Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Dawno już minęły czasy, kiedy uważano, że tylko organizmy żywe, dzięki tajemniczej vis vitalis, mogą wytwarzać substancje organiczne. Przez niemal dwa i pół stulecia od sztucznego otrzymania pierwszego związku organicznego - mocznika, nie dziwiły już znajdowane coraz bardziej złożone organiczne związki, powstające w wyniku reakcji chemicznych. Dziś odkrywamy coraz to nowe związki organiczne, powstające w przestrzeni kosmicznej. Oznacza to, że przynajmniej część budulca, z którego powstało życie mogła przybyć na Ziemię z kosmosu. Jeśli tak było, to może oznaczać, że życie jest we wszechświecie całkiem powszechne.

Pierwsze pozaziemskie związki organiczne odkrywano w meteorytach, największym takim potwierdzonym odkryciem było odnalezienie zasad nukleotydowych w meteorycie z Murchison (w Australii), czyli molekuł tworzących RNA i DNA. Poszukiwanie związków organicznych w samej przestrzeni kosmicznej jest trudniejsze, ale możliwe, dzięki rozwinięciu metod analizy widmowej. Każdy pierwiastek i każda substancja chemiczna pochłania określone, charakterystyczne dla niej fragmenty fragmenty spektrum promieniowania elektromagnetycznego. To pozwala nam określić skład chemiczny gwiazd, planet, czy materii ośrodka międzygwiezdnego.

W takich badaniach sukcesami może pochwalić się zespół astronomów z Uniwersytetu w Teksasie oraz Instytutu Astrofizyki Kanarów. Dwa lata temu odkryli w międzygwiezdnej materii naftalen, jeden z policyklicznych węglowodorów aromatycznych. Nie poprzestając na tym nadal badali okolice „znaleziska", chmurę pyłową w gwiazdozbiorze Perseusza, w kierunku gwiazdy Cernis 52, około 700 lat świetlnych od Ziemi. Upór zaowocował doskonałym odkryciem: znaleziono właśnie ślady jeszcze bardziej złożonego związku, również z rodziny policyklicznych węglowodorów aromatycznych - antracenu.

W opinii autorów odkrycia można spodziewać się jeszcze większych rewelacji. Cząsteczki antracenu i podobnych związków są prebiotyczne, pod wpływem promieniowania ultrafioletowego, reakcji chemicznych z wodą i amoniakiem, mogą przekształcać się w aminokwasy, czyli budulec białek organizmów żywych. Takie odkrycie bardzo mocno wzmocniłoby hipotezę, że zaczątki życia mogą pochodzić z przestrzeni kosmicznej.

Odkrycia dokonano dzięki obserwacjom wykonanym przez Teleskop Williama Herschela na Kanarach oraz Teleskop Hobby'ego-Eberly'ego w Teksasie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Oznacza to, że przynajmniej część budulca, z którego powstało życie mogła przybyć na Ziemię z kosmosu.

 

A reszta niby skąd się wzięła? Ze Springfield?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z reakcji chemicznych.

Które zachodziły bez wątpienia również na terenie dzisiejszego Sprinfield, więc tak (również) ze Spingfield.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli człowiek myśli że jest sam we wszechświecie to jest strasznym chamem.

Nie możliwe jest żeby na taki ogrom kosmosu tylko na jednej planecie było życie..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      David Crews, psychobiolog na University of Texas w Austin zajmuje się badaniem, jak wczesne etapy życia wpływają na nasze późniejsze predyspozycje i zachowania. Jego ostatnie badanie może zmartwić panów, którzy wychowywali się wśród wielu sióstr. Ze statystyki wynika, że są oni mniej męscy. W każdym razie na pewno dotyczy to szczurów.
      Wiadomo było wcześniej, że płeć bliźniąt wpływa na życie płodowe - są one bowiem nawzajem wystawione na swoje hormony. Doktor Crews postanowił jednak oddzielić życie płodowe od tego po narodzinach. W tym celu wybrał pewną ilość ciężarnych samic szczurów, których miot dokładnie zinwentaryzował, notując liczbę i płeć nowo narodzonych szczurów oraz „współczynnik płci", czyli stosunek samic i samców. Potem powymieniał młode pomiędzy miotami, aranżując rodziny z przewagą jednej z płci lub wyrównanym stosunkiem.
      Okazało się, że płeć młodych, które rodziły się razem nie ma wpływu na późniejszą atrakcyjność szczurzych samców. Inaczej było w przypadku wspólnego wychowywania się już po urodzeniu - dorosłe już samce, które wychowywały się wśród przeważającej ilości samiczek, były mniej męskie. Objawiało się to na dwa sposoby: samce wykazywały mniej zainteresowania samicami, same też były dla nich mniej atrakcyjne. Kiedy jednak przychodziło do spółkowania, okazywały się tak samo sprawne. Okazuje się więc, że samce dorastające w męskim towarzystwie były lepsze w „randkowaniu" i bardziej zainteresowane płcią przeciwną.
      Badania wprawdzie dotyczą szczurów, ale według autorów studium, mają przełożenie również na ludzi. Środowisko, w jakim się wychowujemy, zdecydowanie wpływa na ostateczny kształt osobowości.
      Współautorami studium są: Cynthia B. de Medeiros, Stephanie L. Rees, Maheleth Llinas i Alison S. Fleming.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wśród psychologów od dziesięcioleci uznawana jest teoria, że studiowanie określonej informacji w różnych sytuacjach skutkuje lepszym zapamiętaniem. Inaczej mówiąc, kiedy na przykład uczymy się imion kolejnych królów Polski: raz powtarzając je w bibliotece, raz w kawiarni, innym razem w domu - lepiej je zapamiętujemy i łatwiej je sobie przypominamy. Uzasadnieniem było domniemanie, że powiązanie informacji z różnymi kontekstami daje umysłowi więcej „punktów zaczepienia". Uczeni z kilku amerykańskich i chińskich uniwersytetów postanowili rzucić wyzwanie tej teorii i sprawdzić jej prawdziwość.
      Od dawna do badań nad działaniem naszej pamięci używano funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) pozwalającego w czasie rzeczywistym obserwować aktywność całego mózgu. Russel Poldrack, dyrektor Imaging Research Center (IRC) na University of Texas, zastosował udoskonaloną wersję tej techniki, pozwalającą znacznie głębiej zajrzeć w funkcjonowanie mózgu i zrozumieć powiązanie pomiędzy mózgiem a umysłem.
      W eksperymentach, przeprowadzonych na pekińskim uniwersytecie demonstrowano badanym osobom zestawy zdjęć lub słów w różnych kolejnościach i proszono ich o przypomnienie sobie po upływie trzydziestu minut do godziny. Cały proces zapamiętywania i przypominania obserwowano przy pomocy fMRI.
      W oparciu o teorię „różnorodności kodowania" uczeni sądzili, że efekty zapamiętywania będą lepsze, kiedy podczas kolejnych odsłon mózg osób badanych będzie pobudzany na różne sposoby. Zamiast tego, ku zdziwieniu autorów studium, okazało się, że zapamiętywanie jest lepsze wtedy, kiedy podczas kolejnych odsłon nauki struktury mózgu wykazują podobny wzór aktywności.
      Gui Xue, współautor badań zastrzega, że nie oznacza to obalenia starej teorii. Zbliżone schematy aktywności mózgu mogą być bowiem wyzwolone w różnych sytuacjach przez nawet niewielkie bodźce: dźwięk, zapach, wspomnienie, podobna fantazja na jawie, itp. Oznacza to jednak, że teoria „różnorodności kodowania" nie opisuje w pełni pracy mózgu podczas zapamiętywania. Przed naukowcami staje zadanie pogodzenia wyników dawnych i obecnych badań i zrozumienia, jak przekładają się one na funkcjonowanie naszej pamięci.
      Autorami studium są Russel Poldrack i Jeanette Mumford (University of Texas, Austin); Gui Xue (University of Southern California oraz Beijing Normal University); Qi Dong (Beijing Normal University); Zhong-Lin Lu (University of Southern California); Chuansheng Chen (University of California, Irvine).
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Decyzje podejmowane w obawie przed wzrostem poziomu CO2 oparte są o błędne i absurdalne przewidywania jego produkcji - uważa Tad Patzek. Jego zdaniem dwutlenku węgla nie będzie wcale tak szybko przybywać, bo... nie będzie z czego go emitować. Taką oto zaskakującą tezę ogłosił ten naukowiec w czasopiśmie Energy, The International Journal. Patzek jest szefem Wydziału Inżynierii Ropy Naftowej i Geosystemów na Uniwersytecie Teksasu w Austin, więc jego słowa mają sporą wagę.
      Polityczne i gospodarcze decyzje, związane z obawami przed efektem cieplarnianym podejmowane są na podstawie przewidywań ilości produkowanego dwutlenku węgla, a te na podstawie oczekiwanego rozwoju przemysłu, zapotrzebowania na energię, itd. Tymczasem ten szacowany na najbliższe sto lat poziom emisji CO2, jak uważa Tad Patzek, jest kompletnie nierealistyczny i pozbawiony podstaw. Zarzuca on tym przewidywaniom jeden, podstawowy, poważny błąd.
      Z czterdziestu scenariuszy przedstawionych na Międzyrządowym Panelu d/s Zmian Klimatycznych (Intergovernmental Panel on Climate Change, IPCC) aż 36 zakłada wzrost emisji CO2 zakładając utrzymanie dzisiejszego poziomu wydobycia paliw kopalnych. Tymczasem utrzymanie produkcji węgla i ropy naftowej na dzisiejszym poziomie jest wręcz niemożliwe, uważa naukowiec.
      Prezentowane na IPCC scenariusze opierają się na założeniu, że złoża paliw kopalnych nie wyczerpią się przez 200-400 lat. Tymczasem jest to, zdaniem Patzeka powszechny i szkodliwy mit. Nie da się, jak utrzymuje, zachować obecnego poziomu wydobycia nawet mimo teoretycznie wystarczającej zasobności złóż. Powody są czysto ekonomiczne: znaczna część łatwo dostępnych zasobów jest na wyczerpaniu, wydobycie ropy i węgla będzie się szybko stawać coraz droższe i coraz mniej opłacalne. Już w tej chwili przemysł sięga po drogie technologie, będące na granicy opłacalności, jak piaski bitumiczne, czy gaz łupkowy. Rosnące ceny paliw kopalny nieuchronnie wymuszą oszczędniejsze ich wykorzystanie i zwiększą udział innych technologii.
      Powszechnie akceptowane scenariusze to szczyt produkcji paliw kopalnych w roku 2011 a następnie nieuchronny spadek nawet o 50% w ciągu następnych 50 lat. Gdzie tu utrzymanie emisji dwutlenku węgla na dzisiejszym poziomie przez następne sto lat, skoro nie będzie z czego, pyta retorycznie Tad Patzek i postuluje szybkie przekalkulowanie scenariuszy i planowanych posunięć. Podejmowane obecnie decyzje, oparte na nierealistycznych założeniach, są kosztowne ekonomicznie i szkodliwe, alarmuje. Szczególnie atakuje on plany sekwestracji (wychwytywania) dwutlenku węgla celem składowania go lub neutralizacji. Sekwestracja spowoduje spadek efektywności elektrowni węglowych o 50%, uważa Patzek. Mądrzejsze zaangażowanie takich samych środków przyniosłoby tymczasem analogiczny wzrost efektywności produkcji elektryczności, która wynosi obecnie jedynie 32%.
      Trzeba podkreślić, że Tad Patzek nie neguje samego istnienia efektu cieplarnianego czy skutków emisji dwutlenku węgla. Ale jego zarzuty są poważnym argumentem przemyślenia sytuacji i zmiany obecnego podejścia, które nazywa histerycznym.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Efektywność obecnie produkowanych ogniw słonecznych wynosi mniej niż 30%. Tymczasem badania przeprowadzone na University of Texas sugerują, że można ją zwiększyć do ponad 60%.
      Zespół profesora Xiaoyanga Zhu opracował metodę na przechwytywanie wysokoenergetycznych promieni słonecznych, które są tracone we współczesnych ogniwach.
      Dzisiaj najbardziej wydajne ogniwa pracują z efektywnością około 31%. Dzieje się tak, gdyż olbrzymia część światła słonecznego ma zbyt dużą energię, by można było zamienić ją w elektryczność. Energia ta, w postaci gorących elektronów, jest tracona w postaci ciepła. Jeśli udałoby się przechwycić gorące elektrony, to efektywność ogniw można by zwiększyć do 66%.
      Profesor Zhu mówi, że aby to osiągnąć należy przeprowadzić kilka operacji. Przede wszystkim trzeba spowolnić proces stygnięcia gorących elektronów. Po drugie trzeba je przechwycić i bardzo szybko zamienić na energię elektryczną. Już w 2008 roku zespół z University of Chicago wykazał, że półprzewodnikowe koloidalne nanokryształy spowalniają stygnięcie gorących elektronów. Teraz Zhu i jego koledzy wykonali kolejny krok - udało im się przechwycić gorące elektrony. Odkryli bowiem, że można je przenieść z nanokryształów selenku ołowiu do przewodnika wykonanego z dwutlenku tytanu. Jeśli możemy pozyskać gorące elektrony, możemy z nimi pracować. Zademonstrowany przez nas transfer gorących elektronów oznacza, że wysokowydajne ogniwo słoneczne nie jest już tylko teoretyczną koncepcją, ale eksperymentalną rzeczywistością - mówi procesor. Dodaje przy tym, że co prawda jego zespół wykorzystał selenek ołowiu, ale metoda będzie działała z kwantowymi kropkami wykonanymi z wielu innych materiałów.
      Zhu zaznacza, że minie jeszcze sporo czasu, zanim na rynek trafią ogniwa o wydajności 66%. Ich skonstruowanie wymaga bowiem jeszcze dużo pracy i wykonania ostatniego ze wspomnianych kroków - skierowania energii do przewodu elektrycznego. Jeśli pozyskamy z ogniwa gorący - czyli szybki - elektron i wprowadzimy go do przewodu, to utracimy jego energię w postaci ciepła. Naszym następnym celem jest dopracowanie kompozycji chemicznej przewodu, by straty były jak najmniejsze - powiedział profesor. Pokusił się nawet o stwierdzenie, że nie ma żadnego powodu, dla którego ludzkość nie miałaby w ciągu najbliższych 50 lat nie wykorzystywać 100 procent energii Słońca.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Smażenie mięsa na kuchence gazowej jest bardziej szkodliwe dla zdrowia od smażenia na płycie elektrycznej. Powodem są różnice w składzie powstających wtedy wyziewów kuchennych (Occupational and Environmental Medicine).
      Opary powstające podczas smażenia w wysokiej temperaturze zostały niedawno uznane przez członków Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem Światowej Organizacji Zdrowia za potencjalnie rakotwórcze. Gdy wykorzystamy olej z krokosza, sojowy, rzepakowy czy smalec, zawierają one bowiem wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne (WWA), aminy heterocykliczne, wyższe aldehydy i ziarna skrajnie drobne.
      Dotąd nie było jednak jasne, czy źródło energii lub typ użytego tłuszczu mają wpływ na skład wyziewów. Dlatego też naukowcy odtworzyli warunki typowe dla zachodnioeuropejskiej kuchni restauracyjnej – przez 15 minut smażyli 17 steków. Gotując na kuchence gazowej bądź elektrycznej, posłużyli się albo margaryną, albo którąś z dwóch marek oleju sojowego.
      Margaryna zawierała witaminy A i D, olej palmowy i kokosowy, a także tłuszcze sojowe oraz smalec. Nie występowały w niej jednak tłuszcze uwodornione. W "strefie oddechowej" wokół kuchenki zmierzono stężenie WWA, aldehydów oraz materii ziarnistej. Naftalen był jedynym wykrytym wielopierścieniowym węglowodorem aromatycznym. W 16 na 17 próbek mięsa jego stężenie wahało się w granicach od 0,15 do 0,27 µg na metr sześcienny powietrza. Najwyższy poziom tej substancji stwierdzono podczas smażenia na margarynie na kuchence gazowej.
      Aldehydy wyższe powstawały podczas obróbki cieplnej wszystkich próbek, a mutagenne przy smażeniu większości. Ogólny ich poziom zmieniał się od niewykrywalnego do 61,80 µg na m3 powietrza, ale bez względu na rodzaj tłuszczu, najwyższe stężenia wykrywano przy smażeniu na kuchence gazowej. Maksymalna liczba ziaren skrajnie drobnych powstająca podczas smażenia była znacznie wyższa przy gotowaniu na kuchence gazowej. Rozmiar ziaren wynosił od 40 do 60 nm, w porównaniu do 80-100 przy płycie elektrycznej. Jak łatwo się domyślić, ultradrobne cząstki są łatwiej absorbowane w płucach.
      Badacze podkreślają, że stężenia WWA i ziaren skrajnie drobnych nie przekraczały ustalonych norm, ale w kuchennych wyziewach występują inne szkodliwe substancje, dla których nie da się wyznaczyć bezpiecznego poziomu.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...