Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'pozycja' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 12 wyników

  1. Skład ciała danej osoby wpływa na różnicę w ilości energii wydatkowanej na stanie, w porównaniu do liczby kalorii spalanych w czasie siedzenia. Wyniki badań hiszpańskiego zespołu ukazały się w piśmie PLoS ONE. Siedzący tryb życia wiąże się z podwyższonym ryzykiem wielu chorób, w tym cukrzycy, otyłości czy nowotworów. Różnica w ilości energii, jaką ktoś wydatkuje, stojąc, w porównaniu do siedzenia czy leżenia, może być kluczowym czynnikiem oddziałującym na zagrożenia zdrowotne, ale wcześniejsze badania dawały sprzeczne wyniki w zakresie jej wielkości. Skład czyjegoś ciała (stopień otłuszczenia) może wpływać na tę różnicę, ale jego roli jeszcze dotąd nie określono. By rozstrzygnąć te kwestie, Francisco J. Amaro-Gahete z Uniwersytetu w Grenadzie mierzył różnice w wydatkowaniu energii pomiędzy leżeniem, siedzeniem i staniem u 55 dorosłych w wieku 18-25 lat (69% próby stanowiły kobiety; wydatkowanie energii określano za pomocą kalorymetrii pośredniej). Tak jak wykazano w poprzednich badaniach, ochotnicy spalali więcej kilokalorii na minutę, stojąc niż siedząc czy leżąc. Nie stwierdzono różnic między siedzeniem a leżeniem. W dalszej kolejności naukowcy badali zależności między wydatkowaniem energii w różnych pozycjach i składem ciała młodych dorosłych. Gdy porównywano energię wydatkowaną w czasie 1) leżenia vs. siedzenia i 2) leżenia vs. stania, nie wykryto znaczących związków. Okazało się jednak, że u ludzi z większą beztłuszczową masą ciała (ang. lean body mass, LBM) różnica między energią wydatkowaną podczas stania, w porównaniu do siedzenia, była mniejsza. Jak podkreślają Hiszpanie, zdobyte dane stanowią poparcie dla idei, że prostym sposobem na zwiększenie czyjegoś wydatkowania energii jest wydłużenie czasu spędzanego na staniu. « powrót do artykułu
  2. Królowe gatunków os, w których gniazdach występuje kilka monarchiń, umieją odróżniać "twarze", natomiast królowe gatunków z władzą sprawowaną przez jedną samicę nie zostały wyposażone przez naturę w taką umiejętność. Michael Sheehan i Elizabeth Tibbetts z University of Michigan w Ann Arbor prowadzili eksperymenty z dwoma gatunkami os: Polistes fuscatus, które rozpoznają twarze oraz Polistes metricus, które w ogóle sobie z tym nie radzą. Naukowcy zakładali, że królowe P. fuscatus muszą znać swoje miejsce w szeregu, inaczej o harmonii w gnieździe można tylko pomarzyć. Dla P. metricus problemy spokrewnionych os powinny być czymś zupełnie niezrozumiałym, bo tu rządzi jeden osobnik. Podczas eksperymentów Amerykanie wpuszczali pojedyncze osy do labiryntu w kształcie litery T z podłączoną do prądu podłogą. Docierając do rozgałęzienia, owady musiały wybrać, którędy dalej iść. Każdą z odnóg oznaczono zdjęciem osiej głowy. Jedno wiodło do korytarza z bezpieczną podłogą, w przypadku drugiego należało się liczyć z porażeniem prądem. W kolejnych próbach zamieniano zdjęcia i położenie obu korytarzy. Chcąc uniknąć porażenia, osy musiały odróżniać fizjonomie. Okazało się, że królowe P. fuscatus potrafiły tego dokonać po 40 próbach, a P. metricus były niewyuczalne. Sheehan i Tibbetts uważają, że zdolność rozpoznawania twarzy pojawiła się u os w wyniku działania presji ewolucyjnej. Para akademików prowadziła też testy z labiryntami, gdzie na rozstaju dróg umieszczano figury geometryczne i symbole (trójkąty czy krzyże) oraz zmodyfikowane twarze. Ku zdziwieniu wszystkich, P. fuscatus potrzebowały o wiele więcej czasu, by na podstawie symboli nauczyć się, który z nich oznacza bezpieczną drogę.
  3. Psycholodzy z University of Surrey twierdzą, że odnoszenie się do par z imieniem/nazwiskiem mężczyzny wymienionym na pierwszym miejscu jest seksistowską pozostałością z dawnych czasów, kiedy to mężczyzn uznawano za istoty wyższe (British Journal of Social Psychology). Wg nich, pisany angielski – i zapewne nie tylko on – wypełniony jest psychologicznym seksizmem oraz stereotypami płci, których początki datują się na XVI wiek. Widzi się je wszędzie, od tytułu Romeo i Julia poczynając, a na dziecięcych przezwiskach (zakochana para Jacek i Barbara), wyliczankach czy tytułach grzecznościowych w listach kończąc. Chcąc określić rozpowszechnienie formuły "męskiej dominacji", naukowcy z Surrey przeprowadzili szereg testów. Posłużyli się m.in. wyszukiwarką Google'a, wpisując w nią pary popularnych angielskich imion. Okazało się, że znaleziono więcej przypadków z męskim imieniem wymienionym na pierwszej niż drugiej pozycji (79% wyszukiwań, w porównaniu do 21%). Poza tym akademicy przeprowadzili eksperyment z udziałem 121 ochotników, których poproszono o spisanie możliwych imion fikcyjnej tradycyjnej pary. Większość wymieniała męskie imię jako pierwsze. Podobnego trendu nie zaobserwowano, gdy w instrukcji wspominano o nietradycyjnej parze. Dr Peter Hegarty, autor studium, podkreśla, że seksistowskie stereotypy ujawniają się nawet podczas opisywania par homoseksualnych. Kiedy ludzie mieli spisywać cechy osobowościowe i związane z wyglądem, więcej przymiotów typowo męskich przypisywano osobie wymienionej na początku. Wyniki naszych badań sugerują, że ludzie mają tendencję do stawiania mężczyzn, lub męskich cech, na pozycji uprzywilejowanej wobec kobiet. Chociaż jest to pozostałość seksistowskiej gramatyki z XVI wieku, wydaje się, iż psychologicznie nadal obstajemy przy dyskryminującej pisowni. Kilkaset lat temu angielscy językoznawcy zalecili, by wymieniać mężczyzn przed kobietami. Miało to odzwierciedlać patriarchalny porządek, który uznawano za naturalny i właściwy. Wcześniej naukowcy podawali inne powody wymieniania męskich imion na pierwszym miejscu. Z językowego punktu widzenia ma to sens, gdyż przeważnie są one krótsze i zawierają więcej twardych spółgłosek od imion żeńskich. Poza tym najpopularniejsze imiona męskie są powszechniejsze od najpopularniejszym imion żeńskich, a ponieważ stają się przez to bardziej znane, daje im się pierwszeństwo (to efekt czystej ekspozycji, opisany po raz pierwszy w 1969 r. przez Roberta Zajonca; zgodnie z tą regułą bardziej lubimy bodźce prezentowane częściej niż inne). Akademicy z University of Surrey twierdzą jednak, że tylko ich zadawniona dyskryminacja pozwala w pełni wyjaśnić szersze zjawisko. Wyjaśniają, że w kulturach, w których czyta się od lewej do prawej, mężczyźni częściej znajdują się na zdjęciach na lewo od kobiet, a w artykułach naukowych porównujących obie płcie informacje o mężczyznach podaje się na początku.
  4. Pozycja oczu wskazuje na liczbę, o której myślimy. Psycholodzy dywagują, że przez to trudniej nam będzie ukryć np. wiek... Podczas eksperymentu naukowcy z Uniwersytetu w Melbourne prosili ochotników o wymienienie serii losowych liczb. Określając pozycję oczu w pionie i poziomie, z dużą pewnością Australijczycy byli w stanie stwierdzić, jaką liczbę wypowie dany człowiek, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta. Ruchy gałek ocznych w dół i na lewo wskazywały, że następna liczba będzie mniejsza od poprzedniczki. Z kolei przesunięcie w prawo i ku górze zapowiadały, że wolontariusz wypowie większą wartość. Stopień przesunięcia gałki wskazywał na wielkość różnicy między kolejnymi liczbami. Kiedy myślimy o liczbach, automatycznie kodujemy je w przestrzeni, z mniejszymi wartościami ułożonymi z lewej, a większymi z prawej. Traktujemy je jak zorientowaną od lewej do prawej mentalną linię, nawet nie zdając sobie sprawy ze skojarzeń numeryczno-przestrzennych. Nasze studium pokazuje, że przełączaniu zachodzącemu wzdłuż mentalnego ciągu liczb towarzyszą systematyczne ruchy oczu. Sugerujemy, że kiedy nawigujemy po poznawczych reprezentacjach – np. wśród liczb – wykorzystujemy procesy mózgowe, które pierwotnie wyewoluowały, by kontaktować się i przemieszczać po świecie zewnętrznym – przekonuje dr Tobias Loetscher z uniwersyteckiej Szkoły Nauk Behawioralnych. Kolega z tego samego zespołu, dr Michael Nicholls, twierdzi, że oczy stają się oknem, ale nie duszy, lecz pracującego umysłu. W studium wzięło udział 12 praworęcznych mężczyzn. W tempie wyznaczanym przez elektroniczny metronom panowie wymieniali 40 cyfr i liczb od 1 do 30 w kolejności tak losowej, jak się tylko dało. W każdym przypadku psycholodzy mierzyli przeciętną pozycję oka w ciągu 500 milisekund poprzedzających wypowiedzenie wybranej wartości.
  5. Testosteron cieszy się złą sławą hormonu agresji, ryzykanctwa i niewierności, tymczasem okazuje się, że mamy raczej do czynienia z samospełniającym się proroctwem. Kobiety, którym podawano testosteron, zachowywały się bardziej wspaniałomyślnie niż panie zażywające placebo. Jeśli jednak badane przypuszczały, że zaaplikowano im hormon, stawały się bardziej samolubne od koleżanek przekonanych o przynależności do grupy placebo. Nie miało przy tym znaczenia, co naprawdę im podano. Autorami eksperymentu są dwaj naukowcy z Uniwersytetu w Zurychu – neurolog Christoph Eisenegger i ekonomista Ernst Fehr – oraz Michael Naef z Royal Holloway (również ekonomista). Niemal wszyscy wierzą, że testosteron wzmaga agresję – podkreśla Fehr. Wcześniejsze badania wykazywały zresztą, że kastracja samców szczurów zmniejsza ich waleczność. Brytyjsko-szwajcarskie studium udowadnia jednak, że rezultatów badań na zwierzętach nie można bezpośrednio przekładać na ludzi. Owszem, w pewnych okolicznościach testosteron rzeczywiście działa tak, jak się uważa, ale jego podstawową rolą zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet jest poszukiwanie i utrwalanie wyższego statusu społecznego. Zespół Fehra postanowił prowadzić badania z udziałem kobiet, ponieważ wcześniej ustalono, jak długo zewnętrzna dawka hormonu pozostaje w organizmie. Naukowcy zebrali grupę 121 pań. Po podaniu testosteronu lub placebo miały wziąć udział w grze ekonomicznej, której podstawę stanowiła współpraca. Jedna uczestniczka dostawała 10 dolarów, ale musiała się podzielić z inną kobietą. Jeśli ta odrzuciła jej ofertę, pierwsza traciła swoje pieniądze. Badacze założyli, że jeśli testosteron odgrywa rolę w ustalaniu pozycji, ochotniczki, którym go podano, powinny się bardziej obawiać odrzucenia niż pozostałe panie i w związku z tym składać koleżankom hojniejsze oferty. Tak się rzeczywiście działo, należało jednak wziąć poprawkę na przekonania badanych. Kobiety, którym przed grą podano 0,5 mg testosteronu, oferowały średnio 3,9 dol., a panie po 0,5-mg dawce placebo ok. 3,4 dol. Te, które fałszywie przypuszczały, że zaadministrowano im hormon, postępowały tak, jak zakłada "ludowa" mądrość – samolubnie – i proponowały partnerkom negocjacji stawkę niższą o ok. 1 dolara (w porównaniu do kobiet sądzących, że zażyły placebo). Kiedy wolontariuszki wypytywano o przekonania na temat testosteronu, twierdziły, że oddziałuje na egoizm zachowania, agresję i tendencję do podejmowania ryzyka. Uzyskane wyniki wskazują, że testosteron wpływa nie tylko, a właściwie nie tyle na agresję, co na wrażliwość dotyczącą statusu. U zwierząt ze stosunkowo prostą strukturą społeczną zwiększona świadomość pozycji może się rzeczywiście wyrażać jako agresja. W złożonym środowisku ludzkim status zabezpieczają jednak zachowania prospołeczne, nie agresja. Za prostoduszne bądź napastliwe postępowanie odpowiada zatem wzajemna gra między testosteronem a zróżnicowanym społecznie środowiskiem ludzi, a nie sam testosteron – podsumowuje Michael Naef.
  6. Uwzględnienie w menu zdrowej potrawy, np. sałatki lub surówki, sprawia, że ludzie zaczynają sobie pobłażać i jedzą bardziej niezdrowo. Co ciekawe, im bardziej poskładana i przestrzegająca zasad osoba, w tym większym stopniu doświadcza ona tego zjawiska (Journal of Consumer Research). Ludzie widzą sałatkę i mówią sami do siebie: "Hm, mógłbym ją zamówić. W rezultacie dają sobie prawo do złagodzenia zasad i zjadają najbardziej niezdrową pozycję z menu. Bez sałatki nie doszłoby do obniżenia standardów, więc byliby w stanie się powstrzymać – tłumaczy Keith Wilcox z City University of New York. Amerykanin badał grupę studentów college'u, którym przedstawiono dwie wersje menu. Na jeden z jadłospisów składały się frytki, kotleciki z kurczaka i pieczone ziemniaki z kwaśną śmietaną, drugi uzupełniono sałatką. Okazało się, że frytki, powszechnie uznawane za najmniej zdrową opcję, były 3-krotnie częściej wybierane w grupie zapoznającej się z menu uwzględniającym sałatkę. Prosty zabieg wpisania na listę sałatki spowodował, że frytki zamówiło 33% członków drugiej grupy, w porównaniu do 10% z pierwszej. Osoby o najsilniejszej samokontroli wybierały de facto gorzej od innych, decydując się na frytki częściej od reszty grupy. Wilcox uważa, że w grę wchodzi mechanizm zwany zastępczym wypełnianiem celów. Osoby z dużą samokontrolą wyznaczają sobie cele i ściśle się ich trzymają. Gdy mają się zdrowo odżywiać, kupują pieczywo pełnoziarniste, jedzą warzywa, rezygnują ze słodyczy itp. Kiedy jednak w zasięgu wzroku i działania pojawia się słuszna/moralna opcja, uznają, że zadanie zostało już wypełnione i można sobie pofolgować. Psycholog zaznacza, ze w grę może również wchodzić inne zjawisko – wyczerpanie samokontroli. Powstrzymanie się od czegoś raz utrudnia oparcie się kolejnej pokusie. Wilcox podkreśla, że wyniki eksperymentów jego zespołu nie oznaczają, że należy zrezygnować z wpisywania do menu zdrowych potraw. Zamiast tego warto uświadamiać ludziom, że niekiedy dają się sprowadzać na manowce swoim wirtualnym wyborom.
  7. To, jak oceniamy naszych najbliższych przyjaciół, jest silnie powiązane z naszą opinią na temat tego, jak przyjaciele oceniają nas. Nowa teoria przyjaźni opiera się na sojuszu, a nie na bogactwie, popularności, bliskości czy podobieństwie. Peter DeScioli i Robert Kurzban, psycholodzy z University of Pennsylvania, zademonstrowali, że za przyjaźnią stoją mechanizmy poznawcze służące tworzeniu grup wsparcia, wykorzystywanych w przyszłych konfliktach. Naukowcy sądzą, że ludzie dysponują wyspecjalizowanym procesem decyzyjnym, który uprzywilejowuje jednostki potencjalnie najbardziej pomocne i z jak najmniejszą liczbą silnych zobowiązań wobec innych ludzi. Ochotnicy odpowiadali na serię pytań. Oceniali przyjaciół pod wieloma względami, np. biorąc pod uwagę korzyści czerpane z przyjaźni, liczbę wyjawionych im tajemnic i czas trwania przyjaźni. Bez względu na to, kim byli – przechodniami, internautami czy studentami – ocena przyjaciela była ściśle powiązana z domniemaną pozycją własną wśród wszystkich przyjaciół opisywanej jednostki. Dominująca w przeszłości teoria przyjaźni zakładała, że ludzie budują swoje związki, by wymieniać się dobrami i usługami. My skupiliśmy się na innym zagadnieniu. Przyjaźń to coś więcej niż zwykła wymiana. Ludzie pragną przyjaciół, którzy się nimi opiekują i nie robią czegoś tylko dlatego, by się im potem odwzajemnić. Uznaliśmy, że teorie sojuszu mogą pomóc w wyjaśnieniu, czemu przyjaciele koncentrują się przede wszystkim na wzajemnych potrzebach, a nie na korzyściach związanych z oddawaniem przysługi – opowiada DeScioli. Teoria psychologów z University of Pennsylvania zrodziła się w wyniku obserwacji sojuszów międzynarodowych w razie przyszłego konfliktu. Naukowcy zwrócili uwagę na fakt, że członkowie takich paktów często nie oczekują szybkiego odwdzięczenia się. Z oczywistych względów najcenniejszy jest sprzymierzeniec, który poza nami ma jak najmniej innych sojuszników, a jeśli już ich posiada, zajmują oni niższą pozycję od nas. Kurzban uważa, że sojusznicza teoria przyjaźni jest bardziej optymistyczna od swoich poprzedniczek. W takim modelu najważniejsze jest nie to, co możesz mi dać, ale jak bardzo mnie lubisz. Teoria sojuszu wyjaśnia zjawiska, z którymi nie radziły sobie wcześniejsze hipotezy, chociażby ludzką skłonność do porównań w ramach własnego kręgu społecznego lub agresję/zazdrość przy zmianach układu sił. Co więcej, przymierza pozwalają inaczej spojrzeć na empatię. By wiedzieć, kim się jest dla przyjaciela, trzeba umieć przyjąć jego punkt widzenia.
  8. Wyobraźnia pomaga osiągać cele w większym stopniu, niż mogłoby się wydawać. Tak więc wizualizowanie siebie w różnych sytuacjach wcale nie jest pozbawione sensu. Psycholodzy Christopher Davoli i Richard Abrams z Washington University zebrali grupę studentów i poprosili ich o wyszukiwanie na wyświetlaczu danej litery, którą dla utrudnienia umieszczano wśród wielu innych. Po jej dostrzeżeniu należało jak najszybciej nacisnąć guzik. Podczas wykonywania tego zadania część osób miała sobie wyobrazić, że trzyma ekran w obu dłoniach, a część, że trzyma ręce za plecami. Nie chodziło o przyjmowanie jakiejś pozycji, lecz o wyobrażenie sobie jej. Okazało się, że samo wizualizowanie układu ciała dawało podobne rezultaty jak rzeczywiste zachowania. Studenci spędzali więcej czasu na przeszukiwaniu układu liter, kiedy wyobrażali sobie dzierżenie ekranu w dłoniach. Psycholodzy sądzą, że niższe tempo wyszukiwania wiąże się w tym przypadku z dokładniejszym analizowaniem obiektów znajdujących się bliżej rąk. Wcześniejsze badania wykazały, że dłużej przyglądamy się przedmiotom zlokalizowanym w pobliżu dłoni (z oczywistych względów są one ważniejsze od tych oddalonych), ale Davoli i Abrams jako pierwsi wykazali, że samo wyobrażenie sobie czegoś koło rąk wystarczy, by silniej zwrócić na to coś uwagę. Amerykanie uważają, że nasza przestrzeń okołoosobowa rozszerza się o rejony, gdzie znalazłyby się wyobrażone kończyny.
  9. Badanie naukowców z University of Warwick ujawniło, że wyróżnienie Nagrodą Nobla to nie tylko pieniądze i sława, ale także blisko dwa dodatkowe lata życia. Dwóch ekonomistów, profesor Andrew Oswald i Matthew Rablen, opublikowało swoje doniesienia w książce pt. Śmiertelność i nieśmiertelność. Akademicy chcieli znaleźć odpowiedź na pytanie od dawna nurtujące ekonomistów i lekarzy: Czy pozycja społeczna sama w sobie wpływa na dobrostan i długość życia? Pewne dane na ten temat uzyskano z obserwacji stad małp. U ludzi trudno było jednak oddzielić pozytywny wpływ statusu od bogactwa pojawiającego się wraz z pozycją. Laureaci Nagrody Nobla byli grupą idealnych kandydatów, ponieważ wyższa pozycja społeczna "spadała" na nich nagle. W dodatku badacze mieli zebraną bez żadnego dodatkowego wysiłku grupę kontrolną — osoby nominowane do nagrody, które jednak jej nie wygrały. Badacze przyglądali się nominowanym oraz zdobywcom Nobla w dziedzinie fizyki i chemii w latach 1901-1950 (pełne listy nominowanych są utrzymywane w tajemnicy przez 50 lat). W ten sposób otrzymali zestawienie 528 naukowców (mężczyzn) z kompletnymi biogramami (datami narodzin i śmierci). Ekonomiści uwzględnili tylko jedną płeć, by uniknąć różnic w długości życia między kobietami a mężczyznami. Usunęli też z listy 4 osoby, które nie zmarły z przyczyn naturalnych, np. poległych w czasie pierwszej wojny światowej. Spośród pozostałych 524 naukowców 135 zdobyło Nagrodę Nobla. W obu grupach długość życia przekroczyła 76 lat, ale laureaci nagrody żyli o 1,4 lat dłużej, średnio 77,2 (w przypadku przegrywających "na ostatniej prostej" średnia wynosiła 75,8). Kiedy podczas analizy brano pod uwagę nominowanych i wygrywających z tego samego kraju, różnica w długości życia powiększała się o dodatkowe 2/3 roku. Status zdaje się działać jak rodzaj dającej zdrowie magii. Kiedy weźmie się poprawkę na błąd statystyczny, przejście po sztokholmskiej platformie oznacza dwa dodatkowe lata życia. Jak do tego dochodzi, nie wiadomo — tłumaczy Oswald. Kwota przyznawana wraz z Nagrodą Nobla zmieniała się w czasie. Okazało się, że nie wpływało to na długość życia (oddziaływała na nią nagroda jako taka). Podobnie było w przypadku wielokrotnej nominacji; tylko rzeczywista wygrana miała znaczenie.
  10. Profesor Chris Idzikowski z Edynburskiego Centrum Badań Snu wyróżnił najpierw 5 typów chrapania. Potem zajął się związkiem osobowości z pozycją przyjmowaną podczas snu. Na jawie wszyscy jesteśmy świadomi języka naszego ciała, ale po raz pierwszy byliśmy w stanie wykazać, co mówi o nas pozycja przyjmowana nieświadomie. Co ciekawe, tworzony na tej podstawie profil jest zupełnie inny, niż się spodziewaliśmy. A oto 6 przeanalizowanych przez Idzikowskiego pozycji:Płód: osoby, które tak śpią, na zewnątrz wydają się twarde, ale mają tzw. wielkie (gołębie) serce. Przy pierwszym spotkaniu mogą być aroganckie, ale to skutek nieśmiałości, a nie nadzwyczajnej pewności siebie. Potem dość szybko potrafią się zrelaksować. To najczęściej przyjmowana przez śpiących pozycja. Odnotowano ją u 41% wybranych do badań osób. Układało się tak dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn.Kłoda (mumia): obserwowana u 15% drzemiących wolontariuszy. Człowiek leży wtedy na boku z wyciągniętymi wzdłuż ciała rękoma. Są to osoby towarzyskie, wyluzowane, które zazwyczaj ufają obcym. Łatwowierność nie zawsze wychodzi im, niestety, na dobre...Desperat (13% przypadków) również śpi na boku, ale wyciąga do przodu ręce, co na przywodzi na myśl otwartą naturę. W rzeczywistości może być jednak podejrzliwy i cyniczny. Potrzebuje czasu, by podjąć decyzję, a gdy już to zrobi, trudno go przekonać do zmiany zdania.Żołnierze (8%) leżą na wznak z rękoma przyciśniętymi do tułowia. Są to spokojni i zdystansowani ludzie, którzy unikają głośnych dyskusji. Mają duże wymagania zarówno wobec siebie, jak i innych.Spadochroniarz (7%) śpi na brzuchu z przekrzywioną na bok głową, obejmując rękoma poduszkę. Opisuje się go jako towarzyską i zuchwałą osobę, która miewa przykre usposobienie i nie przyjmuje słów krytyki.Rozgwiazda (5%) leży na plecach, obejmując ramionami poduszkę. Są to ludzie godni zaufania i dobrzy słuchacze. Nie lubią znajdować się w centrum uwagi. Pozostali badani (5%) sypiali w różnych pozycjach. Profesor Idzikowski badał też wpływ różnych pozycji na ogólny stan zdrowia. Pozycja na spadochroniarza sprzyjała cofaniu się treści żołądkowej do ust (refluksowi), podczas gdy żołnierze i rozgwiazdy częściej chrapali i cierpieli na zaburzenia snu, np. bezdech. Zjawiska ta nie musiały wcale doprowadzać do wybudzenia, pogarszały natomiast znacząco jakość snu.
  11. Wikingowie używali specjalnych kryształów, zwanych kamieniami słonecznymi, które pomagały im przewidzieć pogodę. Testy przeprowadzone na Morzu Arktycznym wykazały, że umożliwiały one także ustalanie pozycji Słońca i sprawne nawigowanie nawet przy zachmurzonym niebie. Stanowi to kolejny dowód na poparcie kontrowersyjnej tezy, że Skandynawowie wykorzystywali pewną niezwykłą właściwość kryształów, a mianowicie dwójłomność. Dwójłomność to inaczej podwójne załamanie światła. Polega na jednoczesnym załamaniu i rozszczepieniu promienia świetlnego, który przechodzi przez granicę ośrodka optycznie anizotropowego (mającego różne właściwości fizyczne w zależności od kierunku prowadzenia badań, np. inne wzdłuż, a inne w poprzek), na dwa promienie spolaryzowane w płaszczyznach wzajemnie prostopadłych. Zespół Gabora Horvatha z Eotvos University w Budapeszcie spędził na morzu miesiąc, zajmując się w tym czasie polaryzacją światła. Zjawisko to jest niedostrzegalne gołym okiem, chyba że wykorzysta się właśnie dwójłomność kryształów. Naukowcy zaobserwowali, że kamienie słoneczne doskonale sprawdzają się w każdych warunkach, z wyjątkiem bardzo brzydkiej pogody (Proceedings of the Royal Society). Udowodnili, że nawet przy niebie całkowicie zasnutym chmurami i dużej wilgotności powietrza polaryzacja światła słonecznego nie zmienia się zbytnio. A to prawdziwa niespodzianka. Znając czas i pozycję Słońca, wyznacza się kierunek żeglugi — tłumaczy profesor Michael Berry, fizyk z Uniwersytetu w Bristolu.
  12. Pozostawianie dzieci śpiących bez dozoru w fotelikach samochodowych może być niebezpieczne dla ich zdrowia, a nawet życia. Wiele razy dowiedziono, że prawidłowo zamontowane (w pozycji półleżącej) foteliki chronią dzieci podczas wypadku, ale w pewnych sytuacjach przyczyniają się do zmniejszenia ilości dostarczanego brzdącowi tlenu. Dr Alistair Jan Gunn z University of Auckland i zespół analizowali dane 43 niemowląt, które w latach 1999-2000 trafiły do Auckland Cot Monitoring Service. Dziewięcioro dzieci spało w foteliku w zapiętych pasach. We wszystkich przypadkach poza jednym niemowlęta siedziały w mniej lub bardziej wyprostowanej pozycji. Dziewięć niemowląt w wieku od 3 dni do 6 miesięcy ważyło przy urodzeniu średnio 3,12 kg. Jedno dziecko było wcześniakiem, pozostałe przyszły na świat w terminie. Pięć na dziewięć matek to palaczki. Siedząc w foteliku, wszystkie dzieci miały niebieskawy odcień skóry, a 4 opisano jako wiotkie i słabo reaktywne. W każdym przypadku resuscytacja przebiegła pomyślnie i zazwyczaj polegała na uniesieniu malucha i lekkim potrząsaniu lub oklepywaniu pleców. Badacze podkreślają, że kiedy odtworzono zaistniałe okoliczności, głowa niemowlęcia przeważnie pochylała się ku przodowi, dziecko było przypięte pasami i usadowione na płaskiej powierzchni. Gunn uważa, że nieszczęściom można zapobiec, nie dopuszczając do chwiania się główki na wszystkie strony. Szczegółowy opis badań znajduje się w British Medical Journal.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...