Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'lek' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 62 wyników

  1. Badania naukowców z Uniwersytetu w Bergen oraz Instytutu Psychiatrii Królewskiego College'u Londyńskiego ujawniły, że w roli czynnika zwiększającego śmiertelność depresja dorównuje paleniu papierosów. Wykorzystując informacje zdobyte w ramach wywiadu z ponad 60 tys. osób oraz pochodzące z bazy danych nt. śmiertelności, akademicy stwierdzili, że w ciągu 4 lat od przeprowadzenia sondażu śmiertelność u ludzi z depresją zrównała się ze swoim odpowiednikiem w grupie palaczy. W odróżnieniu od palenia, nie wiemy, w jakim stopniu w przypadku depresji jest to związek przyczynowo-skutkowy. Wszystko wskazuje jednak na to, że powinniśmy na niego zwracać większą uwagę, ponieważ utrzymywał się nawet po wzięciu poprawki na inne czynniki – wyjaśnia szef zespołu dr Robert Stewart. Norwegowie i Brytyjczycy zaobserwowali, że jeśli depresja występuje łącznie z lękiem, śmiertelność jest mniejsza niż w przypadku samej depresji. Jeden z wniosków wypływających z omawianego studium jest taki: odrobina lęku może być dla ciebie dobra. Wydaje się, że mamy do czynienia z dwiema grupami ryzyka. Ludzie z silnie zaznaczonymi symptomami lękowymi są naturalnie bardziej podatni [i zagrożeni zgonem] z powodu stresu, np. przez wpływ, jaki wywiera on na układ sercowo-naczyniowy. Z drugiej jednak strony osoby, które mają niewiele punktów w skali mierzącej lęk, np. zaprzeczające istnieniu jakichkolwiek objawów, mogą również nie szukać pomocy w związku z chorobami czysto fizycznymi lub być ludźmi chętnie podejmującymi ryzyko. To tłumaczyłoby wyższą śmiertelność. Dr Stewart uważa, że różnice w śmiertelności w przypadku depresji i lęku da się wyjaśnić za pomocą reakcji innych ludzi na próby poszukiwania pomocy. W ogóle by mnie nie zdziwiło, gdybym stwierdził, że lekarze z mniejszym prawdopodobieństwem przyglądają się objawom fizycznym u ludzi z depresją, ponieważ sądzą, że to właśnie depresja stanowi wyjaśnienie. Mogą być jednak bardziej skłonni badać pacjentów lękowych, gdyż zakładają, że to ich uspokoi. Psychiatrzy podkreślają, że odkrycia zespołu należy rozpatrywać łącznie z wynikami innych badań, które wskazywały na negatywny wpływ chorób psychicznych, w tym depresji, na zdrowie fizyczne.
  2. Urodzona w maju zeszłego roku dziewczynka z Australii, zwana Dzieckiem Z (Baby Z), jest pierwszą na świecie osobą, którą wyleczono z rzadkiej i przeważnie śmiertelnej choroby genetycznej – niedoboru kofaktora molibdenowego. Specjaliści wykorzystali lek, dotąd testowany wyłącznie na myszach. U osób cierpiących na tę chorobę dochodzi do gromadzenia się w mózgu neurotoksycznego siarczynu, co prowadzi do drgawek i uszkodzenia mózgu. Zazwyczaj dotknięte nią dziecko umiera w ciągu kilku miesięcy od narodzin. U Dziecka Z drgawki wystąpiły po 60 godz. od opuszczenia łona matki. Rodzina małej dziewczynki zwróciła się z prośbą o pomoc do biochemika Roba Gianello. Natrafił on na ślad eksperymentalnego leku, stosowanego z powodzeniem na myszach przez naukowca z Kolonii Günthera Schwarza. Cały niemiecki zapas medykamentu został wysłany kurierem do Melbourne. Potem rozpoczął się wyścig z czasem. Stan noworodka pogarszał się bardzo szybko, a przed zastosowaniem leku szpital musiał uzyskać wszelkie niezbędne pozwolenia. Cała operacja, włącznie z transportem, zajęła dwa tygodnie. W kilka godzin po podaniu dziewczynce pierwszej dawki cyklicznego fosforanu piranopterinu (cPMP) stężenie siarczynu spadło o ponad 2/3, a po 3 dniach mieściło się już w granicach normy. Przeprowadzone po 3 tygodniach badanie obrazowe wykazało, że w porównaniu do okresu sprzed terapii, aktywność drgawkowa spadła o 90%. Rozwój neurologiczny malucha jest opóźniony wskutek uszkodzenia mózgu powstałego w miesiącu poprzedzającym rozpoczęcie leczenia. Wrodzony niedobór kofaktora molibdenowego jest skutkiem mutacji genów MOCS1, MOCS2 i GEPH. Kofaktor molibdenowy jest niezbędny do prawidłowego działania 3 enzymów: oksydazy siarczynu, dehydrogenazy ksantynowej oraz oksydazy aldehydowej.
  3. Dolina niesamowitości (ang. uncanny valley), czyli gwałtowne negatywne uczucia w stosunku do antropomorficznych urządzeń, rysunków czy maszyn, które w dużej mierze, ale nie całkiem przypominają nas samych, może być zjawiskiem głębiej zakorzenionym ewolucyjnie, niż pierwotnie przypuszczaliśmy. Okazuje się bowiem, że makaki również są bardzo nieufne w kontakcie z prawie idealnymi cyfrowymi replikami małp. Autorem pojęcia "dolina niesamowitości" jest japoński inżynier i robotyk Masahiro Mori. Twierdził on, że ludzki dyskomfort jest największy w przypadku sztucznych bytów bardzo podobnych do Homo sapiens, a mniejszy w odniesieniu do schematycznych rysunków i postaci wyglądających identycznie jak my. Czemu tak bardzo obawiamy się tych nieco innych? Niektórzy naukowcy uważają, że osobniki, które wyglądają ludzko, ale zachowują się nietypowo, wydają się chore, dlatego lepiej ich unikać. Inni wyjaśniają opisywane zjawisko względami kulturowymi. By zawęzić liczbę możliwych wyjaśnień, neurolog z Princeton, dr Asif Ghazanfar, przeprowadził eksperyment z małpami. Chcieliśmy stworzyć awatar, wchodzący w kontakt z realnymi małpami. Pozwoliłoby nam to doprowadzać do interakcji odbywającej się w czasie rzeczywistym, w ramach której monitorowalibyśmy aktywność mózgu żywej małpy. Awatar zapewniał nam coś niespotykanego: całkowitą kontrolę nad jedną ze stron kontaktu. Wg Amerykanów, reakcje makaków na awatary były intrygujące. Nie byliśmy zaskoczeni, samym wystąpieniem doliny niesamowitości. Mnie osobiście zdumiało jednak, że mogliśmy wywołać to zjawisko za pomocą tak podstawowej procedury – mierząc po prostu, jak długo przyglądały się replikom. Zwierzęta nie były wcześniej szkolone ani nagradzane, a mimo to reagowały cały czas tak samo – podkreśla dr Ghazanfar. Badacz z Princeton wyjaśnia, że makaki są pod wieloma względami bardzo podobne do ludzi, dlatego wnioski wypływające z badań z ich udziałem można rozciągać również na nas. Prowadzą one np. rozbudowane życie społeczne. Niestety, wykluczają zwierzęta słabe fizycznie, stare bądź chore. Jesteśmy w stanie zademonstrować, że ewolucyjna hipoteza doliny niesamowitości jest prawdziwa i ma coś wspólnego z doświadczeniem społecznym i procesami neuronalnymi występującymi u wielu gatunków naczelnych. Wg Ghazanfara, podobnie jak ludzie, makaki szybko przywykały do dziwaczności awatara. Ekipa z Princeton zamierza kontynuować swoje badania, tym razem skupiając się na komunikacji głosowej.
  4. Większość mężczyzn potrafi w pewnym zakresie kontrolować stopień pobudzenia fizycznego/psychicznego i odpowiada on ogólnej umiejętności regulowania emocji jako takich. Jason Winters, psycholog kryminalny z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej, wykazał, że panowie, którzy byli w stanie powstrzymać się od śmiania z występu komika, umieli też dość skutecznie ograniczyć erekcję w odpowiedzi na bodźce erotyczne. Podejrzewamy, że jeśli dana osoba jest dobra w regulowaniu reakcji emocjonalnej jednego rodzaju, prawdopodobnie sprawdza się też przy kontrolowaniu reakcji emocjonalnych innego typu. To coś, czego wcześniej nie wykazano. W ramach studium ochotnikom losowo wyświetlano wideoklipy (wybrano 8 pornograficznych i 8 z występami kanadyjskiego komika Mitcha Hedberga; naukowcy uznali go za maksymalnie aseksownego). Uczestników czasem instruowano, by kontrolowali swoją reakcję na określone nagrania, a czasem pozwalano im je po prostu oglądać. Po każdym filmiku badani mieli ocenić swój stopień pobudzenia. Za pomocą specjalnego urządzenia prowadzono też pomiary erekcji. Winters zdecydował się na tego typu eksperyment, ponieważ zamierzał badać przestępców seksualnych. By to jednak zrobić, najpierw musiał ustalić zakres, w jakim mężczyźni z populacji generalnej potrafią kontrolować reakcje. Okazało się, że po podaniu odpowiedniej instrukcji u uczestników studium pojawiło się 25-proc. ograniczenie erekcji. Kanadyjczyk podkreśla, że podobne wyniki (26-38-proc. zmniejszenie erekcji) uzyskano podczas innych dobrze kontrolowanych badań. Zakres zdolności regulacyjnych nie zależał od wieku, doświadczenia seksualnego czy ewentualnego seksoholizmu. Mężczyźni, którzy łatwo się podniecali, mieli większe trudności z regulacją. Panowie najlepiej kontrolujący swoją reakcję na pornografię najlepiej radzili też sobie z zahamowaniem reakcji na komika. U niektórych badanych okazało się jednak, że im bardziej się starali, tym bardziej stawali się pobudzeni. Innymi słowy: gdy próbowali regulować podniecenie, odpowiadali silniej (tak fizjologicznie, jak i subiektywnie) niż wtedy, gdy zwyczajnie oglądali film. Przypisaliśmy tę nasiloną reakcję lękowi [...]. Winters zamierza w przyszłości przeprowadzić podobne badania z przestępcami seksualnymi. Podejrzewam, że generalnie słabo sobie radzą z regulacją i że to właśnie to jest jednym z czynników przyczyniających się do ich zachowania.
  5. Kiedy wygasa reakcja wywołana bezpośrednio przez doświadczenie, zmniejsza się też lęk przed bodźcem. Kiedy naukowcy dali ochotnikom do przeczytania przewodniki opisujące dwa regiony znane z działalności grup terrorystycznych, zawsze uznawali za bardziej niebezpieczny obszar, o którym czytali na samym końcu (Journal of Experimental Psychology). Akademicy z University of Colorado, którzy pracowali pod kierunkiem psychologa społecznego Leafa Van Bovena, przebadali 113 studentów. W losowej kolejności czytali oni poradniki dla podróżnych, sporządzone na podstawie materiałów amerykańskiego Departamentu Stanu. Dotyczyły one Kenii oraz wyspy Bali. Poproszono ich o spisanie swoich uczuć, związanych z wyprawą do państwa/rejonu, o którym właśnie przeczytali. Po zapoznaniu się z drugim ostrzeżeniem mieli ocenić na skali od jednego do siedmiu zagrożenie stwarzane przez każdą z nacji. Amerykanie stwierdzili, że opis czytany jako ostatni był uznawany za groźniejszy od czytanego na początku. Ocena drugiego z omawianych obszarów była zgodna z tą, jaką wystawili mu członkowie grupy kontrolnej, którzy zapoznawali się z jednym tylko opisem. Autorzy eksperymentu uważają, że udało im się wykazać, że ludzie silniej reagują na zagrożenie, które znajduje się przed ich nosem: zarówno w sensie fizycznym, jak i czasowym. Kiedy zanika początkowa reakcja emocjonalna i pozostaje po niej tylko wspomnienie, zmniejsza się także postrzegane ryzyko. Gdy następnego dnia ochotników poproszono o ponowną ocenę ryzyka związanego z podróżą na Bali i do Kenii, zagrożenie dla obu krajów uznawano za niemal identyczne i niższe od szacowanego dobę wcześniej. Van Boven sądzi, że by ludzie potrafili trafniej ocenić zagrożenie związane z danym wydarzeniem czy zjawiskiem, np. świńską grypą, media powinny się posługiwać zestawieniami, a nie podawać informacje po sobie.
  6. Nowe brytyjsko-norweskie badanie ujawniło, że zarówno osoby pijące dużo alkoholu, jak i abstynenci są w większym stopniu zagrożeni depresją niż ludzie umiarkowanie często sięgający po procenty (Addiction). Naukowcy od dawna zmagali się z rozwiązaniem tej psychologicznej zagadki. O ile bowiem wszyscy byli w stanie uwierzyć, że alkoholicy mogą być depresyjni, o tyle nikt nie rozumiał, czemu kolejne studia wskazują, że bardzo przygnębieni i zalęknieni są także ci, którzy nie piją w ogóle. Sformułowano wiele hipotez wyjaśniających to zjawisko. Jedna zakładała, że depresja w grupach niepijących jest tak nasilona, ponieważ znajdują się w nich alkoholicy rzucający swój nałóg (i to oni zawyżają średnią). Specjaliści z Norwegian University of Science and Technology, Uniwersytetu w Bergen, wielu norweskich organizacji zdrowia publicznego i Królewskiego College'u Londyńskiego postanowili sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest. Wykorzystano dane zdobyte dzięki kwestionariuszowi, wypełnionemu przez 38.390 mieszkańców hrabstwa Nord-Trøndelag w środkowej Norwegii. Próba była bardzo duża, ponieważ objęła aż 41% populacji całego kraju. W teście znalazły się pytania dotyczące ogólnego zdrowia fizycznego i psychicznego, w tym typowego spożycia alkoholu w ciągu 2 tygodni. Kwestionariusz stanowił część większego badania podłużnego, oceniającego dobrostan tutejszych obywateli od 1984 r. Zespół wykrył, że nawet gdy z próby wyeliminowano osoby, które zarzuciły picie z powodu problemów z alkoholem, wyniki nadal pozostawały takie same. Pijący dużo i abstynenci z większym prawdopodobieństwem zmagali się z lękiem i depresją niż pijący umiarkowanie. I tak o lęku wspominało 17,3%, a o depresji 15,8% niepijących. Najszczęśliwsi byli ci, którzy tygodniowo zadowalali się ok. 2 butelkami piwa, 2 kieliszkami wina bądź wódki. Ponieważ kwestionariusz pozwalał określić ogólny stan zdrowia respondentów, pomógł rzucić nieco światła na związek między depresyjnością a spożyciem alkoholu. Zauważyliśmy, że w grupie niepijącej znajdowało się więcej osób z różnymi schorzeniami niż w pozostałych. Jak łatwo się domyślić, zażywanie lekarstw oznacza niemożność picia alkoholu. Niewykluczone też, że dolegliwości zwiększają jednostkową skłonność do niepokoju bądź depresji – podsumowuje profesor Eystein Stordal. Poza tym naukowcy odkryli, że abstynenci wspominali o mniejszej liczbie przyjaciół niż pijący. Stwierdziliśmy, że ta grupa jest gorzej przystosowana społecznie od pozostałych. Gdy ludzie spotykają się z przyjaciółmi, w społeczeństwach Zachodu picie jest bardziej akceptowalne niż niepicie. Ankietowani abstynenci dość często czuli się w jakimś stopniu wykluczeni, co zresztą potwierdzało wyniki wielu wcześniejszych badań.
  7. Kobiety boją się pająków 4-krotnie częściej niż mężczyźni. Teraz wyjaśniło się dlaczego. David Rakison, psycholog rozwojowy z Carnegie Mellon University, odkrył, że panie są genetycznie predysponowane do tworzenia się reakcji lękowej na potencjalnie niebezpieczne zwierzęta (Evolution and Human Behavior). Amerykanin zauważył, że już 11-miesięczne dziewczynki szybko zaczynają kojarzyć zdjęcia pająków ze strachem. Mali chłopcy pozostają w takiej sytuacji obojętni. Na początku Rakison pokazywał 10 dzieci zdjęcie, na którym widać było pająka i przestraszoną twarz. We właściwej części eksperymentalnej psycholog posłużył się parą fotografii: pająka i zadowolonej twarzy oraz kwiatu i przestraszonej twarzy. Okazało się, że wyrażająca szczęście fizjonomia nie zmieniała nastawienia dziewczynek, które spodziewając się czegoś złego i tak dłużej spoglądały na pająka niż na roślinę. Chłopcy poświęcali obu zdjęciom tyle samo czasu. Pracując z inną grupą dzieci, Rakison najpierw demonstrował im pająka sparowanego z zadowoloną twarzą i kwiat z zalęknionym człowiekiem w tle. Teraz również dziewczynki sprawiedliwie obdarzały swoją uwagą oba zdjęcia. Oznacza to, że ich lęk przed pająkami nie jest wrodzony, ale przedstawicielki płci pięknej mają silniejszą inklinację do uczenia się strachu przed określonymi zwierzętami. Co ciekawe, współczesne fobie, np. przed zastrzykami (trypanofobia), nie znają rozróżnień płciowych. Łatwość reagowania lękiem na żywe stworzenia pozwoliła w ewolucyjnej przeszłości naszego gatunku unikać kobietom niebezpiecznych zwierząt i przez to lepiej opiekować się potomstwem. Dla mężczyzn nie byłoby to korzystne, ponieważ trudno coś upolować, bojąc się swojego łupu. Podejmowanie ryzyka jest w takiej sytuacji bardziej niż wskazane. Rakison uważa, że nabywanie lęku w późniejszym wieku, a nie rodzenie się z nim ma sens. Po co bowiem niemowlę miałoby się bać jakiegoś obiektu, skoro jeszcze nie może na to zareagować, np. pełznąc w przeciwnym kierunku.
  8. Amerykańscy naukowcy odkryli, że trichotillomanię (przymus wyrywania włosów) można leczyć za pomocą suplementu – N-acetylocysteiny. Chorzy wyrywają sobie nie tylko włosy z głowy, ale także z brwi czy rzęs. Niekiedy po jakimś czasie tworzą się wyraźnie widoczne łyse plamy. Przed wyrwaniem narasta lęk/napięcie, a poddanie się przymusowi zapewnia uczucie ulgi lub zadowolenia. Zdarza się, że pacjenci usuwają włosy innych ludzi. Z trichotillomanią zmagają się zarówno dzieci, jak i dorośli, częściej kobiety. Szacuje się, że dolegliwość ta występuje u 1-7 na 200 osób. Niestety, w takich przypadkach leki antydepresyjne nie działają. Zespół doktora Jona Granta z Minnesota School of Medicine postanowił sprawdzić, czy trichotillomanię można leczyć N-acetylocysteiną (NAC), czyli aminokwasem, na którego stosowaniu skorzystali pacjenci ze schizofrenią i chorobą afektywną dwubiegunową (ChAD). W 3-miesięcznym eksperymencie Amerykanów wzięło udział 50 osób. Początkowo dziennie podawano 1200 mg NAC. Jeśli nie występowała poprawa, po 6 tygodniach dawkę podwajano. U 56% chorych wystąpiła znaczna bądź bardzo duża poprawa, w porównaniu do 16% ludzi z grupy placebo. Ochotnicy nie wspominali o żadnych efektach ubocznych. Dlaczego u 44% nie wystąpiła reakcja na N-acetylocysteinę? Badacze uważają, że pewne rodzaje przymusu wyrywania włosów lepiej odpowiadają na zastosowanie innych leków lub psychoterapię. Profesor Michael Berk, psychiatra z Uniwersytetu w Melbourne, opowiada, że N-acetylocysteina pomaga osobom uzależnionym od kokainy i heroiny. W ramach studium, którego wyniki zostaną dopiero opublikowane, wykazano też, że NAC sprawdza się w przypadku ludzi kompulsywnie obgryzających paznokcie. Z pewnością ma to odniesienie do trichotillomanii. NAC jest prekursorem glutationu, głównego przeciwutleniacza mózgu, a dysponujemy przecież dowodami, że choroby psychiczne charakteryzują się wysokim poziomem stresu oksydacyjnego. Naukowcy stwierdzili też, że N-acetylocysteina zwiększa stężenia pewnego neuroprzekaźnika – kwasu glutaminowego. To ważne spostrzeżenie, ponieważ kontroluje on przymus powtarzania różnych zachowań.
  9. W londyńskim zoo mieszka para piskląt flaminga, która wg opiekunów, boi się koloru różowego. Trzydziestodwudniowe obecnie młode karmiono z pomocą różowej pacynki zrobionej ze skarpetki. Wszyscy mają nadzieję, że kiedy same zmienią barwę upierzenia, ich awersja przeminie. Ptakom nadano imiona odpowiadające ich rozmiarom: Mały (Little) waży 584 g, a Duży (Large) aż 800. Chcąc zachęcić Małego do samodzielnego jedzenia, posługiwaliśmy się maskotką przypominającą dorosłe flamingi. Na nieszczęście skarpetki wprawiały go w prawdziwe przerażenie – opowiada Alison Brown, pracownica ptaszarni. Młode flamingi zmieniają kolor, gdy mają mniej więcej rok. Zrzucają wtedy szarawe dziecięce upierzenie. Mały i Duży nie boją się samych siebie ani siebie nawzajem, a do czasu "przepoczwarzenia" w dorosłe ptaki powinny się już wyzbyć lęków. Gdy para z fobiami wykluła się z jaj, opiekunowie przyrządzali koktajl z krewetek i makreli z dodatkiem witamin oraz minerałów. Potem Duży nauczył się jeść ten sam pokarm w postaci tabletek, ale próby Małego spełzły na niczym. Gdy opanuje nową sztukę (do 45. dnia życia), powinien szybko dogonić Dużego. Może uda mu się go nawet przerosnąć... Ponieważ młode przebywają razem, Mały uczy się też od potężniejszego kolegi.
  10. Pacjenci z astmą stosują przeważnie inhalatory ciśnieniowe z dozownikiem, ale często wytwarzają one duże krople leku, które pozostają w górnych drogach oddechowych, nie docierając do miejsca przeznaczenia. Dlatego też Australijczycy z Monash University w Clayton skonstruowali urządzenie wyglądające jak zegarek, wykorzystujące mechanizm przypominający małe trzęsienie ziemi (Lab on a Chip). Leslie Yeo wyjaśnia, że starsi lub poważniej chorzy pacjenci mogą korzystać z tzw. nebulizerów. Dzięki nim do płuc dociera więcej leku. Bazują one na wprowadzaniu strumienia skompresowanego powietrza do próbki roztworu. Wytwarza się wtedy aerozol. Nowsze modele tego typu urządzeń wyposażono nawet w drgającą płytkę, która przepuszcza preparat przez rodzaj siatki, generując krople tej samej wielkości. Stosowane dotąd nebulizery są jednak duże i nieporęczne, a oczka siatki szybko się zapychają. Z tego powodu Yeo i zespół skonstruowali nowe urządzenie. Wytwarza ono tak drobne krople, że aż 70% dawki leku przechodzi przez układ oddechowy, sięgając płuc. To bardzo dużo, zważywszy, że nebulizery zapewniały zaledwie 30-proc. skuteczność. W wynalazku Australijczyków na płytce z niobanu litu (LiNbO3) umieszczono aluminiowo-chromowe paski (palce) o szerokości kilkudziesięciu mikrometrów. Wafel jest piezoelektrykiem, co oznacza, że przetwarza mechaniczny ruch na napięcie elektryczne i na odwrót. Gdy przez palce przepuszcza się oscylacyjny sygnał elektryczny, płytka drga i wytwarza się fala powierzchniowa. Przypomina to sposób, w jaki podczas trzęsienia ziemi drgania przemieszczają się przez skorupę naszej planety. Ekipa Yeo umieściła na powierzchni drgającej płytki niewielką ilość leku. Dostrojono natężenie sygnału elektrycznego (a więc trzęsienia), by powstawały krople określonych rozmiarów. Udało się uzyskać krople o przekroju mniejszym od 5 mikrometrów i stanowiły one aż 90% mgiełki. Testy urządzenia przeprowadzano na szklanym modelu ludzkich dróg oddechowych. Wkrótce rozpoczną się badania z udziałem owiec. W przyszłości tego typu aplikator mógłby być stosowany także do dostarczania szczepionek czy antybiotyków.
  11. Naukowcy z University of Queensland odkryli, że ekstrakt z pieprzu metystynowego (Piper methysticum), rośliny od lat uprawianej i wykorzystywanej na różne sposoby na wyspach Pacyfiku, stanowi doskonały środek przeciwlękowy. Pieprz metystynowy, znany też pod nazwą Kava kava, należy do rodziny pieprzowatych. Ma sercowate liście i kwiaty przypominające anturium. Australijczycy jako pierwsi przeprowadzili testy kliniczne i zaobserwowali, że rozpuszczalny w wodzie wyciąg z Piper methysticum zwalcza niepokój i poprawia nastrój. Preparat podawano ochotnikom w postaci tabletek (po 5 dziennie). Reszta grupy zażywała placebo. Podczas eksperymentu stan wolontariuszy był co tydzień oceniany przez klinicystę. Sami zainteresowani wypełniali zaś kwestionariusze. Jerome Sarris uważa, że Kava to skuteczna i bezpieczna opcja terapeutyczna dla osób z chronicznymi zaburzeniami lękowymi i depresją o różnym nasileniu. W porównaniu do części farmaceutyków, ryzyko uzależnienia i wystąpienia niepożądanych efektów ubocznych jest tu mniejsze. W 2002 roku w Europie i Kanadzie zakazano stosowania Kava kava. Powodem było podejrzenie hepatotoksyczności. Podczas 3-tygodniowych badań klinicznych nie dopatrzono się poważniejszych zagrożeń dla zdrowia, w tym dla wątroby, ale Sarris zaznacza, że warto by przeprowadzić testy na szerszą skalę. W Europie sprzedawano etanolowe i acetonowe ekstrakty, w których czasami stosowano niewłaściwe części Kava kava. Nie jest to jednak tradycyjny sposób ordynowania tej rośliny na wyspach Pacyfiku. W naszym studium posługiwaliśmy się wodnym roztworem z obranych podkładek z upraw do celów medycznych.
  12. Naltrekson, lek wykorzystywany podczas terapii alkoholików i narkomanów, pomaga też poskromić chęć wyniesienia czegoś ze sklepu u kleptomanów (Journal of Biological Psychiatry). Dr Jon Grant z University of Minnesota zaznacza, że ten antagonista receptorów opioidowych eliminuje u wielu kleptomanów dreszczyk związany z kradzieżą. Amerykański zespół badał 25 chorych, którzy spędzali w ten niechlubny sposób średnio jedną godzinę tygodniowo. Ludzie ci przywłaszczali sobie różne dobra, mimo że stać ich było na zakup, wpędzając się w ten sposób w prawdziwe kłopoty. Przez dwa miesiące niektórzy ochotnicy przyjmowali naltrekson, reszcie podawano placebo. Okazało się, że przedstawiciele pierwszej grupy kradli o wiele rzadziej.
  13. W kwietniu zoo w Bristolu rozpoczyna kurs "Życie z pająkami" dla osób z arachnofobią. Odwiedzający będą mogli skorzystać z hipnoterapii, zajęć edukacyjnych oraz relaksacyjnych, a najodważniejsi spotkają się ze swoimi lękami oko w oczy. Przedsięwzięciem pokieruje psycholog Mary Ison. Simon Garrett, szef wydziału edukacyjnego ogrodu, uważa, że strach przed pająkami bywa rozdmuchiwany i napędzany przez media. Jedni ludzie uznają pająki za fascynujące istoty, a inni są przerażeni, co może w znacznym stopniu utrudnić im życie. Nasza kultura nie robi nic, by obalić mity, a programom telewizyjnym o pająkach towarzyszy często złowieszcza muzyka i gotyckie błyskawice. Kurs bristolskiego zoo ma pomóc zalęknionym jednostkom w odbudowaniu adekwatnego układu sił. Na razie sytuację kontrolują pająki, a to ludzie powinni panować nad sobą i swoim otoczeniem. Podczas sesji wszyscy są traktowani indywidualnie. Różne podejścia terapeutyczne gwarantują, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i z pewnością nikt nie będzie do niczego przymuszany. Koszt pozbywania się fobii to 85 funtów, a zajęcia będą się odbywać w 9-osobowych grupach.
  14. Ponieważ wielu dorosłych cierpiących na zaburzenia lękowe miewa również problemy z zachowaniem fizycznej równowagi, dr Orit Bart z Uniwersytetu w Tel Awiwie postanowiła sprawdzić, czy podobne zjawisko można zaobserwować również u dzieci. Jej podejrzenia szybko się potwierdziły. Pojawiła się też szansa na szybkie poradzenie sobie z problemem, gdyż izraelski zespół zauważył, że proste ćwiczenia gimnastyczne likwidują objawy lęku. Chociaż nie wszystkie dzieci z zaburzeniami lękowymi mają kłopoty z równowagą, to wszystkie maluchy z problemami z równowagą przejawiają symptomy niepokoju. Oznacza to, że są one w jakiś sposób powiązane. To prawdziwy przełom na gruncie terapii zajęciowej – uważa Bart. Naukowcy zajęli się dziećmi w wieku od 5 do 7 lat, u których zdiagnozowano zaburzenia dwojakiego rodzaju. Po 3-miesięcznej interwencji czuciowo-ruchowej nie tylko poprawiła się równowaga, lecz także wskaźniki niepokoju spadły do normalnego poziomu. Uregulowanie tych dwóch kwestii zwiększyło zaś samoocenę maluchów. Nie można leczyć dzieci z zaburzeniami lękowymi za pomocą metod poznawczych, ponieważ są niedojrzałe i brakuje im zdolności myślenia operacyjnego [odwracalnego]. Rozwiązaniem może być praca z ciałem. Oprzyrządowanie pozwalające na badanie otoczenia i położenia ciała w przestrzeni pozwoliło przepracować problemy emocjonalne. W przyszłości doktor Bart chce powtórzyć badania na szerszą skalę.
  15. Pierwszy w historii lek wytworzony za pomocą technik inżynierii genetycznej i uzyskiwany z mleka został właśnie zarejestrowany w Unii Europejskiej. Najprawdopodobniej w najbliższym czasie preparat zostanie dopuszczony do obrotu także w Stanach Zjednoczonych. Uzyskany lek, nazwany ATryn, niweluje szkodliwe objawy niedoboru antytrombiny - defektu genetycznego polegającego na niedostatecznej produkcji białka odpowiedzialnego za hamowanie krzepliwości krwi. Osoby obarczone chorobą są narażone na bardzo wysokie ryzyko wystąpienia groźnych zakrzepów wewnątrznaczyniowych, mogących prowadzić do nagłej śmierci. np. w wyniku zawału serca lub udaru mózgu. Nowy preparat, identyczny z naturalnym białkiem wytwarzanym przez ludzki organizm, znacznie ogranicza niedogodności związane ze stosowaniem tradycyjnej terapii przeciwzakrzepowej. Jest to szczególnie istotne w sytuacjach wysokiego ryzyka powstania zakrzepów, czyli np. podczas operacji oraz w trakcie ciąży. ATryn, opracowany przez firmę GTC Biotherapeutics, uzyskano dzięki genetycznej modyfikacji kóz. Do ich organizmów wprowadzono gen kodujący antytrombinę kontrolowany przez sekwencję DNA ograniczającą jego aktywność do gruczołów mlecznych. Pozwala to na uzyskanie dużej ilości leczniczej proteiny, zaś fakt, iż jest ona rozpuszczona w mleku, znacznie ułatwia jej izolację i oczyszczanie. Zanim zarejestrowano ATryn, antytrombina mogła być uzyskiwana wyłącznie z krwi ludzkich dawców. Zmiana technologii jej wytwarzania zapewnia stałą dostawę środka i znacznie zmniejsza ryzyko infekcji. To nowy mechanizm, dzięki któremu leki będą mogły w przyszłości być produkowane w znacznych ilościach - ocenia hematolog dr Stephan Moll, współpracujący z producentem ATryn. Rzeczywiście, do organizmów kóz można teoretycznie wprowadzić niemal dowolny gen, którego białkowy produkt będzie można izolować z mleka. Wiele wskazuje na to, że konkurencyjne firmy będą chciały powtórzyć sukces GTC Biotherapeutics i wprowadzić na rynek nowe leki uzyskiwane dzięki podobnym metodom.
  16. Złoto to nie tylko piękny materiał stosowany przez jubilerów i uwielbiany przez kobiety. Jego zalety doceniają także inżynierowie zajmujący się m.in. nanotechnologią. Ich najnowszym pomysłem jest system precyzyjnego i selektywnego dostarczania leków oparty o złote nanocząstki o różnych kształtach. Autorami pomysłu są badacze z MIT. Wykorzystuje on właściwości dwóch rodzajów pustych w środku nanocząstek o różnych kształtach, nazwanych przez wynalazców "nanokostkami" oraz "nanokapsułkami". Oba typy mikroskopijnych naczynek reagują na światło podczerwone i topią się po oświetleniu, lecz dzieje się to przy emisji fal o różnych długościach. Ponieważ badane nanocząstki są w środku puste, możliwe jest wypełnienie ich różnymi substancjami, np. lekami. Opracowany system pozwala na bardzo precyzyjne dostarczanie "ładunku" zawartego w nanocząstkach. Przechowywany związek jest uwalniany wyłącznie po oświetleniu światłem podczerwonym, dzięki czemu możliwe jest np. podanie leku dożylnie, a następnie oświetlanie wyłącznie chorej tkanki. Co ważne, przenoszone substancje mogą być też uwalniane w ściśle określonej kolejności, jedna po drugiej. Aby to osiągnąć, wystarczy zastosować w odpowiedniej kolejności fale o różnej częstotliwości. Pierwsze eksperymenty z zastosowaniem wynalazku przeprowadzono na nanokostkach i nanokapsułkach zawierających DNA. Zdaniem autorów nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by we wnętrzu nanocząstek umieścić inne substancje. Co więcej, powinno być możliwe opracowanie bardziej złożonego systemu, zdolnego do przenoszenia trzech lub nawet czterech różnych substancji w "pojemnikach" o różnych kształtach, reagujących na ściśle określony i charakterystyczny dla siebie rodzaj fal. Szczegółowe informacje na temat projektu opublikowano w czasopiśmie ACS Nano.
  17. Centrum GE Global Research, dział rozwoju technologii firmy GE (NYSE:GE), ogłosiło rozpoczęcie współpracy z programem "Inicjatywa na rzecz Transformacyjnych Technologii Medycznych" (Transformational Medical Technologies Initiative - TMTI). Projekt znany jako "Człowiek Biotyczny” polegać będzie na stworzeniu komputerowego modelu wirtualnego człowieka opartego na ludzkiej fizjologii. Oprogramowanie posłuży do określenia, w jaki sposób człowiek zareagowałby na podanie danego leku. Celem przedsięwzięcia jest znaczące przyspieszenie procesu opracowania leków w odpowiedzi na atak bronią biologiczną na polu walki, jak również w sytuacji zagrożenia biologicznego w czasie pokoju. Przewidywany czas trwania projektu to dwa lata, a jego koszt to 1,1 miliona dolarów. „Człowiek Biotyczny” powstanie dzięki zamówieniu złożonemu przez Agencję Redukcji Zagrożeń Obronnych (Defense Threat Reduction Agency - DTRA), stanowiącą część amerykańskiego Departamentu Obrony. Naukowcy GE przystosują oprogramowanie PBPK (Physiologically Based Pharmacokinetic) do obliczeniowego modelowania wpływu bakterii, wirusów i innych czynników zakaźnych na ludzki organizm. Oprogramowanie to oparte jest na modelu farmakokinetycznym bazującym na fizjologii wykorzystuje modele obliczeniowe do mierzenia reakcji organizmu na lek na długo przed rozpoczęciem badań klinicznych. Po dokonaniu modyfikacji, program będzie symulował wpływ nowych terapii opartych na lekach antybiotykowych i antywirusowych w sytuacji określonego zagrożenia. Ponadto nowoopracowane oprogramowanie posłuży do precyzyjnego przedstawiania zmian fizjologicznych u pacjentów znajdujących się w stanie krytycznym spowodowanym oparzeniami, urazami lub niedawno odbytym zabiegiem chirurgicznym w celu oszacowania efektywności terapii farmakologicznej w różnych warunkach jej stosowania. Celem projektu „Człowiek Biotyczny” jest przyspieszenie procesu tworzenia leków tak, aby móc stawić czoła zagrożeniom natury biologicznej. Nowe oprogramowanie może mieć również ogromny wpływ na cały przemysł farmaceutyczny dzięki możliwości szybszego opracowywania nowych lekarstw przy znacznie mniejszych kosztach - powiedział John Graf, główny inżynier odpowiedzialny za ten projekt w GE Global Research. Nowe, ulepszone oprogramowanie pozwoli naukowcom na testowanie i tworzenie nowych terapii farmakologicznych w wirtualnym, bezpieczniejszym środowisku przy wykorzystaniu lepszych danych ilościowych - dodał Graf. Głównymi przeszkodami stojącymi dziś na drodze szybkiego, efektywnego opracowywania nowych leków są kwestie bezpieczeństwa oraz niemożność wcześniejszego stwierdzenia skuteczności leku, przed rozpoczęciem testów na ludziach, a nawet w początkowej fazie badań klinicznych. Ograniczenia te mogą również prowadzić do znacząco wyższych kosztów badań. Dzięki decyzjom opartym na pełniejszych danych ilościowych, identyfikacji związków wiodących oraz efektywniejszych testach będzie można osiągnąć lepszą wydajność, a także ograniczyć koszty badań. Tworzenie nowych narzędzi komputerowych służących do opracowywania leków jest również ilustracją rosnącej zbieżności diagnostyki i terapeutyki.
  18. Psycholodzy z University of Queensland dotarli do źródeł ludzkiego strachu przed pająkami i wężami. Wcześniej sądzono, że to ewolucja wyposażyła nas w taki lęk, by pomóc w uniknięciu niebezpieczeństw. Australijczycy podają jednak alternatywne wytłumaczenie. Wcześniejsze badania wykazały, że na pająki i węże reagujemy zupełnie inaczej niż na pozostałe bodźce, takie jak kwiaty czy grzyby. Reagujemy nawet odmiennie niż na inne groźne zwierzęta czy samochody i broń, które są o wiele bardziej niebezpieczne. Tłumaczono to tym, w toku ewolucji miała się wytworzyć predyspozycja do reagowania lękiem na te zwierzęta, które mogły być zagrożeniem dla ludzkich przodków - tłumaczy dr Helena Purkis. Wg zespołu z Queensland, powszechny strach przed pająkami i wężami to skutek ciągłego kontaktu z negatywnymi informacjami na temat tych zwierząt. Twierdzimy, że to właśnie zwiększa prawdopodobieństwo, że staną się obiektem fobii. W ramach eksperymentu naukowcy porównywali reakcje na węże i pająki dwóch grup ludzi: 1) osób, które nie mają specjalnego doświadczenia w kontaktach z nimi i 2) ekspertów ds. tych zwierząt, czyli arachnologów i ofiologów. Autorzy uprzednich badań twierdzili, że pająki i węże bardzo szybko ściągają na siebie uwagę i na wczesnych etapach przetwarzania informacji generowania jest negatywna reakcja w postaci strachu. My wykazaliśmy, że chociaż każdy preferencyjnie spostrzegał te zwierzęta w otoczeniu jako potencjalne niebezpieczeństwo, negatywna reakcja występowała tylko u niedoświadczonych wolontariuszy. Dr Purkis podkreśla, że odkrycia jej zespołu pozwalają lepiej zrozumieć pojawienie się i podtrzymywanie lęku przed określonymi obiektami. Jeśli zrozumiemy związek między preferencyjną uwagą i emocjami, to pomoże nam wyjaśnić, jak zachodzi proces przejścia od postrzegania bodźca jako potencjalnego niebezpieczeństwa do wyśrubowania reakcji emocjonalnej i wytworzenia się fobii. W ten sposób uzyskamy informacje na temat sposobu, jak ludzie powinni obcować z wężami i pająkami, by zminimalizować negatywne reakcje emocjonalne. Teraz badacze planują kolejne badania, podczas których zamierzają przetestować hipotezę, że miłość i strach (a więc i fobia) angażują ten sam podstawowy mechanizm uwagi. W eksperymencie wezmą udział miłośnicy zwierząt, np. hodowcy psów, którym będą prezentowane bodźce powiązane z ich ulubieńcami. Psycholodzy sprawdzą, czy bodźce te również mają dostęp do preferencyjnej uwagi.
  19. Kilkadziesiąt procent amerykańskich lekarzy regularnie przepisuje swoim pacjentom placebo - wynika z ankiety przeprowadzonej przez badacza z University of Chicago. Dopuszczają się oszustwa, czy tylko stosują alternatywne metody leczenia? Prezentowane informacje uzyskano dzięki rozesłanej do lekarzy ankiecie. Wzięcie udziału w badaniu zaproponowano 1200 lekarzy specjalizujących się w reumatologii i leczeniu chorób wewnętrznych. Spośród 679 medyków, którzy odpowiedzieli na zadane pytania, aż połowa (46-58%, w zależności od formy zadawanych pytań) przyznała, że regularnie przepisuje placebo. Jeszcze większy odsetek, aż 62%, uważa tę praktykę za etycznie dozwoloną. Autorzy ankiety dostrzegają, niestety, pewien istotny problem. Okazuje się, że zaledwie 3% uczestników badania rzeczywiście przepisuje swoim pacjentom placebo, czyli związki neutralne dla organizmu, ale wpływające na stan zdrowia pacjenta dzięki samemu faktowi przyjmowania leku. Jak tłumaczy główny autor publikacji, dr Farr A. Curlin, większość ludzi, słysząc słowo "placebo", myśli o czymś w rodzaju tabletki wykonanej z cukru. Tymczasem lekarze mogą stosować terapie, które mogą wywoływać pewne efekty, nawet jeśli oni sami myślą, że nie będą one wywierały innego wpływu na pacjenta niż wywołanie efektu placebo. Wyniki ankiety mogą być dla wielu osób zatrważające. Aż 41% medyków przepisywała swoim pacjentom powszechnie dostępne środki przeciwbólowe, 38% proponowało im witaminy, a co ósmy - antybiotyki lub środki uspokajające. Co ciekawe, tylko jeden na dwudziestu lekarzy przyznających się do stosowania placebo w swojej pracy definiuje ten typ substancji zgodnie z jego klasyczną definicją. Aż 68% z nich opisuje placebo raczej jako "potencjalnie korzystny lek" lub "formę leczenia, która nie jest rutynowo stosowana w przypadku danej choroby". To szara strefa - podsumowuje sytuację krótko dr Curlin. To nieetyczne, by aktywnie wprowadzać w błąd pacjentów. Ale jeśli lekarze przepisują coś, co ich zdaniem pomoże, ale nie czują, że należałoby wytłumaczyć rzeczywisty powód, dla którego to coś powinno zadziałać, mamy do czynienia z szarą strefą. Co ciekawe, badacz przyznaje jednocześnie, że sam stosuje czasem podobne metody. Daję ludziom informacje, które - moim zdaniem - osoba rozsądna chciałaby poznać. Staram się być tak szczery, jak to tylko możliwe. Są czasem takie sytuacje, kiedy mówię pacjentowi "tak, myślę, że to może pomóc, dlaczego nie spróbować?", kiedy nie mam pewności, że [dany lek] pomoże w danej sytuacji. Jak podkreśla Curlin, kluczowym czynnikiem jest tutaj sam fakt, że terapia powinna pomóc: efekt placebo to prawdziwy efekt. Ludzie czują się lepiej. Moim zdaniem jest to akceptowalne, ale tylko wtedy, gdy nie oszukuje się czynnie pacjenta. Podobnego zdania jest dr David Spiegel, ekspert z zakresu psychiatrii pracujący na Uniwersytecie Stanforda. Zaznacza, że omawiana technika jest częścią starej, ale dobrej tradycji w medycynie. Lekarz powołuje się na prastarą zasadę przyświecającą lekarzom od starożytności: podstawowa zasada brzmi: po pierwsze, nie szkodzić. Jeżeli nie ma toksyczności, a lek robi coś dobrego, wówczas istnieją przesłanki na poparcie jego zastosowania. Nieco bardziej krytycznie podchodzi do sprawy dr Andrew Leuchter, zastępca dziekana w szkole medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego. Podstawą do oceny, jaka terapia jest dozwolona, jest jej pełna jawność w stosunku do pacjenta. Dodaje: jeżeli wytłumaczy się pacjentowi, co się robi i dlaczego, wtedy wszystko jest w porządku. Jeżeli zwodzisz pacjenta, wówczas jest to istotny problem. Zdaniem Leuchtera, prawidłowa informacja o podawaniu placebo powinna brzmieć mniej więcej tak: nie istnieje racjonalny medyczny dowód, że ta tabletka jest efektywna w leczeniu pana/pani choroby, ale niektóre osoby przyjmujące tę tabletkę twierdzą, że czują się dzięki niej lepiej. Dr Spiegel broni swojego stanowiska, twierdząc, że zastosowanie efektu placebo wcale nie musi równać się kłamstwu. Możesz mówić ludziom, że leczenie może im pomóc, a to nie jest kłamstwem. Lekarz zaznacza również, że najważniejsze jest wyleczenie pacjenta, którego osiągnięcie w ten sposób jest, jak najbardziej, możliwe: robisz to, bo może to pomóc pacjentowi, i część pacjentów zareaguje. Szczególnie w chorobach, gdy nie istnieje wiele metod leczenia, czy etyczne jest rezygnowanie właśnie z tej?. Problem "udawanej" terapii z pewnością nie jest łatwy do rozwiązania. Ciężko o wyznaczenie granicy między oszustwem z jednej strony i angażowaniem sił pacjenta z drugiej. Idealnie byłoby, oczywiście, gdyby pacjent wiedział możliwie wiele na temat swojego leczenia... tylko jak to zrobić, by nie zaprzepaścić "magii" efektu placebo?
  20. Fizjologiczne reakcje na stres są bardzo różne u przedstawicieli poszczególnych płci u myszy - wynika z najnowszego studium. Odkrycie może mieć istotny wpływ na wiarygodność niektórych eksperymentów. Jak tłumaczy autor odkrycia, dr Tim Karl pracujący dla Garvan Institute of Medical Research, ma to ogólne przełożenie na to, jak [należy] używać modeli zwierzęcych. Badacz zaznacza, że liczne eksperymenty przeprowadza się obecnie głównie na myszach płci męskiej, lecz wyciągane z nich wnioski są traktowane jako wspólne dla obu płci. Jego zdaniem jest to sytuacja daleka od idealnej. Istotne różnice w fizjologii zwierząt zaobserwowano podczas badań nad reakcjami na stres. Badacze analizowali wpływ jednego z neuroprzekaźników, zwanego neuropeptydem Y (NPY). Zasadniczą rolą tego związku jest tłumienie sygnałów wywołujących u zwierzęcia niepokój. Wpływa on także na takie zachowania, jak agresja czy uczucie łaknienia. Przeprowadzone dotychczas analizy wykazywały, że podawanie leków naśladujących działanie NPY redukuje reakcje lękowe w przypadku ekspozycji na czynniki wywołujące stres. Logicznym jest więc, że modyfikacja genetyczna prowadząca do "wyłączenia" genu kodującego tę cząsteczkę prowadzi do powstania zwierząt bardzo podatnych na stres. Jest tylko jeden problem: niemal wszystkie badania na ten temat prowadzono dotychczas na mysich samcach. Gdy te same eksperymenty powtórzono na samiczkach, uzyskano wyraźnie odmienne wyniki. Aby ustalić rolę NPY w organizmie myszy, dr Karl i jego współpracownicy pozbawili gryzonie obu płci funkcjonalnej kopii genu dla tego neuroprzekaźnika. Ku zaskoczeniu samych naukowców okazało się, że zachowania samców były znacznie bardziej "rozregulowane", niż reakcje samiczek. Badacz podkreśla, że uzyskane rezultaty są przekonującym argumentem przemawiającym za przeprowadzaniem badań laboratoryjnych na zwierzętach obu płci. Jest to szczególnie istotne dla eksperymentów związanych z analizą działania leków oraz wpływu manipulacji i defektów genetycznych na fizjologię zwierząt. Niestety, dotychczas rezygnowano ze stosowania takiej metodologii. Istniały dwie zasadnicze przyczyny takiej taktyki: chęć zaoszczędzenia pieniędzy oraz fakt, że zachowania samców są bardziej ustabilizowane z uwagi na względnie stabilny poziom hormonów płciowych. Interesujący jest fakt, iż u myszy płcią bardziej podatną na zaburzenia lękowe są samce. Może to zaskakiwać, gdyż u ludzi obserwowana jest dokładnie odwrotna tendencja. Być może jednak oznacza to po prostu, że przyczyną tych anomalii stosunkowo rzadko są zjawiska związane z neuropeptydem Y, a rzeczywista przyczyna tej przypadłości jest zupełnie inna. Zdaniem dr. Karla odkrycie jest jednak na tyle istotne, że naukowcy powinni rozważać prowadzenie swoich badań na zwierzętach obu płci. Podkreśla jednak, że nawet to nie daje gwarancji uzyskania prawidłowych rezultatów: robiąc badania na modelu zwierzęcym musisz bardzo uważać, lecz czasem jest to jedyne narzędzie, na jakim możemy pracować badając pewne choroby.
  21. Mamy kolejną złą wiadomość na temat bisfenolu A - związku używanego powszechnie m.in. do produkcji opakowań. Naukowcy z Uniwersytetu Cincinnati dowodzą, że powoduje on znaczne obniżenie skuteczności chemioterapii. Eksperyment, poprowadzony przez dr Nirę Ben-Jonathan, wykazał, że bisfenol A (BPA), związek używany podczas syntezy wielu tworzyw sztucznych używanych m.in. do produkcji różnego rodzaju opakowań, zwiększa produkcję białek odpowiedzialnych za ochronę komórek nowotworowych przed toksycznym działaniem chemioterapeutyków. Oporność na chemioterapię jest istotnym problemem dla pacjentów cierpiących na nowotwory, szczególnie tych, u których choroba silnie się rozwinęła lub doszło do przerzutów - tłumaczy dr Ben-Jonathan, zajmująca się badaniem właściwości BPA od ponad dziesięciu lat. Badaczka dodaje: ustalenie czynników składających się na rozwój tego zjawiska może pomóc nam zrozumieć, jakie cele powinniśmy atakować, by uczynić chemioterapię tak efektywną, jak to możliwe. Badania przeprowadzono po doniesieniach na temat innego związku, dietylostilbestrolu (DES). Przeprowadzone analizy wykazały, że substancja ta zwiększa ryzyko zachorowania na niektóre nowotwory i zmniejsza szansę na ich wyleczenie. Ze względu na podobieństwa strukturalne pomiędzy DES i BPA, naukowcy z Uniwersytetu Cincinnati postanowili zbadać, czy ten ostatni wykazuje podobne właściwości. Niestety okazało się, że tak, lecz mechanizm jego działania jest nieco inny. Aby zbadać wpływ bisfenolu A na komórki nowotworowe, użyto hodowli komórek raka piersi. Poddawano je ekspozycji na niewielkie dawki substancji, podobne do tych, które można wykryć we krwi typowego dorosłego człowieka. Eksperyment wykazał, że związek ten działa w sposób bardzo podobny do estrogenów. Co to oznacza? BPA nie przyśpiesza namnażania komórek nowotworowych w przeciwieństwie do DES, tłumaczy badaczka. Dodaje: jego działanie polega raczej na ochronie istniejących komórek przed śmiercią w reakcji na leki nowotworowe, przez co chemioterapia jest znacznie mniej skuteczna. Wpływ estrogenów na komórki raka piersi był znany już od dawna, lecz dotychczas nie było wiadomo, dlaczego choroba ta rozwija się także u osób po menopauzie, w których krwi stwierdza się znacznie niższe stężenie hormonów z tej grupy. Być może brakującym elementem tej układanki jest właśnie bisfenol A i jego wpływ na organizm. To nie pierwsze badania dowodzące szkodliwości BPA. Wcześniej udowodniono m.in. jego związek z otyłością, wzrostem ryzyka zachorowania na niektóre nowotwory oraz pogorszeniem zdolności uczenia się i zapamiętywania. Lawinowo pojawiające się doniesienia o niekorzystnym wpływie BPA na zdrowie człowieka spowodowały, że niektórzy producenci opakowań zaczęli stosować do ich wytwarzania inne, mniej szkodliwe substancje.
  22. Od teraz lawenda przestanie się już kojarzyć wyłącznie z fioletowymi polami Prowansji czy zapachem w szafie. Okazuje się bowiem, że woń olejków eterycznych z tej rośliny pozwala zmniejszyć lęk odczuwany przed nieprzyjemnymi wydarzeniami, np. wizytą u dentysty. Naukowcy z King's College London zbadali 340 dorosłych osób. Ci, którzy wdychali przed wizytą u stomatologa zapach lawendy, siedząc na fotelu, byli o wiele spokojniejsi. W przypadku szczególnie przestraszonych pacjentów do tej pory dentyści częściej posługiwali się hipnoterapią lub przeprowadzali zabiegi w całkowitym znieczuleniu. Eksperyment odbywał się w poczekalni gabinetu. W połowie przypadków ustawiano tam podgrzewacz, a do wody dodawano 5 kropli olejku lawendowego. Aromaterapia odbywała się przez miesiąc. Pozostali czekali na swoją kolej w standardowych warunkach. W porównaniu do grupy kontrolnej, osoby wdychające woń fioletowych kwiatów odczuwały mniejszy lęk (wyliczone wskaźniki wynosiły, odpowiednio, 10,7 oraz 7,4). Zapach lawendy nie redukował strachu przed zabiegami dentystycznymi z odleglejszej przyszłości. Szefowa zespołu, Metaxia Kritsidima, dodaje, że strach przed dentystą wpływa nie tylko na pacjenta, ale także na lekarzy. Praca w napięciu oddziałuje na osiągane rezultaty, czasem też wydłuża samą wizytę. Dr Koula Asimakopoulou wspomina, że różnice w poziomie doświadczanego stresu obserwowano bez względu na cel wizyty: rutynowy przegląd versus borowanie.
  23. Od dawna wiadomo, że istnieje pewna grupa ludzi, dla których warto kręcić kolejne horrory. Łatwo ich przestraszyć i to do tego stopnia, że po jakimś czasie zaczynają unikać filmów z dreszczykiem jak ognia. Inni zaśmiewają się na nich do rozpuku, wskazując na nieścisłości w scenariuszu i nadmiar czerwonej farby na planie. Naukowcy z Uniwersytetu w Bonn wykazali, że reakcja na niemiłe obrazy zależy od tego, w którą z dwóch wersji genu COMT wyposażyła nas natura. Osobom z jedną z tych wersji trudniej zapanować nad emocjami, dodatkowo są one bardziej podatne na zaburzenia lękowe. Podczas eksperymentu u 96 kobiet mierzono strach wywoływany przez zdjęcia. Do mięśni oczu przymocowywano elektrody. Gdy ochotniczki stawały się lękowe, zaczynały częściej mrugać (Behavioural Neuroscience). Psycholodzy wykorzystali 3 rodzaje fotografii: 1) miłe, przedstawiające np. dzieci lub zwierzęta, 2) neutralne (na których utrwalono m.in. wtyczkę oraz suszarkę do włosów) oraz 3) awersywne, uwieczniające broń oraz miejsca zbrodni z poranionymi ofiarami. Panie z dwoma kopiami genu Met158 (to jedna z wersji COMT) reagowały na okrutne i przerażające zdjęcia silniej niż wolontariuszki z dwoma Val158 lub kombinacją Met158 i Val158. Christian Montag, jeden z członków niemieckiego zespołu, zaznacza, że mutacja Met158 nie występuje u szympansów i najprawdopodobniej pomaga w przeżyciu, zwiększając ostrożność. Korzystniej być bardziej lękliwym w niebezpiecznym środowisku – przekonuje psycholog. Zmienność w zakresie pojedynczego genu może jednak odpowiadać tylko za część międzyosobniczych różnic w zakresie odczuwania strachu. Inaczej połowa populacji musiałaby być lękliwa, a tak nie jest. Opisywane geny wpływają na modulację przekaźnictwa nerwowego w zakresie sygnałów generowanych wskutek pobudzenia emocjonalnego.
  24. Już wkrótce osły z australijskiego Terytorium Północnego będą wspomagać libido chińskich kobiet. Firma z Hongkongu poszukuje do miliona skór tych zwierząt rocznie. Wytwarza się z nich tradycyjne leki. Do tej pory skóry sprowadzano z Ameryki Południowej. John Fleming, eksporter z Sydney, zamierza zorganizować polowania na osły. "Oni chcą skór, ale nie potrzebują ich do wyrobu galanterii. Przygotowuje się z nich ekstrakt wykorzystywany w tradycyjnej medycynie". Australijczyk przyznaje, że nie wiedział, o jaki rodzaj preparatu chodzi. Chińczycy uzyskują ze skór ekstrakt o nazwie Ejiao. Jest on składnikiem Nu Bao, leku wspomagającego witalność, popęd seksualny kobiet oraz łagodzący bóle menstruacyjne. Fleming i jego partner biznesowy wybrali się ostatnio do Terytorium Północnego, by porozmawiać z miejscowymi o zbiegłych i rozmnażających się na wolności osłach domowych (Equus asinus). Wydaje się, że jest ich tu dużo i ludzie strzelają do nich dla sportu. Szacuje się, że okolicę zamieszkuje ok. 300 tys. takich kłapouchów. Australijczyk ocenia, że jedna skóra jest warta mniej więcej 30 dolarów amerykańskich. Musimy ustalić, ile [Chińczycy] zapłacą. Trzeba się upewnić, że to opłacalny interes.
  25. Krowi mocz, który od dawna stanowi ważny składnik hinduskiej medycyny, być może już wkrótce stanie się lekiem przeciwcukrzycowym. Badacze z Wydziału Farmakologii i Toksykologii College'u Weterynaryjnego w Hebbal prowadzili analizy pod kątem zastosowań terapeutycznych krowiego moczu. Już w pierwszym roku trwania studium okazało się, że wykazuje on właściwości przeciwcukrzycowe. Przetestowano je na szczurach laboratoryjnych, u których indukowano cukrzycę. Gryzoniom codziennie podawano doustnie niewielkie ilości uryny (odpowiednik 25-30 ml w przypadku dorosłego człowieka). Zauważono, że poziom glukozy we krwi zwierząt z grupy eksperymentalnej był niższy niż członków grupy kontrolnej. W plazmie krwi odnotowano także wyższe stężenie insuliny. Profesor K. Jayakumar zapewnia, że zespół postara się potwierdzić te rewelacje w przyszłych badaniach. Naukowcy zamierzają zidentyfikować mechanizm działania moczu krowiego, a także oczyścić i wyizolować substancję czynną, która zostanie następnie opatentowana. Poza tym prowadzone są badania nad innymi zastosowaniami terapeutycznymi bydlęcej uryny. Jayakumar wyjaśnia, że laboranci sprawdzają, czy stymuluje ona komórki beta wysp Langerhansa, czy wspomaga ich regenerację. Istotne jest też określenie skutków długotrwałego stosowania krowiego moczu. Badania finansuje rząd stanu Karnataka.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...