Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'Mona Liza' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 10 wyników

  1. Uśmiech Mona Lizy był najprawdopodobniej wymuszony. Troje naukowców doszło do tego, posługując się tzw. twarzami chimerycznymi (wizerunek modelki na poziomie ust podzielono na pół i utworzono całe usta z dwóch lewych bądź dwóch prawych połówek). Dr Lucia Ricciardi z St George's, University of London, Luca Marsili z Uniwersytetu Cincinnati i Matteo Bologna z Uniwersytetu Rzymskiego zebrali grupę 42 osób. Poprosili je o ocenę obrazów chimerycznych typu lewa-lewa (L-L) i prawa-prawa (P-P). Ochotnicy zgodzili się, że obraz L-L wyrażał szczęście. P-P był  postrzegany jako mniej ekspresyjny (neutralny, a nawet smutny). Na tej podstawie badacze stwierdzili, że Mona Lisa uśmiechała się asymetrycznie. Wg najbardziej uznanych terorii neuropsychologicznych, jeśli uśmiech jest asymetryczny, zazwyczaj jest nieszczery. Szczery spontaniczny uśmiech, uśmiech Duchenne'a, jest natomiast obustronny i symetryczny. Poza tym cechuje go aktywacja górnej części twarzy, a tego na portrecie także nie widać. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że pozowanie przez wiele godzin może skutkować wymuszoną mimiką. Wiemy też jednak, że Leonadro był mistrzem techniki sfumato, która miała uwidaczniać ekspresję. Celowo uniósł [zatem] lewy kącik ust, tworząc coś w rodzaju uśmieszku. Mógł wiedzieć, setki lat przed pracą Duchenne'a z XIX w., że gdyby uniósł również drugi kącik, a wokół oczu namalował zmarszczki, uzyskałby szczery uśmiech. Sądzimy więc, że asymetria była celowym działaniem. Nadal jednak nie wiemy, czym był podyktowany ten zabieg, a uśmiech Mona Lizy pozostaje nieuchwytny jak dotąd. « powrót do artykułu
  2. W Muzeum Prado odkryto najstarszą znaną kopię Mony Lizy Leonarda da Vinci. Szacuje się, że powstała w tym samym czasie, co oryginał. Gdy mistrz malował swoją wersję, jeden z jego uczniów pracował nad kopią. Przedstawiciele muzeum przyznali, że przed konserwacją, w czasie której pod warstwami czarnej farby znaleziono coś niespodziewanego, nikt nie zdawał sobie sprawy z wartości obrazu. Na początku sądzono, że to replika namalowana po śmierci renesansowego artysty, tymczasem tak naprawdę powstawała u jego boku i pod jego nadzorem. Dzięki niej można stwierdzić, jak naprawdę wyglądała modelka. Przez stulecia na oryginale jej rysy uległy zatarciu. Powierzchnię portretu pokrył bowiem brud i popękany werniks, których w najbliższym czasie na pewno nie będzie się usuwać. Informując o przełomowym odkryciu na sympozjum zorganizowanym przed 2 tygodniami w londyńskiej National Gallery, konserwatorzy podkreślili, że osoba z kopii wyglądała bardziej świeżo i młodo (jakby miała dwadzieścia kilka lat). Choć sam portret był dobrze namalowany, czarne tło niszczyło cały efekt. Ponieważ wcześniej wydawało się, że kopię stworzono na dębinie, założono, że ma flamandzkie korzenie. Później okazało się, że to nie dąb, ale orzech, często używany przez włoskich malarzy (oryginalną Monę Lizę namalowano na brzezinie). Oryginał i kopia z Prado mają podobne wymiary. Wynoszą one, odpowiednio, 77x53 cm oraz 76x57 cm. Na londyńskiej konferencji konserwatorzy ujawnili, że ciemne tło było późniejszym dodatkiem. Pokazali zdjęcie portretu po usunięciu 90% czarnej farby. Toskański krajobraz zdecydowanie zmienił wygląd kobiety. Miguel Falomir, kurator malarstwa włoskiego w Muzeum Prado, powiedział na konferencji prasowej, że Leonarda da Vinci i kopistę musiały łączyć silne więzi. Kopia powstawała w warsztacie mistrza. Oryginał i kopia stały zapewne obok siebie i razem "ewoluowały". Są identyczne, ale mistrz nie ingerował w proces kopiowania. Możliwe, że uczeń spotkał modelkę, a nawet widział, jak pozowała mistrzowi. Jeszcze w lutym odnowiona kopia zostanie wystawiona w Prado, a w marcu trafi do Luwru.
  3. Ekshumując szczątki Lisy Gherardini, która według wielu, była modelką uwiecznioną przez Leonarda da Vinci jako Mona Liza, włoski historyk sztuki Silvano Vinceti chce raz na zawsze rozstrzygnąć spór, czy to ona pozowała renesansowemu mistrzowi, czy też poszukiwania trzeba będzie prowadzić dalej. Odkryty niedawno akt zgonu sugeruje, że Gherardini zmarła 15 lipca 1542 r. i została pochowana na terenie klasztoru w centrum Florencji (najprawdopodobniej w byłym klasztorze św. Urszuli). Wykopaliska mają się zacząć jeszcze w tym miesiącu. Możemy położyć kres trwającej od kilkuset lat dyspucie i zrozumieć relacje łączące Leonarda z model(k)ami. Dla niego malowanie oznaczało także odzwierciedlanie cech ich osobowości – uważa Vinceti. Włoski historyk ma nadzieję, że po ekshumacji uda się wyekstrahować DNA i odtworzyć twarz kobiety na podstawie cech budowy czaszki. Zespół Vincetiego z powodzeniem przeprowadzał już rekonstrukcje fizjonomii różnych artystów. Specjalista przypuszcza, że Gherardini pozowała da Vinciemu na początku prac nad obrazem, ale później do jej wizerunku malarz dodał elementy twarzy swojego młodego kochanka Salai (naprawdę nazywał się Gian Giacomo Caprotti). To i tak złagodzona wersja wydarzeń, ponieważ jeszcze w lutym br. Vinceti przekonywał, że na wielu obrazach Leonarda widnieje jedna i ta sama osoba – Salai. O żonie florenckiego kupca w ogóle wtedy nie wspominał, stąd powtarzane przez media hasło, że Mona Liza była mężczyzną. Poza znalezionym przed tuż przed Bożym Narodzeniem 2006 r. przez Giuseppe Pallantiego dokumentem, na klasztor św. Urszuli jako miejsce pochówku Lisy wskazują hojne datki rodziny Giocondo. Wg Vincetiego, kupiec załatwił wszystkie formalności związane z pogrzebaniem żony w tym miejscu. Jedna z córek Gherardinich Marietta została umieszczona w 1521 r. w klasztorze Sant'Orsola. Przybrała imię Ludovica i stała się szanowaną członkinią zgromadzenia, zdobywając w nim znaczną pozycję. Wolą nestora rodu było, by po jego śmierci żona zamieszkała z córką. Na początku badań naukowcy będą się posługiwać georadarem. W ten sposób chcą odnaleźć ukryte groby. Potem poszukają w nich kości osoby odpowiadającej rysopisowi; powinny należeć do kobiety, która zmarła w wieku sześćdziesięciu kilku lat przed niemal 500 laty. Włosi skupią się na cechach kości, odpowiadających domniemanym chorobom czy pewnym wydarzeniom z życia Gherardini. Wyekstrahowane DNA zostanie porównane do materiału genetycznego dzieci pani kupcowej, które zostały pochowane w bazylice również we Florencji. Jeśli specjaliści natrafią na fragmenty czaszki i będą one w dodatku dobrze zachowane, rozpoczną się próby rekonstrukcji twarzy.
  4. Silvano Vinceti, włoski historyk sztuki, przekonuje, że Leonardo da Vinci namalował twarz Mona Lizy, wzorując się na fizjonomii swojego młodego kochanka. Modelem miałby być Gian Giacomo Caprotti. Caprotti, znany jako Salai, pracował z da Vinci przez ponad 20 lat, począwszy od 1490 roku. Vinceti opisuje ich relację jako dwuznaczną, dodając, że w kilku pracach mistrza, włączając w to "Jana Chrzciciela" i "Anioła wcielonego" (rysunek, na którym widnieje mężczyzna w pełnej erekcji), sportretowano właśnie Salai. Zespół uważa, że można dostrzec uderzające podobieństwa między twarzą Mona Lizy i fizjonomią np. Jana, co wskazywałoby, że na obu widnieje de facto jedna i ta sama osoba – Caprotti. Inni historycy sztuki podchodzą do tych rewelacji sceptycznie, a jeden z autorytetów w dziedzinie da Vinci podsumowuje je krótko – "bezpodstawne".
  5. W oczach Mona Lizy ukryte są litery i cyfry. Gołym okiem ich nie widać, ale pod szkłem powiększającym już tak – opowiada Silvano Vinceti, szef włoskiego Narodowego Komitetu Dziedzictwa Kulturowego. W prawym oku wydają się widnieć litery LV, co może oznaczać Leonardo da Vinci. W lewym oku też są symbole, ale nie tak dobrze zdefiniowane. Trudno je odczytać, lecz wydaje się, że są to litery CE lub litera B. W łuku mostu w tle można dostrzec liczbę 72; może to również być L i cyfra 2. Trzeba pamiętać, że obraz ma [...] 500 lat i nie jest tak wyraźny jak wtedy, gdy właśnie powstał. Na podstawie wstępnego dochodzenia, jakie przeprowadziliśmy, jesteśmy pewni, że symbole nie są pomyłką i zostały tam umieszczone przez artystę. Badania rozpoczęły się dzięki zdarzeniu, które spokojnie mogłoby trafić na strony książki sensacyjnej, np. Dana Browna. Jeden z członków Komitetu natrafił bowiem w antykwariacie na stary wolumin traktujący właśnie o symbolach w oczach Giocondy. Vinceti tłumaczy, że Mona Liza była dla Leonarda da Vinci ważnym obrazem. Pod koniec życia wszędzie ją ponoć ze sobą zabierał. Wiemy także, że da Vinci był bardzo tajemniczy i wykorzystywał w swoich pracach symbole, by przekazywać wiadomości. Kto wie, może to nawet wyznanie miłości osobie uwiecznionej na obrazie.
  6. Naukowcy z włoskiego Narodowego Komitetu Dziedzictwa Kulturowego zamierzają ekshumować szczątki Leonarda da Vinci, by zrekonstruować jego twarz. W ten sposób chcą sprawdzić, czy Mona Liza może być jego zamaskowanym autoportretem. Włosi prowadzili rozmowy w sprawie otwarcia grobu z zamku Amboise w dolinie Loary z właścicielami obiektu i francuskimi władzami. Negocjacje zakończyły się zasadniczym porozumieniem co do reguł projektu. Oficjalne pozwolenie zostanie wydane latem tego roku. Debata związana z tożsamością tajemniczo uśmiechniętej kobiety z obrazu toczy się od lat. Niektórzy eksperci sugerują, że renesansowy artysta namalował siebie w skórze przedstawicielki płci przeciwnej, ponieważ bardzo lubił zagadki. Jeśli uda nam się znaleźć czaszkę Leonarda, zrekonstruujemy jego twarz i porównamy ją z fizjonomią Mona Lizy – wyjaśnia antropolog Giorgio Gruppioni. Pierwotnie da Vinci został pochowany na zamku Amboise w kościele Saint Florentin, który uległ zniszczeniu podczas rewolucji francuskiej w 1789 r. W 1863 r. poeta i leonardysta Arsène Houssaye odkrył w dawnej kolegiacie niemal cały szkielet oraz fragmenty płyty nagrobnej z literami EO...DUS VINC. Szczątki umieszczono w kaplicy świętego Huberta. Silvano Vincenti, szef ekipy ubiegającej się o ekshumację, opowiada, że zostanie przeprowadzone badanie metodą datowania węglowego, a próbki DNA z kości i zębów domniemanego Leonarda będą porównane do materiału genetycznego jego męskich potomków z Bolonii.
  7. Tajemniczy uśmiech Mony Lizy to efekt podwyższonego poziomu cholesterolu – uważa Vito Franco z Uniwersytetu w Palermo, który analizował wygląd różnych postaci z renesansowych dzieł sztuki. Specjalista tłumaczy, że w lewym oczodole damy występowały kępki żółte (żółtaki), czyli zmiany grudkowe pojawiające się główne w rejonie powiek, związane z odkładaniem cholesterolu w skórze. Poza tym modelka Leonarda – najprawdopodobniej Lisa del Giocondo - cierpiała na nowotwór tkanki tłuszczowej. Franco nie poprzestał na przyjrzeniu się Monie Lizie i dalej prowadził swoje "artystyczne" śledztwo. Dzięki temu u kobiety z ostatniego obrazu włoskiego malarza manierystycznego Parmigianino Madonna z długą szyją zdiagnozował zespół Marfana - chorobę genetyczną tkanki łącznej. Michał Anioł, który pojawił się na fresku Szkoła Ateńska Rafaela jako pierwowzór Heraklita, musiał się, wg niego, zmagać z nadmiarem kwasu moczowego w organizmie, który wiązał się z kamicą nerkową. Franco sądzi, że choroba to wynik diety, a właściwie postu podczas malowania Kaplicy Sykstyńskiej. Artysta jadł wtedy ponoć wyłącznie chleb i popijał go winem.
  8. Patrząc na Monę Lizę, czasem widzimy na jej twarzy delikatny uśmiech, a czasem wydaje nam się całkowicie poważna. Skąd ta rozbieżność? Zgodnie z zaproponowanym przez naukowców nowym wyjaśnieniem, komórki siatkówki przesyłają do mózgu informacje należące do różnych kategorii, np. dotyczące jasności czy położenia w polu widzenia. Co pewien czas jeden z takich kanałów zdobywa przewagę, dlatego raz coś widzimy, a za chwilę już nie. Luis Martinez Otero z Instytutu Neuronauk w Alicante rozpracowywał to zagadnienie z D. Pablosem. Jak łatwo się domyślić, nie oni pierwsi zajmowali się tajemnicą przemian przechodzonych w okamgnieniu przez renesansową patrycjuszkę. W 2000 roku Margaret Livingstone z Harvardzkiej Szkoły Medycznej odkryła, że uśmiech kobiety jest bardziej wyrazisty w widzeniu obwodowym niż w okolicach dołka środkowego oka. Pięć lat później amerykański zespół uznał, że za to, czy widzimy uśmiech, czy nie, odpowiada losowy szum pojawiający się podczas przesyłania danych z siatkówki do kory wzrokowej. W ramach własnego eksperymentu Hiszpanie z różnych odległości pokazywali ochotnikom obraz o różnej wielkości. Stojąc daleko bądź patrząc na bardzo małą reprodukcję, badani mieli problem z dojrzeniem jakiegokolwiek wyrazu twarzy. Kiedy przysuwali się bądź oglądali większą wersję portretu, zaczynali widzieć uśmiech. Im większy obraz, tym większe prawdopodobieństwo zobaczenia uśmiechu. Sugeruje to, że komórki z centrum siatkówki przekazują informacje o uśmiechu równie dobrze, jak te z obwodu. Następnie zespół sprawdzał, jak światło wpływa na interpretację wizerunku Mony Lizy. Na określenie jasności obiektu w stosunku do tła wpływają dwa główne typy pól recepcyjnych komórek zwojowych siatkówki. W jednych środek pola recepcyjnego działa pobudzająco, a brzegi hamująco (to komórki ON/OFF, od ang. ON center/OFF surround); są one pobudzane tylko przez oświetlenie centrum. Dzięki nim możemy np. widzieć w nocy jasną gwiazdę. W drugich środek działa hamująco, a brzegi pobudzająco (to komórki typu OFF/ON, od ang. OFF center/ON surround); uaktywniają się, kiedy ich centrum jest ciemne. Dzięki nim udaje się nam np. odczytać wyrazy z wydruku. Innej grupie ochotników przez 30 sekund pokazywano białą bądź czarną tablicę, a następnie portret Mony Lizy. Badani z większym prawdopodobieństwem widzieli uśmiech, gdy najpierw pokazano im białą płaszczyznę. Taki zabieg może wyciszać komórki OFF/ON, przez co Martinez zaczął przypuszczać, że to komórki ON/OFF odpowiadają za oglądanie pogodnej twarzy patrycjuszki.
  9. Gdy 2 sierpnia z tłumu ludzi podziwiających Monę Lizę Leonarda da Vinci w Luwrze wyleciał pusty kubek i uderzył w kuloodporną gablotę, podniosła się wrzawa. Na szczęście obrazowi nic się nie stało i szybko ustalono, że sprawczynią całego zamieszania jest turystka z Rosji, która dosłownie kilka minut wcześniej kupiła naczynie w tutejszym sklepie z pamiątkami. Kobieta, ujęta przez ochroniarzy i doprowadzona na policję, była badana przez psychiatrów, którzy sprawdzali, czy nie cierpi na syndrom Stendhala. Incydent nie przeszkodził innym zwiedzającym, którzy po chwilowym zamęcie mogli powrócić do oglądania obrazu. Wydarzenie zostało opisane przez dziennik Le Parisien. Syndrom Stendhala to rzadka choroba psychosomatyczna. Objawia się m.in. przyspieszonym tętnem, dezorientacją, zawrotami głowy i halucynacjami, prowadzącymi niekiedy do utraty kontroli nad sobą i atakowania obrazów, rzeźb itp. Dzieje się tak, gdy dotknięta nim osoba styka się dziełami sztuki zgromadzonymi na niewielkiej przestrzeni, np. w muzeum. Po raz pierwszy zespół ten został opisany przez francuskiego literata Stendhala, stąd jego nazwa. W swoich pamiętnikach uwiecznił on przeżycia, które stały się jego udziałem podczas zwiedzania Florencji. W lipcu zeszłego roku umalowana czerwoną szminką 32-letnia kobieta pocałowała na wystawie w Awinionie obraz Cy Twombly'ego. Skazano ją na roboty publiczne. Również w 2008 r. w Muzeum Orsay pewien mężczyzna wyrwał dziurę w obrazie Claude'a Moneta. Ostatni atak w Luwrze miał miejsce przed 11 laty. Wtedy to profesor matematyki, bardzo spokojny na co dzień człowiek, rzucił się na posąg Seneki z młotkiem. Mona Liza została już kiedyś uszkodzona. W 1956 r. oblano ją kwasem podczas wystawy w Montauban. Był to wyjątkowo pechowy rok, ponieważ nieco później Boliwijczyk rzucił w malowidło kawałkiem skały, uszkadzając je poniżej lewego łokcia właścicielki tajemniczego uśmiechu. To tylko kilka przykładów z "życia" francuskiego muzealnictwa. Na całym świecie zebrałoby się ich na pewno więcej...
  10. Pewien historyk amator poinformował, że odnalazł miejsce pochówku kobiety, którą Leonardo da Vinci sportretował jako słynną Monę Lizę. W akcie zgonu napisano, że Lisa Gherardini, modelka renesansowego mistrza, zmarła 15 lipca 1542 roku we Florencji i została pochowana w klasztorze w środku miasta — powiedział AFP Giuseppe Pallanti, wykładowca ekonomii. Może Leonardo wybrał kobietę zwyczajną, podobną do wielu innych. Nie pochodziła ze szlacheckiego rodu, nie była księżniczką, ale kimś z sąsiedztwa. Nie ma pewności co do tego, czy Gherardini, która urodziła się w 1479 roku i poślubiła kupca bławatnego Francesca del Giocondę, naprawdę była kobietą pozującą malarzowi. Tradycyjnie uznaje się Lisę Gherardini za Giocondę, ponieważ Giorgio Vasari, XVI-wieczny artysta i biograf m.in. Leonarda da Vinci, napisał, że mistrz sportretował żonę Francesca del Giocondy. Pallanti, autor książki o Monie Lizie, wskazuje ponadto, że Giocondo był sąsiadem i znajomym ojca Leonarda, Piera da Vinci. Nie zajmuję stanowiska, nie jestem historykiem sztuki, ale trudno uwierzyć, że Vasari kłamał. Alessandro Vezzosi, ekspert i dyrektor muzeum poświęconego Leonardowi, twierdzi, że Pallanti jest uznanym badaczem, którego prace dostarczyły ważnych informacji na temat Lisy Gherardini. Według niego, kobieta uwieczniona na obrazie wiszącym w Luwrze nie jest jednak żoną kupca. Założenie, że to Gioconda, to podstawowy błąd. Z listu da Vinci wynika, że Mona Liza była prawdopodobnie kochanką sponsora artysty, szlachcica z Florencji, Giuliana Medyceusza. To, oczywiście, nie oznacza, że nie mógł malować również żony kupca. Pallanti dokopał się do aktu zgonu Gherardini tuż przed Bożym Narodzeniem. Przeczytał, że urodziła pięcioro dzieci i adoptowała kolejnych sześcioro. Jej dom znajdował się blisko florenckiej bazyliki San Lorenzo, a ta z kolei sąsiadowała z klasztorem św. Urszuli, gdzie została ponoć pochowana. Jedna z córek Włoszki wstąpiła do zakonu. Wolą jej męża było, by po jego śmierci zamieszkała z córką, powiedział Pallanti, wyjaśniając, co doprowadziło do tego, że zaczął studiować dokumenty. Zabudowania klasztoru popadły w ruinę, dlatego historyk amator nie poszukiwał samego grobu.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...