Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' Europa' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 26 wyników

  1. Europejska Agencja Kosmiczna przeprowadziła udany start misji Juice (Jupiter Icy Moons Explorer), która – jak sama nazwa wskazuje – ma zbadać trzy Galileuszowe księżyce Jowisza, Ganimedesa, Kallisto i Europę. Na pokładzie misji znalazły się polskie urządzenia, wysięgniki firmy Astronika, na których zamontowano sondy do pomiarów plazmy. Mają one rozłożyć się na odległość 3 metrów od satelity i ustawić czujniki pod kątem 135 stopni, by umożliwić im zbadanie plazmy znajdującej się w atmosferze Jowisza. Juice wystartowała o godzinie 14:14 czasu polskiego, a 50 minut później stacja w Australii odebrała sygnał z pojazdu. ESA wstrzymała się z ogłoszeniem udanego startu do godziny 15:33, kiedy to nadeszły informacje o udanym rozłożeniu 27-metrowych paneli słonecznych. Dzięki nim pojazd będzie mógł polecieć do Jowisza. Juice to ostatnia misja wystrzelona za pomocą rakiety Ariane 5. Zadebiutowały one w 1999 roku podczas misji XMM-Newton, a w 2021 roku za pomocą jednej z nich wystrzelono Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba. Dzięki wcześniejszym misjom w kierunku Jowisza wiemy, że na wymienionych księżycach znajdują się zamarznięte oceany. To jedne z najbardziej obiecujących miejsc, w których może istnieć pozaziemskie życie w Układzie Słonecznym. Juice powinno przybliżyć nas do odpowiedzi na pytanie o jego obecność tam. Dotychczas ludzkość zorganizowała 9 misji, które badały Jowisza. Na orbicie planety wciąż pracuje, wystrzelona w 2011 roku, sonda Juno. W styczniu 2021 NASA przedłużyła jej misję do września 2025. Od tamtej pory Juno dokonała przelotu w pobliżu Ganimedesa i Europy. Ponad 400 lat temu Galileusz odkrył księżyce Jowisza, co zaszokowało świat renesansu i zrewolucjonizowało nasze myślenie o miejscu ludzkości we wszechświecie. Dzisiaj wysyłamy zestaw przełomowych narzędzi, które dadzą nam wyjątkowy ogląd tych księżyców, stwierdziła Carole Mundell, dyrektor ds. naukowych ESA. Teraz przez 2,5 tygodnia Juice będzie rozkładała liczne anteny i instrumenty. Podczas ośmioletniej podróży do Jowisza pojazd czterokrotnie skorzysta z asysty grawitacyjnej Ziemi i Wenus. Pierwszy taki przelot odbędzie się w kwietniu przyszłego roku, kiedy to Juice najpierw minie Księżyc, a 1,5 doby później wykorzysta oddziaływanie grawitacyjne Ziemi. Sondę wyposażono w osłony, które mają chronić jej elektronikę przed olbrzymimi dawkami promieniowania w pobliżu Jowisza oraz w wielowarstwową izolację, dzięki której wewnątrz urządzenia utrzymywana będzie stabilna temperatura. Izolacja będzie musiała poradzić sobie z temperaturami ponad 250 stopni Celsjusza podczas przelotu w pobliżu Wenus i -230 stopniami w pobliżu Jowisza. Obecnie planuje się, że podczas pobytu na orbicie Jowisza Juice wykona 35 przelotów w pobliżu trzech wspomnianych księżyców, a następnie wejdzie na orbitę Ganimedesa. To zaś będzie wymagało olbrzymiej precyzji podczas nawigacji. Mają ją zapewnić nadajniki w Hiszpanii, Argentynie i Australii oraz Europejskie Centrum Operacji Kosmicznych w Darmstadt. Będzie to jedna z najbardziej skomplikowanych misji podjętych przez ESA. Od przelotów w pobliżu księżyców Jowisza w ciągu 2,5 roku poprzez olbrzymie wyzwanie jakim jest zmiana orbity między olbrzymim Jowiszem, a Ganimedesem, opisuje trudności Angela Dietz, zastępca menadżera misji ds. operacyjnych. Głównym celem naukowym misji jest Ganimedes, księżyc większy od Merkurego. Juice spędzi na jego orbicie około 9 miesięcy. Ganimedes nie tylko pokryty jest oceanem, ale to jedyny w  w Układzie Słonecznym księżyc generujący własne pole magnetyczne. Tylko dwa inne ciała skaliste – Merkury i Ziemia – generują takie pole. Mamy tutaj do czynienia z interesującym zjawiskiem niewielkiej „bańki magnetycznej” generowanej przez Ganimedesa, która znajduje się wewnątrz większej bańki generowanej przez Jowisza. Obie wchodzą ze sobą w skomplikowane interakcje. Dzięki misji Juice naukowcy chcą poznać strukturę wewnętrzną Ganimedesa, co powinno dać odpowiedź na pytanie o sposób generowania i utrzymywania pola magnetycznego. To zaś pozwoli zrozumieć, w jaki sposób księżyc ewoluował i czy może na nim istnieć życie. « powrót do artykułu
  2. W 2007 roku naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka stwierdzili, że neandertalczycy z Uzbekistanu i Ałtaju przybyli z Europy. Narodziło się więc pytanie, którą drogą przeszli w te regiony. Komputerowe modelowanie możliwych dróg pokazało właśnie, że najprawdopodobniej nasi kuzyni przeszli do Uzbekistanu i na Syberię południowym wybrzeżem Morza Kaspijskiego. A to oznacza, że w słabo poznanych archeologicznie regionach północy Iranu i Azji Centralnej mogą czekać na nas interesujące odkrycia dotyczące historii paleolitycznego człowieka. Autorzy najnowszych badań połączyli opensource'owy system informacji geograficznej (QGIS) z danymi na temat przeszłego klimatu, by w ten sposób odtworzyć najłatwiejszą drogę, Least-Cost-Path (LCP). LPC nie zawsze jest drogą najkrótszą, ale powinna być – ze względu na warunki – najmniej kosztowną do przebycia. Badacze zastosowali analizę LCP do modelu prawdopodobnego przemieszczenia się neandertalczyków pomiędzy jaskiniami na Kaukazie, a jaskiniami w paśmie Ałtaj. W jednej z kaukaskich jaskiń, położonej na północy, znaleziono narzędzia kultury mikockiej, a w jaskini na południu – ślady kultury mustierskiej. To sugeruje obecność dwóch linii neandertalczyków. Na podstawie danych paleoklimatycznych naukowcy stwierdzili, że najbardziej przyjazne warunki migracji, z dość łagodnym, wilgotnym i stabilnym klimatem, panowały na południu Morza Kaspijskiego. Ich zdaniem, tamtejsze regiony były nie tylko idealnym przejściem z Europy, ale również mogły być miejscem, przez które przeszedł H. sapiens migrujący na Stary Kontynent z Afryki przez Lewant. Jeśli mają rację, to południowe wybrzeża Morza Kaspijskiego mogły być ważnym regionem wymiany kulturowej i genetycznej pomiędzy oboma gatunkami człowieka. « powrót do artykułu
  3. We wrześniu rozpoczyna się projekt „Biodiversity Genomics Europe”. Będzie on realizowany przez konsorcjum 33 instytucji naukowych z 21 krajów (19 europejskich, Kanady i USA). Polskę reprezentuje zespół badawczy pod kierownictwem prof. Michała Grabowskiego, składający się z naukowców z Katedry Zoologii Bezkręgowców i Hydrobiologii oraz Pracowni BioBank z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego (UŁ). Do celów BGE należą: 1) intensyfikacja oraz międzynarodowa koordynacja badań genetycznych i genomowych nakierowanych na dokumentację różnorodności biologicznej w Europie, 2) zrozumienie ewolucyjnych mechanizmów, które ją ukształtowały, 3) monitorowanie zmian bioróżnorodności (biomonitoring ekosystemów) związanych z antropopresją, np. globalnym ociepleniem, a także 4) opracowanie strategii zapobiegających jej utracie. W ramach projektu powstaną referencyjne biblioteki barkodów DNA oraz rozpoznany zostanie poziom różnorodności genetycznej organizmów kluczowych dla ochrony przyrody. Eksperci skupią się na gatunkach słabo rozpoznanych, np. zapylaczy, gatunkach inwazyjnych, chronionych, bezkręgowców słodkowodnych oraz na tzw. dark taxa, czyli drobnych i trudno rozróżnialnych stawonogach, które zwykle są pomijane w badaniach. Przyjrzą się też gatunkom szczególnie interesującym pod względem biogeograficznym i przyrodniczym. Systemem barkodów zostaną też objęte okazy muzealne, czy to gatunki wymarłe, zagrożone, czy okazy typowe, na podstawie których opisano dany gatunek. Uczeni stworzą też bibliotekę referencyjną całych genomów organizmów modelowych, gatunków krytycznie zagrożonych wymarciem lub unikatowych pod względem biologicznym oraz opracują jednolite standardy badań bioróżnorodności za pomocą metod opartych o barkody DNA. Opracowane zostaną standardy dla wszystkich etapów prac, od metod pobierania i dokumentowania materiału badawczego w terenie, przez protokoły laboratoryjne, po metody gromadzenia, weryfikacji i udostępniania danych. Wypracowany zostanie też model tworzenia narodowych inicjatyw barkodingowych i koordynowania gromadzenia danych na poziomie krajowym. Efektem prac ma być powstanie sieci naukowej, które będzie integrowała instytucje zajmujące się barkodingiem oraz koordynującej barkodowanie bioróżnorodności Europy. Polska została wybrana jako kraj modelowy do rozwinięcia krajowej sieci barkodingowej (Polish Barcode of Life, PolBOL). Działania te będą oparte o krajowy punkt kontaktowy sieci International Barcode of Life (iBOL), a w ich ramach zostanie wdrożony w naszym kraju biomonitoring bazujący na DNA. Polski zespół zbuduje też bibliotekę barkodów DNA organizmów żyjących w Polsce. Jak poinformował nas jego lider, profesor Grabowski, uczeni skupią się na faunie wodnej, dark taxa oraz cennych okazach muzealnych, a w dalszej perspektywie będą też barkodowali inne grupy organizmów, w tym grzyby czy rośliny. Polacy wyznaczą też – oczywiście we współpracy z innymi członkami konsorcjum naukowego – gatunki i obszary szczególnie cenne dla Europy oraz wezmą udział w badaniach różnorodności genetycznej w tych regionach. W ramach tego zadania będą kontynuowali trwającą już do kilku lat współpracę z Charkowskim Uniwersytetem Narodowym im. Wasyla Karazina, polegającą na badaniu ekosystemów wodnych stepu czarnomorskiego. « powrót do artykułu
  4. Znalezione w latach 70. w Bułgarii dwa skamieniałe zęby należały do nieznanego gatunku pandy, donoszą Qiagao Jiangzuo z Chińskiej Akademii Nauk oraz profesor Nikołaj Spassow z Bułgarskiej Akademii Nauk. Naukowcy przeanalizowali zęby przechowywane od kilku dziesięcioleci Bułgarskim Narodowym Muzeum Historii Naturalnej i doszli do wniosku, że należały one do ostatniego znanego i „najbardziej wyewoluowanego” gatunku europejskiej pandy. Zwierzę, które przed sześcioma milionami lat żyło w podmokłych lasach dzisiejszej Bułgarii nie polegało wyłącznie na bambusach. Zwierzę nie było też bezpośrednim przodkiem znanej nam czaro-białej pandy wielkiej, ale jej bliskim krewniakiem. Odkryte w północno-zachodniej Bułgarii górny łamacz i górny kieł zostały po raz pierwszy skatalogowane przez paleontologa Iwana Nikolowa, dlatego też nowy gatunek zyskał nazwę Agriarctos nikolovi. Przy zębach znajdowała się jedna fiszka z niejasnym opisem wykonanym pismem ręcznym. Wiele lat zajęło mi dowiedzenie się, gdzie znaleziono te skamieniałości i w jakim są wieku. Później przez bardzo długi czas nie zdawałem sobie sprawy, że to skamieniałe szczątki nieznanego gatunku wielkiej pandy, mówi profesor Spassow. Dzięki pokładom węgla, w którym znaleziono zęby, udało się określić środowisko, w jakim zwierzę mieszkało. Były to bagniste lasy, a panda najprawdopodobniej żywiła się głównie roślinami. Nie mogła też polegać wyłącznie na bambusach. Jej zęby były zbyt delikatne, by ciągle radzić sobie ze zdrewniałą materią roślinną. Postawę pokarmu tego niedźwiedzia stanowiły bardziej miękkie rośliny. Zresztą z badań ewolucyjnych wiemy, że cała grupa zwierząt, to której należała, w coraz większym stopniu przechodziła na wegetarianizm. Prawdopodobnie konkurencja z innymi dużymi drapieżnikami i być może innymi niedźwiedziami, skłoniła wielkie pandy do wyboru pożywienia roślinnego w wilgotnych lasach, uważa profesor Spassow. Autorzy badań stwierdzają, że zęby mogły służyć też pandzie do obrony przed drapieżnikami, a że są podobnej wielkości, co u współczesnej pandy wielkiej, to i należały do gatunku o takich samych lub nieco tylko mniejszych rozmiarach. Pandy wielkie to bardzo wyspecjalizowana grupa niedźwiedzi. Nawet jeśli Agriarctos nikolovi nie był tak bardzo wyspecjalizowany jak współczesna panda wielka, to była wyspecjalizowana na tyle, że jej ewolucja była powiązana z podmokłymi lasami. Prawdopodobnie zmiana południowoeuropejskiego klimatu pod koniec miocenu miała niekorzystny wpływ na ostatnią europejską pandę, wyjaśnia Spassow. Pandy wielkie były niegdyś rozpowszechnione w całej Eurazji. Bułgarski uczony uważa, że istnieją dwie możliwe drogi ich rozprzestrzeniania się. Rodzaj panda (Ailuropoda) – obejmujący obecnie tylko jeden gatunek, czyli pandę wielką – mógł powstać w Azji i ruszyć na zachód, gdzie na terenie Europy pojawił się Agriarctos nikolovi. Jednak, jak przypomina uczony, najstarsze znane szczątki tej grupy pochodzą z Europy, to zaś sugeruje, że zwierzęta wyruszyły w kierunku Azji. Tam pojawili się się przodkowie Ailurarctos, z którego z czasem wyewoluował Ailuropoda i współczesna panda wielka. « powrót do artykułu
  5. Grupa naukowców z amsterdamskiego Vrije Universiteit zauważyła, ze badanie składu farb używanych przez holenderskich malarzy może nie tylko zdradzić nam gdzie i kiedy obraz został namalowany i ułatwić walkę z podróbkami, ale zwiększy też naszą wiedzę o historii politycznej Europy. Biel ołowiowa używana była od starożytności aż po XX wiek i była najważniejszym rodzajem bieli wykorzystywanych w malarstwie. Analiza izotopów ołowiu w bili ołowiowej pozwala na określenie miejsca, w którego pochodził ołów wykorzystany w pigmencie. To z kolei pozwala na prześledzenie szlaków handlowych i historii samego pigmentu. Naukowcy przeanalizowali 77 obrazów 27 holenderskich malarzy. Obrazy te z pewnością są autentyczne, znamy daty ich powstania. Uczeni pobrali z nich próbki bieli ołowiowej i poddali je analizie. Okazało się, że na początku, w połowie i na końcu XVII wieku zachodziły znaczne zmiany w izotopach ołowiu w pigmencie używanym przez malarzy. Zmiany te udało się powiązać ze zmianami źródeł ołowiu, na co z kolei wpływały wydarzenia polityczne. Zjednoczone Prowincje (tak w XVII wieku nazywał się teren dzisiejszej Holandii), były głównym producentem bieli ołowiowej. Nie wiemy dokładnie ile jej wówczas produkowano. Specjaliści szacują jednak, że w roku 1790 z portów w Rotterdamie i Amsterdamie wypłynęło około 1350 ton tego materiału. Pod koniec XVIII wieku w Holandii znajdowało się ponad 35 fabryk, które produkowały około 4000 ton tego surowca. Wiemy tez, że w XVII wieku mniejsze centra produkcji bieli ołowiowej istniały w Anglii i Wenecji. Wenecja zresztą była głównym producentem bieli od średniowiecza aż po wiek XVII. Na potrzeby produkcji bieli ołowiowej Holandia sprowadzała ołów z zagranicy. Ołów ten był na terenie Holandii najpierw topiony i odlewany w cienkie zwoje. Proces ten musiał prowadzić do powstawania ołowiu o różnym składzie izotopowym. Z kolei z historycznych zapisków wiemy, że w XVII wieku głównym dostawcą ołowiu na terenie Europy była Anglia. Biel ołowiowa produkowana na terenie Zjednoczonych Prowincji pochodziła najprawdopodobniej z angielskiego ołowiu. Do analizy wykorzystano obrazy namalowane w latach 1588–1700. Trzy z nich pochodziły z końca XVI wieku, większość powstała w Holandii. Wyjątkiem są cztery namalowane przez holenderskich mistrzów podczas pobytu za granicą. Dane izotopowe ołowiu z XVII-wiecznej bieli są zgodne z tym, co wiemy z zapisków historycznych. Analizy wykazały na istnienie dwóch głównych okresów, w których istniał stabilny łańcuch dostaw ołowiu. To lata 1588–1642 i 1648–1680. Okresem przejściowym były lata 1642–1647. Mamy tutaj więc do czynienia z pierwszym łańcuchem dostaw, który istniał już pod koniec XVI wieku i pozostawał stabilny przez ponad 4 dziesięciolecia. Później następuje 5-letni okres zmian w składzie izotopowym ołowiu, co wskazuje na brak stabilnych dostaw z jednego kierunku. W końcu dostawy zostają ustabilizowane na kolejne dziesięciolecia. Okres 1642–1647 to czas trzech ważnych wydarzeń, które mogły wpłynąć na łańcuch dostaw ołowiu. Pierwszym z nich jest wzrost popytu na ołów zarówno na cele cywilne jak i wojskowe, co było związane z wojnami toczonymi w XVII-wiecznej Europie. Anglia, główny producent ołowiu, zwiększył jego wydobycie, co doprowadziło do wyczerpania zasobów w jednych kopalniach i uruchomienia innych. To mogło doprowadzić do zmian średnich wartości izotopów ołowiu. Kolejną przyczyną zaobserwowanych zmian mogło być zakończenie wojny osiemdziesięcioletniej. W 1648 roku podpisano pokój westfalski, na którego mocy Zjednoczone Prowincje stały się niepodległym państwem. Zarówno zakończenie wojen, jak i pojawienie się niepodległego państwa, mogło prowadzić do podpisania nowych umów handlowych, co z kolei mogło mieć wpływ na zmiany dostaw ołowiu. W końcu trzecim istotnym wydarzeniem była angielska woja domowa z lat 1642–1651, która czasowo wpłynęła na produkcję ołowiu i jego dostawy z Anglii. Oczywiście zmiany w składzie izotopowym ołowiu, a zatem zmiany źródeł wykorzystywanego ołowiu, nie zachodziły gwałtownie. Był to proces stopniowy, gdyż wcześniej kupiony ołów znajdował się w magazynach, malarze mieli zapasy pigmentu, więc przez jakiś czas mogli używać ołowiu z dotychczasowych źródeł i stopniowo mieszali ołów z nowych źródeł i wytwarzane z niego produkty z dotychczasowym materiałem. W latach 1647–1680 wartości izotopów ołowiu zmieniają się w bardzo podobnym stopniu, co przed rokiem 1642, co wskazuje na stabilizację źródeł dostaw. Z kolei wydaje się, że po roku 1680 znowu dochodzi do większych zmian w składzie izotopowym. Nie można być jednak tego całkiem pewnym, gdyż z badano jedynie 3 obrazy z tego okresu. Tak czy inaczej ewentualne zaburzenia dostaw ołowiu mogły być powiązane z rosnącymi napięciami oraz III wojną angielsko-holenderską (1672–1674) czy wojną Francji z koalicją (1672–1679). Skład izotopowy bieli ołowiowej pozwala nie tylko wnioskować o stanie gospodarki i łańcuchów dostaw. Dzięki niemu możemy też odróżniać obrazy tego samego artysty pochodzące z różnych okresów. Niestety, dane izotopowe nie są na tyle dokładne, by można było odróżniać dzieła różnych malarzy działających w tym samym czasie. Szczegóły badań znajdziemy w artykule Time-dependent variation of lead isotopes of lead white in 17th century Dutch paintings. « powrót do artykułu
  6. Na terenie dzisiejszej Austrii w kopalniach soli w regionie Hallstatt-Dachstein/Salzkammergut zachowały się ludzkie odchody sprzed tysięcy lat. Badający je naukowcy ze zdumieniem zauważyli w nich dwa gatunki grzybów, używanych do produkcji piwa oraz sera z niebieską pleśnią. Analiza genomu tych grzybów wykazała, że oba brały udział w procesie fermentacji. To pierwszy molekularny dowód na konsumpcję piwa i sera z niebieską pleśnią w Europie w epoce żelaza, powiedział Frank Maixner z Instytutu Badań nad Mumiami Eurac. Wyniki badań rzucają nowe światło na życie prehistorycznych górników pracujących w kopalniach  soli w Hallstatt i lepiej pozwalają zrozumieć praktyki kulinarne z tamtych czasów, dodaje Kerstin Kowarik w Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu. Staje się coraz bardziej jasne, że prehistoryczne praktyki kulinarne nie tylko były złożone, ale wykorzystywały złożone sposoby przetwarzania żywności. Widzimy też, że techniki fermentacji odgrywały ważną rolę w historii, dodaje. Już wcześniejsze badania wykazały, że prehistoryczne odchody z kopalni soli mogą przynieść wiele informacji o zdrowiu i diecie ludzi sprzed tysięcy lat. Teraz austriaccy uczeni wykorzystali badania mikroskopowe, metagenomiczne i proteomiczne, przeanalizowali DNA, mikroorganizmy oraz proteiny obecne w próbkach. Badania ujawniły obecność w odchodach plew i otrębów różnych zbóż. Ludzie żyjący w tym regionie 2700 lat temu żywili się bogatą w błonnik i węglowodany dietą, którą uzupełniali białkiem z roślin strączkowych i od czasu do czasu owocami, orzechami oraz produktami zwierzęcymi. Z innych badań wiemy, że górnicy z tego regionu aż do czasów baroku żywili się głównie roślinami. Mikrobiom ich jelit przypominał bardziej mikrobiom obecnych społeczeństwa nieuprzemysłowionych, które żywią się głownie nieprzetworzoną żywnością, świeżymi owocami i warzywami. Znaczne zmiany w mikrobiomie mieszkańców świata zachodniego są więc stosunkowo nowym zjawiskiem, które zaszło pod wpływem zmian żywieniowych oraz trybu życia. Gdy autorzy najnowszych badań zaczęli poszukiwać w odchodach śladów grzybów, czekała ich niespodzianka. W jednej z próbek znaleźli duże ilości DNA gatunków Penicillium roqueforti i Saccharomyces cerevisiae. Wszystko wskazuje na to, że górnicy z Hallstatt celowo stosowali fermentację żywności, używając przy tym takich samych mikroorganizmów, jakie są wykorzystywane we współczesnym przemyśle, mówi Maixner. I dodaje, że to pierwszy dowód, iż przed 2700 laty w Europie produkowano ser z niebieską pleśnią. « powrót do artykułu
  7. Wczoraj w Syrakuzach na południu Sycylii być może padł europejski rekord temperatury. Termometry pokazały 48,8 stopnia Celsjusza. Tym samy pobity został rekord z Aten z 1977 roku. Pomiar obecnie zarejestrowanej najwyższej temperatury musi jeszcze zostać zweryfikowany przez Światową Organizację Meteorologiczną. Przypomnijmy, że niedawno zaakceptowała ona jeden, a odrzuciła inny, pomiar rekordu temperatury w Antarktyce. Burmistrz Syrakuz, Francesco Italia mówi, że rekordowo wysoka temperatura go martwi, gdyż "pomaga podpalaczom. Jesteśmy zdruzgotani ostatnimi pożarami, a nasz ekosystem należy do najbogatszych i najcenniejszych w Europie". Burmistrz dodał, że w terenie działają strażnicy leśni oraz ochotnicy z Obrony Cywilnej, którzy patrolują okolice i dostarczają wodę osobom starszym i dzieciom znajdującym się w miejscach publicznych. Okolice są obecnie wymarłe, ludzie schronili się przed upałem, a prywatne termometry pokazują temperatury przekraczające 50 stopni Celsjusza. Burmistrz Italia mówi, że upały i niemożność pracy na zewnątrz wpłyną negatywnie na lokalną gospodarkę, przede wszystkim na rolnictwo. Na razie nie wiadomo, czy temperatura na Sycylii rzeczywiście pobiła europejski rekord. Pułkownik Guido Guidi ze Służby Meteorologicznej Sił Powietrznych mówi, że ich sieć pomiarowa nie wykazała tak wysokich temperatur. Obecnie najwyższą temperaturę, 44,4 stopnia, zanotowaliśmy w Sigonelli, stwierdził. Na Sycylii działa kilka różnych sieci pomiarowych. Ta, która wskazała 48,8 stopnia Celsjusza, należy do Sycylijskiej Służby Agrometeorologicznej. Dane są automatycznie przekazywane przez stacje pomiarowe i nie podlegają żadnej weryfikacji, zatem nie można wykluczyć błędnego działania czujników. Ostatnie słowo będzie należało do Światowej Organizacji Meteorologicznej, która szczegółowo sprawdzi, jak pomiar został dokonany. « powrót do artykułu
  8. Ponad 40 000 lat temu na wschodzie Azji pojawili się pierwsi przedstawiciele naszego gatunku. Przez tysiące lat mieszkali na północnych wyżynach współczesnych Chin, gdzie mogli zetknąć się z innymi gatunkami człowieka. Jednak zniknęli przed końcem ostatniej epoki lodowej. Nowe badania genetyczne wykazały, że 19 000 lat temu tereny te były zamieszkane przez inne grupy, łowców-zbieraczy, którzy są przodkami współczesnych mieszkańców Azji Wschodniej. Ta radykalna zmiana populacji Azji Wschodniej przypomina to, co w tym samym mniej więcej czasie stało się w Europie. H. sapiens pojawił się na Starym Kontynencie przed 45 000 lat, a pod koniec ostatniego maksimum zlodowacenia mamy tutaj już zupełnie inną grupę ludności, która zasiedliła Europę w okresie pomiędzy 19 a 14 tysięcy lat temu. Mamy wystarczająco dużo danych, by wykazać, że zarówno w Azji Wschodniej, jak i w Europie, doszło do zamiany populacji, mówi genetyk David Reich z Harvard Medical School, który nie brał udziału w najnowszych badaniach. Ich autorzy rozpoczęli je, by rozwiązać pewną zagadkę. Otóż żuchwa mężczyzny sprzed 40 000 lat znaleziona w jaskini Tianyuan w pobliżu Pekinu, dowodzi, że w tamtym czasie człowiek współczesny dotarł do Azji Wschodniej. Mamy też fragment czaszki z Mongolii, wskazujący, iż H. sapiens wciąż tam był przed 34 000 laty. A później szczątki H. sapiens znikają z całego obszaru współczesnej Mongolii, północnych Chin i wschodniej Rosji. Pojawiają się dopiero przed 19000 laty. Dysponujemy za to ceramiką i kamiennymi narzędziami sprzed 12 000 lat, które wykonano w innym, nowocześniejszym stylu. Pytanie więc brzmi, kto był ich autorem – potomkowie pierwszych emigrantów na te tereny, czy jakaś inna grupa. Wiemy, że przed 40 000 lat mieszkali tu H. sapiens. Ale co się z nimi stało?, zastanawia się Qiaomei Fu z Chińsiej Akadmeii Nauk. Fu wraz z kolegami przeprowadziła analizy DNA szczątków 25 osób pochodzących z obwodu amurskiego, wschodnich rubieży wzmiankowanego obszaru. Osoby te zamieszkiwały ten region pomiędzy 34 000 a 3400 lat temu. Najstarsze ze szczątków należały do kobiety żyjącej 34–32 tysiące lat temu. Okazało się,że jest ona blisko spokrewniona z mężczyzną, którego szczątki odkryto w jaskini Tianyuan, oboje zaś są w znacznym stopniu spokrewnieni ze szczątkami kobiety z Mongolii sprzed 34 000 lat. To zaś wskazuje, że cała trójka należała do populacji, która żyła na tym obszarze przez co najmniej 7000 lat. Następnie mamy liczący kilkanaście tysięcy lat okres, z którego nie posiadamy szczątków. A potem pojawiają się szczątki mężczyzny sprzed 19 000 lat, które wskazują, że w obwodzie amurskim pojawiła się nowa grupa ludności. Jest ona bliżej związana ze współczesnymi mieszkańcami Azji Wschodniej niż populacja wcześniejsza. Co więcej genom tego mężczyzny oraz dwóch mężczyzn, którzy żyli przed 14 000 lat jest blisko związany z genomami mieszkańców Syberii, którzy mogli dać początek populacji obu Ameryk. Fu uważa zatem, że wcześni mieszkańcy dzisiejszego obwodu amurskiego byli przodkami mieszkańców Syberii i dalekimi przodkami rdzennych mieszkańców Ameryki. Fu zauważa również, że wspomnieni trzej mężczyźni byli prawdopodobnie członkami populacji żyjącej na północnych obszarach Azji Wschodniej, ale nie ludzi z południowych jej obszarów. To zaś wskazuje, że populacje te rozdzieliły się co najmniej 19 000 lat temu, a więc 9000 lat wcześniej niż sądzono. Wiele wskazuje na to, że ostatnie maksimum zlodowacenia doprowadziło do zmian populacyjnych na duża skalę. Nie wiemy jednak, jaki konkretnie czynnik je spowodował. « powrót do artykułu
  9. Międzynarodowy zespół naukowy, który bada proces udomowienia wilka w Europie, przeanalizował skamieniałości psowatych znalezione w jaskini w południowo-zachodnich Niemczech. Badacze doszli na tej podstawie do wniosku, że to właśnie w tym regionie po raz pierwszy Europejczycy udomowili wilka. Przemiana wilków w psy dokonała się 16–14 tysięcy lat temu. Psy są uważane za pierwsze zwierzęta, które człowiek udomowił. Wciąż jednak nie wiemy, kiedy wilki zamieniły się w psy stróżujące. Szacunki naukowców wahają się od 15 do 30 tysięcy lat temu, mówi doktor Chris Baumann z Uniwersytetu w Tybindze. Również nie jest jasne, gdzie to się stało. Gnirshöhle to niewielka dwukomorowa jaskinia w południowej Badenii-Wirtembergii. Obok niej znajdują się dwie inne jaskinie, w które znaleziono ślady przedstawicieli kultury magdaleńskiej. Natomiast w Gnirshöhle odkryto kości psowatych, które poddano analizie. Połączyliśmy dane morfologiczne, genetyczne oraz badania izotopowe, dzięki czemu mogliśmy stwierdzić, że zwierzęta, których kości badamy, pochodziły z różnych linii genetycznych, a ich genomy pokrywają się z całym zakresem genetycznym od wilków po psy domowe, dodaje Baumann. Na tej podstawie naukowcy stwierdzili, że przedstawiciele kultury magdaleńskiej hodowali zwierzęta, która pochodziły z różnych linii genetycznych wilków. Bliskość tych zwierząt z ludźmi oraz dowody, na dość ograniczoną dietę, jaką się żywiły, wskazują, iż pomiędzy 16 a 14 tysięcy lat temu wilki były już udomowione i towarzyszyły ludziom, jak psy. Możemy więc stwierdzić, że europejskie udomowione psy pojawiły się w południowo-zachodnich Niemczech, dodaje Baumann. « powrót do artykułu
  10. Na grudniowym niebie możemy obserwować Plejady. To najbardziej znana gromada gwiazd. Ludzie na całym świecie od dawna snują opowieści o siedmiu siostrach czy siedmiu dziewczętach na nieboskłonie. Profesor Ray Norris i doktor Barnaby Norris z Uniwersytetu w Sydney przestudiowali ruch gwiazd i na tej podstawie doszli do wniosku, że opowieści o Plejadach mogą pochodzić nawet sprzed 100 000 lat. W mitologii greckiej Plejady to siedem córek tytana Atlasa. Atlas, zmuszony do dźwigania nieboskłonu, nie mógł chronić swoich córek. Wówczas Zeus, chcąc uchronić je przed zgwałceniem przez Oriona, zamienił siostry w gwiazdy. Jednak jedna z sióstr zakochała się w śmiertelniku i ukryła się. Dlatego widzimy tylko sześć gwiazd. Podobne historie opowiadali sobie australijscy Aborygeni. U wielu plemion Plejady to grupa młodych dziewczyn i są często powiązane ze świętymi ceremoniami i historiami powiązanymi z kobietami. Są też ważnym elementem aborygeńskiego kalendarza i astronomii. Dla niektórych plemion pierwsze pojawienie się Plejad na niebie wyznacza początek zimy. Niedaleko Plejad widzimy Oriona. W mitologii greckiej jest on myśliwym. W kulturach australijskich Aborygenów również jest często myśliwym lub grupą pełnych wigoru młodych mężczyzn. W kulturach Australii centralnej Orion nazywany jest „łowcą kobiet”, szczególnie kobiet kojarzonych z Plejadami. Wśród Aborygenów istnieje wiele opowieści, w których chłopcy lub mężczyźni, kojarzeni z Orionem, ścigają siedem sióstr. Jedna z tych sióstr albo umiera, albo ukrywa się, według innych opowieści jest zbyt młoda lub została złapana i dlatego widzimy tylko sześć gwiazd. Podobne historie o takiej „utraconej” Plejadzie powtarzają się w kulturach Europy, Afryki, Azji i Ameryki. Wiele kultur uznaje, że gromada składa się z siedmiu gwiazd, ale tylko sześć z nich jest widocznych, i snute są opowieści, mające wyjaśnić, dlaczego siódmej nie widzimy. Jak to się stało, że opowieści Aborygenów są podobne do greckich mitów? Antropolodzy sądzili, że to Europejczycy przywieźli do Australii greckie mity, które zostały zaadaptowane przez miejscowe kultury. Jednak wiele wskazuje na to, że opowieści te powstały zanim do Australii dotarli Europejczycy. Wiemy zaś, że przez co najmniej 50 000 lat mieszkańcy Australii mieli bardzo ograniczony kontakt z resztą świata. Uczeni z Sydney zauważają, że przodkowie H. sapiens pochodzą z Afryki, skąd zaczęli migrować około 100 000 lat temu. Może to więc w Afryce tkwią źródła opowieści o Plejadach, które zostały rozpowszechnione po całym świecie. Obecnie jedna z gwiazd Plejad, Plejone, znajduje się z ziemskiego punktu widzenia tak blisko gwiazdy Atlas, że nieuzbrojonym okiem wydają się jedną gwiazdą. Jednak gdy Australijczycy przyjrzeli się położeniu Plejad w przeszłości okazało się, że przed 100 000 laty Plejone była znacznie dalej od Atlasa i ludzie widzieli dwie gwiazdy. Obecnie najlepiej widoczne z Plejad to Taygeta, Maia, Elektra, Merope, Alkione i Atlas. Przed 100 000 lat wyróżniała się też Plejone. Sądzimy, że ruch gwiazd na nieboskłonie wyjaśnia dwie zagadki – podobieństwo aborygeńskich opowieści i greckich mitów oraz fakt, że większość kultur mówi o „siedmiu siostrach”, podczas gdy gołym okiem widzimy sześć gwiazd, stwierdzają uczeni. Dlatego też ich zdaniem, opowieści o Plejadach mogą pochodzić z czasów, gdy nasz gatunek żył w Afryce i mogą być najstarszymi opowieściami człowieka. Ze szczegółami opisanych tutaj badań będzie można zapoznać się w przyszłym roku w rozdziale książki „Advancing Cultural Astronomy”. Rozdział ten udostępniony został też w sieci [PDF]. « powrót do artykułu
  11. Masowe groby to znaki rozpoznawcze wielu epidemii, które przeszły przez Europę w średniowieczu. Większość tych grobów odnajdowana jest przypadkiem, gdyż informacje na ich temat giną w mrokach historii. Na jeden z takich masowych pochówków natrafiono podczas prac budowlanych w Wilnie. Analiza genetyczna wykazała, że co najmniej jedna z osób byłą zarażona krętkiem bladym, co ma istotne znacznie dla zrozumienia historii syfilisu w Europie. Jak wyjaśnia profesor medycyny Rimantas Jankauskas z Uniwersytetu w Wilnie kontekst pochówku, wraz z jego umiejscowieniem poza granicami średniowiecznego miasta, wskazywała na epidemię dżumy lub jakiejś innej choroby. Uczeni, chcąc zyskać pewność, postanowili przeprowadzić analizy DNA. Litwini poprosili o pomoc Kristena Bosa, szefa wydziału Paleopatologii Molekularnej z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka w Jenie. Niemcy specjalizują się w tego typu pracach na potrzeby badań archeologicznych. Naukowcy podejrzewali dżumę i szybko się to potwierdziło. DNA Yersinia pestis zostało zidentyfikowane w zębach wielu z pochowanych. Byłam zadowolona, gdy zidentyfikowałam ich jako ofiary dżumy, mówi doktorantka Karen Giffin, która prowadziła analizy. Chcieliśmy jednak sprawdzić, czy nowe techniki molekularnego wykrywania patogenów, nad którymi obecnie pracujemy, pozwolą nam powiedzieć coś więcej o stanie zdrowia tej populacji. Jak wyjaśniają eksperci, zwykle gdy szuka się patogenów w materiale archeologicznym, przyjmuje się założenie co do tego, jakiego konkretne patogenu poszukujemy. Tym razem zastosowaliśmy nową metodę skriningu bez przyjmowania założeń co do tego, czego powinniśmy się spodziewać, mówi Alexander Herbig, stojący na czele grupy Computational Pathogenomics. Nowa metoda dała niespodziewany wynik. U jednej z ofiar, młodej kobiety, uzyskano słaby sygnał świadczący o obecności patogenu z rodzaju Treponema, powiązanego ze współczesnym syfilisem. Było to zaskakujące odkrycie, gdyż bardzo rzadko ślady tego patogenu zachowują się w tak starych kościach. A trzeba wiedzieć, że pochówek pochodził z XV wieku. I właśnie ze względu na jego wiek odkrycie z Wilna może rzucić nowe światło na pochodzenie syfilisu. Przyjmuje się, że choroby z rodziny syfilisu (kiły) od dawna trapią ludzkość. Są one powodowane przez bakterie z rodzaju Treponema. Sama kiła powodowana jest przez Treponema pallidum pallidum. Jednak nie ma zgody co do ich historii w Europie. Większość naukowców zgadza się z opinią, że pierwsza epidemia syfilisu w Europie jest powiązana z oblężeniem Neapolu przez wojska Karola VIII. Wydarzenie to miało miejsce w 1495 roku. Epidemia wybuchła wśród piechoty Karola i szybko rozprzestrzeniła się po całej Europie. Jako, że oblężenie to miało miejsce niedługo po odkryciu Ameryki, większość naukowców uważa, że syfilis pojawił się w Nowym Świecie i stamtąd został przywieziony do Europy. Jednak coraz większą rzesze zwolenników zdobywa nowa teoria. Pojawiają się badania, których autorzy twierdzą, że na kościach osób zmarłych w Europie przed rokiem 1493 widać ślady syfilisu. Odkrycie z Wilna wydaje się wspierać alternatywną teorię dotyczącą przedostania się syfilisu do Europy. Niemieccy badacze zrekonstruowali genom patogenu z Wilna i stwierdzili, że jest on najbardziej podobny do współczesnej malinicy. To choroba zakaźna, zaliczana do krętkownic endemicznych (krętkownic niewenerycznych), powodowana przez krętka bladego Treponema pallidum pertenue. Choroba występuje w okolicach okołorównikowych. Znalezienie jej w północnej Europie w połowie XV wieku było czymś niespodziewanym, przyznaje Giffin. Jako, że malinica atakuje zarówno ludzi jak i nieczłowiekowate, uważa się, że to bardzo stara choroba, która pojawiła się wśród naszego gatunku jeszcze przed plejstocenem. To jednak nie koniec niespodzianek. Ku naszemu zdumieniu, zrekonstruowany przez nas genom malinicy w niewielkim tylko stopniu różnił się od wspólnego przodka wszystkich odmian malinicy atakujących ludzi i nieczłowiekowate. Biorąc pod uwagę wiek naszego szkieletu, wydaje się, że wszystkie znane dzisiaj odmiany malinicy pojawiły się około 1000 lat temu, mówi Bos. To ma ważne implikacje dla historii chorób krętkowych w Europie. Możemy teraz potwierdzić, że malinica krążyła w średniowiecznej Europie, a biorąc pod uwagę jej podobieństwo do syfilisu możliwe jest, że miała ona swój udział w słynnych XV- i XVI-wiecznych epidemiach, które przypisujemy wyłącznie syfilisowi, dodaje uczony. Niewykluczone zatem, że malinica po raz pierwszy pojawiła się u ludzi lub innych naczelnych w Zachodniej Afryce przed około 1000 lat i w połowie XV wieku trafiła do Europy. W tym bowiem czasie zwiększa się zarówno obecność Europejczyków w tym regionie świata, jak i dochodzi do intensyfikacji handlu niewolnikami, więc do Europy trafia coraz więcej mieszkańców Afryki. Oba te zjawiska mogły spowodować pojawienie się w Europie nowej niezwykle zakaźnej choroby, której objawy łatwo pomylić z syfilisem. Wciąż nie znamy początków syfilisu w Europie. Jednak widzimy teraz, że ekologia chorób średniowiecznej Europy jest bardziej złożona niż sądziliśmy, mówi Bos. « powrót do artykułu
  12. Około 33% kobiet zamieszkujących obecnie Europę odziedziczyło po neandertalczykach receptor progesteronowy. Dzięki temu są one bardziej płodne, mniej krwawią na początkowym etapie ciąży oraz narażone są na mniejsze ryzyko poronienia, wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka. Progesteron odgrywa ważną rolę w przygotowaniu wyściółki macicy do zaimplementowania zapłodnionego jaja i utrzymania wczesnych etapów ciąży. Receptor progesteronowy jest kodowany przez gen PGR na chromosomie 11, a do jego największej ekspresji dochodzi w endometrium. Analiza danych genetycznych ponad 450 000 osób, w tym 244 000 kobiet wykazała, że w Europie 29% kobiet odziedziczyło po neandertalczykach 1 kopię receptora, a 3% dziedziczy 2 kopie. Proporcja kobiet dziedziczących ten gen jest około 10-krotnie większa niż ma to miejsce w przypadku dziedziczenia większość genów po neandertalczykach, zauważa Hugo Zeberg. To on, wraz z Janet Kelso i Svante Pääbo jest autorem badań, których wyniki opublikowano na łamach Molecular Biology and Evolution. To sugeruje, że neandertalski wariant receptora ma korzystny wpływ na płodność, dodaje uczony. I rzeczywiście, dalsze badania wykazały, że kobiety takie rzadziej krwawią podczas wczesnych etapów ciąży, rodzą więcej dzieci oraz rzadziej dochodzi u nich do poronień. Analizy molekularne ujawniły też, że w komórkach takich kobiet znajduje się więcej receptorów, co może prowadzić do zwiększonej wrażliwości na progesteron i chronić przed krwawieniami i poronieniami. « powrót do artykułu
  13. Mieszkańcy Europy żyjący w epoce lodowcowej – ok. 30 tys. lat temu – jadali mięso wilków. Dowody takiej praktyki odkryli w Czechach polscy archeozoolodzy. Do tej pory dominował pogląd, że m.in. ze względu na smak mięsa, z drapieżników tych pozyskiwano głównie skóry. Nowych ustaleń na temat znaczenia wilków w życiu paleolitycznych łowców dokonano dzięki badaniom, prowadzonym już od kilku lat w Pavlovie i w Dolnych Vestonicach (niedaleko Brna w Czechach). Około 30 tys. lat temu w tej okolicy istniały jedne z pierwszych znanych na świecie „wsi” – zasiedlanych przez wiele sezonów, sąsiadujących skupisk szałasów. Podczas wykopalisk na tym terenie czescy archeolodzy odkryli tysiące zabytków krzemiennych, liczne narzędzia oraz ozdoby wykonane między innymi z kości renifera, zębów lisa polarnego oraz mamucich ciosów, a także kilkadziesiąt tysięcy innych fragmentów kości zwierzęcych, które były porozrzucane wśród pozostałości szałasów. Do tej pory wśród naukowców panowało przekonanie, że wilki i inne drapieżniki były celem polowań przede wszystkim ze względu na skóry – a już na pewno nie po to, by pozyskać z nich mięso. Tymczasem w czasie badań ich kości natknęliśmy się na kilkadziesiąt okazów, na których widoczne są wyraźne ślady cięcia. Część pozostawili paleolityczni łowcy podczas zdejmowania skór, ale są też takie, które można wiązać tylko z podziałem tuszy, czyli dzieleniem jej na mniejsze porcje – mówi PAP dr hab. Piotr Wojtal z Instytutu Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN w Krakowie. Badania prowadził wspólnie z dr. hab. Jarosławem Wilczyńskim. Wojtal dodaje, że na kościach są również ślady filetowania, czyli oddzielania mięsa od kości przed spożyciem. Zaskakująco liczne na stanowiskach morawskich były również szczątki innych drapieżników. Oprócz wilków naukowcy opisali też kości upolowanych rosomaków, lisów polarnych i lisów rudych. Mniej więcej połowę szczątków stanowiły jednak kości roślinożerców, głównie zajęcy i reniferów. Z reguły najczęściej w obrębie osad ludzkich z tego okresu dominują kości zwierząt roślinożernych, bo te były zapewne chętniej spożywane – dodaje Wojtal. Wydaje się jednak zrozumiałe, że w przypadku upolowania wilka porzucenie mięsa było sporą stratą, zwłaszcza w okresach mniejszej dostępności pożywienia. Dlatego, jak się wydaje, wszystkie elementy ciała drapieżników wykorzystywano w sposób maksymalny – podkreśla. Na stanowisku w Pavlovie oprócz szczątków małych i średnich zwierząt drapieżnych znaleziono również kości i zęby największych drapieżników plejstoceńskiej stepotundry – lwa jaskiniowego oraz niedźwiedzi (jaskiniowego i brunatnego). Choć szczątki lwów i niedźwiedzi nie są zbyt liczne, również na nich znaleziono ślady potwierdzające, że ówcześni łowcy wykorzystywali maksymalnie tusze zabitych mięsożerców. Podobnie jak w przypadku wilków, rosomaków i lisów ślady cięcia także na kościach lwów i niedźwiedzi wskazują, że powstały one podczas zdejmowania skór i porcjowania tuszy – wskazuje naukowiec. Mięso tych dużych drapieżników było więc również zjadane przez paleolitycznych łowców – uważa. Pavlov nie jest wyjątkowe pod tym względem. Naukowcy ustalili w czasie kwerendy bibliotecznej, że niezbyt liczne szczątki niedźwiedzi i lwów jaskiniowych są znajdywane na wielu stanowiskach z tego okresu. Pokazuje to, że polowania na te duże i bardzo niebezpieczne zwierzęta były nieprzypadkowe a dokonywane celowo i z rozmysłem – uważa Wojtal. Zdaniem naukowca dla górnoplaeolitycznych myśliwych lew jaskiniowy z pewnością był najbardziej imponującym drapieżnikiem, bo powszechnie przedstawiano go w sztuce już 40 tysięcy lat temu. Wojtal przypomina, że w Pavlovie znaleziono jedną z najbardziej wyjątkowych figurek tego zwierzęcia. Jest to duża rzeźba lwa, przedstawiająca zwierzę przygotowujące się do skoku. Paleolityczny artysta przedstawił nawet napięte do skoku mięśnie zwierzęcia – opisuje. Podczas wykopalisk na tym stanowisku znaleziono również kilka miniaturowych głów lwów wykonanych z wypalonej gliny. Również figurki niedźwiedzi zostały odkryte w Pavlovie i leżącym nieopodal stanowisku Dolni Vestonice. Jednak jego znaczenie dla myśliwych było prawdopodobnie mniejsze, ponieważ figurki tego drapieżnika nie są tak liczne jak lwa jaskiniowego – uważa. Najnowsze wyniki badań szczątków drapieżników z graweckich stanowisk Europy Środkowej ukazały się w Journal of Anthropological Archaeology. Współautorami artykułu są Jiří Svoboda z czeskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Masaryka oraz Martina Roblíčková z Muzeum Ziemi Morawskiej w Brnie « powrót do artykułu
  14. Przed 46 000 lat niewielka grupa ludzi wprowadziła się do jaskini Baczo Kiro w górach Stara Płanina leżących w dzisiejszej Bułgarii. Pozostały po nich kości licznych zwierząt, koraliki, wisiorki czy kamienne ostrza. Region był już wcześniej zamieszkany przez neandertalczyków, którzy w tej samej jaskini tysiące lat wcześniej zostawili ślady swojego pobytu. Jednak tym razem mieliśmy do czynienia z zupełnie nowymi przybyszami. Jak dowiadujemy się z artykułu w Nature, nowi mieszkańcy jaskini byli pierwszymi znanymi nam Homo sapiens w Europie. To nie pierwsze wykopaliska w tej jaskini. Jednak tym razem naukowcy wyposażeni byli w najnowocześniejsze narzędzia, dzięki którym mogli zidentyfikować ząb trzonowy i fragmenty kości jako należące do przedstawicieli naszego gatunku. Udało się też określić wiek znaleziska, stwierdzając tym samym, że mamy tutaj do czynienia z najstarszymi znanymi dowodami pobytu H. sapiens w Europie. Neandertalczycy żyli na Starym Kontynencie jeszcze około 40 000 lat temu. Oba gatunki człowieka musiały więc przez kilka tysięcy lat sąsiadować ze sobą. Mamy dowody genetyczne wskazujące, że dochodziło do krzyżowania się pomiędzy nimi. Bardzo rzadko znajduje się kości wczesnych H. sapiens. Dlatego też specjaliści próbują identyfikować przedstawicieli naszego gatunku po złożonych narzędziach i artefaktach należących do kultury oryniackiej: ostrza, figurki i instrumenty muzyczne datowane na 43–33 tysiące lat temu. W tym samym czasie neandertalczycy wykonywali mniej złożone narzędzia należące do kultury mustierskiej. Naukowcy od dawna sprzeczają się, kto był twórcą przejściowych artefaktów, takich jak koraliki czy biżuteria, bezpośrednio poprzedzających wytwory kultury oryniackiej, a które przypisywane są do technologii IUP (Initial Upper Paleolitic). Artefakty takie, pochodzące sprzed 47 000 znaleziono na Bliskim Wschodzie. Niedługo potem rozpowszechniły się one po całej Eurazji. Pewne dowody z Wielkiej Brytanii i Włoch wskazują, że były one dziełem H. sapiens, jednak nie ma pewności co do datowania ludzkich szczątków i artefaktów. W 2015 roku ponownych wykopalisk w jaskini podjął się zespół z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka prowadzony przez Jeana-Jacquesa Hublina. Naukowcy znaleźli tysiące kości, koralików, wisiorków, kamienne i kościane narzędzia oraz ludzki ząb trzonowy. Ząb należał do H. sapiens, jednak kości były zbyt pofragmentowane, by po ich wyglądzie określić, czy były ludzkie czy zwierzęce. Uzyskali więc kolagen z 1271 fragmentów i poddali analizie obecne tam proteiny. Na tej podstawie stwierdzili, że cztery fragmenty ze starszych warstw należą do człowieka. Później zajęli się analizą DNA tych fragmentów oraz zęba i wykazali, że mitochondrialne DNA należy do H. sapiens. Obecnie trwają analizy jądrowego DNA. Udało się też przeprowadzić datowanie metodą radiowęglową. Stwierdzono, że ludzkie kości i artefakty pochodzą sprzed 43 650 – 45 820 lat. Z kolei najstarsze kości zwierzęce pojawiły się w jaskini prawdopodobnie 46 940 lat temu. W tym mniej więcej czasie klimat w Europie zaczynał się ocieplać, co mogło zachęcić H. sapiens będących nosicielami kultury IUP do migracji z Bliskiego Wschodu. Hublin zauważa, że wisiorki z zębów niedźwiedzi jaskiniowych znalezione w Baczo Kiro są podobne do wytworów kultury szatelperońskiej. Ta zaś, wedle jednej z hipotez, jest odmianą kultury mustierskiej znajdującej się pod wpływem H. sapiens. Część badaczy uznaje jednak to za zbyt daleko idące interpretacje mówiąc, że technologie przejściowe, jak IUP są tak zróżnicowane, iż nie mogły być stworzone przez jeden gatunek człowieka. Ponadto, jak twierdzi Francesco d'Errico z Uniwersytetu w Bordeaux, który od dawna sprzecza się z Hublinem o możliwości neandertalczyków, wiele znalezisk pokazuje, że neandertalczycy byli w stanie wykonywać złożone narzędzia i ozdoby na długo zanim zetknęli się z Homo sapiens. Faktem jest jednak, że najnowsze odkrycie w Baczo Kiro jest niezwykle istotne. Jak stwierdził Tom Higham z Uniwersytetu Oksfordzkiego, po raz pierwszy możemy stwierdzić, że UIP były wykonywane na terenie Europy przez człowieka współczesnego. « powrót do artykułu
  15. W maju 1110 roku mieszkańcy Europy obserwowali niezwykle ciemne całkowite zaćmienie Księżyca. Dzięki zrewidowaniu w ostatnim czasie chronologii osadów z grenlandzkich rdzeni lodowych możliwe było połączenie doniesień z Europy z wybuchem wulkanu w Japonii. W rdzeniu lodowym pobranym na Grenlandii widoczne są ślady największego w ostatnim tysiącleciu osadzania się związków siarki. Dotychczas łączono je z erupcją Hekli z 1104 roku. Jednak dzięki nowej chronologii wiemy, że wspomniane osady powstały w latach 1108–1113. Dlatego też naukowcy z Uniwersytetu w Genewie, Université Clermont Auvergne, Trinity College i Uniwersytetu Oksfordzkiego uważają, że warstwa osadów pochodzi z erupcji japońskiego wulkanu Mt. Asama. O wynikach swoich badań poinformowali na łamach Nature. Doszło do niej w sierpniu 1108 roku i był to największy wybuch tego wulkanu w holocenie. Nie można przy tym wykluczyć, że miała wtedy miejsce cała seria erupcji różnych wulkanów. Zarówno badania dendroklimatologiczne jak i dane historyczne wskazują, że w tym czasie zaszły poważne krótkotrwałe zmiany klimatyczne. Niewykluczone, że spowodowały one kryzys w produkcji żywności, jakiego Europa Zachodnia doświadczyła w latach 1109–1111. Na potrzeby obecnej pracy naukowcy wykorzystali nie tylko dane z rdzenia lodowego. Użyli również Five Millennia Catalog of Lunar Eclipses. To stworzony przez NASA katalog z obliczeniami dat zaćmień Księżyca na przestrzeni ostatnich 5000 lat. Wynika z niego, że w latach 1110–1120 w Europie można było obserwować siedem całkowitych zaćmień księżyca. Uczeni przeanlizowali zapiski historyczne z tamtych lat i wyodrębnili 17 najbardziej szczegółowych i wiarygodnych. Z nich 6 było na tyle dokładnych, że pozwala określić jasność Srebrnego Globu w skali Danjon. Okazało się, że interesujące nas zaćmienie z 5 maja 1110 roku, było wyjątkowo ciemne. Autor anglosaskiej Peterborough Chronicle pisze o jasno świecącym księżycu na czystym niebie, który stawał się coraz ciemniejszy, aż zupełnie nie było go widać i stan taki trwał niemal przez całą noc. Zaćmienie to było jednym z najciemniejszych zaćmień w latach 500–1800. Było tak ciemne, że może rywalizować z zaćmieniami związanymi z wybuchami wulkanów Samalas (1257) i Krakatau (1883). Autorzy pracy zauważają, że wszystkie bardzo ciemne zaćmienia Księżyca od 1600 roku są związane z wybuchami wuklanów, jak np. Huaynaputina (1600), Tambora (1815), Krakatau (1883) czy Pinatubo (1991). Hipotezę o wybuchu wulkanu wzmacniają też badania pierścieni drzew, które wskazują, że w 1109 roku doszło do jednego z największych na przestrzeni 1500 lat spadku średnich letnich temperatur. Wszystkie porównywalne spadki są zaś powiązane z erupcją wulkaniczną. Tymczasem, jak wiemy z dziennika Chuyuki autorstwa Fujiwary no Munetady (1062–1141), pod koniec sierpnia 1108 roku rozpoczęła się erupcja wulkanu Asama, która trwała do października tego samego roku. Jako, że była to najsilniejsza erupcja tego wulkanu w holocenie i trwała od sierpnia do października 1108, naukowcy stwierdzili, że powinna ona spowodować znaczny opad związków siarki nad Grenlandią od końca 1108 do początku 1110 roku. Zgadza się to z nowym datowaniem grenlandzkich rdzeni lodowych. « powrót do artykułu
  16. W Europie pojawił się koronawirus z Wuhan. 2019-nCoV został wykryty we Francji u trzech osób. W tym samym czasie o pierwszym przypadku koronawirusa poinformowała Australia, a w USA potwierdzono drugi przypadek. Arabia Saudyjska zdementowała wcześniejsze doniesienia o wykryciu koronawirusa na swoim terytorium. Liczba zachorowań na całym świecie przekroczyła 1300 osób. Dzisiaj Chiny poinformowały o kolejnych 15 zgonach w Wuhan. Tym samym liczba ofiar wirusa wynosi 41. Jedynie troje z nich było spoza Wuhan. Chiny nałożyły kwarantannę na 13 miast, w których mieszka łącznie 35 milionów osób. Rezerwuarem koronawirusów są zwierzęta. Niektóre z tych wirusów mogą zainfekować ludzi, powodując zwykle bardzo łagodne po średnie objawy przypominające przeziębienie. W przypadku 2019-nCoV człowiek najprawdopodobniej zaraził się od nietoperza. W bieżącym wieku mieliśmy już dwie epidemie koronawirusów. SARS zaraziło się ponad 8000 osób, z czego zmarło niemal 800, a MERS zaraził około 2500 osób, zmarło niemal 850. Koronawirusy są największym zagrożeniem dla osób starszych oraz chorych, szczególnie tych z osłabionym układem odpornościowym. Wiemy, że w przypadku SARS i MERS do największej liczby zakażeń dochodziło w szpitalach. Zapraszamy do przeczytania naszego artykułu Koronawirus z Wuhan. Czy coś nam grozi?. « powrót do artykułu
  17. W czasie Wielkiego głodu (1315–1317) w Europie zmarły miliony ludzi. To jeden z wielkich kryzysów, które nastąpiły na Starym Kontynencie w XIV wieku. Wieku awiniońskiej niewoli papieży, wojny stuletniej, Czarnej Śmierci czy pojawienia się Imperium osmańskiego. Z historycznych zapisków wiemy, że okres Wielkiego głodu to czas olbrzymich opadów deszczu, którym towarzyszyło zniszczenie zbiorów, gwałtowny wzrost cen i kanibalizm. To mocna wskazówka, iż przyczyną klęski były nadmierne opady, jednak nie wiadomo było, jak się mają one do średnich historycznych, ani na jakim obszarze doszło do zwiększonych opadów. Dowiedzieliśmy się tego dopiero teraz, dzięki pracy naukowców z Lamont-Doherty Earth Observatory i Columbia University. Naukowcy ocenili, że lata 1314–1316 były piątym najbardziej wilgodnym okresem w ciągu 700 lat. Dzięki takim badaniom możemy umiejscowić Wielki głód w kontekście długoterminowych trendów klimatycznych oraz dowiedzieć się, jak nadmierne opady wpływały na ówczesne rolnictwo. Zwykle bowiem większa uwagę badacze przywiązują do okresów susz. Zwykle gdy myślimy o ekstremalnych wydarzeniach hydroklimatycznych, mamy na myśli susze. Tutaj jednak mieliśmy do czynienia z powodzią, stwierdza Jason Smerdon, paleoklimatolog z Lamont-Doherty Earth Observatory. Smerdon i jego zespół przeanalizowali Old World Drought Atlas, bazę danych z rekonstrukcją corocznych zmian wilgotności w Europie. Baza zostala stworzona na podstawie badań pierścieni drzew ze 106 miejsc w Europie. W latach suchych pierścienie drzew są węższe, w latach wilgotnych – szersze. Takie informacje możemy następnie doprecyzowywać dokładnie mierząc, jak obecnie przyrastają pierścienie drzew w reakcji na dokładnie zmierzona ilość opadów. Dane z pierścieni drzew pozwalają na zdobycie informacji, jakich nie znajdziemy w historycznych zapiskach. Z zapisków nie dowiemy się bowiem, jak ilość opadów ma się do średnich z okresów wcześniejszych i późniejszych. Nie wiadomo też gdzie było bardziej wilgotno, gdyż zapiski z wielu obszarów nie zachowały się. W ten sposób zespół Smerdona stwierdził, że lata 1314–1316 były piątym najbardziej wilgotnym okresem z lat 1290–2000, a najwięcej opadów było w roku 1315. Badania przyniosły też istotną informację dla współczesności. W Europie dominującym zjawiskiem meteorologicznym jest oscylacja północnoatlantycka (NAO). Działa ona na osi północ-południe, jeśli więc dochodzi do dużych opadów w Norwegii, prawdopodobnie dojdzie do nich również we Włoszech. Jednak, jak obecnie widzimy, w czasie Wielkiego głodu katastrofalne opady dotknęły tylko północ Europy. We Włoszech czy Hiszpanii panowała susza. To zaś oznacza, że dominujący wzorzec może ulec zmianie. « powrót do artykułu
  18. W Europie skończyła się pula adresów IPv4. Dzisiaj o godzinie 15:35, 25 listopada 2019 roku przyznaliśmy ostatnie adresy IPv4. Tym samym pula adresów IPv4 uległa wyczerpaniu, oświadczyła RIPE NCC, organizacja zajmująca się zarządzaniem zasobami internetowymi dla Europy, Bliskiego Wschodu i części Azji. Wyczerpanie się puli IPv4 nie jest zaskoczeniem, przewidywano je od dawna. RIPE NCC informuje jednocześnie, że fakt wyczerpania się puli IPv4 nie oznacza, iż adresy takie nie będą w przyszłości przyznawane. Organizacja będzie bowiem zajmowała się odzyskiwaniem zwolnionych adresów. Można je pozyskać od firm, które przestały działać czy też od sieci, które zrezygnowały z używania części przyznanych adresów. Odzyskane numery IPv4 będą przyznawane członkom RIPE NCC w kolejności ich zapisywania się na listę oczekujących. Trafią one wyłącznie do tych, którzy wcześnie n ie otrzymali żadnych adresów IPv4 do RIPE NCC. Ocenia się, że każdego roku odzyskanych zostanie kilkaset tysięcy adresów. To kropla w morzu potrzeb. Adresy IPv4 to 32-bitowe numery wykorzystywane do identyfikowania urządzeń podłączonych do internetu. Na całym świecie jest zatem 232 (4,2 miliarda) takich adresów, jednak do sieci podłączonych jest tak wiele urządzeń, że zaczyna brakować numerów IPv4. W 2012 roku IANA (Internet Assigned Numbers Authority) przyznało RIPE NCC ostanią przysługującą tej organizacji pulę IPv4. Od tamtej pory były tylko kwestią czasu, kiedy pula się wyczerpie. Następcą IPv4 jest IPv6. Wykorzystuje on 128-bitowe numery, zatem liczba adresów wynosi tutaj 2128 (340 undecylionów czyli 340 miliardów miliardów miliardów miliardów). Problem jednak w tym, że pomimo powtarzanych od wielu lat ostrzeń, IPv6 został wdrożony w niewielkim stopniu. Jedynie 24% ruchu internetowego korzysta z nowego systemu, a w bieżącym roku odsetek ten spadł w porównaniu z rokiem ubiegłym. Bez powszechnego zaimplementowania IPv6 grozi nam sytuacja, w której rozwój internetu zostanie niepotrzebnie ograniczony, nie przez brak inżynierów, sprzętu czy inwestycji, ale przez brak unikatowych identyfikatorów sieciowych, ostrzega RIPE NCC. « powrót do artykułu
  19. Wielokrotnie słyszymy, że za zaśmiecanie światowych oceanów odpowiedzialne są kraje Azji czy Afryki, a kraje wysoko rozwinięte świetnie gospodarują swoimi odpadami. Jednak gdy bliżej przyjrzeć się problemowi okazuje się, że do światowych oceanów trafią również śmieci z Europy czy USA, a zagospodarowywanie odpadów w krajach wysoko rozwiniętych polega m.in. na ich nielegalnym wysyłaniu do Azji. Indonezja odesłała właśnie Francji i Hongkongowi 7 kontenerów z nielegalnie importowanymi odpadami. Celnicy z wyspy Batam ujawnili, że w kontenerach znajdowały się m.in. plastik czy materiały niebezpieczne. "Kontenery odpłynęły w poniedziałek. Urzędnicy zjawili się, by obejrzeć statek wychodzący z portu" - opowiada Susila Brata. Rzecznik służb celnych Sumarna powiedział AFP, że 5 kontenerów ma trafić do Hongkongu, a 2 do Francji. To już kolejny taki transport wysłany do krajów, skąd pochodziły nielegalnie sprowadzone odpady. W lipcu do USA, Europy i Australii odesłano 49 kontenerów śmieci. To jednak nie wszystko. Władze czekają na oficjalne pozwolenie, by zwrócić kolejne 42 kontenery; pochodzą one m.in. z USA, Australii i Niemiec. Indonezja zaczęła monitorować importowane odpady w ostatnich miesiącach. W ten sposób kraj chce bronić się przed uczynieniem z niego wysypiska dla zagranicznych śmieci. Latami duże ilości plastikowych odpadów trafiały do Chin, jednak w zeszłym roku Państwo Środka zaprzestało tych praktyk, by oczyścić środowisko. Od tej pory odpady są przekierowywane do krajów Azji Południowo-Wschodniej (głównie do Indonezji i Malezji, a w mniejszym stopniu na Filipiny).   « powrót do artykułu
  20. W centrum Londynu, niedaleko głównego sklepu Apple'a, Microsoft otwiera swój pierwszy sklep w Europie. Koncern zajął ponad 3 piętra i 2043 metry kwadratowe w historycznym budynku znajdującym się na roku Regent Street i Oxford Street. Budynek został zaprojektowany w 1912 roku, a od roku 1996 mieścił się tam główny sklep Benettona w Wielkiej Brytanii. Jako, że budujemy własny sprzęt, jak Surface, i poszerzamy ofertę dla biznesu, ta lokalizacja jest dla nas bardzo wartościowa. Zespół ludzi pracował nad tym od lat, mówi dyrektor ds. marketingu w Microsofcie Chris Capossela. Nie zakładamy sklepu tylko dlatego, że ktoś tego nie zrobił. Dla nas to okazja do zapoznania z naszą ofertą klientów, którzy chcieliby się dowiedzieć, co dzieje się w naszej firmie, dodaje. W sklepie znalazły się m.in. wielkie na całą ścianę wyświetlacze czy liczne pokoje konferencyjne, w których będą odbywały się szkolenia. Klienci będą mogli wypróbować Hololens, kupić laptopa czy kabel do ładowarki. Miłośnicy Xboksa znajdą zaś duży wydzielony obszar przeznaczony wyłącznie dla nich, wypełniony konsolami, kamerami i wszelkiego typu urządzeniami oraz wyświetlaczami potrzebnymi do prowadzenia turniejów gier wideo czy streamingu popularnych tytułów. « powrót do artykułu
  21. Neandertalczycy pojawili się na Ziemi przed około 430 tysiącami lat i zniknęli mniej więcej 35 000 lat temu. Niewiele wiemy o ich historii, szczególnie zaś o starszych pokoleniach. Teraz analiza DNA liczących sobie 120 000 lat kości z Niemiec i Belgii rzuca nieco światła na przeszłość neandertalczyków. Stephane Peyregne i jego koledzy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku wyodrębnili DNA z kości znalezionych w niemieckiej jaskini Hohlenstein-Stadel oraz belgijskiej Sclandina. Profile genetyczne porównali z DNA neandertalczyków, którzy przed 90 i 120 tysiącami lat zamieszkiwali Denisową Jaskinię na Syberii oraz z DNA neandertalczyków żyjących przed około 40 tysiącami lat w Europie. Po raz pierwszy mogliśmy przyjrzeć się europejskim neandertalczykom na przestrzeni tak długiego czasu. To niezwykle ekscytujące, gdyż nie znamy wczesnej historii neandertalczyków. Teraz możemy zadawać pytania o związki pomiędzy neandertalczykami, którzy zamieszkiwali Europę, mówi Peyregne. Naukowcy odkryli, że neandertalczyk, który przed 90 tysiącami lat zamieszkiwał Denisową Jaskinię był bliżej spokrewniony z europejskimi neandertalczykami sprzed 120 000 lat, niż z neandertalczykiem, który 30 000 lat przed nim mieszkał w Denisowej Jaskini. To zaś sugeruje, że neandertalczycy z Europy migrowali na wschód i wyparli tamtejszych neandertalczyków. Zauważono również, że europejscy neandertalczycy sprzed 40 000 lat byli blisko spokrewnieni z europejskimi neandertalczykami sprzed 120 000 lat, co wskazuje na długoterminową stabilność populacji. Ciągłość linii genetycznych neandertalczyków w Europie sugeruje, że Europa była kluczowym obszarem przez nich zamieszkiwanym. Stąd rozprzestrzeniali się oni na wschód, prawdopodobnie w odpowiedzi na zmiany klimatu, mówi Katerina Harvati z Uniwersytetu w Tybindze. Jednak dzieje nie układały się tak prosto, jak się wydaje. Okazuje się bowiem, że genom mitochondrialny osobnika z Hohlenstein-Stadel pochodził z innej linii niż genom wszystkich innych znanych neandertalczyków, doszło zatem do krzyżowania się z jakimś genetycznie odmiennym homininem. Już autorzy wcześniejszych badań sugerowali, że ponad 219 000 lat temu doszło do krzyżowania się neandertalczyków z wczesnymi Homo sapiens, którzy migrowali z Afryki. Jednak zespół Peyregne'a proponuje inne wytłumaczenie zagadki – krzyżowanie się z długo izolowaną grupą neandertalczyków, której jeszcze nie odkryliśmy. Pomiędzy 190 a 130 tysięcy lat temu Europa była pokryta lodowcami. Możliwe, że niektóre populacje były przez ten czas izolowane, stwierdza Peyregne. « powrót do artykułu
  22. W 2018 roku w całej Europie liczba przypadków odry zwiększyła się ponadtrzykrotnie. Wzrost ten jest napędzany głównie przez zachorowania na Ukrainie. Jak informuje Światowa Organizacja Zdrowia w 2018 roku w Europie zanotowano niemal 83 000 przypadków zachorowań na odrę. W 2017 było ich 25 500. Na Ukrainie liczba chorych przekroczyła 54 000, z czego 16 osób zmarło. To bardzo dużo jak na chorobę, które bardzo łatwo zapobiec za pomocą szczepień. Obecna epidemia jest największą od czasu pojawienia się szczepionki, mówi Natalia Winnik z Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Kijowie. Ministerstwo Zdrowia Ukrainy obawia się, że bieżący rok będzie jeszcze gorszy, gdyż pomiędzy 28 grudnia a 1 lutego zachorowało ponad 15 000 osób, a zmarło 7. Odra to choroba przenoszona drogą kropelkową. Zwykle jest uleczalna, ale czasami może powodować śmiertelne komplikacje. Szczepi się przeciwko niej dzieci, a zdaniem WHO do powstrzymania choroby konieczne jest wyszczepienie 95% dzieci. O ile na Ukrainie główną przyczyną braku szczepień i epidemii jest wojna i wieloletnia korupcja oraz zaniedbania, to na Zachodzie główną rolę odgrywają rosnące na popularności ruchy antyszczepionkowe. W Grecji doszło do dwukrotnego wzrostu zachorowań, we Francji liczba chorych w porównaniu z rokiem 2017 zwiększyła się niemal 6-krotnie. W USA zanotowano 32 przypadki zachorowań. W samym bieżącym roku w Waszyngtonie zanotowano 53 przypadki zachorowań. Niemal wszyscy chorzy to niezaszczepione dzieci. W bieżącym roku do 11 lutego w USA zachorowało już ponad 100 osób. Na od pewnego czasu dużą rolę odgrywa też spadek zaufania do szczepionek. W 2008 roku pewien 17-latek zmarł dzień po otrzymaniu szczepionki przeciwko odrze. Co prawda jego śmierć nie miała związku ze szczepieniem, ale sprawa stała się bardzo głośna, a rodzice zaczęli bać się szczepić dzieci. O ile jeszcze w 2007 roku na Ukrainie zaszczepiono 97% dzieci w wieku 12 miesięcy, to w 2010 roku odsetek ten spadł do 56%. Sytuacja zaczęła się poprawiać i w roku 2013 odsetek zaszczepionych wzrósł do 79%. Jednak w 2014 roku obalono prezydenta Janukowycza, a później Rosja zaatakowała Ukrainę. Rząd w Kijowie zamówił kolejne szczepionki dopiero pod koniec 2015 roku. Z tego powodu w 2016 roku na Ukrainie zaszczepiono tylko 42% niemowląt, a odsetek wyszczepień 6-latków, którzy powinni otrzymać drugą dawkę szczepionki, wynosi jedynie 31% i jest jednym z najniższych na świecie. Przy tak niskim poziomie wyszczepień wybuch epidemii był tylko kwestią czasu. Ukraina zmaga się też z innymi problemami. Na przykład w górskim regionie zachodniej Ukrainy na odrę zachorowało 90 dzieci. Śledztwo wykazało, że wszystkie zostały zaszczepione, jednak szczepionkę podano im w klinice, która doświadczała częstych wyłączeń prądu. Tymczasem szczepionka działa o ile jest przechowywana w temperaturze poniżej 8 stopni Celsjusza. Jeszcze inny problem to nieskuteczne szczepionki. Okazało się, że ponad 20 000 dorosłych, którzy zachorowali w 2018 roku to osoby, które były przed wielu laty szczepione rosyjską szczepionką. Przestano ją produkować w 2001 roku. Śledczy próbują ustalić, czy w niektórych latach szczepionka nie miała jakiejś wady powodującej, że była nieskuteczna. Obecnie na Ukrainie trwa duża akcja, w ramach której UNICEF dostarczył mobilnych punktów szczepień. W 2017 roku udało się zaszczepić 93% niemowląt i 91% dzieci w wieku 6 lat. Jednak wciąż wiele osób na Ukrainie nie było szczepionych, epidemia jest więc poza kontrolą. Liczba przypadków odry zwiększa się na całym świecie. Główną przyczyną jest brak odpowiedniego poziomu wyszczepień. Wiele osób w wielu krajach podejrzliwie patrzy na szczepionki, a gdy mamy duże obszary, gdzie mieszkają niezaszczepieni ludzie może prowadzić to do wybuchu epidemii, mówi ekspert ds. odry w WHO Katrina Kretsinger. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy zidentyfikowali 66 inwazyjnych gatunków roślin i zwierząt, które stanowią największe zagrożenie dla bioróżnorodności i ekosystemów w Europie. Z listy 329 gatunków inwazyjnych uznawanych za groźne, wybrano 8 stwarzających bardzo wysokie ryzyko, 40 stwarzających wysokie ryzyko i 18 uznanych za średnio ryzykowne. Na czele grupy badawczej, składającej się z 43 specjalistów, stała profesor Helen Roy z brytyjskeigo Centrum Ekologii i Hydrologii. Na razie żaden z wymienionych gatunków nie zadomowił się na dobre w Europie, zatem jest szansa, by usunąc go ze środowiska. Osiem gatunków najgroźniejszych dla europejskiej przyrody to: - Channa argus – słodkowodna drapieżna ryba okonioształtna pochodząca z południowych i wschodnich Chin, - Limnoperna fortunei – małż z Chin i południowo-wschodniej Azji, który już niszczy przyrodę Japonii, Tajwanu, USA i Ameryki Południowej niekorzystnie wpływając na łańcuch pokarmowy - Orconectes rusticus – duży agresywny rak z USA. Znacznie lepiej radzi on sobie z wrogami niż rodzime gatunki raka, przez co je wypiera - Plotosus lineatus – sumik węgorzowaty, pochodzący z Oceanu Indyjskiego. W 2002 roku zauważono go w Morzu Śródziemnym. Posiada gruczoły jadowe, jest potencjalnie niebezpieczny dla człowieka. Wypiera rodzime gatunki - Codium parvulum – wodorosty z Oceanów Indyjskiego i Spokojnego, zauważone w Morzu Czerwonym i Śródziemnym. Zmieniają strukturę i funkcjonowanie ekosystemów - Crepidula onyx – ślimak morski oryginalnie występujący na południowym wybrzeżu Kalifornii i północnym wybrzeżu Meksyku. Dokonał inwazji na Azję zmieniając tamtejsze skosystemy - Mytilopsis sallei – kolejny małż, tym razem pochodzący z pacyficznego wybrzeża Panamy. W ubiegłym wieku dotarł do Fidżi, Indii, Japonii i Australii, gdzie całkowicie zdominował część ekosystemów, - Sciurus niger – wiewiórka czarna to gatunek z Ameryki Północnej, który skutecznie konkuruje z rodzimymi wiewiórkami. W swoim raporcie naukowcy zauważyli też, że najwięcej inwazyjnych gatunków obecnych na terenie Europy pochodzi z Azji i obu Ameryk. Najbardziej zagrożonymi regionami biogeograficznymi są region śródziemnomorski (wybrzeża Portugalii, Hiszpanii, Francji, Włoch oraz Grecja, Malta i Cypr), kontynentalny (od wschodnich granic Polski po środkową część Francji, w sumie obejmuje całość lub część terytoriów 11 krajów), , atlantycki (od zachodnich wybrzeży Danii poprzez całą Wielką Brytanię, po północne wybrzeża Portugalii)  i makronezyjski (obejmuje Azory, Maderę, Wyspy Kanaryjskie). Mniej zagrożone są regiony bałtycki, czarnomorski i borealny. W regionie alpejskim nie odnotowano groźnych gatunków inwazyjnych. « powrót do artykułu
  24. Dla historyka średniowiecza, Michael McCormicka, najgorszym rokiem, w jakim można było żyć był rok 536. To początek jednego z najgorszych do życia okresów, jeśli nie najgorszego, stwierdza McCormick, który na Uniwersytecie Harvarda przewodzi projektowi o nazwie Initiative for the Science of the Human Past. W roku, o którym wspomina McCormick, nad Europą, Bliskim Wschodem i częścią Azji zaległa dziwna mgła, która utrzymywała się przez 18 miesięcy. Przez cały rok słońce świeciło bez blasku, jak księżyc, zanotował bizantyjski historyk Prokopiusz. Letnie temperatury obniżyły się o 1,5–2,5 stopnia Celsjusza, przez co zapoczątkowało najchłodniejszą od 2300 lat dekadę. Latem w Chinach spadł śnieg, zniszczeniu uległy zbiory, ludzie głodowali. Irlandzkie kroniki donoszą o braku chleba w latach 536–539. W 541 roku w porcie Pelusium w Egipcie pojawia się dżuma. To początek wielkiej epidemii tzw. dżumy Justyniana, która mogła zabić nawet połowę populacji Cesarstwa Bizantyńskiego. Historycy od dawna wiedzą, że połowa VI wieku była szczególnie trudnym okresem, jednak przyczyny tajemniczej mgły stanowiły tajemnicę. Teraz precyzyjne pomiary rdzeni ze szwajcarskiego lodowca dały odpowiedź na pytanie, co się wówczas wydarzyło. McCormick i glacjolog Paul Mayewski poinformowali, że na początku 536 roku doszło do olbrzymiej erupcji wulkanicznej na Islandii. Kolejne duże erupcje miały miejsce w roku 540 i 547. Powtarzające się katastrofy naturalne w połączeniu z dżumą Justyniana doprowadziły do stagnacji ekonomicznej w Europie, która trwała do roku 640. Te nowe informacje pozwalają lepiej zrozumieć wydarzenia, jakie miały miejsce pomiędzy upadkiem Imperium Rzymskiego a pojawieniem się średniowiecznej gospodarki. Pierwsze sygnały o erupcjach, które spowodowały wyjątkowo zimne lata około połowy VI wieku znaleziono już przed trzema laty. Wówczas jednak uznano, że miały miejsce dwie erupcje i prawdopodobnie nastąpiły one w Ameryce Północnej. Mayewski i jego zespół postanowili zweryfikować te doniesienia. Wykorzystali 72-metrowy rdzeń pobrany w 2013 roku z lodowca Colle Gnifetti. W rdzeniu tym zapisanych jest ponad 2000 lat historii atmosfery. Za pomocą lasera rdzeń został pocięty na 120-mikrometrowe plastry. Każdy z nich reprezentował kilka dni lub tygodni opadów, a z każdego metra wycięto około 50 000 takich plastrów i każdy z nich przeanalizowano pod kątem występujących tam pierwiastków. Teraz, w połączeniu z zapiskami dawnych kronik, możemy szczegółowo odtworzyć historię tamtego okresu. Wyjątkowo ciężkie czasy rozpoczęły się erupcji na Islandii w roku 536. Pyły wulkaniczne przesłaniają Słońce na około 18 miesięcy, a temperatury w lecie mogły obniżyć się nawet o 2,5 stopnia Celsjusza. Lata 536–545 są najchłodniejszą dekadą od 2000 lat. Zmniejszają się plony w Irlandii, Skandynawii, Chinach i Mezopotamii. Ludzie głodują. W roku 540 dochodzi do kolejnej erupcji. W Europie temperatury w lecie mogły spaść nawet o 2,7 stopnia Celsjusza. W latach 541–543 szaleje dżuma Justyniania, zabijając do 50% mieszkańców Cesarstwa Bizantyńskiego. Dane z rdzenia lodowego wskazują, że później dochodziło do wielu mniejszych erupcji wulkanicznych. Pierwsze dobre wiadomości widać dopiero w danych z roku 640. W rdzeniu pojawia się więcej ołowiu. To skutek wzmożonego wytopu srebra, co wskazuje, że wzrosło zapotrzebowanie na ten metal, a zatem gospodarka zaczęła się odradzać. Zaledwie dwadzieścia lat później, w roku 660, mamy kolejny wzrost zawartości ołowiu. Archeolog Christopher Loveluck z University of Nottingham mówi, że to kolejny gwałtowny wzrost popytu na srebro. Sugeruje on, że złoto było wówczas towarem deficytowym, co wymusiło  wykorzystanie srebra jako nowego standardu do produkcji pieniądza. To pierwszy dowód, na pojawienie się silnej klasy kupieckiej, mówi Loveluck. Analizy kolejnych lat potwierdzają, że z czasem ponownie nadeszły ciężkie czasy. W czasach Czarnej Śmierci (1349–1353) ołów znika z powietrza. Doszło do kolejnego upadku gospodarczego. Loveluck cieszy się z wyników najnowszych badań. Weszliśmy tym samym w nową epokę, w której możemy zintegrować precyzyjne dane środowiskowe o bardzo dobrej jakości z równie dobrymi zapiskami historycznymi, stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  25. Schistosomatoza to najpowszechniejsza, po malarii, choroba pasożytnicza na świecie. W zależności od pasożyta, którym człowiek został zarażony, mogą wystąpić różne objawy od gorączki, bólu brzucha i biegunki, po zapalenie rdzenia kręgowego, krwawe wymioty, zapalenie nerek, nadciśnienie płucne czy śmierć. Na chorobę tę cierpi około 230 milionów ludzi na świecie, a do niedawna ograniczała się ona do tropikalnych obszarów Afryki, Azji i Ameryki Południowej. W 2014 roku parazytolog Jerome Boissier został w ciągu jednego tygodnia poinformowany o dwóch przypadkach rodzin z Francji i Niemiec, u których pojawiła się schistosomatoza. Rodziny te nigdy nie opuszczały Europy. Przeprowadzone przez naukowców śledztwo wskazało źródło miejsce zakażenia. Okazała się nim rzeka Cavu na Korsyce, w której zarażeni pływali w czasie wakacji. Badania wykazały, że żyjący w niej ślimak służy jako żywiciel pośredni w cyklu rozwojowym przywry z rodzaju Schistosoma. Dotychczas zachorowało co najmniej 120 osób i schistosomatoza pojawiła się na całej Korsyce. Boissier wykazał, że w Europie infekcje są powodowane nie przez dotychczas znane gatunki przywry, ale przez hybrydę dwóch gatunków. Teraz okazało się, że jest ona groźniejsza niż inne gatunki: łatwiej infekuje zarówno ślimaki, jak i ssaki. Podobne przypadki hybrydowych pasożytów odkrywano już wcześniej, stąd wiadomo, że mogą one prowadzić do zarażania nowych gatunków ssaków, przez co wywołane przez nie epidemie są trudniejsze w kontrolowaniu. Gdy zarażony schistosomatozą ssak odda kał lub mocz do słodkiej wody dochodzi do uwolnienia się miracidium (dziwadełko), które pływa poszukując ślimaka odpowiedniego gatunku. Po jego zainfekowaniu dziwadełko dojrzewa i rozmnaża się bezpłciowo. Niewielkie larwy opuszczają następnie ślimaka w poszukiwaniu ssaka. Gdy go napotkają, wwiercają się w skórę i przedostają do naczyń krwionośnych. Tam przekształca się w schistosomulę, przedostaje się do płuc, serca i w końcu do wątroby, w której osiąga dojrzałość płciową. Schistosoma haematobium, powszechniejszy z dwóch gatunków przywry zarażających człowieka, trafił zapewne do Europy wraz z zarażonym człowiekiem, który oddał mocz do rzeki Cavu. W rzece tej żyje ślimak Bulinus truncatus, jeden z niewielu gatunków Bulinus będących żywicielem pośrednim pasożyta. Pojawienie się schistosomatozy w Europie pokazuje, że w odpowiednich warunkach – a w miarę postępów globalnego ocieplenia dobre warunki dla chorób tropikalnych pojawiają się na kolejnych obszarach globu – choroba może rozpowszechnić się tam, gdzie dotychczas nie występowała. Z badań Boissiera wynika, że w Europie pojawiła się znana wcześniej z Senegalu hybryda S. haematobium i S. bovis. Ten drugi gatunek zaraża bydło. Sam S. haematobium nie byłby problemem, gdyż jak wykazał Boissier, nie zaraża on korsykańskich ślimaków. Co innego hybryda. Ona nie tylko łatwo zaraża ślimaki z Korsyki, ale również ten sam gatunek ślimaka z Hiszpanii i spokrewnionego z nim ślimaka z Portugalii.  Badania na chomikach, które służyły jako ludzkie modele schistosomatozy, wykazały, że są one zarażane łatwiej niż zwykle i ciężej przechodzą chorobę. Hybrydy wykrywano już w przypadkach innych chorób pasożytniczych. Na razie nie wiadomo, jaką rolę odgrywają one w parazytologii, jednak ich obecność martwi specjalistów. Hybrydy mogą bowiem z większym prawdopodobieństwem zarażać wiele różnych gatunków, mają większe możliwości adaptacyjne i łatwiej mogą wywoływać epidemie u ludzi. Wydaje się, że schistosomatoza na dobre zadomowiła się na Korsyce. Co prawda w 2017 roku nie wykryto żadnych nowych zarażeń u ludzi, to pasożyty pojawiły się też w rzece Solenzara. Obecnie nie wiadomo, czy na zimę pozostają w ślimakach, czy też chronią się w gryzoniach lub innych ssakach. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...