Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Przed dwoma dniami pracę rozpoczął tzw. Event Horizon Telescope (EHT). To wirtualny teleskop wielkości całej planety, za pomocą którego astronomowie chcą zobrazować horyzont zdarzeń czarnej dziury Drogi Mlecznej, Sagittariusa A*. Jej masa jest o około 4 miliony razy większa od masy Słońca, a dziura znajduje się w odległości 25 600 lat świetlnych od Ziemi. Ze względu na jej wielkość oraz bliskość jest to największa widziana z Ziemi czarna dziura. Czarne dziury, z których przecież nie ucieka światło, można obserwować dzięki świeceniu dysku materii wokół nich. Jednak obecnie wykorzystywane teleskopy mają zbyt małą rozdzielczość, by dokładnie obrazować ten dysk. Event Horizon Telescope wykorzystuje technikę zwaną interferometrią wielkobazową (Very Long Baseline Interferometry – VLBI), która wymaga wykorzystania oddalonych od siebie teleskopów, obserwujących ten sam obiekt pod innym kątem, dzięki czemu możliwe jest stworzenie obrazu o wysokiej rozdzielczości. W skład EHT wchodzą teleskopy na Hawajach (Caltech Submilimeter Observatory), w Chile (Atacama Large Milimeter/submilimeter Array), Meksyku (Large Milimeter Telescope Alfonso Serrano), Antarktydzie (South Pole Telescope), Francji i Hiszpanii. Dzięki nim astronomowie chcą nie tylko zbadać strukturę dysku wokół czarnej dziury, ale również przetestować ogólną teorię względności, przyjrzeć się, w jaki sposób czarna dziura pochłania materię, a być może nawet zaobserwować proces tworzenia się dżetów. EHT ruszył 5 kwietnia i będzie zbierał dane do 14 kwietnia. Przyjrzy się nie tylko Saggitariusowi A*, ale również bardziej aktywnej supermasywnej czarnej dziurze w galaktyce Messier 87. Teleskop zbierze tak dużą ilość danych, że nie będzie możliwe jej przesłanie za pomocą internetu. Dane będa składowane lokalnie i zostaną przewiezione do Instytut Maksa Plancka w Niemczech oraz do Haystack Observatory w Massachusetts, gdzie zostaną przetworzone. Cały proces potrwa wiele miesięcy, ale dzięki temu powinniśmy wkrótce zobaczyć obszar bezpośrednio otaczający czarną dziurę. « powrót do artykułu
  2. Policja z północnych Indii przeszukuje listy zaginionych dzieci, by zidentyfikować ok. 8-10-letnią dziewczynkę, która najprawdopodobniej żyła w dżungli w stanie Uttar Pradesh z małpami. Wg BBC i Hindustan Times, dziewczynka została wypatrzona kilka tygodni temu w rezerwacie Katarniaghat przez okolicznych rolników. Kiedy policjanci po nią przyszli, bawiła się ze stadem małp i naśladowała ich zachowania. Małpy próbowały atakować stróżów prawa przeprowadzających interwencję. Zgodnie z doniesieniami Times of India, 2 miesiące temu otoczone małpami "zdziczałe" dziecko dostrzegł zaś w czasie patrolu podinspektor Suresh Yadav. Ponoć gdy policjant próbował się dowiedzieć, co dziecko robi samo w tak głębokim lesie, został zaatakowany zarówno przez małpy, jak i dziewczynkę. W końcu udało mu się odpędzić zwierzęta i zabrać dziecko do szpitala. Jak opowiadają lekarze, dziecko było niedożywione, miało długie włosy i paznokcie oraz rany na ciele. Choć nauczono je chodzić w pozycji wyprostowanej, nadal od czasu do czasu przemieszcza się na czworakach. Z czasem dziewczynka trafi do agencji zajmujących się dziećmi. Nad stopniowym wprowadzeniem w realia ludzkiego świata mają zaś czuwać inni lekarze. Na razie dziecko nie umie mówić, tylko piszczy i pokrzykuje. Wg specjalistów, nie czuje się dobrze w towarzystwie ludzi i często wpada wtedy w złość. Dr D.K. Singh wyjaśnia, że gdy stan zdrowia na to pozwoli, 8-latka trafi do Lucknow Medical College, gdzie można jej będzie zapewnić lepszą opiekę. Po wizycie w szpitalu Ajaydeep Singh z magistratu lokalnego dystryktu nazwał dziewczynkę "leśną Durgą". Wielu mieszkańców Indii zwraca jednak uwagę na jej podobieństwo do Mowgli z "Księgi dżungli" Rudyarda Kiplinga. « powrót do artykułu
  3. Przez kontakt z obiektami i powierzchniami skażonymi resztkami dymu papierosowego na dziecięcych dłoniach mogą się znajdować znaczące ilości nikotyny. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy nikt aktywnie przy nich nie pali. W badaniu Cincinnati Children's Hospital Medical Center i Uniwersytetu Stanowego San Francisco wzięło udział 25 dzieci. Jak dodają autorzy publikacji z pisma Tobacco Control, rozpoczęła się analiza danych dot. ekspozycji, zebranych na ponad 700-osobowej grupie dodatkowych dzieci. To pierwsze badanie, które demonstruje, że nawet gdy rodzice przy nich nie palą, na dłoniach dzieci znajdują się znaczące ilości nikotyny. Rodzice mogą sądzić, że niepalenie przy dzieciach wystarczy, ale to nieprawda. Nasze wyniki pokazują, że jedynym bezpiecznym sposobem chronienia dzieci przed ekspozycją na dym [papierosowy] jest rzucenie palenia i zakaz palenia w domu - podkreśla Melinda Mahabee-Gittens. Naukowcy zauważyli, że obecności znaczących ilości nikotyny na dłoniach towarzyszył równie istotny poziom szkodliwego metabolitu nikotyny - kotyniny - w ślinie. Dzieci uwzględnione w studium badano za zgodą rodziców podczas wizyt na ostrym dyżurze między kwietniem i wrześniem 2016 r. w związku z dolegliwościami, które mogły być związane z biernym paleniem, np. krwawieniem z nosa czy problemami z oddychaniem. Średni wiek dzieci wynosił 5 lat. Rodzice wszystkich byli palaczami. By wyekstrahować nikotynę z dłoni dzieci, akademicy posługiwali się specjalnymi chusteczkami. Pobierano także próbki ich śliny. Okazało się, że wszystkie miały wykrywalne ilości nikotyny na rękach, a wszystkie poza jednym wykrywalne ilości kotyniny w ślinie. Wcześniejsze badania wykazały, że uporczywe resztki dymu środowiskowego utrzymują się w kurzu, na domowych powierzchniach, ubraniach noszonych przez palaczy, a także na zabawkach. Wiadomo zaś, że małe dzieci często wkładają sobie różne przedmioty do ust. W dalszych badaniach naukowcy chcą określić, w jakim stopniu (i jak) dym środowiskowy i resztki osadzone na różnych powierzchniach przyczyniają się do ogólnej ekspozycji dzieci na nikotynę. « powrót do artykułu
  4. Odkryty niedawno system TRAPPIST-1, w którym siedem planet wielkości Ziemi okrąża gwiazdę, a trzy z nich znajdują się w ekosferze, natychmiast przyciągnął uwagę naukowców. Właśnie ukazały się dwa nowe artykuły na jego temat. Jeden z nich przynosi złe, a drugi dobre wieści dla tych, którzy w TRAPPIST-1 widzą szansę na znalezienie życia. Do pojawienia się i utrzymania życia potrzebna jest nie tylko odpowiednia odległość planety od gwiazdy, ale również atmosfera i silne pole magnetyczne. Dość wspomnieć, że w ekosferze Słońca znajdują się Wenus, Ziemia i Mars, ale tylko na jednej z nich występuje życie. Planeta może posiadać atmosferę, której może zostać pozbawiona przez zbyt dużą aktywność własnej gwiazdy. Dlatego też, na przykład, na Proxima Centauri b raczej nie występuje życie, gdyż jej gwiazda, Proxima Centauri, jest niezwykle aktywna, dochodzi na niej do wielu silnych rozbłysków, które mogą zagrażać planetom. W pierwszym ze wspomnianych artykułów węgierscy naukowcy zwracają uwagę na bardzo małe odległości pomiędzy gwiazdą a planetami TRAPPIST-1. Warto przypomnieć sobie tutaj rok 1859 i potężną burzę magnetyczną, jaka wówczas miała miejsce. Doszło do koronalnego wyrzutu masy, a zaburzenia pola magnetycznego Ziemi spowodowały, że w Europie i Ameryce Północnej doszło do awarii sieci telegraficznych. Pojawiła się też zorza polarna widoczna nawet na Karaibach. Odległość pomiędzy Ziemią a Słońcem wynosi 150 milionów kilometrów. Tymczasem najdalsza planeta układu TRAPPIST-1 jest oddalona od gwiazdy o zaledwie 9,4 miliona kilometrów. Duży rozbłysk może więc zdestabilizować atmosferę planet układu i uniemożliwić pojawienie się życia lub je zabić. Bardziej optymistyczne wnioski można wyciągnąć z pracy naukowców z University of Chicago. W ich mniemaniu niewielkie odległości pomiędzy planetami TRAPPIST-1 to szansa na rozsianie się życia, panspermię. Przypomnijmy, że na Ziemi znajdowano fragmenty marsjańskich skał. Obie planety dzieli, w czasie największego zbliżenia, 55 milionów kilometrów. Mimo tak dużej odległości fragmenty skał przebyły tę odległość. Tymczasem planety TRAPPIST-1 znajdują się od siebie mniej więcej w takiej odległości, w jakiej jest Księżyc od Ziemi (ok. 380 tysięcy kilometrów). Naukowcy obliczyli, że kawałkowi skały wyrzuconemu z jednej planety przybycie na planetę sąsiednią zajęłoby 10-80 lat. Co więcej, każda siła, która wyrzuciłaby skałę, spowodowałaby, że poza orbitę macierzystej planety dostałoby się 45-60 procent wyrzuconego materiału, a na sąsiednią planetę spadło by 20-40 procent. Obie prace są obecnie recenzowane przez Astrophysical Journal. Obie też rozważają skrajnie odmienne scenariusze dla TRAPPIST-1. A my nie możemy zrobić nic więcej, niż co najwyżej opowiedzieć się za pesymistycznym lub optymistycznym scenariuszem dla istnienia życia w tym interesującym systemie. « powrót do artykułu
  5. Badania naukowców z Uniwersytetu Alberty wykazały, że w mikrobiomie jelitowym dzieci z rodzin ze zwierzętami (70% stanowiły psy) występuje więcej bakterii Ruminococcus i Oscillospira, które zmniejszają ryzyko alergii i otyłości. Istnieje okienko czasowe, w którym odporność jelitowa i mikroorganizmy rozwijają się wspólnie. Zaburzenia tego procesu skutkują zmianami w zakresie tej pierwszej - wyjaśnia prof. Anita Kozyrskyj, epidemiolog pediatryczny. W najnowszych badaniach jej zespołu wykorzystano próbki kału niemowląt zarejestrowanych w studium Canadian Healthy Infant Longitudinal Development. Punktem wyjścia dla Kanadyjczyków były dane z 20 lat, które pokazywały, że u dzieci dorastających w domach z psami rzadziej występuje astma. Teoria jest taka, że ekspozycja na brud i bakterie na wczesnych etapach życia, np. z psiej sierści czy łap, tworzy wczesną odporność. Nie ma jednak pewności, czy w grę wchodzą bakterie ze zwierząt, czy transfer przez ludzi dotykających zwierząt. Autorzy publikacji z pisma Microbiome stwierdzili, że ekspozycja na zwierzęta w czasie ciąży lub do 3. miesiąca życia zwiększa liczebność Ruminococcus i Oscillospira, które powiązano ze zmniejszonym ryzykiem, odpowiednio, dziecięcych alergii i otyłości. Gdy w domu mieszkało zwierzę, liczebność tych bakterii zwiększała się 2-krotnie. W czasie ciąży ekspozycja na zwierzęta wpływała na mikrobiom pośrednio: od psa, przez matkę. Innymi słowy, nawet jeśli przed urodzeniem dziecka pies został oddany do adopcji, zdrowe zmiany mikrobiomu zdążyły już zajść. Okazało się także, że korzystna wymiana zachodziła nawet w 3 scenariuszach, o których wiadomo, że zmniejszają odporność: przy cesarskim cięciu (w porównaniu do porodu waginalnego), podawaniu antybiotyków w okresie okołoporodowym i niekarmieniu piersią. Naukowcy wykazali, że obecność zwierząt w domu zmniejszała prawdopodobieństwo transmisji w czasie porodu waginalnego streptokoków z grup B, które wywołują zapalenie płuc u noworodków (zapobiega się temu, podając matkom antybiotyki w czasie porodu). Na razie nie wiadomo, jakie będą konsekwencje tego odkrycia, ale pani profesor wspomina m.in. o "psie w pigułce" w ramach zapobiegania alergiom i otyłości. « powrót do artykułu
  6. Gigantyczne wirusy znalezione w ściekach w austriackim mieście Klosterneuburg mogą pomóc w ostatecznym rozstrzygnięciu sporów o liczbę domen organizmów żywych. Obecnie uznaje się, że istnieją trzy domeny: bakterie, archeony i jądrowce. Istnieje jednak hipoteza mówiąca, że wielkie wirusy, na jakie naukowcy czasem natrafiają, to pozostałość po nieistniejącej już grupie organizmów, powinny zatem stanowić czwartą domenę. Większość wirusów jest bardzo małych, znacznie mniejszych od komórek i nie potrzebują one zbyt wielu genów, gdyż replikują się korzystając z mechanizmów komórek, w których żyją. Niektóre wirusy atakujące ptaki i świnie posiadają jedynie dwa geny, tymczasem bakteria Escherichia coli posiada ich aż 4400. Jako, że wirusy nie są w stanie samodzielnie się rozmnażać i brakuje im innych cech organizmów komórkowych, biologia zwykle nie traktuje ich jako organizmów żywych. W 2003 roku na łamach Science ukazał się artykuł, którego autorzy opisywali pierwsze znane olbrzymie wirusy. Wywołał on sporo zamieszania, gdyż opisane wirusy nie tylko były większe od wielu mikroorganizmów, ale posiadały ponad 2500 genów. Więcej niż niejedna bakteria. Część naukowców uznała, że ich istnienie wymaga ponownego zastanowienia się nad systematyką. Niektórzy stwierdzili, że wielkie wirusy mogą być pozostałością po nieistniejącej domenie, a ich przodkami są komórki, które z czasem odrzuciły wiele genów i zostały pasożytami. Inni naukowcy uważają, że zmienianie systematyki byłoby nieuzasadnione. Na przykład zdaniem Eugene'a Koonina z National Center for Biotechnology, jest oczywistym, że gigantyczne wirusy to takie same wirusy jak te małe, znane dotychcas. W procesie ewolucji niektóre małe wirusy przejmowały coraz więcej DNA gospodarza, stając się gigantami. Najnowszego odkrycia dokonał Frederik Schulz i jego koledzy z kalifornijskiego Joint Genome Institute. Wspólnie z austriackimi naukowcami badali mikroorganizmy żyjące w oczyszczalni ścieków w Klosterneuburgu. Wykorzystali przy tym technikę analizy metagenomu, za pomocą której nie izoluje się poszczególnych mikroorganizmów, ale bada pozostawione przez nie DNA. Gdy połączono znalezione fragmenty w genom okazało się, że należał on do nowego nieznanego wcześniej gigantycznego wirusa, nazwanego Klosneuwirusem. Później znaleziono kolejnych trzech przedstawicieli tego gatunku. Odkrycie Klosneuwirusa jest znaczącego, gdyż jego genom bardziej przypomina genomm organizmów komórkowych niż jakiekolwiek wcześniej znalezione gigantyczne wirusy. Na przykład komórki są w stanie przyłączyć proteiny z 20 głównych typów typów aminokwasów wchodzących w skład organizmów żywych. Dotychczas znane gigantyczne wirusy posiadają geny pozwalające na przyłączenie siedmiu aminokwasów. Tymczasem Klosneuwirus może przyłączać wszystkie 20. To podobieństwo Klosneuwirusa do organizmów żywych może pomóc w rozstrzygnięciu sporu dotyczącego pochodzenia wielkich wirusów. Początkowo sami naukowcy Klosneuwirusa uznali, że może on być dowodem na konieczność dodania czwartej domeny w systematyce. Jednak analizy wirusa wykazały, że stopniowo przyjmował on od różnych gospodarzy geny pozwalające na przyłączanie aminokwasów. Nie ma dowodów na istnienie czwartej domeny i te badania to potwierdzają – mówi Curtis Suttle, wirusolog z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Odkrywcy pierwszego gigantycznego wirusa zauważają jednak, że opieranie się na genach pozwalających na przyłączanie aminokwasów to bardzo niepewna metoda, gdyż często przechodzą one zmiany zaciemniające ich pochodzenie. Z kolei genetyk Jean-Michel Claverie z Uniwersytetu Aix-Marseille zauważa, że autorzy najnowszych badań nie udowodnili, że złożony przez nich genom należał do gigantycznego wirusa. Czekam na wyizolowanie samego wirusa zanim uwierzę w jakiekolwiek interpretacje na jego temat. « powrót do artykułu
  7. Skrzydła cykady pozostają czyste, ponieważ są hydrofobowe. Gdy spadnie na nie deszcz i drobne krople połączą się w większe, zmniejsza się powierzchnia kropli i dochodzi do uwolnienia niewielkiej ilości energii. Jeśli krople znajdują się na wystarczająco hydrofobowej powierzchni, energia ta wystarcza, by je odrzucić. Odskakują więc od skrzydeł cykady, zabierając ze sobą znajdujące się na nich zanieczyszczenia. Naukowcy z Duke University we współpracy z inżynierami Intela postanowili wykorzystać podobny mechanizm do chłodzenia układów scalonych. Chłodzenie najgorętszych miejsc jest niezwykle ważne w technologiach o wysokiej wydajności. Procesory komputerów, układy zasilające nie pracują zbyt dobrze, jeśli to niepotrzebne ciepło nie zostanie usunięte. Lepsze chłodzenie oznacza więc szybsze komputery, bardziej wytrzymałą elektronikę i mocniejsze samochody elektryczne – mówi profesor Chuan-Hua Chen z Duke. Nowa technologia polega na zastosowaniu komory parowej z superhydrofobowym dnem i górną częścią przypominającą gąbkę. Gdy umieści się taką komorę pod układem elektronicznym wilgoć uwięziona w gąbczastej strukturze zaczyna parować w miejscach, gdzie najszybciej pojawia się wysoka temperatura. Para wodna przemieszcza się w kierunku dna komory, zabierając ze sobą ciepło. Z dna jest ono odprowadzane pasywnym systemem chłodzenia, co powoduje kondensację pary w krople. Gdy dochodzi do ich łączenia się, w naturalny sposób odbijają się od hydrofobowej powierzchni i trafiają do gąbczastej górnej części. Proces się powtarza. Całość działa niezależnie od grawitacji i ułożenia urządzenia. Działa ono zatem i wówczas, gdy jest odwrócone do góry nogami. Naukowcom zostało jeszcze sporo pracy, zanim ich komora parowa zadebiutuje na rynku. Najpoważniejszym wyzwaniem jest znalezienie materiału, który przez długi czas będzie mógł pracować z bardzo gorącą parą. Profesor Chen jest jednak optymistą. Kilka lat zajęło nam takie dopracowanie naszego systemu, by działał on co najmniej tak dobrze jak miedziane radiatory, najpopularniejsze urządzenia tego typu. Teraz, po raz pierwszy, widzę szansę na stworzenie czegoś lepszego od obecnie wykorzystywanych standardów przemysłowych. Technologia taka ma przewagę nad obecnie używanymi rozwiązaniami. Chłodzenie termoelektryczne, którego sposób działania przypomina miniaturową lodówkę, nie pozwala na chłodzenie przypadkowo pojawiających się najcieplejszych punktów. Istnieją rozwiązania umożliwiające chłodzenie takich losowo występujących punktów, jednak wymagają one dodatkowego zasilania, co czyni całość mało efektywną. Ponadto opracowana właśnie komora parowa pozwala na odprowadzanie ciepła także w pionie. Gdy chcemy uniknąć powodzi, dobrze jest by deszcz padał na dużej przestrzeni. Jednak jeśli grunt jest nasiąknięty, woda nie może przemieszczać się w pionie i powódź jest nieunikniona. Ciepłowody rozmieszczone na płaskim planie świetnie sobie radzą rozprowadzając ciepło w poziomie, brak im jednak mechanizmu pionowego odprowadzania ciepła. Nasza technologia skaczących kropel radzi sobie z tym problemem, przez co potencjalnie może przyczynić się do budowy najlepszego urządzenia do odprowadzania ciepła odpadowego – mówi profesor Chen. « powrót do artykułu
  8. Pszczoły miodne mają o wiele lepszy wzrok, niż się dotąd wydawało. Widzenie pszczół jest badane od czasu pionierskich eksperymentów dr. Karla von Frischa z 1914 r. Dziś pszczoły również są dla naukowców [...] fascynującymi modelami. Pomagają m.in. odpowiedzieć na pytanie, jak mały mózg złożony z mniej niż miliona neuronów przeprowadza złożone procesy [...]. W ostatnich dekadach wykazano, że pszczoły potrafią postrzegać i kategoryzować obiekty, a także za pomocą wzroku uczyć się różnych koncepcji, np. "symetryczny" oraz "powyżej i poniżej". Podstawowe pytanie, którym dotąd zajmowano się jedynie pobieżnie, brzmi jednak następująco: jaka jest ostrość wzroku pszczoły? - podkreśla dr Elisa Rigosi (obecnie Uniwersytet w Lund). Jak dodaje dr Steven Wiederman z Uniwersytetu Adelajdy, w ramach wcześniejszych badań oceniano co prawda ostrość widzenia pszczół, ale większość eksperymentów przeprowadzano w ciemności. Rigosi, Wiederman i prof. David O'Carroll chcieli znaleźć odpowiedzi na 2 pytania: 1) jaki jest najmniejszy dobrze zdefiniowany obiekt, który pszczoła może dostrzec (w tym przypadku chodzi o rozdzielczość obiektową)? i 2) z jak daleka pszczoła może widzieć obiekt, nawet jeśli nie widzi go dobrze (granica wykrywalności)? W tym celu biolodzy skupili się na zapisie elektrofizjologicznym reakcji pojedynczych fotoreceptorów. Odkryliśmy, że w przedniej części oka, gdzie rozdzielczość jest maksymalizowana, pszczoła może wyraźnie postrzegać drobne obiekty o wielkości 1,9° - to mniej więcej szerokość kciuka po wyciągnięciu ręki przed siebie. Mamy więc do czynienia z o 30% lepszym wzrokiem, niż wcześniej odnotowano. W kategoriach najmniejszego obiektu, który owad można wykryć, ale niewyraźnie, mówimy [z kolei] o wartości ok. 0,6° [...]. Rigosi wyjaśnia, że nowe rezultaty wskazują, że pszczoły są w stanie dostrzec drapieżniki i uciec o wiele wcześniej niż dotąd sądzono. Wszystko wskazuje też na to, że postrzegają punkty orientacyjne w środowisku lepiej, niż nam się wydawało, a ma to kluczowe znaczenie dla nawigacji i przetrwania. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports dodają, że ich ustalenia mają spore znaczenie także dla projektowania bioinspirowanych robotów. « powrót do artykułu
  9. Spożywanie produktów bogatych w potas (K), takich jak bataty, awokado, szpinak czy banany, może być kluczem do obniżenia ciśnienia - twierdzi dr Alicia McDonough, neurobiolog z Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Ograniczanie spożycia sodu to dobrze znana metoda obniżania ciśnienia, ale dowody sugerują, że zwiększanie zawartości potasu w diecie może mieć równie istotny wpływ na nadciśnienie. McDonough przyglądała się związkowi między ciśnieniem krwi a zawartością sodu i potasu, a także stosunkiem sód-potas w diecie. Jej metaanaliza objęła badania populacyjne, interwencyjne oraz dotyczące mechanizmów molekularnych. Autorka publikacji z American Journal of Physiology – Endocrinology and Metabolism znalazła parę badań populacyjnych, które wykazały, że wyższe spożycie potasu (szacowane na podstawie samoopisu i parametrów moczu) wiązało się z niższym ciśnieniem, bez względu na spożycie sodu. Badania interwencyjne z suplementacją potasem także sugerowały bezpośrednie korzyści związane z potasem. By zilustrować mechanizm wpływu potasu, pani doktor przejrzała wyniki ostatnich badań na gryzoniach. Kiedy w diecie występuje dużo potasu, nerki wydzielają więcej soli i wody, co nasila wydalanie potasu. Zjadanie dużych ilości K jest jak zażywanie środków moczopędnych (diuretyków). McDonough podkreśla, że zwiększanie zawartości potasu w diecie wymaga świadomego wysiłku. Prymitywna dieta naszych przodków była bowiem bogata w zawierające sporo potasu owoce, korzenie, warzywa, strączki oraz zboża i uboga w sód. Wskutek tego ludzie wyewoluowali, by mieć ochotę i zapewniać sobie sód, nie potas. Dlatego, by zaspokoić nasze zachcianki, współcześnie koncerny spożywcze dodają do pokarmów sól, a przetworzone pokarmy generalnie zawierają mało potasu. Jeśli stosujesz się do typowo zachodniej diety, twoje spożycie sodu jest duże, a potasu niskie, a to znacząco podwyższa ryzyko rozwoju nadciśnienia. Gdy K jest w diecie mało, organizm ucieka się do retencji sodu, by zachować ograniczoną ilość potasu. To tak, jakby trzymać się diety z wyższą zawartością sodu. Amerykanka dodaje, że zgodnie z raportem z 2004 r., by obniżyć ciśnienie, ograniczyć wpływ spożycia sodu i obniżyć ryzyko rozwoju kamieni nerkowych i spadku masy kostnej, dorośli powinni spożywać co najmniej 4,7 g potasu na dobę. Jak wyjaśnia, zjedzenie np. 3/4 szklanki fasoli mungo zaspokoi aż 50% dziennego zapotrzebowania na potas. « powrót do artykułu
  10. Jeff Bezos, założyciel Amazona, sprzedaje akcje wartości miliarda dolarów, a uzyskane pieniądze ma zamiar zainwestować w drugą ze swoich firm, Blue Origin, która działa w przemyśle kosmicznym. Obecnie Bezos jest drugą najbogatszą osobą na świecie. Jego majątek jest wyceniany na 78 miliardów USD. Podczas 33rd US Space Symposium Bezos powiedział, że każdego roku ma zamiar sprzedawać akcje Amazona o wartości miliarda dolarów i zdobywać w ten sposób środki na inwestycje w Blue Origin. Przedsiębiorca zdradził też swoje przyszłe plany odnośnie przemysłu kosmicznego. Stwierdził, że zgodnie z nimi w roku 2018 pojazd New Shepard będzie gotowy do przewozu pasażerów. Dotychczas odbyło się pięć udanych startów i lądowań tej rakiety. Blue Origin jeszcze przed SpaceX doprowadziła do udanego startu i lądowania rakiety. Trzeba jednak pamiętać, że rakiety Bezosa wykonują loty suborbitalne, łatwiej jest więc nimi lądować niż Falconami SpaceX. Podczas konferencji Bezos zaprezentował makietę kapsuły pasażerskiej z sześcioma miejscami i dużymi oknami. Firma ma zamiar sprzedawać bilety osobom chętnym do odbycia lotu na krawędzi przestrzeni kosmicznej. Blue Origin pracuje też nad rakietą New Glenn. Będzie ona zdolna do lotów na orbicie, zostanie wyposażona w siedem silników BE-4s, ale prace nad jej skonstruowaniem pochłoną 2,5 miliarda dolarów. Jak stwierdził Bezos, Blue Origin chce być dochodowym przedsięwzięciem, które w przyszłości umożliwi milionom ludzi życie i pracę poza Ziemią. Docelowo firma chce obniżyć koszty lotów kosmicznych o 99%. « powrót do artykułu
  11. Firma Plug Power, która produkuje wodorowe ogniwa paliwowe, poinformowała, że w 11 centrach Amazona akumulatorowe wózki widłowe zostaną zastąpione urządzeniami na ogniwa paliwowe. Amazon zarezerwował sobie również prawo do zakupu do 23% udziałów w firmie. Jeśli do transakcji dojdzie, koncern Bezosa stanie się jednym z największych udziałowców w Plug Power. Z informacji prasowej dowiadujemy się, że Amazon wyda 70 milionów dolarów na zakup systemów GenKey, w skład których wchodzą ogniwa paliwowe dla wózków, stacjonarne ogniwa paliwowe stanowiące rezerwę energii, infrastrukturę potrzebną do napełniania ogniw wodorem oraz wodór. Wodorowe ogniwa paliwowe to interesująca alternatywa dla akumulatorów. Ładowanie tych drugich zajmuje bowiem sporo czasu, tymczasem napełnianie wodorowych ogniw paliwowych przypomina tankowanie paliwa do samochodu. Minusem tej technologii jest zaś bardziej kłopotliwy transport wodoru. Mimo to wodorowe ogniwa paliwowe stopniowo są coraz szerzej stosowane. Technologia firmy Plug Power jest już na przykład używana w wózkach widłowych pracujących w magazynach firm Walmart czy Kroeger. W ubiegłym roku przychody Plug Power zamknęły się kwotą 85,9 miliona USD, zatem umowa z Amazonem niemal je podwoi. « powrót do artykułu
  12. Gal Beniamini, pracujący w Google'owskim Project Zero, odkrył poważną lukę w układach WiFi SoC Broadcoma. Dziura występuje w kościach, które są używane we wszystkich modelach iPhone'ów od iPhone'a 4, w wielu iPadach oraz licznych androidowych smartfonach i tabletach, w tym w Google Nexus i Samsung Galaxy. Dziura umożliwia napastnikowi wywołanie błędu przepełnienia bufora i wykonania szkodliwego kodu na zaatakowanym urządzeniu. Przeprowadzenie ataku nie wymaga żadnej interakcji ze strony użytkownika, a jedyny warunek jaki musi być spełniony, to obecność atakowanego urządzenia w zasięgu WiFi. W ramach testów Beniamini przesyłał do atakowanego urządzenia odpowiednio spreparowane ramki WiFi zawierające nieodpowiednie wartości w metadanych. Doprowadziło to do przepełnienia stosu w firmware kości i stopniowego nadpisania fragmentów RAM-u oraz wykonania złosliwego kodu. Za zaistniałą sytuację Beniamini wini błędną implementację firmware'u, brak w nim podstawowych technik zapobiegania atakom. Ekspert apeluje, by producenci bardziej przywiązywali uwagę do bezpieczeństwa układów scalonych takich, jak ten zaatakowany. Wciąż bowiem są one pełne błędów, mimo że trafiają do bardzo popularnych smartfonów. Broadcom został poinformowany o problemie i wydał poprawki, które trafiły już do najnowszych wersji iOS-a i Androida. « powrót do artykułu
  13. W ciągu ostatnich dwóch dekad na terenie USA pojawiło się co najmniej 45 fragmentów zwojów znad Morza Martwego. Wśród nich jest 28 fragmentów, które dopiero zostaną opisane i opublikowane przez specjalistów. Jak dowiedzieli się dziennikarze, fragmenty te znajdują się w trzech instytucjach. W przyszłym roku część z nich poznamy dzięki publikacjom naukowych na ich temat. Specjaliści podejrzewają, że niektóre z tych fragmentów to współczesne fałszywki. Osoby, sprzedające te fragmenty na terenie USA często twierdzą, że pochodzą one z kolekcji Khalila Iskandera Shahina. To antykwariusz z Betlejem, który od w latach 40., 50. i 60. ubiegłego wieku skupował zwoje od Beduinów. Shahin często występował pod nazwiskiem Kando, którego używa teraz jego syn, William. William Kando w rozmowie z dziennikarzami stwierdził, że jego rodzina w przeszłości sprzedała amerykańskim kolekcjonerom nieco fragmentów zwojów, jednak nie było ich tak dużo, jak wynikałoby z obecnie pojawiających się na rynku. W latach 1947-1956 w Qumran nad Morzem Martwym znaleziono 11 jaskiń ze starożytnymi zwojami. Część została uratowana przez archeologów, część ukradli Beduini, którzy je później sprzedawali. W bieżącym roku odkryto 12. jaskinię. Niestety, została ona splądrowana dekady temu. Eksperci nie wykluczają, że zwoje były ukryte w większej liczbie jaskiń. Wiadomo, że 9 z 28 nieopublikowanych fragmentów zwojów z USA znajduje się w Southwestern Baptist Theological Seminary w Forth Worth w Teksasie, kolejne 4 są przechowywane w Azusa Pacific University w Azusa w Klifornii, a niedawno anonimowy sprzedawca za pośrednictwem firmy Les Enluminures sprzedał 15 kolejnych fragmentów jakiejś instytucji. Przedstawiciele les Enluminures nie mogą zdradzić jej nazwy, dopóki sama sie nie ujawni. Specjaliści apelują do obecnych właścicieli fragmentów, by zdradzili też jak najwięcej informacji na temat ich pochodzenia. Ekspert od Starego Testamentu profesor Ryan Stokes z Southwestern Baptist Theological Seminary, mówi: Southwestern przed około siedmiu laty nabył 9 fragmentów zwojów znad Morza Martwego. Podpisaliśmy umowę na ich publikację z wydawnictwem Brill. Mam nadzieję, że publikacja ukaże się w przyszłym roku. Wiadomo, że kupione wówczas fragmenty zawierają m.in. ustępy z biblijnych Ksiąg Wyjścia, Kapłańskiej, Daniela, Psalmów i Powtórzonego Prawa. Mamy nadzieję, że w bardzo, bardzo bliskiej przyszłości ukaże się nasza publikacja – mówi z kolei Robert Duke, dziekan Wydziału Teologii na Azusa Pacific University. Dodaje, że przed nabyciem posiadanych przez szkołę fragmentów, uniwersytet otrzymał od Williama Kando zapewnienie, że w przeszłości były one własnością jego rodziny. Nie wiadomo, czy i kiedy ukaże się jakaś publikacja na temat pozostałych 15 fragmentów. Trudno tutaj cokolwiek orzekać, dopóki nie dowiemy się, kto je zakupił. Sandra Hindman, prezes firmy Les Enluminures mówi, że jej zdaniem wszystkie sprzedane 15 fragmentów było w posiadaniu Bruce'a Ferriniego, kolekcjonera z Ohio, który zmarł w 2010 roku. Jak twierdzi, z jej informacji wynika, że fragmenty te zostały w 2002 roku sprzedane przez rodzinę Kando, a później krążyły pomiędzy kolekcjonerami. William Kando informuje, że w 2002 roku osobiście sprzedał jedynie 7 fragmentów człowiekowi nazwiskiem Craig Lampe i, jak sądzi, część z tych fragmentów trafiło później do biblioteki w Kalifornii. Być może chodzi tutaj o Azusa Pacific University. Hindman odpowiada, że w 2002 roku wspomnianych 15 fragmentów mogło stanowić część większych kawałków, które z czasem się rozpadły. Stąd nie zgadza się liczba fragmentów sprzedanych przez Kando i obecnie. Dotychczas w USA opublikowano sporo fragmentów zwojów znad Morza Martwego. Na przykład w ubiegłym roku wydawnictwo Brill opublikowało książkę pt. "Dead Sea Scrolls Fragments in the Museum Collection". Opisano w niej fragmenty, które są obecnie w zbiorach Muzeum Biblii. Ma ono zostać otwarte w listopadzie bieżącego roku w pobliżu Kapitolu. W książce specjaliści zwracają uwagę na liczne podejrzane cechy, które mogą świadczyć o tym, że fragmenty te to współczesne fałszywki. Z książki dowiadujemy się, że fragmenty te zostały nabyte od anonimowych sprzedawców w latach 2009-2014 podczas czterech transakcji. William Kando mówi, że część z nich, ale z pewnością nie wszystkie, mogą pochodzić z kolekcji jego rodziny. Sprawa ewentualnego fałszerstwa nie jest jednak rozstrzygnięta. Profesor Ada Yardeni z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, która specjalizuje się w paleografii [badania rozwoju pisma ręcznego – red.] zwojów znad Morza Martwego mówi, że z jej analiz wynika, iż fragmenty są autentyczne. Kuratorzy Muzeum Biblii mówią zaś, że fragmenty są przez nich traktowane jako potencjalne fałszywki, dlatego będą poddawane dalszym badaniom. Inne zbadane i opisane w ciągu ostatnich dwóch dekad amerykańskie fragmenty zwojów to jeden z Lanier Theological Library w Houston, jeden z Ashland Theological Seminary w Ohio, jeden z prywatnej kolekcji w Pasadenie oraz jeden z Azusa Pacific University. Jeszcze wcześniej opublikowano fragmenty, które trafiły do USA w połowie ubiegłego wieku i są obecnie przechowywane w Instytucie Orientalistyki Uniwersytetu w Chicago oraz archidiecezji wschodniej Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego. « powrót do artykułu
  14. Ryby Nothobranchius furzeri w średnim wieku, które karmiono zawartością jelit młodszych osobników, żyły dłużej niż normalnie. Wcześniejsze badania wykazały, że przetoczenie krwi młodszych zwierząt starszym zapewnia większą witalność i różne korzyści zdrowotne. Inne eksperymenty sugerowały, że odmłodzenie mikrobiomu jelit działa podobnie. By to sprawdzić, niemieccy naukowcy zwrócili się właśnie ku N. furzeri. N. furzeri występują w południowo-wschodnim Zimbabwe. Żyją w czasowych zbiornikach powstających po silnych deszczach. Dojrzałość osiągają w zaledwie 3 tygodnie. Umierają parę miesięcy później. W ramach badań biolodzy wyeliminowali mikroflorę jelit kilku N. furzeri w średnim wieku (9,5 tygodnia). Później umieszczali karpieńcokształtne w akwariach ze sterylną wodą i wpuszczali do niej zawartość jelit młodych (6-tygodniowych) ryb. Starsze osobniki nie zjadały więc de facto tego materiału, ale badały go za pomocą pyska, by sprawdzić, czy to pokarm. To wystarczyło, by bakterie dostały się do ich jelita. Po 6 tygodniach mikrobiom starszych ryb był taki sam, jak młodszych dawców. Okazało się, że po "zabiegu" ryby żyły średnio 37% dłużej (w porównaniu do rówieśników z grupy kontrolnej). Dodatkowo zwierzęta z odmłodzoną mikroflorą stały się bardziej aktywne, zachowując się jak osobniki w wieku zaledwie 6 tygodni. Niemcy stwierdzili, że zastosowanie odwrotnej procedury - podanie młodym osobnikom bakterii ryb starszych - nie wywoływało widocznych efektów. Naukowcy przyznają, że nie mają pojęcia, jak i dlaczego odmłodzenie mikrobiomu zwiększyło witalność i długość życia. Wg nich, może to jednak mieć związek z układem odpornościowym; w miarę starzenia ryb staje się on mniej skuteczny w odpieraniu szkodliwych bądź nieprzynoszących korzyści bakterii w jelitach. Gdyby tak rzeczywiście było, zastąpienie mikrobiomu oznaczałoby usunięcie złych mikroorganizmów i zapewnienie jelitu nowego startu. « powrót do artykułu
  15. W dziełach Michała Anioła często znajdowane są symbole pogańskie, z których wiele może być powiązanych z anatomią człowieka. Teraz autorzy nowej analizy twierdzą, że wielki artysta ukrył w Kaplicy Medyceuszów symbole kobiecej anatomii. Na przykład na bokach grobowców znajdują się wyobrażenia czaszek byków czy baranów wraz z rogami, co ma być odniesieniem do kształtu macicy i jajowodów. Dotychczas pojawiło się wiele interpretacji dotyczących powiązań z dziełami Michała Anioła i innych artystów Renesansu z anatomią. "Te badania dają nam nową interpretację jednego z ważniejszych dzieł Michała Anioła. Z pewnością zainteresuje ona osoby pasjonujące się historią badań anatomicznych" – mówi doktor Deivis de Campos. Jest on głównym autorem artykułu opisującego badania na łamach Clinical Anatomy. Już wcześniej de Campos i jego współpracownicy znaleźli podobną symbolikę w Kaplicy Sykstyńskiej. « powrót do artykułu
  16. Marmite, smarowidło do chleba będące wyciągiem drożdżowym powstającym jako produkt uboczny przy warzeniu piwa, okazuje się produktem sprzyjającym zdrowiu mózgu. Wg psychologów z Uniwersytetu Yorku, jego codzienne spożycie wydaje się zwiększać poziom pewnego neuroprzekaźnika - kwasu γ-aminomasłowego (GABA). Przyczyną może być wysoka zawartość witaminy B12. Brytyjczycy zebrali grupę 28 osób. Ochotników podzielono na dwie grupy. Jedna przez miesiąc codziennie zjadała łyżeczkę pasty Marmite, druga - łyżeczkę masła orzechowego. Podczas decydującego eksperymentu badani mieli na głowie czepki z elektrodami. Dzięki temu można było monitorować aktywność mózgu, gdy patrzyli na ekran z bodźcem wzrokowym (dużym wzorem z pasków, który regularnie migał). Okazało się, że u przedstawicieli grupy jedzącej Marmite występował znaczący (ok. 30%) spadek reakcji na stymulację wzrokową. Autorzy publikacji z Journal of Psychopharmacology podejrzewają, że przyczyną jest wysoka zawartość witaminy B12 w paście; witamina B12 jest bowiem jednym z kofaktorów potrzebnych do produkcji GABA, głównego neuroprzekaźnika o działaniu hamującym. To pokazuje, że na równowagę pobudzenia i hamowania w mózgu da się wpływać za pomocą interwencji dietetycznych (na tej zasadzie można by więc pomagać pacjentom z różnymi chorobami neurologicznymi, np. padaczką, gdzie występują zaburzenia hamowania). Wydaje się, że wybory dietetyczne mogą oddziaływać na korowe procesy pobudzenia i hamowania [...]. Ponieważ skutki spożywania pasty Marmite znikały dopiero po ok. 8 tygodniach od zakończenia badania, sugeruje to, że zmiany odżywiania wywierają długotrwały wpływ na działanie mózgu - podkreśla doktorantka Anika Smith, dodając, że potwierdziwszy swoje przypuszczenia, teraz naukowcy będą mogli sprawdzić, czy udoskonaloną wersję metody dałoby się w przyszłości zastosować w praktyce klinicznej. « powrót do artykułu
  17. Ludzki obwodowy układ nerwowy może być zdolny do interpretowania środowiska i modulowania bólu, uważają neurolodzy, którzy badali, jak gryzonie reagują na stymulację. Obecnie uznawana teoria mówi, że jedynie centralny układ nerwowy – mózg i rdzeń kręgowy – są w stanie interpretować i analizować takie odczucia jak ból czy gorąco. Obwodowy układ nerwowy jest uważany za przekaźnik sygnałów z i do centralnego układu nerwowego, który interpretuje te sygnały i wydaje instrukcje. W ostatnich latach zaczęły pojawiać się dowody na większą i bardziej złożoną rolę, jaką odgrywa obwodowy układ nerwowy. Teraz naukowcy z Uniwersytetu Medycznego Hebei w Chinach oraz brytyjskiego University of Leeds odkryli, że zwoje nerwowe odgrywają większą rolę, niż im przypisywano. Dotychczas uważano, że działają one jedynie jako źródła energii zasilające informacje przepływające przez układ nerwowy. Chińsko-brytyjski zespół uważa, iż pełnią one rolę „mini mózgów” decydujących, jak wiele informacji dotrze do centralnego układu nerwowego. Podczas trwających pięć lat badań uczeni zauważyli, że komórki w zwojach mogą wymieniać informacje ze pomocą molekuły sygnałowej GABA. Dotychczas uważano, że taki proces zachodzi wyłącznie w centralnym układzie nerwowym. To niezmiernie ważne odkrycie może przyczynić się do opracowania nowych środków przeciwbólowych. Obecnie stosowane środki przeciwbólowe działają na centralny układ nerwowy, a ich używanie często wiąże się ze skutkami ubocznymi, jak uzależnienia i wzrost tolerancji na leki. Jeśli udałoby się eliminować ból na poziomie obwodowego układu nerwowego, można by uniknąć uzależnień, wzrostu tolerancji i prawdopodobnie bezpieczne byłoby podawanie większych dawek leków, co wpływałoby korzystnie na efektywność terapii. Odkryliśmy, że obwodowy układ nerwowy jest w stanie zmieniać informacje wysyłane do mózgu, nie jest tylko pasywnym przekaźnikiem. Nie wiemy jeszcze, jak to działa, ale wiemy, że istnieje mechanizm pozwalający obwodowemu układowi nerwowemu na interpretowanie i modyfikowanie informacji, które mózg interpretuje jako ból, ciepło i twardość obiektów. Potrzebne są dalsze badania, które pozwolą nam zrozumieć, jak to działa. Nie ma żadnych powodów, by taki mechanizm nie istniał u ludzi – mówi profesor Nikita Gamper, która kierowała zespołem badawczym. Uczona zauważa, że odkrycie to może stanowić wyzwanie dla powszechnie przyjętej bramkowej teorii bólu, zgodnie z którą każdy impuls bólowy musi najpierw przejść przez róg tylny rdzenia kręgowego, który decyduje, czy ma on zostać przekazany dalej. Zespół Gamper odkrył przecież, że impulsy przechodzą przez cały zestaw bramek i podlegają procesowi podobnemu do regulacji głośności kontrolowanej przez obwodowy układ nerwowy. Prace chińsko-brytyjskiego zespołu dają nadzieję na opracowanie nowej klasy skutecznych środków przeciwbólowych. Zanim jednak koncerny medyczne przystąpią do prac nad takimi lekami, konieczne jest zrozumienie mechanizmu działania molekuły sygnalizacyjnej GABA w obwodowym układzie nerwowym, a przede wszystkim sprawdzenie, czy mechanizm zaobserwowany u gryzoni występuje też u ludzi. Nowych leków nie należy spodziewać się wcześniej niż za 15-20 lat. « powrót do artykułu
  18. Władze Norwegii wydały zgodę na zabicie całego liczącego 2000 osobników stada reniferów. To około 6% dzikiej norweskiej populacji tych zwierząt. Rzeź została zaplanowana, by powstrzymać przewlekłą chorobę wyniszczającą (CWD). To zakaźna gąbczasta encefalopatia kończąca się zawsze śmiercią zarażonego zwierzęcia. Dotychczas występowała ona w Ameryce Północnej, ale ostatnio w Norwegii znaleziono zarażonego łosia i renifera. To bardzo poważna sytuacja zagrażająca środowisku naturalnemu, naszej kulturze i tradycji – stwierdził Bjørnar Ytrehus z Norweskiego Instytutu Badań Przyrody w Trondheim. CWD została po raz pierwszy zidentyfikowana w 1967 roku. Obecnie występuje w 24 stanach USA i dwóch kanadyjskich prowincjach, a za jej rozprzestrzenianie się są częściowo odpowiedzialny transport zwierząt. Pierwsze objawy choroby pojawiają się 2-3 lata po zarażeniu, a zwierzę umiera w ciągu kilku miesięcy. W Wyoming, gdzie CWD występuje od dziesięcioleci w niektórych populacjach dzikich zwierząt zarażonych jest do 40% osobników. Przewlekła choroba wyniszczająca jest bardzo zaraźliwa. Priony przedostają się do środowiska ze śliną, moczem oraz kałem i mogą przetrwać w nim latami. To wskazuje, że źródłem zakażeń mogą być paśniki i lizawki z solą. Gdy choroba się na jakimś terenie zadomowi, jej wytępienie jest niezwykle trudne. Nikt dotychczas nie dowiódł, że to możliwe – mówi Christina Sigurdson, badaczka prionów z Uniwersytetu Kalifornijskiego z San Diego. Nie ma dowodów, by ludzie mogli zarazić się spożywając mięso zarażonych zwierząt, jednak zalecana jest ostrożność, gdyż ponad 200 osób zmarło wskutek spożycia mięsa krów cierpiących na chorobę szalonych krów, która również jest chorobą prionową. Pierwszy przypadek CWD w Norwegii odkryto 15 marca 2016 roku w górach Nordfjella. Priony znalezione w ciele renifera przypominają te z Ameryki Północnej. Nie wiadomo, w jaki sposób choroba dotarła do Europy. Priony mogły zostać przywiezione tutaj wraz z moczem jeleni. W USA jest on butelkowany i sprzedawany myśliwym jako wabik. Niewykluczone zatem, że to jakiś myśliwy jest sprawcą pojawienia się CWD w Europie. Trzeba też jednak pamiętać, że choroby prionowe mogą pojawić się spontanicznie. Po odkryciu z marca ubiegłego roku rozpoczęto poszukiwania innych przypadków choroby. W maju lokalny myśliwy znalazł dwa chore łosie w pobliżu miasta Selbu, 40 kilometrów od Trondheim. Podczas ostatniego sezonu łowieckiego zebrano około 8000 próbek z całego kraju i znaleziono dwa kolejne chore renifery w Nordfjella. Przypadki z Selbu i Nordfjella nie są prawdopodobnie połączone, gdyż znaleziono tam różne typy prionów. Norweski Komitet Naukowy Bezpieczeństwa Żywności zalecił dwa różne podejścia do obu przypadków. Zalecono, by w okolicach Selbu wzmóc patrole i nadzór nad zwierzętami, ale jeszcze nie wybijać łosi. Oba znalezione tam chore zwierzęta były zaawansowane wiekiem, co sugeruje, że mogło dojść u nich do spontanicznego rozwoju choroby, a takie przypadki są mniej zaraźliwe, gdyż wówczas priony znajduje się jedynie w mózgu. Ponadto łosie to samotniki, co zmniejsza ryzyko przeniesienia choroby. W przypadku reniferów z Nordfjella zdecydowano się na zabicie całej populacji. Rzeź rozpocznie się w sierpniu, a myśliwi będą mogli jeść mięso zabitych zwierząt jeśli testy na obecność prionów wypadną negatywnie. Zabiciem zwierząt zajmą się amatorzy, a zawodowi snajperzy będą mieli za zadanie poszukiwać pozostałe przy życiu osobniki. Już teraz ustanowiono w okolicach dodatkowe patrole, których zadaniem jest pilnowanie, by zwierzęta nie opuściły swojego terytorium liczącego 2000 kilometrów kwadratowych. Jest ono otoczone drogami, których renifery nie lubią przekraczać. Gdyby jednak któryś z nich wyszedł poza terytorium, patrole mają go wytropić i zabić. Po wybiciu zwierząt teren zostanie objęty co najmniej 5-letnią kwarantanną. Władze mają nadzieję, że po tym czasie priony znikną ze środowiska i można będzie rozpocząć program reintrodukcji reniferów. Wciąż trwa sprawdzanie, czy CWD nie występuje w innych regionach Norwegii. Podczas nadchodzącego sezonu polowań władze chcą zabrać dodatkowych 20 000 próbek « powrót do artykułu
  19. Sonda New Horizon znajduje się już w połowie drogi pomiędzy Plutonem, a swoim kolejnym celem badawczym, obiektem 2014 MU69 w Pasie Kuipera. Sonda, która wykonała historyczne zdjęcia Plutona, oddalona jest obecnie o ponad 782 miliony kilometrów od niego, a gdy 1 stycznia 2019 roku dotrze do MU69 ustanowi, jak stwierdził Alan Stern, główny naukowiec misji, rekord eksploracji najdalszego świata w historii ludzkiej cywilizacji. MU69 to klasyczny obiekt z Pasa Kuipera, co oznacza, że jej orbita jest niemal kołowa i nie pozostaje on w rezonansie orbitalnym z obieganym przez siebie Neptunem. Obiekt został odkryty przez Teleskop Hubble'a w czerwcu 2014 roku i wybrano go jako jeden z celów misji New Horizon. Specjaliści przypuszczają, że MU69 ma mniej niż 45 kilometrów średnicy. Zaplanowany na styczeń 2019 roku przelot New Horizon w pobliżu MU69 to dla nas wielka rzecz, jednak sonda ma za zadanie dokładniejsze badanie Pasa Kuipera. Planujemy wykorzystać ją do przyjrzenia się ponad 20 innym obiektom z Pasa oraz chcemy zbadać pył i naładowane cząstki tam występujące – mówi Hal Weaver, jeden z naukowców pracujących przy projekcie. Już za dwa dni, 7 kwietnia, New Horizon zostanie wprowadzony w stan hibernacji, w którym pozostanie przez 157 dni. Odległość pomiędzy Ziemią a sondą wynosi 5,7 miliarda kilometrów. New Horizon pracuje bez zakłóceń i jest w świetnym stanie. « powrót do artykułu
  20. Mózgi SuperSeniorów (SuperAgers) kurczą się wolniej, a więc podlegają słabszej atrofii niż mózgi innych osób w podobnym wieku. Naukowcy z Northwestern University przeprowadzili 1,5-roczne studium. Stwierdzili, że w tym czasie kora ludzi starzejących się "normalnie" traciła objętość 2-krotnie szybciej niż u SuperSeniorów. SuperSeniorzy to osoby w wieku 80 lat i starsze, których wspomnienia są równie wyraziste, co osób o wiele lat młodszych. Starzeniu towarzyszy często "typowe" pogorszenie funkcji poznawczych. W niektórych [skrajnych] przypadkach występuje zaś demencja. SuperSeniorzy sugerują, że spadek formy poznawczej nie jest wcale nieunikniony - podkreśla doktorantka Amanda Cook. Odkryliśmy, że SuperSeniorzy są oporni na normalne tempo starzenia, które występuje u przeciętnych osób. Co więcej, znajdują złoty środek między długością i jakością życia; udaje im się żyć dobrze, czerpiąc satysfakcję z późnych lat życia - dodaje prof. Emily Rogalski. Amerykanie wykorzystali rezonans magnetyczny, by zbadać grubość kory u 24 SuperAgersów i 12 osób w tym samym wieku. Okazało się, że roczny procentowy spadek grubości kory między 1. i 2. wizytą wynosił 1,06 dla SuperSeniorów i 2,24 dla grupy kontrolnej. Wcześniejsze badania wykazały, że SuperSeniorzy mają grubszą korę niż osoby starzejące się przeciętnie. Teraz naukowcy sprawdzają, na czym polega ich wyjątkowość. « powrót do artykułu
  21. W systemie wód podziemnych w południowych Niemczech nurek amator odkrył pierwszą europejską rybę jaskiniową. Należy ona do rodzaju Barbatula. Ryba jaskiniowa została odkryta zaskakująco daleko na północ, bo w Południowych Niemczech. To spektakularne, bo dotąd uważano, że plejstoceńskie zlodowacenia nie dopuściły do kolonizacji podziemnych habitatów tak daleko na północ - wyjaśnia Jasminca Behrmann-Godel z Uniwersytetu w Konstancji. Badania genetyczne i wiedza nt. historii geologicznej regionu sugerują, że ryba pojawiła się w ciągu ostatnich 20 tys. lat. Lodowce musiały się najpierw wycofać, by system [wód] zaczął się w ogóle nadawać na habitat dla ryb - opowiada Arne Nolte z Instytutu Biologii Ewolucyjnej Maxa Plancka. Mimo stosunkowo krótkiego stażu ewolucyjnego zwierzę wykazuje szereg przystosowań prawdziwej ryby jaskiniowej. Jak opowiada Jörg Freyhof z Leibniz Institute for Freshwater Ecology and Inland Fisheries w Berlinie, jego oczy stały się znacznie mniejsze, a ich kolor niemal zanikł. Pysk ryby porastają przypominające wibryssy wydłużone wąsy. Oprócz tego nozdrza są większe niż spokrewnionych ryb żyjących bliżej powierzchni. Joachim Kreiselmaier ujrzał pierwsze ryby w sierpniu 2015 r., badając najgłębsze części systemu Dunaj-Aach, do których można się dostać wyłącznie latem i jesienią podczas dużej suszy. Ponieważ wydały mu się one dziwne, zrobił im parę zdjęć. Pokazał je później geologowi hobbyście Rolandowi Berce. Ten z kolei skontaktował się z Behrmann-Godel. Przede wszystkim trzeba było kogoś z dobrym okiem, kto zdałby sobie sprawę, że to coś specjalnego. Odkrycie zależało od wyjątkowego nurka, jakim jest Joachim [...] - podkreśla Behrmann-Godel. Do miejsca, gdzie odkryto rybę, dotarło nie więcej niż 30 nurków. Z powodu złej zazwyczaj widoczności, silnego prądu, niskiej temperatury i labiryntu na wejściu większość nurków tu nie wraca - dodaje Kreiselmaier. Jego samego uwaga ta jednak nie dotyczyła, bo w listopadzie 2015 r. w czasie kolejnej "misji" schwytał żywy egzemplarz. Dzięki niemu naukowcy mogli rybę lepiej zbadać. W 2016 r. Kreiselmaier złowił kolejne osobniki, co pozwoliło poznać morfologię i genetykę gatunku. Autorzy raportu o pierwszej europejskiej rybie jaskiniowej z pisma Current Biology podkreślają, że jak widać, przystosowanie do podziemnego habitatu może zajść szybko, bo w ciągu "zaledwie" kilku tysięcy lat. Przypominają też, że cuda natury mogą się pojawić wszędzie, nawet na twoim własnym podwórku. Prace nad genetyką czy cechami zachowania będą kontynuowane. « powrót do artykułu
  22. Znaleziono jeden z najbardziej zaawansowanych szkodliwych kodów atakujących Androida. To odmiana zidentyfikowanego przed ośmioma miesiącami kodu Pegasus, który na cel bierze iOS-a. Po odkryciu oryginalnego Pegasussa, który zainfekował iPhone'a jednego z dysydentów w Arabii Saudyjskiej, Google i firmy Lookout zaczęli przeszukiwać internet i trafili na trop Pegasusa dla Androida. Został on zainstalowany na mniej niż 30 urządzeniach, a stopień zaawansowana kodu wskazuje, że w jego powstaniu brało udział któreś z państw. Pegasus dla Androida ma duże możliwości. Pozwala na zapisywanie naciśnięć klawiszy, przechwytywanie ekranu, przechwytywanie dźwięku i obrazu, można nim zdalnie sterować za pomocą SMS-ów, umożliwia przechwytywanie wiadomości z takich aplikacji jak m.in. WhatsApp, Skype, Facebook, Twitter, Viber czy Kakao. Napastnik ma też możliwość kradzieży historii przeglądarki, maili z androidowego klienta oraz kontaktów i kradzieży SMS-ów. Szkodliwy kod został też wyposażony w mechanizm samozniszczenia w przypadku ryzka wykrycia. Autodestrukcja uruchamia się m.in. gdy w folderze /sdcard/MemosForNotes pojawia się plik zwalczający Pegasusa, gdy nie zgadza się kod kraju skojarzony z kartą SIM, gdy przez 60 dni Pegasus nie może połączyć się z kontrolującym go serwerem lub też gdy z serwera nadejdzie polecenie usunięcia się z zainfekowanego telefonu. W przeciwieństwie do wersji dla iOS-a Pegasus na Androida nie wykorzystuje nieznanych dziur. Szkodliwy kod korzysta z techniki rootowania o nazwie Frameroot, dzięki której próbuje ominąć zabezpieczenia. Jeśli mu się to nie uda, prosi użytkownika o zezwolenie na dostęp do danych. Atak za jego pomocą jest zatem łatwiejszy do przeprowadzenia, a jeśli się nie powiedzie, szkodliwy kod ma inne wyjście. Google informuje, że Pegasusa nigdy nie było w sklepie Google Play. Znaleziono go w oprogramowaniu o nazwie Verify Apps. Wiadomo, że najwięcej telefonów zainfekował w Izraelu. Kolejnymi krajami pod względem liczby infekcji są Gruzja, Meksyk, Turcja, Kenia, Kirgistan, Nigeria. Lookout i Google twierdzą, że obie wersje Pegasusa stworzyła izraelska NSO Group, znana ze sprzedaży szkodliwego kodu i tworząca go na zlecenie agend rządowych. « powrót do artykułu
  23. Po trudnym 3,5-godzinnym spotkaniu akcjonariusze Toshiby zgodzili się na wydzielenie z niej części odpowiedzialnej za produkcję układów pamięci NAND. Zostanie ona sprzedana, a zainteresowanie zgłosiło już ponad 10 potencjalnych kupców. Toshiba, drugi po Samsungu największy producent NAND, potrzebuje pieniędzy, by nadrobić straty spowodowane bankructwem jej wydziału zajmującego się technologiami nuklearnymi. Serwis giełdy Nikkei poinformował, że ofertę zakupu złożyły niedawno dwie amerykańskie firmy – fundusz inwestycyjny Silver Lake Parters i producent układów scalonych Broadcom. Chcą zapłacić 17,9 miliarda USD. To dobra cena, zbliżona do maksymalnej kwoty jaką Toshiba może uzyskać. Japoński koncern nie ma pełnej swobody decydowania o sprzedaży, gdyż na rynku najnowocześniejszych technologii poszczególne rządy pilnują, by nie dostały się one w niepowołane ręce. Amerykanie, ze względu na wysokość swojej oferty oraz dobre stosunki pomiędzy USA a Japonią mają spore szanse zwycięstwo. Najpierw jednak z Toshiby zostanie wydzielona firma o nazwie Toshiba Memory, a japoński konglomerat sprzeda większość udziałów w niej. O ich zakup starają się m.in. Western Digital i SK Hynix. Silver Lake chce mieć udziały w Toshiba Memory zapewne ze względu na swoją inwestycję w Dellu, a Broadcom jest zainteresowany wzmocnieniem swojej pozycji na rynku układów scalonych dla telekomunikacji. Sprzedaż komplikują kwestie bezpieczeństwa. Układy Toshiby są używane w dyskach SSD, które zawierają m.in. tajne informacje. Rząd w Tokio obawia się, że gdyby Toshiba Memory trafiła w nieodpowiednie ręce, mogłoby dojść do wycieku tajemnic wojskowych czy dyplomatycznych. Wysoki rangą przedstawiciel Ministerstwa Ekonomii, Handlu i Przemysłu oświadczył, że władze zatwierdzając transakcję będą zwracały uwagę na bezpieczeństwo technologii oraz zapewnienie utrzymania fabryk w Japonii. Amerykański inwestor jest tutaj najbezpieczniejszym rozwiązaniem. « powrót do artykułu
  24. Przezczaszkowa głęboka stymulacja magnetyczna (ang. deep transcranial magnetic stimulation, dTMS) mózgu pozwala otyłym ludziom schudnąć, zmieniając skład mikroflory ich jelit. Najnowsze badanie bazowało na wcześniejszych wynikach tych samych badaczy, które pokazały, że u otyłych dTMS zmniejsza zachcianki i wywołuje utratę wagi. Naukowcy podkreślają, że dTMS nie wymaga operacji czy implantacji elektrod. Na skórze głowy umieszcza się po prostu cewkę elektromagnetyczną. W USA dTMS wykorzystuje się do leczenia głębokiej depresji, ale w innych krajach bada się jej ewentualne zastosowanie w innych chorobach, zwłaszcza uzależnieniu. Potrzebujemy nowych, skutecznych metod leczenia otyłości. Mimo różnych środków zaradczych oraz interwencji terapeutycznych nie udało się bowiem zapobiec osiągnięciu przez otyłość rozmiarów epidemii - podkreśla prof. Livio Luzi z Uniwersytetu w Mediolanie. Endokrynolog dodaje, że naukowcy wiedzą, że niesprawny mikrobiom może zmienić mózgowe sygnały dot. apetytu czy sytości. Włosi postanowili więc sprawdzić, czy dTMS poprawi skład mikroflory u otyłych pacjentów, a jeśli tak, za pośrednictwem jakich mechanizmów. W studium wzięło udział 3 mężczyzn i 11 kobiet w wieku od 22 do 65 lat. Ich BMI wynosiło 30-45, co oznacza otyłość. Ochotników wylosowano do 2 grup. Przez 5 tygodni przechodzili oni 15 sesji albo dTMS wyspy i kory przedczołowej, albo symulowanej stymulacji. Przed i po zakończeniu eksperymentu badani dostarczali próbki kału (w ten sposób określano skład mikrobiomu). Oprócz tego mierzono stężenie glukozy, insuliny, hormonów przysadki i różnych neuroprzekaźników, w tym noradrenaliny. To ważne, bo hormony przysadki odgrywają kluczową rolę w regulacji łaknienia, zaś ostatnie badania wykazały, że noradrenalina i inne neuroprzekaźniki oddziałują na skład mikrobiomu. Okazało się, że po 5 tygodniach osoby z grupy dTMS straciły ponad 3% masy ciała i ponad 4% masy tłuszczowej (znacznie więcej niż grupa kontrolna). Badania kału zademonstrowały, że u ludzi poddawanych stymulacji magnetycznej znacząco wzrosła liczebność gatunków bakterii o właściwościach przeciwzapalnych. U grupy kontrolnej nie zaszły żadne istotne klinicznie zmiany składu mikroflory jelit. Luzi dodaje, że zmiana liczebności innych gatunków bakterii korelowała z poprawą parametrów hormonalnych i metabolicznych, w tym glukozy, insuliny, kilku hormonów przysadki i noradrenaliny. Nasze badanie pokazuje, że dTMS zwalcza otyłość, oddziałując na oś jelitowo-mózgową. « powrót do artykułu
  25. Dwie iskające się 20-30 mln lat temu małpy mogły się przyczynić do powstania jedynej w swoim rodzaju skamieniałości - zachowanych w bursztynie ssaczych erytrocytów. Są one tak dobrze widoczne, jakby ktoś je wybarwił do badania pod mikroskopem w laboratorium. Jak podkreśla autor artykułu opublikowanego na łamach Journal of Medical Entomology, natrafiono także na fosylia pierwotniaka Babesia (Babesia są pasożytami wewnątrzerytrocytarnymi przenoszonymi przez kleszcze i do dziś nękają ssaki, w tym ludzi, psy i bydło). Dwie niewielkie dziurki w grzbiecie objedzonego kleszcza spowodowały, że krew wyciekła. Całość zachowała się w żywicy, która z czasem przekształciła się w bursztyn i dała wgląd w życie prehistorycznej tropikalnej dżungli. Kamień znaleziono na Dominikanie. Te 2 niewielkie otworki wskazują, że coś podniosło kleszcza ze ssaka, na którym żerował, robiąc w nim przy okazji dziurki, i niemal natychmiast upuściło go do żywicy. Opis pasuje do zachowania iskających się małp, a wiemy, że żyły one w owym czasie w regionie. Szczegóły sfosylizowanych zakażonych pasożytami erytrocytów są niesamowite. Opisywane odkrycie zapewnia jedyne znane skamieniałości patogenów typu Babesia - podkreśla George Poinar Jr., emerytowany profesor Uniwersytetu Stanowego Oregonu. Skamieniałe pasożyty pozwalają uzupełnić historię rzędu Piroplasmida, do którego należy rodzina Babesiidae. Formy życia, które znaleźliśmy w bursztynie, ujawniają wiele z historii i ewolucji chorób, z którym nadal się zmagamy. Ten pasożyt występował np. na długo przed ludźmi i wydawał się ewoluować równolegle z naczelnymi [...]. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...