Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' zmiany klimatu' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 16 wyników

  1. Zwierzęta, które żyją dłużej i mają mniej potomstwa są bardziej odporne na gwałtowne zjawiska pogodowe związane ze zmianami klimatu – jak susze czy wielkie opady – niż krócej żyjące małe zwierzęta. Z badań przeprowadzonych Christie Le Coeur z Uniwersytetu w Oslo oraz Owena Jonesa i Johna Jacksona z Uniwersytetu Danii Południowej dowiadujemy się, że niedźwiedzie czy żubry lepiej radzą sobie z ekstremalnymi wydarzeniami pogodowymi niż myszy czy lemingi. Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące zmian populacji 157 gatunków ssaków na całym świecie. Dla każdego z gatunków dysponowali danymi obejmującymi co najmniej 10 lat, a informacje te porównali z danymi pogodowymi. Sprawdzali, jak liczebność populacji i liczba potomstwa zmieniały się w czasach występowania ekstremalnych zjawisk pogodowych. Zauważyliśmy bardzo wyraźny wzorzec. Zwierzęta, które żyją dłużej i mają mniej potomstwa są mniej wrażliwe na ekstrema pogodowe niż zwierzęta żyjące krócej i posiadające więcej potomstwa. Lamy, długo żyjące gatunki nietoperzy czy słonie lepiej radzą sobie w takich warunkach niż myszy, oposy czy krytycznie zagrożony kanguroszczurnik pędzloogonowy, stwierdzają autorzy badań. Duże długo żyjące zwierzęta lepiej radzą sobie np. z suszą. Susza nie wpływa tak bardzo na ich zdolność do przetrwania, reprodukcji i wychowania młodych jak w przypadku małych zwierząt. Mogą zainwestować całą swoją energię w wychowanie jednego potomka lub poczekać na lepsze czasy. W przypadku małych zwierząt dochodzi w czasie takich wydarzeń do dużych zmian populacji. Na przykład w czasie przedłużającej się suszy znika znaczna część bazy pokarmowej gryzoni – owady, nasiona, kwiaty i owoce – a zwierzęta te głodują, gdyż mają bardzo ograniczone zasoby tłuszczu. Z drugiej strony, gdy warunki życiowe się poprawią, populacja takich zwierząt szybko się zwiększa. W przeciwieństwie do wielkich ssaków mają one jednorazowo wiele młodych. Małe ssaki szybko reagują na ekstrema pogodowe. Ma to swoje dobre i złe strony. Dlatego też ich wrażliwość na gwałtowne zjawiska pogodowe nie jest równoznaczna z ryzykiem wyginięcia, wyjaśnia John Jackson. Uczony dodaje, że zdolność do przetrwania zmian klimatu to nie jedyny wskaźnik ryzyka dla gatunku. Niszczenie habitatów, kłusownictwo, zanieczyszczenia, wprowadzanie gatunków inwazyjnych to czynniki, które zagrażają wielu gatunkom. Często bardziej niż zmiany klimatu, stwierdza naukowiec. Przeprowadzone badania nie tylko poszerzają naszą wiedzę o wspomnianych 157 gatunków, ale pozwalają lepiej zrozumieć, jak zwierzęta mogą reagować na zmiany klimatyczne. W przyszłości będziemy doświadczali bowiem coraz bardziej gwałtownych ekstremów pogodowych. Zwierzęta będą musiały sobie z tym radzić. Nasza analiza pokazuje, jak różne gatunki – w zależności od ich cech ogólnych – będą reagowały na zmiany. Dotyczy to też tych gatunków, odnośnie których mamy niewiele danych, mówi Owen Jones. Jednym z takich gatunków jest na przykład niezwykły kanguroszczurnik pędzloogonowy. To krytycznie zagrożony wyjątkowy torbacz, który żywi się głównie wykopanymi z ziemi grzybami, a dietę uzupełnia bulwami, owadami czy żywicą. Niewiele wiemy o tym gatunku, ale fakt, że jest on wielkości myszy pozwala przypuszczać, że będzie reagował na zmiany klimatu podobnie jak one. « powrót do artykułu
  2. Badacze z University College London (UCL) ostrzegają, że w ciągu najbliższych 60 lat część ze szkockich producentów whisky może zostać zmuszona do ograniczenia lub wstrzymania produkcji. Wszystko z powodu zmian klimaty, w wyniku których wzrośnie temperatura, a Szkocja doświadczy susz. Niekorzystnie wpłynie to na trzy główne składniki whisky – wodę, jęczmień i drożdże. Raport nt. wpływu zmian klimatu na produkcję whisky zamówiła destylarnia Glengoyne. Do wyprodukowania litra whisky potrzeba 46,9 wody. Autorzy raportu informują, że szkockie destylarnie zużywają rocznie około 61 miliardów litrów wody. Wody tej może brakować w ocieplającym się świecie. Taka sytuacja miała już zresztą miejsce w 2018 roku, kiedy to 5 destylarni na Islay – słynnej z takich marek jak Laphroaig, Lagavulin czy Ardbeg – musiało ograniczyć produkcję z powodu suszy. Podobnych kłopotów doświadczyły wówczas dwie destylarnie z Pertshire. W tym samym roku  Glenfarclas poinformowała o utracie całej miesięcznej produkcji z powodu wysokich temperatur. Jęczmień, z którego wytwarzany jest szkocki single malt, to zboże dość odporne na suszę. Ale wysokie temperatury potrafią mu zaszkodzić. Naukowcy z UCL przypomnieli, że fala upałów z 2018 roku spowodowała w Wielkiej Brytanii spadek produkcji jęczmienia jarego o 7,9%. To zaś spowodowało, że jego cena wzrosła ze 145 do 179 funtów za tonę. Szkoccy producenci whisky używają rocznie około 800 000 ton tego zboża, zatem taki wzrost cen to dodatkowy koszt 27 milionów funtów. Jednocześnie jednak uczeni zauważają, że wyższe temperatury w Szkocji mogą zwiększyć produkcję kukurydzy, która jest używana do produkcji whisky zbożowej (grain whisky). To, co prawda nie to samo co najszlachetniejsza odmiana whisky, czyli  single malt, jednak whisky zbożowa – chociaż rzadko butelkowana samodzielnie – stanowi istotny składnik whisky mieszanych (blended). To jednak marne pocieszenie w obliczu faktu, że cieplejsze lata i łagodniejsze zimy nie tylko spowodują problemy z wodą i jęczmieniem, ale doprowadzą do zwiększenia populacji gatunków inwazyjnych, szkodników i chorób. Szkocję postrzega się jako wilgotne, deszczowe miejsce ze stałym dostępem do wody. Jednak gdzie i kiedy pada ulega zmianie wraz ze zmianami klimatu. To zaś może spowodować niedobory wody i zmienić jej charakter, wpływając na nasz ulubiony napój. Dlatego odpowiednie planowanie to podstawa ochrony whisky, mówi główna autorka badań, Carole Roberts. Uczona dodaje, że zmiany klimatyczne mogą doprowadzić też do zmiany smaku whisky. Cały proces produkcji, w tym słodowanie, fermentacja, destylacja i dojrzewanie był przez długi czas udoskonalany z uwzględnieniem nadmorskiego klimatu Szkocji. Zmiana temperatury powietrza i wody grozi utratą smaku, charakteru i jakości whisky. « powrót do artykułu
  3. Naukowcy z Jet Propulsion Laboratory i innych instytucji, stworzyli indeks wrażliwości lasów tropikalnych. Służy on do określania podatności tych ekosystemów na dwa główne zagrożenia: ocieplanie się klimatu oraz konsekwencje związane z wycinką i fragmentacją lasów poprzez budowę dróg, osiedli czy tworzenie pól uprawnych. Okazuje się, że trzy główne obszary lasów tropikalnych są w różnym stopniu podatne na różne zagrożenia. Basen Amazonki jest niezwykle wrażliwy zarówno na zmiany klimatu jak i na wywoływane przez ludzi zmiany w użytkowaniu terenów. W Basenie Kongo mają miejsce te same zjawiska co w Amazonii, jednak tamtejsze lasy są bardziej na nie odporne. Z kolei większość azjatyckich lasów tropikalnych w większym stopniu cierpi z powodu wycinki niż z powodu zmian klimatu. Lasy tropikalne to prawdopodobnie najbardziej zagrożone habitaty na Ziemi. Są jak kanarek w kopalni, mówi Sassan Saatchi, główny autor najnowszych badań. W lasach tropikalnych mieszka ponad połowa gatunków roślin i zwierząt żyjących na Ziemi i przechowują one ponad połowę węgla uwięzionego w roślinach. Jednak w XX wieku ludzie wycięli 15–20% tych lasów, a kolejnych 10% uległo degradacji. Tymczasem zmiany klimatu prowadzą do coraz częstszych i poważniejszych pożarów, ograniczają zdolność lasów do wchłaniania dwutlenku węgla i zwiększają emisję CO2 z lasów. W 2019 roku National Geographic Society zorganizowało zespół ekspertów, których celem było stworzenie nowego indeksu wrażliwości lasów tropikalnych. Uczeni mieli do dyspozycji dane satelitarne oraz z pomiarów polowych z lat 1982–2018. To na ich podstawie powstał indeks. Dzięki niemu można będzie dokładniej badać procesy zachodzące w lasach tropikalnych, takie jak wchłanianie i uwalnianie węgla, ich produktywność, cykl obiegu wody i bioróżnorodność. « powrót do artykułu
  4. Międzynarodowy zespół naukowców z ośmiu krajów, pod kierownictwem dr Agaty Buchwał z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, zbadał związek przyrostu słojów krzewinek arktycznych ze zmianami zasięgu lodu morskiego, temperatury powietrza i opadów w Arktyce. Badacze wykazali, że zmniejszający się zasięg lodu morskiego wpływa na wzrost krzewinek tundrowych w jednych regionach Arktyki, a w innych, bardziej suchych, powoduje ograniczenie ich wzrostu. Zespół podjął wysiłek rozwikłania zagadki, z czego wynika ta dwukierunkowość. Wyniki badań opublikowano właśnie w Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America. W ciągu ostatnich dwudziestu lat powierzchnia lodu morskiego w Arktyce gwałtownie się zmniejsza. W tym czasie w wielu regionach Arktyki można zaobserwować rozrost roślinności tundrowej – najbardziej na północ wysuniętej formacja roślinnej na Ziemi. Pozornie bezdrzewna tundra w dużej mierze porośnięta jest karłowatymi drzewami, zwanymi krzewinkami. Krzewinki arktyczne, podobnie jak drzewa w niższych szerokościach geograficznych, tworzą roczne słoje przyrostowe. Te niewielkie pierścienie można zmierzyć pod mikroskopem, aby poznać historię klimatu, ale także reakcje wzrostu krzewinek na aktualne zmiany klimatyczne, które są obecne w Arktyce. Nowe badanie pokazuje, jak obecnie postępujący zanik lodu morskiego wpływa na wzrost krzewinek arktycznych. Dr Agata Buchwał rozpoczęła swoje badania podczas stypendium Fulbrighta na University of Alaska Anchorage w 2015 roku. Naukowcy zebrali 23 chronologie słojów rocznych krzewinek. Zbiór danych obejmował karłowate brzozy i wierzby z Alaski, Arktyki Kanadyjskiej, Grenlandii, Spitsbergenu i Syberii. Badania pokazały, że podczas gdy większość krzewinek korzysta z ocieplenia wywołanego zmniejszaniem się powierzchni lodu morskiego i zwiększa swój wzrost, istnieje niezwykła grupa, które stopniowo zmniejsza swój wzrost. Co napędza te rozbieżne reakcje krzewinek na zmniejszający się zasięg lodu morskiego? Dr Buchwał wraz z zespołem wykazała, że regionalne zmiany zasięgu lodu morskiego są silnie powiązane ze zmianami lokalnej temperatury – co ważniejsze – ze spadkiem dostępności wilgoci w wybranych regionach Arktyki. W szczególności tereny z krzewinkami, które wykazują mniejszy wzrost w ostatnich latach pomiarowych, charakteryzowały się coraz większym niedoborem wilgoci przy równoczesnym wzroście temperatury powietrza. Dlaczego wzrost krzewinek tundrowych jest ważny? Jak wyjaśniają naukowcy, tundra krzewinkowa, podobnie jak las w niższych szerokościach geograficznych, jest istotnym regulatorem obiegu węgla. Podczas gdy obszary tundry z bujnie rosnącymi krzewinkami mogą pochłaniać i magazynować więcej dwutlenku węgla z atmosfery, tereny z krzewinkami wykazującymi spadki wzrostu są jego potencjalnym źródłem. W szczególności, należy tu zwrócić uwagę na interakcję między pokrywą tundrową a wieloletnią zmarzliną, która przy wytapianiu jest źródłem gazów cieplarnianych. Nasze badania pokazują, że niektóre miejsca w Arktyce robią się na tyle suche, że wzrost roślin przy wysokich temperaturach jest utrudniony. Sucha tundra może być w ten sposób bardziej podatna np. na ryzyko pożarów. Już w ostatniej dekadzie mieliśmy doniesienia o pożarach tundry na zachodniej Grenlandii – podkreśla dr Buchwał. UAM prowadzi badania w Arktyce już od ponad 50 lat, m.in. w oparciu o stację polarną na Spitsbergenie. W Arktyce znajdujemy bardzo czułe ekosystemy, poddane oddziaływaniu zmian klimatu. Ich reakcje są często bardzo zaskakujące – mówi prof. Grzegorz Rachlewicz z Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych UAM, jeden ze współautorów artykułu. Krzewinki tundrowe nie będą głośno krzyczeć o zmianach klimatycznych w Arktyce. Zamiast tego cierpliwie rejestrują reakcje na te zmiany w swoich rocznych słojach. A naszym zadaniem jest wyciąganie wniosków z ich cennych zapisów – podsumowuje dr Buchwał. « powrót do artykułu
  5. Jak zmiany klimatu wpływają na zimowe migracje kaczek morskich takich jak ogorzałka (Aythya marila)? Naukowcy ze Stacji Ornitologicznej Muzeum i Instytutu Zoologii PAN na łamach Scientific Reports prezentują ciekawe wyniki badań świadczące o istotnych zmianach w rozmieszczeniu populacji tego gatunku, a także wskazują na możliwe konsekwencje. Pod kierunkiem badaczy ze Stacji Ornitologicznej Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk (MIIZ PAN) w Gdańsku oraz przy współpracy z szeregiem ośrodków naukowych i organizacji zajmujących się badaniem i ochroną ptaków z całej Europy przeanalizowano dane dotyczące liczebności ogorzałki z ostatnich 30 lat. Wykazano, że gatunek ten na okres zimy coraz chętniej wybiera kraje Europy Północno-Wschodniej, wykazano również spadek liczebności całej populacji zimującej w Europie na poziomie 38,1 %. Populacje w poszczególnych krajach zachowywały się jednak inaczej, największy spadek zanotowano w Wielkiej Brytanii - ponad 90%. Spadek również wykazano w Irlandii, Włoszech, Francji oraz w Holandii, podczas gdy w Niemczech, Polsce, Szwecji i Estonii liczba ogorzałek w okresie zimowym wzrosła. Tylko w Danii liczebność populacji w ostatnim trzydziestoleciu pozostała na podobnym poziomie. Zmiana sposobu zimowania Co sprawia, że populacje kaczek morskich pochodzących z obszarów arktycznych i subarktycznych zmieniają zwyczaje, a nawet kraje? Za przyczynę takiej alokacji naukowcy wskazują ocieplający się klimat. Ze wcześniejszych badań prowadzonych przez dr. Dominika Marchowskiego z MIIZ PAN wynika, że omawiany gatunek jest wrażliwy na występowanie pokrywy lodowej. Im większa jest pokrywa lodowa, tym mniej ptaków. Odnotowywane w ostatnich latach wyższe temperatury na obszarach północnych i wschodnich były skorelowane z przesunięciem zasięgu zimowania ogorzałki. Ptaki te najchętniej żerują w przybrzeżnych wodach morskich bądź płytkich zatokach, gdzie z łatwością nurkują po pożywienie (np. omułki, racicznice zmienne lub inne małże), dlatego głównym obszarem ich zimowania jest akwen Morza Bałtyckiego. Niestety, podobnych do tego siedlisk nie ma zbyt wiele, stąd obserwujemy zwiększenie koncentracji gatunku na małym obszarze. Kaczy problem Czy powinniśmy się zatem cieszyć, że coraz większa część populacji ogorzałki wybiera Polskę, by przetrwać zimę? Otóż niekoniecznie. Populacje ptaków, które gromadzą się w duże skupiska na stosunkowo niedużych obszarach geograficznych stanowią nie lada wyzwanie dla krajów, w których zimują. Gatunki rozmnażające się w niskich zagęszczeniach na rozległych obszarach – a o takim gatunku jest mowa – stłoczone na mniejszym obszarze narażone są na zagrożenia występujące lokalnie, takie jak np. przyłów w sieci rybackiej. Ogromne zagęszczenia na niewielkim obszarze w połączeniu z zagrożeniami, które tam występują narażają gatunek na zwiększona śmiertelność i spadek liczebności całej populacji. Niekorzystny dla kaczek morskich, coraz liczniej zimujących na terenie Polski czy Niemiec, jest również brak skutecznych działań ochronnych w tych krajach. Największym zagrożeniem dla ptaków wodnych jest działalność człowieka, m.in. sposób połowu, a także zanieczyszczenie mórz, transport morski czy morskie farmy wiatrowe. Zmiana w rozmieszczeniu zimowania ogorzałki stawia nowe wyzwania przed krajami takimi jak Polska czy Niemcy, które zgodnie z Dyrektywą Ptasią (wydaną przez Parlament Europejski i Radę Unii Europejskiej w 2009 roku w sprawie ochrony dzikich ptaków) winny zapewnić objętej ochroną ogorzałce właściwą ochronę. Warto podkreślić, że ochrona dotyczy nie tylko tego gatunku, ale jeszcze kilku innych, które podobnie do ogorzałki na skutek postępujących zmian klimatu zmieniają miejsce zimowania. Pełną treść artykułu zatytułowanego Effectiveness of the European Natura 2000 network to sustain a specialist wintering waterbird population in the face of climate change przeczytamy w czasopiśmie Scientific Reports. « powrót do artykułu
  6. Wiemy, że pomiędzy końcem pliocenu a plejstocenem na Ziemi istniało co najmniej kilka gatunków rodzaju Homo. Do dzisiaj pozostał tylko jeden, a przyczyny wyginięcia pozostałych nie doczekały się jeszcze jednoznacznie satysfakcjonującego wyjaśnienia. Na łamach pisma Cell ukazały się właśnie badania, których wyniki sugerują, że zmiany klimatyczne były głównym czynnikiem jaki spowodował wyginięcie Homo. Ich autorzy, naukowcy Włoch, Wielkiej Brytanii i Brazylii, wykorzystali dane z 2754 stanowisk archeologicznych oraz emulatory dawnego klimatu do stworzenia modeli klimatycznych nisz środowiskowych zajmowanych przez gatunki Homo. Znaleźliśmy statystycznie solidne dowody, że trzy gatunki Homo, reprezentujące niezależne linie, H. erectus, H. heidelbergensis i H. neanderthalensis, utraciły znaczną część przestrzeni klimatycznej swojej niszy ekologicznej bezpośrednio przed wyginięciem, bez odpowiadającej temu utracie zasięgu. Utrata ta zbiega się z większą podatnością na zmiany klimatyczne. W przypadku neandertalczyków ryzyko wyginięcia zostało zwiększone w wyniku konkurencji z Homo sapiens. Nasze badania wskazują, że zmiany klimatyczne były główną przyczyną wyginięcia gatunków Homo. Rodzaj Homo istnieje od około 3 milionów lat. Badania, zajmujące się wyginięciem poszczególnych gatunków skupiały się przede wszystkim na przypadku H. neanderthalensis, a autorzy niemal wszystkich prac jako przyczynę wyginięcia wskazywali albo zmiany klimatu, albo konkurencję ze strony bardziej zaawansowanego technologicznie H. sapiens. Jednak takich badań i dowodów brakuje w odniesieniu do wcześniejszych gatunków naszego rodzaju. Pascuale Raia i jego koledzy postanowili uzupełnić naszą wiedzę odtwarzając przeszły klimat Ziemi na przestrzeni ostatnich 5 milionów lat z rozdzielczością 1000 lat. Uwzględnili maksymalne i minimalne temperatury oraz opady. Wzięli pod uwagę sześć gatunków człowieka: H. habilis, H. ergaster, H. erectus, H. heidelbergensis, H. neanderthalensis i H. sapiens. Badania potwierdziły, że wszystkie gatunki Homo przez większą część swojej historii żyły w stabilnych klimatycznie niszach ekologicznych. Jednak w przypadku trzech z nich, H. heidelbergensis, H. erectus i H. neanderthalensis bezpośrednio przed wyginięciem doszło do statystycznie znacznego pogorszenia warunków klimatycznych. Naukowcy podzielili okres istnienia wspomnianych gatunków na etapy. Stwierdzili, że w ostatnim etapie istnienia H. erectus warunki klimatyczne dla tego gatunku znacznie pogorszyły się w porównaniu z warunkami, z jakimi miał do czynienia przez całą swoją wcześniejszą historię. W całym zasięgu występowania H. erectus najwyższe temperatury i najwyższa wilgotność panowały wówczas w Azji Południowo-Wschodniej i tam też właśnie znajdujemy najmłodsze znane nam szczątki tego gatunku. H. erectus wyginął podczas ostatniego zlodowacenia, czyli podczas najniższych temperatur, z jakimi w ogóle się zetknął. Bardzo podobnie wyglądały losy H. heidelbergensis. Również w jego przypadku warunki klimatyczne w ostatnim okresie istnienia tego gatunku znacząco odbiegały od warunków, jakich doświadczał w swojej historii. Nic zatem dziwnego, że jego najmłodsze znane nam szczątki znajdujemy na subkontynencie indyjskim i w Azji Południowej. Inaczej wygląda jednak sytuacja neandertalczyków. W ich przypadku nie doszło do aż tak znaczącego pogorszenia się klimatu. W ostatnim etapie istnienia H. neanderthalensis przesunął swój zasięg w stronę bardziej suchego i ciepłego klimatu. Jednak gatunek ten, chociaż mniej odporny od H. sapiens na zmiany klimatu, był na nie lepiej uodporniony niż H. heidelbergensis i H. erectus. Dlatego też należy przypuszczać, że w jego przypadku zadziałały co prawda głównie zmiany klimatu, ale znaczenie miała też konkurencja ze strony H. sapiens. Tezę o tym, że zmiany klimatu były jednak główną przyczyną potwierdza fakt wczesnego wyginięcia neandertalczyka na większych wysokościach geograficznych, co jest zgodne z jego preferencjami w kierunku cieplejszego klimatu. Dostępne dowody archeologiczne wskazują, że wyginięcie poszczególnych gatunków Homo nie może być wyjaśnione konkurencją ze strony innego gatunku, być może z wyjątkiem H. neanderthalensis. Badania te dostarczają pierwszego silnego dowodu, że zmiany klimatyczne były wspólną przyczyną wyginięcia wszystkich naszych przodków, podsumowują autorzy badań. « powrót do artykułu
  7. Znaczna część Amazonii może znajdować się w punkcie, w którym las deszczowy zaczyna zmieniać się w sawannę, wynika z badań opublikowanych na łamach Nature Communication. Lasy deszczowe są wrażliwe na długoterminowe zmiany ilości opadów. Jeśli poziom opadów spadnie poniżej określonego poziomu, las deszczowy może zacząć zamieniać się w sawannę. Na około 40% Amazonii poziom opadów jest obecnie taki, że tamtejszy ekosystem może być albo lasem deszczowym, albo sawanną, mówi główny autor najnowszych badań, Arie Staal z Instytutu Kopernika na Uniwersytecie w Utrechcie. To ważne odkrycie, gdyż poziom opadów w Amazonii zmniejszył się i wszystko wskazuje na to, że nadal będzie spadał. Staal i jego koledzy badali stabilność tropikalnych lasów deszczowych Ameryk, Azji, Afryki i Oceanii. Sprawdzali, jak ekosystemy takie reagują na zmiany wzorców opadów. Naukowcy badali odporność lasów deszczowych, próbując odpowiedzieć na dwa pytania. Pierwsze z nich brzmiało: Czy jeśli wszystkie lasy deszczowe tropików znikną, to czy będą w stanie się odrodzić? Pytanie drugie zaś, było jego odwrotnością: Co by się stało, gdyby lasy deszczowe porastały całą powierzchnię ziemskich tropików? Odpowiedź na takie dwa ekstremalne scenariusze może dać naukowcom wskazów, co do odporności i stabilności prawdziwych tropikalnych lasów deszczowych. Pomaga też zrozumieć, jak lasy reagują na zmiany wzorców opadów. Najpierw naukowcy uruchomili swój model z założeniem, że w tropikach Afryki, obu Ameryk, Azji i Australii nie występują żadne lasy. Sprawdzali, w jakim tempie lasy takie by się pojawiły, co pozwala na określenie minimalnej ilości lasu w każdym z regionów. Dynamika lasu deszczowego jest interesująca. Gdy las rośnie i rozprzestrzenia się, wpływa na opady. Lasy generują swój własny deszcz, gdyż liście wyparowują wodę, która później opada na ziemię. Im więcej deszczu, tym mniej pożarów i tym więcej lasów. W naszej symulacji widzimy tę dynamikę, mówi Staal. Drugie modelowanie wykonano z początkowym założeniem, że lasy deszczowe pokrywają całe tropiki. Okazało się, że jest to scenariusz bardzo niestabilny, gdyż w wielu miejscach nie występuje wystarczająco dużo opadów, by podtrzymać istnienie lasu deszczowego. W wielu miejscach las zniknął z powodu braku wilgoci. "Gdy powierzchnia lasu się kurczy, zmniejsza się ilość opadów, region staje się bardziej suchy, pojawia się więcej pożarów, więc dochodzi do kolejnej utraty lasu", dodaje uczony. W końcu naukowcy zajęli się modelowaniem dynamiki lasów tropikalnych w sytuacji, gdy do końca wieku utrzyma się bardzo wysoki poziom emisji gazów cieplarnianych, zgodny z jednym z modeli przyjętych przez IPCC. Okazało się, że w miarę wzrostu emisji amazoński las deszczowy będzie tracił swoją naturalną odporność, ekosystem stanie się niestabilny, prawdopodobnie zacznie wysychać, a las deszczowy zmieni się w sawannę. Taki los może czekać nawet najbardziej odporne fragmenty lasu deszczowego. Z analiz wynika, że w scenariuszu wysokiej emisji gazów cieplarnianych najmniejszy obszar, jaki jest potrzebny do podtrzymania istnienia lasu deszczowego Amazonii będzie o 66% mniejszy niż niezbędne minimum. Z kolei w basenie Kongo lasy deszczowe są ciągle zagrożone i nie odrodzą się, jeśli je utracimy, ale w scenariuszu wysokiej emisji zmiany w nich zachodzące mogą być mniej dramatyczne niż w przypadku Amazonii. Obszary, na których możliwe jest naturalne odrodzenie się lasów deszczowych są dość małe. Teraz rozumiemy, że lasy deszczowe na wszystkich kontynentach są bardzo wrażliwe na globalne zmiany i mogą szybko utracić zdolność do adaptacji. Gdy raz znikną, powrót do wcześniejszego stanu zajmie im całe dekady. Musimy też pamiętać, że w lasach deszczowych żyje większość światowych gatunków. Jeśli znikną lasy, gatunki te zostaną na zawsze utracone, stwierdzają autorzy badań. Najbardziej stabilne lasy deszczowe rosną w Indonezji i Malezji. Są on bardziej odporne, gdyż ilość opadów bardziej zależy tam od otaczającego lasy oceanu niż od samej pokrywy roślinnej. Autorzy badań podkreślają, że nie brali w nich pod uwagę takich czynników jak wycinka lasów na potrzeby rolnictwa czy pozyskiwania drewna. « powrót do artykułu
  8. Obecnie na świecie jeździ ponad 7 milionów samochodów elektrycznych. To olbrzymia zmiana w porównaniu z 20 tysiącami sprzed dekady, jednak zdaniem naukowców z Wydziału Inżynierii Uniwersytetu w Toronto samo przechodzenie na transport elektryczny nie wystarczy, by sektor transportowy przestał przyczyniać się do zmian klimatycznych. Wiele osób sądzi, że wystarczy masowo przesiąść się do samochodów elektrycznych, by rozwiązać problemy klimatyczne powodowane przez sektor transportowy. Jednak trzeba spojrzeć na to w inny sposób. Masowy transport elektryczny jest niezbędny, jednak sam w sobie niewystarczający, mówi Alexandre Milovanoff, główny autor artykułu opublikowanego na łamach Nature Climate Change. Naukowcy z Toronto postanowili przyjrzeć się wpływowi, jaki na emisję węgla będzie miało przechodzenie na transport elektryczny. Rządy wielu krajów intensywnie promują ten rodzaj transportu. Na przykład w Norwegii, gdzie już w tej chwili samochody elektryczne stanowią połowę wszystkich sprzedawanych pojazdów, rząd chce, by do roku 2025 zaprzestać sprzedaży samochodów z napędem spalinowym. Rząd Holandii chce taki zakaz wprowadzić w roku 2030, a rządy Francji i Kanady w roku 2040. Uczeni z University of Toronto przeprowadzili swoje analizy dla USA. Wybraliśmy ten rynek, gdyż Amerykanie używają dużych, ciężkich pojazdów, liczba samochodów w przeliczeniu na mieszkańca jest tam wysoka, a właściciele pojazdów dużo nimi podróżują. Ponadto w USA zbieranych jest dużo danych wysokiej jakości na temat całego sektora transportowego, więc stwierdziliśmy, że analizy dla tego rynku dadzą nam najlepsze odpowiedzi, mówi Milovanoff. Stworzono więc model komputerowy, by zbadać, ile samochodów elektrycznych musi być wykorzystywanych w USA by globalne ocieplenie pozostało do roku 2100 na poziomie nie wyższym niż 2 stopnie Celsjusza powyżej epoki preindustrialnej. Z wyliczeń wynika, że do roku 2050 po amerykańskich drogach powinno poruszać się około 350 milionów samochodów elektrycznych. Innymi słowy, aż 90% amerykańskiej floty pojazdów powinno wykorzystywać silniki elektryczne. Żeby uświadomić sobie skalę problemu trzeba wiedzieć, że obecnie samochody elektryczne stanowią w USA 0,3% całej floty, mówi Milovanoff. To prawda, że sprzedaż rośnie szybko. Ale nawet najbardziej optymistyczne scenariusze zakładają, że w roku 2050 samochody elektryczne będą stanowiły 50% całego amerykańskiego parku samochodowego, dodaje uczony. Rozwojowi motoryzacji opartej na silnikach elektrycznych towarzyszą nie tylko bariery w postaci preferencji użytkowników. Flota 350 milionów samochodów elektrycznych wymagałaby 1730 TWh rocznie więcej niż obecnie. To oznacza wzrost zapotrzebowania na energię o 41% ponad obecny poziom. Tę dodatkową energię trzeba będzie wyprodukować i dostarczyć. To zaś wymaga olbrzymich inwestycji zarówno w zakłady produkujące energię, jak i w sieci przesyłowe. Olbrzymia flota samochodów elektrycznych zmieni też krzywą zapotrzebowania na energię. Szczyty zapotrzebowania na nią będą wyglądały inaczej niż obecnie. To zaś oznacza, że zarządzanie przesyłem stanie się jeszcze bardziej skomplikowane niż obecnie. Jakby jeszcze tego było mało, pozostaje wyzwanie w postaci zapewnienia odpowiedniej ilości surowców do produkcji samochodów elektrycznych, takich jak kobalt, lit czy mangan. Kanadyjscy naukowcy stwierdzają, że osiągnięcie do roku 2050 poziomu 90% nasycenia rynku USA samochodami elektrycznymi jest nierealne. Ich zdaniem nie wystarczy propagować samochodów elektrycznych. Należy jak najwięcej osób zachęcać do rezygnacji z indywidualnych środków transportu na rzecz transportu zbiorowego. To zresztą też będzie wymagało wielu zmian. Do większej liczby pasażerów trzeba będzie dostosować linie autobusowe, pociągowe, metro. Konieczne będzie też przemyślenie architektury miast tak, by łatwiej było po nich przemieszczać się pieszo czy na rowerze. Musimy przemyśleć nasze zachowania, przeprojektować nasze miasta, a nawet pewne aspekty naszej kultury. Każdy musi wziąć za to odpowiedzialność, mówi współautorka badań, Heather MacLean. « powrót do artykułu
  9. Konrad Steffen, jeden z najwybitniejszych klimatologów, pionier badań nad wpływem zmian klimatu na Grenlandię, zginął w wypadku podczas wyprawy badawczej. Steffen był dyrektorem Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Badań nad Lasem, Śniegiem i Krajobrazem. Od ponad 40 lat zajmował się badaniami klimatu, skupiając się głównie na Arktyce i Antarktyce. Naukowiec zginął w wieku 68 lat w pobliżu stacji badawczej „Swiss Camp”, którą założył przed ponad 30 laty. Steffen wpadł do lodowej rozpadliny i utonął w lodowatej wodzie. Szczeliny takie stanowią poważna, znane ryzyko. Z powodu opadów śniegu i silnego wiatru uczony nie zauważył jednej z nich. Ryan R. Neely III, klimatolog z University of Leeds, który studiował pod kierunkiem Steffena mówi, że w regionie, w którym Szwajcar założył stację szczeliny nie występowały. Jednak globalne ocieplenie doprowadziło do tego, że zaczęły się pojawiać. Wygląda na to, że stał się ofiarą globalnego ocieplenia, dodał. Steffen każdej wiosny wracał do swojego obozu, by prowadzić tam badania. Czasami musiał go odbudowywać po ciężkiej zimie. Naukowiec urodził się w 1952 roku, a w 1984 obronił doktorat na słynnej ETH Zurich. W 1990 roku został profesorem klimatologii na University of Colorado w Boulder i dyrektorem Cooperative Institute for Research in Environmental Sciences (CIRES). W 2012 roku opuścił USA i przyjął posadę dyrektora Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Badań nad Lasem, Śniegiem i Krajobrazem. Piastował też stanowisko profesora w ETH Zurich i Szwajcarskim Instytucie Technologicznym w Lozannie. « powrót do artykułu
  10. Niedźwiedzie polarne umierają z głodu. Jeśli obecny trend globalnego ocieplenia będzie kontynuowany, do roku 2100 wyginą niemal wszystkie populacje tych zwierząt. Jak donoszą autorzy badań opublikowanych właśnie w Nature Climate Change, niektóre populacje niedźwiedzi polarnych już teraz skazane są na zagładę. Tam, gdzie mieszkają, znacząco zmniejszyła się liczba dni z taką pokrywą lodową na oceanie, by zwierzęta mogły polować na foki. Wydłużył się więc okres postu i zwierzęta umierają z głodu. Czas pomiędzy ponownym pojawieniem się lodu wydłuża się. A to oznacza dłuższy post, mówi Steven Amstrup, główny naukowiec organizacji Polar Bears International. Amstrup kierował badaniami, które wykazały, że w ciągu najbliższych 80 lat aż 12 z 13 badanych populacji zostanie zdziesiątkowanych przez globalne ocieplenie. Dla 6 innych populacji brak jest odpowiedniej liczby danych. Do roku 2100 narodziny młodych niedźwiedzi będą niemożliwe lub niezwykle utrudnione we wszystkich populacjach z wyjątkiem – być może – populacji zamieszkującej Wyspę Królowej Elżbiety, mówi Amstrup. Rozważany przez naukowców scenariusz zakłada, że do roku 2100 średnie temperatury na Ziemi zwiększą się o 3,3 stopnia w porównaniu z okresem sprzed rewolucji przemysłowej. Dotychczas ogrzaliśmy Ziemię o około 1 stopień Celsjusza, a już wiąże się to z pojawieniem się fal upałów, susz i innymi gwałtownymi zjawiskami atmosferycznymi. Nawet jeśli uda się zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 2,4 stopnia Celsjusza to i tylko oddali to chwilę załamania się populacji niedźwiedzi polarnych. To większe zmiany, niż to, czego niedźwiedzie doświadczyły w ciągu ostatniego miliona lat swojej ewolucji, mówi Amstrup. Problemem nie są same rosnące temperatury, a to, co ze sobą niosą oraz niezdolność niedźwiedzi do dostosowania się do tak szybkich zmian. Jeśli w jakiś magiczny sposób morska pokrywa lodowa zostałaby utrzymana na dotychczasowym poziomie, niedźwiedzie polarne mogłyby sobie poradzić, stwierdza uczony. Problem w tym, że ich habitat się po prostu roztapia, dodaje. Obecnie połowa lądowej megafauny jest zagrożona wyginięciem. Jednak tylko niedźwiedzie polarne są zagrożone głównie z powodu zmian klimatycznych. Taki stan nie potrwa jednak długo. Autorzy raportu ostrzegają, że w najbliższych dekadach zmiany klimatu mogą zagrozić kolejnym gatunkom wielkich ssaków. Amstrup i jego zespół badali szanse niedźwiedzi polarnych korzystając z dwóch rodzajów danych. Pierwszy z nich to informacje, jak długo w poszczególnych regionach trwa czas przymusowego postu, gdy morski lód jest na tyle skąpy, że niedźwiedzie nie mogą polować. Okazuje się, że w niektórych regionach stan taki trwa nawet ponad pół roku. Drugi zestaw danych to prognozy dotyczące zmian zasięgu lodu morskiego. Szacując jak chude i jak grube mogą być niedźwiedzie polarne oraz modelując ich zużycie energii, byliśmy w stanie obliczyć, jak długo niedźwiedzie mogą pościć zanim odsetek przeżycia młodych i dorosłych zacznie spadać, mówi profesor Peter Molnar z University of Toronto. Z badań nad niedźwiedziami wiemy, że na przykład samiec z populacji West Hudson Bay, który w momencie rozpoczęcia postu ma 80% normalnej wagi ciała, może przetrwać 125 dni zamiast normalnych 200 dni. W jeszcze gorszej sytuacji są młode, szczególnie, gdy ich matka pościła zbyt długo i nie jest w stanie zapewnić im mleka odpowiedniej jakości. Najbardziej wytrzymałe na długotrwały post są samice, które nie posiadają młodych. Naukowcy mówią, że obecna klasyfikacja niedźwiedzi polarnych, które Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) uznaje za gatunek narażony – a nie zagrożony czy krytycznie zagrożony – nie oddaje powagi sytuacji. IUCN bierze bowiem pod uwagę głównie takie zagrożenia jak kłusownictwo czy wkraczanie człowieka na tereny zajęta przez dany gatunek. Tymczasem niedźwiedziom zagrażają zmiany klimatu, a nie możemy wybudować płotu, by chronić ocean przed wzrostem temperatury, mówi Amstrup. Pomyślmy o tym w ten sposób: jeśli zepchniemy Cię z dachu 100-piętrowego budynku, to czy należy uznać, że Twój poziom zagrożenia życia jest tylko "narażony" dopóki nie miniesz 10. piętra czy też będziesz „zagrożony” przez całą drogę w dół?, wyjaśnia Amstrup. W przypadku niedźwiedzi polarnych nie istnieje żaden Plan B. Jedynym sposobem ochrony ich habitatu jest zatrzymanie globalnego ocieplenia, dodaje uczony. Szczegóły badań zostały zaprezentowane w artykule Fasting season length sets temporal limits for global polar bear persistence « powrót do artykułu
  11. Jeśli w ciągu najbliższych 50 lat nie dokonamy radykalnej zmiany, Jezioro Wiktorii umrze, bo je zatruwamy, mówi gubernator kenijskiej prowincji Kisumu, Peter Anyang' Nyong'o. To największe jezioro Afryki jest coraz bardziej zatruwane, a ludzie odławiają z niego olbrzymie ilości ryb. Obszary podmokłe od tysiącleci filtrowały i oczyszczały wody jeziora. Jednak proces ten jest coraz bardziej zakłócany przez rosnącą liczbę zanieczyszczeń wprowadzanych przez ludzi na te obszary. To jednak nie jedyny problem, z którym musi mierzyć się to jedno z największych jezior świata. Z powodu zmiany klimatu zwiększa się parowanie i jezioro powoli wysycha. Tymczasem położone w pobliżu miasta Kenii, Ugandy i Tanzanii zrzucają do jeziora Wiktorii nieoczyszczone ścieki. Jakby tego było mało, każdego roku z jeziora odławia się milion ton ryb, a sytuację pogarsza jeszcze kłusownictwo. Rządy trzech krajów, do których należy jezioro, nie podjęły żadnych wspólnych działań na rzecz jego ratowania, mimo, że od tego zbiornika zależy los 30 milionów ludzi. Jezioro Wiktorii ma niemal 60 000 kilometrów kwadratowych powierzchni. Jest największym na świecie jeziorem tropikalnym i drugim pod względem powierzchni największym jeziorem słodkowodnym na Ziemi. Zawiera ono ponad 2400 km3 wody, jest więc dziewiątym największym jeziorem kontynentalnym. Jezioro zamieszkują hipopotamy, wydry, krokodyle i żółwie. W przeszłości było niezwykle bogate w ryby, w tym w wiele gatunków endemicznych, które jednak zostały wytępione w ciągu ostatnich 50 lat. Mimo to wciąż żyje w nim ponad 500 – w większości endemicznych – gatunków pielęgnic afrykańskich. Około 300 z nich nie zostało jeszcze opisanych. Bogatsze pod tym względem jest tylko jezioro Malawi. « powrót do artykułu
  12. Przedstawiciele Biebrzańskiego Parku Narodowego alarmują, że wysychają tamtejsze bagna i mokradła. Brakuje milionów metrów sześciennych wody, mówią. To skutek zmian klimatycznych. Specjaliści obawiają się, że Biebrzę mogą opuścić ptaki. Brak opadów i coraz wyższa temperatura powodują, że w polskich rzekach jest coraz mniej wody. Grozi nam susza. Spadki poziomu wód można zaobserwować też w rzekach na nizinach. Mariusz Siłakowski, wicedyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego mówi, że problemem są nierównomierne opady. Raz są ulewne deszcze, potem bywają bardzo długie sezony bez wody, czy śniegu, co teraz widzimy, powiedział dziennikarzom TVN. W gruncie jest obecnie nawet o 50 cm wody mniej niż w latach poprzednich. Jeśli sytuacja się nie zmieni, to bagna mogą przestać być bagnami. Biorąc pod uwagę wielkość obszaru, brakuje nam milionów metrów sześciennych wody, które normalnie tutaj zalegały i powodowały, że mieliśmy do czynienia rzeczywiście z bagnami, wyjaśnia Siłakowski. Sytuacja jest coraz poważniejsza. Od 2-3 lat krajobraz Parku gwałtownie się zmienia. Nie ma już wielkich wiosennych rozlewisk. Jeśli taka sytuacja będzie się powtarzała, zmieni się szata roślinna, a za nią pójdą zmiany w świecie zwierząt. Mogą znikać torfowiska, w których miejsce pojawią się łaki. Znad Biebrzy odlecą ptaki. Przede wszystkim siewkowate, jak bataliony, rydzyki, dublety i inne, które lubią warunki wodne. Oprócz ptaków brodzących charakterystycznym zwierzęciem Parku jest łoś, który jedynie tutaj przetrwał II wojnę światową. Park to dom dla wilków, bielika, orła przedniego i wielu innych objętych ochroną gatunków zwierząt i roślin. « powrót do artykułu
  13. Wycinanie drzew w sposób nieunikniony prowadzi do uwalniania węgla do środowiska, jednak wpływ wylesiania na zmiany klimatyczne jest znacznie przeszacowany, twierdzą autorzy najnowszych badań. Zespół pracujący pod kierunkiem naukowców z Ohio State University i Yale University obliczył, że od roku 1900 wycinka lasów w celu pozyskania drewna oraz pod uprawy przyczyniła się do emisji 92 miliardów ton węgla. Nasze wyliczenia dały wynik aż pięciokrotnie mniejszy niż poprzednie szacunki, które mówiły, że od roku 1900 wylesianie przyczyniło się do emisji 484 miliardów ton węgla, czyli jest odpowiedzialne aż za 1/3 emisji antropogenicznej, mówi profesor Brent Sohngen z Ohio State University. Uczony zauważa, że autorzy poprzednich szacunków nie wzięli pod uwagę nowych nasadzeń drzew oraz innych metod zarządzania lasami, które zmniejszyły wpływ wylesiania na środowisko. Model obliczeniowy, który wykorzystano przy najnowszych badanach, brał pod uwagę wiele różnorodnych działań z zakresu gospodarki leśnej, które przyczyniły się do zmniejszenia negatywnego wpływu wycinki. W ciągu ostatnich stu lat dokonał się znaczący zwrot w gospodarce leśnej. Lasy zaczęto postrzegać jako zasób odnawialny, a nie nieodnawialny. Szacujemy, że działania takie jak zalesianie i inne techniki gospodarki znacząco zmniejszyły niekorzystny wpływ wycinki lasu na środowisko, mówi Sohngen i wyjaśnia, iż autorzy poprzednich badań brali pod uwagę odrastanie lasu jedynie w sposób naturalny, bez żadnej interwencji człowieka. Użytkowanie ziemi i zmiany w jej użytkowaniu mają stosunkowo niewielki wpływ na emisję węgla w porównaniu z niemal 1300 miliardami ton wyemitowanymi w tym samym czasie przez przemysł, dodaje Sohngen. Dotychczasowe szacunki mówiły, że wycinka drzew odpowiada za 27% antropogenicznej emisji węgla od roku 1900. Nowe szacunki pokazują, że odsetek ten jest mniejszy i wynosi 7%. Przeszacowano emisję, gdyż nie wzięto pod uwagę ponownego zalesiania, które jest techniką stosowaną na całym świecie od 70 lat. Zalesianie to rynkowa odpowiedź na spostrzeżenie, że do lat 90. zabraknie starych drzew. Wtedy to, w latach 50. firmy zajmujące się wycinką zaczęły również sadzić drzewa i zarządzać lasami. W ten sposób cały przemysł drzewny stopniowo zmienił się z przemysłu wydobywczego zasobów nieodnawialnych w przemysł uprawy drzew, dodaje współautor badań, Robert Mendelsohn z Yale University. W artykule opublikowanym na łamach Journal of Forest Economics, którego cały numer specjalny poświęcono metodom obliczeniowym służącym ocenie wpływu lasów na obieg węgla, naukowcy zauważają, że jeśli przyjrzymy się trendom z ostatnich dekad, to zauważymy, że w walce z globalnym ociepleniem należy skupić się przede wszystkim na emisji przemysłowej. Tym bardziej, że w ciągu ostatnich 10–15 lat wyraźnie widać, że coraz mniej starych lasów jest wycinanych i trend ten prawdopodobnie utrzyma się w przyszłości. Nie oznacza to jednak, że możemy zrezygnować z ochrony lasów. Wręcz przeciwnie. Ekonomiści zauważają, że jeśli rządy na całym świecie będą prowadziły odpowiednią gospodarkę, przyjmą rozwiązania zachęcające do ochrony lasów, to działania takie odegrają olbrzymią rolę w walce ze zmianami klimatu. Wylesianie jest postrzegane jako olbrzymie źródło emisji węgla, jednak nie jest to duże źródło. Wielkim źródłem jest sektor energetyczny i to na nim powinniśmy skupić swoją uwagę. Na nim oraz na zwiększeniu roli lasów jako czynnika chroniącego środowisko, stwierdza Sohngen. Możliwe jest takie zarządzanie światowymi lasami, by przechowywały one więcej węgla niż obecnie. Część z tego dodatkowego węgla może być przechowywana w niemal niezmiennym lesie tropikalnym, który w ogóle nie jest wycinany, a część w lasach zarządzanych przez człowieka. W dalszej przyszłości lasy mogą stać się źródłem energii. Jeśli drewno będzie spalane, a jednocześnie będziemy przechwytywać i przechowywać węgiel z tego spalania, to lasy mogą efektywnie wyłapywać węgiel z atmosfery i pomogą osiągnąć długoterminowe cele jeśli chodzi o utrzymanie średnich temperatur na Ziemi, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  14. Zmiany klimatyczne mogą w wielu miejscach na świecie zmniejszyć zdolność gleby do absorbowania wody, twierdzą naukowcy z Rutgers University. To zaś będzie miało negatywny wpływ na zasoby wód gruntowych, produkcję i bezpieczeństwo żywności, odpływ wód po opadach, bioróżnorodność i ekosystemy. Wskutek zmian klimatu na całym świecie zmieniają się wzorce opadów i inne czynniki środowiskowe, uzyskane przez nas wyniki sugerują, że w wielu miejscach na świecie może dość szybko dojść do znacznej zmiany sposobu interakcji wody z glebą, mówi współautor badań Daniel Giménez. Sądzimy, że należy badać kierunek, wielkość i tempo tych zmian i włączyć je w modele klimatyczne. Uczony dodaje, że obecność wody w glebie jest niezbędna, by ta mogła przechowywać węgiel, jej brak powoduje uwalnianie węgla do atmosfery. W ubiegłym roku w Nature ukazał się artykuł autorstwa Giméneza, w którym naukowiec wykazał, że regionalne wzrosty opadów mogą prowadzić do mniejszego przesądzania wody, większego jej spływu po powierzchni, erozji oraz większego ryzyka powodzi. Badania wykazały, że przenikanie wody do gleby może zmienić się już w ciągu 1-2 dekad zwiększonych opadów. Jeśli zaś mniej wody będzie wsiąkało w glebę, mniej będzie dostępne dla roślin i zmniejszy się parowanie. Naukowcy z Rutgers University od 25 lat prowadzą badania w Kansas, w ramach których zraszają glebę na prerii. W tym czasie odkryli, że zwiększenie opadów o 35% prowadzi do zmniejszenia tempa wsiąkania wody w glebę o 21–35 procent i jedynie do niewielkiego zwiększenia retencji wody. Największe zmiany zostały przez naukowców powiązane ze zmianami w porach w glebie. Duże pory przechwytują wodę, z której korzystają rośliny i mikroorganizmy, co prowadzi do zwiększonej aktywności biologicznej, poprawia obieg składników odżywczych w glebie i zmniejsza erozję. Gdy jednak dochodzi do zwiększenia opadów, rośliny mają grubsze korzenie, które mogą zatykać pory, a to z kolei powoduje, że gleba słabiej się poszerza i kurczy gdy wody jest więcej lub mniej. W kolejnym etapie badań naukowcy chcą dokładnie opisać mechanizm zaobserwowanych zmian, by móc ekstrapolować wyniki badań z Kansas na inne regiony świata i określić, w jaki sposób zmiany opadów wpłyną na gleby i ekosystemy. « powrót do artykułu
  15. Osoby zaprzeczające antropogenicznym przyczynom globalnego ocieplenia często podają przykłady Małej epoki lodowej czy Średniowiecznego optimum klimatycznego, które to mają świadczyć o tym, że podobne zjawiska zachodziły już w przeszłości, zatem człowiek nie ma wpływu na obecne ocieplenie. Nature Geoscience ukazały się właśnie dwa artykuły opisujące badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Bernie. Wykazały one, że ówczesne zmiany klimatu miały zasięg lokalny. Tymczasem zmiany obecne są odczuwalne na całej planecie. Mała epoka lodowa trwała mniej więcej w latach 1300–1850. O jej istnieniu świadczą zarówno doniesienia historyczne, jak i rekonstrukcje temperatury wykonywane np. na podstawie pierścieni wzrostu drzew. Badacze z Berna przeanalizowali wszystkie dostępne obecnie dane, przeprowadzili rekonstrukcje temperatury dla poszczególnych obszarów globu i stwierdzili, że w ciągu ostatnich 2000 lat żadna z pięciu znanych zmian klimatu – Rzymskie optimum klimatyczne (250 p.n.e – 400 n.e.), Mała epoka lodowa późnej starożytności (VI–VII wiek), Okres chłodny wieków ciemnych (450–950), Średniowieczne optimum klimatyczne (800–1300) i Mała epoka lodowa (1300–1850) – nie była zmianą globalną. miany były odczuwalne regionalnie i w różnych okresach. Na przykład podczas Małej epoki lodowej minimum temperaturowe dla środkowych i wschodnich obszarów Pacyfiku nastąpiło w XV wieku, w Europie północno-zachodniej i na południowych wschodzie Ameryki Północnej przypadło ono na wiek XVII, a w pozostałych regionach miało miejsce w połowie XIX wieku. Zachodzące wówczas zmiany można wytłumaczyć na podstawie tego, co wiemy o naturalnej zmienności klimatu. Ponadto w przeszłości zmiany takie nie wykazywały spójności czasowej i przestrzennej, co oznacza, że wywołujące je zjawiska nie były na tyle silne, by wpływać na całą planetę w perspektywie dekad i wieków. Ocieplenie klimatu, z którym mamy do czynienia obecnie, dotyczy całej powierzchni Ziemi, a dla ponad 98% planety wiek XX był najprawdopodobniej najcieplejszym okresem od 2000 lat. Ponadto obecne zmiany wykazują bardzo wysoką koherencję czasoprzestrzenną, następują szybciej niż wcześniejsze znane nam zjawiska tego typu i nie da się ich wytłumaczyć odwołując się do naturalnej zmienności klimatu. Twierdzenie o naturalnej zmienności klimatu jest prawdziwe. Jednak jeśli nawet śledząc przeszłe zmiany klimatyczne cofniemy się aż do początków Cesarstwa Rzymskiego, to nie znajdziemy żadnego zjawiska, które w najmniejszym stopniu przypominałoby to, z czym mamy obecnie do czynienia. Dzisiejsze zmiany klimatyczne wyróżniają się niezwykle wysoką synchronizacją w skali całego globu, mówi paleoklimatolog Scott St. George z University of Minnesota. « powrót do artykułu
  16. Wiele z informacji dotyczących spadku populacji owadów pochodzi z europejskich programów monitoringu. Niedawno zresztą pisaliśmy o alarmujących danych z Niemiec. Tyson Wepprich i jego koledzy z Oregon State University postanowili sprawdzić, czy podobne wzorce zanikania owadów występują też w USA. Aby się o tym przekonać zwrócono się do organizacji Ohio Lepidopterists, której członkowie od ponad 20 lat co tydzień odnotowują informacje o zauważonych przez siebie motylach. Przeanalizowaliśmy te dane i oceniliśmy trendy dla 81 gatunków motyli. Odkryliśmy, że populacja większości z nich zanika. Ogólna liczba motyli spadła w tym czasie o 33%, mówi Wepprich. Naukowcy zauważyli, że wraz ze wzrostem temperatury gatunki z południa przenoszą się bardziej na północ, a ich populacje rosną. Z kolei liczebność gatunków północnych spada. Owady są bardzo wrażliwe na temperaturę, a obserwowane zmiany wskazują, że jest do odpowiedź na zmiany klimatyczne, mówi Wepprich. Uczeni zaobserwowali, że spada liczebność nie tylko najrzadszych i najbardziej wrażliwych gatunków. Zdziwiło mnie, gdy zauważyłem, że zmniejsza się też liczebność popularnych gatunków dobrze dostosowanych do życia w środowisku zdominowanym przez ludzi, zarówno w obszarach rolniczych jak i miejskich, stwierdza uczony. Naukowcy uważają, że, oprócz zmian klimatycznych, do spadku liczebności motyli przyczynia się coraz większa fragmentacja ich habitatów oraz działalność rolnicza. Zauważyli też, że niektóre gatunki przystosowały się do zmian. W Ohio gatunek Erynnis baptisae zaczął korzystać z cieciorki pstrej. To roślina, która tutaj naturalnie nie występuje, ale jest powszechnie siana na poboczach dróg w celu ochrony ich przed erozją. Dzięki temu populacja Erynnis baptisae zwiększyła się trzykrotnie w ciągu ostatnich 20 lat. Ohio Lepidopterists prowadzą jeden z najszerzej zakrojonych w USA programów monitoringu motyli. Zgromadzone przez tych amatorów dane okazują się więc równie cenne, co informacje zebrane przez amatorów z Krefeld. Naukowcy zauważają, że dzięki takim grupom amatorów dysponujemy istotnymi danymi, dzięki którym możemy obecnie obserwować trendy niewidoczne w krótkim terminie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...