Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'Ziemia' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 73 wyników

  1. Satelita odkrył antyprotony uwięzione przez pole magnetyczne Ziemi. To kolejne, po pozytronach, cząsteczki antymaterii otaczające naszą planetę. Naładowane cząsteczki bez przerwy penetrują atmosferę, zderzając się z obecnymi tam cząsteczkami. W wyniku kolizji powstają nowe cząsteczki, z których wiele uwięzionych jest w pasach Van Allena. Pasy te to dwa półkoliste obszary naładowanych cząsteczek, otaczające Ziemię. Składają się one głównie z elektronów i protonów. Już wcześniej odkryto tam też pozytrony, czyli odpowiedniki elektronów z antymaterii. Teraz narzędzie PAMELA, znajdujące się na pokładzie rosyjskiego satelity, trafiło na ślad antyprotonów, które są niemal 2000 razy cięższa od pozytronów. O odkryciu poinformował Piergiorgio Picozza z Uniwersytetu Roma Tor Vergata. Pomiędzy lipcem 2006 a grudniem 2008 PAMELA odkryła 28 antyprotonów uwięzionych w polu magnetycznym Ziemi nad biegunem południowym. Jako, że PAMELA bada jedynie niewielki fragment pola, można przypuszczać, że antyprotonów są miliardy. To interesujące, że pole magnetyczne Ziemi działa podobnie do pułapek magnetycznych, które wykorzystujemy w laboratorium - mówi Rolf Landua z CERN-u. Alessandro Bruno z Uniwersytetu w Bari uważa, że antymateria uwięziona przez pole magnetyczne Ziemi może pewnego dnia posłużyć jako paliwo dla pojazdów kosmicznych. Podczas interakcji pomiędzy materią a antymaterią dochodzi do produkcji energii, a proces ten jest bardziej efektywny niż fuzja zachodząca we wnętrzu Słońca. To najbardziej obfite źródło antyprotonów w pobliżu Ziemi. Kto wie, może pewnego dnia pojazd kosmiczny wystrzelony z Ziemi zostanie zatankowany w tym obszarze protonami i uda się w dalszą podróż - mówi Bruno.
  2. Naukowcy twierdzą, że w przeszłości Ziemia mogła mieć dwa księżyce. Nieistniejący już niewielki księżyc uległ zniszczeniu wskutek kolizji z dzisiejszym satelitą naszej planety. Takie zderzenie wyjaśniałoby, dlaczego góry po jasnej stronie Księżyca są płaskie, a po drugiej stronie sięgają ponad 3000 metrów. Teraz zaproponowano nową teorię wyjaśniającą różnice w wyglądzie gór. Uczeni już od dawna uważają, że przed około 4 miliardami lat doszło do zderzenia Ziemi z planetą wielkości Marsa. Wskutek kolizji w przestrzeń kosmiczną został wyrzucony materiał, który z czasem uformował Księżyc. Jednak doktor Martin Jutzi z Uniwersytetu w Bernie i jego koledzy uważają, że z materiału uformowały się dwa satelity. Jeśli popatrzymy na obecnie obowiązującą teorię nie ma w niej niczego, co wyjaśniałoby, dlaczego miałby powstać tylko jeden księżyc. Nasza teoria pasuje dobrze do teorii o zderzeniu planet - mówi Jutzi. Z czasem doszło do zderzenia obu księżyców. Kolizja przebiegała z bardzo małą prędkością, wynoszącą około 2,4 kilometra na sekundę. W czasie zderzenia pod cienką powierzchnią większego księżyca znajdował się ocean magmy. Uderzenie przesunęło masy magmy. Autorzy nowej teorii mówią, że pokazuje ona możliwość pewnych wydarzeń, a nie jest dowodem na to, że miały one miejsce. Model ten jednak będzie można sprawdzić, nakładając go na szczegółowe informacje o Księżycu zbierane przez Lunar Reconneissance Orbiter. Do jej potwierdzenia lub odrzucenia przyczynią się też dane, które zostaną uzyskane dzięki startującej w przyszłym roku misji Gravity Recovery and Interior Laboratory (GRAIL). Jednak najpoważniejszym dowodem były próbki przywiezione z Księżyca.
  3. Odkryto pierwszą trojańską planetoidę Ziemi. Planetoidy trojańskie to obiekty, które znajdują się na stałych orbitach, w miejscu, gdzie równoważą się wpływy grawitacyjne planety i Słońca. Dotychczas odkrywano je w okolicach Neptuna, Marsa i Jowisza. Teraz pierwszą ziemską planetoidę trojańską odkrył zespół pracujący pod kierunkiem doktora Martina Connorsa z kanadyjskiego Athabasca University. Odkrycie jest ważne, gdyż dowodzi, że planetoidy trojańskie mogą istnieć na orbitach planet podobnych do Ziemi. A jako, że prezydent Obama ogłosił, iż celem NASA będzie lądowanie człowieka na asteroidzie do roku 2025, możemy znaleźć planetoidy trojańskie, które będą idealnymi kandydatami na lądowisko - mówi doktor Connors. Asteroida 2010 TK7 została odkryta dzięki wykorzystaniu danych z satelity WISE. Jej istnienie potwierdzono za pomocą kanadyjsko-francuskiego teleskopu znajdującego się na Hawajach.
  4. Zwierzęta polegają na polu magnetycznym Ziemi. Ptaki wykorzystują je podczas przelotów, krowy ustawiają się jak kompas w linii północ-południe, a lisy podczas polowania niemal zawsze skaczą na ofiarę w kierunku nieco odchylonym od linii północ-południe. Teraz po przeszczepieniu muszkom owocowym białka z ludzkiej siatkówki także okazało się, że może ono wyczuwać pole magnetyczne naszej planety. Czy to oznacza, że dysponujemy niezauważoną dotąd umiejętnością? U zwierząt za wyczuwanie pola magnetycznego Ziemi odpowiadają światłoczułe reakcje angażujące kryptochrom (fotoreceptor światła niebieskiego). Wcześniej naukowcy ze Szkoły Medycznej University of Massachusetts, autorzy najnowszego studium, zauważyli, że także u muszek owocowych kryptochrom może działać jako światłozależny czujnik magnetyczny. Mając to wszystko na uwadze, zespół postanowił sprawdzić, czy ludzki kryptochrom 2 (hCRY2) wykazuje podobne właściwości. Dr Steven Reppert, Lauren Foley i dr Robert Gegear stworzyli transgeniczny model muszki, u którego nie występował kryptochrom Drosophila, dochodziło za to do ekspresji hCRY2. Amerykanie wykazali, że transgeniczne owady były w stanie wyczuć i zareagować na pole magnetyczne generowane przez cewkę elektryczną (było to zachowanie zależne od światła). Naukowcy uważają, że udało im się zademonstrować, że hCRY2 ma molekularną możliwość spełniania funkcji magnetycznego systemu czujnikowego. W przyszłości ekipa chce przetestować zdolności magnetyczne ludzi, ale raczej w kontekście wpływu pola magnetycznego na widzenie niż na pozawzrokową nawigację w terenie.
  5. Naukowcy od dawna zastanawiali się, dlaczego Mars jest o połowę mniejszy od Ziemi i waży dziesięciokrotnie mniej. Obie planety powstawały prawdopodobnie w tym samym czasie, zatem taka różnica jest dziwna. W piśmie Nature pojawiło się właśnie pierwsze spójne wyjaśnienie tej zagadki, które przy okazji zdradza nam wiele na temat wczesnych stadiów życia Jowisza i Saturna. Badania wyjaśniające tajemnicę Marsa prowadził międzynarodowy zespół kierowany przez doktora Kevina Walsha z Southwest Research Institute (SwRI). Symulacje pokazały, w jaki sposób Jowisz mógł przemieścić się o 1,5 jednostki astronomicznej i pobrać znajdujący się bliżej Słońca materiał tak, że nie wystarczyło go na pełne uformowanie się Marsa. Jeśli Jowisz przesunął się od miejsca swoich narodzin o 1,5 j.a. w kierunku Słońca, a następnie wrócił na swoje miejsce gdy powstał Saturn - jak to przewidują inne modele - mógł on zabrać materiał znajdujący się w odległości około 1 j.a. od Słońca i stąd mała masa Marsa. Problem jednak w tym, jak taka ewentualna wędrówka Jowisza może pozostawać w zgodzie z istnieniem pasa asteroidów. Aby to zbadać rozpoczęliśmy symulacje zakrojone na szeroką skalę - mówi Walsh. Wyniki były fantastyczne. Symulacje wykazały nie tylko, że migracja Jowisza nie przeszkadza w istnieniu pasa asteroidów, ale pozwala wyjaśnić pewne właściwości pasa, których dotychczas nie rozumieliśmy - dodaje uczony. Zespół Walsha wykazał, że przejście Jowisza przez pas asteroidów najpierw go zubożyło, a jego powrót - wzbogacił pas. Stąd spotykamy w nim obecnie dwa typy asteroidów - suche oraz bogate w wodę. Symulację uczonych wydaje się potwierdzać też i to, co obecnie obserwujemy w innych systemach planetarnych. Gazowe giganty znajdują się w bardzo różnych odległościach od swoich gwiazd, co wskazuje, że rzeczywiście mogą wędrować.
  6. Francuscy naukowcy z Laboratoire de Météorologie Dynamique twierdzą, że znaleźli pierwszą planetę pozasłoneczną, która może podtrzymać życie podobne do tego, jakie występuje na Ziemi. Wspomniana planeta krąży wokół czerwonego karła Gliese 581, który od kilku lat przyciąga uwagę astronomów. W roku 2007 odkryto dwie planety, Gliese 581d i Gliese 581c. Naukowcy stwierdzili, że Gliese 581d, jako zbyt oddalona od swojej gwiazdy, jest na tyle chłodna, że nie może na niej istnieć życie. Jednak Gliese 581c stała się przedmiotem bliższych badań. Szybko jednak wykazano, że występuje na niej rodzaj silnego efektu cieplarnianego, który powoduje, że jest ona tak nieprzyjazna dla życia jak Wenus. Teraz Robin Wordsworth, Francois Forget i ich koledzy z Laboratoire de Météorologie Dynamique we współpracy ze specjalistami z Laboratoire d'astrophysique stwierdzili, że Gliese 581d nadaje się do zamieszkania. Jest to skalista planeta, dwukrotnie większa i siedmiokrotnie cięższa od Ziemi. Na pierwszy rzut oka nie nadaje się do podtrzymania życia. Otrzymuje bowiem od swojej gwiazdy trzykrotnie mniej energii niż nasza planeta, jedna jej półkula jest wciąż skierowana w stronę gwiazdy, przez co sądzono, że nawet jeśli posiada atmosferę, druga z półkul jest permanentnie zamarznięta, co uniemożliwia utrzymanie życia. Francuscy uczeni nie chcieli jednak zdawać się na intuicję i opracowali nowy model komputerowy, który dokładnie symuluje klimat egzoplanet. Wykazał on, że jeśli Gliese 581d posiada gęstą atmosferę bogatą w dwutlenek węgla - co jest możliwe w przypadku planety o tych rozmiarach - to będzie ona nie tylko stabilna, ale umożliwia istnienie oceanów, formowanie się chmur i występowanie opadów. Jednym z najważniejszych czynników, które pozwalają przypuszczać, że Gliese 581d nadaje się do zamieszkania jest zjawisko rozpraszania Rayleigha. To ono powoduje, że widzimy niebo jako błękitne. Rozpraszanie Rayleigha ogranicza ilość energii, jaka dociera ze Słońca do Ziemi, gdyż znaczna część światła w niebieskim zakresie widma jest odbijana przez atmosferę w kierunku przestrzeni kosmicznej. Jednak Gliese 851 jest czerwonym karłem, przez co efekt Rayleigha w atmosferze Gliese 851d jest znacznie słabszy, a promienie gwiazdy mogą ją znacznie głębiej penetrować i efektywniej ogrzewać planetę, co jest dodatkowo wspomagane efektem cieplarnianym wywołanym obecnością dużej ilości CO2 w atmosferze. Co więcej, komputerowe symulacje wykazały, że dystrybucja ciepła na planecie może być na tyle efektywna, iż zapobiega załamaniu się atmosfery po stronie nocnej i na biegunach. Gliese 851d znajduje się w odległości zaledwie 20 lat świetlnych od Ziemi. To wciąż zbyt daleko, by ludzie lub sondy przez nich wysłane mogli tam dotrzeć, jednak na tyle blisko, że w przyszłości powinny powstać teleskopy, które umożliwią bezpośrednią obserwację atmosfery tej planety. Oczywiście wciąż nie ma pewności, czy planeta Gliese 851d posiada jakąkolwiek atmosferę. Francuscy naukowcy opracowali już jednak kilka prostych testów, za pomocą których można będzie w przyszłości stwierdzić jej ewentualną obecność. Jeśli nawet Gliese 851d nadaje się do zamieszkania, to z pewnością jest do miejsce odmienne od Ziemi. Najprawdopodobniej jasna strona planety zatopiona jest w czerwonawym półmroku spowodowanym przez gwiazdę, gęstą atmosferę i grubą pokrywę chmur. Ponadto jej masa wskazuje, że grawitacja ma tam dwukrotnie silniejsze oddziaływanie niż na Ziemi.
  7. Podczas spotkania brytyjskiego Towarzystwa Geologicznego część zebranych argumentowała, że holocen - epoka geologiczna, w której dotychczas żyliśmy - zakończył się, a rozpoczął się antropocen. Przez ostatnie niemal 12 000 lat, czyli w okresie trwania holocenu, klimat był stabilny, co umożliwiło rozwój ludzkości. Pozwalało to bowiem na rozwój rolnictwa, planowanie miast czy sieci komunikacyjnej. Teraz niektórzy geolodzy twierdzą, że weszliśmy w epokę antropocenu. Terminu tego użył przed 10 laty laureat Nagrody Nobla, profesor chemii Paul Crutzen. Podczas jakiejś konferencji ktoś mówił o holocenie. Nagle zdałem sobie sprawę, że on się myli. Świat uległ dużej zmianie. Powiedziałem, że mamy antropocen. Wszyscy byli zaszokowani. Ale to chyba chwyciło - wspomina uczony. Jednym ze zwolenników teorii antropocenu jest doktor Jan Zalasiewicz z University of Leicester. W wywiadzie dla BBC uczony stwierdził: Mówiąc wprost, nasza planeta nie funkcjonuje obecnie tak, jak kiedyś. Atmosfera, klimat, oceany, ekosystemy.... nie działają tak, jak w holocenie. To znak, że przekroczyliśmy granicę kolejnej epoki. Są różne teorie co do tego, kiedy rozpoczął się antropocen. Niektórzy mówią, że wraz z pojawieniem się rolnictwa. Jednak pierwsi rolnicy nie zmienili planety w zbyt dużym stopniu. Inni proponują jako początek antropocenu lata około roku 1800. Wtedy bowiem populacja ludzi przekroczyła miliard i zaczęliśmy masowo spalać paliwa kopalne, wydzielając węgiel do atmosfery. Zalasiewicz mówi jednak, że naprawdę duże zmiany zaczęły zachodzić dopiero po II wojnie światowej, stąd też pomysł, że antropocen rozpoczął się w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Uczony ma też mocny argument za ustaleniem początku antropocenu na rok 1945. Jak mówi, do formalnego zdefiniowania nowej epoki geologicznej konieczne jest wskazanie, że jej początek można zauważyć w osadach skalnych. Rok 1945 to początek epoki atomu. Osady powstałe w tym roku na całym świecie zawierają radioaktywną sygnaturę pochodzącą z amerykańskich testów pierwszej bomby atomowej - mówi Zalasiewicz. Zatem za tysiące lat geolodzy będą mogli zaobserwować w skałach pojawienie się warstwy zawierającej dowód, na rozpoczęcie nowej epoki. Rok 1945 to pewna data umowna, jednak za jej przyjęciem mogą stać też kolejne argumenty. Profesor Will Stefen z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego zauważył przed kilku laty coś, co nazwał „Wielkim przyspieszeniem". Uczony stworzył grafikę obrazującą wzrost liczby ludności od 1800 roku i zauważył, że po II wojnie doszło do gwałtownego przyspieszenia. Od tamtej pory liczba ludzi na Ziemi wzrosła dwukrotnie. Uczony twierdzi również, że w tym samym czasie gospodarka wzrosła aż 10-krotnie. Problemem nie jest tutaj sam wzrost liczby ludzi, ale fakt, że staliśmy się bogatsi i konsumujemy więcej zasobów - mówi Steffen. Ta konsumpcja pozostawia głębokie ślady na całej planecie. Co więcej, zaczyna jej zagrażać. Ostatnio w piśmie Nature Steffen i jego koledzy opublikowali artykuł, w którym zidentyfikowali dziewięć „systemów podtrzymujących istnienie człowieka" na Ziemi. Zdaniem uczonych dwa z nich - klimat i cykl obiegu azotu - znajdują się na granicy załamania, a trzeci - bioróżnorodność - zaczyna zanikać. Antropocen będzie prawdopodobnie jedną z sześciu epok największego wymierania gatunków - stwierdza uczony. Zanikanie bioróżnorodności [zob: Ziemia na skraju masowego wymierania?] to bardzo poważny problem, jednak najważniejszy to, dla Steffena, zmiany klimatyczne. Nikt nie potrafi bowiem powiedzieć, czy będą one długo- czy krótkotrwałe. Co gorsza, prawdopodobnie nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać. Jedynym pozytywnym efektem długotrwałego ocieplenia się klimatu będą dobrze zachowanie skamieniałości naszej cywilizacji. W wyniku podniesienia się poziomu oceanów, w przyszłości naukowcy będą mogli odkopać całe miasta zachowane pod osadami dennymi - stwierdził Mike Ellis z British Geological Survey. Wszystko wskazuje na to, że epoka człowieka będzie wyróżniającym się momentem w liczących sobie 4,5 miliarda lat dziejach Ziemi - powiedział doktor Mark Williams, geolog z University of Leicester.
  8. Dotychczas na Ziemi doszło do pięciu okresów masowego wymierania czyli sytuacji, w których w krótkim (od kilkuset tysięcy do kilku milionów lat) czasie z powierzchni planety zniknęło 75% gatunków. Naukowcy z University of California, Berkeley twierdzą, że obecnie rozpoczyna się kolejne wymieranie. Tym razem za zjawisko to odpowiedzialny jest człowiek. Jeśli popatrzymy na same tylko ssaki, to zobaczymy, że co najmniej 50% gatunków będzie zagrożonych w ciągu najbliższych 3-4 pokoleń. To pozwala nam stwierdzić, że gatunki te mogą wyginąć w ciągu 1000 lat. To nie jest normalne i wskazuje, że znajdujemy się w przededniu masowego wymierania - mówi biolog profesor Anthony D. Barnosky. Jeśli obecnie zagrożone wyginięciem gatunki, czyli te, które są oficjalnie zakwalifikowane jako krytyczne zagrożone, zagrożone i narażone, rzeczywiście wyginą i tempo znikania gatunków utrzyma się, to masowe wymieranie rozpocznie się w ciągu 3-22 stuleci - dodaje uczony. Jednak zdaniem naukowca jeszcze nie jest za późno by powstrzymać ten proces. Jednak wymaga to olbrzymiego wysiłku i powstrzymania takich zjawisk jak fragmentacja habitatów, powodowana przez człowieka inwazja obcych gatunków, rozprzestrzenianie się chorób czy globalne ocieplenie. Na razie spośród tych grup, które mamy dobrze rozpoznane, wymarło jedynie 1 do 2 procent gatunków. A zatem masowe wymieranie jeszcze się na dobre nie rozpoczęło. Możemy wiele uratować. Bardzo ważnym jest, byśmy poświęcili odpowiednie zasoby i przyjęli rozwiązania prawne, które pozwolą nam chronić przyrodę. O ile, oczywiście, nie chcemy zostać tym gatunkiem, który spowodował masowe wymieranie - stwierdza Barnosky. Współautor badań, profesor Charles Marshall zauważył: tylko dlatego, że dotychczas wymarło mniej gatunków niż podczas największych tego typu wydarzeń, których Ziemia doświadczyła w przeciągu ostatnich 500 milionów lat, nie oznacza, że problemu nie ma. Mimo, że liczby są stosunkowo niewielkie, to tempo wymierania jest szybsze, niż podczas większości takich zjawisk w przeszłości. Barnosky rozpoczął swoje badania w 2009 roku, gdy zorganizował seminarium dla biologow i paleontologów oraz zachęcił ich do próby porównania historycznych okresów wymierania z obecnym znikaniem gatunków. Uczony przyznaje, że jest to bardzo trudne zadanie. Z jednej strony dysponujemy bowiem skamieniałościami sięgającymi 3,5 miliarda lat wstecz, które próbujemy porównać z danymi historycznymi, czyli okresem kilku tysięcy lat. Ponadto datowanie skamieniałości jest dość niepewne, nie dysponujemy materiałem dotyczącym wszystkich gatunków jakie istniały przed milionami lat, a z drugiej strony dane historyczne też są niepewne, gdyż były tworzone w różny sposób. Uczeni, by poradzić sobie z tymi problemami, skupiali się na wyliczeniu prawdopodobnego tempa wymierania na podstawie skamieniałości i porównali to z tempem zanikania gatunków w czasach historycznych. Zespół Barnosky'ego skupił się przede wszystkim na ssakach, gdyż są one dobrze rozpoznane obecnie oraz dysponujemy licznymi skamieniałościami sięgającymi 65 milionów lat wstecz. Na podstawie badań skamieniałości uczeni wyliczyli, że w naturalny sposób z powierzchni planety znikają mniej niż dwa gatunki ssaków w ciągu miliona lat. Tymczasem w ciągu ostatnich 500 lat wyginęło co najmniej 80 gatunków ssaków. Wygląda na to, że współczesne tempo znikania ssaków odpowiada temu, co widzimy podczas masowego wymierania, nawet jeśli przyjmiemy bardzo restrykcyjną definicję tego zjawiska - mówi Barnosky. Uzyskane w ten sposób dane porównano z listą zagrożonych gatunków, co tylko potwierdziło przypuszczenia uczonych. Oczywiście nasze badania mają ograniczenia. Bazują one bowiem na obserwacjach kilku gałązek z olbrzymiego drzewa życia - podkreśla Barnosky. Jego zdaniem konieczne są badania obejmujące inne grupy niż tylko ssaki.
  9. Naukowcy z University of Cambridge twierdzą, że dokonali najdokładniejszych pomiarów pokazujących o ile jądro Ziemi obraca się szybciej od reszty planety. Wykazali, że wcześniejsze szacunki, mówiące o tym iż ruch jądra jest rocznie o około 1 stopień szybszy niż ruch pozostałej części, są niedokładne. Zdaniem ekspertów z Cambridge jądro obraca się znacznie wolniej niż sądzono i wyprzedza resztę planety o 1 stopień na milion lat. Wewnętrzne jądro stopniowo się powiększa, gdy płynny materiał z jądra zewnętrznego zostaje zestalony na jego powierzchni. Większe prędkości obrotowe jądra nie pasują do tych obserwacji, gdyż wówczas proces taki nie mógłby zachodzić - mówi Lauren Waszek. To stanowiło problem w dotychczasowych badaniach. My wywiedliśmy prędkość obrotową jądra z ewolucji jego struktury, a zatem nasza teoria jest pierwszą, w której budowa jądra i jego ruch są ze sobą zgodne - dodaje. Różnice w prędkości pomiędzy jądrem wewnętrznym a resztą planety znajdują swoje odzwierciedlenie w przyroście materii jądra w kierunku zgodnym z jego ruchem. Na potrzeby badań uczeni rejestrowali fale sejsmiczne przechodzące przez jądro wewnętrzne i porównywali je z falami odbijającymi się od jądra. Porównali te dane z różnicami w zachodniej i wschodniej półkuli jądra. Dzięki obserwacji poszczególnych warstw materii osadzających się na obu półkulach jądra, możliwe było oszacowanie tempa jego przyrostu i szybkości obrotu.
  10. Sondaż, przeprowadzony ostatnio przez państwowy instytut badania opinii publicznej VsTIOM na próbie 1600 Rosjan z różnych regionów kraju, wykazał, że 32% naszych wschodnich sąsiadów wierzy, że Ziemia stanowi centrum Układu Słonecznego. Geocentryczne przeświadczenie nie jest jedną rzeczą, która zaskoczyła ankieterów. Okazało się bowiem, że 55% Rosjan uważa, że cała radioaktywność stanowi wynik działalności człowieka (naturalne promieniowanie tła zostało więc całkowicie pominięte). Co więcej, wg 29% respondentów, pierwsi ludzie żyli na Ziemi razem z dinozaurami. To naprawdę zdumiewające. Wszystkie [pytania] były absolutnie oczywiste. Dane świadczą o poziomie edukacji w kraju – podkreśla rzeczniczka VsTIOM Olga Kamenczuk. Kobiety częściej niż mężczyźni wierzyły w spreparowane informacje. Margines błędu wynosił 3,4%.
  11. Matematyk Gustave Coriolis opisał efekt polegający na zakrzywieniu toru ciał poruszających się w obracającym się układzie odniesienia w 1835 r. Okazuje się jednak, że o podobnym zjawisku wzmiankowano już w 1651 r., czyli 184 lata wcześniej. Wspominał o nim (twierdząc notabene, że nie istnieje) jezuita Giovanni Battista Riccioli, dowodząc, że Ziemia wcale się nie obraca. Duchowny wymieniał 77 argumentów, które miały świadczyć o tym, że zmiany w wyglądzie nieba tylko pozornie są wynikiem obrotów naszej planety. Powoływał się m.in. na to, że gdyby Ziemia się poruszała, piekło znajdowałoby się w złym miejscu, poza tym zostałyby naruszone estetyczne normy dotyczące proporcji i harmonii. Na szczęście Riccioli powoływał się też na bardziej naukowe argumenty. Ostatnio kilkutomowy łaciński traktat astronomiczny Almagestum Novum, który należy uznać za dzieło w dużej mierze encyklopedyczne, został przetłumaczony przez Christophera Graneya z Jefferson Community and Technical College. Ku swojemu zdumieniu Amerykanin stwierdził, że zakonnik uważał, że jeśliby Ziemia się obracała, prędkość gruntu na różnych szerokościach geograficznych nie byłaby taka sama. Stąd też kula wystrzelona na północ lub południe z armaty umieszczonej w pobliżu równika ulegałaby lekkiemu odchyleniu na wschód lub zachód, w miarę gdy podłoże przesuwałoby się pod nimi w czasie lotu. Ponieważ niczego takiego nie zaobserwowano, nasuwał się jeden wniosek: Ziemia się nie porusza. Obecnie wiadomo, że efekt Coriolisa objawia się albo w przypadku ciał poruszających się swobodnie na dużym obszarze, np. wiatrów czy oceanów, albo przy długotrwałych procesach. Riccioli nie mógł jednak o tym wiedzieć. Coriolisowi trzeba też przyznać jeszcze jedno – zauważył on, że odchylenie toru poruszania się obiektu wystąpi zawsze, nie tylko w przypadku kierunków północ-południe.
  12. Podczas spotkania Amerykańskiej Unii Geofizycznej profesor Natalie Mahowald z Cornell University przedstawiła wyniki swoich unikatowych badań nad poziomem naturalnego zapylenia atmosfery. Wynika z nich, że w ciągu ostatnich 100 lat ilość naturalnego kurzu w powietrzu wzrosła dwukrotnie. Ma to olbrzymi wpływ na klimat i ekologię naszej planety. Pyły i klimat wpływają na siebie pośrednio i bezpośrednio na wiele różnych sposobów. Większe zapylenia atmosfery oznacza, że do powierzchni planety dociera mniej promieniowania słonecznego, więc jest ona mniej nagrzewana, co równoważy w pewnym stopniu efekt cieplarniany związany z większą koncentracją dwutlenku węgla. Pył wpływa też na formowanie się chmur, prowadzi do częstszego występowania susz, co z kolei skutkuje pustynnieniem i... większą ilością pyłu w atmosferze. Jednocześnie pył jest ważnym źródłem żelaza w ocenach. Jego większa koncentracja sprzyja wzrostowi planktonu i innych organizmów, które redukują ilość dwutlenku węgla w atmosferze. Zespół profesor Mahowald, chcąc ocenić zmiany w naturalnym zapyleniu atmosfery, zbierał dane z rdzeni lodowych, osadów z jezior i koralowców. Powiązali każdą z próbek z prawdopodobnym źródłem pyłu i obliczyli tempo jego opadania na powierzchnię. Uzyskane w ten sposób dane wprowadzili do komputerowego Community Climate System Model, dzięki czemu mogli zbadać wpływ zapylenia na temperaturę, opady, koncentrację żelaza w oceanach oraz na ilość węgla w atmosferze. Większość naukowców koncentruje się na badaniu zapylenia powodowanego przez człowieka. Badania zespołu Mahowald pokazały, jak ważny jest naturalny pył pustynny. Dowiadujemy się z nich bowiem, że zmiany w temperaturze i opadach spowodowały, że na przestrzeni XX wieku ilość węgla pochłanianego na lądach zmniejszyła się o 6 ppm (część na milion), a w tym samym czasie zwiększone opadanie naturalnego pyłu do oceanów i rosnąca w nich koncentracja żelaza przyczyniły się do zwiększenia pochłaniania węgla z atmosfery o 4 ppm. "W końcu mamy informacje o tym, jak wygląda obieg pustynnego pyłu. Ma to naprawdę duży wpływ na nasze rozumienie klimatu" - mówi profesor Mahowald.
  13. NASA potwierdziła znalezienie przez teleskop Kepler pierwszej pozasłonecznej skalistej planety. Kepler-10b jest najmniejszym tego typu obiektem zauważonym poza Układem Słonecznym. Jest ona zaledwie 1,4 raza większa od Ziemi. Kepler został wyposażony w niezwykle precyzyjny fotometr, który mierzy minimalne zmiany w jasności gwiazd. Do zmian tych dochodzi, gdy planeta znajduje się pomiędzy gwiazdą a obserwującym ją teleskopem. Kepler to pierwsze w historii urządzenie zdolne do rejestrowania exoplanet wielkości Ziemi, które znajdują się w takiej odległości od swoich gwiazd, że mogłoby na nich powstać życie, gdyż może na nich istnieć woda w stanie ciekłym. Niestety, Kepler-10b, który obiega swoją gwiazdę w 0,84 doby znajduje się od niej w odległości 20-krotnie mniejszej niż odległość Merkurego od Słońca. Na jego powierzchni jest zatem zbyt gorąco, by istniało tam życie. Kepler-10 to pierwsza gwiazda, którą uznano za mogącą posiadać małe planety. Istnienie planety Kepler-10b zostało potwierdzone przez teleskop Keck na Hawajach, który zaobserwował efekt Dopplera. Naukowcy są niezwykle podekscytowani odkryciem, gdyż teleskop Kepler udowodnił, że jest w stanie odnaleźć małe skaliste planety w strefie, w której mogło powstać życie. Dalsze pomiary wykazały, że Kepler-10b jest 4,6 raza cięższa od Ziemi, a jej średnia gęstość wynosi 8,8 grama na centymetr sześcienny, a zatem jest nieco większa niż gęstość żelaza.
  14. Międzynarodowa grupa naukowców chce zrealizować prawdopodobnie najbardziej ambitny projekt obliczeniowy w historii ludzkości. W ramach Living Earth Simulator (LES) ma powstać symulacja wszystkiego, co dzieje się na Ziemi - od globalnych zmian pogodowych, poprzez rozprzestrzenianie się chorób czy transakcje finansowe po sytuację na drogach lokalnych. LES ma pozwolić naukowcom zrozumieć to, co dzieje się na naszej planecie, zbadać wpływ ludzi na zmiany w społeczeństwie czy działanie sił przyrody na naszą rzeczywistość. Doktor Dirk Helbing ze Szwajcarskiego Instytutu Technologicznego, przewodniczący projektu FuturICT w ramach którego ma powstać LES, zauważa, że wiele zmian i problemów na Ziemi jest związanych z ludzką aktywnością, ale wciąż w pełni nie rozumiemy tego, w jaki sposób działa społeczeństwo czy gospodarka. Dodaje, że dzięki takim narzędziom jak Wielki Zderzacz Hadronów wiemy więcej o wszechświecie niż o własnej planecie. Zgodnie z wizją Helbinga, LES najpierw musiałby zostać wyposażony w gigantyczną bazę danych dotyczących Ziemi i ludzkości. Symulator nie działałby na pojedynczym komputerze, ale w sieci potężnych superkomputerów, które jeszcze nie istnieją. Uczony dodaje, że o ile odpowiedni sprzęt jeszcze nie istnieje, to dysponujemy już danymi potrzebnymi do działania LES. Helbing planuje włączyć do LES wiele źródeł informacji, takich jak np. Planetary Skin. To rozwijany przez NASA projekt, w ramach którego ma powstać sieć czujników zbierających dane z ziemi, wody, powietrza i przestrzeni kosmicznej. Z LES mogłyby zostać zintegrowane też Wikipedia, Google Maps czy rządowa brytyjska baza data.gov.uk. Po zintegrowaniu dziesiątków takich źródeł danych musiałby framework (szkielet) do zbudowania modeli obliczeniowych, symulujących to, co dzieje się na planecie. Technologia konieczna do skonstruowania LES może pojawić się już w nadchodzącej dekadzie. Symulatorowi potrzebne będą np. dobrze rozwinięte sieci semantyczne, które nie tylko będą w stanie przetworzyć dane, ale również je zrozumieć. Dla obecnych systemów komputerowych informacje dotyczące np. zanieczyszczenia powietrza wyglądają tak samo jak dane dotyczące migracji ludności. Jednak jeśli chcemy stworzyć prawdziwą symulację procesów na Ziemi musimy dysponować komputerami, które potrafią odróżnić od siebie i zrozumieć takie dane w odpowiednim kontekście. Jednocześnie LES musi być w stanie zrozumieć, wyodrębnić i usunąć informacje dotyczące konkretnych osób. Tylko wówczas bowiem uda się osiągnąć pożądany efekt - symulować niemal wszystko, bez jednoczesnych obaw o zachowanie prywatności. Oczywiście taka symulacja będzie wymagała olbrzymiej mocy obliczeniowej, ale jej uzyskanie nie powinno stanowić większego problemu. Specjaliści szacują bowiem, że już obecnie Google dysponuje 39 000 serwerów, które miesięcznie przetwarzają eksabajt danych. Jeśli prace nad LES rzeczywiście rozpoczną się w nadchodzącej dekadzie, to uzyskanie znacznie większej mocy obliczeniowej będzie stosunkowo łatwe. Pete Warden, twórca projektu OpenHeatMap i specjalista ds. przetwarzania danych zauważa, że dla LES będzie przydatna jedynie niewielka część z kilkuset eksabajtów danych, jakie są corocznie wytwarzane przez ludzkość. A skoro tak, to moc obliczeniowa nie będzie wąskim gardłem systemu. Jego zdaniem znacznie trudniejsze będzie uzyskanie dostępu do danych oraz wstępna eliminacja nieprzydatnych informacji. W ciągu ostatnich lat stało się np. jasne, że potrzebujemy lepszych wskaźników niż PKB do oceny rozwoju społeczeństwa i jego dobrobytu - mówi Helbing. LES ma właśnie pokazać stan społeczeństwa, rozwoju opieki zdrowotnej, edukacji czy ochrony środowiska. Zdaniem Helbinga, dzięki takiemu projektowi ludzkość będzie mogła stać się szczęśliwsza.
  15. Sprawdziły się przypuszczenia, że NASA ogłosi rewelacje dotyczące organizmów żyjących w jeziorze Mono. O badaniach nad nimi informowaliśmy już przed 9 miesiącami. Mono Lake to wysokoalkaliczne słone jezioro w Kalifornii. Jest najstarszym jeziorem Ameryki Północnej - liczy sobie ok. 760 tys. lat. Geobiolog doktor Felisa Wolfe-Simon od dłuższego już czasu podejrzewała, że bezodpływowy zbiornik może być siedliskiem tzw. biosfery cieni. Przypuszczała, że ze względu na duże stężenie arsenu w wodzie tamtejsze organizmy mogłyby wykorzystywać go w zastępstwie fosforu. Arsen i fosfor należą do tej samej grupy azotowców, jednak o ile fosfor jest ważnym składnikiem życia, o tyle arsen jest toksyczny. NASA właśnie ogłosiła, że przypuszczenia Wolfe-Simon znalazły potwierdzenie i na Ziemi odkryto mikroorganizmy wykorzystujące arsen w procesach życiowych. Znalezienie organizmów wykorzystujących arsen zamiast fosforu oznacza, że odkryto zupełnie nieznane dotychczas formy życia. To z kolei będzie miało olbrzymi wpływ na poszukiwania życia poza Ziemią. Definicja życia właśnie uległa poszerzeniu - mówi Ed Wiler z NASA. Poszukując znaków życia w Układzie Słonecznym musimy teraz myśleć znacznie szerzej, w bardziej zróżnicowany sposób i brać pod uwagę formy życia, których nie znamy - dodaje. Znalezienie nowej biochemii organizmów zmienia nasz pogląd na kształtowanie się i w ogóle możliwość występowanai życia. Dotychczas sądziliśmy, że wszystkie formy życia na Ziemi korzystają z sześciu podstawowych budulców - węgla, wodoru, azotu, tlenu, fosforu i siarki. Fosfor to jeden ze składników DNA oraz RNA i jest głównym składnikiem trifosforanu adenozyny potrzebnego komórkom do przeprowadzania procesów energetycznych oraz jest składnikiem wszystkich membran komórkowych. Wiedzieliśmy, że niektóre mikroorganizmy potrafią oddychać arsenem, ale tutaj widzimy coś nowego - mikroorganizmy wykorzystują arsen jako budulec. Jeśli organizm na Ziemi, może robić coś tak niespodziewanego, to czym jeszcze potrafi zaskoczyć nas życie? - stwierdza Wolfe-Simon. Nowo odkryty organizm to szczep GFAJ-1 z rodziny Gammaproteobacteria. Bakterie pobrane z Jeziora Mono hodowano w laboratorium i okazało się, że potrafią rozmnażać się na diecie ubogiej w fosfor, a bogatej w arsen. Gdy całkowicie usunięto fosfor i zastąpiono go arsenem, bakterie nadal się rozmnażały. Późniejsza analiza wykazała, że arsen został wykorzystany jako budulec dla nowych organizmów.
  16. NASA odkryła najmłodszą czarną dziurę w naszym sąsiedztwie. Widzimy ją w momencie, gdy miała zaledwie 30 lat i daje niepowtarzalną okazję do obserwowania rozwoju czarnej dziury od samych jej poczatków. Czarna dziura jest to pozostałość po SN 1979C, supernowej znajdującej się w galaktyce M100, położonej w odległości około 50 milionów lat od Ziemi. Obiekt obserwowano w latach 1995-2007, a obecnie naukowcy, po interpretacji danych, doszli do wniosku, że mamy do czynienia z czarną dziurą. Supernowa SN 1979C została odkryta w 1979 przez astronoma amatora. Jest ona pozostałością po gwieździe 20-krotnie cięższej od Słońca. W dalszej odległości od Ziemi odkryto wiele czarnych dziur, jednak ta, o której obecnie mowa, jest wyjątkowym obiektem. Znajduje się ona bowiem znacznie bliżej naszej planety niż inne czarne dziury i nie jest związana z rozbłyskiem gamma. Jak mówi Abraham Loeb z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics, tego typu czarne dziury trudno jest odkryć, gdyż można je zauważyć dopiero po wielu latach obserwacji za pomocą teleskopów działających na promienie X.
  17. Latem temperatura powietrza na Pustyni Chihuahua wzrasta do 36°C, a powierzchni gruntu nawet do 70°C. Rośliny, które tu występują, muszą więc na różne sposoby radzić sobie z ekstremalnymi warunkami. Zespół doktor Gretchen North odkrył, że kaktus Ariocarpus fissuratus chowa się przed skwarem pod ziemię. A. fissuratus nazywa się żywą skałą, ponieważ wtapia się w skaliste otoczenie i jest na tyle mały, że nie wystaje ponad powierzchnię ziemi. Naukowcy dywagowali, że może się przesuwać nieco w głąb gleby, ponieważ jest tam zwyczajnie chłodniej. Mierząc zmiany w głębokości osadzenia i anatomię korzeni, ekipa North ustaliła, że kaktus "zanurza się" bardziej w ziemi, kurcząc korzenie. Amerykanie hodowali A. fissuratus na dachu budynku w Los Angeles. Ponieważ przez wiele dni temperatura sięgała tam 37 stopni Celsjusza, w ten sposób odtwarzano warunki panujące latem na pustyni. Wszystkie kaktusy posadzono w piaszczystej glebie. W połowie przypadków pokryto ją skałami, co bardzo przypominało rodzimy habitat. Okazało się, że w przypadku roślin z gleby posypanej skałami wewnętrzna temperatura łodygi była niższa. Podczas gdy wszystkie kaktusy rosnące w piasku uschły, A. fissuratus ze skalistego podłoża radziły sobie całkiem dobrze. Skurcz korzeni pomagał więc w obniżeniu wewnętrznej temperatury łodygi, ale jedynie w połączeniu z chłodzącym wpływem skał. W przypadku kaktusów z piasków lepiej sprawdzało się płytsze posadzenie – przy większym oddaleniu od powierzchni gleby odnotowywano nieco niższe temperatury łodygi.
  18. Naukowców od dawna intryguje pochodzenie ziemskich oceanów. Wiadomo bowiem, że po uformowaniu się naszej planety panowały na niej bardzo wysokie temperatury, wskutek których istniejąca woda natychmiast by odparowała. Co prawda mówi się o możliwości przyniesienia wody przez komety i asteroidy, jednak tutaj rodzi się kolejny problem. Otóż w kometach znajdujemy znacznie więcej deutery niż w ziemskich oceanach, a asteroidy, bombardujące Ziemię tak często, by stworzyć oceany, powinny przynieść ze sobą też olbrzymie ilości rzadkich metali. A tych nie znajdujemy aż tak dużo. Rozwiązaniem zagadki postanowiła zająć się profesor Nora de Leeuw z University College London, która wraz ze swoim zespołem twierdzi, że woda była obecna na Ziemi od samego początku jej istnienia. Naukowcy stworzyli komputerowy model kosmicznego pyłu składającego się z oliwinów, powszechnie znajdowanych w Układzie Słonecznym i w mgławicach wokół innych gwiazd. Symulowali, co działoby się molekułami wody przyczepionymi do takiego pyłu. Badania wykazały, że oddzielenie molekuł wody od oliwinów wymaga olbrzymich ilości energii. Tak dużych, iż pył oliwinowy jest w stanie utrzymać wodę nawet w temperaturze 630 stopni Celsjusza. To wystarczyłoby, żeby woda mogła przetrwać proces formowania się Ziemi. Część wody na Ziemi prawdopodobnie pochodzi z tego źródła i całkiem możliwe, że jest to jej większość - mówi współautor badań, Michael Drake z University of Arizona. W miarę formowania się planety ciśnienie i temperatury mogły doprowadzić do oderwania molekuł wody od oliwinów i uformowania oceanów.
  19. Pasąc się, roślinożercy powinni przy okazji pochłaniać dość sporo zwierzęcego białka w postaci owadów. Okazuje się jednak, że dajmy na to, mszyce nie są w tej sytuacji wcale takie bezbronne. Potrafią wyczuć oddech ssaków i umykają niebezpieczeństwu, zeskakując w odpowiednim momencie na ziemię niczym kaskaderzy (Current Biology). Moshe Inbar z Uniwersytetu w Hajfie od dawna zastanawiał się nad przypadkowym chwytaniem zamieszkujących rośliny owadów, które nie przemieszczają się właściwie na większe odległości. Tuż po rozpoczęciu prac zaczęliśmy jednak podejrzewać, że mszyce reagują na nasz oddech. Później naukowcy korzystali z fajek do nurkowania, by nie zakłócać przebiegu eksperymentu. Izraelczycy pozwalali kozie paść się na posadzonej w doniczkach lucernie. Poza ssakiem żerowały na niej mszyce grochowe. Uderzające, że aż 65% mszyc w koloniach spadało na ziemię tuż przed zjedzeniem razem z rośliną. Masowe odpadanie mogło być wyzwalane przez szereg bodźców: trzęsienie rośliną, nagłe zacienienie lub oddech skubiącego zwierzęcia. Biolodzy podsumowują, że o ile ¼ owadów spadała w wyniku strząsania, o tyle ponad połowa zeskakiwała w reakcji na oddech kozy. Cień nie miał żadnego wpływu na zachowanie mszyc. Co ciekawe, odwieczny wróg mszyc, biedronka, nie pobudza do synchronicznego skakania. W dalszej części eksperymentu ekipa Inbara posłużyła się aparatem do generowania sztucznego oddechu. Dzięki temu ustalono, że mszyce nie reagują na dwutlenek węgla ani na żaden inny chemiczny składnik wydychanego przez ssaki powietrza. Do opuszczenia obfitującego w pokarm miejsca zachęcało je łączne występowanie dwóch cech – chuchnięcie musiało być zarazem ciepłe i wilgotne. Wtedy opadało aż 87% przedstawicieli kolonii, chociaż ogólna wilgotność pomieszczenia utrzymywała się na niskim poziomie. Izraelczycy przewidują, że podobnie jak mszyce zachowują się też inne zamieszkujące rośliny bezkręgowce.
  20. Ziemia jest najprawdopodobniej o 70 milionów lat młodsza niż dotychczas sądzono. Najnowsze badania geologiczne pokazują, że nasza planeta formowała się dłużej, niż myśleliśmy. Międzynarodowy zespół pracujący pod kierunkiem doktora Johna Rudge z Cambridge University, wykorzystał dane geochemiczne z wnętrza Ziemi i porównał je z informacjami z meteorytów. Dotychczas uważano, że proces akrecji, w czasie którego formowała się nasza planeta, trwał około 30 milionów lat. Najnowsze badania wskazują jednak, że początkowo proces ten przebiegał szybko i w ciągu mniej więcej 30 milionów lat Ziemia zyskała 60% swojej wielkości, to jednak później zwolnił i trwał około 100 milonów lat. W czasie akrecji w formującą się planetę uderzały dziesiątki niewielkich proto-planet. Niektóre z nich, w wyniku uderzenia, stapiały się ze sobą. Z czasem doprowadziło to do uformowania się płynnego jądra Ziemi otulonego stałym sztywnym płaszczem. Ostatnim wydarzeniem akrecji było uderzenie w Ziemię obiektu wielkości Marsa, który spowodował oderwanie się części planety i uformowanie Księżyca. Naukowcy generalnie zgadzają się z takim przebiegiem wydarzeń, jednak nie są zgodni, jak dużo czasu formowała się Ziemia. Podczas najnowszych badań uczeni przyjrzeli się izotopom tym pierwiastków, które mogły ulegać rozpadowi już w czasie akrecji. Na tej podstawie utworzyli szereg modeli matematycznych, które pokazywały różne możliwe scenariusze akrecji. Szczególnie przydatny okazał się tutaj hafn 182. Rozpada się on w wolfram 182. Ślady tego wolframu można znaleźć w głębi ziemi. Można go obecnie porównać z sygnaturami z chondrytów, prymitywnych meteorytów, które czasami spadają na naszą planetę. Chondryty, w przeciwieństwie do Ziemi, nie uległy zmianom wskutek topnienia czy pod wpływem ciśnienia. Dzięki temu, że dobrze poznaliśmy poszczególne etapy rozpadu wolframu, możemy porównać jego "oryginalne" sygnatury w chondrytach ze zmienionymi w Ziemi. Tradycyjnie sprawdzano przejście pomiędzy hafnem a wolframem. Jednak tym razem uczeni porównali te dane z przejściem od uranu do ołowiu, które również miało miejsce w czasie akrecji. Po nałożeniu na siebie informacji, można było sprawdzić wszelkie nieprawidłowości. Wszystkie wykorzystanie modele pokazały, że Ziemia niemal na pewno nie mogła uformować się w ciągu 30 milionów lat. Dane sugerują, że w 10-40 milionów lat nasza planeta uzyskała ponad 60% wielkości i rosła jeszcze przez około 70 milionów lat. Możemy zatem przypuszczać, że Ziemia liczy sobie 4,467 miliarda lat.
  21. Naukowcy z Centrum Badań Kosmicznych PAN, uważają, że Wstęga odkryta w ubiegłym roku przez satelitę IBEX świadczy o zbliżaniu się Układu Słonecznego do chmury gorących gazów. Ma ona temperaturę miliona kelwinów a Słońce powinno wejść w nią w ciągu najbliższych 100 lat. Wstęga to olbrzymie pasmo w postaci niedomkniętego pierścienia. Dotychczas wysnuto kilka teorii dotyczących jej istnienia, ale wszystkie odwoływały się do zjawisk zachodzących dość blisko, na granicy Układu Słonecznego. Tymczasem profesor Stanisław Grzędzielski uważa, że Wstęga istnieje, ponieważ Słońce zbliża się do granicy bardzo gorącego obłoku materii międzygwiazdowej. Jej obecność manifestuje się rozkładem strumieni energetycznych atomów naturalnych (ENA). Powstają one gdy protony gorącego gazu mieszają się z atomami gazu neutralnego i wychwytują z nich elektrony. ENA nie mają ładunku elektrycznego, więc podróżują po prostych, gdyż nie oddziałują na nie pola magnetyczne. Polacy, na łamach prestiżowego Astrophysical Journal Letters twierdzą, że ENA powstają wskutek procesów, które zachodzą na granicy chłodnego Lokalnego Obłoku Międzygwiazdowego (o temperaturze 6-7 tysięcy kelwinów) a Lokalnego Bąbla (temperatura ok. miliona kelwinów). Obłok znajduje się we wnętrzu Bąbla, który ma rozmiary kilkuset lat świetlnych. Z analiz przeprowadzonych przez Centrum Badań Kosmicznych PAN wynika, że granica pomiędzy Obłokiem a Bąblem może być od nas odległa nie o kilka lat świetlnych, a o 500-2000 jednostek astronomicznych. A zatem już w przyszłym wieku Układ Słoneczny znajdzie się we wnętrzu Bąbla. Nie ma jednak powodów do obaw. Podczas swojej wędrówki Układ Słoneczny wielokrotnie przechodzi przez takie obszary. Profesor Grzędzielski mówi, że efektem wejścia Słońca w obłok gorącego gazu będzie prawdopodobnie skurczenie się heliosfery i nieznaczne zwiększenie promieniowania kosmicznego, które dociera do Ziemi. W przyszłości ludzie będą musieli zatem projektować urządzenia bardziej odporne na promieniowanie kosmiczne.
  22. W RPA odkryto najstarsze dowody istnienia pola magnetycznego Ziemi, tym samym początki jego istnienia cofnięto w czasie o 250 mln lat. W skałach dacytowych z gór otaczających miejscowość Barberton znaleziono bowiem charakterystycznie ułożone niewielkie minerały żelaza. Ich analiza wykazała, że 3,45 mld lat temu siła pola magnetycznego naszej planety była o wiele mniejsza niż obecnie. Profesor John Tarduno z University of Rochester opowiadał kolegom po fachu o swoich odkryciach na konferencji nt. nauk o Ziemi w Wiedniu. Wg niego, ok. 3,45 mld lat temu miał miejsce krytyczny okres, ponieważ to również wtedy pojawiły się pierwsze formy życia. Być może te dwa zjawiska są ze sobą powiązane. Amerykanie opracowali metodę badania magnetytów (drobinek minerału zaliczanego do grupy spineli żelazowych), które zostały uwięzione w kryształach skały wulkanicznej. W stygnącej lawie minerały żelaza orientują się w stosunku do pola magnetycznego. Ich pozycja ulega utrwaleniu, kiedy temperatura krzepnących skał spada poniżej 580 stopni Celsjusza. Tarduno uważa, że choć dzisiaj granica między magnetosferą a wiatrami słonecznymi znajduje się w odległości 10 promieni od centrum Ziemi, kiedyś mogła być zlokalizowana znacznie bliżej, bo w odległości 3-5 promieni. Oznaczałoby to, że w zamierzchłej przeszłości zorze występowały na mniejszych szerokościach geograficznych, gdyż więcej naładowanych cząstek słonecznych (protonów i elektronów) pokonywało pole magnetyczne naszej planety i zderzało się z cząstkami występującymi w atmosferze. Profesor zakłada także, że z atmosfery w szybszym - niż wcześniej zakładano - tempie zniknęła większa ilość lekkich pierwiastków, np. wodoru. Zespół dywaguje, że może to oznaczać, że na wczesnej Ziemi było w takim razie o wiele więcej wody. W Afryce, Indiach i Australii występują bardzo stare skały wulkaniczne. Ich wiek ocenia się na 3,6 mld lat. Tarduno nimi nie dysponuje, ale pozyskał młodsze skały osadowe, które zawierają minerały erodujące ze starożytnych skał, liczących sobie nawet 4 mld lat. Opracowujemy technologie i wierzymy, że potrafimy naprawdę odtworzyć utrwalone w nich pole magnetyczne.
  23. Niskie temperatury i brak słońca zwiększają ryzyko zachorowania na nowotwór prostaty, co wg naukowców, wyjaśnia, czemu taką diagnozę częściej słyszą mieszkańcy północnych krajów (International Journal of Health Geographics). Jak wyjaśnia dr Sophie St-Hilaire z Uniwersytetu Stanowego Idaho, ograniczony przez pogodę kontakt z promieniami słonecznymi prowadzi do niedoboru witaminy D, która chroni organizm przed rakiem prostaty. Poza tym niskie temperatury spowalniają rozkład kancerogennych zanieczyszczeń przemysłowych oraz pestycydów i powodują, że zaczynają one opadać na ziemię. Odkryliśmy, że niskie temperatury i niewielkie opady silnie korelowały z rakiem prostaty. Choć nie możemy dokładnie powiedzieć, czemu ten związek istnieje, zaobserwowany trend jest spójny z tym, czego oczekiwaliśmy na podstawie wiadomości dotyczących wpływu klimatu na wytrącanie, wchłanianie i rozpad trwałych zanieczyszczeń organicznych [TZO], w tym pestycydów. St-Hilaire dodaje, że charakterystyczny rozkład częstości zachorowań na nowotwory prostaty na półkuli północnej wiąże się nie tylko z niewielką ekspozycją na promieniowanie UV w sezonie zimowym. Nasze studium sugeruje, że poza niedoborem witaminy D [...], inne czynniki meteorologiczne także mogą znacząco wpłynąć na występowanie raka gruczołu krokowego. Akademicy analizowali dane z lat 2000-2004,dotyczące zapadalności na ten rodzaj nowotworu w każdym hrabstwie USA. Niższe temperatury wiązały się z wyższym wskaźnikiem raka prostaty (nawet po wzięciu poprawki na promieniowanie ultrafioletowe, opady deszczu i śniegu czy lokalne zużycie pestycydów). Dywagujemy, że temperatura może się wiązać z częstością występowania nowotworów prostaty, modulując ekspozycję na TZO. Przy niskich temperaturach związki organiczne występują raczej w stanie stałym niż gazowym. Przez to zaczynają opadać na ziemię. Temperatura oddziałuje też na degradację TZO w glebie i atmosferze.
  24. Robert Harrison zrobił zapierające dech w piersi zdjęcia Ziemi widzianej z poziomu wyższych warstw atmosfery, posługując się zestawem złożonym z cyfrowego aparatu, GPS-a, taśmy izolacyjnej i stratostatu. Trzydziestoośmioletni Brytyjczyk wykorzystał tanie części - w sumie realizacja projektu kosztowała go 500 funtów. Aparat mocowany do balonu do lotów stratosferycznych mógł się wzbić na wysokość 35 km. W ten prosty sposób udało mu się zrobić serię zdjęć z widokami dostępnymi tylko dla pasażerów wahadłowca. Od 2008 r. Harrison, na co dzień szef firmy informatycznej, wypuścił już 12 stratostatów. Jego przygoda z fotografią wysokościową zaczęła się podczas nieudanych prób wykonania zdjęć własnego domu za pomocą zdalnie sterowanego helikoptera. Skoro tak się nie udało, uparty konstruktor postanowił poszukać innych sposobów. Harrison ujawnił dziennikarzom The Times, że kontaktował się z nim pracownik NASA, który chciał się dowiedzieć, jak zrobiono fotografie. Myślał, że wykorzystaliśmy rakietę. Tymczasem genialne w swej prostocie rozwiązanie bazowało na zwykłym aparacie Canona, zamontowanym na wypełnionym helem balonie meteorologicznym. Aparat można kontrolować dzięki mikrokomputerowi i ściągniętemu z Internetu darmowemu oprogramowaniu. Informatyk nieco je zmodyfikował, by co 5 minut dało się robić po 8 zdjęć i film. Brytyjczyk pomyślał o ujęciach wykonywanych w różnych kierunkach. W pudełku, w którym ukryto aparat, znajdują się również czujniki temperatury, ciśnienia i wysokości. Pokładowy komputer transmituje dane dotyczące położenia i wysokości do naziemnej stacji. Przekaz zachodzi dzięki systemowi telekomunikacyjnemu RTTY (ang. radio teletype). Później Harrison zaczął też korzystać z urządzenia śledzącego GPS. To ostatnie pozwala na ustalenie pozycji balonu z dokładnością do 10 metrów. Zarówno aparat, jak i GPS są otulone izolacją. W ten sposób ciepło generowane podczas ich pracy może dodatkowo posłużyć do ogrzania sprzętu. Nic więc dziwnego, że działał on nawet przy temperaturze minus 60 stopni Celsjusza. Na poziomie gruntu balon ma średnicę 1 m, lecz gdy unosi się i następuje spadek ciśnienia, jego przekrój wzrasta do 20 m. Na końcu pęka, a aparat opada, unoszony na niewielkim spadochronie.
  25. Badania przeprowadzone przez amerykańską NOAA (National Oceanic and Atmospheric Administration) wydają się sugerować, iż Ziemia radzi sobie z globalnym ociepleniem. Spadająca zawartość pary wodnej w wyższych warstwach atmosfery może wyjaśniać, dlaczego w ciągu ostatniej dekady temperatury nie wzrosły tak bardzo jak w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Prowadzone badania wykazały, że na wysokości kilkunastu kilometrów zawartość pary wodnej zmniejszyła się o 10%. Obserwacje prowadzone za pomocą satelitów i balonów pokazują, że ilość pary wodnej w stratosferze wzrastała w latach 80. i 90., a po roku 2000 zaczęła spadać. Co ciekawe, zjawisko takie zaszło na bardzo wąskim zakresie wysokości, dokładnie tam, gdzie miało najwięĸszy wpływ na klimat. Susan Solomon, główna autorka badań, zauważa, że współczesne modele klimatyczne bardzo dokładnie oddają to, co dzieje się z parą wodną blisko powierzchni planety, tymczasem okazuje się, że należy brać po uwagę także zawartość pary wodnej w pewnym szczególnym obszarze atmosfery. Wyliczenia Salomon pokazują, że zmniejszenie się ilości pary wodnej na wysokości około 16 kilometrów spowodowało, że temperatura Ziemi rosła o 25% wolniej, niż mogłaby, gdyby brać pod uwagę tylko i wyłącznie wzrost stężenia gazów cieplarnianych. Naukowcy podejrzewają zatem, że to właśnie z powodu wzrostu koncentracji pary wodnej w latach 90. ubiegłego wieku nasza planeta ogrzewała się o około 30% szybciej niż powinna. Niestety, uczeni nie wiedzą, jaka jest przyczyna tak znacznych wahań w poziomie pary wodnej w stratosferze.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...