia wrócił do domu.
      Francuzi informują, ze w ciągu ostatnich dwóch lat przeprowadzili 15 takich pionierskich operacji. Poddano im chorych, u których guzy nie reagowały na standardowe metody leczenia, a specjaliści oceniali, że pacjentom pozostało nie więcej niż 3 miesiące życia.
      Spośród 15 operowanych w 6 przypadkach usuwano całego guza. U pięciu z takich pacjentów nowotwór nie powrócił przez 9 miesięcy.
      Zabiegi można było wykonać dzięki rewolucyjnemu laserowi, który powstał w USA. Urządzenie jest na bieżąco chłodzone, dzięki czemu jego użycie nie powoduje powstawania skrzepów.
      Francuzi mówią, że ich technika może pozwolić na powstanie nowego rodzaju leczenia, które nazwali "interwencyjnym MRI". Jednak, jak przyznali, brakuje im środków na dalsze badania. Potrzebują 2 milionów euro.
      Nie należy się jednak spodziewać, że nowa technika szybko się upowszechni. Przez najbliższe miesiące, a może nawet lata, to, co osiągnięto we Francji będzie przedmiotem szczegółowych analiz.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Masz kompleksy z powodu swojego zbyt małego wzrostu? Kobiety radzą sobie z tym, wkładając buty na wysokim obcasie, mężczyźni mogą sobie dodać centymetrów odpowiednim strojem i nieco grubszą podeszwą. Dr Luis de la Cruz, chirurg kosmetyczny z Kliniki La Luz w Madrycie, stosuje jednak bardziej radykalne rozwiązanie: silikonowy implant "nagłowowy" o grubości nieco ponad 5 cm.
      Zabieg trwa ok. 90 min, zazwyczaj przeprowadza się go w znieczuleniu miejscowym. W tym czasie po jednej stronie głowy wykonuje się nacięcie i wciska przez nie implant. Ostatecznie układa się on między skórą a kośćmi czaszki. Na operację trzeba wysupłać między 17 a 18 tys. zł. Pacjent opuszcza szpital już następnego dnia.
      Na razie Hiszpan zoperował 17 osób. Twierdzi, że na pomysł wpadł w przypływie olśnienia. Spotkał się z kobietą, która od zawsze marzyła, by zostać stewardesą, ale została odrzucona, gdyż do spełnienia norm zabrakło jej zaledwie 1,27 cm. Pytała, czy istnieje jakaś metoda niewielkiego powiększenia wzrostu. W tym czasie korzystano tylko z jednej techniki, a mianowicie z "naciągania" kości nóg. Jest to jednak rozwiązanie ekstremalne i bolesne. To sprawiło, że zacząłem dywagować. Wielokrotnie wszczepiałem implanty brody i nagle pomyślałem: "Dlaczego nie wykorzystać implantu wprowadzanego między czaszkę a skórę głowy?".
      Dzięki temu nie tylko jego pierwsza pacjentka, Eugenia, została stewardesą, ale poprawiła się też jakość życia innych ludzi. Zabieg odradza się osobom o pociągłych i wąskich twarzach, ponieważ po wszczepieniu implantu wyglądałyby nienaturalnie.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...