Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' obrona' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 7 wyników

  1. Szukając złóż srebra, w I w. n.e. Rzymianie założyli w rejonie Bad Ems w dzisiejszej Nadrenii-Palatynacie dwa obozy wojskowe. Dzięki sprzyjającym warunkom zachowała się tu zaostrzona palisada chroniąca przed atakami wroga. O takich instalacjach, których funkcję można porównać do drutu kolczastego, wspominały źródła z epoki, w tym np. Juliusz Cezar, ale dotąd nikomu nie udało się ich znaleźć. Wykopaliska pod auspicjami Wydziału Archeologii i Historii Rzymskich Prowincji Uniwersytetu Johanna Wolfganga Goethego we Frankfurcie, trwały parę lat. Odbywały się one we współpracy z rządem Nadrenii-Palatynatu. Prowadzący tam prace archeolog Frederic Auth trafił na fragmenty drewna, których zdjęcia przesłał profesorowi Markusowi Scholzowi z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie nad Menem, który specjalizuje się w historii i archeologii rzymskich prowincji. Jednak to, co zobaczył profesor Scholz na miejscu, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W międzyczasie bowiem archeolodzy odsłonili całą drewnianą konstrukcję obronną, która zachowała się w wilgotniej glebie wzgórza Blöskopf. Uczony zorientował się, że ma do czynienia z zabytkiem, na jaki nigdy wcześniej nie natrafiono, z rzymską strukturą obronną, jaką dotychczas znaliśmy jedynie z literatury. Strukturę taką opisuje Juliusz Cezar w VII księdze „Wojny galijskiej” w rozdziałach 72–74. Nazywa ją „lilia” lub „stimuli”. Jak zdradził KopalniWiedzy Frederic Auth, różnica pomiędzy tym, co odkryto w Bad Ems, a opisem Cezara polega na tym, że Rzymianin opisuje rozsiane rowy, w których umieszczano taką strukturę, a niemieccy archeolodzy odkryli ciągłą linię takich umocnień, umieszczoną na dnie fosy okalającej obóz. Dlatego też Auth i jego koledzy używają na jej określenie współczesnego terminu technicznego „pila fossata”, a nie nazwy tradycyjnej. Frederic Auth poinformował również, że niektórzy specjaliści już wcześniej spekulowali o istnieniu takich struktur, twierdząc, że znalezione bez kontekstu pojedyncze zaostrzone kawałki drewna mogą być ich pozostałościami, a nie – jak stwierdzano – kołkami do rzymskich namiotów. Wspomniane wcześniej dwa rzymskie obozy odkryto dopiero w ostatnich latach. Były zlokalizowane po obu stronach doliny Emsbach. Wykopaliska rozpoczęto, gdy w 2016 r. przypadkowa osoba zauważyła różnice w wyglądzie poszczególnych części pola uprawnego. Sugerowało to, że pod spodem może się znajdować jakaś struktura. Dzięki zdjęciom z drona odkryto podwójny rów. Późniejsze badania geomagnetyczne wykazały obecność obozu o powierzchni 8 ha z ok. 40 drewnianymi wieżami. Wtedy do pracy przystąpili archeolodzy. Okazało się, że mamy do czynienia z obozem, który miał być stałą siedzibą wojskową, ale nigdy nie został ukończony. Zbudowano jedynie magazyn na zboże. Około 3000 żołnierzy przez kilka lat mieszkało tam w namiotach. Następnie obóz został spalony. Jakiś czas później, dwa kilometry dalej w linii prostej, po drugiej stronie doliny, znaleziono znacznie mniejszy obóz. Miejsce to nie było archeologiczną białą plamą. Pierwsze wykopaliska rozpoznawcze przeprowadzono tam już w 1897 roku. Wówczas odkryto pozostałości muru, ślady ognia oraz żużel. Archeolodzy doszli wówczas do wniosku, że w tym miejscu Rzymianie dokonywali wytopu żelaza i że było ono w jakiś sposób związane z przebiegającym kilkaset metrów dalej Limes Germanicus. Taka interpretacja obowiązywała przez dziesięciolecia. Teraz trzeba było ją odrzucić. To, co uznano w przeszłości za piec, było prawdopodobnie wieżą strażniczą niewielkiego obozu liczącego około 40 żołnierzy. I prawdopodobnie opuszczający obóz żołnierze celowo podłożyli ogień pod wieżę. A pod koniec wykopalisk znaleziono nie tylko jedyną w swoim rodzaju strukturę obronną, ale i monetę z 43 roku, która potwierdziła, że obóz nie powstał w związku z limesem zbudowanym około 60 lat później. Dlaczego jednak Rzymianie nie dokończyli budowy dużego obozu i opuścili ten region po kilku latach? Odpowiedzi należy prawdopodobnie szukać u Tacyta. Opisuje on, jak w 47 roku prokonsul Curtius Rufus zrezygnował z próby założenia w tej okolicy kopalni srebra. Powodem była zbyt mała zawartość metalu w rudzie. I rzeczywiście, archeolodzy znaleźli też szyb i tunele rzymskiego pochodzenia, które wskazują na prowadzone tutaj prace górnicze. Curtius Rufus miał pecha. Rzymski tunel leży zaledwie kilka metrów nad Bad Emser Gangzug. Gdyby Rzymianie się tam dokopali, mogliby w tym miejscu prowadzić opłacalną eksploatację srebra. W czasach nowożytnych wydobyto tam bowiem około 200 ton srebra. Jednak prace przerwano prawdopodobnie z powodu niezadowolenia żołnierzy. Od Tacyta wiemy, że napisali oni list do cesarza Klaudiusza, prosząc go, by nagrodził dowódców wcześniej, żeby nie marnowali niepotrzebnie sił żołnierzy. Profesor Scholz mówi, że powyższe hipotezy należy jeszcze potwierdzić w toku kolejnych prac. Uczony zastanawia się też, czy i większy obóz nie był otoczony przez „pila fossata”. « powrót do artykułu
  2. Dziesiątego stycznia na Wydziale Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM) pracę doktorską obronił 83-letni Ignacy Skrzypek, archeolog z wykształcenia i zamiłowania. To najstarszy doktorant w historii Wydziału. Pan Ignacy obronił pracę doktorską pt. „Dzieje muzealnictwa na Pomorzu Zachodnim do roku 1945”. Przez wiele lat był kierownikiem Działu Archeologii Muzeum w Koszalinie. W galerii na stronie tej instytucji nadal można zresztą zobaczyć jego zdjęcie z wykopalisk. Z wielką radością przyjęliśmy wiadomość o tym, że koszaliński archeolog Ignacy Skrzypek obronił właśnie doktorat! Pan Ignacy (przez przyjaciół zwany Wojtkiem) przez całe swoje zawodowe życie związany był - poniekąd nadal jest - z naszym Muzeum, w którym przez wiele lat kierował Działem Archeologii. Rozprawa doktorska dotyczyła jednak jego drugiej naukowej pasji - [regionalistyki] i dziejów pomorskiego muzealnictwa - napisano na profilu Muzeum na Facebooku. Jak podkreślono w komunikacie UAM, Skrzypek jest cenioną postacią zarówno w środowisku badaczy dziejów Pomorza Zachodniego, jak i tamtejszych muzealników. W bazie BazHum można się zapoznać z jego pracami, w tym z artykułem z 1994 roku pt. „Powstawanie zbiorów muzealnych na Pomorzu” [PDF]. Obronie przewodniczył dr hab. Przemysław Matusik, prof. UAM (jego główne zainteresowania badawcze obejmują m.in. historię XIX w.). « powrót do artykułu
  3. W najbliższy poniedziałek NASA spróbuje zrobić coś, czego ludzkość nigdy wcześniej nie dokonała – zmienić tor lotu asteroidy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, 26 września o godzinie 21:14 czasu polskiego w asteroidę Dimorphos uderzy pojazd DART. Będzie to pierwszy w historii test obrony Ziemi przed asteroidami. Dimorphos ma około 170 metrów średnicy, krąży wokół 800-metrowego Didymosa i wcale nam nie zagraża. W momencie zderzenia będzie znajdował się około 11 milionów kilometrów od Ziemi. Misja DART ma na celu sprawdzenie przede wszystkim, czy jesteśmy w stanie trafić wysłanym z Ziemi pojazdem w asteroidę oraz czy po uderzeniu asteroida zmieni kurs. NASA chce, by pędzący z prędkością 23 000 km/h pojazd wielkości samochodu przesunął Dimorphosa skracając o 10 minut czas jego obiegu wokół Didymosa. Obecnie Dimorphos okrąża większą asteroidę w ciągu 11 godzin i 55 minut. Skrócenie tego czasu o 10 minut zostanie zarejestrowane przez naziemne teleskopy. Przed kilkoma tygodniami od misji DART oddzielił się satelita LICIACube, który podąża jego śladem. Po uderzeniu LICIACube będzie towarzyszył układowi Dimorphos-Didymos i przysyłał nam jego zdjęcia, na podstawie których specjaliści będą oceniali skutki zderzenia. Ponadto w październiku 2024 roku ma wystartować misja Hera Europejskiej Agencji Kosmicznej. Dwa lata później Hera spotka się z Dimorphosem i dokona szczegółowych pomiarów. W jej ramach na Dimorphosie ma wylądować miniaturowy lądownik. Czy coś nam grozi? W Układzie Słonecznym znajdują się miliardy komet i asteroid. Niewielka część z nich to NEO (near-Earth object), czyli obiekty bliskie ziemi. Za NEO uznawany jest obiekt, którego peryhelium – punkt orbity najbliższy Słońcu – wynosi mniej niż 1,3 jednostki astronomicznej. Jednostka astronomiczna (j.a.) to odległość pomiędzy Ziemią a Słońcem, wynosi ona 150 milionów kilometrów. To 1,3 j.a. od Słońca oznacza bowiem, że taki obiekt może znaleźć się w odległości 0,3 j.a. (45 milionów km) od Ziemi. Obecnie znamy (stan na 21 września bieżącego roku) 29 801 NEO. Uznaje się, że asteroidy o średnicy większej niż 20 metrów mogą, w przypadku wpadnięcia w atmosferę Ziemię, dokonać poważnych lokalnych zniszczeń. Oczywiście im asteroida większa, tym bardziej dla nas niebezpieczna. Za bardzo groźne uznawane są asteroidy o średnicy ponad 140 metrów, a te o średnicy ponad 1 kilometra mogą spowodować katastrofę na skalę globalną. Wśród wszystkich znanych nam NEO jest 10 199 obiektów o średnicy ponad 140 metrów i 855 o średnicy przekraczającej kilometr. Specjaliści uważają, że znamy niemal wszystkie NEO o średnicy przekraczającej kilometr. Wiemy też, że przez najbliższych 100 lat żaden taki obiekt nie zagrozi Ziemi. Jednak już teraz przygotowywane są scenariusze obrony. Gdybyśmy bowiem wykryli tak wielki obiekt, a badania jego orbity wykazałyby, że prawdopodobnie uderzy w Ziemię, będziemy potrzebowali całych dziesięcioleci, by się obronić. Jeśli bowiem chcielibyśmy zmieniać trasę takiego obiektu, to biorąc pod uwagę jego olbrzymią masę, już teraz wiemy, że wysłany z Ziemi pojazd, uderzając w asteroidę, tylko minimalnie zmieniłby jej trajektorię. Do zderzenia musiałoby zatem dojść na całe dziesięciolecia przed przewidywanym uderzeniem w Ziemię, by ta minimalna zmiana kumulowała się w czasie i by asteroida ominęła naszą planetę. Co lata obok W bieżącym roku w pobliżu Ziemi pojawi się kilka naprawdę dużych NEO. Pierwszą z nich będzie asteroida 2022 RM4 o średnicy 330–740 metrów, która 1 listopada przeleci w odległości 2,3 miliona kilometrów od nas. Trzy tygodnie później w trzykrotnie większej odległości od Ziemi znajdzie się 2019 QR1 o średnicy 180–410 metrów, a 2 i 3 grudnia w odległości około 5 milionów kilometrów przelecą obiekty o średnicy – odpowiednio – 320-710 m i 150-330 m. Jeśli zaś chodzi o asteroidy o średnicy ponad 1 kilometra, to w ciągu najbliższych 12 miesięcy będziemy mieli dwa takie spotkania. Już 16 lutego 2023 w odległości około 4,5 miliona kilometrów od Ziemi znajdzie się asteroida 199145 (2005 YY128) o średnicy 570–1300 metrów, a 13 kwietnia w podobnej odległości minie nas 436774 (2012 KY3) o średnicy 540–1200 metrów. Na odwiedziny prawdziwego olbrzyma musimy zaś poczekać do 2 września 2057 roku. Wtedy w odległości 7,5 miliona kilometrów minie nas pędząca z prędkością 48 492 km/h asteroida 3122 Florence o średnicy 4,9 km. « powrót do artykułu
  4. Dzisiaj o godzinie 7:21 czasu polskiego z Vandenberg Space Force Base w Kalifornii wystartowała DART (Double Asteroid Redirection Test), pierwsza w historii misja, której celem jest sprawdzenie technologii obrony Ziemi przed asteroidami. W jej ramach pojazd kosmiczny zderzy się z asteroidą. Celem testu jest lekka zmiana orbity asteroidy i zbadanie tej zmiany za pomocą naziemnych teleskopów. Inżynierowie z NASA chcą sprawdzić, czy ich pojazd jest w stanie samodzielnie podlecieć do wybranej asteroidy i uderzyć w nią tak, by zmienić jej trasę w pożądany sposób. Dzięki testowi specjaliści zdobędą dane, które przydadzą się do obrony Ziemi, gdybyśmy kiedyś wykryli rzeczywiste zagrożenie. Na pokładzie DART znalazł się też niewielki satelita LICIACube Włoskiej Agencji Kosmicznej. Zostanie on uwolniony zanim DART uderzy w asteroidę. LICIACube sfotogafuje zderzenie oraz chmurę materiału, która w jego wyniku powstanie. Celem DART jest niezagrażająca Ziemi niewielka asteroida Dimorphos o średnicy ok. 160 metrów, krążąca wokół większej asteroidy Didymos (ok. 780 m średnicy). W cztery lata po uderzeniu DART asteroidy odwiedzi misja Hera Europejskiej Agencji Kosmicznej, która zbada krater powstały w wyniku uderzenia oraz określi masę Dimorphosa. DART będzie pierwszym testem tzw. impaktora kinetycznego. To technika polegająca na celowym rozbiciu pojazdu o asteroidę, by zmienić jej trajektorię. Sądzimy, że obecnie jest to najbardziej zaawansowana technologicznie metoda obrony Ziemi. Dzięki niej poprawimy modele komputerowe dotyczące wpływu impaktora kinetycznego na asteroidę. Przyda się nam to w przyszłości, gdy Ziemi naprawdę będzie coś zagrażało, mówi Lindley Johnson, pierwszy w historii Planetary Defense Officer. Dimorphos i Didymos zbliżą się do Ziemi w przyszłym roku. Pomiędzy 26 września a 1 października DART ma przechwycić asteroidy i rozbić się o Didymosa pędząc w chwili zderzenia z prędkością 21 500 km/h. W chwili uderzenia układ Didymos-Dimorphos będzie znajdował się w odległości 11 milionów kilometrów od Ziemi. To dość blisko, dzięki czemu można będzie zaobserwować zmianę orbity Dimorphosa wokół Didymosa. Test nie niesie żadnego zagrożenia dla naszej planety. Siła uderzenia będzie zbyt mała, by rozbić Dimorphosa, a uderzenie tylko przybliży mniejszą asteroidę do większej. Ponadto zgodnie z najnowszymi obliczeniami, orbita Didymosa nie przetnie się z orbitą Ziemi w żadnym punkcie w najbliższej przyszłości. Dotychczas nie znaleźliśmy żadnej dużej asteroidy, która stanowiłaby zagrożenie dla Ziemi. Jednak nie przestajemy szukać. Naszym celem jest znalezienie takiego obiektu na całe lata albo i dekady, zanim uderzy w naszą planetę. Wówczas będziemy mogli zmienić jego kurs za pomocą technologii podobnej do DART, mówi Lindley Johnson, oficer ds. obrony planetarnej w NASA. DART to tylko jeden z elementów prac prowadzonych przez NASA w ramach programu obrony Ziemi. Przygotowujemy też Near-Earth Object Surveyor Mission. To teleskop kosmiczny pracujący w paśmie podczerwieni, który ma wystartować jeszcze w obecnej dekadzie. Znakomicie zwiększy on możliwości wyszukiwania i charakteryzowania potencjalnie niebezpiecznych obiektów znajdujących się w odległości do około 50 milionów kilometrów od orbity Ziemi. Technologia kinetycznego impaktora to jedno z proponowanych rozwiązań obrony Ziemi przed planetami. Więcej o programie ochrony Ziemi pisaliśmy w artykułach Znamy już ponad 10 000 NEO oraz Szef NASA zaleca modlitwę. Ostatnio zaś przeprowadzono wyliczenia, z których dowiadujemy się, że broń atomowa może uchronić Ziemię przed asteroidami. Jednak z innych badań wynika, że obronienie Ziemi będzie trudniejsze, niż dotychczas sądziliśmy. « powrót do artykułu
  5. Popularnym motywem filmów katastroficznych jest zagrożenie Ziemi ze strony asteroidy. Wizją taką zajmują się nie tylko filmowcy, ale też naukowcy i agencje kosmiczne, prowadzące programy ochrony planety przed zagrożeniami. O tym, na ile realny to problem, przekonaliśmy się dobitnie, gdy przed 8 laty nad Czelabińskiem rozpadł się meteoryt. Naukowcy wciąż zastanawiają się, co zrobić, gdyby asteroida leciała w kierunku Ziemi. Autorzy najnowszych badań twierdzą, że rozbicie go nie byłoby takim złym pomysłem, jak się dotychczas wydawało. Nieproszonych gości z kosmosu możemy z grubsza podzielić na dwie kategorie. Wielkie obiekty, których upadek mógłby zagrozić istnieniu cywilizacji czy nawet naszego gatunku, oraz obiekty mniejsze, zdolne np. do zniszczenia miasta. Te wielkie znamy niemal wszystkie, są one obserwowane, ich trajektorie zostały zbadane i eksperci zapewniają, że w ciągu najbliższych 100 lat żaden z nich nam nie zagraża. A nawet gdyby zagrażał, to współczesna technologia pozwoli na zauważenie takiego obiektu na kilkadziesiąt lat przed uderzeniem w Ziemię, pozostanie zatem sporo czasu na opracowanie i wdrożenie systemu obrony. Najczęściej rozważanym scenariuszem jest zmiana trajektorii takiego obiektu, czy to poprzez pomalowanie go farbą zmieniającą sposób, w jaki będzie rozgrzewał się od Słońca, czy dołączenie do niego urządzenia, stopniowo spychającego go z kursu czy to rozbicie o jego powierzchnię pojazdu lub materiału wybuchowego. Rozbijanie samej asteroidy jest natomiast bardzo ryzykowne, gdyż na Ziemię mógłby spaść cały deszcz odłamków, a więc powierzchnia zniszczeń będzie znacznie większa. Ponadto trajektorii takich fragmentów nie da się przewidzieć. Znacznie gorzej wygląda sytuacja w przypadku mniejszych obiektów. Większości z nich nie znamy, a jeśli będziemy mieli szczęście i zauważymy taki obiekt przed wejściem w atmosferę Ziemi, to będzie to na dni lub tygodnie przed upadkiem. Patrick K. King z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa i Lawrence Livermore National Laboratory (LLNL) oraz jego koledzy z LLNL – Megan Syal, David Dearborn, Robert Managan, J. Owen i Cody Raskin – poinformowali na łamach Acta Astronautica o wynikach symulacji zniszczenia niewielkiego obiektu kosmicznego za pomocą broni atomowej. King i jego zespół uważają, że użycie broni atomowej byłoby dobrą strategią obrony przed niewielkim późno wykrytym obiektem zagrażającym Ziemi. Na zmianę trajektorii takich późno wykrytych obiektów nie będzie bowiem czasu. W swoich obliczeniach naukowcy skupili się na zbadaniu, w jaki sposób asteroidy o różnych orbitach i różnych prędkościach zachowają się po rozbiciu. Przyjęto przy tym, że zagraża nam asteroida o kształcie podobnym do Bennu i średnicy 100 metrów, czyli ok. 1/5 średnicy Bennu. Analizy przeprowadzono dla pięciu różnych orbit asteroidy, która na dwa miesiące przed przewidywanym uderzeniem w Ziemię zostałaby trafiona 1-megatonową głowicą atomową. Z obliczeń wynika, że w takim przypadku udałoby się co najmniej 1000-krotnie zmniejszyć masę materiału, który spadnie na planetę. Innymi słowy, 99,9% masy minie planetę. Inaczej wyglądałaby sytuacja, w przypadku większej asteroidy. W jej wypadku eksplozja nie spowodowałaby tak dużego rozproszenia materiału, ale i tak aż 99% jej masy ominęłaby Ziemię. Jednak pod warunkiem, że asteroidę zniszczono by na 6 miesięcy przed uderzeniem w planetę. Jeśli chcemy ocenić skutki takiego postępowania, to musimy modelować orbity wszystkich fragmentów powstałych w wyniku rozbicia asteroidy. To daleko trudniejsze niż modelowanie orbity pojedynczego obiektu, stopniowo spychanego z kursu, mówi King. Musimy jednak poradzić sobie z tymi obliczeniami, jeśli chcemy oszacować szanse powodzenia strategii polegającej na rozbiciu asteroidy. Naukowcy podkreślają, że najważniejszym efektem ich pracy jest wykazanie, iż użycie broni atomowej do rozbicia asteroidy to bardzo efektywna metoda obrony na ostatnią chwilę. Skupiliśmy się na obronie ostatniej szansy, czyli na sytuacji, gdy rozbijamy asteroidę na krótko przed jej uderzeniem. W sytuacjach zaś, gdy mamy dużo czasu – dziesiątki lat – znacznie lepiej użyć takiego ładunku do zepchnięcia asteroidy z kursu, stwierdza King. Jeśli zauważymy niebezpieczny obiekt zmierzający w kierunku Ziemi i będzie zbyt późno, by zmienić jego kurs, najlepszym obecnie rozwiązaniem jest rozbić go tak, by większość fragmentów ominęła Ziemię. Tutaj jednak problem się komplikuje. Jeśli rozbijemy asteroidę na kawałki, powstanie chmura odłamków, z których każdy będzie miał własną orbitę wokół Słońca, a ponadto wchodzą tutaj w grę też oddziaływania grawitacyjne zarówno pomiędzy nimi jak i pomiędzy nimi a planetami. Taka chmura będzie miała tendencję do rozciągania się na zakrzywiony strumień rozciągający się wzdłuż oryginalnej trajektorii asteroidy. Od tego, jak szybko się ona rozproszy zależy, jak wiele fragmentów spadnie na Ziemię, dodaje J. Owen. Jak już informowaliśmy, na rok 2024 NASA planuje test kosmicznego impaktora. Skądinąd jednak wiadomo, że rozbijanie asteroid to niełatwe zadanie i obrona przed nimi może być trudniejsza niż się wydaje. « powrót do artykułu
  6. Najbardziej na północ wysunięty odcinek Wielkiego Muru, zwany czasem „Murem Czyngis Chana” nie miał na celu obrony przed armiami mongolskiego zdobywcy. Izraelsko-amerykański zespół naukowy, który dokonał pierwszego szczegółowego mapowania tego fragmentu muru, stwierdził, że służył on raczej monitorowaniu ruchu ludności cywilnej. Wspomniana część muru liczy sobie około 740 kilometrów długości. Większa jej część znajduje się na północy Mongolii, a reszta przebiega przez terytorim Chin i Rosji. Linii tej nigdy szczegółowo nie badano, jednak zakładano, że mogła powstać ona głownie z myślą o obronie przed nomadami z północy. Odcinek ten budowano mniej więcej w latach 1000–1300. Przed naszymi badaniami  sądzono że zadaniem tego muru było powstrzymanie armii Czyngis Chana, mówi Gideon Shelach-Lavi z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Jednak dwuletnie badania wykazały, że ten fragment muru był niewysoki, przechodzi przez doliny i zbudowano go w pobliżu dróg i ścieżek. Uważamy, że służył on bardziej monitorowaniu lub blokowaniu ruchów ludności i ich stad. Może w celu ich opodatkowania, dodaje Shelach-Lavi. Uczony nie wyklucza, że decyzja o jego zbudowaniu mogła mieć związek z przemieszczaniem się pasterzy na południe w poszukiwaniu cieplejszych regionów z lepszymi pastwiskami. Naukowcy, którzy wykorzystali drony, zdjęcia satelitarne i tradycyjne techniki archeologiczne stwierdzili że mur usypano z ziemi i rozmieszono w nim 72 różne struktury. Analizy wskazują, że północny mur był budowany według istniejącego planu. Jego umiejscowienie pomiędzy dwoma pasmami górskimi, zorganizowane rozmieszczenie struktur pomocniczych oraz łączenie różnych typów struktur wskazują na szczegółowe planowanie. Naukowcy nie mają wątpliwości, że służył on obserwacji, ochronie i monitorowaniu okolicznych terenów. Uważamy jednak, że północny mur nie był ufortyfikowaną granicą, jak czasem sugerują to autorzy innych prac. Zarówno dynastie Liao jak i Jin [za czasów tych dynastii budowano ten odcinek muru - red.], prawdopodobnie nie postrzegały swoich terenów jako zamkniętych sztywnymi granicami. Raczej uważali, że imperium powinno kontrolować ruchy ludności, z której znaczna część była nomadami, niż skupiać się na obronie granic lądowych. Pogląd ten jest o tyle uzasadniony, że o ile mur znajduje się na zachód od granic państwa dynastii Jin, to był wewnątrz terytorium Liao, czytamy na łamach Antiquity. Zbudowanie muru pomiędzy pasmami górskimi w płaskim terenie oraz umieszczenie różnych struktur w miejscach, które wydają sie naturalnymi miejscami przekraczania muru, a nie wyniesionymi punktami obserwacyjnymi, wskazuje, że zadaniem muru była kontrola ruchu ludności, a nie obrona przed armiami, dodają. Przypominają przy tym o występowaniu na mongolskim stepie śmiercionośnego zjawiska zwanego dzud. Istnieją różne typy dzud, od bardzo obfitych opadów uniemożliwiających wypas zwierząt, poprzez wzrost temperatury, a następnie jej spadek, co tworzy na stepie pokrywę lodową, aż po gwałtowna ochłodzenia, kiedy zwierzęta zamarzają. Nawet obecnie z powodu dzud na stepach Mongolii giną miliony zwierząt hodowlanych, a pozbawieni źródeł utrzymania pasterze migrują do miast. W przeszłości północny mur mógł pomagać w kontrolowaniu tych migracji. Ponadto mur mógł być pomyślany nie tylko jako metoda kontroli wielkich ruchów ludności, ale również na przykład przemieszczania się związanego a handlem. Pozwalał więc nadzorować przepływ ludzi i towarów z i do terytorium Liao oraz na tereny zajęte przez niepowiązane z imperium społeczności nomadów. Z historii wiemy, że np. Liao zabraniali eksportowania wyrobów z żelaza do plemion Huihu i Zuhu. Zakaz można było wyegzekwować na granicach. « powrót do artykułu
  7. Popularnym motywem filmowym jest asteroida zagrażająca Ziemi i grupa śmiałków, która ratuje planetę przed katastrofą. Jednak, jak się okazuje, zniszczenie asteroidy może być trudniejsze, niż dotychczas sądzono, donoszą naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa (JHU). Wyniki ich badań, które zostaną opublikowane 15 marca na łamach Icarusa, pozwolą na opracowanie lepszych strategii obrony przed asteroidami, zwiększą naszą wiedzę na temat ewolucji Układu Słonecznego oraz pomogą stworzyć technologie kosmicznego górnictwa. Zwyczajowo przypuszczamy, że większe obiekty jest łatwiej rozbić, gdyż z większym prawdopodobieństwem zawierają one różnego rodzaju słabości. Jednak nasze badania wskazują, że asteroidy są bardziej wytrzymałe niż sądzimy, a do ich całkowitego zniszczenia potrzeba więcej energii, mówi świeżo upieczony doktor Charles El Mir w Wydziału Inżynierii Mechanicznej JHU. Współczesna nauka dobrze rozumie budowę skał, które może badać w laboratorium. Ale trudno jest przełożyć wyniki uzyskane z badania obiektu wielkości pięści na obiekt wielkości miasta. Na początku bieżącego wieku kilka zespołów naukowych stworzyło model komputerowy uwzględniający takie czynniki jak masa, temperatura, kruchość materiału. Model posłużył do symulacji uderzenia asteroidą o średnicy 1 kilometra w asteroidę o średnicy 25 kilometrów. Zderzenie miało miejsce przy prędkości 5 km/s, a model wykazał, że większa asteroida zostanie całkowicie zniszczona. Podczas najnowszych badań El Mir oraz jego współpracownicy, K.T. Ramesh dyrektor Instytutu Materiałów Ekstremalnych JHU oraz profesor Derek Richardson, astronom z University of Maryland, przetestowali ten sam scenariusz, ale wykorzystując do tego model komputerowy Tonge-Ramesha, który bierze pod uwagę procesy zachodzące na mniejszą skalę podczas zderzenia asteroid. Model z początku wieku nie brał pod uwagę ograniczonej prędkości powstawania pęknięć podczas zderzenia. Symulację podzielono na dwa etapy: krótszy etap fragmentacji i długoterminowej ponownej akumulacji grawitacyjnej.  Fragmentacja rozpoczyna się w ciągu ułamków sekund po zderzeniu, natomiast ponowna kumulacja to proces biorący pod uwagę wpływ grawitacji na kawałki, które oddzieliły się od asteroidy po zderzeniu, ale wskutek grawitacji ponownie się do siebie zbliżają. Symulacja wykazała, że zaraz po uderzeniu powstały miliony pęknięć, część materiału asteroidy została odrzucona i uformował się krater. Symulacja brała pod uwagę dalszy losy poszczególnych pęknięć i ich rozwój. Nowy model wykazał, że asteroida nie została rozbita po uderzeniu. To, co z asteroidy pozostało, wywierało następnie duży wpływ grawitacyjny na oderwane fragmenty i je przyciągało. Okazało się, że uderzona asteroida nie zamieniła się w gromadę luźnych kawałków. Nie rozpadła się całkowicie, rozbite fragmenty przemieściły się wokół rdzenia asteroidy. To może być przydatna informacja, którą zechcą studiować specjaliści ds. kosmicznego górnictwa. Badania dotyczące ochrony przed asteroidami są bardzo skomplikowane. Na przykład musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy gdyby wielka asteroida podążała w kierunku Ziemi, to lepiej byłoby ją rozbić na kawałki czy przekierować? A jeśli zechcemy ją przekierować, to jakiej siły musimy użyć, by zmieniła tor lotu, ale by jej nie rozbić, zauważa El Mir. Dość często na Ziemię spadają niewielkie asteroidy, takie jak ten z Czelabińska. Jednak jest tylko kwestią czasu, gdy akademickie badania będziemy musieli przełożyć na praktykę i bronić się przed dużą asteroidą. Musimy być gotowi, gdy ten czas nadejdzie, a badania naukowe to kluczowy element decyzji, którą wówczas będziemy podejmowali, mówi profesor Ramesh. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...