Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' Politechnika Wrocławska' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 14 wyników

  1. Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej stoją na czele międzynarodowej grupy badawczej prowadzącej wraz z partnerami biznesowymi projekt, którego celem jest sprawdzenie możliwości pozyskiwania cennych metali z wód podziemnych. Uczeni zbadają solanki  znajdujące się na terenie Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Hiszpanii i Portugalii. Projektem BrineRIS kieruje dr Magdalena Worsa-Kozak z Wydziału Geoinżynierii, Górnictwa i Geologii PWr. Uczeni przeprowadzą analizy 12 wybranych źródeł i będą badali możliwość pozyskiwania z nich np. litu jedną z trzech rozwijanych właśnie technologii. Lit jest tutaj szczególnie pożądanym metalem. Wykorzystuje się go m.in. do budowy akumulatorów samochodowych. W związku z rosnącą popularnością samochodów elektrycznych popyt na lit może do końca dekady wzrosnąć nawet pięciokrotnie. Obecnie znaczną część litu pozyskuje się ze zbiorników solankowych na wysoko położonych obszarach Boliwii, Argentyny czy Chile. Najpierw bogate w lit wody są pompowane do stawów ewaporacyjnych, tam przez kilka miesięcy woda odparowuje, następnie z osadu pozyskiwany jest węglan litu, który poddaje się kolejnym obróbkom. Jednak taki sposób pozyskiwania litu ma negatywny wpływ na środowisko naturalne. Stawy zajmują olbrzymie powierzchnie, prowadzi to też do obniżenia poziomu wód gruntowych z powodu wypompowywania solanek. Kolejnym problemem są środki chemiczne używane w tej metodzie. Dlatego też w wielu miejscach prowadzi się prace nad technologiami bezpośredniej ekstrakcji litu. Są one niezależne od pogody, ale problem stanowi cena energii elektrycznej używanej w tej metodzie. Rozwiązaniem może być sięgnięcie do solanek geotermalnych. Można by z nich uzyskiwać lit, a cały proces byłby zasilany energią pozyskiwaną z samej solanki. W ramach projektu BrineRIS analizowane będą dane dotyczące występowania solanek oraz ich składu, ze szczególnym uwzględnieniem litu, strontu i baru. Obecnie te dane są bardzo rozproszone. Nie ma jednego miejsca, w którym zainteresowany przedsiębiorca mógłby przejrzeć przekrojowo takie informacje. Do tego część np. badań składu chemicznego solanek została przeprowadzona w ramach projektów naukowych czy inwestycyjnych związanych z innymi tematami i te dane nie zostały nigdy przeanalizowane pod kątem odzysku pierwiastków, ani w jakiejkolwiek formie upublicznione, mówi dr Worsa-Kozak. Ponadto przeprowadzona zostanie analiza solanek pod kątem pozyskania z nich litu za pomocą jednej z trzech technologii. Elektrolitycznymi metodami pozyskiwania tego pierwiastka zajmą się naukowcy z Uniwersytetu Gandawskiego, technologią adsorbcyjną specjaliści z fińskiej służby GTK, a ekstrakcją rozpuszczalnikową GTK we współpracy z Politechniką Wrocławską. Będziemy także analizować te solanki, które mają niższe temperatury, czyli np. około 40 czy 60 stopni C. i w związku z tym nie nadają się do produkcji energii elektrycznej. Mogą natomiast być odpowiednie do produkcji ciepła i dlatego naukowcy z TU Freiberg będą klasyfikować te solanki, z których ciepło można byłoby wykorzystywać do poprawy samego procesu technologicznego, np. do podgrzania chłodniejszej wody i poprawy efektywności testowanych technologii, zmniejszając ich koszty, dodaje kierująca projektem. « powrót do artykułu
  2. Troje studentów architektury Politechniki Wrocławskiej (PWr) przygotowało koncepcję rekonstrukcji jednej z najbardziej zagadkowych budowli na Dolnym Śląsku - średniowiecznego zamku widma w Bardzie. W ramach zajęć rekonstrukcją warowni zajęli się Barbara Całko, Magdalena Ambroszko i Michał Grzywaczewski. Studenci pracowali pod kierunkiem dr. Rolanda Mruczka. Do czasów współczesnych z zamku w Bardzie zachowały się jedynie fragmenty partii fundamentowych, niewielkie pozostałości murów obronnych i odkopana półkolista klatka schodowa prowadząca do podpiwniczenia. Jak wyjaśnia Całko, bazując tylko na tym, trudno byłoby odtworzyć, jak warownia wyglądała. Stworzenie koncepcji jej bryły wymagało więc gruntownego i krytycznego przejrzenia materiałów źródłowych, których nie było zbyt wiele, a przede wszystkim szukania poszlak, wskazówek i podobieństw wśród innych obiektów o takim samym przeznaczeniu i chronologii. Studenci prowadzili swego rodzaju śledztwo, a w jego trakcie konsultowali się z naukowcami z uczelni. Oprócz tego Całko, Ambroszko i Grzywaczewski udali się osobiście do Barda, by przeprowadzić inwentaryzację i wykonać fotografie. Jedna z najbardziej zagadkowych budowli na Dolnym Śląsku Opisywany zamek powstał na początku XIV w. Wydaje się, że wykorzystywano go do ochrony strefy nadgranicznej. Mógł też pełnić funkcję książęcej komory celnej. Prawdopodobnie warownia ucierpiała podczas wojen husyckich. Pod koniec XVI w. ostatecznego zniszczenia dokonało trzęsienie ziemi. W pewnym momencie budowla stała się źródłem materiałów budowlanych dla innych obiektów w okolicy. Z biegiem lat zniknęła bez śladu... Aż do 1982 r. nie wiedziano na pewno, gdzie dokładnie [zamek] się znajdował. Sprawy nie ułatwiał fakt, że dopiero w 1934 r. dr Clausnitzer odkrył wymieniane w 1096 i 1155 r. dwa grody kasztelańskie w Bardzie, dość szczegółowo rozpoznane archeologicznie w latach 80. XX w. Istnienie trzeciego obiektu obronnego uznano za mało prawdopodobne, zwłaszcza że zamek nie był wymieniany przez źródła historyczne. Tymczasem już w końcu XIX w. badacz Oscar Vug znalazł na Górze Bardzkiej zagłębienie, które uznano za studnię. Jej mit do dzisiaj jest powielany. Niewykluczone, że było to po prostu wnętrze zamkowej wieży [obronnej], której kolisty fundament o średnicy 10,1 m odkryto w całości dopiero w trakcie wykopalisk dzięki archeologom Czesławowi Francke i Jerzemu Lodowskiemu - opowiada dr Mruczek. Koncepcje rekonstrukcji zamku w Bardzie Autorem pierwszej koncepcji rekonstrukcji jest uczestniczący w wykopaliskach prof. Ernest Niemczyk z PWr; datuje się ona na lata 80. XX w. Później powstawały też inne wizje warowni. W Muzeum Miejskim Wrocławia znajduje się makieta zaprojektowana przez muzealnego archeologa dr. Pawła Maderę i wykonana przez inną pracownicę Muzeum Annę Gąsior. Konsultantem projektu był dr Artur Boguszewicz z Uniwersytetu Wrocławskiego. Model bryłowy naszych studentów spotkał się z dużym zainteresowaniem i bardzo dobrym przyjęciem w środowisku archeologów i architektów, bo niejako „przywrócił zamek do życia”. Sprawił, że obiekt zmaterializował się. Rekonstrukcja studentów jest bardzo fotograficzna, nie trzeba sobie zbyt wiele „dowyobrażać”. Studenci po raz pierwszy podjęli też próbę odtworzenia sąsiedniego podzamcza - podkreśla dr Mruczek. Studencki model bryłowy Ponieważ materiałów źródłowych było mało, a z zamku również niewiele pozostało, studenci musieli się przyjrzeć podobnym budowlom z tego samego okresu: zamkom w Będzinie, Cisach, Frymburku, Wleniu i Bolesławcu nad Prosną. Wg nich, zamek typu sasko-heskiego składał się z wieży mieszkalnej o wysokości ~15 m, bergfriedu (czyli wieży ostatecznej obrony) o wysokości ok. 22 m, pięciu pomieszczeń towarzyszących i muru obwodowego z furtą. Całko, Ambroszko i Grzywaczewski przyjęli 5 najbardziej prawdopodobnych rozwiązań układu przestrzennego zamku. Rozważono 2 wersje bergfriedu (wieży typu stołp): 1) z hurdycją, czyli drewnianą galerią nadwieszoną u szczytu, lub 2) blankami, in. krenelażem. Studenci założyli, że jedynym wejściem do zamku właściwego była furta od strony południowo-wschodniej; można ją było pokonać wyłącznie pieszo. Wg nich, mury obronne miały ok. 10 m wysokości i były wyposażone w przedpiersie z krenelażem. Uznaliśmy również, że mur obwodowy zamku musiał mieć przyporę, ponieważ postawiono go na skale i to w dodatku na stromym zboczu. W naszej koncepcji umieściliśmy ją tam, gdzie nachylenie terenu było największe – tłumaczy Całko. Jak napisano w komunikacie prasowym PWr, na zajęciach z metodologii badań naukowych inni studenci przygotowywali modele w formie wizualizacji dla zamków: w Bolkowie, we Wleniu, Chojnowie, na Ślęży, w Prochowicach, Grodźcu, zamków Chojnik, Cisy, Rogowiec, Radosno, Bolczów w Janowicach Wielkich, dworu obronnego w Sędziszowej koło Świerzawy oraz zamku lewobrzeżnego we Wrocławiu, kaplicy zamkowej w Legnicy i legnickiego zamku jako całości. Ćwierćwiecze archeologii architektury w praktyce Takie rekonstrukcje są tworzone już od ćwierćwiecza. Z inicjatywą praktycznych wyzwań dla młodych architektów-historyków i konserwatorów z zacięciem badawczym [...] wyszli profesorowie Jerzy Rozpędowski i Stanisław Medeksza, którzy zaczęli przygotowywać studentów i doktorantów do pracy badawczej w misjach archeologicznych w basenie Morza Śródziemnego. Początkowo w ramach zajęć studenci przygotowywali makiety kartonowe, w ostatnich latach, oprócz rekonstrukcji wirtualnych, coraz popularniejsze stają się zaś modele uzyskane za pomocą drukarek 3D. Warto zapoznać się z niektórymi pracami z lat ubiegłych, np. z rekonstrukcją zburzonego w 1956 r. budynku Starej Rzeźni Miejskiej (przy ul. Łaziennej we Wrocławiu), koncepcją przemian bryły Katedry św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu (od XII do XIV w.) czy rekonstrukcją średniowiecznej Bramy Ziębickiej w Strzelinie. « powrót do artykułu
  3. Nieco ponad 15 lat temu podpisano umowę powołującą do życia Konsorcjum Dolnośląskiej Biblioteki Cyfrowej (DBC). Początkowo w bazie znajdowało się ok. 300 publikacji, przede wszystkim ze zbiorów Politechniki Wrocławskiej, obecnie jest ich już blisko 90 tys. Chętni mogą się zapoznać i z cennymi dokumentami historycznymi, i z współczesnymi wydawnictwami. Na stronie DBC można zobaczyć, jakie pozycje ostatnio dodano; wśród nich zobaczymy zarówno starodruki, np. "Simona Simonidesa Sielanki" Szymona Szymonowica z 1626 r., jak i niedawno opublikowane artykuły, książki, czasopisma, pomiary inwentaryzacyjne czy rozprawy doktorskie. Korzystając z przycisku "Obiekty planowane" na stronie głównej, da się też sprawdzić, jakie pozycje zostaną za jakiś czas udostępnione. Projekt koordynuje Politechnika Wrocławska; serwery cyfrowej biblioteki znajdują się we Wrocławskim Centrum Sieciowo-Superkomputerowym. Początki i rozwój DBC Jak podkreślono w komunikacie DBC, w grudniu 2006 r. dziesięć wrocławskich uczelni wyższych oraz Zakład Narodowy im. Ossolińskich podpisało umowę powołującą do życia Konsorcjum Dolnośląskiej Biblioteki Cyfrowej (DBC). Inicjatywa utworzenia DBC wyszła ze strony Ossolineum i Politechniki Wrocławskiej. Obecnie do projektu należą 22 instytucje. Podpisanie umowy umożliwiło współpracę bibliotek w zakresie gromadzenia oraz udostępniania w sieci dolnośląskich zbiorów bibliotecznych. Od początku istnienia DBC jednym z jej głównych celów jest zapewnienie powszechnego i nieograniczonego dostępu do zbiorów naukowo-dydaktycznych, kulturalnych i regionalnych. Każda z bibliotek Konsorcjum posiada swój indywidualny zasób. Politechnika Wrocławska chwali się, że na jej kolekcję składają się rozprawy doktorskie, uczelniane czasopisma open access, książki z Oficyny Wydawniczej PWr, materiały bibliologiczne, regionalia czy książki wydane przed 1949 r. (w tej kolekcji podrzędnej znajdują się publikacje, których prawa autorskie wygasły; mamy tu do czynienia z cennymi starodrukami czy książkami naukowymi z różnych dziedzin wiedzy, pochodzącymi głównie z Politechniki Lwowskiej i Technische Hochschule Breslau). Warto dodać, że w kolekcji DBC znajdują się np. cyfrowe wersje rękopisów "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza czy "Chłopów" Władysława Reymonta. Szeroko zakrojona współpraca Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa współpracuje z Federacją Bibliotek Cyfrowych (FBC), a ta przekazuje zgromadzone dane innym serwisom internetowym: Europejskiej Bibliotece Cyfrowej EUROPEANA, agregatorowi metadanych europejskich prac naukowych i dysertacji DART Europe czy ViFaOst (Wirtualnej Bibliotece Europy Wschodniej). Na zasadach "linking partnership", czyli wzajemnego linkowania, DBC uczestniczy także w programie Manuscriptorium. « powrót do artykułu
  4. Już dziś (19 listopada) o godz. 19 zadebiutuje miniserial dokumentalny Politechniki Wrocławskiej "Nauka do potęgi". Premiera 1. odcinka pt. "Wyzwania współczesnej architektury" będzie miała miejsce na stronie serial.pwr.edu.pl oraz kanale Politechniki Wrocławskiej na YouTube'ie. Kolejne odcinki będą się ukazywać co tydzień do 21 grudnia. Dowiemy się z nich, na przykład, dlaczego wysyłamy w kosmos laboratoria wielkości termosu albo w jaki sposób inżynierowie walczą z nowotworami. Poszczególne odcinki będą dotyczyć wyzwań podejmowanych przez naukowców PWr: od walki z nowotworami piersi, przez projektowanie elektrycznych pojazdów i inteligentnych miast, po eksplorację kosmosu. Dwanaścioro naukowców opowie o swoich doświadczeniach i pracy. Bohaterami serialu są m.in. prof. dr hab. inż. Jan Dziuban, dyrektor naukowy projektu wystrzelenia pod koniec przyszłego roku w kierunku Marsa polskiego nanosatelity wyposażonego w aparaturę z naszego kraju, czy dr inż. Joanna Bauer, której zespół dostał w 2020 r. europejską nagrodę (Grand Prix konkursu Innovation Radar Prize) dla innowatorów za badania nad terapią nowotworów piersi. Kolejne odcinki będą nosić następujące tytuły: "Lepsze życie w mieście", "Inżynierowie komfortu", "Inżynierowie w walce z nowotworami", "Elektromobilność - krok ku przyszłości" oraz "A jeśli Ziemia to za mało?". Serial przygotowało niezależne studio filmowe Camera Nera. Narratorem jest Andrzej Ferenc. Za scenariusz i reżyserię odpowiada Łukasz Śródka, za zdjęcia Aleksy Kubiak, a za koncepcję serialu i opiekę merytoryczną Katarzyna Kroczak-Knapik, dyrektorka Działu Informacji i Promocji PWr. Łukasz Śródka jest współzałożycielem firmy Camera Nera. Prezentował swoje prace na festiwalach w Polsce i za granicą (w Europie, Ameryce Północnej czy Azji). Stworzył liczne krótkie formy filmowe i pełnometrażowy film dokumentalny "W absolutnej ciszy".   « powrót do artykułu
  5. Na Politechnice Wrocławskiej (PWr) powstaje e-nos, który pomoże w wykrywaniu źródeł uciążliwych zapachów i monitorowaniu ich poziomu w otoczeniu. Pracuje nad nim dr Justyna Jońca. Realizacja projektu SENSODOR ma potrwać 3 lata. Mierzenie zapachu Bardzo trudno jest zmierzyć zapach. Typowe techniki analityczne pozwalają określić chemiczny skład mieszaniny odpowiedzialnej za pojawienie się zapachu, ale nie odpowiedzą nam na pytanie, czy jest on przyjemny, jakie ma stężenie czy intensywność. Jak dotąd najlepszym instrumentem do oceny uciążliwości zapachowej jest nasz nos. Techniki pozwalające oszacować uciążliwość zapachową nazywane są olfaktometrią - opowiada dr Jońca. Panel ludzkich nosów (wykorzystujący odpowiednie procedury zespół co najmniej 4 osób po przeszkoleniu) może precyzyjnie określić stężenie zapachowe, a także intensywność i jakość hedoniczną mieszanin zapachowych. Elektroniczny nos ma być uzupełnieniem przy tego typu badaniach. Zebranie zespołu i przeprowadzenie oceny jest kosztowne i czasochłonne, a w tym czasie źródło uciążliwości zapachowej może zostać zniwelowane na skutek zmiany charakteru emisji i warunków jej towarzyszących. Rozwiązaniem mogą być właśnie nosy elektroniczne, tworzące sieć monitorującą wokół interesującego nas obiektu, np. zakładu gospodarki odpadami komunalnymi. Pozwoli to na prowadzenie ciągłego monitoringu danego obiektu - tłumaczy specjalistka. W komunikacie prasowym PWr podkreślono, że choć substancje zapachowe nie są przeważnie szkodliwe dla zdrowia, to przy dłuższej ekspozycji mogą wywoływać np. problemy z koncentracją oraz podrażnienia gardła i oczu. Budowa e-nosa Elektroniczny nos jest zbudowany z matrycy czujników. Bardzo istotną jego częścią jest warstwa czuła, wyprodukowana z polimerów czy tlenków metali półprzewodnikowych. W każdym urządzeniu takich czujników będziemy mieli kilka lub kilkanaście, ale nie będą one selektywne. Oznacza to, że nie będą wykrywały konkretnego związku, ale każdy z wybranych czujników będzie inaczej reagował z analizowaną mieszaniną - zapowiada dr Jońca. Urządzenie ma się znajdować w ochronnej skrzynce z systemem przepływu powietrza. Z sygnałów z matrycy będzie powstawał "odcisk zapachu". Co ważne, oprócz tego próbki będzie analizować panel ludzkich nosów. Wyniki z obu źródeł będą wprowadzane do komputera, który, jak wyjaśniono w komunikacie uczelni, dzięki zastosowaniu algorytmów uczenia maszynowego będzie się stopniowo uczył. I to do tego stopnia, że finalnie sam będzie w stanie określić stężenie oraz intensywność zapachu nieznanej mu próbki. Mam nadzieję, że dzięki zastosowaniu nanotechnologii uda mi się uzyskać lepsze parametry niż w dotychczas stosowanych czujnikach. Dzięki zaprojektowaniu warstwy czułej w nanoskali uzyskać można m.in. wyższą czułość urządzenia - dodaje dr Jońca. Zainstalowanie e-nosa na dronie ułatwiłoby poszukiwanie źródeł uciążliwości zapachowych. Trzyletni projekt Na samej PWr w projekt zaangażowali się naukowcy z 2 Wydziałów: Inżynierii Środowiska i Mechanicznego. Część badań zrealizuje Laboratorium Chemii Koordynacyjnej Narodowego Centrum Badań Naukowych w Tuluzie. Za kwestie związane z uczeniem maszynowym ma odpowiadać dr Adalbert Arsen. Wg planu, testy e-nosa odbędą się we współpracy z którymś zakładem gospodarowania odpadami w województwie dolnośląskim. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej pracują nad kaskiem rowerowym z wymienną wkładką. Rozwiązanie takie powinno być tańsze i bardziej bezpieczne dla samego użytkownika, a jako że pianka ma być biodegradowalne, będzie też przyjazne dla środowiska. Zalety nowego kasku w porównaniu z kaskami tradycyjnymi biorą się stąd, że w ciągu ostatnich 45 lat od opracowania pierwszego kasku sportowego, konstrukcja i zasada jego działania nie uległa zasadniczym zmianom. Kaski chronią głowę dzięki pochłanianiu części energii uderzenia. Wyposażone są w specjalną piankę energochłonną, która pochłania energię, odkształca się jak sprężyna i oddaje mniej energii niż pochłonęła. Jednak takie rozwiązanie ma pewną wadę. Otóż energia uderzenia jest magazynowana w piance, co skutkuje jej deformacją. Dlatego też, przynajmniej teoretycznie, po każdym uderzeniu powinniśmy wymieniać kask. Nie wiemy bowiem, jak bardzo pianka uległa deformacji i jak dobrze będzie w przyszłości nas chroniła. Użytkownik nie jest w stanie ocenić stopnia deformacji pianki i zbadać na ile bezpieczeństwo zapewniane przez kask się zmniejszyło. Producenci zalecają więc wymianę kasku po każdym uderzeniu. To jednak rozwiązanie kosztowne, więc niewiele osób wymienia kask po drobnym upadku. Uczeni z PWr pracujący pod kierunkiem dr. inż. Pawła Kaczyńskiego z Katedry Obróbki Plastycznej, Spawalnictwa i Metrologii na Wydziale Mechanicznym postanowili rozwiązać ten problem, opracowując kask z wymienną pianką. Uczony zauważa, że wszystkie oferowane dotychczas kaski mają mocowaną na stałe warstwą energochłonną. Dlatego nasze rozwiązanie będzie czymś zupełnie nowym. Pracujemy nad warstwą, która będzie wymienną wkładką. Każdy rowerzysta czy sportowiec po upadku albo zderzeniu będzie mógł łatwo włożyć nową wkładkę do swojego kasku, bez użycia siły czy specjalistycznego oprzyrządowania. Jednocześnie będzie miał pewność, że taka zmiana w żaden sposób nie obniży gwarancji jego bezpieczeństwa. Kask nadal będzie spełniał wymagane prawem normy. Naukowcy nie ograniczają się jedynie do problemu wymiany wkładki. Chcą też, by stara wkładka ulegała biodegradacji. Biodegradowalność jest dla nas największym wyzwaniem. Musimy stworzyć wkładkę, która z jednej strony rozłoży się pod wpływem działania wody, ale z drugiej będzie ochraniała stale pocącego się kolarza czy narciarza. Staramy się więc opracować takie tworzywo, które – mówiąc wprost – nie rozłoży się nam na głowach. A do tego ważne jest też, by ten materiał pokazywał w jakiś wizualny sposób utratę swoich własności – np. odbarwiał się, marszczył itp. po tym, jak – dajmy na to – kask przez kilka tygodni będzie leżał na stole w słonecznym ogrodzie albo spędzi kilka miesięcy w wilgotnej piwnicy. Tak, żeby użytkownik wiedział: coś tu się zadziało, lepiej wymienić wkładkę na nową. Problem jest poważniejszy, niż się wydaje. Obecnie stosowane wkładki produkowane są z materiałów ropopochodnych, które rozkładają się ponad 100 lat. Tymczasem w samej tylko Polsce każdego roku wyrzucanych jest około miliona kasków. A to oznacza dodatkowe setki ton odpadów. Uczeni z Wrocławia zamierzają udoskonalić też samą strukturę pianki. Będzie wykonana w formie otwartych, przestrzennych struktur przypominających plastry miodu i pochłonie energię poprzez plastyczne, wielomiejscowe fałdowanie. Żeby to zrozumieć, wystarczy wyobrazić sobie zgniatanie np. metalu. Energia jest pochłaniana przez odkształcanie tego materiału i sprężynowanie powrotne jest niewielkie. Nie ma więc ryzyka drugiej fazy uderzenia, a do tego bezpowrotne zgniecenie materiału wkładki jest od razu wyraźnym sygnałem dla użytkownika, że trzeba ją wymienić na nową. Tu nie będzie więc pola do zastanawiania się: uszkodzona czy jeszcze da radę? Od razu będzie wiadomo, że już nie spełnia dobrze swojej ochronnej roli. Naukowcy zapewniają, że ich pianka będzie pochłaniała nawet 84% energii uderzenia, a że ma być też bardziej przewiewna, wygodniej będzie nosić taki kask. Uczeni mają dwa lata na opracowanie nowatorskiego kasku. W tym czasie mają powstać prototypy dla rowerzystów i snowboardzistów. « powrót do artykułu
  7. Do wystawy głównej międzynarodowego festiwalu Abierto Mexicano de Diseno zakwalifikowano pracę Katarzyny Przybyły, doktorantki Wydziału Architektury PWr. Ekspozycję prezentującą pomysły na przyszłościowe rozwiązania środowiskowe i społeczne można teraz w całości obejrzeć w internecie. Projekt naszej doktorantki był częścią wystawy głównej „Design and Utopia: From Manifesto to Action” prezentowanej przez niemal cały październik w Muzeum Franza Mayera w Meksyku. Jej praca została pokazana w sekcji dotyczącej kryzysu klimatycznego („Climate Emergency”) obok plansz poświęconych m.in. Grecie Thunberg i zainicjowanemu przez niej ruchowi „Skolstrejk for Klimate” czy wideo z amerykańską kongresmenką Alexandrią Ocasio-Cortez, autorką koncepcji Nowego Zielonego Ładu. Wystawa była rodzajem przeglądu idei, materiałów i produktów, w jakich projektanci, architekci i artyści upatrują nadziei na rozwiązanie problemów środowiskowych i społecznych. Pokazywano tam m.in. dżins z recyklingu czy biomateriały z pestek awocado, ale także ekologiczne i społeczne inicjatywy z całego świata – np. badania włoskiego zespołu Formafantasma, którego członkowie przyglądali się pozyskiwaniu, produkcji i dystrybucji produktów z drewna na całym świecie oraz wpływowi tych praktyk na ziemską biosferę. Ekspozycję podzielono na trzy sekcje: Design and Regeneration, Design and Power oraz Climate Emergency. Teraz można ją obejrzeć na stronie festiwalu Abierto Mexicano De Diseno – zarówno w formie e-spaceru po muzealnych salach, jak i opisów poszczególnych eksponatów (często z materiałami wideo). Sam festiwal w tym roku odbył się pod hasłem "Utopia" i miał formę tematycznych wystaw zorganizowanych w trzech największych muzeach Meksyku. Wydarzenie jest organizowane co roku i cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. Prezentowana na festiwalu praca naszej doktorantki Katarzyny Przybyły to projekt „Icemill – pure water for global sustainability”. Jest to koncepcja ogromnej instalacji, która pozyskiwałaby wodę pitną z oceanów, bazując na metodzie odsalania przez zamrażanie. Opiera się ona na zjawisku krystalizacji cząsteczek wody – temperatura zamarzania czystej wody jest bowiem wyższa niż roztworu wody morskiej. Z tego względu krystalizacji ulegają najpierw cząsteczki czystej wody, oddzielając się od roztworu w postaci lodu. W porównaniu do innych technologii, zamrażanie jest mniej energochłonne i tańsze, a ze względu na ujemną temperaturę roboczą znacznie redukuje korozję – tłumaczy Katarzyna Przybyła. Instalacja mogłaby powstać na bazie struktury żyroskopu. Cylinder zewnętrzny służyłby do produkcji lodu i mógł się obracać niezależnie od części wewnętrznej, a umieszczony w środku lodowy młyn obracałby się zgodnie z trzyfazowym cyklem procesu odsalania: produkcji, czyszczenia i topienia lodu. Lód byłby wytwarzany w zbiornikach instalowanych na lodówkach. Zbiornik miałby formę zwężającego się cylindra, co wspomagałoby proces oczyszczania lodu – solanka wypływałaby samodzielnie dzięki grawitacji i wracała do oceanu. Zastosowanie zbiorników zapewniałoby też większe możliwości transportu – czysta woda mogłaby być przewożona nie tylko tankowcami, ale i innymi jednostkami. Projekt „Icemill" zdobył także trzy międzynarodowe nagrody: pierwsze miejsce w konkursie reThinking Competition, wyróżnienie honorowe w Evolo Skyscraper i wyróżnienie honorowe w Jacques Rougerie Competition (konkurs organizowany we współpracy z Institut de France, czyli Francuską Akademią Naukową) oraz trzecie miejsce w polskim Konkursie dla Młodych Architektów i Inżynierów magazynu Builder. Autorka pracuje właśnie nad rozprawą doktorską na temat współczesnych możliwości i perspektyw kształtowania podwodnych habitatów mieszkalnych (pod opieką promotor dr hab. inż. arch. Barbary Widery, prof. uczelni). Icemill to efekt uboczny moich badań dotyczących odsalania wody morskiej w celu zaopatrywania habitatów w wodę pitną – opowiada Przybyła.   « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Wydziału Elektroniki Politechniki Wrocławskiej stworzyli ultrakompaktowy laser, który pomoże dokładnie zobrazować siatkówkę i wcześniej wykrywać choroby oczu. Wyniki ich badań ukazały się właśnie w renomowanym czasopiśmie naukowym Biomedical Optics Express. Dr hab. Grzegorz Soboń, prof. uczelni, wraz ze swoim zespołem od 2018 roku pracuje nad nowego typu laserami, będącymi tzw. optycznymi grzebieniami częstotliwości. W ramach projektu "Fiber-based mid-infrared frequency combs for laser spectroscopy and environmental monitoring", finansowanego przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej, stworzyli właśnie prototyp ultrakompaktowego lasera. Jest to tzw. laser femtosekundowy, który można stosować w obrazowaniu tkanek biologicznych – wyjaśnia dr hab. Grzegorz Soboń, lider projektu. Znajdzie on zastosowanie m.in. w obrazowaniu in vivo siatkówki oka, umożliwiając tym samym stworzenie narzędzi do zaawansowanej i wczesnej diagnostyki chorób oczu. Prosty, tańszy i skuteczny Prototyp, który powstał na Wydziale Elektroniki PWr, ma unikatowe parametry, nieosiągalne przez inne systemy dostępne obecnie na rynku. Laser generuje ultrakrótkie impulsy o czasie trwania 60 fs (60×10-15 sekundy) i długości fali 780 nm (tj. z pogranicza pasma widzialnego i podczerwieni) oraz umożliwia przestrajanie częstotliwości powtarzania impulsów (tzn. regulowanie odstępu czasowego pomiędzy kolejnymi impulsami). Szczególnie ta ostatnia cecha jest niezmiernie istotna i kluczowa do zastosowań w mikroskopii wielofotonowej, gdyż pozwala dostosować częstotliwość impulsów do konkretnych fluoroforów. Pokazaliśmy, że zwiększenie odstępu między impulsami, przy zachowaniu ich czasu trwania, pozwala zwiększyć intensywność sygnału fluorescencyjnego mierzonej próbki – opowiada dr hab. Grzegorz Soboń. Jest to istotne w przypadku badań tkanek wrażliwych na uszkodzenie, takich jak ludzkie oko, dla których nie można zastosować dużej mocy optycznej. Naukowcom zależało też na maksymalnym uproszczeniu konstrukcji lasera. I to się im udało. Prototyp nie wymaga żadnego justowania ani kalibracji, może być obsługiwany przez personel medyczny, lekarzy, biologów. Jest to laser światłowodowy, tzn. światło jest "uwięzione" we włóknach optycznych i opuszcza je dopiero na samym końcu układu, przed mikroskopem dwufotonowym – wyjaśnia naukowiec z PWr. Dzięki prostej konstrukcji, wykorzystującej nasze "know-how" w zakresie wzmacniania ultrakrótkich impulsów laserowych oraz zjawisk nieliniowych zachodzących w światłowodach, urządzenie to jest także dużo tańsze w produkcji niż konkurencyjny laser tytanowo-szafirowy – dodaje. Dzięki współpracy z grupą prof. Macieja Wojtkowskiego (laureat Nagrody FNP, tzw. "Polskiego Nobla", pionier w dziedzinie optycznej tomografii koherencyjnej oka) z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk wrocławski laser został zintegrowany z dwufotonowym mikroskopem fluorescencyjnym zbudowanym w IChF. Zastosowaliśmy laser do obrazowania wybranych tkanek biologicznych ex vivo, takich jak wątroba żaby, skóra szczura czy wybranych roślin – opowiada dr hab. Grzegorz Soboń. Pokazaliśmy, że przy zmniejszonej częstotliwości powtarzania impulsów możliwe jest uzyskanie proporcjonalnie większej odpowiedzi fluorescencyjnej, co umożliwia uzyskiwanie znakomitej jakości obrazów tkanek, bez ryzyka ich uszkodzenia. Warto podkreślić, iż parametry promieniowania generowanego przez laser również spełniają wymagania bezpieczeństwa pod kątem zastosowania u ludzi – mówi naukowiec. Główną konstruktorką lasera jest dr inż. Dorota Stachowiak z Katedry Teorii Pola, Układów Elektronicznych i Optoelektroniki, natomiast badania nad mikroskopią fluorescencyjną zostały przeprowadzone przez dr. inż. Jakuba Bogusławskiego, który doktorat uzyskał na PWr, a obecnie pracuje w Instytucie Chemii Fizycznej PAN. W zespole pracują też Aleksander Głuszek i Zbigniew Łaszczych. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej zbadali enzym, który może okazać się kluczowy w walce z koronawirusem SARS-CoV-2. Proteaza SARS-CoV-2 Mpro (Main Protease) odpowiedzialna jest za cięcie białek i jest wirusowi niezbędna do replikacji. Powstrzymanie tego procesu zabiłoby wirusa, zatem byłoby dobrą strategią w opracowaniu leku. Jak piszą sami naukowcy, praca zespołu profesora Marcina Drąga zapewnia ramy do zaprojektowania inhibitorów [substancji powstrzymujących działanie – red.], które mogą posłużyć do stworzenia środków zwalczających wirusa lub testów diagnostycznych. O pracach profesora Drąga wspominaliśmy już w 2018 roku. SARS-CoV-2 Mpro znana jest badaczom. Jeśli jednak potraktowalibyśmy ją jak zamek, to jest to zamek, który można otworzyć jednym z milionów możliwych kluczy. A my znaleźliśmy jeden klucz, który pasuje do tego enzymu, mówi profesor Drąg. Naukowcy wiedzieli, że warto przyjrzeć się SARS-CoV-2 Mpro, ponieważ podobna proteaza występuje w wirusie SARS-CoV, który wywołał epidemię SARS z lat 2002–2003. Bardzo istotny jest fakt, że zespół profesora Drąga ściśle współpracuje z grupą profesora Rolfa Hilgenfelda z Uniwersytetu w Lubece. Drąg i Hilgenfeld mają na swoim koncie prace nad wirusami Zika, Zachodniego Nilu i dengi. A profesor Hilgenfeld odegrał ważną rolę w walce z poprzednią epidemią SARS, kiedy to opracował trójwymiarową strukturę proteazy i jej inhibitora. Jako że SARS-CoV jest dość dobrze zbadany i bardzo podobny do obecnego koronawirusa SARS-CoV-2, naukowcy wiedzą, którymi elementami SARS-CoV-2 warto się zainteresować. Na początku lutego bieżącego roku profesor Hilgenfeld uzyskał proteazę koronawirusa SARS-CoV-2 i dostarczył ją do Wrocławia. Tutaj prace ruszyły pełną parą. Oczywiście naukowcy na całym świecie wiedzą o roli, jaką odgrywają SARS-CoV Mpro i SARS-CoV-2 Mpro i badają te enzymy, jednak to polski zespół jako pierwszy mógł pochwalić się sukcesem. Było to możliwe dzięki opracowanemu wcześniej przez profesora Drąga narzędziu o nazwie Hybrydowa Kombinatoryczna Biblioteka Substratów (HyCoSuL). HyCoSuL pozwoliła na opisanie preferencji substratowej enzymu. To jedna z najważniejszych informacji na jego temat. Dzięki temu można bowiem określić, jak powinien wyglądać „klucz” blokujący działanie SARS-CoV-2 Mpro. Pozwala też na mapowanie najważniejszego miejsca enzymu, co pozwoli np. na dopasowanie do niego leków już istniejących na rynku. Za opracowanie HyCoSuL profesor Drąg został w ubiegłym roku wyróżniony Nagrodą Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Jakby jeszcze tego było mało, zespół profesora Drąga zauważył że proteaza SARS-CoV-2 Mpro jest na tyle unikalnym enzymem, że w ludzkim organizmie niemal nie występują enzymy do niego podobne. To zaś oznacza, że jeśli powstaną leki atakujące SARS-CoV-2 Mpro to będą one szkodziły wirusowi, ale nie człowiekowi, zatem będą mniej toksyczne. Z pełną pracą, jeszcze niezrecenzowaną, opisującą osiągnięcie polskich naukowców można zapoznać się w bioRxiv. « powrót do artykułu
  10. Absolwenci i studenci Politechniki Wrocławskiej i Politechniki Poznańskiej stworzyli aplikację, która pozwoli w szybki sposób zgłaszać i zarządzać awariami. Skorzystać mogą z niej nie tylko zarządcy hoteli i mieszkań, lecz także firmy serwisowe. Pomysł na opracowanie aplikacji pojawił się półtora roku temu, gdy do firmy informatycznej założonej przez naszych absolwentów zgłosiła się osoba zarządzająca zielenią miejską w Jeleniej Górze. Dotychczas planowanie wszystkich prac remontowo-porządkowych odbywało się tam na zasadzie zgłoszeń telefonicznych, przesyłania dziesiątek e-maili oraz ustnego rozdzielania zadań, co zabierało jednak bardzo dużo czasu. Klientowi zależało przede wszystkim na usprawnieniu procedur. Pojechaliśmy na miejsce, żeby zobaczyć, jak to wszystko działa i uznaliśmy, że dobrym rozwiązaniem może być stworzenie odpowiedniej aplikacji. Efektem naszej pracy jest właśnie system "Usterka", który w Jeleniej Górze jest wykorzystywany m.in. do utrzymania placów zabaw – mówi Mikołaj Ostrowski, absolwent PWr, który w firmie odpowiada za kwestie marketingowe. Prosto i efektywnie System składa się z aplikacji mobilnej, którą instalujemy na smartfonie, i panelu administracyjnego, do którego logujemy się przez stronę internetową. Z aplikacji korzystają przede wszystkim pracownicy zgłaszający awarię oraz ekipy remontowe, a z panelu – osoby koordynujące ich działania. Przygotowując aplikację postawiliśmy na prostotę użytkowania. Zależało nam na tym, aby dodawanie informacji o usterkach czy awariach i późniejsze zarządzanie zgłoszeniami zabierało jak najmniej czasu – dodaje Mikołaj Ostrowski. Korzystanie z aplikacji jest rzeczywiście proste. Wystarczy np. zeskanować kod QR , który jest na uszkodzonej rzeczy, dodać krótki opis oraz zdjęcie zepsutego elementu. Po wysłaniu zgłoszenie trafia do systemu i od tego momentu administrator może je przydzielić konkretnej osobie, a następnie na bieżąco monitorować naprawę. Dodawanie zdjęcia to znakomita opcja, do której nie mamy dostępu, przekazując zgłoszenie o awarii telefonicznie. Pozwala nam to na doprecyzowanie informacji, co konkretnie się zepsuło i dokładne zaplanowanie naprawy – zaznacza Mikołaj Ostrowski. Skanowanie kodu QR to tylko jeden ze sposobów zgłaszania awarii, który sprawdza się np. w przestrzeni miejskiej, gdzie tego typu kody są w codziennym użytku. Z kolei w hotelach konieczne jest wcześniejsze opracowanie odpowiedniej bazy elementów wchodzących np. w skład wyposażenia pokoju. Jest ona przygotowywana przez naszych absolwentów we współpracy z klientami, a dodatkowo zaimplementowano także możliwość wykonania zdjęć wzorcowych. Zebranie wszystkich informacji o potrzebach klientów to właśnie najtrudniejszy i najbardziej czasochłonny element przy opracowywaniu odpowiedniej wersji aplikacji. Od strony technicznej nie jest to aż tak trudne, ponieważ działająca od kilku lat firma ma już odpowiednie zaplecze do realizacji projektu. Wyróżnia nas właśnie kompleksowe podejście do problemu. Nie tylko oferujemy gotowy system, lecz także opracowujemy strategię działania, badamy otoczenie, budujemy efektywną bazę elementów oraz prowadzimy szkolenia z obsługi systemu dla całej załogi. Szkolenia pozwalają przełamać barierę przed korzystaniem z nowych rozwiązań, bo taka zawsze na początku jest. Po kilku pierwszych próbach okazuje się jednak, że aplikacja jest na tyle przyjazna, że każdy da sobie z nią radę – podkreśla Mikołaj Ostrowski. Klienci, którzy są zainteresowani skorzystaniem z aplikacji, mogą ją otrzymać na bezpłatny okres testowy, w trakcie którego budowana jest także baza informacyjna i prowadzone są szkolenia. Jeśli system się sprawdza, to wtedy można z niego korzystać po wykupieniu miesięcznego abonamentu. Wysokość opłat jest zależna od wielkości danego obiektu i dostępnych funkcjonalności. Uniwersalna aplikacja "Usterka" jest obecnie wykorzystywana do technicznego utrzymania placów zabaw czy hoteli, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaadaptować system na potrzeby firm realizujących przedsięwzięcia serwisowe, wynajmujących przestrzenie biurowe czy zarządców nieruchomości mieszkalnych. Firma prowadzi już rozmowy na temat wdrożenia systemu w akademikach Politechniki Wrocławskiej. Pomysł zakłada, że z aplikacji korzystać będą studenci, którzy w ten sposób mogliby zgłaszać wszelkiego typu awarie administracji obiektu. Aplikacja jest na tyle uniwersalna, że można ją dostosować do indywidualnych wymagań. Przyjrzyjmy się np. sytuacji, w której klient chce zareklamować uszkodzone meble. Dotychczas musiał to zgłosić do salonu, który przekazywał sprawę dystrybutorowi lub producentowi i dopiero na końcu sprawa trafiała do serwisanta. Dzięki naszej aplikacji cały proces można ograniczyć do linii klient-serwisant, a producent powinien tylko nadzorować zgłoszenie – tłumaczy Mikołaj Ostrowski. W planach kolejne wersje Twórcy planują już dalszy rozwój swojego programu. W kolejnych wersjach mają się pojawić nowe funkcjonalności m.in. kalendarz, w którym będzie można zaplanować terminy przeglądów i kontroli, a gdy takie wydarzenie będzie się zbliżać, administrator otrzyma odpowiednie powiadomienie. Pomysłów mamy bardzo dużo. Chcemy, żeby aplikacja obejmowała jak najwięcej procesów, bo jest na tyle łatwa w rozbudowie, że wszystkie najważniejsze funkcje możemy zebrać w jednym miejscu. Dzięki temu, korzystając z aplikacji, nie musimy się przekopywać przez stosy maili czy notatek, bo wszystko odbywa się automatycznie i wystarczy, że mamy przy sobie telefon – mówi Mikołaj Ostrowski. Zespół pracujący nad programem liczy dziesięć osób, z których zdecydowana większość to absolwenci i studenci Wydziału Elektroniki i Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej. Swój startup rozwijają we współpracy z Akademickim Inkubatorem Przedsiębiorczości PWr. Więcej informacji o aplikacji na stronie. « powrót do artykułu
  11. Nasi naukowcy pracują nad technologią wytwarzania wielofunkcyjnego materiału kompozytowego do odbudowy tkanki kostnej Chcemy wykorzystać naturalną zdolność kości do regeneracji – mówi dr inż. Konrad Szustakiewicz z Wydziału Chemicznego PWr. Dr Szustakiewicz wraz grupą badaczy z Politechniki Wrocławskiej uczestniczy w interdyscyplinarnym projekcie nadzorowanym przez Instytut Ceramiki i Materiałów Budowlanych z Warszawy. W konsorcjum jest także Uniwersytet Gdański, Instytut Biotechnologii i Medycyny Molekularnej oraz jako partner biznesowy – spółka SensDx. Ideą projektu, finansowanego przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju w ramach konkursu Techmatstrateg 2, jest stworzenie implantu kostnego, który będzie aktywny biologicznie. Ma on pomóc pacjentom z ubytkami w kościach spowodowanymi np. osteoporozą, chorobami nowotworami czy urazami. W tym celu wykorzystany zostanie materiał kompozytowy z odpowiednio dobranego polimeru oraz bioszkła, które jest biozgodne oraz wytrzymałe mechanicznie. Dlatego świetnie nadaje się do ubytków powstałych w tkance kostnej. Nasz materiał, ma być biodegradowalny i bioresorbowalny, czyli będzie się rozkładać w organizmie ludzkim lub zwierzęcym w taki sposób, żeby nie powstawały żadne toksyczne związki. Nie będzie on wywoływał stanów zapalnych i zostanie wchłonięty przez organizm. Taki jest plan – wyjaśnia dr Konrad Szustakiewicz z Zakładu Inżynierii i Technologii Polimerów. To właśnie tu wykonywane są badania w ramach chemicznej części projektu, czyli tej dotyczącej dopasowania odpowiedniego polimeru. Pomysł, realizowany przez konsorcjum, łączy różne dziedziny nauki. To działania na granicy inżynierii materiałowej, chemii polimerów, ceramiki, medycyny i oczywiście biologii – podkreśla dr Szustakiewicz. Każdy z partnerów odpowiada za inny etap badań. Bioszkło powstaje w grupie dr inż. Zbigniewa Jaegermanna w Instytucie Ceramiki i Materiałów Budowlanych w Warszawie, my jesteśmy odpowiedzialni za wytworzenie polimeru o odpowiednim ciężarze cząsteczkowym – wyjaśnia. Do polimeru przyłączane są peptydy – czym zajmuje się zespół z Uniwersytetu Gdańskiego, pod kierownictwem prof. Sylwii Rodziewicz-Motowidło. W kolejnych etapach polimer będzie mieszany z bioszkłem, a następnie w Instytucie Biotechnologii i Medycyny Molekularnej zostanie przebadany pod względem biologicznym. Dostaniemy  wtedy odpowiedź, jak nasz materiał zachowuje się w walce z różnymi bakteriami, np. gronkowcem złocistym – tłumaczy naukowiec z PWr. Za wszystkie procedury związane z komercjalizacją wyników i znalezienie inwestora gotowego przeprowadzić kolejną fazę badań klinicznych odpowiada firma SensDx. Droga wynalazku z laboratorium do wdrożenia na rynek jest bardzo długa i skomplikowana. Dlatego zależy nam, żeby jak najszybciej ją przejść. Już pierwsze wyniki zamierzamy poddać ochronie patentowej i objąć licencją – zapowiada dr Szustakiewicz. Innowacyjność projektu polega na tym, że wytworzony materiał ma nie tylko wypełnić ubytek, lecz także pobudzić komórki do regeneracji i zapobiegać powstawaniu stanów zapalnych. Bioszkło to taka imitacja kości. Dzięki obecności peptydów o odpowiednich sekwencjach komórki kostne namnożą się szybciej. Peptydy będą także uwalniane w czasie resorpcji polimeru i będą też działać antybakteryjnie. Polimer po pewnym czasie zniknie z organizmu, zostanie bioszkło obudowane kością – wyjaśnia dr Szustakiewicz. Dodaje, że aktualnie uzupełnienia kostne to gorący temat w świecie badań naukowych. W wielu ośrodkach prowadzone są prace nad różnymi rozwiązaniami. Nasze podejście jest inne, bo po pierwsze proponujemy materiał polimerowo-ceramiczny, po drugie będzie on aktywny biologicznie. Dzięki temu proces gojenia się rany znacznie się skróci – mówi kierownik projektu na PWr. Takie podejście spotkało się z pozytywną oceną środowiska ekspertów, bo projekt, chociaż jest jeszcze w fazie początkowej, już otrzymał Polską Nagrodę Inteligentnego Rozwoju w kategorii: innowacyjne technologie przyszłości. Działania konsorcjum rozpisane są na trzy lata. Politechniczny zespół liczy siedem osób. Poza kierownikiem są to dr inż. Małgorzata Gazińska, dr inż. Ewelina Ortyl, dr inż. Magdalena Kobielarz, dr inż. Dominika Czycz, mgr inż. Agnieszka Bondyra oraz mgr inż. Michał Grzymajło. Naukowcy na realizację swojej części badań dostali niecały milion złotych. Cały projekt kosztuje prawie 7 milionów zł. « powrót do artykułu
  12. Dwa zespoły studentów z Politechniki Wrocławskiej – które przygotowały projekty marsjańskich osiedli – dostały się do światowego finału konkursu Mars Colony Prize. Swoje pomysły na to, jak może wyglądać samowystarczalna kolonia na Marsie, studenci przedstawią w Kalifornii w październiku. Spośród 100 projektów marsjańskich kolonii nadesłanych z całego świata organizacja Mars Society wybrała do finału 10 - w tym aż dwa projekty studentów z Politechniki Wrocławskiej: „Ideacity” i „Twardowsky”. Ich autorzy w połowie października szczegółowo zaprezentują swoje rozwiązania w USA. O sukcesie wrocławskich studentów poinformowano na stronie PWr. Organizator konkursu – Mars Society – oczekiwał od uczestników konkursu projektu samowystarczalnej marsjańskiej kolonii dla tysiąca osób. Osiedle powinno importować jak najmniej towarów z Ziemi, a jednocześnie mieć się z czego utrzymywać. Musi samo wytwarzać jedzenie dla swoich mieszkańców, podobnie jak materiały budowlane potrzebne do stopniowego rozbudowywania się oraz m.in. energię, ubrania, pojazdy, maszyny i wszystkie produkty codziennego użytku – jak w typowym ziemskim mieście. PWr poinformowała, że projektanci musieli wziąć pod uwagę wiele ograniczeń wynikających z warunków panujących na Czerwonej Planecie – jak choćby mniejszą żyzność marsjańskiej gleby w porównaniu do ziemskiej czy wahania temperatur od minus 140 st. C. do nawet plus 30. W konkursie oceniano m.in. projekt techniczny i opis, jakie systemy zostaną wykorzystane w kolonii i jak będą działały. Liczyły się też kwestie ekonomiczne i samowystarczalność bazy, a także estetyka kolonii oraz to, jak rozwiązano zagadnienia społeczne, kulturalne, polityczne i organizacyjne. Podczas finału każdy zespół dostanie po 20 minut, aby zaprezentować projekt jury oraz pięć minut na odpowiedzi na ich pytania. Pierwszy z finałowych projektów – „Ideacity” – stworzyła grupa Innspace. Miasto z ich projektu mieści się na planie sześciokąta o boku 400 m. Bliżej centrum studenci zaprojektowali budynki przeznaczone do codziennego funkcjonowania, natomiast na zewnętrznej części miasta ulokowali zabudowania przemysłowe. Większość zabudowy znajduje się pod ziemią, co pozwala chronić mieszkańców przed promieniowaniem. Postawiliśmy duży nacisk na integrację społeczną. Dzięki temu mieszkańcy kolonii będą mogli dobrze się poznać i poczuć wspólnotą, co znacząco wpłynie na jakość ich życia. Największą część obszaru zajmą uprawy, będące źródłem żywności dla całej kolonii. Kolejną rozbudowaną strefą będzie ta przemysłowa, na którą złożą się magazyny, produkcja, fabryki i oczyszczalnie. Ważnym punktem będzie ośrodek badawczy, połączony z placówkami medycznymi. Uwzględniliśmy również m.in. hotel, dom modlitw, placówki edukacyjne, centrum sportowe i ogrody - opowiada o projekcie Justyna Pelc cytowana na stronie PWr. Studenci proponują, by większość budynków zbudowały zrobotyzowane drukarki 3D, a do produkcji użyły marsjańskiej gleby, regolitu, czyli surowca, którego na Czerwonej Planecie jest pod dostatkiem. Projektanci „Ideacity” zwracają uwagę, że kluczowym aspektem życia na Marsie jest monitoring procesów życiowych oraz aspektów psychologicznych życia osadników. Drugi z projektów, który dostał się do finału, to „Twardowsky”. Pracowało nad nim 19 osób - studenci i doktoranci skupieni wokół inicjatywy badawczej Space is More i Projektu Scorpio z pomocą kilku członków z Koła Naukowego MOS i inicjatywy LabDigiFab. „Twardowsky” – jak opisują przedstawiciele PWr – dzieliłby się na pięć jednostek połączonych wspólnym „hubem” – placem głównym, gdzie znajdowałyby się miejsca związane ze spędzaniem czasu wolnego i rozrywką. Przestrzeń miałaby układ tarasowy. Mieszkania kolonizatorów sąsiadowałyby tam m.in. z restauracjami, kafejkami, sklepami czy placówkami medycznymi. Mieszkańcy byliby tam podzieleni na grupy po dwieście osób. W ten sposób mają szansę się poznać, nie być anonimowymi w tłumie – wyjaśnia członek zespołu Orest Savytskyi. W naszej kolonii zaprojektowaliśmy dużo otwartych terenów z zielenią, a do tego wodospady, co razem tworzy miejsca, które uspokajają i koją – mówi członkini zespołu Natalia Ćwilichowska. Tłumaczy, że w każdej jednostce znajdowałyby się rośliny, z których ma powstawać żywność. Wytwarzanie żywności w „Twardowskym” opierałoby się o akwaponikę, czyli połączenie hodowli ryb w wielkich akwariach z uprawą roślin w wodzie. Kolonia na dużą skalę zajmowałaby się recyklingiem produktów. Np. z włókien celulozowych wytwarzałaby tam ubrania, a z innych odpadków roślinnych… marsjańską wódkę, którą – jak proponuje zespół z PWr – mieszkańcy Marsa eksportowaliby na Ziemię. Lista finalistów dostępna jest na stronie Mars Society. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Politechniki Wrocławskiej pozyskali cytometr masowy – najnowocześniejsze obecnie urządzenie do analizy i diagnostyki próbek komórkowych oraz zaawansowanej proteomiki. To obecnie jedyne tego typu urządzenie w Polsce i będzie ono stanowić jeden z kluczowych elementów aparaturowych unikalnego Laboratorium Obrazowania tworzonego przez prof. Marcina Drąga na Wydziale Chemicznym PWr. Cytometria jest jedną z metod diagnostycznych, która umożliwia m.in. analizę różnorodnych parametrów badanych komórek. Dotychczas najpopularniejszymi aparatami do prowadzenia tego typu badań były opierające się na pomiarach fluorescencyjnych cytometry przepływowe, w których analizowano odpowiednio wyznakowane komórki np. pobrane metodą biopsji czy wyhodowane w laboratorium. Urządzenia te są w stanie przeprowadzić analizę ok. 10-15 różnych parametrów  komórkowych m.in. wielkość, czy intensywności fluorescencji badanych elementów, głównie białek. Najbardziej zaawansowanym technicznie dostępnym obecnie na rynku aparatem, wykorzystywanym w tego typu testach jest jednak cytometr masowy, który właśnie trafił na Politechnikę Wrocławską. Cytometria masowa to stosunkowo młoda technika analityczna, niemniej w ostatnim czasie już znacząco zrewolucjonizowała nowoczesną diagnostykę medyczną zarówno w laboratoriach akademickich jak i przemyśle farmaceutycznym. Przy prowadzeniu analiz zakłada ona wykorzystanie spektrometrii masowej, czyli badania próbki przy pomocy analizy widma mas atomów metali, które używane są w tej metodzie jako znaczniki. Szybsza i lepsza analiza Cytometr masowy jest więc używany do multiparametrycznej analizy próbek, głównie komórek, które w tym procesie znaczone są stabilnymi izotopami metali przejściowych, głównie lantanowców. Multiparametryczna analiza oznacza, że w trakcie jednego eksperymentu jesteśmy w stanie poznać i określić wiele parametrów na poziomie poszczególnych komórek. O ile jednak cytometry przepływowe mogą podać kilkanaście wyników, to cytometry masowe przeprowadzają analizę nawet kilkudziesięciu różnych parametrów – tłumaczy prof. Marcin Drąg z Zakładu Chemii Bioorganicznej Wydziału Chemicznego PWr. Wyniki badań komórek w cytometrze masowym są również o wiele bardziej rozbudowane, oszczędza się także czas, bo jedną próbkę można oznaczyć wieloma metalami. Co ważne, w urządzeniu można badać komórki każdego typu np. komórki z guzów nowotworowych czy białaczki, komórki krwi czy nawet komórki pochodzące z innych organizmów (pasożytów, czy bakterii). Tak naprawdę nie ma żadnych ograniczeń co do badań realizowanych przy pomocy cytometru masowego. Ogranicza nas jedynie technika i jakość naszej pracy przy sporządzaniu próbki. Kluczowym aspektem jest tu właśnie odpowiednie przygotowanie badanego materiału, bo sama jego analiza opiera się głównie na odpowiednich algorytmach komputerowych, choć oczywiście trzeba wiedzieć jakich algorytmów użyć do danego typu eksperymentu – dodaje dr inż. Marcin Poręba z Zakładu Chemii Bioorganicznej Wydziału Chemicznego PWr, który pracował już na cytometrze masowym podczas swojego stażu podoktorskiego w USA, a na Wydziale Chemicznym PWr będzie koordynował badania z użyciem tej aparatury. Cytometr, który będzie wykorzystywany na naszej uczelni, to urządzenie trzeciej generacji i obecnie najbardziej technologicznie zaawansowany model. Posiada dużo bardziej czuły spektrometr masowy z większą ilością kanałów do detekcji metali niż poprzednie modele, najnowsze oprogramowanie, jest on też bardziej wydajny i dużo mniej awaryjny. Na Wydziale Chemicznym urządzenie będzie wykorzystywane przede wszystkim do badania enzymów proteolitycznych (proteaz). To wyspecjalizowane białka, które rozkładają wiązania peptydowe. Dzięki temu potrafią "pociąć" inne białka na prostsze elementy - peptydy i aminokwasy. U ludzi proteazy stanowią grupę około 700 enzymów i biorą udział nie tylko w prostym trawieniu pokarmów, ale są także odpowiedzialne za kontrolę kluczowych procesów komórkowych  jak różnicowanie, dojrzewanie i śmierć komórki, kaskada krzepnięcia krwi czy odpowiedź immunologiczna organizmu na patogeny. Ich nieprawidłowe działanie prowadzi do powstania w organizmie stanów patologicznych. Wśród następstw są na przykład choroby cywilizacyjne takie jak nowotwory, cukrzyca, nadciśnienie czy infekcje wirusowe i bakteryjne. Badania aktywności proteaz mają więc bardzo duże znaczenie zarówno w pracy naukowej, jak i we wczesnej diagnostyce i leczeniu pacjentów – dlatego naukowcy starają się znaleźć jak najczulsze i możliwie specyficzne markery. W prace te zaangażowani są także lekarze-naukowcy z Dolnośląskiego Centrum Onkologii we Wrocławiu i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Oprócz badań prowadzonych przez naszych naukowców urządzenie będzie mogło być wykorzystane komercyjnie, choćby przez firmy biotechnologiczne, które pracują nad różnego rodzaju testami diagnostycznymi. Chcąc sprawdzić, czy opracowany test diagnostyczny działa dobrze, konieczna jest bardzo dokładna analiza danej próbki. Można ją wykonać właśnie na naszym sprzęcie, a następnie skorelować skuteczność opracowywanego testu z wynikami pozyskanymi innymi metodami – wyjaśnia dr inż. Marcin Poręba. Wielką zaletą posiadania cytometru masowego na Politechnice Wrocławskiej jest także fakt, iż dr inż. Poręba oraz prof. Drąg we współpracy z laboratorium prof. Guya Salvesena (SBP Medical Discovery Institute, La Jolla, USA) stworzyli całkowicie nową metodę diagnostyczną, która jest niezwykle konkurencyjna pod względem aplikacyjnym i finansowym w stosunku do obecnie stosowanych przeciwciał w cytometrii masowej. W przeciwieństwie do dużych, białkowych przeciwciał, nasza metoda polega na użyciu małych cząsteczek odpowiednio modyfikowanych metalami, które pozwalają na efektywniejsze badania diagnostyczne ze względu na ich lepszą możliwość penetracji wnętrza komórki, a także selektywność w oznaczaniu wyłącznie aktywnych enzymów. To już jest bardzo zaawansowana chemoproteomika – zaznacza prof. Marcin Drąg. Koszt cytometru masowego to nieco ponad 3,6 mln zł, a roczny koszt użytkowania wynosi ok. 400 tys. zł. Jest to obecnie jedyne tego typu urządzenie w Polsce i trzecie w tej części Europy – podobne aparaty znajdują się jeszcze w Czechach i na Węgrzech. Mikroskop w uzupełnieniu W ramach powstającego Laboratorium Obrazowania naukowcy z Wydziału Chemicznego będą także korzystali z nowego mikroskopu konfokalnego. Będzie on wykorzystywany przede wszystkim do oznaczania parametrów komórkowych metodami fluorescencyjnymi w komórkach żywych i utrwalonych. Jego olbrzymią zaletą jest fakt, że możemy wizualizować co najmniej cztery parametry w tym samym czasie, a więc wybarwić interesujące nas białka w czterech różnych kolorach. Urządzenie pozwala także mierzyć parametry na poziomie subkomórkowym, dzięki czemu badanie komórek może być prowadzone w rozdzielczości ok. 120 nanometrów. Jesteśmy w stanie pokazać nie tylko to, co dzieje się w komórce czy jądrze komórkowym, ale nawet w jeszcze mniejszych strukturach komórki jak jąderko czy lizosomy – podkreśla dr inż. Marcin Poręba. Mikroskop pozwala także na obrazowanie żywych komórek i zachodzących w nich procesów, gdyż został wyposażony m.in. w komorę regulacji temperatury oraz dysze do regulacji poziomu dwutlenku węgla i tlenu. Pozwala to na mimikowanie naturalnego środowiska, dzięki czemu badane komórki się nie stresują. W niesprzyjających warunkach komórki rzeczywiście mogą się stresować, a w efekcie zostaje zaburzony ich cykl komórkowy, morfologia czy nawet zdolność do produkcji wielu białek, co znacząco wpływa na wyniki badań – wyjaśnia dr inż. Marcin Poręba. Co ciekawe przy użyciu odpowiedniego medium hodowlanego, w tym mikroskopie, komórki mogą być podtrzymywane przy życiu nawet przez wiele dni, a to pozwala analizę procesów, które zachodzą niekiedy bardzo wolno. Koszt mikroskopu to ok. 2 mln zł. « powrót do artykułu
  14. Studenci Politechniki Wrocławskiej organizują międzynarodowe zawody crossowych motocykli elektrycznych. To pierwsze tego typu wydarzenie w Polsce. SmartMoto Challenge odbywa się cyklicznie w Barcelonie i Moskwie. W wyścigach biorą udział zespoły, które samodzielnie przygotowują projekt pojazdu. Rywalizacyjna przebiega w konkurencjach statycznych (prezentacja biznesplanu, omówienie szczegółów technicznych) oraz dynamicznych (testy sprawnościowe i na przyspieszenie oraz wyścig). Po raz pierwszy SmartMoto Challenge odbędzie się we Wrocławiu. Wyścigowi będzie towarzyszył dwudniowy Festiwal Elektromobilności, w takcie którego swoje usługi i produkty zaprezentują firmy z branży automotive. Konkurs SmartMoto Challenge polega na zaprojektowaniu i zbudowaniu crossowego motocykla elektrycznego. Studenci w procesie projektowania muszą uwzględnić ramę, poszycie, zawieszenie, układ hamulcowy, sterowanie, zasilanie oraz inne elementy pojazdu. Głównym celem współzawodnictwa jest wykorzystanie wiedzy zdobytej na studiach w prawdziwym przemysłowym projekcie. Podczas zawodów oceniany jest motocykl i jego możliwości dynamiczne, statyczne, a także umiejętności drużyny w aspektach biznesowych. Wrocławska edycja zwodów startuje 24 sierpnia. Studenckie pojazdy będzie można zobaczyć najpierw na terenie kampusu Politechniki Wrocławskiej (24-25 sierpnia), potem na torze off-road przy Wzgórzu Kilimandżaro we Wrocławiu (26 sierpnia). Do konkursu zakwalifikowało się 7 motocykli skonstruowanych przez drużyny z Polski i Rosji. Patronat honorowy nad wydarzeniem objęli minister energii, minister infrastruktury, minister nauki i szkolnictwa wyższego, minister środowiska oraz marszałek województwa dolnośląskiego i prezydent Wrocławia. Zadanie dofinansowano ze środków budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego, dzięki zwycięstwu w programie Aktywny Dolny Śląsk. Więcej informacji można znaleźć na stronie internetowej i profilu facebookowym zawodów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...