Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Polska w niechlubnej czołówce

Rekomendowane odpowiedzi

TomTom, producent systemów GPS i map drogowych, opublikował listę 60 najbardziej zakorkowanych miast w Europie. Niestety, Polska nie ma się czym pochwalić. W pierwszej trójce znajdują się aż dwa nasze miasta.

Najgorsza sytuacja występuje w Brukseli, gdzie niemal połowa głównych dróg jest codziennie zakorkowanych. Drugie miejsce zajęła Warszawa, a trzecie Wrocław.

Na kolejnych pozycjach znalazły się: Londyn, Edynburg, Dublin, Belfast, Marsylia, Paryż i Luksemburg.

Badania, którymi objęto miasta posiadające więcej niż 500 000 mieszkańców, pokazały, że najmniej zakorkowanym z nich jest Walencja. Generalnie najłatwiej jeździ się po miastach Hiszpanii, Skandynawii i Niemiec.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trudno o lepszy dowód na to, jak bardzo potrzebne są inwestycje w komunikację zbiorową.

 

Jest jeszcze jeden wniosek, znacznie smutniejszy: ta statystyka pokazuje tylko, jak głupie i płytkie jest powszechne w Polsce przekonanie, że samochód jest pojazdem ludzi sukcesu, a tramwajami i rowerami jeździ plebs.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo niedocenianym środkiem miejskiego transportu jest rower.

Niestety wiele czasu upłynie zanim dotrze to do urbanistów i się przekonają jak niskim kosztem i innowacyjnym myśleniem można wprowadzić rewolucyjne zmiany które upłynnią ruch, zmniejszą ilość wypadków, poprawią stan zdrowia i co najważniejsze chyba dla urzędników - pozwolą zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy.

 

Ciekawy film o rozwiązaniach komunikacyjnych:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Centrum Brukseli nie jest zakorkowane - jest tania i świetnie działająca sieć komunikacji miejskiej (autobusy + tramwaje + metro), rowery miejskie i udogodnienia dla ruchu rowerowego (pod każdym znakiem zakazu wjazdu jest znak "nie dotyczy rowerów"). Gorzej z dzielnicami peryferyjnymi oraz dojazdem do miasta z zewnątrz - na trasach od południa w korkach stoi się czasem ponad 2 godziny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wrocław jest przede wszystkim wiecznie rozkopany. Ale starzy Indianie (i taryfiarze) znają sposoby omijania większości Korów. Używanie tomtoma raczej tu nie pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wrocław jest przede wszystkim wiecznie rozkopany. Ale starzy Indianie (i taryfiarze) znają sposoby omijania większości Korów. Używanie tomtoma raczej tu nie pomoże.

Tak. Szczególnie na wjazdowych się najbardziej naomijają, gdzie największe korki są. Tak czy siak swoje musisz odstać, wszelkie objazdy prowadza zazwyczaj strefami, które mają wiele bardziej ograniczoną przepustowość , więc czasami paradoksalnie kombinowanie przysparza jedynie więcej kłopotów. Taksiarze mają kontakt, to może im lepiej idzie.

 

Jeżeli chodzi o rower, to myślę, że podstawą problemu niedoceniania jest to, że w wielu miejscach nie ma go gdzie bezpiecznie zostawić. Ponadto nie każdy w pracy/na uczelni ma miejsce aby się odświeżyć po jeździe, ew przebrać się w bardziej oficjalne ciuchy.

 

Dla mnie rozwiązanie jest proste. Zamykamy ruch w ścisłym centrum, kolejne strefy płatny wjazd samochodów osobowych, taxi i transport publiczny jeździ. I problem z głowy, żaden bezrobotny nie będzie po zasiłek samochodem do miasta jechał. A na ludziach "sukcesu" itd. jeszcze miasto zarobi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O tak, zamknąć i jeszcze postawić esesmanów z kaemami. A drogi wyjazdowe jak najbardziej są do ominięcia. Np. na Poznań nie wprost tylko przez Pęgów i okolice, ew. mniej uczęszczanymi szosami do Milicza (zależy z jakiego rejonu miasta się wyjeżdża). Na Wawę w tej chwili nie ma potrzeby, na zachód można albo przez Wilkszyn, albo wybrać jeden z wariantów włączenia się do A4.

 

Dość rzadko bywam za kółkiem, więc nie testowałem zbyt wielu możliwości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Dla mnie rozwiązanie jest proste. Zamykamy ruch w ścisłym centrum, kolejne strefy płatny wjazd samochodów osobowych, taxi i transport publiczny jeździ. I problem z głowy, żaden bezrobotny nie będzie po zasiłek samochodem do miasta jechał. A na ludziach "sukcesu" itd. jeszcze miasto zarobi.
O tak, zamknąć i jeszcze postawić esesmanów z kaemami.

Aby to zrozumieć warto poczytać ebooka którego wyżej umieściłem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli chodzi o Wrocław to zamknięcie byłoby świetnym rozwiązaniem. Szczególnie teraz, gdy zbliża się otwarcie obwodnicy. Nie znam bardzo dobrze wszystkich przelotów przez Wrocław, ale myślę, że zamknięcie ruchu w strefie otaczającej rynek nie byłoby wrzodem na tyłku dla kierowców przejeżdżających przez Wrocław, a ludzie poruszający po Wrocławiu zostaliby zmuszeniu do przesiadki na transport publiczny, lub też wysokie opłaty. Opłaty i mandaty utrzymałyby służby nadzorujące ruch. Oczywiście należałoby przeprowadzić analizę sprawności transportu, pewne modernizacje byłyby na pewno konieczne, no ale za darmo to nic się nie da zrobić :D Osobiście uważam, że dojazd do Wrocławia jeżeli chodzi o takie miejscowości jak Oleśnica, Oława, Jelcz, Trzebnica transportem zbiorowym jest na prawdę mało problematyczny. Oczywiście trzeba sobie w głowie przestawić tą głupią mentalność, o której wspominał mikroos. Na prawdę warto!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ruch wokół rynku nie jest problemem - tam jest pełno jednokierunkowych lub zamkniętych uliczek, kilka płatnych parkingów i tyle. Zwykle tam się wjeżdża tylko po to, by kogoś podrzucić do rynku, do tego dochodzą goście hotelowi i mieszkańcy. Korków niet.

 

Nieco dalej jest WZ-tka (a obok Galeria Dominikańska - 300 metrów od rynku!) i Nowy Świat - to taki odpowiednik "trzech wieszczy" albo Dietla w Krakowie. Zamknięcie tego dobije ruch w pozostałych częściach miasta. Zaraz obok mamy mega-krzyżówkę z dojazdem do Grunwaldzkiego (kolejna rzeź niewiniątek) i trasami łączącymi największe obszary miasta. Nie widzę sensu zamykać tego rejonu z okazji otwarcia obwodnicy (która obecnie ma postać kolumn stojących w polu). Nikt normalny przecież nie będzie jechał w miasto, kiedy może je objechać, a blokada "okolic rynku" da mniej więcej taki sam efekt dla komunikacji, jak spuszczenie na miasto atomówki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No podchodząc w ten sposób do sprawy na pewno. O to właśnie chodzi, żeby ten ruch zmniejszyć i to znacząco. Wtedy oddziaływanie na pozostałe części miasta będzie pozytywne. Ci, którzy potrzebują lub chcą po prostu płacić będą w mniejszości nie stworzą korków. Zastanów się ile ludzi jedzie samochodem do szkoły/pracy, kiedy ma spod domu autobus, tramwaj, albo w piwnicy rower. Zupełnie bez sensu! I nie mówię tu o dostawcach i innych tego typu usługodawcach, którzy oczywiście z obowiązku podróżują samochodem po mieście i oni oczywiście byliby zwolnieni z opłat/zakazu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest jeszcze jeden wniosek, znacznie smutniejszy: ta statystyka pokazuje tylko, jak głupie i płytkie jest powszechne w Polsce przekonanie, że samochód jest pojazdem ludzi sukcesu, a tramwajami i rowerami jeździ plebs.

 

Jakby te tramwaje przypominały tramwaje a nie kolejkę górską i jeździły punktualnie to chętnie bym nimi jeździł, a nie co 2 tramwaj sobie nie jedzie i urząd miasta o tym nie wie, wszystko jest ok... Tak więc na razie tramwaje są dla plebsów (nie we wszystkich miastach oczywiście), a rowery - fajna sprawa, ale gdzie chcesz tym jeździć? U nas w mieście nie ma nawet 2 km dróg rowerowych, jazda po zakorkowanych, pełnych zdenerwowanych kierowców drogach jest samobójstwem, w najlepszym przypadku niezbyt zdrową kuracją spalinową i stratą nerwów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

deft, święta racja! Dlatego tak wiele osób porusza się samochodami, nie dlatego że chce tylko dlatego że musi. Władze same traktując inne środki transportu miejskiego jako niszowe doprowadzają do zwiększania ruchu samochodowego i ostatecznie do zakorkowania miast.

Trudno jest przetłumaczyć że stosując ułatwienia dla transportu masowego jak autobusy i tramwaje oraz rowerów można w znacznym stopniu poprawić płynność ruchu. Niestety trudno jest to zauważyć dlatego że ilość aut rośnie... na szczęście mimo utrudnień ilość rowerów także rośnie jednak nie idą za tym zmiany urbanistyczne na taką skalę na jaką są potrzebne a zasada jest naprawdę prosta:

 

szersze ulice => jeździ co raz wiecej samochodów

mniejszy tłok w autobusie => więcej pasażerów

komfortowe i szybkie tramwaje => więcej pasażerów

więcej dróg rowerowych => więcej rowerzystów na drogach rowerowych a mniej na ulicach

 

Ludzie są wygodni i za tą wygodą podążają, skoro mogę rowerem dojechać szybciej i sprawniej niż samochodem to będę jeżdził rowerem - proste i każdy myśli tak samo!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@deft - trudno się nie zgodzić, sam zresztą świadomie pisałem o tym, że w Polsce jeszcze jesteśmy trochę zacofani pod tym względem

 

@w46 - i tak, i nie. Problem w tym, że dla typowego Polaka wygoda kojarzy się z siedzeniem na tyłku, a nie tylko z szybkością dotarcia z punktu A do punktu B. Dla ogromnej większości niestety lepiej jest dotrzeć później ale samochodem, bo nie trzeba się męczyć :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@w46 - i tak, i nie. Problem w tym, że dla typowego Polaka wygoda kojarzy się z siedzeniem na tyłku, a nie tylko z szybkością dotarcia z punktu A do punktu B. Dla ogromnej większości niestety lepiej jest dotrzeć później ale samochodem, bo nie trzeba się męczyć :D

Tja istnieje też 3 opcja, zarówno wygodna jak i względnie szybka - motorowery, nie czarujmy się - dojazd na rowerze 20 km do miasta nie jest dla każdego przyjemnością, czytaj w efekcie końcowym dostanie się spod domu do centrum zajmuje pi razy oko tyle samo czasu, czyli koło 1-1,5 godzinki, zakładając że jedzie ktoś nie specjalnie wysportowany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tja istnieje też 3 opcja, zarówno wygodna jak i względnie szybka - motorowery, nie czarujmy się - dojazd na rowerze 20 km do miasta nie jest dla każdego przyjemnością, czytaj w efekcie końcowym dostanie się spod domu do centrum zajmuje pi razy oko tyle samo czasu, czyli koło 1-1,5 godzinki, zakładając że jedzie ktoś nie specjalnie wysportowany

Dojazd do miasta to zupełnie co innego niż poruszanie się w samym mieście. Czytałem kiedyś wyniki badań z których wynikało że 90% podróży miejskich autem odbywa się na odległości nie przekraczającej kilku kilometrów a ilość osób najczęściej jadąca samochodem = 1 czyli w bardzo wielu przypadkach rower może z powodzeniem zastąpić samochód ... problemem jest jedynie nasze sztywne myślenie i kojarzenie auta z wygodą i wyższym statusem materialnym  no i oczywiście brak infrastruktury rowerowej jak drogi rowerowe/kontrapasy czy bezpieczne parkingi.

 

Co do motorowerów, na odległościach większych lub w przypadku gdy osoba nim jadąca nie ma kondycji (i nie ma ochoty jej sobie wypracować :D) motorower czy nawet skuter jest bardzo dobrym rozwiązaniem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

motorower czy nawet skuter jest bardzo dobrym rozwiązaniem.

Teraz się czepiam - czym różni się w twoim rozumieniu skuter od motoroweru? jak dla mnie jest to po prostu pod typ budowy motoroweru.

Chyba że już mówimy o motocyklach, no ale do tego trzeba mieć uprawnienia :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tym się różni że na motorowerze można sobie popedałować gdy się paliwko skończy ot taką ma zaletę :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tym się różni że na motorowerze można sobie popedałować gdy się paliwko skończy ot taką ma zaletę :D

Tak tak, a świstak siedzi i zawija je w takie sreberka - popedałować to można było na komarku z lat 50, dzisiaj takie cudo w wersji "nowej" jest niemal niedostępne. Zresztą - co z tego, że taki komar miał pedały, jeżeli opór przy pedałowaniu był łagodnie mówiąc ekstremalny.

 

BTW http://moto.allegro.pl/5560_motorowery.html

motorowerem jest wszystko do max 50 cm^3 i prędkości 45 km/h...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Jedno z najcenniejszych dzieł dawnej wrocławskiej kolekcji muzealnej wróciło do Wrocławia! - cieszy się Muzeum Narodowe we Wrocławiu (MNWr). Dzięki badaniom proweniencyjnym przeprowadzonym przez MNWr i działaniom restytucyjnym Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odzyskano „Opłakiwanie Chrystusa” z warsztatu Lucasa Cranacha starszego. Od 1970 r. obraz znajdował się w zbiorach Muzeum Narodowego (Nationalmuseum) w Sztokholmie.
      Dzieło ma być pokazywane na wystawie „Sztuka europejska XV-XX wieku”. W ciągu ostatnich kilku lat wystawa ta wzbogaciła się o znakomite przykłady malarstwa europejskiego – wśród nich m.in. o dzieła Jordaensa, Tintoretta, Bloemaerta. Nie mam wątpliwości, że będzie się znakomicie prezentowało w tym towarzystwie. Crème de la crème sztuki dawnej – podkreślił dyrektor MNWr Piotr Oszczanowski.
      Pierwsza publiczna prezentacja obrazu miała miejsce 31 stycznia. Odbyła się w obecności ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego. On-line wzięli w niej udział przedstawiciele sztokholmskiej instytucji.
      Fundatorzy obrazu
      "Opłakiwanie Chrystusa" powstało w drugiej połowie lat 30. XVI w. w warsztacie niemieckiego malarza i rytownika Lucasa Cranacha starszego. Zobaczymy na nim zarówno postaci biblijne (Marię, Marię Magdalenę i Jana Ewangelistę), jak i bohaterów świeckich; do tych ostatnich należą fundatorzy obrazu - saski kupiec Konrad von Günterode i jego żona Anna z domu von Alnpeck - oraz ich dzieci Tillmann, Anna, Veronika i Apolonia.
      Niezwykłość tego dzieła polega na tym, iż w najbliższym otoczeniu zmarłego Chrystusa pojawiają się oprócz postaci świętych bohaterowie świeccy, konkretne osoby znanej z nazwiska rodziny, których reakcja na wydarzenie wydaje się być dość dwuznaczna. Nikt ze świeckich bohaterów obrazu nie kieruje wzroku na werystycznie wręcz ukazane ciało martwego Chrystusa, a niektóre z nich – i to w sposób iście prowokacyjny – nawiązują kontakt wzrokowy z widzem – mówi dyrektor Oszczanowski.
      Jak dzieło trafiło do wrocławskich zbiorów muzealnych?
      Historycy przypuszczają, że luterański obraz został ufundowany przez żonę zmarłemu mężowi. Nie wiadomo, w jaki sposób trafił do katolickiej kaplicy książęcej kościoła klasztornego cystersów w Lubiążu. Wiemy natomiast, że XIX wieku – prawdopodobnie w wyniku przeprowadzonej w Prusach kasaty klasztoru – dzieło przeniesiono do zbiorów wrocławskich. W 1880 roku obraz został przekazany Śląskiemu Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu.
      W czasie II wojny światowej obraz, podobnie jak inne zabytki, trafił do składnicy dzieł sztuki w Kamieńcu Ząbkowickim. W lutym 1946 roku w składnicy doszło do włamania. Zaginęło wówczas ponad 100 obrazów. Prawdopodobnie to właśnie wtedy ukradziono „Opłakiwanie Chrystusa”. Dzieła bowiem nie znalazła polska ekipa poszukiwawcza, która dotarła do Kamieńca 10 lutego. Jako że Wrocław po wojnie znalazł się w granicach Polski, to zgodnie z prawem międzynarodowym Polska stała się właścicielem spuścizny miasta. Opłakiwanie Chrystusa wpisano więc na listę poszukiwanych polskich dzieł sztuki.
      Muzeum Narodowe w Sztokholmie kupiło obraz na aukcji w 1970 roku. Sprzedawcami byli spadkobiercy Sigfrida Häggberga, szwedzkiego inżyniera, który od początku lat 20. XX wieku mieszkał w Polsce. Był dyrektorem spółek należących do firmy Ericsson. W czasie wojny Häggberg współpracował z polskim podziemiem, został skazany na śmierć, ale ułaskawiono go po interwencji władz szwedzkich. Nie wiemy, w jaki sposób Opłakiwanie Chrystusa do niego trafiło.
      Identyfikacja
      Dzieło Cranacha zostało odnalezione w szwedzkich zbiorach przez Piotra Oszczanowskiego, dyrektora Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Następnie doktor Robert Heś, kierownik Gabinetu Dokumentów MNWr. przygotował całą dokumentację archiwalną potwierdzającą, że obraz pochodzi z Wrocławia. Dzięki temu Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego mogło w 2019 roku podjąć działania restytucyjne. W sierpniu 2021 w Szwecji zapadła ostateczne decyzja odnośnie zwrotu obrazu, następnie rozpoczęły się kilkumiesięczne procedury prawne związane z jego zwrotem.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas remontu jednego z wrocławskich podwórek, na którym powstanie teren rekreacyjny, budowlańcy trafili na niezwykłe znalezisko archeologiczne. Na ulicy Jodłowej, pomiędzy placami Nowy Targ i Nankiera, operator koparki wybierający ziemię pod budowę podziemnych zbiorników na odpady odsłonił ślady dawnego Wrocławia.
      Wezwani na miejsce archeolodzy rozpoczęli prace, które uwidoczniły wiele interesujących elementów. Mamy tutaj, na przykład, przekrój przez średniowieczną drogę. Narastającą przez setki lat, bo pierwotnie ta droga to były po prostu wiązki faszyny przesypywane piaskiem, aż w końcu ktoś wymyślił – mądrze zupełnie – żeby to może jednak wykończyć grubymi dechami dębowymi. No i tak już zostało. To było raczej rozwiązanie z wyższej półki, co w zasadzie jest zrozumiałe, bo tuż obok mamy teren książęcy, z drugiej strony mamy plac Nowy Targ, który też był taką trochę wizytówką miasta, mówi kierownik badań archeologicznych dr inż. Piotr Kmiecik. Archeolog dodaje, że takie drogi na terenie Wrocławia pochodzą z XIII-XIV wieku.
      Jednak droga to nie wszystko. Pod drogą znaleziono drewniane słupki. Są one zatem starsze od samej drogi. W przeszłości były zapewne przeplecione wikliną lub innymi miękkimi gałęziami, tworząc płot. Zdaniem doktora Kmiecika, płot ten prawdopodobnie pochodzi sprzed lokacji samego miasta, gdyż jego przebieg nie jest zgodny z siatką ulic w tym miejscu.
      W wykopie widoczne są też mury kamienic - zarówno średniowiecznych, jak i nowożytnych – oraz... ślady sporej katastrofy budowlanej. Kmiecik pokazuje zerwany strop kamienicy, a po jego drugiej stronie znaleziono szkło, interesujące nowożytne kafle piecowe i bardzo ciekawą ceramikę, w tym misy i talerze z XV/XVI wieku. Niewykluczone, że miał tu miejsce duży pożar, gdyż znajdowane są warstwy spalenizny.
      Znalezione na miejscu artefakty będą czyszczone i konserwowane. Specjaliści chcą posklejać i zrekonstruować ceramikę. Zabytki mają ostatecznie trafić do Muzeum Archeologicznego. Przeprowadzone zostaną też badania dendrochronologiczne drewnianych elementów, które pozwolą precyzyjnie określić ich wiek.
      Prace archeologiczne potrwają co najmniej do 25 sierpnia. W niedługim czasie na podwórku powstanie teren rekreacyjny, siłownia i urządzenia do zabawy dla dzieci.
       


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Międzynarodowe konsorcjum przedstawiło wyniki największego w historii badania mikrobiomu miejskiego. Projekt, w ramach którego zsekwencjonowano i przeanalizowano próbki pobrane w 60 miastach na całym świecie, zawiera kompleksową analizę i oznaczenie gatunkowe wszystkich zidentyfikowanych w próbkach drobnoustrojów. W badaniach uczestniczył dr hab. inż. Paweł Łabaj z Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ (MCB UJ).
      Każde miasto ma swój własny molekularny odcisk palca pochodzący od mikrobów, które je definiują. Na podstawie materiału zebranego z podeszwy buta, mógłbym stwierdzić z około 90-procentową dokładnością, z jakiego miasta pochodzi jego właściciel – mówi prof. Christopher Mason, główny autor publikacji, która wczoraj ukazała się w Cell, a towarzysząca mu praca w Microbiome.
      Badania oparte są na 4728 próbkach pobranych w ciągu 3 lat z miast na 6 kontynentach. Wyniki uwzględniają lokalne markery oporności na środki przeciwdrobnoustrojowe i stanowią pierwszy systematyczny, ogólnoświatowy katalog ekosystemu drobnoustrojów miejskich. Oprócz odrębnych „odcisków palca” mikrobiomów w różnych miastach, analiza ujawniła podstawowy zestaw 31 gatunków, które zostały znalezione w 97 proc. próbek z badanych obszarów miejskich. Badacze zidentyfikowali 4246 znanych gatunków mikroorganizmów miejskich, ale stwierdzili również, że dalsze pobieranie próbek będzie prowadzić do pojawienia się gatunków, które nigdy wcześniej nie zostały zaobserwowane. Odzwierciedla to niezwykły potencjał badań związanych z różnorodnością i funkcjami biologicznymi mikroorganizmów występujących w środowiskach miejskich.
      Projekt konsorcjum rozpoczął się w 2013 roku, kiedy prof. Christopher Mason zaczął zbierać i analizować próbki mikrobów w systemie nowojorskiego metra. Po publikacji pierwszych wyników skontaktowali się z nim badacze z całego świata, którzy chcieli wykonać podobne badania w swoich miastach. W 2015 roku światowe zainteresowanie zainspirowało prof. Masona do stworzenia międzynarodowego konsorcjum MetaSUB (Metagenomics and Metadesign of Subways and Urban Biomes). Jednym z pierwszych, którzy dołączyli, był dr hab. inż. Paweł Łabaj z MCB UJ, który wcześniej współpracował z amerykańskim uczonym w innych projektach. Jako wiodący członek Międzynarodowego Konsorcjum MetaSUB był najpierw głównym badaczem w Wiedniu, a obecnie w Krakowie. Kieruje również pracami europejskich partnerów konsorcjum w ramach założonego stowarzyszenia MetaSUB Europe Society.
      Głównym projektem konsorcjum jest global City Sampling Day (gCSD), który odbywa się co roku 21 czerwca. Kraków przystąpił do gCSD w 2020 roku, kiedy to wolontariusze pobrali wymazy na przystankach i w tramwajach z automatów biletowych, siedzeń, poręczy, uchwytów, zlokalizowanych na trasach linii tramwajowych 52, 50 i 14. Dodatkowe próbki zostały pobrane za pomocą próbnika powietrza w tunelach znajdujących się w okolicach dworca głównego. W tym roku akcja zostanie powtórzona, a na podstawie wyników z obu lat dr hab. inż. Paweł Łabaj i jego zespół zaprezentują mikrobiologiczny "odcisk palca" przestrzeni miejskiej Krakowa. Projekt nie byłby możliwy bez czynnej współpracy z Wydziałem ds. Przedsiębiorczości i Innowacji Urzędu Miasta Krakowa, Zarządem Transportu Publicznego w Krakowie i Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacyjnym w Krakowie.
      Konsorcjum MetaSUB prowadzi również inne szeroko zakrojone badania, w tym wykonało kompleksową analizę mikrobiologiczną powierzchni miejskich oraz populacji komarów przed, w trakcie i po Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku. Inny projekt, rozpoczęty w 2020 roku, koncentruje się na badaniu występowania SARS-CoV-2 i innych koronawirusów u kotów domowych. Planowany jest także projekt związany z olimpiadą w Tokio w 2021 roku. W związku z tym konsorcjum rozszerzyło swoją aktywność na pobieranie próbek z powietrza, wody i ścieków, a nie tylko z powierzchni twardych.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W coraz większej liczbie polskich miast wykorzystuje się odnawialne źródła energii – zarówno w instalacjach miejskich, jak i na potrzeby domów wielorodzinnych. Najbardziej popularne są instalacje fotowoltaiczne, ale przyszłością jest też energia wiatrowa – mówi dr Aleksandra Lewandowska.
      Zespół naukowców z UMK w Toruniu przeanalizował 20 największych pod względem ludności polskich miast, m.in. Warszawę, Wrocław i Kraków pod kątem wykorzystania przez nie odnawialnych źródeł energii (OZE). Jej użycie wpisuje się w koncepcję tzw. smart city.
      Smart city jest pojęciem wieloaspektowym, łączy szereg różnego rodzaju zagadnień, jednym z nich jest inteligentna sieć energetyczna, w której skład wchodzi wykorzystanie OZE – opowiada dr Aleksandra Lewandowska z Katedry Studiów Miejskich i Rozwoju Regionalnego UMK w Toruniu.
      Wykorzystanie OZE w mieście ma poprawić stan środowiska metropolii i jednocześnie jakość życia jego mieszkańców.
      Naukowcy ustalili, że tylko pięć badanych miast posiada szerszą strategię tworzenia smart city. Jednak informacje o wykorzystaniu OZE i chęci wdrażania takich rozwiązań pojawiają się w planach gospodarki niskoemisyjnej w większości z nich. Tego typu dokumenty są obligatoryjne – zauważa badaczka.
      Dr Lewandowska mówi, że co prawda z analizy dokumentów wyłania się dość optymistyczny obraz dotyczący wykorzystania OZE w miastach, to praktyka jest nieco mniej kolorowa.
      Miasta stawiają przede wszystkim na rozwiązania, które cieszą się sporym poparciem społecznym. Dlatego teraz koncentrują się głównie na walce z kopciuchami – podkreśla. Jednocześnie zauważa, że w taki ekologiczny trend wpisuje się wykorzystanie OZE i organizacje społeczne również wywierają presje na włodarzach miast w kwestii ich jak najszerszego wykorzystania. W jej ocenie miasta powinny postawić na większą promocję OZE: zachęty wśród mieszkańców np. w postaci rekompensat. Ciągle brakuje funduszy na te cele – zauważa.
      Wśród analizowanych miast najbardziej widoczne są małoskalowe inwestycje OZE – wynika z obserwacji naukowców. Są to na przykład ławki, parkometry i latarnie uliczne z panelami fotowoltaicznymi. Tego typu rozwiązania są najprostsze do wdrożenia, bo nie wymagają wprowadzania zmian z istniejącej sieci energetycznej – podkreśla.
      Za nadal niedocenioną kategorię OZE w miastach Lewandowska uznaje energię wiatrową. W jej ocenie niewielkie instalacje tego typu z powodzeniem mogłyby działać na szczytach wysokich budynków.
      Ekspertka zapytana o ocenę dotychczasowych instalacji OZE w miastach podkreśla, że nadal ich skala nie jest duża. Każda inwestycja w tego typu źródła energii jest godna pochwały, bo wskazuje właściwy trend. Każda, nawet najmniejsza inwestycja w OZE przyczynia się do poprawy stanu środowiska. Miasto to żyjący organizm i w holistycznej perspektywie wszystkie tego typu działania mają znaczenie – zaznacza.
      Lewandowska mówi, że inwestowanie w OZE zwraca się coraz szybciej. Teraz należy mówić o kwestii 5–10 lat, bo technologie tego typu w ostatnim czasie staniały. Ich rzekoma kosztowność to utarty mit – uważa.
      Podczas gdy na wsi i na przedmieściach widoczny jest coraz szerszy trend wykorzystania paneli fotowoltaicznych na domach jednorodzinnych, inaczej jest w przypadku miast – głównie ze względu na inny typ architektury.
      Jednak instalacje tego typu pojawiają się coraz częściej w ramach nowo tworzonych osiedli wielorodzinnych. Zwykle panele zasilają oświetlenie części wspólnych. Modne jest bycie eko, więc deweloperzy grają tą kartą – opowiada ekspertka.
      Ekspertka konkluduje, że Polska nie odstaje pod względem wykorzystania OZE w miastach od naszych południowych sąsiadów – Czech czy Słowacji. Idziemy w dobrym kierunku, ale na przykład do Niemiec ciągle nam pod tym względem daleko – kończy.
      Wniosku z analizy toruńskich badaczy ukazały się w periodyku "Energies". Jego współautorami, oprócz dr Lewandowskiej są również dr hab. Justyna Chodkowska–Miszczuk, dr hab. inż. Krzysztof Rogatka i inż. Tomasz Starczewski.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na warszawskiej Białołęce archeolodzy odkryli pozostałości dużej osady kultury łużyckiej sprzed 3 tys. lat. Jednym ciekawszych znalezisk, spośród ok 1,5 tys. odkrytych na miejscu artefaktów, jest naczynie sitowate podobne do durszlaka, które mogło służyć do wyrobu twarogu i serów – informuje Fundacja Ab Terra.
      Badania zlecone przez Miasto St. Warszawa Dzielnicę Białołęka prowadzone przy ul. Ostródzkiej to tzw. archeologiczne badania ratownicze, które poprzedziły inwestycję budowy basenu. Badania – jak informuje prowadząca je Fundacja Ab Terra – zostały nakazane przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w związku ze znalezieniem na powierzchni gruntu fragmentów ceramiki pradziejowej. W trakcie prac archeolodzy odsłonili teren o powierzchni prawie pół hektara.
      Spodziewaliśmy się odkryć ślady niewielkiego sezonowego obozowiska, okazało się jednak, że trafiliśmy na pozostałości dużej osady kultury łużyckiej sprzed 3000 lat (tzw. późna epoka brązu). Osada ta była związana z niewielkim ciekiem wodnym współcześnie uregulowanym, lecz w pradziejach strumień płynął kilkadziesiąt metrów bliżej teraźniejszego terenu badań. Ślady po starorzeczu oraz wysokim poziomie wód gruntowych, udało się uchwycić w postaci wyraźnych śladów geologicznych. Na przebadanym terenie znajdowała się prawdopodobnie część produkcyjna osady, zaś część mieszkalna leży zapewne w niewielkiej odległości, lecz niestety już poza terenem inwestycji – informuje w przesłanym PAP komunikacie prasowym przedstawiciel Fundacji Ab Terra.
      W trakcie badań archeolodzy pozyskali około 1500 artefaktów. Zabytki znajdowane na piaszczystej wydmie stanowiska to głównie przedmioty ceramiczne. Reszta, jak przedmioty drewniane, skórzane itp. uległy rozkładowi. Z niemałym trudem i starannością wydobywamy więc maleńkie fragmenty, czyścimy i sklejamy z nich ceramiczne naczynia codziennego użytku. Bardzo ciekawym znaleziskiem jest np. tzw. naczynie sitowate. Jest podobne do współczesnego durszlaka, tylko że służyło zapewne do wyrobu twarogu i serów dwa i pół tysiąca lat temu. Różnica polega na materiale, z jakiego je wytworzono, a mianowicie wypalono je z gliny – czytamy w prasowym komunikacie.
      Warto zauważyć, że sama metoda produkcji twarogu z mleka nie zmieniła się do dziś. Wtedy jak i dziś przygotowywano zsiadłe mleko, a następnie odciskano przez kawałek tkaniny umieszczony w tymże naczyniu sitowatym. Gotowy twaróg był przekazywany do części mieszkalnej osady. Ponieważ paleniska w południowej części osady wydają się być chwilowe, należy mniemać, iż teren teraźniejszych badań nie służył do konsumpcji, lecz raczej do produkcji niezbędnych artykułów dla ludności pobliskiej części mieszkalnej – opisują archeolodzy.
      Prócz palenisk odkryto kilkaset tzw. obiektów archeologicznych czyli pozostałości po np. dołkach posłupowych i jamach zasobowych. Te ostatnie dziś można byłoby nazwać piwniczkami magazynowymi.
      W czasach, gdy na Kujawach kształtowało się grodzisko w Biskupinie, w Warszawie na Białołęce również rozwijało się bogate osadnictwo tej samej kultury łużyckiej. W niedalekiej odległości od ulicy Ostródzkiej znajduje się również wiele innych stanowisk archeologicznych jak np. pozostałości wielkiej osady łużyckiej oddalonej półtora kilometra w kierunku północnym. Ważne jest więc by te tereny badać zanim zostaną zalane betonem i ważne jest również by wiedza o nich docierała do mieszkańców Białołęki – zwraca uwagę przedstawiciel Fundacji.
      Prócz odkryć pozostałości po ludności łużyckiej na terenie badań znaleziono również ślady z innych czasów: np. kultury trzcinieckiej z wczesnej epoki brązu i ślady działań z II Wojny Światowej. Jednak to odkrycie osady łużyckiej ma największy wpływ na poznanie dziejów tych terenów.
      Obecnie naukowcy opracowują wydobyte znaleziska, przygotowują dokumentację i materiały do publikacji, która przybliży prahistorię tej części Mazowsza.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...