Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'Indie' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 35 wyników

  1. Indie nie ustają w podboju kosmosu. Przed 9 laty kraj zadziwił świat wprowadzając przy pierwszej próbie swojego satelitę na orbitę Marsa, a przed dwoma tygodniami umieścił na Księżycu lądownik i łazik. Teraz dowiadujemy się, że Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych (ISRO) z powodzeniem wystrzeliła pierwszą indyjską misję w kierunku Słońca. Misja Aditya-L1, nazwana tak od boga Słońca, zostanie umieszczona – jak wskazuje drugi człon jej nazwy – w punkcie libracyjnym L1. Znajduje się on pomiędzy Słońcem a Ziemią, w odległości około 1,5 miliona kilometrów od naszej planety. Dotrze tam na początku przyszłego roku. Dotychczas pojazd z powodzeniem wykonał dwa manewry orbitalne. Na pokładzie misji znalazło się siedem instrumentów naukowych. Jej głównymi celami jest zbadanie korony słonecznej, wiatru słonecznego, zrozumienie procesów inicjalizacji koronalnych wyrzutów masy, rozbłysków i ich wpływów na pogodę kosmiczną w pobliżu Ziemi, zbadanie dynamiki atmosfery Słońca oraz rozkładu wiatru słonecznego i anizotropii temperatury. Za badania korony naszej gwiazdy i dynamiki koronalnych wyrzutów masy odpowiadał będzie instrument VELC (Visible Emission Line Coronograph), z kolei SUI (Solar Ultra-violet Imaging Telescope) zobrazuje foto- i chromosferę gwiazd w bliskim ultrafiolecie i zbada zmiany irradiancji. APEX i PAPA (Aditya Solar wind Particle EXperiment i Plasma Analyser Package for Aditya) będą opowiadały za badania wiatru słonecznego, jonów i rozkładu energii, a dzięki instrumentom SoLEX i HEL1OS (Solar Low Energy X-ray Spectrometer, High Energy L1 Orbiting X-ray Spectrometer) pogłębimy naszą wiedzę o rozbłyskach w zakresie promieniowania rentgenowskiego. Ostatni z instrumentów, magnetometr, zbada pola magnetyczne w L1. « powrót do artykułu
  2. Indyjska misja Chandrayaan-3 wylądowała na Księżycu. Tym samym Indie stały się czwartym, po USA, ZSRR i Chinach, krajem, którego pojazd przeprowadził miękkie lądowanie na Srebrnym Globie. Chandrayaan-3 wylądowała bliżej bieguna południowego, niż wcześniejsze misje. Biegun południowy jest ważny pod względem naukowym i strategicznym. Znajdują się tam duże zasoby zamarzniętej wody, które w mogą zostać wykorzystane jako źródło wody pitnej dla astronautów oraz materiał do produkcji paliwa na potrzeby misji w głębszych partiach kosmosu. Indie dokonały więc tego, co przed kilkoma dniami nie udało się Rosji. Jej pojazd, Luna 25, rozbił się 19 kwietnia o powierzchnię Księżyca. Tym samym porażką zakończyło się pierwsze od 47 lat lądowanie na Srebrnym Globie zorganizowane przez władze w Moskwie. Misja Chandrayaan-3 składa się z trzech elementów: modułu napędowego, lądownika i łazika. Na pokładzie lądownika Vikram znajduje się niewielki sześciokołowy łazik Pragyan o masie 26 kilogramów. Wkrótce opuści on lądownik i przystąpi do badań. Doktor Angela Marusiak z University of Arizona mówi, że ją najbardziej interesują dane z sejsmometru, w który wyposażono lądownik. Pozwoli on na badania wewnętrznych warstw Księżyca, a uzyskane wyniki będą miał olbrzymi wpływ na kolejne misje. Musimy się upewnić, że żadna potencjalna aktywność sejsmiczna nie zagrozi astronautom. Ponadto, jeśli chcemy budować struktury na Księżycu, muszą być one bezpieczne, dodaje. Trzeba tutaj przypomnieć, że USA czy Chiny planują budowę księżycowej bazy. Łazik i lądownik są przygotowane do dwutygodniowej pracy na Księżycu. Moduł napędowy pozostaje na orbicie i pośredniczy w komunikacji pomiędzy nimi, a Ziemią. Indie, we współpracy z USA i Francją, bardzo intensywnie rozwijają swój program kosmiczny. Lądowanie na Księżycu do kolejny ważny sukces tego kraju. Przed 9 laty Indie zaskoczyły świat umieszczając przy pierwszej próbie swój pojazd na orbicie Marsa. W najbliższych latach różne kraje chcą wysłać misje na Księżyc. Jeszcze w bieżącym miesiącu ma wystartować misja japońska. USA planują trzy misje komercyjne na zlecenie NASA, z których pierwsza ma wystartować jeszcze w bieżącym roku. Natomiast NASA przygotowuje się do powrotu ludzi na Księżyc. Astronauci mają trafić na Srebrny Glob w 2025 roku. Indie są jednym z krajów, które przystąpiły do zaproponowanej przez USA umowy Artemis Accords. Określa ona zasady eksploracji Księżyca i kosmosu. Umowy nie podpisały natomiast Rosja i Chiny. « powrót do artykułu
  3. Mieszkańcy wsi Perumalapadu w indyjskim dystrykcie Nellore odkopali z piasku... 200-letnią świątynię Sziwy. Do spontanicznych wykopalisk przystąpili, gdy niedawno kilku z nich, wydobywając piasek znad brzegu rzeki, natknęło się na niewielką strukturę. Zapytali wówczas najstarszych mieszkańców, czy coś wiedzą na ten temat. Gdy ci opowiedzieli im historię zaginionej świątyni, grupa młodzieży skrzyknęła się i przystąpiła do wykopalisk. Świątynia Sri Nageswara Swamy została wybudowana 200 lat temu. Według legendy poświęcił ją Pan Paraśurama, szósty awatar Wisznu. W 1850 roku doszło dużej powodzi rzeki Penna. Zmusiła ona do przeniesienia wioski, a świątynia została częściowo zasypana piaskiem. Od tamtej pory rzeka niejednokrotnie zmieniała bieg, coraz bardziej rujnując i zasypując świątynię. Przed około 70-80 laty została ona całkowicie zasypana, a pamięć o niej zachowali jedynie najstarsi mieszkańcy. Teraz, zafascynowani jej historią młodzi mieszkańcy wsi, w znacznej mierze odkopali świątynię. Gdy informacja na jej temat dotarła do mediów, do badań przystąpili też miejscowi archeolodzy. I oni i mieszkańcy chcą odrestaurować świątynię. Mieszkańcy chcą, by w świątyni znowu odbywały się uroczystości religijne.   « powrót do artykułu
  4. Od lat słyszymy, że ocieplenie klimatu czy topnienie lodowców zagrażają źródłom wody od których uzależniony jest byt miliardów ludzi. Indyjskie Narodowe Biuro Statystyki Kryminalnej (NCRB) poinformowało właśnie o znacznym wzroście liczby przestępstw związanych z konfliktami o wodę. Dochodzi do sporów, drobnych przestępstw, fizycznych starć i morderstw. W roku 2018 liczba takich przestępstw była niemal 2-krotnie większa niż rok wcześniej. Najwięcej sporów o wodę miało miejsce w stanach Maharashtra i Bihar, które w ostatnich latach zmagają się z ciężką suszą. Z najnowszego raportu NCRB wynika, że w 2018 roku zanotowano 838 przestępstw tego typu. Rok wcześniej były to 432 przestępstwa. W sporach o wodę życie straciły 93 osoby. Eksperci mówią, że spory toczą się pomiędzy społecznościami, wsiami i kastami. Gdy zmniejsza się dostępność wody, zaostrzają się konflikty, obejmują one całe społeczności, spierają się miasta z wsiami. Sytuacja w niektórych stanach była bardzo zła w 2018 roku, mówi Himanshu Thakkar, koordynator South Asia Network on Dams, Rivers and People. Częścią problemu jest złe zarządzanie zasobami. Indie maksymalnie eksploatują zasoby wód podziemnych. W kraju tym spod ziemi pobiera się tyle wody, co łącznie w USA i Chinach. Złe zarządzanie powoduje, że poziom wód gruntowych błyskawicznie spada. W 2018 roku opublikowano raport, z którego wynika, że jeśli nic się nie zmieni, to 21 miast, w tym Delhi, Bengaluru, Chennai i Hyderabad już w 2020 roku wyczerpie całe zapasy wód podziemnych, co bezpośrednio dotknie 100 milionów ludzi. W tym samym raporcie czytamy, że do roku 2030 zapotrzebowanie Indii na wodę będzie 2-krotnie większe niż zapewniają jej dostępne źródła. Setki milionów ludzi będą miały problem z dostępem do wody, a jej brak może przełożyć się na stratę 6% PKB. Z danych Banku Światowego dowiadujemy się, że dochodzi do szybkiego spadku odnawialnych zasobów wody pitnej w przeliczeniu na mieszkańca Ziemi. Jeszcze w 1960 roku na każdego człowieka przypadało 13 364 metry sześcienne odnawialnych zasobów wody pitnej. W roku 2014 było to już 5 932 m3. UNESCO szacuje, że w rozwijających się krajach Azji, Afryki i Ameryki Południowej przeciętne zużycie wody na głowę mieszkańca wynosi 50–100 litrów dziennie. W krajach rozwiniętych jest to około 10-krotnie więcej. Krajami o największych odnawialnych zasobach wody pitnej w przeliczeniu na mieszkańca są (dane dla roku 2017): Islandia (507 463 m3), Gujana (348 374 m3), Surinam (175 719 m3), Kongo (157 148 m3), Papua Nowa Gwinea (97 079 m3), Bhutan (96 582 m3), Gabon (81 975 m3), Kanada (79 238 m3), Norwegia (74 081 m3) oraz Wyspy Salomona (79 123 m3). W Indiach jest to 1427 m3. Polska znajduje się dopiero na 133. pozycji na świecie, a nasze zasoby na mieszkańca wynoszą 1585 m3. Pocieszający jest fakt, że wzrosły one z 1579 m3 w roku 2012 i jesteśmy jednym z niewielu krajów, gdzie zanotowano wzrost tych zasobów. Jednak w Europie mniej wody do dyspozycji mają tylko mieszkańcy Czech, Danii i Cypru. « powrót do artykułu
  5. Wojna atomowa pomiędzy Indiami a Pakistanem doprowadziłaby do śmierci 50–125 milionów osób w ciągu zaledwie tygodnia, wynika z analiz przeprowadzonych przez zespół pracujący pod kierunkiem profesora Briana Toon'a. W latach 80. Toon był członkiem zespołu naukowego, który ukuł termin „nuklearna zima” na określenie tego, co wydarzyłoby się w ziemskiej atmosferze w skutek konfliktu atomowego pomiędzy USA a ZSRR. Naukowcy z Colorado University Boulder i Rutgerst University przeanalizowali teraz, jakie konsekwencje miałaby wojna atomowa pomiędzy Indiami a Pakistanem. Obecnie każdy z tych krajów posiada około 150 głowic atomowych i ocenia się, że do roku 2025 ich arsenały wzrosną do ponad 200 głowic. Analizy wykonano w związku z rosnącym napięciem pomiędzy oboma krajami, dla których punktem zapalnym jest Kaszmir. W sierpniu Indie zmieniły swoją konstytucję tak, że pozbawiły praw mieszkańców Kaszmiru i wysłały tam dodatkowe oddziały wojskowe. Wojna pomiędzy Indiami a Pakistanem dwukrotnie zwiększyłaby normalny poziom śmiertelności na świecie. Byłaby bezprecedensowym wydarzeniem w dziejach ludzkości, mówi Toon. Uczony zauważa, że oba kraje szybko rozbudowują swoje arsenały. Mają olbrzymie populacje, więc arsenały te zagrażają olbrzymiej liczbie ludzi, a na to wszystko nakłada się konflikt o Kaszmir. Pakistan posiada m.in. osiem typów pocisków balistycznych o zasięgu do 2750 km, jest więc w stanie zaatakować dowolny cel w Indiach. Jako, że w Indiach znajduje się około 400 miast o liczbie ludności większej niż 100 000 osób to obecnie Pakistan jest w stanie zaatakować około 1/3 z nich, a do roku 2025 będzie zdolny do ataku na 2/3 z nich. Z kolei Indie są zdolne do atakowania celów odległych o 3200 km, a w niedalekiej przyszłości zwiększą zasięg do 5200 km. Jako, że w Pakistanie miast o liczbie ludności przekraczającej 100 000 jest około 60, to już w tej chwili Indie mogą zaatakować każde z nich dwiema głowicami. Analizując przebieg wojny naukowcy stwierdzili, że w ciągu pierwszego tygodnia wojny nad miastami Indii i Pakistanu mogłoby zostać zdetonowanych około 250 głowic atomowych. Nie wiemy, jaka jest siła każdej z nich, gdyż żaden z tych krajów od dekad nie przeprowadził próby atomowej, jednak uczeni ocenili, że każda z nich może zabić nawet 700 000 osób. Większość z ofiar nie umarłaby w wyniku samej eksplozji, a wskutek pożarów przez nią wywołanych. Dla reszty globu te pożary byłyby katastrofą. Naukowcy obliczyli, że w wyniku wojny do atmosfery wydostałoby się ponad 36 milionów ton gęstego czarnego dymu. Zablokowałby on dostęp pomieniom słonecznym, w wyniku czego średnie temperatury na Ziemi na wiele lat spadłyby o 1,25–6,5 stopni Celsjusza. Wkrótce po tym pojawiłyby się niedobory żywności. Nasze badania, które przeprowadziliśmy za pomocą zaawansowanych modeli całego systemu Ziemi, wykazały znaczne spadki produktywności roślin na lądach i glonów w morzach, co byłoby niebezpieczne dla organizmów znajdujących się na wyższych piętrach łańcucha pokarmowego, w tym dla ludzi. Dym początkowo trafiłby do troposfery i rozprzestrzenił na wysokości 9–13,5 kilometra. Naukowcy ocenili, że jeszcze zanim rozprzestrzeniłby się w troposferze, deszcze usunęłyby około 20% dymu. Kolejnych 10–15 procent zostałoby usunięte w ciągu kolejnych dni, przed dotarciem do stratosfery. Obecnie ilość energii słonecznej docierającej do powierzchni Ziemi wynosi średnio około 160 W m-2. W zależności od rozważanego scenariusza wojny ilość ta zmniejszy się od 20 do 40 procent, czyli od 32 do 64 W m-2. To olbrzymia ilość. Warto wspomnieć, że w wyniku erupcji Mt. Pinatubo średnia utrata energii słonecznej wyniosłą 4 W m-2 i jest to też poziom rozważany przez zwolenników stosowania geoinżynierii w celu zapobiegania zmianom klimatu. Porównania można też dokonać z wojną atomową pomiędzy USA a Rosją. Z wyliczeń wynika, że w takim przypadku maksymalna strata energii słonecznej przy powierzchni Ziemi wyniesie ok. 75%, czyli 120 W m-2. Zmniejszenie ilości energii Słońca oznacza natychmiastowe ochłodzenie, zmniejszenie parowania, konwekcji i opadów. Opady zmniejszyłyby się od 15 do 30 procent. Średnie temperatury przy powierzchni Ziemi zmniejszyłyby się o 1,25 do 6,5 stopnia Celsjusza. Największy spadek miałby miejsce 3 lata po wojnie i minimalne temperatury utrzymywałyby się przez około 4 lata. Powrót do poprzednich temperatur i opadów trwałby ponad 10 lat. Warto tutaj przypomnieć, że podczas ostatniej epoki lodowej globalne temperatury były o 3 do 8 stopni niższe niż w epoce przedprzemysłowej, jednak utrzymywały się one przez tysiące lat. W wyniku nuklearnej zimy doszłoby do znaczącego spadku produkcji rolnej. Spadki te byłyby większe na Półkuli Północnej. Na szerokościach powyżej 60 stopni szerokości północnej produkcja rolna spadłaby o 100%, a najważniejsze regiony produkcji rolniczej w Ameryce Północnej i Europie doświadczyłyby spadków produktywności o 25 do 50 procent. Olbrzymie spadki notowano by też w Indiach, Chinach, Azji Południowo-Wschodniej, Ameryce Południowej i Afryce. Jeśli zaś chodzi o spadek produktywności oceanów, to najgorsza sytuacja byłaby w Arktyce, gdzie niemal całkowicie by ona zamarła. Na północnym Atlantyku i północnym Pacyfiku produktywność spadłaby – w zależności od scenariusza wojny – o 25–50 procent. Autorzy badań zauważają, że zakończenie Zimnej Wojny nie oznacza – wbrew temu co się powszechnie sądzi – końca zagrożenia wojną atomową. Indie i Pakistan podążają drogą USA i ZSRR, a wojna pomiędzy nimi oznaczałaby globalną katastrofę. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Science Advances. « powrót do artykułu
  6. W tym samym czasie, gdy Egipcjanie i Sumerowie wznosili pierwsze monumentalne budowle, w dolinie Indusu rozwijała się kolejna z wielkich miejskich cywilizacji, której centrami były Harappa i Mohendżo-Daro. Cywilizacja doliny Indusu pojawiła się około roku 3000 przed Chrystusem i upadła około roku 1700. W szczycie swojego rozkwitu zajmowała obszary dzisiejszych północno-zachodnich Indii oraz wschodniego Pakistanu. W kilku jej największych miastach mogło mieszkać nawet 5 milionów ludzi. Teraz, po 5000 lat, po raz pierwszy przeaalizowano genom przedstawicieli tej cywilizacji. Cywilizacja doliny Indusu od dawna stanowi tajemnicę. To bardzo ekscytujące, że możemy się dowiedzieć czegoś o jej przeszłości i późniejszych dziejach, mówi genetyk Priya Moorjani z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, która nie była zaangażowana w najnowsze badania. Dotychczas odnaleziono szczątki setek przedstawicieli cywilizacji harappiańskiej, jednak wilgotny klimat szybko niszczy DNA, dlatego też dotychczas nie zbadano ich genomu. W ostatnich latach dokonano ważnego postępu. Okazało się, że w kości skalistej znajduje się wyjątkowo dużo DNA, które można pozyskać nawet ze szkieletów, które uległy poważnemu rozkładowi. Zespół prowadzony przez genetyka Davida Reicha z Uniwersytetu Harvarda oraz archeologa Vasanta Shinde z Deccan College w Indiach, postanowił wykorzystać tę wiedzę i spróbować pozyskać DNA ze szkieletów z doliny Indusu. Przebadali ponad 60 fragmentów szkieletów i w końcu udało się pozyskać materiał z jednego z nich. Uzyskanie niemal kompletnego genomu wymagało przeprowadzenia ponad 100 analiz. To bez wątpienia najszerzej zakrojone działania, jakie kiedykolwiek podjęliśmy w celu uzyskania DNA z pojedynczej próbki, mówi Reich. DNA pochodziło najprawdopodobniej od kobiety, pochowanej wśród ceramicznych naczyń na stanowisku archeologicznym Rakhigarhi, w odległości około 150 kilometrów na północny-zachód od Delhi. Dane archeologiczne wskazują, że kobieta żyła w okresie pomiędzy 2800–2300 lat przed Chrystusem. Jej genom jest blisko powiązany z genomem 11 innych osób, których szczątki znaleziono w Iranie i Turkmenistanie, gdzie warunki naturalne zapewniają lepsze przechowywanie DNA. Te 11 osób to część grupy 523 osób, których DNA wykorzystano podczas innych badań populacyjnych na temat historii Azji Południowej. Jako, że wiemy, iż cywilizacja doliny Indusu prowadziła handel z obszarami, na których znaleziono wspomnianych 11 osób oraz że ich genom miał niewiele wspólnego z innymi osobami pochowanymi na obszarach, na których te 11 osób znaleziono, Reich i jego koledzy wysunęli hipotezę, że najprawdopodobniej osoby te to emigranci z doliny Indusu. Uczeni dokonali też porównań posiadanych teraz 12 genomów przedstawicieli cywilizacji harappiańskiej, czyli kobiety z doliny Indusu i 11 migrantów, z DNA przedstawicieli innych starożytnych cywilizacji Eurazji oraz ze współczesnymi populacjami. Okazało się, że mimo iż cywilizacja doliny Indusu upadła około 4000 lat temu, to jej pula genetyczna jest obecna u większości współczesnych mieszkańców Indii. Reich zauważa też, że współcześni mieszkańcy północy Indii posiadają w swoim DNA zapis mieszania się tamtejszej ludności w mieszkańcami stepu euroajzatyckiego. Jako, że mieszkańcy stepu wcześniej mieszali się też z mieszkańcami Europy, mamy tutaj do czynienia z widocznym związkiem genetycznym pomiędzy Europą a Azją Południową. Kolejne epizody przenikania się ludności stworzyły przez tysiące lat dzisiejszą mieszankę genetyczną na terenie Indii. Badania Reicha przyniosły też pewne zaskakujące spostrzeżenie dotyczące starożytnych mieszkańców Iranu. Otóż już wcześniej znaleziono ślady ich DNA wśród współczesnej populacji Azji Południowej. Wydawało się więc, że potwierdza to pogląd mówiący, iż migranci z Żyznego Półksiężyca, gdzie narodziło się rolnictwo, w pewnym momencie dotarli na subkontynent indyjski i wprowadzili tam rolnictwo. Jednak nowe badania wskazują, że irańskie DNA zarówno u przedstawicieli cywilizacji doliny Indusu jak i u współczesnych mieszkańców Indii pojawiło się tam na około 2000 lat przed pojawieniem się rolnictwa. Innymi słowy DNA z terenu współczesnego Iranu zawędrowało do Indii w ramach krzyżowania się społeczności łowców-zbieraczy i społeczności rolnicze nie były w to zaangażowane. Niewykluczone zatem, że mieszkańcy Azji Południowej przyjęli rolnictwo od swoich sąsiadów, z którymi się nie mieszali. « powrót do artykułu
  7. Premier Indii, Narendra Modi, poinformował, że w ciągu ostatnich czterech lat krajowa populacja tygrysów wzrosła o 33%. Z okazji Międzynarodowego Dnia Tygrysa przedstawiono wyniki ogólnokrajowego spisu tych zwierząt za rok 2018. Szacuje się, że obecnie na terenie Indii na wolności żyje 2967 tygrysów. To około 80% światowej populacji tego gatunku. W 2010 roku podczas odbywającego się w St. Petersburgu Tiger Summit przyjęto zobowiązanie, by do roku 2022 postarać się o dwukrotne zwiększenie światowej populacji tygrysów. Większość pracy musiały wykonać Indie, gdzie żyje większość światowych tygrysów. Indie wywiązały się z podjętego zobowiązania cztery lata przed wyznaczonym terminem. Walkę o uratowanie tygrysów podjęto w Indiach w 1973 roku, kiedy to w ramach projektu Tiger Initiative założono 9 rezerwatów. Obecnie w kraju istnieją 502 rezerwaty, które pokrywają 2,21% jego powierzchni. Prowadzone są bardzo różne działania na rzecz zachowania populacji tygrysów, a jedną z najważniejszych inicjatyw jest program dobrowolnych relokacji siedzib ludzkich za odszkodowaniem. Premier Modi mówi, że Indie są obecnie jednym z najbezpieczniejszych krajów dla tygrysów. Mimo to ludzie wciąż stanowią zagrożenie dla tych zwierząt, które podchodzą zbyt blisko wsi. « powrót do artykułu
  8. W rezerwacie w zachodnich Indiach doszło do masowego porażenia flamingów różowych prądem. Stado przestraszyło się hałasu samochodu i poderwało się do lotu, wpadając na linię wysokiego napięcia. Na miejscu zginęło 139 ptaków. Co roku wielkie stada tych ptaków przylatują z Syberii, by odbyć gody na podmokłych obszarach Khadiru. W tym roku przyleciało wyjątkowo dużo flamingów (ich liczbę oszacowano na ok. 500 tys.). S.K. Nanda z Wydziału Leśnictwa i Środowiska Stanu Gudźarat powiedział w wywiadzie udzielonym agencji AFP, że zostało zamówione studium dotyczące zaizolowania kabli lub wkopania ich w ziemię.
  9. Podczas gdy wiele krajów świata zmaga się z problemem ujemnego przyrostu naturalnego i starzejącego się społeczeństwa, Wydział Zdrowia dystryktu Jhunjhunu w indyjskim Radżastanie oferuje ludziom, którzy poddadzą się dobrowolnej sterylizacji, rozmaite nagrody, w tym produkowany przez rodzimy koncern Tata Motors 4-osobowy samochód Tata Nano (niestety, nagroda główna jest tylko jedna). Poza tym można zdobyć jeden z 5 motorów, 5 dwudziestojednocalowych telewizorów lub 7 blenderów. Skąd taki pomysł? Wielu oficjeli martwi się rozrostem populacji, ponieważ zgodnie z wyliczeniami, w 2030 r. Indie prześcigną znane z ogromnego zaludnienia Chiny. Spis z 2011 roku wykazał też, że w ciągu dekady populacja dystryktu Jhunjhunu powiększyła się o 11,8%. Sitaram Sharma, tutejszy naczelny lekarz, uważa, że nagrody mogą skusić nawet 6 tys. kobiet i mężczyzn. Nagrody mogą być przyznawane także ludziom spoza regionu. Każdy, kto podda się sterylizacji między dniem dzisiejszym [1 lipca] a 30 września, weźmie udział w loterii z nagrodami - podkreśla Pratap Singh Dutter, zastępca naczelnego lekarza Jhunjhunu. Dutter tłumaczy, że podczas spisu, którego wyniki udostępniono w marcu, okazało się, że władzom medycznym nie udaje się zrealizować celu w postaci 21 tys. sterylizacji rocznie, dlatego jeden z rachmistrzów wpadł na pomysł loterii. Wg danych Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych z zeszłego roku, współczynnik dzietności Indii (określa on liczbę urodzonych dzieci przypadających na jedną kobietę w wieku rozrodczym) wynosił 2,588.
  10. Indie, kraj, w którym mieszka połowa światowej populacji tygrysów, poinformowały o wzroście liczby tych zagrożonych wyginięciem zwierząt. Poprzedni spis przeprowadzono w Indiach w 2007 roku i wówczas populacja tygrysów została oceniona na 1411 osobników. Zakończony właśnie spis wykazał, że obecnie jest ich 1706. Niestety, na optymizm jest zbyt wcześnie. Nowy spis był pierwszym, podczas którego liczono też tygrysy żyjące poza rezerwatami tygrysów oraz na obszarach nieobjętymi ochroną. Dzięki temu stwierdzono np. że w dolinie Moyar i na płaskowyżu Sigur, w których to obszarach World Wildlife Fund stara się chronić tygrysy, żyje ponad 50 kotów. Cenzus przynosi też ze sobą złe informacje. Mimo wzrostu liczby zwierząt, skurczył się obszar występowania tygrysów na terenach nieobjętych ochroną. Przed czterema laty szacowano, że koty występują na 93,6 tysiącach kilometrów kwadratowych. Obecne szacunki mówią o 72,8 tysiącach kilometrów. Oznacza to, że obszary występowania tygrysów są coraz bardziej pofragmentowane, co zagraża przyszłości gatunku. Ponadto, jak zauważono w raporcie, dochodzi do coraz większej liczby konfliktów pomiędzy ludźmi a tygrysami wokół rezerwatów, których okolice stają się coraz bardziej zaludnione. Doktor Barney Long, dyrektor Asian Species Conservation Programs w WWF podkreśla, że konieczna jest silniejsza ochrona najważniejszych obszarów występowania tygrysa oraz zapewnienie korytarzy łączących te obszary. Dopiero to daje nadzieję na odrodzenie gatunku i jego przetrwanie. Jeszcze na początku ubiegłego wieku na świecie żyło ponad 100 000 tygrysów. Od tamtej pory obszar ich występowania skurczył się o 94%, a populacja zmniejszyła się o ponad 97%.
  11. Wg demografów, w ciągu 20 lat w pewnych częściach Chin oraz Indii, gdzie dokonuje się wybiórczych aborcji płodów żeńskich, dojdzie do dużych dysproporcji w liczbie kobiet i mężczyzn. Oznacza to 10-20-proc. "nadmiar" młodych mężczyzn, którzy nie będą mieli z kim się ożenić i spłodzić dzieci. W ludzkich populacjach wskaźnik płci w momencie narodzin (ang. sex ratio at birth, SRB) jest stały: na 100 dziewczynek przypada ok. 105 chłopców. Kiedy jednak USG zaczęło umożliwiać określenie płci, w 1992 r. współczynnik proporcji płci wzrósł w Korei Południowej do 125 na 100, a w niektórych prowincjach Chin wynosi ponad 130 na 100. Jak napisali w artykule opublikowanym na łamach Canadian Medical Association Journal naukowcy z zespołu prof. Therese Hesketh z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego, szacuje się, że w 2005 r. w Państwie Środka urodziło się 1,1 mln "nadmiarowych" chłopców i liczba mężczyzn poniżej 20. r.ż. przewyższyła liczbę kobiet w podobnym wieku o ok. 32 mln. W Indiach w Pendżabie, Delhi i Gudżaracie, czyli na północy, wskaźnik wzrósł do 125, ale we wschodnich i południowych stanach – Kerali i Andhra Pradesh – utrzymał się na normalnym poziomie 105:100. We wszystkich trzech opisywanych krajach niebagatelną rolę odgrywa kolejność urodzeń i płeć poprzedzającego dziecka. Jeśli jako pierwsza rodzi się dziewczynka, rodzice często wybierają płeć, aby upewnić się, że drugim i trzecim dzieckiem będzie chłopiec. Już teraz w Chinach 94% niepozostających w związku małżeńskim osób w wieku 28-49 lat stanowią mężczyźni; 97% z nich nie ukończyło szkoły średniej. Władze obawiają się, że może to doprowadzić do nasilenia przemocy i przestępczości w społeczeństwie. Chiny, Indie i Korea Południowa wprowadzają prawo zabraniające określania płci płodu i wybiórczej aborcji. Zliberalizowanie chińskiej zasady jednego dziecka w rodzinie wpłynęło w pewien sposób na wskaźnik proporcji płci przy urodzeniu, ale o wiele większy skutek wywierają kampanie społeczne wymierzone w podbudowane tradycją postawy wobec potomstwa różnej płci. Dzięki temu w Korei Południowej SRB spadł ze 118 w 1990 r. do 109 w 2004 r.
  12. Choć wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach (w dodatku w stosunkowo dobrze poznanym rejonie świata) jest to mało możliwe, podczas ekspedycji do odległych zakątków stanu Arunachal Pradesh w Indiach odkryto nieznany dotąd lingwistom język. Koro, bo nim mowa, różni się od innych języków ze swojej rodziny. Niestety, grozi mu wyginięcie. Nie powstała jego pisana wersja, a mówi w nim jedynie od 800 do 1200 osób. Zespół, któremu zawdzięczamy "znalezisko", brał udział w projekcie National Geographic "Enduring Voices". Choć odkrycia dokonano przed 2 laty, poinformowano o nim dopiero na konferencji zorganizowanej 5 października br. Naukowcy prowadzili badania związane z dwoma innymi mało znanymi językami, wykorzystywanymi przez mieszkańców małego obszaru. Kiedy lingwiści obsłuchiwali się i nagrywali przydzielone im języki, natknęli się na trzeci. Stanowił dla nich zupełną nowość, co więcej, nie został wymieniony w żadnym spisie. Użytkownicy języka koro mieszkają u podnóża Himalajów w bambusowych chatach na palach. Są myśliwymi i rolnikami. Często koro posługuje się już tylko pokolenie rodziców, bo dzieci chodzą do szkół, w których obowiązują hindi lub angielski. Ekipa, która pracowała m.in. pod przewodnictwem doktora Davida Harrisona, utrwaliła tysiące słów. Ustalono, że koro należy do grupy języków tybeto-birmańskich. Obejmuje ona ok. 330 języków, w tym ok. 150 języków wykorzystywanych w Indiach. Lingwiści nie umieli wskazać w jej obrębie języków blisko spokrewnionych z nowo odkrytym narzeczem. Szczegóły dotyczące cech charakterystycznych koro zostaną ujawnione w najbliższym numerze pisma Indian Linguistics. W listopadzie do Indii wyruszy kolejna ekspedycja, by kontynuować badania nad koro. Naukowcy chcą sprawdzić, skąd dokładnie pochodzi i jakim cudem jego istnienie przez tyle lat pozostawało tajemnicą.
  13. Indyjskie władze pokazały prototypowy tablet z ekranem dotykowym i systemem Linux. Mają nadzieję, że urządzenie trafi na rynek w przyszłym roku i będzie kosztowało 35 dolarów. Wszystko zależy od tego, czy znajdzie się firma chętna, by produkować tani tablet. Na urządzeniu można uruchomić edytor tekstu, przeglądarkę czy program do wideokonferencji. Za dodatkową opłatą można je wyposażyć też w baterie słoneczne. Tabletu nie wyposażono w dysk twardy. Zamiast tego wykorzystuje on karty pamięci. Minister ds. rozwoju zasobów ludzkich, Kapil Sibal, powiedział, że tablet jest "odpowiedzią na notebooka za 100 dolarów". Podobno kilku wielkich producentów jest zainteresowanych wytwarzaniem tabletu. Żadne umowy nie zostały jednak jeszcze podpisane. Jeśli urządzenie będzie produkowane, Indie najprawdopodobniej częściowo sfinansują jego zakup uczniom i studentom tak, by płacili oni około 20 USD.
  14. Rozważania na temat praw autorskich, ich zakresu obowiązywania i oddziaływania na społeczeństwo bardzo często ograniczają się do krytyki prawodawstwa USA. Tymczasem, jak wynika z raportu organizacji Consumers International, w Stanach Zjednoczonych obowiązuje... jedno z najbardziej przyjaznych rozwojowi i konsumentom praw ochrony własności intelektualnej. Jednak to nie USA przewodzą liście najbardziej przyjaznych krajów. W zestawieniu CI najwyższą pozycję zdobyły Indie. Na drugim miejscu uplasował się Liban, następnie Izrael, za nim USA. Miejsce piąte zajmuje Indonezja, szóste RPA, a kolejne przypadły Bangladeszowi, Maroko, Szwecji i Pakistanowi. Z kolei za kraje z najmniej przyjaznym prawem uznano Chile, Jordanię, Wielką Brytanię, Kenię, Tajlandię, Argentynę, Brazylię, Zambię, Egipt i Japonię. Trudno nie zauważyć, że sąsiadujące ze sobą na liście kraje dzieli wszystko - zamożność obywateli, kultura, religia czy historia. W tegorocznym zestawieniu CI wzięło pod uwagę 34 kraje. To dwukrotnie więcej niż przed rokiem. Niestety, nie uwzględniono w nim Polski. Podczas badań brano pod uwagę następujące czynniki: zakres i długość ochrony zapewnianej przez prawo autorskie, możliwość dostępu i wykorzystywania dzieła (kategorię tę podzielono na podkategorie - dla użytkowników domowych, na potrzeby edukacji, online, przez twórców treści, przez prasę, przez biblioteki, przez niepełnosprawnych oraz w sprawach publicznych), wolność dzielenia się i transferu dzieła oraz egzekwowanie i ochronę praw autorskich. Poszczególne kategorie oceniano za pomocą liter od A (najlepsza) do F (najgorsza). Indie, mające najbardziej przyjazny system praw autorskich, uzyskały łączną ocenę B. Najlepiej wypadły w kategoriach dostępności dzieła online, na potrzeby twórców zawartości, na potrzeby prasy oraz pod względem egzekucji ochrony praw. W kategoriach tych uzyskały oceny A. Najgorzej (na D) oceniono możliwość dzielenia się dziełem. Wspomniane na wstępie USA również otrzymały ocenę łączną B. Najlepiej (na A) ocenione kategorie to dostępność dzieła online, dla bibliotek i niepełnosprawnych. Najgorzej (na D) oceniono egzekwowanie prawa. Krajem, który ma najmniej przyjazny system praw autorskich, uznano Chile. Najwyższe oceny © państwo to uzyskało w kategoriach dostępności online, wolności dzielenia się i transferu oraz egzekucji prawa. Najgorzej (F) w kategoriach długości obowiązywania i zakresu ochrony praw, dostępności dla użytkowników domowych, edukacji, bibliotek, niepełnosprawnych i w sprawach publicznych. Surowo oceniona Wielka Brytania uzyskała wynik C-. Najlepiej (A) wypadła w dostępności dzieła dla niepełnosprawnych. Najgorzej (F) w dostępności dla użytkowników domowych, edukacji, w sprawach publicznych i pod względem egzekucji praw. Pełny raport można pobrać z Sieci.
  15. W Zatoce Bengalskiej jeszcze niedawno znajdowała się niewielka wyspa – terytorium sporne między Indiami a Bangladeszem. Znajdowała się, ponieważ globalne ocieplenie rozwiązało to, czego nie osiągnięto w wyniku mniej lub bardziej dyplomatycznych międzynarodowych dysput. Jak pokazują najnowsze zdjęcia satelitarne, skrawek lądu skrył się bowiem całkowicie w odmętach. Wyspa pojawiła się na wodach zatoki w 1970 r. po przejściu cyklonu Bhola. Leżała 2 km od ujścia rzeki Hariabhanga. Rząd Indii ochrzcił ją mianem New Moore, podczas gdy Banglijczycy woleli własną nazwę South Talpatti. Profesor Sugata Hazra ze Szkoły Studiów Oceanograficznych Jadavpur University w Kalkucie sądzi, że podobny los spotka także 10 innych wysp w regionie Sundarbanów – największych na świecie lasów namorzynowych, położonych na granicy Bangaldeszu i Bengalu Zachodniego. One także znikną pod wodą, gdy podniesie się poziom oceanu. Najwyższy punkt wyspy, której powierzchnia zwiększała się stopniowo od 2,5 do 10 tys. m2, nigdy nie został wyniesiony wyżej niż na 2 metry powyżej lustra wody. Nikt tu na stałe nie mieszkał. Pojawiły się co prawda indyjskie statki wojenne i kontyngent straży granicznej Border Security Force (BSF), ale na pewno nie można tego było uznać za rozstrzygnięcie zatargu. Hazra utrzymuje, że poziom wód w tej części Zatoki Bengalskiej rósł w ubiegłej dekadzie o wiele szybciej niż w ciągu 15 wcześniejszych lat. O ile do 2000 r. było to ok. 3 mm rocznie, to do 2010 r. w kolejnych latach przybywało już po 5 mm. W 1996 r. zatonęła Lohachara, co zmusiło jej mieszkańców do przeniesienia się na stały ląd. Obecnie została zatopiona mniej więcej połowa Ghoramary. New Moore vel South Talpatti już nie ma, ale rząd Indii nadal podnosi kwestię ustalenia granicy morskiej między skłóconymi krajami.
  16. Władze Indii postanowiły powołać "Indyjskie IPCC", czyli własny niezależny panel naukowy, którego celem będzie zbadanie zmian klimatycznych. Nowe Delhi oświadczyło, że nie może polegać na błędnych informacjach przekazywanych przez IPCC działający pod egidą ONZ. Dlatego też powstanie Narodowy Instytut Glacjologii Himalajskiej, którego celem będzie monitorowanie stanu lodowców w Himalajach oraz analizowanie zmian klimatycznych. Jairam Ramesh, indyjski minister ochrony środowiska, stwierdził: cienka linia dzieli naukę o klimacie od klimatycznego ewangelizmu. Ja jestem zwolennikiem nauki. Myślę, że ludzie źle wykorzystywali raport IPCC, a IPCC nie prowadzi własnych badań, co jest jedną ze słabości... oni po prostu korzystają z istniejących publikacji i stąd mamy partactwa dotyczące lasów amazońskich, lodowców. Dodał przy tym: szanuję IPCC ale Indie to wielki kraj i nie mogą polegać tylko na IPCC, dlatego też uruchomiliśmy Indyjską Sieć na Rzecz Kompleksowej Oceny Zmian Klimatycznych (INCCA). Decyzja Indii to poważny cios dla IPCC nie tylko dlatego, że jest do wielkie, drugie pod względem liczby ludności państwo, ale również z tego względu, że szef IPCC jest właśnie obywatelem Indii.
  17. 5th Pillar to indyjska organizacja pozarządowa, która postanowiła zwalczać kwitnącą tam korupcję. Jej członkowie wprowadzili do obiegu banknot o nominale 0 rupii, który można wręczyć urzędnikowi domagającemu się "opłaty" za darmową usługę. Banknoty sporządzono w 5 językach: tamilskim, hindi, telugu, kannada i malajskim. Vijay Anand, szef organizacji, wyjaśnia, że po raz pierwszy na tego typu pomysł wpadł indyjski naukowiec, profesor fizyki z University of Maryland, który podczas podróży po ojczystym kraju zdał sobie sprawę z wszechobecności łapówkarstwa. Chcąc coś z tym zrobić, zaproponował wydrukowanie zdenominowanych banknotów zerorupiowych, by mógł je wręczać za każdym razem, gdy ktoś będzie się domagał nielegalnego wynagrodzenia. Anand rozwinął jego ideę. Z myślą o ich upublicznieniu wydrukował jeszcze więcej banknotów. Miał nadzieję, że współobywatele zyskają sposób na zademonstrowanie swojej dezaprobaty dla łapówek i nie pomylił się. Ludziom do tego stopnia spodobało się to rozwiązanie, że pierwsza transza 25 tys. banknotów rozeszła się w mgnieniu oka. Od rozpoczęcia projektu przedstawiciele 5th Pillar rozprowadzili 1 mln "papierków". Jak reagują urzędnicy na wyrażające społeczny opór banknoty? Historie z życia wzięte potwierdzają, że działają na nich jak terapia szokowa. Ponieważ w Indiach za przyjęcie łapówki grozi kara więzienia, jeśli petent zdobędzie się na przekazanie banknotu o nominale 0 rupii, dbając o zachowanie posady i bojąc się konsekwencji prawnych, oficjele wykonują wszystkie swoje obowiązki. Zwykły obywatel ma zaś poczucie, że coś od niego zależy...
  18. Indyjscy naukowcy z Central Rice Research Institute (CRRI) w Orisie wyhodowali nowy rodzaj ryżu, którego przed jedzeniem nie trzeba gotować, a jedynie moczyć w wodzie. Zainspirowała ich pewna odmiana tego zboża - komal saul – która rośnie w stanie Assam. Zgodnie z tradycją, ryż ten należy zanurzyć na noc w wodzie (choć czasem mówi się zaledwie o 15 min), a potem zjeść rano z cebulą i olejem z gorczycy. Dotąd jednak nie występował on poza północnym wschodem kraju. Specjaliści z CRRI skrzyżowali go ze zwykłym ryżem, a efektowi swoich starań nadali nazwę Aghunibora. Dyrektor instytutu dr T.P. Adhya opowiada, że testy terenowe hybrydy wypadły bardzo dobrze – rośnie w różnych warunkach klimatycznych, także w Orisie, gdzie panuje bardzo wysoka wilgotność, a zakres temperatur jest o wiele większy niż w Assamie. Ponieważ Indie nadal zmagają się z głodem, pokarm tak łatwy w przygotowaniu byłby prawdziwym wybawieniem. Jedna trzecia niedożywionych dzieci na świecie mieszka właśnie w Indiach.
  19. Codziennie rano Mani otwiera bramkę do zagrody kóz i wyprowadza je na popas wokół plantacji Palagapandi w Indiach. Wieczorem 75 zwierząt grzecznie wraca na nocleg. Wygląda to na opis zwykłego dnia zwykłego pasterza, lecz nie jest nim człowiek, ale małpa, w dodatku niewytresowana. Pojawiła się 3 lata temu, cała w ranach. Tutejsi mieszkańcy je opatrzyli, ale samica makaka nie odeszła, zamiast tego zaprzyjaźniła się z kozami i ich młodymi, które słuchają się jej jak ludzi. Mani z dzieckiem jeżdżą na podopiecznych na oklep, czasem wyciągają im z pyska wyskubane z krzewów liście. Gdy któraś z kóz zginie albo małpa wypatrzy niebezpieczeństwo, wydaje charakterystyczny okrzyk. Kiedy ona pasie kozy, ludzie mogą się zająć czymś innym, np. uprawą pomarańczy, kardamonu i kawy, a to spora oszczędność i czasu, i pieniędzy. Makaki lubią się bawić z kozami i na odwrót. Czy można sobie wymarzyć coś lepszego?
  20. Każdego roku miliony ważek porywają się na podróż z iście kolumbowskim rozmachem – pokonują przestrzeń nad Oceanem Indyjskim, przelatując między południowymi Indiami a wschodnią Afryką. Niezależny biolog Charles Andreson uważa, że udało mu się udokumentować najdłuższą owadzią trasę migracji (Journal of Tropical Ecology). Gdyby jego doniesienia się potwierdziły, ważki zdeklasowałyby monarchy (Danaus plexippus), wędrowne motyle z rodziny rusałkowatych, które pokonują między Amerykami zaledwie połowę dystansu przypisywanego ważkom różnoskrzydłym, czyli ok. 14-18 tys. km w obie strony. Anderson opowiada, że rokrocznie na Malediwach pojawiają się roje ważek. Kiedy jednak o to zapytać, nikt nie wie, skąd się biorą. To ciekawe, ponieważ na archipelag malediwski składa się ok. 1190 wysepek osadzonych na 26 koralowych atolach, a od stałego lądu (Indii) są one oddalone o 500-1000 km. Co więcej, niemal nigdzie nie ma powierzchniowych zbiorników słodkowodnych, w których lub w pobliżu których ważki składają jaja. Biolog po raz pierwszy zetknął się z ewenementem masowego przybywania ważek w 1983 roku. Systematyczną obserwacją zajął się w 1996 r., a teraz porównuje swoje dane ze spostrzeżeniami innych osób z Malediwów, Indii i łodzi pływających po morzu. Na podstawie dat ustalono, że ważki najpierw pojawiają się w południowych Indiach, następnie w stolicy Republiki Malediwów Malé, a potem na atolach wysuniętych jeszcze bardziej na południe. Owady przylatują falami, żadna nie zostaje na dłużej niż kilka dni. Po raz pierwszy ważki nawiedzają stolicę między 4 a 23 października. Szczyt liczebności przypada na przełom listopada i grudnia. Potem owady znikają. Dziewięćdziesiąt osiem procent wędrowców stanowią przedstawiciele gatunku Pantala flavescens. Reszta to Anax guttatus, husarze wędrowne (Anax ephippiger), Tholymis tillarga i Diplacodes trivialis. Ponieważ jest to podróż w dwie strony, między kwietniem a czerwcem następuje fala powrotów. Jak tak drobne owady radzą sobie z lotem nad otwartymi wodami, co bywa trudne nawet dla potężniejszych od nich ptaków? Dokładnie nie wiadomo. W październiku muszą walczyć z wiejącym w przeciwną stronę wiatrem. Na ich szczęście w listopadzie i grudniu następują korzystne zmiany w przesuwającej się na południe strefie konwergencji tropikalnej. Wiatry przed nią wieją w kierunku Indii, natomiast te znajdujące się nad nią i za nią wieją od Indii. Wygląda więc na to, że by dolecieć do Malediwów, ważki wykorzystują masy powietrza przemieszczające się na wysokości powyżej 1000 metrów. W listopadzie dużo ważek pojawia się na północnych Seszelach (2700 km od Indii), a w grudniu na południu Seszeli na Aldabrze (3800 km od Indii). W Ugandzie ważki pojawiają się dwa razy do roku (w marcu i kwietniu oraz we wrześniu), dolatują też do Mozambiku i Tanzanii. Wszystko pasuje do schematu zmian pogodowych w regionie. Ważki podążają za opadami w różnych częściach świata, np. monsunowymi w Indiach. Dzięki temu mogą się rozmnażać. Lecąc nad otwartym morzem, bazują na prądach powietrznych i żywią się innymi owadami. Podróż w tę i z powrotem to cena życia 4 pokoleń. Anderson utrzymuje, że trasy migracji wielu owadożernych ptaków, np. sokołów czy lelków, pokrywają się z trasami ważek.
  21. Trąd towarzyszy ludzkości od wieków. Na łamach pisma PLoS ONE antropolodzy opisują najstarszy przypadek zakażenia bakterią Mycobacterium leprae. Miało ono miejsce 4000 lat temu, a szkielet z charakterystycznymi zmianami chorobowymi znaleziono w Indiach – w Balathal. Gwen Robbins z Appalachian State University opowiada, że ciało zostało pochowane ok. 2500-2000 r. p.n.e. Balathal to duża niegdyś osada, która rozwijała się prężnie między 3700 a 1800 r. p.n.e. Najnowsze dowody świadczą o tym, że trąd występował na terenie Indii przed końcem szczytowego okresu cywilizacji doliny Indusu. Na ich podstawie można wnioskować o drogach rozprzestrzeniania się tej choroby po świecie. Naukowcy od jakiegoś czasu spekulowali, że trąd pochodzi z Indii bądź Afryki, a do Azji i Europy dostał się z powracającymi z podbojów wojskami Aleksandra Macedońskiego. Najstarsze z odkrytych wcześniej szkieletów datowano na 300-400 r. p.n.e. Pochodziły one z Egiptu i Tajlandii. Wśród chorób zakaźnych trąd należy do tych najsłabiej poznanych. Dzieje się tak dlatego, że mykobakterie niełatwo wyhodować do celów badawczych, a poza człowiekiem na trąd chorują jedynie pancerniki długoogonowe (peba). W 2005 roku w czasopiśmie Science przedstawiono dwie teorie dotyczące M. leprae. Monot i zespół uważali, że choroba pojawiła się po raz pierwszy w Afryce w późnym plejstocenie i wydostała się poza Czarny Kontynent 40 tys. lat temu. Pinhasi i jego ekipa twierdzili dla odmiany, że te same dowody genomiczne można zinterpretować zupełnie inaczej. Wg nich, trąd narodził się w Indiach i rozprzestrzenił się poza nie w późnym holocenie po pojawieniu się dużych centrów miejskich i intensyfikacji kontaktów handlowych. Szkielet zbadany przez indyjsko-amerykański zespół znaleziono pod popiołem ze spalania krowich odchodów. Nie był kompletny, ale na kościach wokół nosa i policzków, a także na kolcu nosowym, żebrach, kręgach oraz kończynach widniały typowe dla trądu wgłębienia. Ekipa wykluczyła inne możliwe wyjaśnienia stanu szkieletu, w tym gruźlicę i zakażenie kości. Przy gruźlicy obecna byłaby osteoporoza kręgosłupa, której tu nie stwierdzono. Zmarłego leżał w kamiennym "przedziale" o grubych ścianach. Antropolodzy stwierdzili, że był to mężczyzna pod czterdziestkę.
  22. Chcąc chronić swoje dziedzictwo kulturowe, Indie zamierzają opatentować pozycje ciała przyjmowane podczas ćwiczenia jogi. Powołano już ogólnonarodowy zespół, składający się z 200 naukowców z Komitetu Badań Naukowych i Przemysłowych (CSIR), przedstawicieli rządu i hinduskich guru z 9 szkół, który ma sporządzić spis tradycyjnych asan. Wszystko po to, by zapobiec piractwu. Do tej pory do Cyfrowej Biblioteki Tradycyjnej Wiedzy Indyjskiej dodali oni 600 asan. Ma to nie dopuścić, by uzurpatorzy z USA czy Europy opatentowali je jako własne. Podobne próby były już podejmowane w przeszłości, co bardzo rozzłościło obywateli tego wielkiego azjatyckiego państwa. W wielu krajach joga cieszy się sporą popularnością. Z biegiem czasu stała się też dochodowym interesem. W Indiach stanowi ona jednak część kulturowego dziedzictwa, rodzaj zbiorowej wiedzy. Ćwiczy się ją w parkach (jak w Chinach tai chi), a mistrzowie dzielą się z chętnymi swoją wiedzą za darmo, ucząc m.in. technik oddechowych. Gdy na Zachodzie coraz więcej osób interesowało się jogą, w samych tylko USA przyznano 130 patentów związanych z jogą, około 150 pomysłów objęto ochroną na podstawie prawa autorskiego, zarejestrowano też 2300 znaków towarowych. Teraz Cyfrowa Biblioteka Tradycyjnej Wiedzy Indyjskiej jest dostępna w biurach patentowych na całym świecie, można więc bez problemu ustalić, czy wnioskodawca dopuszcza się plagiatu, czy istotnie wymyślił coś całkiem nowego. Dotąd zespół ekspertów z Indii przeanalizował 35 starożytnych tekstów, w tym Mahabharatę. Dr V.P. Gupta z CSIR wyraża nadzieję, że do końca bieżącego roku powstanie spis 1500 asan.
  23. Władze Biharu, ubogiego stanu w północno-wschodnich Indiach, zachęcają swoich obywateli do jedzenia szczurów. Ma to zapobiec wzrostowi cen żywności i zniszczeniu upraw zbóż. Najprawdopodobniej dania z tych gryzoni trafią też do restauracyjnego menu. Zgodnie z oficjalnymi statystykami, niemal połowa zboża jest zjadana przez gryzonie. Pochłaniają one ziarno jeszcze na polach albo podczas przechowywania w magazynach. Jitan Ram Manjhi, jeden z lokalnych ministrów, podkreśla, że szczurze mięso jest zdrowe i każdy (bez wyjątku) powinien je jeść. W zaistniałej sytuacji zboża są drogie, ważne więc, by ryż nie był już podstawą diety. Jedzenie szczurów nie jest w Biharze czymś niezwykłym. Do tej pory jednak stanowiły one pokarm niższej kasty.
  24. Cheerleaderki kojarzą się ze skąpymi strojami: krótkimi spódniczkami czy obcisłymi szortami. Dopingują też przede wszystkim drużyny futbolu amerykańskiego oraz koszykarzy, a rzadziej hokeistów lub siatkarzy. Tym bardziej zaskakuje przypadek grupy dziewcząt odzianych w sari z jedwabiu, które w przyszłą środę rozgrzeją podczas meczu z Wielką Brytanią zespół hinduskich krykiecistów. Ashirbad Behera, sekretarz Orissa Cricket Association (OCA), opowiada, że cheerleaderki będą odziane w sari z ponad 8 metrów materiału. Nie mogą założyć mini, ponieważ byłoby to wbrew naszej kulturze i tradycjom, a nasza widownia by tego nie zaakceptowała. Pierwszy mecz z udziałem pięknych akrobatek zostanie rozegrany w Katak we wschodnich Indiach. Organizatorzy musieli wszystko dobrze przemyśleć po kwietniowym skandalu, który wybuchł, kiedy Royal Challengers Bangaloree, jedna z drużyn zawodowego krykieta, wynajęła amerykańskie cheerleaderki. Na co dzień ich występy w górze od bikini i przylegających do ciała spodenkach cieszą oko futbolistów i fanów z Washington Redskins American.
  25. Ile osób, tyle różnych dzwonków telefonów komórkowych. Za plecami można więc usłyszeć odgłosy natury, najnowsze przeboje, a także swojskie dryń-dryń. W Indiach pojawiły się zaś ostatnio dzwonki zachęcające do używania prezerwatyw. Przy próbach nawiązania połączenia aparat wyśpiewuje: kondom, kondom. Akcja ma przekonać Hindusów do tej metody antykoncepcyjnej i ograniczyć liczbę zakażeń wirusem HIV. Organizatorzy chcą przełamać tabu oraz zachęcić do publicznej dyskusji. Sądzą, że oryginalny dzwonek może się stać przebojem wśród młodych obywateli. Środki na realizację projektu pochodzą z fundacji Gatesów. W Indiach żyje 2,5 mln ludzi zakażonych wirusem HIV. Jednocześnie aż 270 mln osób korzysta z usług operatorów telefonii komórkowej.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...