Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'wojna' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 10 wyników

  1. Badania przeprowadzone na Ohio State University sugerują, że narcyzm prezydenta USA wpływa na czas trwania wojen za jego kadencji. Doktorant John P. Harden wziął pod uwagę 19 prezydentów, którzy rządzili w USA w latach 1897–2009. Jego analiza objęła zatem wszystkich mieszkańców Białego Domu od Williama McKinleya po George'a W. Busha. Prezydenci o wyższym poziomie narcyzmu mają tendencję do wycofywania się z wojny tylko wówczas, gdy mogą powiedzieć, że wygrali i mają tendencję do przedłużania wojny, by móc zadeklarować zwycięstwo, mówi Harden. Jego zdaniem rządzący z wyższym poziomem narcyzmu nie potrafią poświęcić własnego wizerunku dla dobra kraju i chcą wyglądać na heroicznych i kompetentnych, nawet jeśli ma to oznaczać przedłużanie wojny poza jej rozsądne ramy. Harden oparł się na swoich wcześniejszych badaniach, w ramach których zauważył, że bardziej narcystyczni prezydenci z większym prawdopodobieństwem zaangażują się w wojnę z silnym krajem bez szukania poparcia u sojuszników niż ci mniej narcystyczni. Do pomiaru skali narcyzmu prezydentów Harden wykorzystał istniejącą bazę danych prezydenckich osobowości. Baza taka powstała w 2000 roku. Jej twórcy poprosili o pomoc 115 ekspertów, z których każdy napisał co najmniej 1 prezydencką biografię, o wypełnienie kwestionariusza składającego się z 200 pytań dotyczących osobowości danego prezydenta. W ten sposób uzyskano 172 kwestionariusze (niektórzy z ekspertów napisali biografię więcej niż jednego prezydenta). Harden przeanalizował tę bazę pod kątem występowania u prezydentów cech osobowości narcystycznej. Ponadto na potrzeby badań wykorzystał definicję wojny mówiącą, że jest to walka pomiędzy dwoma krajami, podczas której w okresie 1 roku w wyniku walk ginie co najmniej 1000 osób. Zgodnie z tą definicją w latach 1897–2009 USA brały udział w 11 wojnach. Naukowiec stwierdził, że w przypadku rządów 8 prezydentów, u których poziom narcyzmu był wyższy od średniej, średnia liczba dni, w czasie których USA prowadziły wojnę wynosiła 613, natomiast w przypadku 11 prezydentów z poziomem narcyzmu niższym od średniej kraj był w stanie wojny przez 136 dni. Największym narcyzem wśród badanych prezydentów okazał się Lyndon Johnson (1963–1969, demokrata), a na kolejnych miejscach uplasowali się Theodore Roosevelt (1901–1909, republikanin) i Richard Nixon (1969–1974, republikanin). Najmniej narcystyczny był zaś William McKinley (1897–1901, republikanin), następnie William Howard Taft (1909–1913, republikanin) i Calvin Coolidge (1923–1929, republikanin). Autor badań stwierdza, że prezydenci o niskim poziomie narcyzmu, jak McKinley czy Eisenhower oddzielali interes osobisty od interesu państwa, postrzegali wojnę jako rozwiązanie ostateczne i starali się jak najszybciej ją zakończyć. Tymczasem ci, którzy byli narcyzami, jak FDR czy Nixon mieli problemy z oddzieleniem własnych pragnień od interesów państwa i przedłużali wojny. Naukowiec przypomina, że o przystąpieniu do wojny i jej trwaniu decyduje wiele różnych czynników, ale jego zdaniem narcyzm prezydenta jest jednym z nich i był pomijany we wcześniejszych badaniach. Z badań takich wiemy np. że na czas trwania wojny wpływa teren, na jakim jest prowadzona, stosunek sił pomiędzy krajami oraz fakt czy prezydent rozpoczął wojnę czy ją odziedziczył po poprzedniku. Harden wykazał, że nawet po uwzględnieniu tych czynników narcyzm prezydenta nadal wpływa na czas trwania wojny. Wpływ ten utrzymuje się także jeśli uwzględni się czynniki osobiste i wewnętrzne, jak doświadczenie wojskowe prezydenta, czas trwania jego rządów, czy partia prezydenta kontroluje Kongres oraz czy konflikt miał miejsce w czasie zimnej wojny. Uczony odpowiada też na pytanie, dlaczego narcyzm prezydenta miałby wpływać na wojnę. Jeden z powodów jest taki, że narcyz bardziej wierzy w swoje możliwości i jest bardziej agresywny, chce zatem dzięki wojnie osiągnąć bardziej ambitne cele. Narcyz przyjmuje też nieefektywne strategie, gdyż charakteryzuje się nadmierną pewnością siebie, a chęć utrzymania wizerunku może prowadzić do konfliktów, mówi uczony. Ponadto narcyz, chcąc chronić swój wizerunek, pod wpływem stresu podejmuje błędne decyzje i nie chce się z nich wycofać. Narcystyczni prezydenci więcej czasu poświęcają ochronie własnego wizerunku. To zaś powoduje, że przeciągają wojny dłużej, niż to konieczne, dodaje Harden. « powrót do artykułu
  2. Dzisiaj obchodzimy najmłodsze i najmniej znane święto - Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Został on ustanowiony z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a odpowiednią ustawę przyjęto 4 lutego 2011 roku. Data 1 marca nie został wybrany przypadkowo. To właśnie wtedy, w 1951 roku, w więzieniu na Mokotowie UB wymordowało strzałami w tył głowy kierownictwo ostatniej ogólnopolskiej organizacji walczącej z sowiecką okupacją. Życie stracili wówczas ppłk Łukasz Ciepliński, mjr Adam Lazarowicz, mjr Mieczysław Kawalec, kpt Franciszek Błażej oraz porucznicy Józef Rzepka, Józef Batory i Karol Chmiel z IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Przez kilkadziesiąt powojennych lat komuniści starali się wymazać pamięć o Żołnierzach Wyklętych, nazywając ich „bandytami“ i pomniejszając skalę oporu stawianego nowemu okupantowi. Próbowali ukryć fakt, że przez kilka lat po zakończeniu II wojny światowej w Polsce trwała wojna domowa. W walce z komunistami brało udział 200 000 osób. Ostatni żołnierz polskiego podziemia niepodległościowego, sierżant Józef Franczak ps. Lalek, zginął w obławie UB 21 października 1963 roku. W styczniu 1944 roku Armia Czerwona weszła na dawne tereny II Rzeczpospolitej. Za regularnym wojskiem szły oddziały NKWD, które „czyściły“ te obszary z polskiej partyzantki. Ludzie, którzy przez lata walczyli z nazistami byli teraz aresztowani, wywożeni na Sybir i mordowani. NKWD i UB szybko rozpracowywało kolejne grupy i organizacje. Wiele osób próbowało też skorzystać z ogłoszonej amnestii i zdecydowało się ujawnić. Był wśród nich legendarny August Emil Fieldorf ps. Nil, generał AK i dowódca Kedywu, zamordowany przez UB po sfingowanym procesie. Generał już w 1944 roku otrzymał polecenie stworzenia kadrowego odłamu AK, organizacji NIE, gotowej do działania w warunkach sowieckiej okupacji. Dzisiaj wiemy, że UB znało strukturę i skład osobowy NIE. Udało się jej też aresztować działaczy innej organizacji - Armii Polskiej. W latach 1944-1956 w różnych organizacjach podziemnych, głównie zbrojnych, służyło ponad 200 000 osób. Prawie połowa z nich była członkami utworzonego we wrześniu 1945 roku Zrzeszenia Wolność i Niepodległość (WiN). Było ono najsilniejsze na wschodzie Polski, a na czele wielu oddziałów stali wybitni dowódcy jak np. cichociemny major Hieronim Dekutowski „Zapora“ czy kapitan Zdzisław Broński „Uskok“. Inną silną organizacją było Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, które politycznie podlegało Stronnictwu Narodowemu. Oddziały NZW liczyły około 40 000 osób, a wśród wybitnych dowódców warto wymienić majora Mieczysława Grygorcewicza „Ostrowski“ czy kapitana Zbigniewa Kuleszę „Młot“, który jeszcze w 1947 roku miał pod swoją komendą około 5000 żołnierzy. Najmniejszą z ogólnopolskich organizacji niepodległościowych była Organizacja Polska, które podlegały Narodowe Siły Zbrojne. Po przejściu na Zachód Brygady Świętokrzyskiej NSZ, której udało się opuścić Polskę w zwartym szyku liczącym 1000 żołnierzy, największym oddziałem NSZ był działający na Śląsku oddział kapitana Henryka Flamego „Bartka“, który liczył niemal 200 żołnierzy. Pod koniec 1946 roku prowokatorzy UB przeprowadzili oddział „Bartka“ do granicy z Czechosłowacją, gdzie żołnierze zostali w większości wymordowani. Ostatniego z nich, Czesława Czaplickiego, komuniści dopadli w 1963 roku. Został skazany na osiem lat więzienia, z którego wyszedł w marcu 1968 roku. Z komunistami walczyły też liczne lokalne oddziały, nieposiadające ogólnopolskich struktur. Na Podhalu operował 700-osobowy oddział Józefa Kurasia „Ognia“, a na Białostoczczyźnie i Pomorzu walczył dowódca 5. Brygady Wileńskiej AK major Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka“. W centralnej Polsce, na terenie rozciągającym się od Łodzi, Radomska i Częstochowy po Górny Śląsk operował kapitan Stanisław Sojczyński „Warszyc“, który stworzył liczącą kilka tysięcy osób organizację Konspiracyjne Wojsko Polskie.
  3. Częstość wojen między państwami rosła od 1870 do 2001 r. średnio o 2% rocznie - donoszą badacze z Uniwersytetu w Warwick i Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie. Wydawać by się mogło, że między końcem zimnej wojny a 11 września 2001 r. świat mógł się nacieszyć względnym spokojem, jednak prof. Mark Harrison z Warwick i prof. Nikolaus Wolf z Uniwersytetu Humboldtów wykazali, że liczba konfliktów między parami państw rosła stale z średnio 6 na rok między 1870 a 1913 r. do 17 rocznie w okresie dwóch wojen światowych, 31/rok w okresie zimnej wojny i aż 36 rocznie w latach 90. ubiegłego wieku. Liczba konfliktów rośnie i jest to stabilny trend. Z powodu dwóch wojen światowych wzorzec uległ zaburzeniu między 1914 a 1945 r., ale po 1945 r. częstość wojen powróciła do dawnego kursu sprzed 1913 r. - dowodzi Harrison. Jednym z kluczowych czynników napędzających opisany proces jest rosnąca liczba państw. W 1870 r. było ich 47, a w 2001 aż 187. Starło się więcej par państw, ponieważ w ogóle było więcej par. To nie dodaje otuchy, ponieważ pokazuje, że istnieje bliski związek między wojnami, a tworzeniem (się) państw i nowych granic. Poza tym, bez względu na to, jak ją podzielimy, mamy tylko jedną planetę. Nasza planeta widziała dotąd dwie wojny światowe. Doświadczenie to sugeruje, że nie można być nigdy całkowicie pewnym, które z małych konfliktów przeobrażą się na zasadzie kuli śnieżnej w dużo szersze i bardziej mordercze zmagania - podkreśla Harrison. Za konflikt niemiecko-brytyjski zespół uznawał wszystko pomiędzy regularną wojną a pokazem siły w postaci wysyłania łodzi podwodnych w pobliże granicy. Nie pozwala to co prawda na przedstawienie intensywności przemocy, ale umożliwia uchwycenie gotowości władzy do siłowego rozstrzygania sporów. Jako że Harrison i Wolf przyglądali się tylko wojnom między państwami, w ich opracowaniu nie uwzględniono wojen domowych. Naukowcy opowiadają, że gdy rozmawiali o swoich badaniach z kolegami, ciągle pojawiały się 2 pytania związane z dodatkowymi wojnami po 1945 r.: "Czy to nie są po prostu wojny Ameryki?" i "Czy nie są to wojny koalicyjne, do których wiele bardzo oddalonych państw dołącza się symbolicznie, nie oddając nawet jednego strzału?". Harrison i Wolf odpowiadają, że nie. Gdyby wyeliminować dane nt. konfliktów USA, różnica jest praktycznie żadna, bo trend rosnący nadal występuje. Poza tym inni naukowcy wykazali wcześniej, że średni dystans między zwaśnionymi krajami stale spada od lat 50. XX w. Kto inicjuje spory? Akademicy podkreślają, że co prawda rzeczywiście państwa z większym PKB częściej decydują się na interwencje militarne, ale tendencja ta nie nasiliła się w ciągu 130 objętych analizą lat. Oznacza to, że gotowość do siłowego rozwiązywania konfliktów jest coraz bardziej niezależna od globalnego rozkładu dochodów. Myśl socjologiczno-politologiczna zakłada, że gdy państwa stają się coraz bogatsze, bardziej demokratyczne i wzajemnie zależne, wojen powinno być mniej. Harrison uważa, że opisana teoria nie jest zła, lecz niekompletna. Politolodzy za bardzo skupili się na preferencjach, tendencji do wojen, pomijając możliwości. Częstsze wojny nie są w takim ujęciu skutkiem chęci, lecz możliwości. Badacze wyjaśniają, że wzrost ekonomiczny sprawił, że prowadzenie wojny stało się tańsze w odniesieniu do tzw. dóbr cywilnych. Poza tym państwom pozwolono opodatkować i pożyczać więcej niż kiedykolwiek dotąd, a zjawisku temu towarzyszył rozrost demokracji. Nie da się też zaprzeczyć, że konflikt zbrojny przeszkadza w handlu, jednak te kraje, którym udało się podtrzymać zewnętrzne kontakty handlowe w czasie wojny, mogły skuteczniej finansować swoje poczynania. Innymi słowy: rzeczy, które miały spowodować, że politycy będą mniej pragnąć wojny - wzrost zdolności produkcyjnych, demokracja, możliwości handlowe - sprawiły, że wojna stała się tańsza - podsumowuje Harrison.
  4. Pentagon przygotowuje swoją pierwszą strategię obrony cyberprzestrzeni. Z treścią jej jawnej części będzie można zapoznać się prawdopodobnie już w przyszłym miesiącu, jednak już teraz wiadomo, że nie wykluczono zbrojnej odpowiedzi na cyberatak. Pentagon chce w ten sposób zniechęcić inne kraje do podejmowania prób zaatakowania amerykańskiej infrastruktury poprzez sieć komputerową. Jeśli wyłączysz nasze elektrownie, może wyślemy rakietę do jednej z twoich elektrowni - stwierdził urzędnik Pentagonu. Stany Zjednoczone stały się szczególnie czułe na punkcie cyberprzestrzeni w 2008 roku, gdy doszło do udanego ataku na co najmniej jeden wojskowy system komputerowy. Ostatnie ataki na Pentagon czy pojawienie się robaka Stuxnet, który z cel obrał sobie irańskie instalacje nuklearne, tylko dolały oliwy do ognia, a ostatnio ofiarą ataku stał się Lockheed Martin, jeden z największych dostawców sprzętu wojskowego. Nieoficjalnie wiadomo, że wśród urzędników Pentagonu ciągle trwają spory na temat tak istotnych kwestii jak możliwość jednoznacznego wskazania źródła ataku oraz określenie, jak potężny musi być cyberatak, by uznać go za wypowiedzenie wojny. Wydaje się, że w tym drugim punkcie specjaliści są bliscy osiągnięcia porozumienia - jeśli cyberatak powoduje śmierć, zniszczenia lub poważne zakłócenia, a więc ma skutki podobne do tego, jakie przyniósłby tradycyjny atak, wówczas można zacząć rozważać użycie siły zbrojnej w celu jego odparcia. Wiadomo, że opracowywany dokument liczy około 30 tajnych i 12 jawnych stron. Zawiera m.in. stwierdzenie, że obecnie obowiązujące przepisy prawne dotyczące prowadzenia wojny mają zastosowanie również podczas konfliktu w cyberprzestrzeni. Położono w nim nacisk na zsynchronizowanie amerykańskiej doktryny cyberwojny z doktrynami sprzymierzeńców. NATO przyjęło w ubiegłym roku zasadę, że podczas cyberataku na jeden z krajów zbierze się specjalna grupa konsultacyjna, jednak poszczególne kraje nie będą miały obowiązku przychodzić innym z pomocą. Zdaniem Pentagonu najbardziej zaawansowane cybearaki wymagają zastosowania zasobów, którymi dysponują tylko rządy. Stąd też wniosek, że za takimi atakami stoją państwa, a więc można się przed nimi bronić za pomocą tradycyjnych sił zbrojnych. Emerytowany generał Charles Dunlap, obecnie profesor prawa na Duke University mówi: Cyberatak rządzi się tymi samymi prawami, co inne rodzaje ataku, jeśli jego skutki są zasadniczo takie same. Dlatego też w razie cyberataku, aby konwencjonalny kontratak był zgodny z prawem, należy wykazać, że jego skutki są podobne do ataku konwencjonalnego. James Lewis, specjalista ds. bezpieczeństwa w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych, który był doradcą prezydenta Obamy, stwierdził, że jeśli np. cyberatak przyniósł takie straty w handlu, jakie przynosi blokada morska, to usprawiedliwia to zbrojną odpowiedź. Najtrudniejszą kwestią będzie prawdopodobnie jednoznaczne stwierdzenie, że za atakiem stoi rząd konkretnego państwa. Dość wspomnieć, że wciąż nie wiadomo, kto stał za atakiem Stuxneta. Niektórzy eksperci podejrzewają Izrael i nie wykluczają, że pomagały mu Stany Zjednoczone. Pewności jednak nie ma, gdyż tylko 60% infekcji zanotowano na terenie Iranu. Inne kraje, w których znaleziono Stuxneta to Indonezja, Indie, Pakistan i USA.
  5. Społeczeństwa doświadczone przez zagrożenia, np. wojny, głód czy katastrofy naturalne, mają silniejsze tendencje do ścisłego kontrolowania zachowania swoich członków (Science). Prof. Yoshi Kashima z Uniwersytetu w Melbourne i jego zespół zastanawiali się, czemu jedne społeczeństwa tolerują odstępstwa od normy, podczas gdy w innych grozi za to surowa kara. Australijczycy uważają, że wyjaśnienie tego problemu ma duże znaczenie, ponieważ w różnicy tolerancyjności upatrują źródła potencjalnych konfliktów narodowościowo-kulturowych. W latach 60. ubiegłego wieku antropolog P.J. Pelto zaproponował teorię, która postulowała, że kultury ściśle kontrolujące zachowania społeczne rozwijają się w wyniku wystawienia na oddziaływanie szczególnych (czytaj - trudnych) środowisk. Mając to na uwadze, ekipa Kashimy postanowiła poszperać w historii współczesnych społeczeństw. Zakładano, że konieczność radzenia sobie z większą liczbą wojen, katastrof naturalnych itp. może z czasem doprowadzić do powstania rozmaitych obostrzeń. Bardzo szybko ta hipoteza się potwierdziła. Narody zmagające się z tymi szczególnymi wyzwaniami rozwiną silniejsze normy i będą przejawiać niską tolerancję dla zachowań dewiacyjnych. W ten sposób zwiększą porządek i społeczną koordynację, by skutecznie poradzić sobie z zagrożeniami. Dla odmiany narody z niewielką liczbą zagrożeń ekologicznych i pochodzenia ludzkiego mają o wiele słabszą potrzebę uporządkowania i społecznej koordynacji, stąd słabsze normy i o wiele więcej swobody. Australijczycy oceniali ścisłość norm w różnych krajach, przeprowadzając wywiady z ok. 7 tys. osób z 33 krajów (leżały one na 5 kontynentach, niestety, w badaniach pominięto Afrykę). Respondentów pytano o ocenę tolerancyjności ich państwa czy ilość swobody dawanej ludziom w zakresie przestrzegania norm. Wszystkich proszono też o ocenę właściwości 180 zachowań, w tym kłócenia się lub jedzenia w windzie, płakania w czasie wizyty u lekarza, śpiewania na ulicy, śmiania się na głos w autobusie przeklinania w pracy, flirtowania na pogrzebie lub całowania kogoś w usta w restauracji. Analiza uzyskanych odpowiedzi pozwoliła wyliczyć wskaźnik ścisłości danej nacji i ułożyć na tej podstawie listę. Na jej dole z wynikiem 1,6 uplasowali się niefrasobliwi Ukraińcy, a na szczyt z wynikiem 12,3 trafili Pakistańczycy. W środku stawki znalazły się USA (5,1) i Wielka Brytania (6,9), która okazała się nieco "ostrzejsza" od Francji. Akademicy z Melbourne zebrali historyczne dane statystyczne o każdym z uwzględnionych w studium państw (niekiedy nawet z XVI w.). Okazało się, że państwa, w których w przeszłości pojawił się głód/niedobór wody, była wysoka gęstość zaludnienia, często dochodziło do wojen lub wybuchów epidemii, są częściej nastawione na kontrolę swoich obywateli. Naukowcy ustalili też, że z większym prawdopodobieństwem rozwija się w nich ustrój autokratyczny (samowładczy), media są mniej otwarte, tworzy się więcej zasad/norm, kary są surowsze, popełnia się mniej przestępstw, a ludzie mają mniej praw politycznych. Ograniczenia nie dotyczą wyłącznie przebiegu kontaktów społecznych, ale i osobowości jednostek. W krajach ściśle regulujących wszytsko i wszystkich są one ostrożniejsze, bardziej posłuszne, nastawione na kontrolę impulsów i mniej toleranycjne w stosunku do obcych. Po przyjrzeniu się dokładności zegarów miejskich w głównych miastach okazało się również, że przedstawiciele krajów "ścisłych" przywiązują większą wagę do czasu.
  6. Jeszcze do niedawna świat przypominał sobie o sterowcach tylko przy okazji wspomnień o katastrofie Hindenburga. Sterowce jednak powracają, a już za dwa lata pierwszy z nich pojawi się na... polu bitwy. W połowie 2011 roku do Afganistanu trafi Long Endurance Multi-Intelligence Vehicle (LEMV) produkcji Lockheeda Martina. Urządzenie o długości 76 metrów będzie mogło wznieść się na wysokość 6000 metrów i pozostać w powietrzu przez trzy tygodnie. LEMV to tak zwany sterowiec hybrydowy. W przeciwieństwie do tradycyjnych sterowców, które po wzniesieniu się były lżejsze od powietrza, ten będzie cięższy. Wzniesie się zarówno dzięki gazom, jak i sile nośnej wytwarzanej podczas lotu. LEMV będzie potrzebował zatem krótkiego pasa startowego. Głównym zadaniem LEMV będzie wykonywanie misji zwiadowczych. Urządzenie może być sterowane zdalnie lub przez pilota znajdującego się na jego pokładzie. Nie ujawniono, z jakiego materiału będzie skonstruowane, jednak biorąc pod uwagę wysokość, na jaką się wzniesie, ogień przeciwnika mu nie grozi. LEMV bazuje na 38-metrowym P-791, który został wybudowany i przetestowany w 2006 roku. P-791 udowodnił, że jest w stanie latać, przenosić ciężkie ładunki i gwałtownie manewrować. Na poniższym filmie możemy zobaczyć jeden z lotów testowych P-791.
  7. Mózgi osób cierpiących na zespół stresu pourazowego wykazują istotne zaburzenia, widoczne w badaniu z wykorzystaniem rezonansu magnetycznego - uważają naukowcy z Duke University. Swoje wnioski opierają na obserwacji mózgów 42 amerykańskich żołnierzy, którzy powrócili w ostatnim czasie z amerykańskich misji wojskowych. Do udziału w studium zaproszono 22 żołnierzy ze stwierdzonym zespołem stresu pourazowego (ang. post-traumatic stress disorder - PTSD) oraz ich 20 zdrowych kolegów. Pracę ich mózgów oceniano podczas wykonywania ćwiczeń testujących ich zdolność do zapamiętywania oraz koncentracji na wykonywanym zadaniu. Do badania wykorzystano aparat do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. Uczestnikom eksperymentu prezentowano zdjęcia z pola walki oraz fotografie neutralne w przekazie. Stwierdzono w ten sposób, że traumatyczne obrazy zaburzały koncentrację u osób z obu grup, lecz żołnierze cierpiący na PTSD nie mogli się skupić na zadaniu nawet podczas oglądania zdjęć pozbawionych nacechowania emocjonalnego. Niektórzy badacze już wcześniej twierdzili, że osoby cierpiące na PTSD mają problemy ze skupieniem, jednak dopiero teraz udało się ustalić mechanizm tego zjawiska. Jest ono zwązane z nadaktywnością grzbietowo-bocznego fragmentu kory przedczołowej - rejonu mózgu regulującego zdolność do koncentracji. Nietypowo funkcjonował także środkowy odcinek kory przedczołowej - element odpowiedzialny za identyfikację własnej osoby. Był on nadmiernie aktywny wyłącznie u uczestników chorych na zespół stresu pourazowego, lecz zmiana ta nie dotyczyła osób zdrowych. Wrażliwość na neutralną informację jest spójna z objawem nadmiernej czujności, charakterystycznym dla PTSD, ocenia dr Rajendra Morey, główny autor studium. Jej zdaniem pozwala to przypuszczać, że już niedługo możliwe będzie diagnozowanie opisywanej choroby na podstawie wyników skanowania mózgu za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego.
  8. Ben Way, pierwszy "dotkomowy" milioner, ma nowy pomysł na biznes. Założył firmę WAR Defence (Weapons Against Robots), która ma produkować broń do walki z... robotami. Way zauważa, że armie różnych krajów używają coraz więcej robotów bojowych. "Chociaż decyzja o odebraniu życia człowiekowi wciąż należy do drugiego człowieka, niedługo będą mogły o tym decydować roboty" - stwierdza Way. Uważa on, że w ciągu 15 lat roboty staną się stałym wyposażeniem wielu domów, a za kolejne 15 ich zdolności fizyczne dorównają ludzkim. Stąd już tylko krok do obaw o awarię systemu lub celowy bunt robotów. Dlatego też Way twierdzi, że powinniśmy zawczasu się przygotować i mieć do dyspozycji broń, która umożliwi zwalczanie zbuntowanych maszyn.
  9. Rosyjski atak na Gruzję może mieć poważne konsekwencje dla... eksploracji kosmosu. Jedną z najważniejszych instytucji zajmujących się badaniem przestrzeni pozaziemskiej jest NASA. Jednak w roku 2010 Agencja chce wycofać ze służby swoje wahadłowce. Kolejna generacja amerykańskich pojazdów zdolnych wynieść człowieka w kosmos ma rozpocząć pracę nie wcześniej niż w roku 2014. Tak więc co najmniej przez 4 lata astronauci NASA nie będą mogli wykonać żadnych lotów. Nie będą w stanie dostać się np. na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Amerykanie liczyli dotychczas na Rosjan i ich rakiety Sojuz. Jednak w obecnej sytuacji międzynarodowej poleganie na Rosjanach nie jest dla Ameryki korzystne. Federacja Rosyjska może bowiem odmówić udostępnienia swojej infrastruktury jeśli USA będzie prowadziła politykę niezgodną z interesami Rosji. Problem zauważył republikański kandydat na prezydenta, John McCain. Wraz z dwoma innymi senatorami napisał on do prezydenta Busha list, w którym domaga się, by wahadłowce latały po roku 2010. Pisze w nim, że finansowanie rosyjskiego programu kosmicznego przez USA (za wynajęcie Sojuzów Amerykanie musieliby płacić), jest niekorzystne dla interesów Stanów Zjednoczonych. Rosjanie otrzymują bowiem dodatkowe środki na rozwój technologii rakietowych, a później sprzedają te technologie krajom takim jak np. Iran. Niestety, na razie nowa generacja amerykańskich wahadłowców klasy Constellation jest dopiero w planach, a Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) nie chce stworzyć załogowego statku kosmicznego bazującego na pojeździe "Juliusz Verne". ESA woli tańszą współpracę z Rosją, co oznacza, że w latach 2010-2014 państwa zachodnie nie będą dysponowały pojazdem zdolnym wynieść człowieka w przestrzeń kosmiczną. Technologią taką będą za to dysponowały Rosja i Chiny. NASA informuje, że musi przerwać program lotów wahadłowców, by za zaoszczędzone pieniądze zbudować Constellation. Na apel McCaina i podobne propozycje Baracka Obamy szefostwo Agencji odpowiada, że jeśli nie dostanie dodatkowych funduszy to przez kilka lat nie będzie mogła organizować lotów załogowych. Tym bardziej, że przedłużenie służby obecnych wahadłowców wymagałoby wdrożenie niezwykle kosztownego programu ponownej certyfikacji tych pojazdów. A to mogłoby spowodować, że zabraknie pieniędzy na Constellation.
  10. Czy można przez 39 lat żyć z 2,5-centymetrowym pociskiem, który utkwił w sercu? Okazuje się, że tak... Chirurdzy z Hanoi zoperowali właśnie 60-letniego Le Dinh Hunga, ostrzelanego przez oddział Amerykanów podczas wojny w Wietnamie. Usunęli kulę i wymienili uszkodzoną zastawkę. Jeden z lekarzy, dr Nguyen Sinh Hien, stwierdził, że to najdziwniejszy przypadek, z jakim się do tej pory zetknął. W normalnych warunkach ktoś z pociskiem utkwionym w mięśniu sercowym natychmiast by umarł, gdyby nie został bezzwłocznie zoperowany. Operacja trwała 3 godziny. Pan Hung przyznał, że ból, którego doświadczał stale od niemal 40 lat, wreszcie zelżał. Szczęśliwy z pomyślnego przebiegu operacji były żołnierz komunistycznej armii został postrzelony w 1968 roku, podczas bitwy w prowincji Quang Tri. W rok po zranieniu lekarze bez powodzenia próbowali wydobyć z serca pocisk, który dostał się tam, przebijając wcześniej żołądek. Urodzony pod szczęśliwą gwiazdą Wietnamczyk będzie musiał pozostać przez kilka dni na obserwacji w Hanoi Heart Hospital. Potem wróci do swojego domu w prowincji Ha Tay.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...