Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Australijski Komitet ds. Komunikacji Izby Reprezentantów przygotował raport pt. "Hakerzy, defraudacje i botnety: walka z cyberprzestępczością". Znalazła się w nim niezwykle kontrowersyjna propozycja. Prawodawcy rekomendują bowiem, by obywatele ich kraju nie mogli uzyskać dostępu do internetu jeśli na ich urządzeniu nie ma zainstalowanego oprogramowania antywirusowego, firewalla, a urządzenie nie jest wolne od szkodliwego kodu.

Inne zalecenie również budzą zdumienie. Stwierdzono bowiem, że ISP powinni zapewniać swoim klientom podstawowe porady dotyczące bezpieczeństwa, pomagać im w ochronie przed atakami i infekcjami, obowiązkowo informować klientów, jeśli ich komputer został zidentyfikowany jako połączony z zainfekowaną maszyną. Ponadto powinni zobowiązać klientów do zainstalowania oprogramowania antywirusowego i firewalla przed aktywowaniem połączenia z Siecią, zobligować ich do aktualizacji tego oprogramowania i podjęcia odpowiednich kroków w przypadku, gdy zostaną poinformowani o podejrzeniu infekcji.

Propozycje wzbudziły sprzeciw. Jedni kwestionują prawo rządu do ingerowania w umowy pomiędzy ISP a klientem, inni pytają, kto ma decydować o tym, jakie oprogramowanie antywirusowe jest akceptowalne, jeszcze inni zastanawiają się, jak te przepisy mają się do sieci korporacyjnych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak się składa, że pracuję u jednego z pod Poznańskich ISP,

widząc, jak wielka jest liczba osób dla których antywirus jest

zbędnym narzędziem i wolą dzwonić z pretensjami, że internet

chodzi nie tak jak powinien, zamiast oczyścić komputer z wirusów

i innego rodzaju zamulaczy. Jestem jak najbardziej za tym pomysłem,

by każdy komputer podłączany do sieci miał chociażby tego antywirusa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A wiesz, ile ludzi przychodzi do urologa z chorym pęcherzem? Myślę, że każdy lekarz jest za tym, żeby każdy nosił ciepłe majtki. Można by przecież powołać odpowiedni urząd kontrolny i karać za noszenie bielizny niedobranej do pogody.

 

A Australia to piękny kraj. W WoW grać nie można, bo nie ma australijskiego oznaczenia wieku, cycków w sieci oglądać nie wolno, jeśli są zbyt małe, kandydujących polityków w sieci krytykować nie wolno pod karą grzywny… Jak tam dbają o dobrobyt obywatelów…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W calej dyskusji o totalitarnym charakterze pomija sie jeden zasadniczy 'problem' - nie kazdy korzysta z systemu podatnego na zagrozenia z przedrostkiem Win32/ ... wbrew pozorom istnieje WIELE alternatywnych OSow [i nie mowie tylko o linuksie].

 

Ignorance is bliss ???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość shadowmajk

W calej dyskusji o totalitarnym charakterze pomija sie jeden zasadniczy 'problem' - nie kazdy korzysta z systemu podatnego na zagrozenia z przedrostkiem Win32/ ... wbrew pozorom istnieje WIELE alternatywnych OSow [i nie mowie tylko o linuksie].

 

Ignorance is bliss ???

 

Otóż to. A po drugie niech sobie srają na swoim trawniku a nie moim. Nie mam ochoty to mi nie wciskac. ;/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Tak się składa, że pracuję u jednego z pod Poznańskich ISP,

widząc, jak wielka jest liczba osób dla których antywirus jest

zbędnym narzędziem i wolą dzwonić z pretensjami, że internet

chodzi nie tak jak powinien, zamiast oczyścić komputer z wirusów

i innego rodzaju zamulaczy. Jestem jak najbardziej za tym pomysłem,

by każdy komputer podłączany do sieci miał chociażby tego antywirusa.

 

Z Twojego punktu widzenia to dobry pomysł. Zważ jednak na to, iż takie prawo daje firmom ISP pole do nadinterpretacji i działań niekoniecznie korzystnych dla użytkowników. Z doświadczenia wiem, że znakomita większość użytkowników komputera i sieci nie ma bladego pojęcia o bezpieczeństwie. Wiedzą tylko tyle, że jest coś takiego jak antywirus i że samo jego posiadanie chroni komputer przed wirusami (gdy mówi się im o innych rodzajach złośliwego oprogramowania robią wielkie oczy).

 

Wątpliwość budzi przede wszystkim sposób kontroli użytkowników pod kątem tego, czy i jakie oprogramowanie mają zainstalowane na komputerze. Mamy dać sobie instalować na komputerze spyware? Zapomnij. Druga sprawa. Co z tego, że ktoś zainstaluje nawet tego antywirusa? Przecież to zaledwie 30 (jak nie mniej) procent bezpieczeństwa komputera. A firewall? Chłopie. Antywirus jeszcze, ale firewall dla przeciętnego zjadacza ramu to jakiś kosmos. Interpretacja zdarzeń sieciowych, połączeń i operacji wykonywanych przez poszczególne aplikacje to czarna magia. Jak chcesz tym ludziom kazać korzystać z firewalla?

 

Analogicznie do świetnej parafrazy Jurgi'ego uważam, że nie można ludziom kazać się zabezpieczać, stawiać im ultimatum czy szpiegować pod kątem zainstalowanego oprogramowania. Edukacja - tak, przymus - nie. Tylko, że nie wyobrażam sobie, aby firmy ISP rozszerzały działalność o ten pierwszy aspekt.

 

I uwierz mi, że sam mam do czynienia z ludźmi, którzy do mnie i do firmy, w której pracuję mają pretensje o to, że (najczęściej) ktoś im przejął dostęp do usługi, bądź coś im działa straszliwie wolno, podczas gdy później okazuje się, że złośliwe oprogramowanie na ich komputerze zrobiło sobie swoiste HQ. Mimo tego uważam, że firmy ISP i rząd powinny zwrócić uwagę na bezpieczeństwo, ale nie wolno im nikomu, niczego narzucać na siłę bo to się mija z celem. Jeszcze raz powtarzam: edukacja i WSPÓŁPRACA z klientami w tym zakresie jest najlepszym wyjściem. Bo to, że ktoś zainstaluje tego antywirusa i firewalla na komputerze niewiele zmieni, jeżeli nie będzie miał pojęcia jak z tych programów korzystać i nie wytłumaczy się mu o elementarnych podstawach bezpieczeństwa komputera i korzystania z sieci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
nie kazdy korzysta z systemu podatnego na zagrozenia z przedrostkiem Win32

 

Podejrzewam, że na niektóre OSy, z pomocą których można się łączyć z siecią, to nawet żadnych antywirusów nie ma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A miałem takie dobre zdanie o Australii i z miesiąca na miesiąc coraz bardziej mi się system w tym kraju nie podoba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja dobre zdanie o Australii straciłem już doszczętnie. Niby śledzę wiadomości z tej dziedziny, a co kawałek dowiaduję się nowych kwiatków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie, a Australia bardzo mi się podoba jako kraj, ma bardzo dużo plusów, ale jak słyszę co tam wyprawiają to zgroza. W tym wypadku pocieszam się faktem, że są w tym względzie lata świetlne od USA, które jest państwem policyjnym i bez skrupułów nazwałbym ich (nie społeczeństwo tylko państwo) terrorystami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety w kwestii IT  Australia to jest jakiś dziwny rezerwat może to dla tego ze maja morze z każdej strony i powstają takie cuda jak dziobaki.

 

Co do przymusu to jest to głupota dla mnie bo tworzy się jakiś dziwny obowiazek wraz z którym trzeba stworzyć cały aparat karania.

 

Natomiast ciekawy wydaje mi się dla ISP obowiązek informowania o tym ze dany komputer jest częścią botnetu (oczywiscie tu mamy kwestie prywatności i tak dalej). Mogło by się to okazać całkiem ciekawym rozwiązaniem. Bo nowak czy kowalski ma informacje "stary coś jest nie tak" i to jest informacja o tyle ciekawa ze wymóg antywirusa jako panaceum to głupota chociażby ze względu na skuteczność a taki sygnał ze strony isp mógł by być równie dobrze sygnałem do zmiany antywirusa. I to jest wg mnie droga godna rozważenia bo może doprowadzić do zmniejszenia ilości zainfekowanych komputerów. Wymóg firewalla da tylko wysoki wzrost liczby użytkowników oprogramowania antywirusowego.

Sygnalizacja wg mnie ma większą wartość bo gość jak się nie będzie znał to kogoś zawoła albo do serwisu podskoczy jak się tak ze 3 razy przewiezie to może się na błędach czegoś nauczy. A tak zainstalują sobie ludzie antywiry i będzie przecież mam antywirusa to jak mogę mieć wirusa?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja dobre zdanie o Australii straciłem już doszczętnie. Niby śledzę wiadomości z tej dziedziny, a co kawałek dowiaduję się nowych kwiatków.

Mnie rozwaliły problemy z publikacją gry Fallout 3, "bo jeden z stymulantów nazywał się morfina", co mogło być "zaproszeniem do ćpania"...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem zwolennikiem radykalnych rozwiązań - wyrzuć przez okno ;D gwarantuję 100% sukcesu jeżeli chodzi o odstresowanie:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie rozwaliły problemy z publikacją gry Fallout 3, "bo jeden z stymulantów nazywał się morfina", co mogło być "zaproszeniem do ćpania"...

 

O ile mi wiadomo, morfina jest legalnym środkiem przeciwbólowym na receptę. Nie wiem, gdzie tu ćpanie. Już prędzej imho można się naćpać Ketonalem, a łatwiej zdobyć. :D) Jak w grze pojawi się Ketonal, to też zbanują? A może Naproksen, albo Apap? Zdesperowany ćpun i Poloporyną się nawali.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Jestem zwolennikiem radykalnych rozwiązań 

Już myślałem że zaproponujesz przeinstalowanie systemu albo zakup nowego kompa .  :D :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Natomiast ciekawy wydaje mi się dla ISP obowiązek informowania o tym ze dany komputer jest częścią botnetu (oczywiscie tu mamy kwestie prywatności i tak dalej). Mogło by się to okazać całkiem ciekawym rozwiązaniem.

Racja. Aczkolwiek pod warunkiem, że ISP nie zacznie za to użytkowników karać czy ścigać, bądź w jakikolwiek sposób uprzykrzać im życie. Informowanie o podejrzewanej infekcji komputera to dobry pomysł, ale pod warunkiem, że intencje ISP są w stosunku do klienta na zasadzie pomocy (wiem, że składnia tego zdania nie powala, ale nie wiem jak to ująć). Czyli nie tylko informować, ale zaproponować kontakt i rzetelną pomoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Windows to największy wirus... wystarczy zainstalować linuxa i kończą się problemy z wirusami... ale wielu z was pewnie zapyta a co to linux? powiem tyle: googlowanie nie boli!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@up

juz nie dramatyzuj tak... korzystac z internetu nalezy z glowa a czy mamy zainstalowany windows/linux/inne schodzi na drugi plan...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Windows to największy wirus... wystarczy zainstalować linuxa i kończą się problemy z wirusami... ale wielu z was pewnie zapyta a co to linux? powiem tyle: googlowanie nie boli!!!

Fanatyzm cię opentał?

Każdy niech wybiera to co mu bardziej, leży a nie oprogramowanie takie a takie bo darmowe...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

googlowanie nie boli!!!

 

Ale myślenie, jak widać, boli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Około 25 milionów lat temu australijskie Terytorium Północne pokryte było gęstym lasem, w którym żyły liczne gatunki koali, wczesne kangury czy przodkowie największego torbacza w historii, gatunku Diprotodon optatum. Paleontolodzy z Flinders University, którzy przez ostatnie lata badali skamieniałości znalezione w pobliżu Pwerte Marnte Marnte, poinformowali o zidentyfikowaniu dwóch nowych gatunków – wombata o bardzo silnych szczękach i oposa o dziwacznych zębach. To przedstawiciele torbaczy, których linie ewolucyjne dawno wygasły i nie mają współczesnych potomków, mówi doktorant Arthur Crichton.
      Na tym późnooligoceńskim stanowisku znajdowane są najstarsze szczątki torbaczy podobnych do współczesnych oraz wielu przedstawicieli nieistniejących już zwierząt, jak np. rodziny Ilariidae podobnej do wombatów skrzyżowanych z koala.
      Jeden z nowo odkrytych gatunków to opos Chunia pledgei. Jego zęby to koszmar dentysty. Miały wiele zaostrzonych wierzchołków znajdujących się jeden obok drugiego, jak linie w kodzie paskowym. Drugi z gatunków – Mukupirna fortidentata, do duży odległy krewny dzisiejszego wombata. Szczęki i zęby wskazują, że miał bardzo silny zgryz, stwierdza Crichton.
      Jego siekacze były bardziej podobne do zębów wiewiórek, znacznie większe od pozostałych zębów. Prawdopodobnie świetnie nadawały się do rozgryzania orzechów, ziaren czy bulw. Co interesujące, jego zęby trzonowe były bardzo podobne do zębów niektórych współczesnych małp, np. makaków. Dla porównania, dzisiejsze wombaty mają zęby, które rosną przez całe życie, gdyż ścierają się na ich głównym pożywieniu, trawie, dodaje profesor Gavin Priedaux.
      Mukupirna fortidentata ważył około 50 kilogramów i należał do największych torbaczy swojej epoki. Był on przedstawicielem wymarłej linii ewolucyjnej Mukupirnidae, która ponad 25 milionów lat temu oddzieliła się od wspólnego przodka z dzisiejszymi wombatami. Wombaty odniosły sukces, a Mukupirnidae wyginęły przed końcem oligocenu.
      Z kolei opos Chunia pledgei należy do mało poznanej wymarłej rodziny Ektopodontidae. Wszyscy jej przedstawiciele mieli dziwaczne zęby z charakterystycznymi ostrzami ustawionymi jak kod kreskowy. I każdy gatunek charakteryzował się własnym wzorcem.
      Badane zwierzęta żyły w czasie, gdy klimat Australii zaczął zmieniać się na coraz bardziej suchy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na odległej australijskiej Pustyni Tanami trwa wyścig z czasem, którego celem jest udokumentowanie tamtejszych dendroglifów – rysunków wyrytych w baobabach przed setkami, a może nawet tysiącami lat. Australijskie dendroglify (arborglify) to niezwykle intrygująca forma ekspresji kulturowej Aborygenów. W przeciwieństwie do słynnych australijskich petroglifów są one słabo poznane. Prowadzone dotychczas nieliczne badania skupiały się na badaniu dendroglifów z okresu po przybyciu Europejczyków do Australii.
      Baobab australijski (Adansonia gregorii) to jeden z ośmiu gatunków baobabów. Pozostałe występują w Afryce (1 gatunek) i na Madagaskarze (6 gatunków). Wiadomo, że A. gregorii jest długo żyjącym drzewem, jednak określenie jego wieku jest trudne, gdyż wewnętrzna część pnia jest miękka i włóknista, nie tworzą się na niej pierścienie wzrostu. Najstarszym znanym baobabem australijskim jest drzewo z Kimberley Coast. Został na nim wyryty napis „HMC Mermaid 1820”. Wyrył go członek drugiej wyprawy Philipa Parkera Kinga wokół Australii, gdy ich statek musiał dobić do brzegu, by naprawić stępkę. W chwili wyrycia napisu obwód drzewa wynosił 8,8 metra. Obecnie, ponad 200 lat później, inskrypcja jest wciąż wyraźna, a obwód drzewa wynosi około 12 metrów.
      W ostatniej dekadzie w Afryce uschło wiele najstarszych baobabów. Przyczyną były prawdopodobnie zmiany klimatu. W Australii nie prowadzono badań nad stanem najstarszych baobabów, jednak wiadomo, że zagrażają im uderzenia piorunów, pożary buszu oraz insekty, które żerują na korze i mogą uszkadzać lub niszczyć dendroglify. Ponadto, jako że wnętrze baobabu jest miękkie, gdy drzewo umiera, zapada się i wali. Biorąc więc pod uwagę naszą nieznajomość rzeczywistego wieku baobabów, a zatem trudność w przewidzeniu, kiedy mogą zginąć, oraz inne zagrożenia dla dendroglifów, grupa badaczy stwierdziła, że konieczne jest ich udokumentowanie.
      Na łamach pisma Antiquity opisano właśnie prowadzone przez rok prace nad dokumentowaniem dendroglifów na Pustyni Tanami, która rozciąga się na granicy pomiędzy Zachodnią Australią a Terytorium Północnym. Obszar ten uznawany jest za zbyt suchy dla baobabów, ale w niektórych częściach pustyni odnotowywano obecność dużej liczby drzew.
      Naukowcy z The Australian National University (ANU), The University of Western Australia i University of Canberra, udokumentowali 12 drzew z glifami. Rzeźby, jak mówią ustne przekazy z okolicy, to opis ścieżki, którą w czasie snu podążał przodek, tworząc fizyczny świat. W tym przypadku mowa tutaj o wężu (lingka), a konkretnie czarnicy brunatnej, który był przodkiem klanu Lingka z ludu Djaru. Dominującym motywem są węże, ślady emu i ślady kangurów. Zauważono też motyw podobny do jednej z australijskich jaszczurek, niezidentyfikowany motyw zoomorficzny oraz liczne glify geometryczne.
      Przedstawienia węży miały różne formy. Od zwierząt w pozycji zwiniętej, po wyprostowaną, jakby się poruszające. Nie zauważono też żadnego wzorca występowania glifów. Tworzono je we wszystkich kierunkach geograficznych, większość z nich znajduje się na wysokości od 0,5 do 2 metrów nad ziemią. Wokół niektórych drzew znaleziono fragmenty kamieni służących do ostrzenia oraz kamienne odłupki. Nie było to zaskoczeniem, gdyż w okolicach, w których brak jest skał i jaskiń Aborygeni na miejsca obozowania wybierali duże drzewa.
      Glify na baobabach stanowią część tradycji Aborygenów, w ramach której rdzenni mieszkańcy Australii oznaczali krajobraz i nadawali mu znaczenie. Dendroglify opowiadają ważne historie i zawierają symbole klanowe. Podobnie jak petroglify, które były odnawiane przez pokolenia, także dendroglify były odświeżane. Opisane badania mają rzucić więcej światła na ten słabo poznany aspekt kultury Aborygenów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z The University of Western Australia i Flinders University odnaleźli największą znaną roślinę na świecie. To pojedyncza roślina trawy morskiej, która rozciąga się na 180 kilometrów. Roślina jest też niezwykle odporna, gdyż liczy sobie co najmniej 4500 lat, musiała więc poradzić sobie z wieloma zmianami w swoim otoczeniu. Niezwykła roślina znajduje się w jasno oświetlonych promieniami słonecznymi wodach Shark Bay w Australii Zachodniej. To teren wpisany na listę Światowego Dziedzictwa.
      Biolog ewolucyjna doktor Elizabeth Siclair z Uniwersytetu Zachodniej Australii i jej zespół chcieli zbadać różnorodność genetyczną łąk trawy morskiej w Shark Bay i określić, które rośliny warto zebrać w celu przeprowadzenia projektu restauracji traw morskich. Często zadajemy sobie pytanie, jak wiele różnych roślin rośnie na takich łąkach i postanowiliśmy wykorzystać narzędzia genetyczne, by na nie odpowiedzieć, mówi doktor Sinclair.
      Naukowcy pobrali więc próbki z całej Shark Bay i – wykorzystując 18 000 markerów – wykonali genetyczny odcisk palca roślin. Odpowiedź dosłownie zwaliła nas z nóg. Okazało się, że to jedna roślina. Jedna roślina, która rozprzestrzeniła się na 180 kilometrów Shark Bay. To czyni ją największą znaną nam rośliną na Ziemi, mówi główna autorka badań, Jane Edgeloe. Cała podwodna łąka o powierzchni 200 km2 pochodzi z jednej rośliny, która skolonizowała tak olbrzymi obszar.
      Doktor Sinclair podkreśla jeszcze jedną cechę niezwykłej rośliny. Jest ona poliploidem, co oznacza, że posiada dwukrotnie więcej chromosomów, niż inne klony trafy morskiej. Całkowita duplikacja genomu drogą poliploidalności dochodzi, gdy ma miejsce hybrydyzacja roślin rodzicielskich. Ich potomstwo posiada po 100% genomu każdego z rodziców, zamiast standardowych 50%, wyjaśnia doktor Sinclair. Rośliny poliploidalne często występują w ekstremalnych środowiskach i często nie mogą mieć potomstwa, ale potrafią się rozrastać. Ta gigantyczna trawa morska właśnie to zrobiła. Nawet bez możliwości kwitnienia i wytwarzania nasion odniosła sukces. Jest naprawdę wytrzymała, doświadcza dużych różnic temperatur i zasolenia oraz wystawiona jest na ekstremalne oddziaływanie promieniowania słonecznego. Wszystkie te czynniki byłyby bardzo trudne do zniesienia dla większości roślin, dodaje uczona.
      Obecnie australijscy naukowcy planują serię eksperymentów, dzięki którym chcą dowiedzieć się, jak roślina przeżyła i rozrosła się w tak trudnych warunkach.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Po raz pierwszy w historii premier Australii ogłosił stan wyjątkowy i przyznał, że z powodu zmian klimatu jego kraj staje się coraz trudniejszym miejscem do życia. W ciągu ostatnich dwóch tygodni dwa australijskie stany – Nowa Południowa Walia i Queensland – doświadczyły rekordowych opadów deszczu. Powodzie zabiły 20 osób, a tysiące domów znalazło się pod wodą.
      Możliwość ogłoszenia stanu wyjątkowego znalazła się w prawodawstwie Australii niedawno, po katastrofalnych pożarach z początku roku 2020. Jego wprowadzenie ma umożliwić szybką reakcję na zagrożenia i pomoc ludności. Władze centralne mogły dzięki temu szybko przeznaczyć dziesiątki milionów dolarów dla ofiar powodzi. Osoby dorosłe otrzymają natychmiastowe wsparcie w wysokości 2000 dolarów australijskich, a dzieci po 800 dolarów.
      Ekstremalne opady spowodowały ewakuację 60 000 osób, zamknięto setki szkół a mieszkańcom Sydney i regionu Illawarra w Nowej Południowej Walii doradzono, by nigdzie nie podróżowali.
      Sytuacja rzeczywiście jest wyjątkowa. To najbardziej wilgotny początek roku w historii Sydney i drugi najbardziej wilgotny w historii Brisbane. W Sydney spadło już w bieżącym roku ponad 860 mm deszczu. Zwykle tyle opadów notuje się do końca lipca. Najgorsze były ostatnie dni, kiedy to pomiędzy poniedziałkiem 7 marca, a czwartkiem 10 marca na przedmieścia Sydney spadło aż 200 mm deszczu. Powodzie zatopiły budynki mieszkalne, gospodarcze, drogi, podmyte brzegi rzek. Wiele miejscowości jest odciętych od świata. Szacunki mówią o stratach sięgających 2 miliardów dolarów.
      Rada Klimatyczna Australii opublikowała raport, w którym stwierdza, że kraj ma do czynienia z ekstremalną katastrofą. Sytuacja jest obecnie tak zła, że teraz nawet zwykłe opady deszczu mogą skończyć się kolejnymi powodziami. Panuje wysoka wilgotność, na lądzie znajduje się dużo wody, która może odparować i ponownie opaść. Rada przypomina, że uczeni od dziesięcioleci ostrzegali, że antropogeniczna emisja dwutlenku węgla doprowadzi do zmian klimatu i ekstremalnych zjawisk pogodowych. Teraz mamy do czynienia z ulewnymi deszczami, a na przełomie lat 2019/2020 panowała olbrzymia susza, której skutkiem były katastrofalne pożary.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Posłowie obu największych partii z amerykańskiej Izby Reprezentantów przygotowali pakiet ustaw antymonopolowych, które biorą na cel gigantów rynku IT. Jeśli ustawy zostaną przegłosowane, będą największą zmianą amerykańskiego prawa antymonopolowego od dziesięcioleci.
      Pięć ustaw to wynik trwającego ponad rok śledztwa i analiz nad konkurencyjnością rynku cyfrowego. Na cel biorą one "nieuregulowane wpływy Big Tech", stwierdzili ich autorzy.
      Amazon, Apple, Facebook i Google to cztery potężne koncerny, które mają wpływ na niemal każdy aspekt tego, co dzieje się w internecie. Ich wartość rynkowa przekracza 6 bilionów dolarów, a potęga i wpływy, jakie mają, pokazują, że tradycyjne prawo antymonopolowe nie działa w ich przypadku. Facebook to największy serwis społecznościowy na świecie, z którego korzysta tyle osób ile łącznie mieszka w Chinach i Indiach. Amazon kontroluje 38% amerykańskiego rynku sprzedaży online, a jego największy konkurent – Walmart – ma zaledwie 6% rynku. Ponadto Amazon, za pośrednictwem swojej platformy, zbiera olbrzymią ilość informacji o innych sprzedawcach. Od Apple App Store zależy los wielu deweloperów, dla których platforma ta jest jedynym sposobem dotarcia do olbrzymiej liczby klientów. Z kolei Google przetwarza około 90% wszystkich zapytań w internecie.
      Demokrata David N. Ciciline, przewodniczący Podkomitetu Antymonoplowego Izby Reprezentantów, w którym ostatnio szefowie gigantów zostali poddani wielogodzinnym publicznym przesłuchaniom, stwierdził: Obecnie nieuregulowane monopole technologiczne mają zbyt duży wpływ na naszą gospodarkę. Ich pozycja pozwala im decydować, kto wygra a kto przegra w grze rynkowej, mogą niszczyć małe firmy, podnosić ceny i pozbawiać ludzi pracy.
      Stronnicy wielkich korporacji mówią, że dzięki skali jaką osiągnęły Apple, Amazon, Facebook i Google firmy te mogły dokonać niespotykanych wcześniej innowacji i dostarczyć konsumentom tanich produktów technologicznych. Krytycy zaś twierdzą, że wpływy wielkich korporacji są szkodliwe dla pracowników, niszczą małe firmy i obciążają konsumentów innymi kosztami niż tyko finansowe.
      W proponowanych ustawach znalazły się przepisy, które zakazują dominującym platformom – jak App Store Apple'a czy Play Store Google'a – dyskryminowania sprzedawców, wybierania tych, którzy mogą z nich korzystać czy zapewniania im lepszych miejsc na platformach. Koncerny nie będą mogły decydować, kto wygra a kto przegra. Zakazane mają być akwizycje mające na celu zduszenie rodzącej się konkurencji lub takie, których celem będzie rozszerzenie lub wzmocnienie rynkowej pozycji online'owych platform. W ustawach przewidziano też ograniczenie dominującym platformom możliwości kontrolowania firm z różnych rynków. Znalazły się w nich również zapisy dotyczące obniżenia barier wejścia na rynek oraz zmniejszenia kosztów dla firm i konsumentów chcących zrezygnować z jednej platformy na rzecz innej. Ustawodawcy proponują też pierwszą od 2 dekad podwyżkę opłat za łączenie firm. Z opłat takich finansowane są działania antymonopolowe Departamentu Sprawiedliwości i Federalnej Komisji Handlu.
      Proponowane nowe przepisy to jednak nie wszystko. Wszystkie wymienione firmy mają na głowie procesy antymonopolowe wytoczone im zarówno przez Departament Sprawiedliwości, Federalną Komisją Handlu jak i prywatną konkurencję.
      Wspomniane 6-godzinne przesłuchania przed Izbą Reprezentantów, których owocem jest omawiany tutaj pakiet ustaw, miały miejsce w lipcu ubiegłego roku. Były one kulminacją trwającego kilkanaście miesięcy śledztwa, w czasie którego zgromadzono ponad 1,3 miliona dokumentów zarówno od wymienionych gigantów IT, ich konkurencji, jak i agencji antymonopolowych. Po przesłuchaniu powstał 449-stronicowy raport, w którym Apple'a, Amazona, Google'a i Facebooka oskarżono o naruszenie pozycji rynkowej.
      Inicjatywa ustawodawcza spotkała się już z krytyką. Proponowane ustawy spowodują, że rząd będzie zarządzał organizacjami przemysłowymi. Lekceważą one podstawy amerykańskiej gospodarki rynkowej i spowodują, że działające z powodzeniem firmy technologiczne nie będą mogły dostarczać konsumentom produktów i usług poprawiających ich życie, mówi Matthew Schruers, prezes organizacji Computer & Communications Industry Association.
      Głosy takie nie znajdują jednak zrozumienia u członków komitetu antymonpolowego. Republikanin Ken Buck stwierdził: Firmy Big Tech wykorzystują swoją dominującą pozycję do niszczenia konkurencji, cenzurowania swobody wypowiedzi i kontrolowania tego, w jaki sposób postrzegamy i rozumiemy świat. Nic nierobienie nie jest rozwiązaniem. Musimy działać teraz.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...