Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' epidemia' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 96 wyników

  1. Daszak i grupa Shi od 8 lat badają nietoperze zamieszkujące chińskie jaskinie. Poszukują u nich wirusów. Dotychczas przebadali ponad 10 000 nietoperzy i 2000 przedstawicieli innych gatunków zwierząt. Odkryli około 500 nieznanych wcześniej koronawirusów, z których około 50 jest podobnych do SARS. Naukowiec ma nadzieję, że w końcu uda się znaleźć źródło 2019-nCoV. Jeśli go nie znajdziemy, to gdzieś na świecie choroba wciąż może się tlić. I nawet gdy wygaśnie obecna epidemia, to ciągle będziemy mieli do czynienia z kolejnymi zakażeniami i wciąż nie będziemy mogli tego powstrzymać, wyjaśnia. Naukowcy wciąż badają genom koronawirusa 2019-nCoV. Jego analiza ma pomóc zarówno w poznaniu źródła pochodzenia patogenu, jego wyglądu, sposobu, w jaki mutuje oraz w opracowaniu metod jego powstrzymania. Jedną z najważniejszych informacji, jakie dotychczas uzyskaliśmy, jest stwierdzenie, że doszło do pojedynczego zakażenia człowieka, a następnie ludzie zarażali się między sobą, mówi Trevor Bedford z University of Washington. Wiemy, że 2019-nCoV składa się z niemal 29 000 par bazowych nukleotydów. Przed ponad tygodniem chińscy naukowcy w Instytutu Wirusologii w Wuhan, pracujący pod kierunkiem Shi Zheng-Li donieśli, że w 96,2% wykazuje on podobieństwo do koronawirusów nietoperzy, a w 79,5% do koronawirusa powodującego SARS. Jednak sam SARS jest podobny do wirusów nietoperzy, a obecnie wiemy, że na ludzi przeszedł z cywet, których koronawirus różni się od SARS zaledwie 10 nukleotydami. Dlatego też wielu naukowców przypuszcza, że koronawirus z Wuhan co prawda pochodzi od nietoperzy, ale na człowieka przeszedł z jakiegoś innego gatunku. Porównanie 2019-nCoV z koronawirusem nietoperzy RaTG13 wykazało, że różnią się one niemal 1100 nukleotydami. Oba wirusy miały wspólnego przodka przed 25–65 laty. Zatem prawdopodobnie wirusy podobne do RaTG13 mutowały przez kilkadziesiąt lat, zanim zaraziły pierwszego człowieka. Są jednak naukowcy, którzy kwestionują te wyliczenia twierdząc, że tempo mutacji RaTG13 po przejściu z nietoperzy na inne gatunki mogło być inne, niż gdy pozostawał on wśród nietoperzy. Wiemy też, że do przeskoczenia tego wirusa na człowieka doszło niedawno. Próbki 2019-nCoV pobrane od różnych ludzi wykazują bowiem różnicę co najwyżej w 7 nukleotydach, a to oznacza, że patogen mutuje wśród ludzi od niedawna. Na razie nie wiadomo, gdzie rozpoczęły się zachorowania wśród ludzi. Zdaniem większości specjalistów, dotychczasowe analizy wykluczyły hipotezę mówiącą, jakoby koronawirus pochodził z laboratoriów Instytutu Wirusologii w Wuhan. Wiele wskazuje na miejscowy targ żywności. Nawet jeśli nie tam doszło do pierwszego zarażania, to z pewnością odegrał on znaczną rolę w rozprzestrzenieniu epidemii. Jak doniosła agencja Xinhua, pobrane z targu w Wuhan próbki wykazały tam obecność nowego koronawirusa. Przebadano 585 próbek, a patogen został znaleziony w 33 z nich. Wszystkie zakażone próbki pochodziły z zachodniej części targu, gdzie handluje się dzikimi zwierzętami. Tak duży odsetek wyników dodatnich to silny wskaźnik, że w rozpoczęciu epidemii rolę odegrały zwierzęta z tamtego rynku, mówi biolog ewolucyjny Edward Holmes z University of Sydney. Jednak, jak zauważa Kristian Andersen ze Scripps Research dopóki nie będziemy w stanie wyizolować tego wirusa u wielu przedstawicieli tego samego gatunku, trudno będzie nam stwierdzić, jakie zwierzę jest jego naturalnym rezerwuarem. Jako, że wciąż nie znamy źródła zakażenia, pojawiają się różnego typu hipotezy oraz teorie spiskowe. Jedna z nich obwinia o epidemię Instytut Wirusologii w Wuhan i znajdujące się tam niedawno wybudowane laboratorium klasy BSL-4. Peter Daszak z EcoHealth Alliance, który od lat współpracuje z Shi Zheng-Li, odrzuca te teorie. Za każdym razem, gdy pojawia się nowa choroba, nowy wirus, pojawia się też ta sama opowieść: to przypadkowy lub celowy wyciek patogenu z laboratorium, stwierdza uczony. W naturze występuje olbrzymia różnorodność wirusów, a my dopiero zaczynamy je poznawać. Wśród nich będą takie, które są zdolne do zainfekowania ludzi, a w tej grupie znajdą się i takie, które wywołują u nas choroby, dodaje. W sieci dostępny jest interaktywny wykres drzewa filogenetycznego koronawirusów podobnych do SARS występujących u nietoperzy, cywet i ludzi, uwzględniający koronawirusa z Wuhan. « powrót do artykułu
  2. Największe europejskie targi telekomunikacyjne i jedna z największych imprez IT na świecie – Mobile World Congress (MWC) w Barcelonie – zostały odwołane. Wielu spośród najważniejszych wystawców, od Amazona i Nokii po Deutsche Telecom i Vodafone zrezygnowało z uczestnictwa w obawie przed koronawirusem 2019-nCoV. W związku z tym organizatorzy zdecydowali się odwołaś imprezę. Targi miały rozpocząć się pod koniec lutego i potrwać cztery dni. Jak obliczali organizatorzy, miało w nich wziąć udział 109 000 uczestników, którzy odbyliby ponad milion spotkać biznesowych. Jednak wielu wystawców, jak Facebook, Cisco czy Intel zrezygnowało z obawie przed epidemią. Obawy wiązały się z faktem, że na MWC przyjeżdża wiele firm z Azji. Jednym z największych uczestników jest firma Huawei, która przysyła do Barcelony tysiące pracowników. Wczoraj odbyło się zebranie GSMA Association, organizacji przemysłowej, która organizuje targi. To właśnie podczas niego zdecydowano o odwołaniu kongresu. Światowe obawy związane z wybuchem epidemii koronawirusa, obawy związane z podróżami i innymi okolicznościami powodują, że zorganizowanie wydarzenia jest niemożliwe. Goszczące nas miasto szanuje i rozumie tę decyzję. GSMA i partnerzy będą pracowali nad zorganizowaniem MWC w roku 2021 i latach kolejnych, czytamy w oświadczeniu. Odwołanie Mobile World Congress to cios dla gospodarki Barcelony. W czasie trwania imprezy ceny w hotelach i restauracjach szybują w górę. Szacuje się, że impreza generuje 14 000 tymczasowych miejsc pracy i przynosi Barcelonie 492 miliony euro. Na razie nie wiadomo, kto poniesie koszty związane z organizacją odwołanej imprezy. Wciąż toczą się dyskusje na ten temat. « powrót do artykułu
  3. Lekarze z Tajlandii poinformowali, że wyleczyli poważny przypadek koronawirusa 2019-nCoV za pomocą koktailu leków. Trzem chorym podano lek przeciwko HIV o nazwie Kaletra (to połączenie lopinawiru i rytonawiru) oraz przeciwgrypowy Tamiflu (oseltamiwir). Po podaniu leków u 71-letniej kobiety, która chorowała od 10 dni, doszło do znaczącej poprawy stanu zdrowia. Zaledwie 48 godzin po podaniu leków testy nie wykazały w jej organizmie obecności wirusa, a pacjentka była w stanie samodzielnie usiąść na łóżku. U jednego z leczonych pacjentów pojawiła się wysypka, dlatego przerwano podawanie leków. Dwoje pozostałych, w tym wspomniana starsza pani, wciąż je przyjmuje. Kaletra jest obecnie badana w Chinach, gdzie w randomizowanych testach podaje się ją osobom zarażonych koronawirusem z Wuhan. Lekarze z Tajlandii zdecydowali się dołączyć do Kaletry Tamiflu, gdyż wcześniejsze badania pokazywały, że pomaga on osobom zarażonym MERS. Na razie brak jest wystarczających dowodów, by stwierdzić, że nasza terapia na pewno działa. Jednak postanowiliśmy poinformować o tym międzynarodową społeczność medyczną. Jak na razie wyniki wyglądają dobrze, mówi Somkiat Lalitwongsa, dyrektor Szpitala Rajavithi w Bangkoku. Jako, że brak jest standardowych procedur leczenia, próbujemy różnych kombinacji leków, dodaje. W Tajlandii potwierdzono dotychczas 19 przypadków zarażenia 2019-nCoV, z czego 11 osób już wyzdrowiało i wróciło do domów. W szpitalach znajduje się 311 osób, które są podejrzane o zarażenie. Dotychczas na całym świecie potwierdzono 17 405 przypadków infekcji, 362 zgony, a 487 osób wyzdrowiało. « powrót do artykułu
  4. Stany Zjednoczone przygotowują się na pandemię koronawirusa 2019-nCoV. Od dzisiaj wszystkie osoby, które przebywały w prowincji Hubei, oraz ich rodziny, zostaną poddane przymusowej 2-tygodniowej kwarantannie. Obcokrajowcy, którzy w ciągu ostatnich 2 tygodni byli w Chinach, nie zostaną wpuszczeni na teren USA. Z kolei amerykańscy obywatele, którzy przebywali w jakiejkolwiek części Chin zostaną przebadani na lotnisku i poproszeni o dobrowolne poddanie się 2-tygodniowej kwarantannie. Ponadto 195 obywateli, którzy zostali ewakuowani z Wuhan, będzie poddanych kwarantannie. Ostatni raz tak ostre środki bezpieczeństwa zastosowano w USA przed 50 laty podczas epidemii ospy. To bezprecedensowe działanie, ale stoimy w obliczu bezprecedensowego zagrożenia zdrowia publicznego. Przygotowujemy się tak, jakby miało dość do pandemii, jednak liczymy na to, że do niej nie dojdzie, powiedziała doktor Nancy Messonnier, dyrektor Narodowego Centrum Szczepień i Chorób Układy Oddechowego w CDC. Osoby, które ewakuowano z Wuhan pozostaną przez dwa tygodnie w bazie wojskowej. Tam będą stale monitorowani. Wstępne testy nie wykryły wirusa u żadnego z nich, ale to nie daje pewności, że później nie zachorują. Problem w tym, że nie znamy czułości i specyficzności tych testów, gdy są używane na osobach niewykazujących objawów choroby, mówi Messonnier. Innymi słowy, nie można wykluczyć, że obecnie stosowane testy są zbyt mało czułe, by wykryć najmniejsze ilości wirusa. Tymczasem liczba zachorowań na koronawirusa szybko rośnie. Obecnie wiadomo o 14 628 potwierdzonych przypadkach i 305 zgonach. Wyzdrowiało 348 osób. Zanotowano pierwszy zgon poza kontynentalnymi Chinami. Na Filipinach zmarł 44-letni mężczyzna. Wiadomo też, że wirus dotarł do 27 krajów na świecie. Tymczasem niedawno przeprowadzone modelowanie komputerowe pokazuje, że 25 stycznia w samym tylko Wuhan zarażonych koronawirusem mogło być nawet 75 800 osób. Z jednej strony oznacza to, że wirus jest znacznie mniej śmiercionośny niż wynika z potwierdzonych przypadków. Obecnie bowiem, patrząc na liczbę potwierdzonych przypadków i liczbę zgonów można stwierdzić, że umiera około 2,5% zakażonych. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że w rzeczywistości zarażonych jest o wiele więcej osób, to letalność wirusa wynosi znacznie poniżej 1%. To niewiele, ale wciąż przy dużej liczbie zakażeń może dojść do dużej liczby zgonów. Specjaliści, którzy zajmowali się modelowaniem komputerowym ocenili, że na wczesnych etapach (1 grudnia 2019 do 25 stycznia 2020) jedna osoba zarażona w Wuhan zakażała średnio 2-3 osoby, a liczba chorych podwajała się co 6,4 dnia. Jednocześnie specjaliści apelują, by nie ulegać panice. Koronawirus 2019-nCoV nie jest groźniejszy niż wirus grypy. Niewykluczone też, że zadomowi się w populacji na stałe i będzie w niej krążył jak inne wirusy powodujące choroby układu oddechowego. Należy po prostu unikać osób chorych i myć ręce. Zarazić się można bowiem poprzez bliski kontakt z osobą zarażoną lub też poprzez kontakt z powierzchnią, na której znalazł się wirus. Pod warunkiem jednak, że znalazł się tam niedawno (poza organizmem wirus szybko ginie), a my przeniesiemy go z zanieczyszczonej powierzchni do ust, nosa lub oczu. « powrót do artykułu
  5. W związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa 2019-nCoV Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła stan globalnego zagrożenia zdrowia publicznego. Potwierdzono już ponad 8200 zachorowań, zmarło 171 osób. Mimo to WHO nie zaleca ograniczeń w handlu i podróżowaniu. Wirus, który najpierw pojawił się w Chinach, został dotychczas wykryty również w Tajlandii, Japonii, Hongkongu, Singapurze, Australii, na Tajwanie, w Malezji, Makau, Francji, USA, Niemczech, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Kanadzie, Wietnamie, Kambodży, Finlandii, Indiach, Nepalu, na Filipinach i Sri Lance. Jeszcze 20 stycznia poza granicami Chin odnotowano jedynie 4 przypadki zakażenia, obecnie jest ich 111. Najwięcej przypadków zachorowań odnotowano w Chinach, a władze w Pekinie informują, że poza mają ponad 12 000 podejrzanych przypadków zachorowań, zaś wśród osób chorych około 1400 jest w stanie ciężkim. Wiadomo, że koronawirus pochodzi najprawdopodobniej od nietoperzy, ale ludzie zarazili się za pośrednictwem jakiegoś innego zwierzęcia. W Australii udało się wyhodować 2019-nCoV w warunkach laboratoryjnych, a jego próbki trafią w ręce specjalistów, którzy dzięki nim opracują nowe testy i udoskonalą te już istniejące. Nie ma jednak obecnie powodu, by z powodu koronawirusa 2019-nCoV wpadać w panikę. Dość wspomnieć, że dobrze nam znana grypa powoduje każdego roku na całym świecie 3–5 milionów ciężkich zachorowań i zabija od 290 do 650 tysięcy osób. « powrót do artykułu
  6. Nowy materiał utworzony ze zmodyfikowanego cukru skutecznie zabija wirusy i może być przydany w walce z epidemiami. Międzynarodowy zespół naukowy ma nadzieję, że w ten sposób uda się zwalczać m.in. wirusy opryszczki, zapalenia wątroby typu C, HIV, Zika czy RSV. Testy wykazały, że materiał skutecznie radzi sobie z licznymi wirusami powodującymi choroby układu oddechowego, może więc przydać się z walce z koronawirusami. Nowa molekuła to efekt współpracy naukowców z Uniwersytetów w Manchesterze, Genewie oraz Politechniki Federalnej w Lozannie. Niszczy ona wirusy, gdy tylko się z nią zetkną. Obecnie istnieją środki zabijające wirusy w wyniku kontaktu. Tak działają np. wybielacze. Jednak są to środki niezwykle toksyczne dla ludzi i nie mogą być zażywane czy nakładane na skórę. Stworzenie wirocydu z cukrów daje nadzieję na pojawienie się nowej klasy leków antywirusowych, które będą bezpieczne dla ludzi. Obecnie istniejące leki antywirusowe zwykle hamują rozwój wirusów, jednak nie zawsze skutecznie działają, gdyż wirusy mają dużą zdolność do mutacji. Teraz na łamach Science Advances dowiadujemy się o zmodyfikowanych molekułach cukru, które w momencie kontaktu niszczą kapsyd, zatem zabijają wirusa, a nie tylko powstrzymują jego wzrost. Istnieją duże szanse, że wirusy nie będą w stanie wyrobić sobie oporności na tak działającą molekułę. Brytyjsko-szwajcarski zespół naukowy wykorzystał naturalne pochodne glukozy, cyklodekstryny, które zmodyfikowano za pomocą kwasów sulfonowo-merkaptoundekanowych, uzyskując powierzchnię podobną do siarczanu heparanu, który jest wykorzystywany przez wirusy do wiązania się z komórkami gospodarza. W ten sposób wirus jest przyciągany do molekuły i przez nią niszczony. Podczas testów naukowcy udowodnili, że takie makromolekuły mają szerokie spektrum działania, są biokompatybilne, a w testach in vitro zabijają wiele wirusów, w tym wirusa dengi, Zika, opryszczki (HSV), RSV.  Ponadto uchroniły myszy przed zakażeniem HSV-2. Jakby tego było mało, nowatorska molekuła pozytywnie przeszła test nabywania oporności przez wirusa HSV, którego nie przechodzi np. antywirusowy acyklowir. Nowa molekuła została już opatentowana, a uczelnie założą firmę, która zajmie się dalszymi badaniami i wprowadzeniem molekuły na rynek. W przyszłości może ona trafić do kremów, maści, sprejów i innych środków medycznych wykorzystywanych do walki z patogenami. « powrót do artykułu
  7. W piśmie The Lancet ukazały się wyniki badań genetycznych koronawirusa 2019-nCoV. Badania przeprowadzono na podstawie 10 próbek pobranych od 9 pacjentów z Chin. Wskazują one, że wirus najprawdopodobniej pochodzi od nietoperzy, jednak to stanowi kolejną zagadkę, gdyż na targu, gdzie rozpoczęła się infekcja, nietoperzami nie handlowano. Badania genomów wykazały, że wszystkie próbki są w ponad 99,98% identyczne. To wskazuje, że wirus przeskoczył na ludzi niedawno. Gdyby bowiem był obecny u ludzi od dłuższego czasu, to – biorąc pod uwagę tempo z jakim zwykle wirusy mutują – próbki byłyby bardziej zróżnicowane genetycznie. To uderzające, że sekwencje genetyczne koronawirusa 2019-nCoV pobranego od różnych pacjentów są niemal identyczne. To wskazuje, że pochodzi on z jednego źródła, zaraża od krótkiego czasu i szybko został wykryty, mówi współautor badań, profesor Weifeng Shi z Pierwszego Uniwersytetu Medycznego Shandong. Uczeni, chcąc więcej dowiedzieć się o patogenie, porównali jego genom z biblioteką genomów innych wirusów i odkryli, że jest on najbliżej spokrewniony z dwoma innymi koronawirusami pochodzącymi od nietoperzy. Z każdym z nich współdzielił 88% genomu. Badania wykazały też, że do SARS jest podobny w 79%, a do MERS – w 50%. Na podstawie tych badań naukowcy doszli do wniosku, że koronawirus z Wuhan pochodzi od nietoperzy. Jednak, jako że na targu, gdzie rozpoczęła się epidemia, nie sprzedawano nietoperzy, prawdopodobnie inny zwierzęcy gospodarz posłużył jako pośrednik pomiędzy ludźmi a nietoperzami, powiedział inny z badaczy, Guizhen Wu. Obecnie liczba potwierdzonych przypadków zarażenia nowym koronawirusem wynosi 7783, zmarło 170 osób, a 133 zostało wyleczonych. Przypadki zachorowań zanotowano w 20 krajach, w tym w Niemczech, Francji i Finlandii. « powrót do artykułu
  8. Zwykłe maseczki chirurgiczne chronią przed chorobami zakaźnymi takimi jakim grypa równie dobrze, jak maski z filtrem klasy N95, wynika z badań, których wyniki opublikowano na łamach Journal of the American Medical Association (JAMA). To ważne spostrzeżenie z punktu widzenia zdrowia publicznego, gdyż mówi nam, jakie rozwiązania powinniśmy rekomendować w obliczu epidemii, mówi główna autorka badań, doktor Trish Perl szefowa Wydziału Chorób Zakaźnych w UT Southwestern Medical Center. W 2009 roku podczas epidemii świńskiej grypy chorobą zaraziło się niemal 30% pracowników wydziałów ratunkowych w nowojorskich szpitalach. Wtedy to amerykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) zalecały stosowanie masek z filtrami N95. Lepiej przylegają one do twarzy i nosa niż standardowe maseczki chirurgiczne. Jednak niektóre szpitale miały problemy z uzupełnieniem zapasów, gdy takie maseczki się wyczerpały. Ponadto istnieją obawy, że wielu pracowników opieki zdrowotnej nie będzie stosowało masek z filtrem, gdyż są one mniej wygodne, trudniej się w nich oddycha i jest w nich cieplej. W ramach randomizowanych badań klinicznych doktor Perlman i jej zespół przyjrzeli się stosowaniu zwykłych masek chirurgicznych oraz masek z filtrem w siedmiu miastach w USA przez pracowników CDC, szpitali uniwersyteckich i szpitali Departamentu ds. Weteranów.  Przeanalizowali dane z sezonów grypowych z lat 2011–2015, badając przypadki grypy i innych chorób układu oddechowego wśród pracowników służby zdrowia. To największe tego typu badania, jakie przeprowadzono w USA. Badania pokazały, że w grupie używającej masek z filtrem doszło do 207 przypadków zarażenia grypą, podczas gdy w grupie używającej zwykłych maseczek chirurgicznych takich przypadków było 193. Ponadto w grupie używającej masek z filtrem N95 odnotowano 2734 przypadki zarażenia innymi chorobami układu oddechowego, a w grupie korzystającej ze zwykłych maseczek chirurgicznych przypadków takich było 3039. W ramach prowadzonych badań 1993 losowo wybranych uczestników nosiło maseczki N95, a 2058 osób nosiło zwykłe maseczki chirurgiczne. Zakładać je mieli, gdy znajdą się w pobliżu pacjenta z chorobą układu oddechowego. Z jednej strony badano liczbę przypadków zachorowań na grypę, w z drugiej zaś – liczbę przypadków zachorowań na inne choroby układu oddechowego. Autorzy badań stwierdzili, że wśród personelu służby zdrowia porównanie skuteczności maseczek N95 ze zwykłymi maseczkami chirurgicznymi nie wykazało znaczącej różnicy w ochronie przed zachorowaniami na grypę. Z badań tych wynika, że żaden z tych sposobów ochrony nie jest lepszy od drugiego, podsumowuje doktor Perl. « powrót do artykułu
  9. Kanadyjski system sztucznej inteligencji wysłał informacje o epidemii koronawirusa w Wuhan na ponad tydzień przed oficjalnym komunikatem Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Informacje te otrzymali klienci korzystający z usług systemu monitorowania sytuacji zdrowotnej. Dnia 31 stycznia władze Chin przekazały do WHO pierwsze oficjalne informacje o tajemniczej chorobie w Wuhan. Dopiero 9 stycznia było wiadomo, że mamy do czynienia z nowym koronawirusem. Tego samego dnia oficjalnie przekazała informacje do prasy. Jednak kanadyjska AI informowała o tym już 31 grudnia. Platforma BlueDot wykorzystuje algorytm sztucznej inteligencji, który przeczesuje serwisy informacyjne w różnych językach, monitoruje sieci używane do wymiany informacji o rozprzestrzenianiu się chorób wśród zwierząt i roślin, sprawdza oficjalne komunikaty rządowe. Wszystko po to, by z wyprzedzeniem ostrzegać osoby korzystające z tej platformy przed odwiedzaniem miejsc podwyższonego ryzyka. Gdy mamy do czynienia z epidemią, czas reakcji odgrywa zasadniczą rolę. Jednak w takich państwach jak Chiny informacje o epidemiach, katastrofach czy zanieczyszczeniu powietrza często są ukrywane lub podawane z opóźnieniem. Tymczasem organizacje w rodzaju WHO muszą polegać na oficjalnych komunikatach władz. Wiemy, że rządom nie można ufać jeśli chodzi o podawanie informacji na czas, mówi Kamran Khan, założyciel BlueDot. Stąd też pomysł na zaprzęgnięcie SI do przeczesywania sieci w poszukiwaniu informacji, które mogą świadczyć np. o wybuchu epidemii. Algorytm BlueDot nie monitoruje serwisów społecznościowych, gdyż podawane tam informacje są bardzo chaotyczne i często bazują na plotkach. Ale jego tajną bronią jest dostęp do informacji o... sprzedaży biletów lotniczych. Dzięki temu algorytm może przewidzieć, gdzie przemieszczają się ludzie z obszarów objętych epidemią. BlueDot z wyprzedzeniem alarmował, że koronawirus 2019-nCoV pojawi się w Tajlandii, Korei Południowej, Japonii i na Tajwanie. Pomysł na stworzenie takiego systemu narodził się w głowie Khana po epidemii SARS w 2003 roku. Pracował on wówczas w szpitalu w Toronto jako specjalista ds. chorób zakaźnych. SARS, którego epidemia rozpoczęła się od chińskiej prowincji, trafił w końcu do Kanady, gdzie zabił 44 osoby. W 2003 roku obserwowałem, jak wirus zdobywał miasto i sparaliżował szpital. Byliśmy wówczas wyczerpani fizycznie i psychicznie. Pomyślałem, że trzeba zrobić coś, by to się nie powtórzyło, mówi Khan. W 2014 roku założył on firmę BlueDot, a fundusze inwestycyjne przekazały na jej rozwój 9,4 miliona dolarów. Obecnie przedsiębiorstwo zatrudnia 40 osób, lekarzy i programistów. Ich algorytm wykorzystuje techniki przetwarzania języka naturalnego i maszynowego uczenia się. Jest w stanie analizować informacje w 65 językach oraz dane dotyczące sprzedaży biletów lotniczych czy informacje o chorobach wśród zwierząt. Wykorzystujemy metody przetwarzania języka naturalnego po to, by nasz algorytm był w stanie odróżnić, czy mongolskie media piszą o epidemii wąglika czy o koncercie heavymetalowego zespołu o nazwie Anthrax (wąglik), wyjaśnia Kahn. Jednak algorytm nie pracuje sam. Gdy przygotuje on swój raport, jest on analizowany przez ludzi. Epidemiolodzy sprawdzają, czy raport ma sens z naukowego punktu widzenia. Jeśli tak, to jest on wysyłany do klientów BlueDot. Są wśród nich klienci rządowi, biznesowi czy klienci z sektora opieki zdrowotnej. « powrót do artykułu
  10. W Pekinie, Hongkongu i Makao odwołano publiczne obchody chińskiego Nowego Roku. Kwarantanną objęte są Wuhan, Huanggang i Ezhou. Nowym koronawirusem zaraziło się już niemal 600 osób, z czego 17 zmarło. Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie, a Światowa Organizacja Zdrowia zwołuje kolejne spotkanie, którego uczestnicy mają zdecydować, czy należy ogłosić zagrożenie epidemiologiczne dla całego świata. Tymczasem naukowcy przypuszczają, że do zarażenia ludzi nowym koronawirusem doszło na targu w Wuhanie. Wirus pochodzi prawdopodobnie od nietoperza, a na człowieka przeszedł za pośrednictwem jeszcze innego zwierzęcia. W ostatnim dniu ubiegłego roku, 31 grudnia, Światowa Organizacja Zdrowia otrzymała z Chin informację osobach chorujących w mieście Wuhan na zapalenie płuc spowodowane przez nieznanego wirusa. KopalniaWiedzy poinformowała o nowej chorobie już 2 stycznia. Tydzień później Chińczycy potwierdzili, że zachorowania są powodowane przez koronawirusa, który obecnie znany jest jako 2019-nCoV. Od tego czasu pojawiła się też poza Chinami. Jej pojedyncze przypadki potwierdzono w Japonii, Korei Południowej, Tajlandii i USA. Dzisiaj potwierdzenia nadeszły też z Wietnamu, Singapuru, Hongkongu i Arabii Saudyjskiej. Wiemy już, że wirus zmutował i przenosi się między ludźmi, nie tylko ze zwierząt na ludzi. Czym są koronawirusy? To duża rodzina wirusów wywołujących wiele różnych chorób od przeziębienia po MERS (Middle East Respiratory Syndrome) i SARS (Severe Acute Respiratory Syndrome). Rezerwuarem koronawirusów są zwierzęta. Czasem wirusy te mutują, przenoszą się ze zwierząt na ludzi, ulegają kolejnym zmianom i w końcu są zdolne do przenoszenia się pomiędzy ludźmi. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z dwiema epidemiami koronawirusów. Od kwietnia 2012 roku na MERS zachorowało około 2500 osób, z czego zmarło 858, a choroba pojawiła się w 27 krajach. Z kolei podczas epidemii SARS z 2003 roku zachorowało niemal 8100 osób, a zmarły 774. Obecnie wiemy, że SARS przeniósł się na ludzi z cywet, a MERS – z dromaderów. Głównym podejrzanym o zarażenie ludzi 2019-nCoV są węże. Znamy też wiele koronawirusów atakujących zwierzęta, ale nie ludzi. Objawy nowej choroby to trudności z oddychaniem, gorączka i kaszel. W poważniejszych przypadkach dochodzi do zapalenia płuc, ciężkich problemów z oddychaniem, uszkodzenia nerek a nawet śmierci. Kto jest narażony? Nowa choroba rozprzestrzenia się szybciej niż poprzednie epidemie. SARS potrzebował 2 miesięcy by zarazić 456 osób, tymczasem 2019-nCoV zaraził 571 osób w ciągu trzech tygodni. Na szczęście odsetek przypadków zgonów jest obecnie znacznie niższy niż w przypadku wcześniejszych epidemii i wynosi na razie poniżej 4%. MERS zabijał do 40%, a SARS do 50% zarażonych. Obecnie naukowcy próbują dopiero zrozumieć, gdzie rozprzestrzenia się 2019-nCoV i kto jest najbardziej narażony. Wiemy, że nowy wirus zabił ludzi w wieku 48–89 lat. Nie wiemy dokładnie, gdzie się oni zarazili, ani dlaczego właśnie u nich rozwinęły się tak ciężkie objawy. Wiemy natomiast, że w przypadku SARS i MERS do największej liczby zakażeń dochodziło w szpitalach, że najbardziej narażeni byli ludzie starsi i chorzy. Ponadto w przypadku poprzednich epidemii istnieli ludzie określeni jako „superroznosiciele”. « powrót do artykułu
  11. Poza Wuhanem, od którego rozpoczęła się epidemia wirusowego zapalenia płuc, Chiny wprowadzają blokadę transportową kolejnych 2 miast: Huanggangu i Ezhou. W sumie mieszka tu ok. 20 mln osób. Najpierw władze zawiesiły samoloty i pociągi do i z 11-milionowego Wuhanu. Podobnie zresztą jak autobusy, metro oraz promy. Potem położony ok. 30 km na wschód od Wuhanu 6-mln Huanggang powiadomił o podobnym posunięciu. W mediach społecznościowych ludzie narzekają na pustki na supermarketowych półkach i szybujące w błyskawicznym tempie ceny żywności. Kolejki ustawiają się też po benzynę. Władze Wuhanu zapowiedziały, że w czwartek od 10 rano czasu singapurskiego zawieszone zostaną wszystkie miejskie środki transportu i loty. Media donoszą jednak, że część linii nadal świadczy usługi. Część regionalnych linii, w tym malezyjskie AirAsia i singapurski Scoot, zapowiedziały czasowe zawieszenie lotów do i z Wuhanu. Mieszkańców poproszono, by unikali tłumów. Ponoć agendy ds. zdrowia wprowadziły obowiązek noszenia maseczek w miejscach publicznych. Agencja informacyjna Xinhua podała, że operatorom atrakcji turystycznych i hoteli nakazano zawieszenie prowadzenia działalności na szerszą skalę, zaś biblioteki, muzea i teatry odwołują wystawy i występy. Telewizja publiczna w Huanggangu poinformowała, że od czwartku wieczorem zawieszony zostanie tutejszy ruch autobusowy i kolejowy. Ludzi poproszono o nieopuszczanie miasta. Kawiarnie i kina zostaną zamknięte. Państwowe media doniosły o zamknięciu punktów poboru opłat na autostradach wokół Wuhanu. Jak powiedział Reuterowi jeden z mieszkańców, główne autostrady są patrolowane. Chińska Narodowa Komisja Zdrowia podała, że w wyniku zakażenia wirusem 2019-nCoV zmarło 17 osób. Najmłodsza ofiara miała 48 lat, najstarsza 89. Większość zmarłych to ludzie starsi i cierpiący na choroby przewlekłe, takie jak cukrzyca czy parkinson. Wszystkie zgony miały miejsce w prowincji Hubei.   « powrót do artykułu
  12. W Samoa, niewielkim wyspiarskim państwie położonym w połowie drogi pomiędzy Hawajami a Nową Zelandią, ogłoszono stan wyjątkowy z powodu epidemii odry. Epidemia rozpoczęła się pod koniec października, gdy zanotowano pierwszy przypadek śmierci. Od tamtej pory zmarło co najmniej 6 osób, w większości to dzieci przed 2. rokiem życia. Zachorowało co najmniej 716 osób, z czego 40% trafiło do szpitali. Władze państwa liczącego około 200 000 mieszkańców, zdecydowały o zamknięciu wszystkich szkół i zakazie zgromadzeń publicznych. Wydano też nakaz zaszczepienia wszystkich niezaszczepionych dotychczas dzieci. Jak informuje miejscowe Ministerstwo Zdrowia, zaszczepionych jest około 2/3 populacji kraju. Wszystkie dzieci, które dotychczas zmarły z powodu odry, były niezaszczepione. Pomoc Samoa zadeklarowała już Nowa Zelandia, która oświadczyła, że wyśle 3000 szczepionek i 12 pielęgniarek. Odra jest wysoce zakaźna, a epidemia zbiera śmiertelne żniwo na Samoa. Jej powstrzymanie jest w interesie każdego, powiedział minister spraw zagranicznych Nowej Zelandii, Winston Peters. W ubiegłym tygodniu odra pojawiła się w Tonga, położonym 900 kilometrów od Samoa. Do wybuchu epidemii doszło po tym, jak tongijska reprezentacja rugby powróciła z Nowej Zelandii. Dotychczas na Tonga zachorowało 251 osób. Na Wyspach Samoa, oprócz Niezależnego Państwa Samoa, znajduje się też należące do USA Samoa Amerykańskie. W związku z epidemią na Samoa i Tonga ogłoszono tam podwyższony stopień gotowości służby zdrowia. Szczęśliwe około 90% populacji Tonga i Samoa Amerykańskiego jest zaszczepione przeciwko odrze i dotychczas nie zanotowano tam żadnego przypadku zgonu z powodu tej choroby. « powrót do artykułu
  13. Władze Niezależnego Państwa Samoa poprosiły obywateli, którzy nie są zaszczepieni przeciwko odrze, by wywiesili przed swoimi domami czerwone flagi. Mają one pomóc lekarzom zidentyfikować domy, w których należy dokonać szczepień. Przed trzema tygodniami władze państwa ogłosiły stan wyjątkowy. Pod koniec października w tym zamieszkanym przez około 198 000 osób państwie wybuchła epidemia odry. Dotychczas zachorowało ponad 4000 osób, zmarły 62 osoby, w tym 54 dzieci poniżej 4. roku życia. Rząd poprosił też, by dzisiaj i jutro większość pracowników – zarówno rządowych i firm prywatnych – pozostała w domach. Zamknięto główne drogi, a zespoły medyczne wędrują od domu do domu ze szczepionkami. Stąd też prośba o wywieszenie czerwonych flag. W związku z trudną sytuacją, UNICEF wysłał na Samoa 110 500 szczepionek, a z Nowej Zelandii przybyły dodatkowe tysiące szczepionek, pielęgniarki oraz odpowiednie wyposażenie. Samoa Amerykańskie, sąsiadujące z Niezależnym Państwem Samoa, ogłosiło stan podwyższonej gotowości służby zdrowia. Tam jednak odsetek zaszczepionych wynosi 90% i nie zanotowano epidemii. Ta jednak pojawiła się na Tonga, położonym 900 kilometrów od Samoa i to pomimo faktu, że również i na Tonga odsetek wyszczepień wynosi 90%. Chorobę przywieźli tu zawodnicy narodowej drużyny rugby, którzy wrócili z Nowej Zelandii. Zachorowało w sumie 440 osób, nikt nie zmarł. W Niezależnym Państwie Samoa, dokąd chorobę zawlókł prawdopodobnie turysta z Nowej Zelandii, odsetek wyszczepień wynosi obecnie 55%. Z danych WHO i UNICEF wynika, że w ubiegłym roku w Niezależnym Państwie Samoa zaszczepiono jedynie 31% noworodków, podczas gdy jeszcze cztery lata temu było to 84%. Tak niski odsetek był spowodowany śmiercią dwójki dzieci. Program szczepień zawieszono do czasu wyjaśnienia sprawy. Śledztwo wykazało, że jedna z pielęgniarek przypadkowo wymieszała proszek do przygotowania szczepionki nie z wodą, a z przeterminowanym środkiem znieczulającym zwiotczającym mięśnie. To jednak nie uspokoiło rodziców bojących się o swoje dzieci. Obecnie w samoańskich szpitalach przebywają 172 osoby chore na odrę, w tym 19 dzieci znajduje się w stanie krytycznym. « powrót do artykułu
  14. Badania wielu różnych zestawów danych, jak pyłki roślin, monety czy praktyki pogrzebowe sugerują, że obecnie możemy przeceniać znacznie, jakie dla ówczesnego społeczeństwa miała Dżuma Justyniana. To epidemia, jaka dotknęła Cesarstwo Bizantyjskie w latach 541–542. Na dżumę zapadł sam cesarz Justynian I, a epidemia okresowo wracała aż do lat 50. VIII wieku. Ocenia się, że w tym czasie choroba mogła zabić nawet 60% mieszkańców Europy, a na całym świecie zmarło 100 milionów ludzi. Nic więc dziwnego, że obecnie uważa się, iż wywarła ona olbrzymi wpływ na wiele aspektów życia średniowiecznych społeczeństw. W najnowszym numerze PNAS (Proceeding of the National Academy of Sciences) grupa naukowców pracujących pod kierunkiem specjalistów z University of Maryland’s National-Socio Environmental Synthesis Center informuje, że nie znalazła dowodów na poparcie stwierdzenia, by Dżuma Justyniana wywarła znaczący wpływ. Nasze badania są pierwszymi, podczas których wykorzystano tak wiele dowodów z różnych dziedzin nauki do zbadania Dżumy Justyniana. Jeśli epidemia była jednym z kluczowych momentów ludzkich historii i w ciągu pierwszych kilku lat zmarło pomiędzy 30 a 50 procentami populacji świata śródziemnomorskiego, to powinniśmy trafić na jakieś ślady. Tymczasem nasze badania nic takiego nie wykazały, mówi jeden z ich autorów, Lee Mordechai z Climate Change and History Research Initiative Princeton University. Naukowcy przeanalizowali źródła pisane, inskrypcje, monety, papirusy, próbki pyłków, genom bakterii oraz zwyczaje grzebalne. W swoich badaniach skupili się na okresie później starożytności (III–VIII wiek n.e.), w którym to zaszły tak ważne wydarzenia jak ewolucja chrześcijaństwa i judaizmu rabinicznego, upadek Cesarstwa Rzymskiego, pojawienie się islamu. Nasze badania na nowo opisują historię ze środowiskowego punktu widzenia i nie czynią Dżumy Justyniana winną tego, że świat się zmienił. Bardzo ważny jest fakt, że na czele zespołu badawczego stali historycy, a my pytaliśmy o społeczny i ekonomiczny wpływ epidemii, mówi Merle Eisenberg. Naukowcy zauważyli, że wcześniejsze badania skupiały się na najbardziej dramatycznych doniesieniach z czasów współczesnych zarazie, a zupełnie ignorowały teksty, w których o epidemii nie wspomniano. Jak pierwszy zespół badawczy szukaliśmy dowodów epidemii w bardzo zróżnicowanych zestawach danych. Nie znaleźliśmy żadnych dowodów na poparcie stwierdzenia, że Dżuma Justyniana zabiła miliony osób. Epidemię tę często uważa się za punkt zwrotny w historii. To zbyt proste wytłumaczenie. Konieczne jest udowodnienie związku przyczynowo-skutkowego, mówi profesor historii i biologii Timothy Newfield z Georgetown University. Naukowcy przebadali m.in. pyłki roślin i stwierdzili, że brak dowodów, by doszło do spadku produkcji żywności. Jeśli na roli pracowało mniej osób, powinniśmy zobaczyć to w pyłkach, ale nic takiego nie widać, mówi profesor Adam Izdebski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nawet niektóre z najbardziej znanych dowodów na występowanie wielkich epidemii, takie jak zmiany zwyczajów grzebalnych, są tylko rozwinięciem trendów, jakie pojawiły się wieki wcześniej. Przeanalizowaliśmy bardzo dużo danych dotyczących pochówków sprzed, w czasie i po epidemii i nie zauważyliśmy, by doszło do jakiejś znaczącej zmiany, niezależnie od tego, czy były to pochówki pojedyncze czy zbiorowe. Czarna Śmierć (epidemia dżumy z XIV wieku) zabiła olbrzymią liczbę osób i tam widoczna jest zmiana chowania zmarłych, dodaje Janet Kay z Princeton University. Artykuł The Justinianic Plague: An inconsequential pandemic? jest dostępny na stronach PNAS. « powrót do artykułu
  15. Po raz pierwszy dane z testów przedklinicznych wskazują, że dwa eksperymentalne leki przeciwko wirusowi Ebola mogą zmniejszać liczbę zgonów. Optymistyczne dane pochodzą z badań PALM (Pamoja Tulinde Maisha – Razem Ratujemy Życie), które rozpoczęły się po wybuchu obecnej epidemii Eboli w Demokratycznej Republice Kongo. To druga największa epidemia tej choroby. W czasie testów wykorzystano trzy eksperymentalne leki, których skuteczność porównano ze ZMappem. Terapia składa się z wcześniej przygotowanego koktajlu przeciwciał. Podczas wcześniejszej epidemii uzyskano wstępnie obiecujące wyniki, jednak nie zebrano dostatecznej ilości danych, by stwierdzić, że nowe leki rzeczywiście działają. Jako, że obecnie nie istnieje żaden lek zwalczający Ebolę za standard uznaje się podawanie środka o nazwie ZMapp, mimo że brak jednoznacznych danych potwierdzających jego skuteczność. W ramach PALM testowano przeciwciało monoklonalne mAb114. Środek ten został stworzony przez amerykański Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (National Institute of Allergy and Infectious Diseases) z przeciwciał wyizolowanych od osoby, która przeżyła epidemię Eboli z 1995 roku. Kolejnym z testowanych leków był REGN-EB3, mieszanina trzech przeciwciał monoklonalnych stworzona przez firmę Regeneron Pharmaceuticals z przeciwciał pozyskanych od myszy, u której najpierw wytworzono układ odpornościowy nieco podobny do ludzkiego, a później zarażono ją Ebolą. Trzecim z badanych środków był lek przeciwwirusowy remdesivir firmy Gilead. Wstępne testy wykazały, że zmarło 49% osób, które otrzymały ZMap i 53% tych, którym podano remdesivir. Znacznie lepiej wypadły dwa pozostałe leki. Wśrod osób, którym podano mAb114 zmarło 34%, a tam, gdzie podano REGN-EB3 odsetek zgonów wyniósł 29%. Tymczasem ogólny odsetek zgonów podczas obecnej epidemii wynosi około 70%. Jeszcze bardziej obiecująco wygląda sytuacja tam, gdzie leki podano na wczesnym etapie choroby. W tym przypadku zmarło jedynie 6% osób leczonych REGN-EB3, 11% leczonych mAb114. Tam, gdzie podano ZMapp odsetek zgonów wyniósł 24%, a w przypadku remdesiviru było to 33%. Na następnym etapie badań naukowcy skupią się na testowaniu skuteczności wyłącznie REGN-EB3 i mAb114. Podczas obecnej epidemii Eboli zarażeniu uległo około 2800 osób, z czego zmarło niemal 1900. Sytuacja mogłaby być znacznie gorsza, gdyby nie fakt, że wcześniej w DRK testowano eksperymentalną szczepionkę przeciwko Eboli. Otrzymało ją ponad 90 000 osób. Wstępne wyniki sugerują, że jest ona skuteczna w 97,5% przypadków. « powrót do artykułu
  16. Kolumbia wprowadziła stan wyjątkowy po tym, jak potwierdzono, że na krajowych plantacjach bananów pojawił się choroba wywołana przez grzyba Fusarium oxysporum TR4, która wcześniej zniszczyła uprawy w Azji. Ameryka Południowa to największy na świecie producent bananów. Teraz na kontynencie zawitał wyjątkowo groźny patogen. Kolumbijski Instytutu Rolnictwa (ICA) oznajmił, że wzmoże wysiłki dotyczące bezpieczeństwa biologicznego, a poddane kwarantannie 170 hektarów upraw już zostało wyciętych. ICA wzmocni kontrolę w portach, na lotniskach i przejściach granicznych. Na razie chorobę zauważono jedynie w regionie La Guaijra i wszystkim zależy na tym, ty się ona nie rozprzestrzeniła. Przed kilkoma dniami doszło do spotkania ministrów rolnictwa krajów Ameryki Południowej, którzy dyskutowali o sposobach obrony przed rozprzestrzenianiem się choroby. TR4, na którą nie ma lekarstwa, niszczy system naczyniowy roślin i może pozostać w glebie przez dekady. Choroba atakuje banany i plantany. Kolumbia to czwarty największy eksporter bananów w Ameryce Łacińskiej. W ubiegłym roku sprzedano banany za ponad 866 milionów dolarów. Spośród wszystkich produktów rolnych jedynie kawa i kwiaty przynoszą Kolumbii większe wpływy. Uprawy bananów zajmują 50 000 hektarów. Uprawiane głównie na rynek wewnętrzny plantany zajmują 400 000 hektarów. Po raz pierwszy chorobę bananowców wywołaną przez grzyba Fusarium oxysporum zidentyfikowano w 1920 roku w Surinamie. Szybko się ona rozprzestrzeniała i w ciągu kilku lat zniszczyła uprawy w Ameryce Południowej. W ciągu kolejnych 40 lat choroba spowodowała, że z rynku niemal zniknęła odmiana Gros Michel. Wówczas w Ameryce Południowej zaczęto uprawiać, mniej smaczną odmianę Cavendish pochodzącą z Azji Południowo-Wschodniej. Była ona odporna na chorobę panamską, ale jest bardziej delikatna, ma cieńszą skórkę, łatwo ciemnieje i ulega uszkodzeniom, więc banany takie nigdy nie dojrzewają na słońcu, a są zrywane jeszcze zielone, by przetrwały transport. Pod koniec lat 80. XX wieku na Tajwanie pojawiła się Fusarium oxysporum TR4, która zaczęła niszczyć uprawy w Azji. Od początku obecnego wieku choroba ta rozprzestrzenia się w kierunku Bliskiego Wschodu i Afryki. Teraz trafiła też do Ameryki Południowej. « powrót do artykułu
  17. Międzynarodowy zespół naukowy przeanalizował ludzkie szczątki z 21 stanowisk archeologicznych. Uczeni chcieli w ten sposób więcej dowiedzieć się o ewolucji bakterii Yersinia pestis, która wywołała Pierwszą Pandemię, dżumę Justyniana z lat 541–542 oraz następujące po niej kolejne mniejsze epidemie, które trwały do około 750 roku. Te mniejsze epidemie dotknęły starożytny Rzym (rok 590), Wyspy Brytyjskie (lata 664–668 i 680–686), Persję (627) oraz Cesarstwo Bizantyjskie, Afrykę i Azję (lata 746–747). W opublikowanym w PNAS artykule naukowcy zrekonstruowali genomy bakterii z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji i Hiszpanii. Odkryli, że zróżnicowanie genetyczne patogenu było znacznie większe, niż przypuszczano. Ponadto znaleźli pierwsze bezpośrednie dowody genetyczne, wskazujące, że dżuma Justyniana dotarła też na Wyspy Brytyjskie. Dżuma Justyniana, która rozpoczęła się za rządów cesarza Justyniana I (sam cesarz również zachorował), rozpoczęła całą serię epidemii, trwających przez kolejne wieki. Historycy szacują, że zabiły one łącznie 25% ludności świata rzymskiego. Współczesne badania ujawniły, że epidemie te były wywołane przez Y. pestis, jednak nie było wiadomo, w jaki sposób bakteria się rozprzestrzeniała i jak były spokrewnione ze sobą jej poszczególne szczepy. Podczas najnowszych badań udało się zrekonstruować 8 nieznanych dotychczas genomów bakterii i porównać je z tymi już znanymi. Ponadto na stanowisku Edix Hill na Wyspach Brytyjskich znaleziono pierwszy bezpośredni dowód na rozprzestrzenianie się tam choroby. Dowody te sugerują, że mamy tutaj prawdopodobnie do czynienia z mgliście wspominaną w dokumentach zarazą z roku 544. Okazało się, że Y. pestis dziesiątkująca mieszkańców Europy pomiędzy VI a VIII wiekiem była znacznie zróżnicowana genetycznie. Osiem nowo odkrytych genomów pokazuje, że w czasie 200 lat Pierwszej Pandemii po Starym Kontynencie krążyło wiele blisko spokrewnionych szczepów, a niektóre z nich prawdopodobnie jednocześnie występowały w tych samych regionach. Pomimo wzbogacenia naszej wiedzy o zróżnicowaniu genetycznym bakterii, wciąż nie jesteśmy pewni pochodzenia zarazy. Ta linia prawdopodobnie pojawiła się w Azji Centralnej na kilkaset lat przed Pierwszą Pandemią, jednak uznajemy, że obecnie nie mamy wystarczających danych, by jednoznacznie zidentyfikować źródło dżumy Justyniana przed pierwszym pojawieniem się tej choroby w Egipcie w roku 541. Jednak fakt, że wszystkie szczepy są ze sobą blisko spokrewnione, wskazuje, że choroba na długi czas zagościła w Europie lub basenie Morza Śródziemnego, a nie, że była tam wielokrotnie introdukowana, stwierdzili naukowcy. Innym bardzo interesującym odkryciem jest spostrzeżenie, że szczepy występujące pod koniec Pierwszej Pandemii utraciły część kodu genetycznego, w tym dwa fragmenty odpowiedzialne za zaraźliwość. Podobne cechy widać u szczepów odpowiedzialnych za Drugą Pandemię, która rozpoczęła się w połowie XIV wieku od Czarnej Śmierci, powodowała duże epidemie jeszcze pod koniec XVII wieku, a mniejsze wybuchały jeszcze w XIX wieku. Również i w przypadku Drugiej Pandemii pod jej koniec widoczna jest delecja niektórych genów. To prawdopodobnie przykład konwergencji ewolucyjnej, co oznacza, że szczepy Yersinia pestis z Pierwszej i Drugiej Pandemii niezależnie od siebie rozwinęły podobne cechy. Zmiany takie mogą być odzwierciedleniem adaptacji do różnych nisz ekologicznych w zachodniej Eurazji, gdzie choroba panowała podczas obu pandemii, mówi współautorka badań Maria Spyrou z Instytutu Nauki o Historii Człowieka im. Maxa Plancka. « powrót do artykułu
  18. W 2000 roku, po tym, jak przez 12 miesięcy nie zaobserwowano żadnego przypadku zarażenia, USA zostały ogłoszone krajem wolnym od odry. Teraz zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w wielu innych krajach dochodzi do lokalnych epidemii spowodowanych odmowami szczepień. Eksperci z National Institute of Allergy and Infectious Diseaser oraz Penn State University ostrzegają na łamach New England Journal of Medicine, że bez zwiększenia wysiłków na rzecz szczepień może dojść do pełnowymiarowej epidemii. Odra jest niezwykle zaraźliwą chorobą. Patogeny mogą utrzymywać się w powietrzu przez dwie godziny po wydostaniu się z dróg oddechowych chorej osoby. Większość zarażonych zdrowieje bez komplikacji w ciągu tygodnia. Jednak odra może być niezwykle niebezpieczna dla niemowląt oraz osób z obniżoną odpornością. Jej powikłaniami mogą być zapalenie płuc, zapalenie opon mózgowych, inne infekcje, ślepota i śmierć. Przed wynalezieniem szczepionki odra zabijała rocznie od 2 do 3 milionów osób. Obecnie wciąż zabija ponad 100 000 osób na całym świecie. Chorobie można zapobiegać za pomocą bezpiecznej i wysoce efektywnej szczepionki. Jednak coraz więcej osób, opierając się na fałszywych informacjach znalezionych w internecie, odmawia szczepienia swoich dzieci. Twierdzą na przykład, że szczepionki powodują autyzm. Oczywiście istnieje niewielka grupa osób, cierpiących na przykład na pewne schorzenia układu odpornościowego, które nie powinny się szczepić przeciwko odrze. Jednak dla zdecydowanej większość szczepionka jest całkowicie bezpieczna. Gdy jednak w społeczeństwie spada odsetek wyszczepień, dzieci i osoby o obniżonej odporności są narażone na więsze ryzyko zachorowań. Autorzy wspomnianego wcześniej artykułu przytaczają przypadek pojedynczego dziecka, które zaraziło odrą 23 pacjentów pediatrycznej kliniki onkologicznej. Pięcioro z zarażonych dzieci zmarło. Jeśli odsetek wyszczepień nadal będzie spadał, sytuacja może stać się „alarmująca”. To szczególnie smutne, gdyż odra należy do tych chorób, którym najłatwiej jest zapobiegać. Możliwe jest całkowite uwolnienie świata od tej choroby. Pod warunkiem jednak odpowiednio wysokiego odsetka wyszczepień we wszystkich społecznościach. « powrót do artykułu
  19. Wyginięcie 90% gatunków płazów można przypisać śmiertelnej infekcji grzybami Batrachochytrium dendrobatidis i Batrachochytrium salamandrivorans. Od czasu, gdy epidemia pojawiła się w latach 80. XX wieku przyczyniła się ona do spadku liczebności ponad 500 gatunków żab, ropuch i płazów ogoniastych. Epidemia dotknęła niemal 7% wszystkich gatunków płazów. Oznacza to, że Batrachochytrium dendrobatidis i Batrachochytrium salamandrivorans są tymi patogenami, które przyczyniły się do największego zaniku bioróżnorodności, o rząd wielkości większego niż inne patogeny zabijające zwierzęta. Specjaliści uważają, że epidemia rozpoczęła się w latach 80. XX wieku, a wywołał ją człowiek, który przemieszczając zwierzęta rozprzestrzenił śmiercionośnego grzyba po całym świecie. Śmiertelna choroba jest głównym, lub jednym z głównych, czynników zanikania gatunków płazów. Inne to utrata habitatów i zmiany klimatyczne. W przypadku zaledwie 12% z dotkniętych epidemią gatunków zanotowano poprawę sytuacji. Nie oznacza to jednak, jak podkreśla jeden z autorów badań, Trenton Garner z Zoological Society of London, że ich liczebność powróciła do pierwotnych rozmiarów. Pojawiły się jednak pewne iskierki nadziei. Liczba nowych gatunków dotkniętych epidemią jest coraz mniejsza. Wydaje się też, że u niektórych żab pojawiły się procesy ewolucyjne prowadzące do zyskania odporności na oba grzyby. Ponadto po 7 latach wytężonej pracy naukowców z madryckiego Narodowego Muzeum Nauk Przyrodniczych, Imperial College London i Zoological Society of London udało się – po raz pierwszy w historii – wyeliminować chorobę z dzikiej populacji. Nowiny o sukcesie nadeszły w 2015 roku z Majorki. Jednak jedynym sposobem na wyeliminowanie tej i przyszłych epidemii jest drastyczne ograniczenie handlu dzikimi zwierzętami oraz wdrożenie lepszych zasad bezpieczeństwa biologicznego. Epidemia to nie jedyne zagrożenie, przed którym stoją płazy. W ostatnich dekadach doszło do katastrofalnego spadku ich liczebności. Głównie z powodu utraty habitatów. Innym problemem, który zresztą przyczynił się do wybuchu epidemii, są zmiany klimatyczne. « powrót do artykułu
  20. Niewykluczone, że naukowcy wpadli na trop, który pomoże rozwiązać zagadkę nagłego upadku wielu społeczności z epoki kamienia. Przed 5000 laty w grobie w Szwecji spoczęła 20-letnia kobieta, należąca do jednej z pierwszych europejskich społeczności rolniczych. Teraz naukowcy dowiedzieli się, że zabiła ją Yersinia pestis, bakteria wywołująca dżumę. To jedna z najstarszych znalezionych próbek Y. pestis, do tego należąca do nieznanego wcześniej drzewa ewolucyjnego tego organizmu. Część naukowców mówi, że dżuma mogłaby wyjaśnić upadek dużych społeczności z epoki kamienia. Inni specjaliści zauważają, że wciąż nie mamy wystarczającej liczby dowodów, by jednoznacznie stwierdzić, że przed 5000 laty doszło do pierwszej znanej nam pandemii dżumy. Dżuma wydaje się występować wszędzie, mówi historyk Kyle Harper z University of Oklahoma, który bada, jak choroba ta wpływała na ludzkie społeczności. W ostatnim czasie pojawia się coraz więcej dowodów na to, że wspólna historia ludzkości i dżumy liczy sobie tysiące lat: Znaleziono przodka wielkich epidemii dżumy, Dżuma nęka nas dłużej niż sądzono, Dżumę do Europy przynieśli migranci ze Stepu Pontyjskiego. Dotychczas najstarszym znanym szczepem Y. pestis w Europie był ten przywleczony przed około 4800 laty ze Stepu Pontyjskiego przez migrujących przedstawicieli kultury grobów jamowych. Tysiące lat później dżuma spowodowała dwie największe epidemie w dziejach ludzkości, Dżumę Justyniana i Czarną Śmierć. Odkrycia nowego szczepu Y. pestis dokonano przypadkiem. Zespół pod kierunkiem Simona Rasmussena z Uniwersytetu w Kopenhadze i Nicolasa Rascovana z francuskiego Uniwersytetu Aix-Marseille przeglądali publicznie dostępne bazy danych DNA w poszukiwaniu sekwencji genetycznych popularnych patogenów. W zębach 20-latki pochowanej na stanowisku Frälsegården w zachodniej szwecji oraz w zębach innej osoby z tego samego grobu znaleźli sekwencje nieznanego szczepu Y. pestis. Zmarli należeli do kultury pucharów lejkowatych i żadne z nich nie miało związku z kulturą grobów jamowych. To zaś oznacza, że ten szczep był obecny w Europie przed migracją ze Stepu Pontyjskiego. Jak zauważa Rasmussen, fakt, iż bakterie zagnieździły się w zębach świadczy o tym, że krążyły one we krwi i bardzo prawdopodobne jest, że zabiły zarażone osoby. Nowo odkryty szczep Y. pestis należy do gałęzi, która oddzieliła się od wspólnego przodka przed około 5700 laty. Jednak, jak zauważa Johannes Krause, genetyk z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka, nie jest on wspólnym przodkiem, a więc nie można stwierdzić, kiedy i gdzie dżuma pojawiła się po raz pierwszy. Rasmussen i Rascovan wysunęli własną hipotezę dotyczącą pojawienia się Y. pestis. W neolicie we Wschodniej Europie, na terenach leżących obecnie w Rumunii, Mołdowie i Ukrainie rozwinęła się kultura Cucuteni-Trypole. Dziesiątki tysięcy ludzi mieszkały w gęsto zaludnionych osadach, w złych warunkach sanitarnych. Składowane przez nich zboże przyciągało gryzonie, które są nosicielami Y. pestis. Te wielkie osady to książkowe przykłady miejsc, w których mógł wyewoluować patogen, mówi Rasmussen. Mniej więcej 5400 lat temu wiele z tych osad nagle zniknęło. Ich mieszkańcy wymarli lub się wyprowadzili, a opuszczone budynki spalili. Zdaniem Rasmussena i Rascovana przyczyną mogło być pojawienie się dżumy. Być może mamy tu do czynienia z pierwszym znanym nam przypadkiem załamań dużych grup społecznych w wyniku zarazy, Rasmussen. A jako że te wielkie osady były połączone szlakami handlowymi z wieloma społecznościami na terenie Europy, nowa bakteria mogła z łatwością się rozprzestrzenić. Tak mogła rozpocząć się pierwsza pandemia, mówi Rasmussen. Krause zauważa jednak, że mamy tu do czynienia wyłącznie ze spekulacjami. W miejscach gdzie żyli przedstawiciele kultury Cucuteni-Trypole nie znaleziono bowiem śladów Y. pestis. Ponadto wczesne szczepy nie mają genów, które umożliwiały łatwe rozprzestrzenianie się choroby. Dotychczas niewiele wiemy o nowym szczepie, nie wiemy, w jaki sposób doszło do zarażenia 20-latki i czy padła ona ofiarą większej epidemii. « powrót do artykułu
  21. Ledwie tydzień po tym, jak w Kongo ogłoszono zwycięstwo w walce z epidemią Eboli, pojawiły się doniesienia o czterech nowych potwierdzonych przypadkach tej choroby. Epidemia, którą zwalczono, dotknęła prowincji Equateur. Nowe przypadki zachorowań zostały odkryte w oddalonej miejscu oddalonym o 2000 kilometrów w prowincji Nord-Kivu. Nowy wirus nie został jeszcze zsekwencjonowany, ale kongijskie Ministerstwo Zdrowia stwierdziło, że nic nie wskazuje, by wspomniane przypadki coś łączyło. Ebola występuje endemicznie w Demokratycznej Republice Kongo. Od czasu odkrycia wirusa w 1976 roku doszło tam już do 9 epidemii. Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko będziemy mieli do czynienia z 10. epidemią, ale wykrycie wirusa wskazuje, że nasz system monitorowania dobrze działa, czytamy w oświadczeniu Ministerstwa. Obecnie poszczególnie wsie mają ze sobą znacznie lepsza łączność, więc można się spodziewać, że będziemy częściej słyszeli o niewielkich lokalnych ogniskach epidemii. Wcześniej mogły one przejść niezauważone. Nowe przypadki Eboli znaleziono we wsi Mangina, położonej w odległości około 30 kilometrów od miasta Beni, w pobliżu słynnego Parku Narodowego Virunga. Już 28 lipca wydział zdrowia prowincji Nord-Kivu poinformował MInisterstwo Zdrowia o pojawieniu się 26 przypadków gorączki krwotocznej i 20 zgonach. Narodowy Instytut Badań Biomedycznych potwierdził właśnie, że u czterech hospitalizowanych występuje Ebola. Ostatnia, 9. epidemia Eboli w DRC zostala powstrzymana po 2 miesiącach. Doszło do zaledwie 54 zachorowań i 33 zgonów. Podczas tej epidemii po raz pierwszy na szeroką skalę użyto eksperymentalnej szczepionki przeciwko Eboli. Nie wiadomo, czy szczepionka pomogła, gdyż prowadzono też tradycyjne działania polegające na śledzeniu epidemii i izolacji chorych, jednak wiadomo, że żadna z 3300 osób, którym ją podano, nie zachorowała. Wspomniana szczepionka została stworzona z wirusa Zaire, który zarażał ludzi podczas tej właśnie epidemii. Na razie nie wiadomo, który z czterech gatunków Ebolawirusa atakuje w Manginie. Do Beni wysłano specjalny zespół z Ministerstwa Zdrowia wraz z mobilnym laboratorium. Problemem może być tutaj m.in. zapewnienie bezpieczeństwa i dostępu do regionu występowania choroby. Prowincja Nord-Kivu to jedno z najbardziej niestabilnych miejsc regionu. W latach 1998–2003 toczyła się tam II wojna domowa w Kongu, a od roku 2004 trwa tam z przerwami kolejny konflikt, w którym oprócz różnych grup rebelianckich i rządowej armii czynny udział biorą wojska ONZ oraz oddziały wysyłane przez Rwandę i Ugandę. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...